Niebezpieczne porywy serca - ebook
Niebezpieczne porywy serca - ebook
Paryż w czasach Napoleona to niebezpieczne miasto. Najmniejszy błąd może zaprowadzić majora Shayborne’a, angielskiego szpiega, wprost na szubienicę. W jego domu pojawia się niespodziewanie Celeste, niegdysiejsza przyjaciółka i kochanka. Ostrzega go przed niebezpieczeństwem i doradza szybki powrót do Anglii. Major nie wie, dla kogo pracuje Celeste, ale postanawia jej zaufać. Uciekają razem z Paryża, coraz mocniej przekonani, że los podarował im jeszcze jedną szansę na miłość. Droga ku wspólnej przyszłości okaże się trudniejsza, niż zakładali, ale często to, o co musimy walczyć, cenimy najbardziej.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9772-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawsze była moim największym wsparciem i tęsknię za nią.
NOTA OD AUTORKI
Paryż w 1812 roku był miastem pełnym frakcji walczących o polityczne wpływy. Napoleon Bonaparte opuścił Francję i udał się z Wielką Armią na podbój Rosji, zostawiając za sobą bezkrólewie. Dwaj mężczyźni z radością wykorzystali okazję, by zdobyć więcej władzy: Henri Jacques Guillaume Clarke, Minister Obrony, i Anne Jean Marie René Savary, nowo mianowany Minister Policji.
Clarke świetnie radził sobie z przeciąganiem na swoją stronę słabszych ludzi i ministerstw, a nieobecność cesarza pozwoliła mu znacznie poszerzyć wpływy. Francuz irlandzkiego pochodzenia, miał reputację przebiegłego przeciwnika, obdarzonego tego rodzaju inteligencją, jakiej obawiał się nawet Napoleon. Ale pod koniec roku miał wypaść z łask.
Ministerstwo Policji zostało założone przez Josepha Fouchégo i choć Savary oficjalnie zajmował kierownicze stanowisko w ministerstwie, osoba i intrygi Fouchégo wciąż miały znaczenie.
Poza oficjalnymi ministerstwami rozkwitały mniejsze agencje wywiadowcze. Tu właśnie umieściłam fikcyjną organizację Les Chevaliers, do której należy moja bohaterka Celeste Fournier.
W 1812 roku Francja toczyła wojnę z Wielką Brytanią, a Ameryka pod rządami prezydenta Madisona wysłała posłów do Paryża, żeby zbadali możliwość sojuszu.
Nadszedł czas na zmianę i każdy chciał poprowadzić Francję ku nowemu stuleciu. Zagrożenia dla imperium uczyniły sytuację w kraju nieprzewidywalną. To było idealne miejsce, by umieścić tu moją historię.ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Paryż, Francja, czerwiec 1812 roku_
Major Summerley Shayborne otworzył drzwi swojego mieszkania przy Rue St Denis i ujrzał młodą kobietę, której twarz ginęła w wieczornym półmroku. Miała grube okulary, a jej śnieżnobiałe włosy były luźno związane na karku. Major nie widział podobnego koloru u nikogo w jej wieku, założył więc, że został uzyskany sztucznie.
- Jestem tu, by pana ostrzec.
Shay zdążył zauważyć mgnienie ostrza w jej lewej ręce, zanim schowała ją do kieszeni.
- Ostrzec mnie przed czym - Nie potrafił rozpoznać jej akcentu. Posługiwała się francuszczyzną jak ktoś, kto nie pochodzi znikąd.
- Savary i Ministerstwo Policji obserwują pana - odparła. Jej dykcja była nienaganna. - Prowadził pan za dużo konwersacji o sprawach wojskowych Francji na Polach Marsowych i w kawiarniach. Ludzie zaczynają zadawać pytania.
Kobieta zapaliła świecę, odwracając twarz od światła. Kiedy knot rozpalił się na dobre, przysunęła ją do twarzy Shaya, pozostawiając własną w półmroku.
- Niektórzy podejrzewają, że wcale nie jest pan amerykańskim posłem.
- Kim pani jest?
Kobieta zaśmiała się krótko. W jej śmiechu nie było śladu wesołości i po plecach Shaya przebiegł zimny dreszcz.
- Tutejsza polityka nie bierze jeńców. Jeden fałszywy ruch i będzie pan martwy. Nawet czarujący i dociekliwy cudzoziemiec nie jest odporny na nóż wsunięty po cichu między żebra. - Stała w całkowitym bezruchu, który podkreślało migotanie płomienia. - Policja będzie tu w ciągu kilku dni, żeby zadać pytania. Jest pan szpiegiem, majorze Shayborne, o nieocenionej wartości dla obu stron, ale zawsze nadchodzi moment, kiedy zwyczajnie kończy się szczęście.
Shay spojrzał na nią z oszołomieniem.
- Dlaczego mi to pani mówi?
- Historia - szepnęła w odpowiedzi, po czym odwróciła się i zniknęła w ciemności.
Shay nie próbował jej gonić. Stał jak wryty, usiłując przetrawić to, co usłyszał.
Historia.
Było coś znajomego w barwie jej głosu, pod gniewem, za grubymi okularami i pod sztuczną peruką. Wspomnienie. Jak echo odzywające się we krwi. Shay stał tak nieruchomo, jak to tylko możliwe, starając się pochwycić to, co tańczyło na krawędzi jego świadomości.
Celeste szła w stronę Palais Royale, z łatwością orientując się w gąszczu uliczek prowadzących do Rue des Petit Champs. Maszerowała żwawo, ale nie za szybko, ponieważ nadmierny pośpiech zwróciłby uwagę. Noc była przyjemna jak na czerwiec. Celeste dotknęła ściany domu tynkowanej kredowym i wapiennym piaskiem. Przed sobą miała tawernę, w której niekiedy się zatrzymywała. Na wszelki wypadek weszła głębiej w cień, naciągając na oczy kaptur jedwabnej peleryny. Nową, drogą białą perukę schowała w kieszeni.
Nie chciała z nikim się widzieć ani przed nikim się tłumaczyć. Chciała się umyć. Chciała usiąść na swoim balkonie i wypić kieliszek dymnego Pouilly-Fumé, które poprzedniego dnia kupiła od żydowskiego sklepikarza.
Chciała być sama.
Powinna była wysłać kogoś innego, żeby ostrzegł Shayborne'a. Mogła napisać mu liścik albo wyszeptać swoją wiadomość w ciemności, bez zapalania świecy. Mogła przekazać swoją informację dowolną bezpieczną i praktyczną metodą, ale tego nie zrobiła. Poszła się z nim zobaczyć i powiedziała mu dokładnie to, co powinna była zachować dla siebie.
Historia.
Jedno słowo, skąpane w krwi i wstydzie. Jedno słowo, które zmieniło ją z dziewczynki, którą była, w kobietę, którą się stała.
Odkryła swoje karty, ponieważ wiedziała, że Ministerstwo Policji i Ministerstwo Wojny wkrótce będą deptać jej po piętach tak samo, jak Shayborne'owi. I ponieważ po sześciu latach uciekania w końcu wyczerpały jej się opcje.
To będzie cud, jeśli nie zginie jeszcze przed nim, tym angielskim szpiegiem, który wywołał zamieszanie w całej Francji swoją ucieczką z Bayonne. Który, zamiast zgodnie z oczekiwaniami wrócić do Hiszpanii, przedarł się do samego serca imperium Napoleona.
Dlaczego?
Był tutaj, żeby dowiedzieć się, co może wydarzyć się w następnej kolejności. Czy Napoleon skieruje armię do Rosji? Takie informacje mogły zmienić przebieg wojny. Brytyjski generał Arthur Wellesley, który obecnie stacjonował na północnym wybrzeżu Hiszpanii, na nie czekał.
Kiedyś bardziej by ją to obchodziło. Pilnie słuchałaby plotek generałów i narzekania ministrów. Ale istniała ograniczona liczba tajemnic, jakie można odkryć, zanim człowieka dopadną własne kłamstwa. Oszustwo miało swoje granice i ona prawie ich sięgnęła w mieście, którego nie mogła już nazywać swoim.
Popełniła błąd, powierzając wrażliwe dokumenty posłańcowi, który ją zdradził. Jej pomyłka kosztowała życie prawie wszystkich członków jednej z paryskich rodzin. Wciąż nie rozumiała, jak to się stało. Ktoś wyżej musiał wydać rozkaz zmiecenia rodziny Dubois z powierzchni ziemi, a ona przypłaciła to swoim nazwiskiem i swoją reputacją. Jej życie wisiało na włosku. Zginęli dobrzy ludzie, którzy nie wiedzieli, do czego może doprowadzić tocząca kraj wojna. Ludzie, którzy znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Dwoje z nich było dziećmi. Celeste wciąż była porażona ogromem tej tragedii.
Klnąc pod nosem, przejrzała w myślach opcje, które jeszcze były dla niej dostępne. Prawdopodobnie czekała ją zmiana tożsamości, ale najpierw musiała dopilnować, żeby reszta rodziny Dubois znalazła się w bezpiecznym miejscu. Była im winna przynajmniej tyle. Z pieniędzmi, które zarobiła na handlu tajnymi informacjami, mogło jej się udać.
Porty były zamknięte, a każdego podróżnego bacznie obserwowano. Ale wciąż mogła prześlizgnąć się jak cień przez każde miasto w Europie, a poza granicami Paryża nikt jej nie rozpozna.
Na tę myśl zmarszczyła brwi. Wiedziała, że nie może zostawić majora Shayborne'a na pastwę tych, którzy chcą go zabić. Była w szoku, kiedy ujrzała go w drzwiach jego mieszkania. Po tylu latach nie spodziewała się, że jeszcze kiedykolwiek go zobaczy, a na pewno nie w sercu terytorium wroga.
Jego oczy były bardziej złote, niż zapamiętała, a jego twarz szczuplejsza. Farbował włosy, ale w ostatecznym rozrachunku czas okazał się bardziej litościwy dla niego, niż dla niej.
- Cóż za szkoda - szepnęła.
Gdy przed ośmioma laty przybyła do Paryża ze swoim ojcem, ona także była piękna. Ale miała teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż użalanie się nad utraconą urodą. Skupiona na obserwacji otoczenia, przeszła przez La Place De La Bourse i dotarła na Rue St Berger. Tutaj budynki były mniej zdobione i imponujące, a uliczki węższe. Pies zaszczekał i Celeste zatrzymała się na moment. Dopiero gdy poczuła na twarzy podmuch wiatru, wspięła się po cichu po krętych schodach. Kolejne schody i drzwi jej mieszkania. Przyjrzała się dokładnie zamkowi, by upewnić się, że włos, który do niego włożyła, wciąż jest na swoim miejscu. Na popiele, który rozsypała na progu, też nie było żadnego śladu, więc przekręciła klucz w zamku i weszła do środka.
Nikt jej nie śledził. Cienie latarni i wąskie łuki Les Halles, z okrągłą Halle aux Blés po zachodniej stronie, były wolne od niebezpieczeństw.
To był teraz jej dom, ta część Paryża, i znała ją jak własną dłoń. Każdą twarz, każdy kamień, każdy dźwięk każdej poruszającej się istoty. Taka wiedza chroniła ją, ale zarazem niosła ze sobą izolację. Ale ona była przyzwyczajona do samotności.
Jej mieszkanie było prawie puste. Odpowiadało jej to. Tak żyła przez te tygodnie, miesiące i lata po tym, jak jej ojciec został zamordowany. Tak udało jej się przetrwać po tym, jak znalazła się w sercu chaosu.
Historia.
Nie powinna była wyszeptać tego słowa, ale pod nim kryła się inna prawda. Prawda, która przebiła się przez płytką próżność.
Zresztą co Shayborne mógł zrobić z taką informacją, mając najwyżej kilka dni na opuszczenie miasta? Kiedy Celeste go zobaczyła, przeżyła wstrząs. Nikt oprócz Julesa, jej szpiega w Ministerstwie Wojny, jeszcze nie odgadł jego tożsamości, ale wystarczy połączyć kropki. Agenci ścigający Shayborne'a wkrótce zrozumieją, co przeoczyli.
Dobrze zapłaciła Julesowi za jego milczenie na czterdzieści osiem godzin, ale realnie nie mogła liczyć na więcej niż dwadzieścia cztery. Taki sekret był wart małą fortunę i jej szpieg z pewnością właśnie szacował, ile warta jest jego lojalność. Być może nie mogła liczyć nawet na dwanaście godzin.
McPherson też był podejrzany, Stary szkocki jubiler, który dyskretnie zbierał informacje o ruchach Napoleona.
Wystarczyło dodać dwa do dwóch i każdy mógł dostać lorda Summerleya Anthony'ego Williama Shayborne’a. Summera, jak go nazywała, ale już nie mogła nazywać go swoim. Oboje dostali karty, które na zawsze ich rozdzieliły, zmieniając nie do poznania niewinnych ludzi, którymi niegdyś byli.
Odsunęła kotarę i wyszła na balkon, uważając, żeby pozostać blisko ściany. Zawsze pilnowała, żeby mieć coś solidnego za plecami, coś grubego i osłaniającego.
Ostrożnie rozpięła pelerynę i rozluźniła sznurowanie sukni, pozwalając, by nocne powietrze omiotło jej skórę. Odchyliła głowę i zamknęła oczy.
Wspominając…
Bliskość jego silnego, twardego ciała, jego ciepło i jego dotyk. Myślała o tym, kiedy jej ojciec zginął, a ona została porwana. Wtedy tylko wspomnienie dobroci i honoru Shayborne'a trzymało ją przy życiu. Sposób, w jaki wypowiadał jej imię pod gwiazdami Sussex był jak muzyka. Zawsze wyczuwała w nim też zagrożenie, okiełznane przez obowiązek, ale zawsze przyczajone niedaleko. Przemoc i absolutne opanowanie - odurzająca kombinacja. Był jedynym mężczyzną, jakiego poznała, który pokonałby każdą przeszkodę.
- _Notre Père, qui est aux cieux…_
Pradawne słowa modlitwy nieco ją uspokoiły.. Włożyła rękę do kieszeni i dotknęła różańca ojca, gładząc polerowany bursztyn.
Nigdy nie żałowała tego, co zrobiła z Summerem. Pamiętała dziewczynę, którą wtedy była, niewinną i arogancką. Czy wszystkie młode piękne kobiety zachowywały się w tak nieznośnie roszczeniowy sposób, czy tylko ona? Dobrze chociaż, że z tego wyrosła.
Spuściła wzrok na blizny na lewym nadgarstku, białe i wyblakłe. Powiodła po nich opuszkiem palca. Tym właśnie się stała: kobietą z bliznami na ciele i duszy.
Podniosła kieliszek doskonałego wina, wypiła duszkiem i nalała sobie kolejny kieliszek, czując, jak jej lęki powoli odpuszczają….
Shay zasunął zasłony, zapalił dwie świece i postawił po bokach kominka.
Był zmęczony Paryżem, zmęczony jego intrygami i mrokiem. Uświadomił sobie, kim była jego tajemnicza stronniczka w ciągu kilku minut od jej wyjścia.
Celeste Fournier. Minęło osiem lat, odkąd ostatni raz widział ją w Anglii. Wszyscy, którzy ją znali, wychwalali jej piękno, ale on najbardziej kochał jej wrażliwość.
Kochał? Wtedy na pewno tak sądził, choć w wieku osiemnastu lat serce jest skłonne do przesady.
Odwrócił się, słysząc kolejne pukanie do drzwi. Czyżby wróciła? Odsunął rygiel i ujrzał na progu Richarda Cunninghama. Wpuścił go i pospiesznie zamknął drzwi, pamiętając ostrzeżenie Celeste.
- Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, Rick.
- Możliwe, że widziałem. Szykują się problemy, Shay. Wczorajsza awantura podzieliła światek paryskiego wywiadu i każde ministerstwo oskarża pozostałe o próbę sięgnięcia po więcej władzy. W rezultacie wszelkie sojusze przestały istnieć.
- Mówisz o morderstwie rodziny Dubois?
- Czyli słyszałeś? Od kogo? - Cunningham szerzej otworzył oczy. - Mówi się, że agencje Napoleona od teraz będą eksterminować każdego, kto nie zgadza się z jego wizją Francji. Oficjalna wersja jest taka, że Dubois byli w posiadaniu obciążających dokumentów, które stawiały ich lojalność wobec Francji pod znakiem zapytania. Napoleon oszalał w swojej żądzy władzy!
- Dym - odparł Shay. - Dym wznoszący się w naiwnej nadziei na potęgę. Jeśli Napoleon podbije Rosję, nic go już nie powstrzyma od przejęcia władzy nad całym światem.
- Zima rzuci go na kolana, zapamiętaj moje słowa.
- Czyli wyjeżdżasz? - Spojrzenie Shaya padło na torbę przy drzwiach.
- Tak. Dzisiaj w nocy. Jedź ze mną. To jedyna rozsądna opcja.
Piętnaście minut wcześniej Shay myślał, że to zrobi, ale teraz pokręcił głową.
- Najpierw muszę dokończyć pewną sprawę.
Pomyślał o Celeste. Pomyślał o bezcennym darze, który otrzymał od niej na sianie w stodole w Langley.
- Czy James McPherson zdaje sobie sprawę z zagrożenia?
- Jeśli nie, to jego agenci go zawiedli. Wszystko skończone, nie rozumiesz?
- Dokąd zamierzasz się udać?
- Na północne wybrzeże. Znam rybaków, dla których złoto jest ważniejsze od polityki.
- W takim razie życzę ci szczęścia i szerokiej drogi.
- Nie jedziesz ze mną?
- Myślę, że masz większe szanse beze mnie. Jestem tu spalony. Dzisiaj się dowiedziałem.
- Boże. W takim razie dlaczego zostajesz, do diabła?
- Zostanę tylko chwilę dłużej. Jutro wyjeżdżam.
- Znajdź sobie inną przykrywkę. Słyszałam plotki, że każdy amerykański poseł prezydenta Madisona będzie przeszukany. Jesteś bohaterem, Shay, w Hiszpanii i w Anglii, ale pamiętaj, że masz tylko jedno życie.
- I jedną śmierć?
- To też.
Kiedy Cunnigham wyszedł, Shay podszedł do stołu i duszkiem dopił jego brandy. Zdmuchnął świece, odsłonił zasłony i usiadł przy oknie, patrząc na księżyc.
Kiedy następnego ranka Celeste przeciskała się przez tłoczny targ Les Halles, Guy Bernard już na nią czekał. Gdyby bardziej uważała, mogłaby uniknąć spotkania, ale stanęli praktycznie twarzą w twarz. Jego policzki były zaczerwienione, a ramiona spięte.
- Czyżbyś stała się zdrajczynią, _ma chérie_? - Jego głos ociekał sarkazmem. - Po tym, co się stało z Dubois, niektórzy zaczęli myśleć, że pracujesz dla Anglików.
- To sugerowałoby, że wynik tej wojny mnie obchodzi, Guy - odparła zgodnie z prawdą. Oboje byli szpiegami do wynajęcia służącymi każdemu, kto dobrze zapłaci. Zobaczyła, że Guy się rozluźnia, więc puściła sztylet, który ukradkiem trzymała w kieszeni.
Musiała poznać jego intencje, dowiedzieć się, jaki może być jego następny ruch.
Wiele się nauczyła. Powstała z popiołów wstydu i narodziła się na nowo, tym razem ze sztyletem w dłoni i nienawiścią w sercu. Guy nauczył ją, jak ją szlifować, jak ją wykorzystywać.
Dlatego kiedy Guy wziął ją za rękę, nie wyrwała jej. Miała dobry powód, żeby ciągnąć tę mistyfikację choćby przez kilka dni dłużej.
- Zrobiłaś się samotna i zgorzkniała, Brigitte. Już nie rozpoznaję w tobie nic z osoby, którą byłaś.
Kiedyś Celeste lubiła Guya Bernarda, ale potem zrozumiała, że w swoich dążeniach jest pozbawiony szczypty moralności. I zrozumiała też inne rzeczy.
Był niebezpieczny i za dużo pił. Zanim minął pierwszy rok ich małżeństwa, przestała żyć z nim intymnie. Kontynuowali tę szaradę przez sześć miesięcy tylko dlatego, że dodawała im wiarygodności w pracy. Przez jakiś czas tworzyli zgraną drużynę szpiegów i jeśli Guy dowiedział się o czymś, o czym Celeste nie wiedziała, to przekazywał jej informację. Pomógł jej też stworzyć Brigitte Guerin, kobietę powstałą z nicości. Ukradł dowód martwej prostytutce na ulicy w Marais, bo dziewczyna była mniej więcej w tym samym wieku i miała dostatecznie podobny wygląd. Taki dokument wystarczał, żeby wziąć ślub, żeby znowu legalnie zaistnieć, żeby mieć przeszłość, ale też teraźniejszość i przyszłość. Paryż był miastem zbyt nieufnym, żeby móc w nim przetrwać poza granicami społeczeństwa.
Brigitte Guerin zgrabnie wypełniła lukę i nikt nie byłby już w stanie powiązać Celeste z błędami jej ojca. Uliczny spryt Guya Bernarda dał jej ochronę, a sam Guy nigdy więcej nie wypowiedział je prawdziwego imienia. Ale polityka i zmienne szczęście Francji podzieliły ich. Jego gniew coraz częściej kładł się cieniem na ich relacji, a jego wieczna melancholia stała się nieznośna.
Dlatego Celeste zaczęła działać na własną rękę, wykorzystując umiejętności, których nauczył ją mąż, umiejętności, który weszły jej w krew, choć jednocześnie uczyniły ją zepsutą. Przez jakiś czas Guy próbował ją przekonać, że się zmieni, ale ostatecznie pogodził się z jej stratą i poszedł dalej - do innych kobiet. W głębi duszy Celeste wiedziała, że w innym życiu nawet by na niego nie spojrzała.
- Kim dzisiaj jesteś? - Guy zmierzył wzrokiem jej spodnie, kurtkę i koszyk z chlebem. - Pomocnikiem piekarza? Chłopcem na posyłki? - Wziął drożdżówkę z jej koszyka i odgryzł kawałek. - Benet chce, żebyś przyszła i wyjaśniła, co poszło nie tak z Dubois. Uważa, że twoja lojalność stoi pod znakiem zapytania.
- A co z twoją lojalnością? - zapytała gorzko. Louis Dubois miał siedem i pół roku, a Madeline Dubois mniej niż pięć lat.
Guy zaklął, używając ulgaryzmów charakterystycznych dla rolniczego zachodu. Ten błąd nie uszedł uwadze Celeste. Nawet niedoświadczony agent rozpoznałby po tym jego tożsamość.
- Nie miało ich tam być.
- I myślisz, że to wystarczająca wymówka?
Guy szybko zmienił temat.
- Angielski szpieg, major Shayborne, jest w mieście. Jeśli przyniesiesz taki kąsek, może Benet znowu ci zaufa.
- Mówisz o legendarnym mistrzu wywiadu Wellesleya?
- Tak, o tym samym. Złamał zasady zwolnienia warunkowego z Bayonne, choć mógł uciec w dowolnym momencie do Hiszpanii. Zapytasz, dlaczego postąpił w ten sposób? Ano po to, żeby przedostać się do Paryża i zebrać jak najwięcej informacji o Wielkiej Armii Napoleona. Liczby. Kierunek przemieszczania się wojsk. Broń, wyposażenie i plany na przyszłość. Kiedy go pochwycimy, zostanie powieszony szybko i w tajemnicy.
Guy Bernard nie mówił niczego, czego Celeste już by nie wiedziała. Ale to, czego nie powiedział, świadczyło samo za siebie.
Les Chevaliers odkryli powiązania z Jamesem McPhersonem. Jednak nie wiedzieli o przykrywce amerykańskiego posła, bo była pewna, że Guy by o tym wspomniał.
W takim razie skąd miał te informacje? Nie mogła zapytać o to wprost. Ona też była śledzona. Agenci z Ministerstwa Policji czy z Ministerstwa Wojny? A może ze straży miejskiej?
Czuła się, jakby wpadła w wir, który coraz szybciej ściągał ją pod wodę. Fakty. Hipotezy. Tajemnice. Porywając się na Rosję, Napoleon podzielił Paryż, i nie minie wiele czasu, nim wszystko wymknie się spod kontroli. Celeste powinna pozwolić, by los zadecydował, co się stanie z Summerem Shayborne’em. Był człowiekiem skłonnym do ryzyka, które do tej pory mu się opłacało. Ale szczęście nie trwa wiecznie. I choć głowa mówiła jej, żeby czym prędzej uciekać z Paryża, jej stopy nie chciały słuchać.
Głupi sentyment czy szósty zmysł? Kiedy sprawa staje się zbyt osobista, łatwo stracić właściwą perspektywę.
Z niepokojem przygryzła wargę i Guy Bernard uśmiechnął się, źle interpretując mowę jej ciała.
- Wprowadź się z powrotem do mnie, Brigitte. Razem uda nam się ich odeprzeć. Mogę cię ochronić.
- Och, myślę, że za późno na taką obietnicę. Poza tym kto mówi, że nie mam teraz własnych chlebodawców?
Musiała oddalić go od prawdy i to był idealny sposób. Płacenie za ochronę było ideą, którą rozumiał i w którą wierzył.
- Chlebodawców?
- Paryżanie dobrze płacą za nadstawianie ucha we właściwych miejscach. Bankierzy. Bogaci ludzie. Jeśli wszystko ma się rozpaść, muszą wiedzieć, kiedy sprzedać albo jak zarobić.
- A ty oddajesz tym ludziom swoje ciało? - Guy pochylił się i położył jej rękę na przedramieniu.
- To, co z nim robię, nie jest już twoją sprawą, Guy. Zadrzyj ze mną, a zadrzesz z nimi. Nie będą zadowoleni.
- I tak nie pociągają mnie takie dziwki jak ty, Brigitte.
Celeste zesztywniała, słysząc tę obelgę. Po śmierci ojca nie mogła sobie dłużej pozwolić na moralność. Zatraciła ją gdzieś między zmianą nazwiska, małżeństwem a zwykłym przypadkiem. Obojętność też odegrała swoją rolę. Już i tak uważała się za zepsutą. Dno nie było tak pozbawione wdzięku, jak sobie wyobrażała, i świadomość, że nie może upaść niżej, dawała jej pociechę.
- Benet chce się z tobą zobaczyć, Brigitte.
- Bo uważa, że mogę znaleźć tego angielskiego majora?
- Agent Wellesleya jest łakomym kąskiem. Coś za coś, że tak powiem. Zadośćuczynienie. Rekompensata. Twoja niekwestionowana lojalność wobec Francji podana na talerzu.
- Z Shayborne’em w charakterze głównego dania?
- Chyba lepiej, niż z tobą w tej roli?
Celeste tylko się uśmiechnęła.
- Po tym, jak wczoraj spartaczyłaś sprawę, twoi przyjaciele mogą potrzebować dowodu lojalności.
- Przyjdę, kiedy tylko będę mogła.
- Benet chce cię widzieć za godzinę.
- Dobrze.
Celeste zastanowiła się, czy gdyby sprawa stanęła na ostrzu noża, byłaby w stanie zabić Guya. Uświadomiła sobie, że on pewnie myśli nad tym samym. Pobił ją kilka razy, kiedy ich związek dobiegał końca. Na początku myślała, że zasłużyła na takie traktowanie, i wracała na kolanach po więcej. Kiedy złamał jej trzy palce, odeszła na dobre.
Mattieu Benet, nowo mianowany dowódca paryskiej operacji, spotkał się z nią w małym domu w przy Rue du Fabourg. Wyglądał na zmęczonego.
Benet przeszedł do interesów, nie wspominając słowem o sprawie Dubois. Celeste ulżyło, chociaż jednocześnie denerwowała się, że nie dał jej szansy się wytłumaczyć.
- Ministerstwo Wojny chce wiedzieć, czy to prawda, że oficer wywiadu , Summerley Shayborne, jest w mieście. Jeśli Anglik tu jest, zależy im na krótkim, definitywnym zakończeniu politycznych komplikacji, jakie mogłaby spowodować taka obecność.
- W takim razie nie będziemy negocjować okupu? - zapytał Guy.
- Nie. Ale możemy sami go przesłuchać, zanim się go pozbędziemy. Ministerstwo Wojny żąda jego głowy, a Henri Clarke robi się coraz bardziej zgorzkniały z każdą udaną ofensywą Brytanii. Informacje przesyłane przez Shayborne'a były drobiazgowo poprawne i wysoce szkodliwe. Czas położyć temu kres.
- Uciszyć go na zawsze?
- Tak, i to tak szybko, jak to możliwe. Wszystkie organy władzy w mieście wysłały swoich ludzi na polowanie. Mam nadzieję, że to nam się uda.
Benet rozłożył mapę Paryża z zaznaczoną dzielnicą, w której poprzedniej nocy Celeste odwiedziła Shayborne'a. Byli coraz bliżej. Jeśli nie skorzystał z jej ostrzeżenia, z pewnością go złapią, ponieważ szeregi sprzyjających mu agentów w Paryżu nie mogły być ani tak liczne, ani tak lojalne, jak te w Hiszpanii i Portugalii.
Shayborne będzie praktycznie osamotniony na niebezpiecznych ulicach miasta, utrzymując się przy życiu tylko dzięki sprytowi i garstce sprzymierzeńców. Celeste odetchnęła i zabrała głos.
- Mam kilka wiarygodnych źródeł - powiedziała, dotykając mapy. - Sprawdzenie, czy wiedzą coś o szpiegu, nie zajmie wiele czasu.
- Podejrzewamy, że podaje się za żołnierza. Biorąc pod uwagę, ile wojska jest w mieście, byłaby to sprytna przykrywka.
Celeste zmarszczyła brwi, zaniepokojona tym nowym zagrożeniem. Tymczasem Benet kontynuował.
- Zakładam, że nie nosi szkarłatnego płaszcza Jedenastego Pułku Piechoty, ale coś ciemniejszego i bardziej dyskretnego.
- Mundur kraju, który sympatyzuje z Francją i ma zatarg z Brytanią? - podsunął Guy.
- Dobry i sensowny pomysł - stwierdził Benet. Gestem polecił jednemu z mężczyzn przy stole, żeby do niego podszedł. - Lambert, dowiedz się, ilu posłów prezydenta Madisona jest w Paryżu i jakie mają powiązania. Chcę mieć tę informację na biurku tak szybko, jak to możliwe.
Celeste pomyślała, że w takim razie zdemaskowanie Shayborne'a jest kwestią godzin. Zastanowiła się, czy inne wywiady działające w Paryżu doszły do tych samych wniosków. Przesłuchanie oznaczało tortury. Jeśli złapią majora, czeka go paskudny koniec, któremu nie będzie mogła zapobiec. Zerknęła na Guya Bernarda i ujrzała pytanie w jego oczach. Odwróciła wzrok.
Czasem nienawidziła tych ludzi. Ale innym razem czuła przebłysk honoru i próbowała ocalić ofiarę złapaną w sidła zmieniającej się polityki. Ta dwoistość była jednocześnie jej karą i zbawieniem.
Kiedy wracała do domu przez targ kwiatowy wzdłuż Sekwany, przejechał koło niej szereg karawanów. Wiedziała, że to procesja pogrzebowa rodziny Dubois. Wieziono ich do Nantes, na wiejski cmentarz, gdzie zamordowani członkowie rodziny zostaną pochowani.
Obraz martwych dzieci sprawił, że zatrzymała się i zgięła, a pusty koszyk chlebowy spadł jej z pleców.
_Un malheur ne vient jamais seul_. Nieszczęścia nigdy nie chodzą same.
Pomyślała o siostrze, która zmarła na anginę w wieku dziesięciu lat, o jej samotnej białej trumnie na zimnym rodzinnym cmentarzu w Langley. Pomyślała o szaleństwie matki i żałobie ojca. Czy tu też zostało inne dziecko, które uniknęło śmierci i które osunie się w smutek, złamane przez zdradę, żal i brutalny przypadek?
Alice. Z jej złotymi włosami i słodyczą charakteru. Grzeczna, spokojna i posłuszna.
"Dlaczego Bóg nam ją odebrał? Dlaczego nie zabrał Celeste?"
Znów usłyszała słowa, które jej matka wykrzyczała w nocnej ciszy po śmierci Alice. Na jej sercu zacisnęło się wtedy imadło i pozostało tam aż do dziś.
Zastanawiał się czasem, czy dalej ma serce. Czy dalej gdzieś tam jest, oplątane cierniami furii, poorane i skąpane we krwi, niewrażliwe i bezwzględne jak kamień?
Dotknęła krtani i poczuła puls, zbyt szybki i zbyt płytki, gubiący rytm z wyczerpania.
Uratuje Shayborne'a i opuści Paryż, odzyskując tym samym część siebie, ponieważ on był dobrym człowiekiem, bohaterem, wcieleniem uczciwości, a ona kimś dokładnie przeciwnym.
_L’enfer est pavé de bonnes intentions._ Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami.
Uśmiechnęła się. Poszłaby do piekła i z powrotem, gdyby było trzeba, ale od teraz jej intencje będą tylko i wyłącznie honorowe. Obiecała to sobie na duszę siostry i na imię Jezusa.
Dotknęła różańca w kieszeni. Jako dziecko kilkukrotnie odmówiła cały różaniec ze swoimi bardzo religijnymi rodzicami, póki pewnego śnieżnego styczniowego poranka Mary Elizabeth Fournier nie skoczyła z dachu domu babki i nie spadła z trzydziestu metrów ku pewnej śmierci. Stało się to tego samego dnia, kiedy Celeste straciła dziewictwo z Summerleyem Shayborne’em.
- Wiara daje nam siłę tylko do pewnego momentu, Celeste - powiedział jej ojciec, gdy wróciła do domu i dowiedziała się o tragedii. - Kiedy przyjdzie co do czego, to wytrwałość utrzymuje nas przy życiu. Twoja matka przeszła dla mnie na katolicyzm, ale nie jestem pewien, czy naprawdę wierzyła.
Wytrwałość.
Celeste przełknęła gniew. Jej ojciec mylił się tak samo, jak jej matka. Czasem zastanawiała się, jak mało jej rodzice musieli ją kochać, żeby żyć w ten sposób. Matka na wiecznej huśtawce histerii i melancholii, a ojciec owładnięty nierealnymi politycznymi aspiracjami. A między nimi Celeste, która słono za to zapłaciła. No cóż, ostatecznie nikt nie wygrał tej rozgrywki, a na pewno nie ona. Jej ojciec leżał w nieoznaczonym grobie na przedmieściach Paryża, a jej matka w niepoświęconej ziemi w Sussex. Oddaleni od siebie tak w śmierci, jak w życiu. Celeste uważała, że jest w tym boska sprawiedliwość.
Wieczorem przyszła pod mieszkanie Shayborne'a, by obserwować światło w oknie i cień na zasłonach. Nie był sam i zastanawiała się, kto odwiedził go o tak późnej porze. Zagadka rozwiązała się kilka minut później, kiedy drzwi otworzyły się i mężczyzna ubrany w ciemny strój księdza wyszedł.
Anglik odprowadził go wzrokiem przez okno, choć zrobił to bardzo ostrożnie. Przez chwilę Celeste zastanawiała się, czy nie powinna śledzić duchownego, ale mężczyzna nie wyglądał ani niezwykle, ani znajomo, więc pozostała ukryta.
Właśnie kiedy miała się oddalić, ujrzała inną postać, której cień ostro odcinał się na bruku od poświaty latarni. Serce podeszło jej do gardła, gdy zdała sobie sprawę, że to Guy Bernard. Nie chował się ani nie wtapiał w ciemność, ale stał na otwartej przestrzeni.
Znaleźli się w martwym punkcie, cała trójka. Guy nie miał pewności, że angielski major jest w pobliżu.
A zatem podejrzenie. Plotka. Pierwsza z wielu prawd, które miały nadejść. W tym budynku było pięćdziesiąt lokali, a w budynku naprzeciwko kolejne sto. Ludzie żyli tu stłoczeni i to chroniło Shayborne'a. Zapewne właśnie dlatego wybrał to miejsce. Nikt nie zdziwiłby się tu widokiem nowego przybysza, bo ci cały czas pojawiali się w Paryżu, zwłaszcza żołnierze.
Celeste oparła głowę o pień drzewa, zamykając oczy. I gdy ciemność na wschodzie rozproszyły pierwsze promienie świtu, stwierdziła, że jest sama.
Piętnaście minut po tym, jak dzwony Saint Leu wybiły siódmą, Celeste podążyła za Shayborne’em, trzymając się poza zasięgiem jego wzroku. Chciała zobaczyć, dokąd idzie i z kim się spotyka.
Od lat śledziła ludzi. To była część jej pracy i była w niej dobra. Nikt nigdy nie oglądał się za siebie i on też tego nie robił. Shayborne szedł ulicą, jakby był przeświadczony, że jest bezpieczny. Nie zachowywał się jak uciekinier. Zmienił mundur, co ucieszyło Celeste, i miał teraz granatową marynarkę i szare spodnie.
Dopiero później Celeste odkryła, że od początku był świadomy jej obecności. Zostawił ślady, po których poszła, a sam zawrócił i kiedy Celeste przechodziła pod markizą kawiarni Les Trois Garçons, czyjaś ręka chwyciła ją za nadgarstek, wciągając za pasiaste płótno.
Celeste nie krzyczała ani nie próbowała się wyrywać. Jej nóż był blisko, a jej kolano gotowe, ale od pierwszej chwili wiedziała, że to on.
- Dobry kamuflaż, panno Fournier.
Celeste uśmiechnęła się.
- Ale pomocnik piekarza, który może sobie pozwolić na marnowanie czasu, zwraca uwagę, a księżyc zeszłej nocy świecił jasno - dodał Shayborne.
- Kiedy odkryłeś, że to ja?
- Minutę po tym, jak przyszłaś mnie ostrzec, ubrana w białą perukę. Gdybyś nie chciała, żebym cię rozpoznał, nie przyszłabyś osobiście.
Wtedy Celeste spojrzała mu w twarz. W świetle dnia jego złote oczy wciąż były piękne, ale też równie nieufne, jak jej własne. Nie był już chłopcem, ale mężczyzną ukształtowanym przez wojnę i cierpienie.
- Nie zostało ci wiele czasu w Paryżu - powiedziała. - Najpóźniej jutro agenci złożą wizytę twojemu przyjacielowi jubilerowi wizytę, po której dużo łatwiej będzie ię znaleźć. Już teraz obserwują dzielnicę, w której mieszkasz.
- Pracujesz dla Savary'ego czy dla Clarke'a?
- Rozczarowujące pytanie, majorze. Spróbuj jeszcze raz.
- Jesteś samotnym graczem sprzedającym wojenne tajemnice temu, kto zaoferuje najwięcej?
- Cieplej - odparła, śmiało patrząc mu w oczy.
- W takim razie grasz w grę, która pewnego dnia cię zabije.
- I myślisz, że mnie to obchodzi?
- Twojego ojca mogłoby obchodzić.
- Mój ojciec od dawna nie żyje.
- Jak to się stało?
- Wojna pociąga za sobą wiele ofiar.
- Przede wszystkim twój ojciec nie powinien był zabierać cię z powrotem do Francji.
- Nie?
- Mówiłem mu, że to samobójstwo, ale on mnie nie słuchał. Europa pogrążała się w chaosie i nikt nie był tu już bezpieczny. Nawet półgłówek by to zrozumiał.
- Jesteśmy Francuzami, majorze, a nasz czas w Anglii się kończył. Wróciliśmy do domu - odparła z zaciętością, pod którą skryła gniew.
- Domu niebezpieczeństwa i chaosu? Domu rosnącej politycznej anarchii?
Do diabła, pomyślał Shay. Czy w tej zimnej Francuzce pozostało cokolwiek z angielskiej dziewczyny, którą znał? Czarna, potargana peruka piekarczyka nie powinna jej pasować, ale pasowała, a cały jej kamuflaż był przekonujący. Celeste Fournier zawsze świetnie ukrywała, kim jest, nawet w wieku siedemnastu lat.
- Czyż nasza podróż była bardziej niebezpieczna od twojej, majorze? - zapytała. - Złamałeś warunki zwolnienia warunkowego. Czy słowo dżentelmena tak niewiele znaczy?
- Francuzi zamierzali mnie powiesić.
- W mundurze? - Celeste sprawiała wrażenie, jakby mu nie wierzyła.
- Nie każdy przestrzega wojennego kodeksu honorowego. Żołnierze, którzy eskortowali mnie przez Hiszpanię, nie dokonaliby tego osobiście, ale na granicy miałem być przekazany zbirom Savary'ego na rozkaz Marmonta. - Shay spojrzał na drugą stronę ulicy. - Tamten mężczyzna, który czyta gazetę. Znasz go? Widziałem go już.
- Zgadywałabym, że pracuje dla Ministerstwa Policji. Rozpoznaję tę arogancję i niekompetencję. Ma cię tuż przed oczami, ale nie widzi cię, bo to mnie ma na oku.
- Dlaczego ciebie?
- Kilka dni temu próbowałam pomóc francuskiej rodzinie, która miała silne powiązania z Anglią. Powiedzieć, że mi nie wyszło, to nic nie powiedzieć.
- I dlatego jesteś obserwowana?
- Każdy błąd może być twoim ostatnim teraz, gdy zaufanie zniknęło.
- Zaufanie?
- Wszyscy mówią, że Napoleon zwycięży, ale tak naprawdę nikt w to już nie wierzy. Wedle moich szacunków jego imperium będzie chylić się ku upadkowi najpóźniej pod koniec przyszłego roku. Jestem pewna, że słyszałeś o jego ambicji, by podbić Moskwę.
- W takim razie wyjedź ze mną do Hiszpanii - powiedział niespodziewanie. - Jeszcze dzisiaj.
- Nie jestem już Celeste Fournier, którą kiedyś znałeś, majorze. Będę bezpieczniejsza sama.
- Jak może być bezpieczniejsze aresztowanie i oskarżenie o szpiegostwo?
- Są w tym życiu gorsze rzeczy niż honorowa śmierć.
- Czy twoja śmierć na pewno będzie honorowa, kiedy odkryją, że mnie ostrzegłaś i pozwoliłaś mi uciec? Taka osoba nie może liczyć na pobłażliwość.
- I nie będę jej oczekiwać.
Summer powiódł palcem po delikatnej skórze na jej gardle.
- Twoje serce bije za szybko, by udawać obojętność, choć studiowanie gry aktorskiej pod kierunkiem twojego ojca nadaje twojej szaradzie pewnej wiarygodności. Pewnie wielu udaje ci się oszukać.
- Nie jestem taka jak ty. Moja moralność jest wątpliwa i jeśli masz inne zdanie na mój temat, to srodze się rozczarujesz. Jeśli chcesz mojej pomocy w opuszczeniu miasta, spotkaj się ze mną jutro o piątej rano pod frontowym łukiem Les Halles. Nie bierz bagażu. To twoja ostatnia i jedyna szansa. Jeśli cię tam nie będzie, więcej się nie zobaczymy.
Gniew przeszył Shaya jak nóż; zmełł w ustach ripostę, ale Celeste cofnęła się i rozpłynęła w powietrzu.
Jak dym. W jednej chwili tam była, a w następnej nie. Shay zastanowił się, jak to zrobiła. Przeskanował wzrokiem chodnik.
Tak, była tam, dobre sto metrów dalej, skręcając w uliczkę za wózkiem z rybami. Ale nie patrzył na nią zbyt długo, wiedząc, że inne oczy mogą podążać za jego wzrokiem.
Celeste wydawała się mniejsza, niż zapamiętał, i o wiele szczuplejsza. Jej lewy nadgarstek otaczały cienkie blizny. Zastanowił się, dlaczego.
Rozmowa ze Shayborne’em całkowicie zburzyła spokój Celeste. Nikt nie rozmawiał z nią tak szczerze, odkąd zginął jej ojciec, a pragnienie, żeby wrócić do Anglii, było silniejsze, niż przewidywała.
Bezpieczne miejsce. Ciche, piękne sanktuarium. Potrząsając głową, skręciła w cień, przez co nie zauważyła, że ktoś się w nim ukrywa.
Kilka sekund później Guy Bernard i Pierre Alan chwycili ją za ramiona i przycisnęli do nierównej kamiennej ściany, zrzucając jej czarną perukę.
- Benet rozważył twój udział w morderstwie Dubois i wysłał nas, żebyśmy dali ci radę i ostrzeżenie - powiedział Guy łagodnym głosem, w którym czaiła się furia. Zamachnął się i uderzył ją pięścią w brzuch. Celeste zgięła się, kaszląc i próbując złapać oddech.
- Masz bezzwłocznie zaprzestać jakichkolwiek działań poza tymi, które zostały ci nakazane. Ponowna próba skontaktowania się z Anglikiem zostanie potraktowana jako zdrada, za którą zostaniesz odpowiednio ukarana. Benet posłuży się tobą jako przykładem, żeby inni dowiedzieli się, że w tych trudnych czasach nie ma miejsca na nic poza absolutną lojalnością. Możesz to nazwać lekcją pokory, która dowiedzie, że nawet najlepsi z nas nie są bezkarni wobec potęgi Francji. - Tym razem uderzył ją w twarz. Celeste zobaczyła gwiazdy; ziemia pod jej stopami zakołysała się.
- Benet przekazuje, że jeśli dowie się o kolejnym takim incydencie, będziesz martwa. Rozumiesz?
Alan wyjął nóż i naciął głęboko skórę między jej kciukiem, a palcem wskazującym na prawej ręce.
- Rozumiesz? - powtórzył za Guyem. W jego głosie również czaiła się groźba.
- Tak - wydyszała Celeste.
- Spójrz na mnie - szepnął ochryple Guy i Celeste uświadomiła sobie, że zaraz czeka ją kolejne upokorzenie. Chwilę później poczuła jego usta na swoich. Jedną rękę zacisnął na jej gardle, przytrzymując ją w miejscu, podczas gdy drugą wsunął pod jej koszulę i zacisnął na jej lewej piersi.
Celeste zrozumiała jego zamiar. Świat pociemniał jej przed oczami i osunęła się na ziemię zaplamioną jej krwią.
Kiedy się obudziła, dalej miała na sobie ubranie. Ulżyło jej, że Guy nie spełnił swojej groźby. Przechyliła się na bok i zwymiotowała, brudząc spodnie i bielony kamień. Jej nos krwawił, jej ręka piekła, a jeden z jej przednich zębów wydawał się poluzowany. Upiekło jej się. Szczęśliwie przeżyła. Nieporadnie zaczęła zapinać guziki koszuli, krzywiąc się, gdy ocierała się o pierś. Guy uszczypnął ją obok sutka, tak mocno, że zostawił czerwony ślad.
Ale nic nie było złamane. Wszystko z czasem się wyleczy, poza raną w jej sercu. Benet wiedział, jak podporządkować sobie ludzi, a Guy był kompetentnym sługą. Gdyby nie twarde postanowienie, że pomoże Shayborne'owi, byłaby teraz zmuszona do uległości, zbyt zastraszona, żeby samodzielnie myśleć, a co dopiero działać.
Znajdą ją zawsze i wszędzie, kiedy tylko będą chcieli, i następnym razem zginie. Pewnie mniej czystą śmiercią, niż rozkaże Benet, pomyślała, przypominając sobie pożądanie na twarzy Guya. Gdyby był tam sam, pewnie by się nie powstrzymał.
Usiadła i założyła kapelusz, ukrywając rany przed przechodniami. W tej chwili nie była w stanie się podnieść, przerażenie całkowicie ją unieruchomiło. Miała nadzieję, że przechodnie ujrzą w niej pijaka, chłopca, który nie potrafi zachować umiaru.
Oddychaj, rozkazała sobie. Z początku łapała powietrze małymi, łapczywymi haustami, ale w miarę upływu czasu jej oddech stał się bardziej miarowy.
- Tata… - szepnęła, kiedy wróciła jej zdolność mówienia, nienawidząc tęsknoty, którą usłyszała w swoim głosie. Rana na jej policzku zapiekła, gdy spłynęły po niej łzy.