- W empik go
Niebezpieczny kontrakt - ebook
Niebezpieczny kontrakt - ebook
Dokąd zaprowadzi cię marzenie o wolności?
Chicago, rok 2063 – 50 lat po ujawnieniu się wilkołaków w społeczeństwie.
Choć Madison jest piękna i młoda, jej życie właśnie legło w gruzach. Zmuszona przez bezwzględnego ojczyma do poślubienia Dmitrija Rublowa – pakhana rosyjskiej Bratwy, a zarazem wilkołaka – zostaje pozbawiona jakiejkolwiek możliwości decydowania o własnym losie. Chociaż dziewczyna odczuwa paraliżujący strach, wie doskonale, że nie ma wyjścia i musi spełnić wolę ojca – inaczej nigdy nie zobaczy młodszej siostry, z którą rozdzielono ją w dzieciństwie.
Zaaranżowane małżeństwo Wilka i Zmiennokształtnej z pozoru wydaje się chorym układem, który może doprowadzić jedynie do cierpienia i nienawiści. Ale czy na pewno? Wkrótce stanie się jasne, że tylko razem mogą przeciwstawić się czyhającym na nich niebezpiecznym intrygom.
Zemsta, nienawiść, miłość – przez ten związek całe Chicago może stanąć w ogniu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-297-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
♫ Tommee Profitt feat. Fleurie – Gloria Regali ♫
Rok 2063
Madison Peterson wpatrywała się w suknię ślubną zawieszoną na drzwiach szafy i próbowała opanować dopadające ją silne mdłości. Czuła bolesny ucisk w brzuchu już od rana, zupełnie jakby ktoś wsadził jej do gardła kamień i wepchnął aż do samego żołądka.
Usilnie próbowała nie patrzeć w duże lustro, aby nie zobaczyć swojego eleganckiego makijażu oraz misternie ułożonych włosów, nad którymi zatrudniona stylistka pracowała przez prawie dwie godziny, układając w misterny sposób kasztanowe kosmyki i wpinając w nie lśniące diamentowe spinki.
Jej przybrany ojciec nie szczędził funduszy na zorganizowanie tego ślubu. Dekoracje kościoła oraz sali bankietowej, w której miało odbyć się wesele, kosztowały fortunę, tak samo jak cała jej dzisiejsza stylizacja.
Chociaż suknia była piękna i kunsztownie uszyta, z najlepszego materiału oraz koronek, Madison miała wielką ochotę ją spalić lub zniszczyć w jakikolwiek inny sposób. Ta myśl była tak kusząca, że zacisnęła mocno pięści oraz zęby, aby powstrzymać się przed zerwaniem jej z wieszaka i wyrzuceniem przez okno.
Do drzwi pokoju ktoś zapukał, a po chwili do środka, nieproszona, weszła Penelope, asystentka senatora Petersona, która dzisiaj pełniła także funkcję psa stróżującego – miała pilnować, aby wszystko szło bezproblemowo i zgodnie z harmonogramem.
– Już czas na założenie twojej sukni. Limuzyna podjedzie pod hotel dokładnie za piętnaście minut – rzuciła wyważonym, profesjonalnym tonem pozbawionym emocji.
Madison na moment przymknęła powieki i wzięła parę głębokich oddechów. Zazwyczaj w dniu ślubu panna młoda powinna być szczęśliwa i pełna entuzjazmu, lecz dla niej wszystko kończyło się wyłącznie na strachu.
Kiedy miesiąc temu ojciec prosto z mostu oznajmił jej, że wyjdzie za Dmitrija Rublowa, była przerażona, i to uczucie narastało z każdym dniem aż do tego momentu. Miała zostać żoną szefa rosyjskiej mafii, który trzymał w garści całe Chicago i przed którym czuł szacunek nawet jej pozbawiony skrupułów i kręgosłupa moralnego ojciec. Nie miała żadnego wyboru ani możliwości odmowy – senator Peterson od razu zaznaczył, że słono zapłacił pakhanowi za poślubienie jej i tym samym za połączenie interesów swoich oraz Rublowa. Zagroził także, że zabije ją, jeśli zrobi cokolwiek, co może zniszczyć lub uniemożliwić zawarcie tego związku.
– Madison, limuzyna – pogoniła ją chłodnym tonem Penelope, stukając delikatnie butem z niecierpliwością.
Dziewczyna nie odezwała się, chociaż miała ochotę na nią fuknąć niczym rozwścieczony kot. Pragnienie wysunięcia pazurów i rozdarcia jej idealnej garsonki było przejmujące. Siłą woli powstrzymała się przed pokazaniem zarówno pazurów, jak i kłów, którymi mogła rozszarpać jej gardło.
Ojciec kazał jej utrzymywać w sekrecie przed wszystkimi fakt, że była zmiennokształtna, co nawet w świecie, w którym ludzie wiedzieli o istnieniu wilkołaków, było dość niezwykłe. Powiedział dziewczynie, że jej rasa była nieliczna, i nadal nie zdecydowała się na oficjalne ujawnienie.
Senator Peterson odkrył jej inność, gdy adoptował ją, kiedy miała dziewięć lat, i zrobił z niej przykładną, wytresowaną córeczkę, którą mógł pokazywać przed kamerami swoim wyborcom. Tak naprawdę za sztucznym uśmiechem i sukienkami oraz garsonkami zawsze ukrywała siniaki – bił ją tak, żeby ślady były niewidoczne dla osób trzecich. Nawet dzisiaj miała na ciele blednące wybroczyny po tym, jak pokłóciła się z nim dwa dni wcześniej na temat ślubu.
Chwyciła wieszak z suknią w drżącą dłoń i poszła do drugiego pokoju, aby chociaż na chwilę uniknąć żelaznego wzroku asystentki swojego ojca. Wątpiła, aby ta sztywna kobieta wiedziała, jak naprawdę traktował ją senator, a jeśli o tym wiedziała, nic ją to nie obchodziło. Liczyły się tylko prestiż oraz poparcie polityczne jej szefa.
Madison wcisnęła się w sukienkę, starając się opanować rosnącą panikę. Głos w głowie krzyczał: „Uciekaj!”, ale ciało stanowczo odmawiało i było niesamowicie napięte z nerwów. _Nie mogę uciec i się uwolnić_, pomyślała, zagryzając wewnętrzną stronę policzka. _Zabiłby mnie i nigdy nie odnalazłabym Swiety._
Tylko myśl o młodszej siostrze, którą dawniej adoptowała inna rodzina, a której miejsce pobytu znał tylko senator, trzymała ją w ryzach i hamowała przed opuszczeniem budynku, a tym samym ucieczką przed niechcianym ślubem.
Weszła z powrotem do apartamentu. Spojrzała kątem oka w lustro. Wyglądała zjawiskowo, jednak dało się zauważyć bladość oraz rozszerzone ze strachu źrenice. Penelope bez słowa ją okrążyła, niczym kupiec oceniający krowę wystawioną na sprzedaż, a potem w milczeniu zapięła guziczki sukienki na plecach Madison. Na sam koniec podała jej welon, który miał zasłonić twarz do momentu, aż sam pan młody zdejmie go po wypowiedzeniu przysięgi przed ołtarzem.
– Doskonale. – Kobieta spojrzała wymownie na zegarek. – Idziemy już na dół – rzuciła, kierując się do drzwi. – Za parę minut ruszamy do kościoła.
Madison chwyciła dół sukni, mając wrażenie, że zdobiony, idealnie dopasowany gorset jej stroju stanowczo utrudnia oddychanie. Wyglądała jak księżniczka, a czuła się jak niewolnica sprzedana przez swojego pana.
Przeklinała w myślach, jak tylko mogła, aby chociaż trochę dać upust kłębiącym się w sercu emocjom. _Pieprzony sadysta_, myślała, mając przed oczami twarz senatora. _Cholerny, kurewski Rusek_, klęła na Rublowa, jednocześnie zastanawiając się, jak wygląda wilkołak, który rządził całą chicagowską mafią i trzymał w szachu nawet takich wpływowych polityków jak jej przybrany ojciec.
Gdy jechała limuzyną, miała wrażenie, że jej dusza opuściła ciało i że obserwowała wszystko z boku. To był jej sposób, aby emocje nie przejęły nad nią kontroli. Elegancki bukiet ślubny leżał na siedzeniu obok niej. _Mam zostać żoną pakhana, który jest wilkołakiem_, mówiła sobie, wpatrując się w widoki za szybą. _Jeśli mu się sprzeciwię, ukarze mnie. Jeśli będę w jakikolwiek sposób niegrzeczna, także mnie ukarze. Jeśli ośmieszę go w jakikolwiek sposób albo spróbuję odejść, wtedy wrzuci mnie do jeziora Michigan z kamieniem u szyi._
Wysiadła przed kościołem, a bukiet ściskała tak mocno, że niemal wbijała paznokcie w skórę dłoni. Przed wejściem czekał na nią ojciec. Wpatrzyła się w jego twarz, przypominając sobie, jaki miała wyraz, gdy ją bił: robił się wtedy czerwony z emocji, zaciskał mocno usta i zostawiał na niej siniaki bez żadnego słowa, jakby wściekłość dławiła go w gardle i uniemożliwiała nawet przeklinanie czy rzucanie groźbami. Jego oczy pozostawały takie same jak teraz: zimne, beznamiętne i bezwzględne. Ich niebieski kolor kojarzył jej się z lodowatymi, wodnymi odmętami, w których czekały ją tylko chłód i poczucie beznadziei. Czasami, gdy wpadał w szał, miała wrażenie, że widzi w nich także widmo śmierci.
_O tak, często miał ochotę mnie zabić. Nie zrobił tego tylko dlatego,_ że _jestem jego marionetką polityczną, którą mógł przez lata pokazywać swoimi wyborcom i grać przy tym idealnego tatusia._
– Dziękuję ci, Penelope – powiedział do swojej asystentki, gdy ta poprowadziła Madison w jego kierunku. – Możesz już odejść.
Gdy kobieta zniknęła za drzwiami kościoła i zamknęła je za sobą, Madison uniosła podbródek i była pewna, że nawet przez welon Jonathan Peterson doskonale widział jej zimne, nienawistne spojrzenie.
– Moja piękna córeczka – odezwał się sztucznie radosnym tonem. – Mój bilet do interesu życia. Jesteś gotowa, moja droga, aby przywitać swojego kochanego męża?
_Ty pierdolony bydlaku_, pomyślała, dusząc w sobie te słowa, aby nieuważnie nie opuściły jej ust. Wątpiła, aby uderzył ją teraz, gdy Rublow mógłby zauważyć siniaka na policzku lub rozbitą wargę, ale podejrzewała, że miałby na to ochotę, gdyby przeklęła przy nim na głos.
Nie odpowiedziała, ale senator wcale na to nie czekał. Stanął obok niej i poprawił swoją marynarkę, mimo że nie musiał. Popielaty garnitur był w idealnym stanie, uszyty na miarę i wyprasowany specjalnie na ten dzień.
– Już czas – mruknął. – Lepiej bądź grzeczna, Madison, i nie przynieś mi wstydu.
Powstrzymała odruch wymiotny, gdy wystawił swoje ramię, które musiała chwycić. Przykładny tatuś miał ją zaprowadzić do ołtarza, aby symbolicznie oddać ją mężowi. To wszystko było dla niego tylko przedstawieniem.
Podobno to Rublow nalegał na ślub kościelny. Przypuszczała, że jej ojciec równie dobrze mógł wepchnąć ją do urzędu i kazać podpisać papiery, które jednoznacznie stwierdziłyby, że została mężatką. Zastanawiała się, czy Dmitrij naprawdę był religijny, czy może kryło się za tym coś innego.
Gdy weszli do kościoła, zrozumiała, dlaczego urządzono tę ceremonię. Dwóch ochroniarzy ojca zamknęło wrota świątyni, podczas gdy ona dyskretnie rozglądała się po zgromadzonych w ławkach. Połowę gości stanowili politycy z żonami, których na pewno sprowadził tutaj ojciec. Druga połowa zebranych musiała przyjść dla pakhana – mężczyźni byli ubrani podobnie, w czarne garnitury i ciemne krawaty, a nieliczne kobiety w eleganckie, ale niezbyt krzykliwe suknie.
Atmosfera w kościele była bliższa pogrzebowi, co idealnie komponowało się z nastrojem panny młodej. Dla obydwu stron najwidoczniej był to swego rodzaju pokaz. Dmitrij chciał pokazać żonę członkom swojej organizacji, a senator omamić tą scenką wyborców oraz wpływowych znajomych z politycznego światka.
Bała się unieść oczy, aby zobaczyć, jak wygląda jej przyszły mąż. Szła ze wzrokiem zawieszonym na poziomie jego kolan, dla uspokojenia licząc w głowie kroki dzielące ją od drzwi aż do ołtarza. Jedynym plusem założonego welonu było to, że niemal całkowicie maskował jej grobową minę oraz pociemniałe spojrzenie przed wszystkimi zebranymi w świątyni.
Gdy stanęła na swoim miejscu i w końcu puściła ramię ojca, poczuła wyraźnie, jak żołądek zaciska jej się z całej siły, a serce podchodzi prosto do gardła. Obok niej stał Rublow, wyczuwała jego zapach oraz ciepło bijące od potężnej sylwetki. Nie patrzyła na niego, ale wiedziała, że jest o głowę wyższy, i teraz rzucał na nią lekki cień.
Przełknęła ciężko ślinę, gdy ksiądz zaczął uroczystość. Słuchała jego głosu, ale prawie nie rozumiała słów. Tak bardzo chciała być teraz gdzie indziej… Gdy nadszedł czas na złożenie przysięgi, powtarzała słowa za kapłanem, niemal nie rozpoznając swojego spokojnego, beznamiętnego głosu, bo w środku trzęsła się jak osika. Nadchodził nieuchronnie moment, którego tak się bała.
– Możesz pocałować pannę młodą – oznajmił kapłan, uśmiechając się lekko.
Odwróciła się w stronę męża, drżąc na całym ciele. Gdy uniósł jej welon, ledwo powstrzymała nerwowy grymas twarzy. Powoli uniosła wzrok, wiedząc, że nie może dłużej odwlekać tej chwili.
Najpierw zauważyła mocno zarysowaną szczękę pokrytą dwudniowym zarostem. Na moment zatrzymała spojrzenie na ustach, a potem w końcu popatrzyła mu w oczy. Były jasnoszare, niemal koloru srebra, z ciemną obwódką wokół tęczówek. Gdyby wcześniej nie wiedziała, że był Wilkiem, teraz na pewno by się tego domyśliła. Te oczy były bardziej zwierzęce niż ludzkie i z pewnością należały do drapieżnika.
Miał ciemne włosy, na tyle długie, że mógł zaczesać je do tyłu, aby kosmyki nie opadały na twarz. Górował nad nią zarówno wzrostem, jak i siłą czającą się w umięśnionym, wytrenowanym ciele. W idealnie skrojonym czarnym smokingu wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Zerknęła na jego dłonie i zauważyła złoty sygnet z wygrawerowanym orłem. _Ciekawe, ile krwi w swoim życiu miał na rękach?_ Przez krótki moment zastanawiała się, czy kiedykolwiek skrzywdził jakąkolwiek kobietę, tak jak robił to jej własny ojciec.
Nie wiedziała, czy zobaczył przebłysk strachu w jej oczach, bo jego twarz była beznamiętna i opanowana, nie mogła nic z niej wyczytać. Ich pocałunek był krótki, niemal pozbawiony uczuć, ale na moment poczuła dziwny spokój, którego nie mogła do końca racjonalnie wytłumaczyć. _Nawet jeśli jest pakhanem_, pomyślała, odsuwając się od niego, _nie będzie gorszy niż senator._ Przynajmniej tak sobie powtarzała, aby całkowicie nie stracić panowania nad nerwami.
– Pięknie wyglądasz – powiedział niskim, zachrypłym głosem, od którego zjeżyły jej się włosy na karku.
Nie odpowiedziała na te słowa, bojąc się, że gdy spróbuje się odezwać, z jej gardła nie wydostanie się żaden dźwięk oprócz szlochu.
Podał jej dłoń. Przyjęła ją, z trudnością opanowując drżenie, co nie było wcale łatwe. Nie chciała, aby wyczuł, że się denerwuje. Pachniał piżmem, ale także dymem i cytrusami. Jego dłoń była na tyle duża, że jej ręka wyglądała, jakby należała do dziecka.
Przełknęła ciężko ślinę. Nie wiedziała, jak wytrzyma przy jego boku całe wesele, podczas którego będzie musiała się sztucznie uśmiechać i pokazywać, jaka jest szczęśliwa, chociaż wcale tak się nie czuła.
Widziała swojego ojca w drugiej ławce. Obserwował ją uważnie z lekkim uśmiechem wymalowanym na ustach, jednak spojrzenie pozostało jasne i chłodne. Odwróciła wzrok. _Jaki jest pozytyw tego małżeństwa? Nie muszę już żyć z tym psychopatą pod jednym dachem._ Zerknęła na resztę gości, oddychając głęboko przez nos. _Teraz zamieniłam psychopatę na gangstera._
Gdy wyszli razem z kościoła i skierowali się do zaparkowanej przed nim limuzyny, poczuła ukłucie strachu. Obejrzała się na Dmitrija, gorączkowo zastanawiając się, co się dzieje. Wiedziała, że jej ojciec wynajął szykowną karetę, która miała zawieźć ich do lokalu, gdzie zorganizowano przyjęcie, jednak widocznie jej mąż miał inne plany.
– Dokąd jedziemy? – zapytała lekko zduszonym głosem.
Zerknął na nią, a potem otworzył drzwi, czekając, aż wsiądzie pierwsza.
– Do mojego domu – odparł swobodnie. – Goście pobawią się na weselu bez nas. Mamy swoje sprawy do załatwienia.
Zamarła na chwilę, uświadamiając sobie prawdę. _Jestem teraz jego żoną_, pomyślała, czując niemoc przejmującą ciało. _Może teraz zrobić ze mną, co zechce._
Chwyciła w dłonie dół sukni i weszła do samochodu, orientując się, że gdzieś w drodze do niego pozbyła się swojego bukietu. Z napięciem czekała, aż Dmitrij zajmie miejsce obok niej. Uczynił to, zostawiając między nimi niewielki dystans.
Wgapiała się w swoje dłonie, w duchu oddychając z ulgą, że ominie ją wesele, jednak po chwili to uczucie rozwiało się jak sen. Na samą myśl, że prawdopodobnie będzie chciał teraz skonsumować ich małżeństwo, ponownie poczuła mdłości. Nie mogła mu tego zabronić, a nawet gdyby to zrobiła, na pewno zignorowałby jej protesty.
Była tak spięta i skupiona na równym oddychaniu, że niemal podskoczyła, gdy niespodziewanie się odezwał:
– Twoje rzeczy są już u mnie. – Jego głos wydawał się chłodniejszy niż parę minut temu. – Tylko jedna walizka. Nie masz nic więcej?
Zacisnęła na moment usta i odchrząknęła, zanim odpowiedziała:
– Tylko tyle chciałam zabrać.
Resztę drogi spędzili w ciszy. Miała wrażenie, że im bliżej byli celu, tym bardziej spięty wydawał się Dmitrij.
Uparcie wlepiała wzrok w podłogę i siedziała z rękoma splecionymi na kolanach. Fryzura ją denerwowała, a suknia cisnęła i ograniczała ruchy. Miała ochotę wziąć długi, gorący prysznic, aby zmyć z siebie cały makijaż i perfumy oraz wszystkie emocje związane ze ślubem, które zdawały się oblepiać jej skórę.
Zerknęła przelotnie na złotą obrączkę na swoim palcu. Była wysadzana kilkoma drobnymi diamentami i była zdecydowanie cieńsza niż ta, którą jej mąż miał na swojej dłoni.
Samochód zaparkował w eleganckiej, czystej dzielnicy położonej nieopodal jeziora. Spojrzała na duży dom w nowoczesnym stylu, który był otoczony solidnym ogrodzeniem, i nie zdołała ukryć swojego zdziwienia.
– Myślałam, że mieszkasz w centrum. Tam przecież prowadzisz interesy – odezwała się ostrożnie, czując jego uważne spojrzenie na sobie.
– Lubię prywatność, o którą trudno zadbać w centrum dużego miasta.
Wjechali za bramę. Zobaczyła ochroniarzy kręcących się po terenie przy rezydencji oraz w ogrodzie, który miał wielkość niewielkiego boiska do piłki nożnej. Oprócz rosnących tam kilku drzew i krzewów pokrywała go równo przycięta, soczyście zielona trawa. Nie zauważyła żadnych kwiatów, roślin ozdobnych czy jakichkolwiek innych aranżacji. Być może miałaby możliwość samodzielnego zaprojektowania wszystkiego od zera. Nie miała głowy do ogrodnictwa, ale wizja grzebania w ziemi, obsadzania rabatek i obcowania z naturą była pewnym pocieszeniem w obliczu tego, jak miało teraz wyglądać jej życie. Wolała sadzenie kwiatów niż siedzenie w czterech ścianach tej wielkiej rezydencji.
Wzdrygnęła się, gdy limuzyna zatrzymała się na podjeździe. Drzwi samochodu otworzył jej jeden z ochroniarzy. Na wysokości oczu miała akurat jego pas, na którym, całkiem na widoku, wisiała broń. Wysiadła, a po sekundzie pojawił się przed nią Dmitrij. Nie chciała, aby ją dotykał, ale gdy podał jej ramię, przyjęła je, aby go nie zdenerwować.
Zaprowadził ją do drzwi, a potem przez wielki hol prosto do gabinetu. Urządzony był ze smakiem w starym stylu – drewniana podłoga i meble, kamienny kominek, naprzeciwko duży regał z książkami i okno wychodzące na rozświetlony ogród. Podszedł do biurka, na którym leżały dokumenty, podczas gdy Madison przystanęła krok od wejścia, spoglądając na poustawiane na półkach książki.
Dmitrij usiadł za biurkiem, mając wrażenie, że być może w tej pozycji nie będzie tak górował nad tą kobietą i ją onieśmielał. Jej strach i stres wyczuwał na metr. Była przy nim sztywna i cicha. Wcześniej domyślał się, że zapewnienia senatora na temat tego, jak bardzo jego córka cieszy się ze ślubu, były co najmniej przesadzone, ale teraz już miał pewność, że po prostu został oszukany.
Oparł łokieć na podłokietniku i obserwował ją nieruchomo. Był bardziej niż pewien, że Peterson był wściekły, gdy Dmitrij razem z żoną wymknął się z wystawnego wesela, ale już wcześniej poinstruował swoich ludzi, że goście mają bawić się wyśmienicie i korzystać ze wszystkich przygotowanych atrakcji.
– Senator Peterson zapłacił dużą sumę, żebym się z tobą ożenił – powiedział spokojnym głosem, nie zmieniając swojej pozycji – i podpisał ze mną kontrakt, który zapewnia korzyści obydwu stronom.
Madison wyraźnie zesztywniała i splotła dłonie z przodu sukni. Wyglądała pięknie ze spiętymi z przodu włosami, podczas gdy pozostałe kosmyki opadały falami na plecy. Były kasztanowe, ale światło słoneczne wydobywało z nich delikatny poblask rudości. Jasnobrązowe oczy okolone ciemnymi, długimi rzęsami podkreślał elegancki makijaż. Miała jasną, lekko zaróżowioną cerę, na której wyróżniał się niewielki pieprzyk pod lewym okiem na wysokości kości policzkowej. Była ładniejsza niż na zdjęciach, które przed ślubem przelotnie pokazywał mu Peterson.
– A te obydwie strony to ty i mój ojciec – stwierdziła sztywno, wpatrując się w punkt na jego biurku. – Dlaczego mi to mówisz?
– Bo mam wrażenie, że sam senator niewiele ci powiedział o tym układzie – odparł ze stoickim spokojem. – Zostałaś żoną pakhana i musisz wiedzieć, co to właściwie oznacza. Musisz nauczyć się, co ci wolno, a czego nie. To ważne, żebyś nie naraziła nas obydwoje na nieprzyjemności. Jeśli podważysz którąkolwiek z zasad, które wyznaczyłem, zostaniesz ukarana i to ja osobiście będę musiał to zrobić. A uwierz mi, że pomimo tego, czym param się w życiu, nie lubię krzywdzić kobiet, Madison.
Wypowiedział jej imię niskim, miękkim głosem, jednocześnie przeszywając ją szarym spojrzeniem. Wstał zza biurka i poprawił marynarkę. Podniosła wzrok i zerknęła na niego nieco spokojniejsza niż przed chwilą. Nie wiedział, czy sprawiła to jego deklaracja, że nie lubi krzywdzić kobiet, ale podejrzewał, że w tym właśnie tkwiła cała rzecz.
– Jesteś teraz moją żoną – podkreślił stanowczym głosem. – Cały dom jest do twojej dyspozycji. Możesz korzystać także z tego gabinetu, ale tylko wtedy, gdy nie ma mnie w domu. Jeśli tutaj jestem, nie masz prawa tu wchodzić, chyba że ci na to pozwolę. Czy to jasne?
Zmierzyła go krótkim spojrzeniem, zanim kiwnęła głową, ale to go nie usatysfakcjonowało.
– Nie usłyszałem twojej odpowiedzi.
– Tak, to jasne – mruknęła.
– Dobrze. Wszędzie tutaj są moi ochroniarze. W ich towarzystwie masz być odpowiednio ubrana i nie zagadywać ich niepotrzebnie ani zbytnio się spoufalać, niezależnie od tego, czy jestem akurat w pobliżu, czy też nie. Możesz wychodzić z rezydencji, ale tylko w towarzystwie co najmniej dwóch moich pracowników. Kierowca będzie na twoje zawołanie, wystarczy, że po niego zadzwonisz.
Wyjął coś z szuflady biurka. Podał jej do ręki nowy telefon z jeszcze zafoliowanym ekranem. Przyjęła go z lekko zmarszczonymi brwiami.
– Co to jest?
– Prezent – odparł oschle. – Masz w nim wpisany numer mojej komórki, a także numer swojego szofera oraz szefa mojej ochrony. Do niego dzwonisz tylko w wyjątkowych sytuacjach, gdyby w rezydencji działo się cokolwiek niebezpiecznego, gdy mnie nie będzie. Rozumiesz?
– Tak, rozumiem – odparła niemal jak automat.
– Przy moich ludziach oraz w miejscach publicznych masz mnie bezwzględnie słuchać, bez żadnych dyskusji. Kiedy mówię, że masz gdzieś iść, idziesz tam. Jeśli powiem, że masz stać w miejscu, robisz to bez zająknięcia. Masz odzywać się z szacunkiem i nie pyskować, inaczej może się zrobić nieprzyjemnie.
Zacisnęła zęby. Widział wyraźnie drgający mięsień na jej szyi.
– Wszystko jasne – powiedziała, prostując dumnie plecy. – Czy już mogę odejść i się przebrać? Ta suknia jest piękna, ale bardzo niewygodna.
Patrzył na nią przez moment, a potem kiwnął głową w niemej zgodzie. Skierował się do drzwi.
– Chodź za mną.
Posłusznie poszła za nim do holu, a potem po schodach na piętro. Wskazał jej pierwsze drzwi z brzegu. Zajrzała do środka. Pokój był ładnie urządzony, jasny i przestronny z wygodnym łóżkiem, dużą garderobą oraz drewnianymi, szykownymi meblami. Na podłodze leżał miękki, puszysty dywan. Obok szafy zauważyła drzwi, zapewne prowadzące do łazienki.
– To jest twój pokój.
Zmarszczyła lekko brwi, zastanawiając się, czy może zadać na głos pytanie, na które – tak naprawdę – bała się uzyskać odpowiedź. Stał tuż za nią, tak blisko, że ponownie wyraźnie wyczuwała zapach jego perfum.
Pochylił się nad jej ramieniem i musnął ciepłym oddechem odsłoniętą skórę. Jego słowa sprawiły, że nie musiała się odzywać:
– Będziesz tu mieszkała, póki nie przyzwyczaisz się do życia w moim domu. Nie wezmę cię siłą – wzdrygnęła się na te słowa – ale zrobię to wkrótce i ty będziesz tego chciała. Jesteś moją żoną i tak właśnie będę cię traktować. – Wyprostował się. – Moja sypialnia jest tuż obok. Maria, moja gospodyni, poukładała twoje rzeczy w szafie. Potrzebujesz czegoś jeszcze?
_Porządnego sznura_, pomyślała ponuro, _i odpowiedniej belki, aby się na niej powiesić._ Na głos jednak odpowiedziała spokojnie:
– Nie, dziękuję.
– Będę w domu jeszcze przez dwie godziny, potem wychodzę i wrócę dopiero nad ranem. Maria pracuje do wieczora, więc jeśli będziesz chciała, pokażę ci kuchnię oraz pozostałe pokoje w rezydencji.
Kiwnęła głową, nie mogąc już zmusić się do kolejnych słów. Usłyszała kliknięcie zamykanych drzwi. Poczekała, aż jego kroki w korytarzu całkowicie ucichną, a potem wypuściła z płuc wstrzymywane powietrze.
Zrobiła parę kroków do przodu i opadła na łóżko, aby schować twarz w dłoniach. Miała ochotę się rozpłakać, ale wiedziała, że to tylko bardziej ją zmęczy, a jednocześnie wcale nie polepszy obecnej sytuacji. „Nie wezmę cię siłą, ale zrobię to wkrótce i ty będziesz tego chciała_”._ Na wspomnienie tych słów przeszły ją ciarki.
Nie mogła zaprzeczyć, że Dmitrij był przystojny, ale jednocześnie władczy i nieco przerażający. I była pewna, że nie wiedział, że była dziewicą i miała zerowe doświadczenie w sprawach łóżkowych. Miała dwadzieścia trzy lata, ale jej relacje z mężczyznami zawsze kończyły się na wczesnym etapie, głównie przez machlojki jej ojca. Próbował wielu rzeczy, aby trzymać ją z dala od chłopaków, i udawało mu się to.
Nie miała nikogo, kto pomógłby jej rozpiąć suknię, więc po prostu rozerwała zapięcie i z ulgą zrzuciła z siebie cały materiał oraz koronkę, które uformowały razem stos na jasnym dywanie. Dorzuciła do niego także welon, ale przedtem zwinęła go nienawistnie w pogniecioną kulkę.
W niewielkiej łazience zaczęła wyjmować z włosów spinki, po czym wrzucała je po kolei do zlewu. W panującej ciszy czuła, że powoli traci resztki panowania nad sobą. Wiedziała, że potrzebuje teraz ciepłego prysznica i odpoczynku, aby poradzić sobie z tym, co dzisiaj przeżyła, i przygotować się na to, co dopiero miało nadejść.
Gdy pozbyła się resztek ślubnej fryzury, uniosła powiekę lewego oka i wyciągnęła z niego koloryzującą soczewkę, której kazał użyć jej ojciec. Być może obawiał się, że pakhana zniesmaczy widok różnokolorowych tęczówek przyszłej żony? Nie wiedziała tego, mogła się tylko domyślać. Z lustra patrzyła na nią teraz para jej własnych oczu – jedno zielone i jedno brązowe. Była ciekawa, jak na ten widok zareaguje Dmitrij.
W kabinie znalazła szampon o zapachu cytrusowym. Użyła go w sporej ilości, gdy próbowała porządnie zmyć z głowy lakier do włosów oraz odżywki, których użyła jej stylistka. Po piętnastu minutach stania pod deszczownicą w końcu poczuła wewnętrzny spokój. Gdy wraz z wodą spłynął także jej misterny makijaż, miała wrażenie, że ponownie była sobą.
W garderobie znalazła skromną liczbę ubrań, które spakowała wcześniej do walizki. Sukienki, które senator kazał jej nosić przed kamerami oraz w miejscach publicznych, zostawiła w jego domu, bo szczerze ich nienawidziła. Teraz wybrała z półki luźną, czarną koszulkę i ciemne alladynki, w których poczuła się całkowicie swobodnie.
Wróciła do sypialni, zasłoniła okno i w półciemnym pokoju położyła się na materacu. Próbowała się zrelaksować, ale do głowy wróciły uporczywe słowa senatora, które przekazał jej dzień przed ślubem.
„Nie waż się mu mówić, czym jesteś” – ostrzegł wyraźnie. – „Mógłby przez to zerwać umowę, a to byłoby wysoce niewskazane”. W jego głosie wyraźnie słyszała groźbę oraz irytację. „Masz być mu posłuszna, ale pamiętaj, do kogo właściwie należysz”.
Wzdrygnęła się i usiadła z powrotem na materacu, wyrzucając z głowy jego głos oraz twarz. Nie chciała o nim myśleć, na pewno nie teraz. Potrzebowała odpoczynku i musiała przeanalizować całą sytuację.
Co miała robić? Chęć buntu przeciw nakazom ojca była silna, jednak pamiętała doskonale, dlaczego słuchała go do tej pory. _Swieta, malutka Swieta._ Chciała zobaczyć siostrę, upewnić się, że jest bezpieczna i kochana w swojej nowej rodzinie. Tylko senator mógł do niej dotrzeć i dać Madison możliwość spotkania. Westchnęła ciężko.
Siedziała jeszcze przez parę minut w ciszy. Zerknęła na telefon, który położyła na szafce obok łóżka, ale nie miała ochoty go przeglądać. Od rana nic nie jadła ze stresu, ale miała teraz tak ściśnięty żołądek, że nie czuła głodu.
Uznała w końcu, że jedynym wyjściem był sen. Gdy tylko się wyśpi i uspokoi, a potem ułoży jakiś logiczny plan, poczeka na powrót Dmitrija i pójdzie z nim porozmawiać.