Niebezpieczny urok księcia Montrose'a - ebook
Niebezpieczny urok księcia Montrose'a - ebook
Catriona dawno przestała marzyć o założeniu rodziny. Mówi, co myśli, nie słucha niczyich poleceń, ma wybuchowy charakter. Jej największą pasją jest pomaganie kobietom, które los potraktował wyjątkowo okrutnie. Pierwszym mężczyzną, który wzbudza jej zainteresowanie, jest bogaty i wpływowy książę Montrose. Nikt nie śmie zapytać, co stało się z jego żoną, która pewnego dnia zniknęła bez śladu. Większość uważa, że książę ją zamordował, zazdrosny o jej popularność. Jednak Catriona nie polega na opinii innych. Postanawia lepiej poznać księcia i odkryć jego sekrety. Ten niezbyt uprzejmy mężczyzna przyciąga ją jak magnes. Zawsze słuchała głosu rozsądku, tym razem jest gotowa pójść za głosem serca…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9199-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Kishorn Lodge, Szkocja, 1755 r._
Wśród Mackenziech z Balhaire trwała ożywiona debata nad tym, gdzie pochować szczątki czcigodnej Griseldy Mackenzie. Arran Mackenzie, jej ukochany kuzyn, chciał, by pochowano ją w siedzibie klanu w Balhaire obok innych członków dwustuletniej rodziny Mackenzie. Ale Catriona, jego najmłodsza córka – która była tak blisko swojej cioci Zeldy, jakby była jej rodzoną córką – chciała pochować ją w Kishorn Lodge, gdzie Griselda mieszkała przez większość swojego niezwykłego życia. W końcu udało się wypracować kompromis. Ciocia Zelda została pochowana w rodzinnej krypcie w Balhaire, ale miesiąc później w Kishorn odbyła się uczta na jej cześć. Ten układ zadowolił Catrionę, ponieważ była to uroczystość, której pragnęła dla kobiety żyjącej na własnych warunkach.
Niestety, w przeddzień uroczystości pogoda okazała się fatalna. Kishorn był położony głęboko w górach, można było się tam dostać praktycznie tylko łodzią. Dlatego tylko najbliższa rodzina Mackenziech mogła wziąć udział w uroczystości, płynąc z Balhaire, obok posiadłości Mackenziech w Arrandale i Auchenard, i przez Loch Kishorn do miejsca, gdzie jezioro spotykało się z rzeką, od której zostało nazwane.
Tak daleko w górach nie było prawie nic ani nikogo. Kiedyś na brzegu rzeki wznosiła się wioska i były tam najlepsze tereny łowieckie, ale dawno odeszły w przeszłość. Przodek Mackenziech zbudował niedaleko dom, a Zelda, która zawsze wolała wolność od ograniczającego małżeństwa, na co pozwolił jej ojciec, weszła w jego posiadanie jako młoda kobieta, z miłością naprawiając i rozbudowując budowlę.
Jedyną rzeczą, która pozostała po tej starożytnej wiosce, było rozpadające się opactwo, zbudowane na wzgórzu z widokiem na rzekę Glen. Było małe jak na opactwo i nikt nie potrafił powiedzieć, do kogo niegdyś należało. Zelda uznała, że należy do niej, i sprawiła, że połowa budowli znów nadawała się do zamieszkania. W drugiej połowie – która kiedyś była kościołem – brakowało ścian, a z dachu pozostało tylko kilka belek.
Gdyby tylko goście mieli chwilę wytchnienia od zimnego deszczu, który nieustannie wybijał miarowy rytm o szyby, Catrina byłaby zadowolona.
– Jestem dziś cholernie zła na Boga – powiedziała do kobiet zgromadzonych wokół ognia płonącego w palenisku. Wśród nich była jej matka, lady Balhaire, oraz siostra Catriony, Vivienne. Obecne były również jej szwagierki, Daisy, Bernadette i Lottie. – Padało w dniu, w którym ją pochowaliśmy, a teraz znowu pada. Zasługiwała na więcej – stwierdziła, niedbale trzymając w górze swój kieliszek do wina i nastawiając go do napełnienia.
– Zelda nie dbałaby o deszcz, Cat – zapewniła ją matka. – Obchodziłoby ją tylko, że zorganizowałaś _fèille_. Nie słyszysz jej śmiechu?
– Mamo…
– Tęsknię za tą starą babą – powiedziała jej matka i uniosła swój kieliszek. – Była niezrównana.
To była duża pochwała ze strony Margot Mackenzie. Ona i Zelda utrzymywały przez lata burzliwe stosunki, nigdy nie były zgodne z powodów, których Catriona wciąż nie rozumiała. Wiedziała, że Zelda nie mogła wybaczyć jej matce, że jest Angielką, co, prawdę mówiąc, było grzechem w oczach wielu szkockich górali. Ale Zelda wydawała się również wierzyć, że matka Catriony była szpiegiem. Kiedyś zapytała ojca, dlaczego ciocia Zelda twierdzi, że jej matka jest szpiegiem, a on rzucił jej dziwne spojrzenie i powiedział, że lepiej nie wracać do przeszłości.
Pomimo dawnej niezgody w ostatnich miesiącach życia Zeldy, kiedy częściej chorowała, matka Catriony przyjeżdżała raz w tygodniu z Balhaire, aby z nią posiedzieć. Kłóciły się o wydarzenia, które miały miejsce w ich długim życiu, ale też śmiały się, chichocząc z drobiazgów.
Jedna z usługujących kobiet napełniła kieliszek Catriony, która wypiła wino jak wodę.
– Powinny być tańce – poskarżyła się Lottie.
– Przecież i tak nie możesz tańczyć – powiedziała Vivienne, bo Lottie trzymała w ramionach niemowlę.
– Tak, ale ty możesz – powiedziała Lottie, szturchając Vivienne. – I chciałabym to zobaczyć.
– Ja? Jestem na to za stara i za gruba – poskarżyła się Vivienne i opadła z powrotem na krzesło, jedną ręką trzymając się za brzuch. Urodzenie czwórki dzieci sprawiło, że była zaokrąglona. – Bernadette będzie tańczyć.
– Sama? – Bernadette, żona brata Catriony, Rabbiego, schyliła się, by poprawić ogień w palenisku. – Mam też nucić sobie muzykę?
– A co ze mną?– zapytała Daisy. Była poślubiona Caileanowi, najstarszemu bratu Catriony. – Nie jestem za stara na dobrego reela.
– Ani za gruba – zgodziła się Lottie.
– Nie, ale twój mąż jest za stary – powiedziała Vivienne i skinęła głową w stronę Caileana. Siedział w pobliżu pieca z ich ojcem, miał wyciągnięte nogi, a z dwóch palców zwisał mu kufel z piwem.
– Szkoda, że nie ma Ivora MacDonalda. Zatańczyłby z naszą Cat – powiedziała matka Catriony i uśmiechnęła się porozumiewawczo do córki.
– Nie spoczniesz, póki nie zobaczysz mnie na ślubnym kobiercu, prawda?
– I co w tym złego? – zapytała słodko matka.
– Tak, co w tym złego? – zapytała Daisy. – Dlaczego nie przyjmiesz zalotów pana MacDonalda, Cat? – zapytała zaciekawiona. – Wydaje się raczej miły. I, na Boga, poważnie w tobie zakochany.
Ivor był grubym mężczyzną, tego samego wzrostu co Catriona, z włosami, które opadały mu wokół twarzy. W ciągu kilku tygodni od śmierci Zeldy składał jej kondolencje tyle razy, że straciła rachubę.
– Może się starać, ile mu się podoba, ale jestem zbyt niespokojnym duchem, żeby związać się z budowniczym statków – powiedziała Catriona i wypiła resztę wina.
– Myślę, że to nieuczciwe – powiedziała Lottie. – Może go nie kochasz, ale wygląda na to, że rozkochałaś go w sobie, prawda?
Catriona kiwnęła głową.
– Masz trzydzieści trzy lata, Cat. Prędzej czy później musisz zaakceptować fakt, że ostatnią owcę na rynku trzeba sprzedać za oferowaną cenę lub zostanie zamieniona na potrawkę.
– Lottie! – Bernadette sapnęła gniewnie. – Co za paskudne porównanie!
Catriona machnęła lekceważąco ręką.
– Ale tak jest, prawda? Twardo siedzę na ławce dla starych panien. Całkiem zaakceptowałam, że nie doczekam się już męża i dziecka. Tak zrobiła Zelda, i to z wyboru. Będę kontynuować dzieło cioci.
– Chciałabym myśleć, że jesteś przeznaczona do czegoś innego niż życie w Kishorn – powiedziała jej matka. – Nie jesteś przecież Zeldą.
Jeśli nie zależy ci na panu MacDonaldzie, jest więcej mężczyzn, których możesz poznać. Ale spędzanie całego czasu w Kishorn odizolowało cię od świata.
– Mhm – powiedziała sceptycznie Catriona. – Myślę, że mogę bezpiecznie powiedzieć, że zbadałam całą dostępną socjetę i nie odnalazłam w niej nic fascynującego. A poza tym kobiety i dzieci z opactwa potrzebują mnie, mamo. Nauczyłam się wszystkiego od Zeldy. Kobiety z opactwa nie mają innego miejsca, do którego mogłyby pójść. – Usiadła i odwróciła się. – Gdzie jest ta dziewczyna?
– Catriona, kochanie – zaczęła błagalnie jej matka.
Ale Catriona nie była w nastroju do omawiania swoich przyszłych planów.
– Boże, ratuj – powiedziała i wstała chwiejnie, lecz złapała się oparcia krzesła. Była wyczerpana niekończącą się dyskusją na jej temat. Biedna Catriona Mackenzie… Nie ma nadziei na małżeństwo, nie ma przyjaciół, nie ma nic, co by ją zajmowało, tylko podupadłe opactwo pełne odmieńców. – Myślę, że chciałabym zatańczyć. Czy Malcolm Mackenzie jest w pobliżu? Jestem pewna, że ma ze sobą dudy.
– Na miłość boską, usiądź, Cat. – Bernadette złapała rękę Catriony i próbowała odciągnąć ją z powrotem na miejsce. – Jesteś zdenerwowana…
– Ledwo wypiłam kropelkę! – zawołała Catriona. – Ta twoja angielska krew, Bernie… My, Szkoci jesteśmy o wiele lepszymi tancerzami z odrobiną wina we krwi, prawda?
– Mogłabyś kogoś skrzywdzić – uperała się Bernadette i znów pociągnęła ją za rękę.
– Naprawdę nie powinnaś tyle pić – powiedziała Vivienne z dezaprobatą.
– Powinnam pić, powinnam tańczyć – odparła Catriona. Wyrwała rękę z dłoni Bernadette, ale straciła równowagę i potknęła się o kogoś. Udało jej się wyprostować i odwrócić, a gdy zobaczyła, kto ją złapał, roześmiała się. Rhona MacFarlane rządziła w Kishorn, choć tak naprawdę nie była zakonnicą.
– O, patrzcie, kto przyszedł ze mną potańczyć! Dziękuję ci, Rhono. Uratowałaś mnie przed biczowaniem, a ja bardzo chciałabym zatańczyć. – Catriona ukłoniła się nisko, prawie się przy tym przewracając.
– Nie ma muzyki – zauważyła Rhona.
– Słuszna uwaga – przyznała Catriona, ale chwyciła Rhonę za ramiona, próbując zmusić do tańca. – Nie potrzebujemy muzyki!
– Panno Catriono! – powiedziała Rhona i wyrwała się.
– Dobrze, już dobrze, znajdę Malcolma – powiedziała Catriona potulnie.
– Panno Catriono, mamy gości – oznajmiła Rhona.
– Goście! Kto przyszedł?
Odwróciła się do drzwi, spodziewając się zobaczyć MacDonaldów ze Skye. Ale mężczyźni w drzwiach nie byli przyjaciółmi Mackenziech ani opactwa w Kishorn. Nagle przypomniały jej się dwa listy, które Zelda otrzymała w ostatnich miesiącach swojego życia. Listy napisane na eleganckim papierze, z oficjalną pieczęcią. Listy, które Zelda potraktowała jako nieistotne.
– Jacy goście? – zapytała matka Catriony.
– Cholerni dranie, oto jacy – rzuciła Catriona i podążyła do drzwi, zanim matka mogła ją zatrzymać. Gdy zbliżała się do mężczyzn, ten z przodu pochylił głowę.
– Kim jesteś?
– Ach. Pani musi być panną Catrioną Mackenzie – odpowiedział mężczyzna z wyraźnym angielskim akcentem.
– Skąd znasz moje imię? Jak się tu dostałeś?
– Moim zajęciem jest znać twoje imię, a pewien człowiek w Balhaire był na tyle uprzejmy, że przywiózł nas tu. – Zdjął ociekający wodą płaszcz i podał go dżentelmenowi obok. Marynarkę i kamizelkę też miał wilgotne. – Jestem Stephen Whitson, agent Korony. Czy zechciałaby pani poinformować lairda, że przybyłem, aby przedstawić mu pewną pilną sprawę?
– Mojego lairda?
– Jak już powiedziałem, sprawa jest pilna.
– Czy jest to ta sama sprawa, która zmusiła cię do dręczenia mojej chorej ciotki na łożu śmierci listami?
– Proszę o wybaczenie, panno Mackenzie, ale to jest sprawa dla mężczyzn…
– To sprawa cholernej przyzwoitości… – Przerwało jej mocne zaciśnięcie bardzo dużej dłoni na ramieniu. Cailean pojawił się u jej boku, rzucając spojrzenie, które ostrzegało, by trzymała język za zębami.
– Proszę o wybaczenie. O co chodzi? – zapytał spokojnie.
– Milordzie, Stephen Whitson do twoich usług – powiedział mężczyzna, pochylając się w ukłonie.
– Chce przejąć opactwo, ot co – powiedziała ze złością Catriona.
– Cat. – Aulay pojawił się po jej drugiej stronie. Wziął jej rękę i umieścił ją na swoim przedramieniu.– Pozwól temu człowiekowi mówić, dobrze?
– To prawda, że opactwo jest przedmiotem zainteresowania Korony – powiedział Whitson. – Zostałem wysłany przez biuro lorda adwokata.
– Korona? – Cailean powtórzył sceptycznie i wystąpił do przodu. – Proszę o wybaczenie, sir, ale jesteśmy w trakcie stypy po pannie Griseldzie Mackenzie.
– Moje kondolencje – powiedział Whitson. – Żałuję, że moje przybycie wypadło w tak niefortunnym momencie, ale nasza poprzednia korespondencja przeszła bez echa. Jak próbowałem wyjaśnić pannie Mackenzie, przybyłem z pilną sprawą do lairda.
– Przyprowadź ich, Cailean – zawołał ojciec Catriony z drugiego końca pokoju.
Whitson nie czekał na dalsze zaproszenie. Zgrabnie obszedł Caileana i zaczął iść przez pokój, nie zważając na zebranych. W pomieszczeniu zapanowała cisza.
Cailean poszedł za Whitsonem, ale kiedy Catriona próbowała się ruszyć, Aulay pociągnął ją za sobą.
– Zostań tutaj.
– Nie, Aulay! To jest teraz moje opactwo.
– W takim razie uważaj na słowa, Cat. Wiesz, jaka jesteś. Zwłaszcza po trunku.
– I co z tego? – syknęła. – Zelda odeszła, a ja zapijam swój smutek. – Uścisnęła mu dłoń i pospieszyła za innymi.
Jej ojciec wstał. Podpierał się laską, ale nadal był imponujący i o głowę wyższy od pana Whitsona. Ojciec dobrze i szybko oceniał charaktery, teraz widać też to zrobił, bo nie zaproponował przybyszowi jedzenia ani picia. Zapytał:
– Co też pana do nas sprowadza?
Pan Whitson podniósł lekko brodę.
– Jeśli ty przechodzisz do rzeczy, mój panie, to ja również. Opactwo Kishorn zostało wykorzystane bezprawnie do pomocy zdrajcom jakobickim, którzy chcieli strącić z tronu naszego króla w rebelii. Z tego powodu posiadłość przechodzi na własność Korony.
Arran Mackenzie roześmiał się.
– Przepraszam bardzo? Opactwo Kishorn należy do ziemi Mackenziech od ponad dwustu lat. Jesteśmy lojalnymi poddanymi, sir.
– Opactwo Kishorn służyło do zakwaterowania rebeliantów po przegranej pod Culloden i było prowadzone przez znaną sympatyczkę jakobitów, pannę Griseldę Mackenzie. Mamy na to świadków. Ponieważ posiadłość była kryjówką zdrajców, z rozkazu króla przechodzi na własność Korony.
– Z rozkazu króla? –powtórzył Cailean z niedowierzaniem. – Czy jesteś szalony? Od buntu minęło dziesięć lat.
Pan Whitson wzruszył ramionami.
– To była zbrodnia wtedy i jest nią nadal, sir.
– Co Koronę obchodzi to stare opactwo? – zdziwił się Rabbie.
– Król ma w tym swój interes – prychnął pan Whitson i przerwał, by wyprostować mankiety. – Są tacy, którzy wierzą, że każdy użytek byłby lepszy niż zakwaterowanie kobiet o wątpliwej reputacji.
Catriona wybuchnęła.
– Jak śmiesz! Nie masz współczucia?
Whitson obrócił się tak szybko, że ją zaskoczył.
– Jest wielu na tych wzgórzach, którzy nie doceniają takich jak pani, panno Mackenzie. Niektórzy są temu bardzo przeciwni.
– To nie jest niczyja sprawa, co robimy z naszą własnością – argumentowała Catriona.
– Zignoruję twoją nieuprzejmość, Whitson, bo nie jesteś z tych stron – powiedział jej ojciec. – Ale jeśli kiedykolwiek jeszcze odezwiesz się do mojej córki w ten sposób…
Whitson uniósł brew.
– Czy grozisz agentowi króla, mój panie?
– Grożę każdemu człowiekowi, który ośmiela się mówić do mojej rodziny w ten sposób – warknął laird. – Masz zatem oficjalny dekret, czy mamy wierzyć na słowo?
Oczy Whitsona zwęziły się.
– Myślałem, że jesteś rozsądnym człowiekiem, Mackenzie. Masz dobrą reputację, ale najlepiej dla wszystkich zainteresowanych będzie, jeśli pogodzisz się z faktami. Oficjalny dekret został dostarczony pannie Griseldzie Mackenzie. Nie mam kopii, ale mogę zlecić jej sporządzenie.
– Griselda Mackenzie odeszła z tego świata – powiedział Arran. – Dopóki nie zobaczę oficjalnego powiadomienia, nie mam zamiaru ci wierzyć.
– Każę posłańcowi je dostarczyć. W trosce o dobro sprawy, pozwolę sobie poinformować, że dekret daje panu i pańskim ludziom sześć miesięcy na opuszczenie pomieszczeń opactwa, a jeśli do tego czasu ich nie opuszczą, zostaną zajęte siłą. Mienie przepada, mój panie. Rozkazy króla są całkiem jasne.
Catrionie zaczęło mącić się w głowie. W opactwie były dwadzieścia trzy dusze, kobiety i dzieci. Gdzie się teraz podzieją?
– Tak, a ty masz kwadrans na opuszczenie tych pomieszczeń, panie, albo zostaniesz usunięty siłą – powiedział jej ojciec i odwrócił się od gościa.
– Oczekuj, że dekret zostanie dostarczony do końca tygodnia – powiedział lodowato pan Whitson. Odwrócił się i ruszył do drzwi.
– Czy nie masz sumienia? – mruknęła Catriona, gdy przechodził obok niej.
Zatrzymał się. Powoli odwrócił głowę i skierował swój wzrok na nią. Poczuła, że przebiega przez nią dreszcz.
– Moja rada dla ciebie, pani, jest taka, żebyś trzymała się dobroczynności przekazywanej właściwym kobietom.
– Wynoś się – warknął MacKenzie.
Wszyscy milczeli przez kilka chwil po odejściu intruzów. Catrionie kręciło się w głowie. Pomyślała o kobietach z opactwa: Molly Malone, która została tak pobita przez męża, że straciła dziecko, które nosiła. Wymknęła się w środku nocy z dwójką małych dzieci i jedną koroną w kieszeni. I Anne Kincaid, która jako dziewczynka została wyrzucona przez ojca, który o nią nie dbał. Została zmuszona do prostytucji, by przeżyć. I Rhona, kochana Rhona, takie błogosławieństwo dla Kishorn! Kiedy jej mąż zmarł, nie było nikogo, kto by ją przygarnął. Przez rok pracowała, ale nie mogła zapłacić czynszu. Właściciel domu zaproponował jej dach nad głową w zamian za usługi cielesne. Rhona znosiła to przez trzy miesiące, zanim mu odmówiła. Bez namysłu wyrzucił ją na ulicę.
– No cóż – powiedziała matka Catriony.
– Na miłość boską, co mamy zrobić z tą wiadomością? – zapytała Aulay.
– Co możemy zrobić, czego nie próbowano wcześniej? – dodał ojciec, gdy ostrożnie wrócił na swoje miejsce. – MacDonaldowie walczyli o zwrot majątku zagarniętego przez Koronę ich spadkobiercom i nie odnieśli sukcesu.
– Ale ziemia, którą chcieli dostać, była ziemią uprawną – przypomniała Cailean. – Była bardziej wartościowa niż ta – dodała.
– Tu nie wyrośnie nic wartego zasadzenia – zgodził się laird. – Ale gdyby chcieli wypasać owce, to jest to cenny teren.
– Czy nie mogą wypasać tu swoich stad, ale zostawić w spokoju opactwo?
– Mam pewną sugestię – powiedziała matka Catriony. – Myślę, że Catriona powinna dostarczyć list Zeldy mojemu bratu. Jak najszybciej.
Jej ojciec spojrzał na żonę zaciekawiony.
– List? Jaki list?
– Zelda napisała list do mojego brata, który nie został jeszcze dostarczony. Znasz Knoxa prawie tak dobrze jak ja, Arran. Jeśli jest ktoś, kto może nam pomóc, to właśnie on. Zna wszystkich, a tak się składa, że latem przebywa w Szkocji.
Wszyscy bracia Catriony jęknęli.
Letni pobyt hrabiego Norwooda był dla nich wszystkich bardzo bolesny. Był on jednym z bogatych Anglików, którzy skorzystali z przepadku i konfiskaty ziemi Szkotów po rebelii. Kupił od Korony niewielką posiadłość w pobliżu Crieff i kiedyś chwalił się, że nabył ją za wartosć konia.
– List Zeldy nie ma z tym nic wspólnego – powiedziała Catriona, rozglądając się za swoim kieliszkiem.
– Niemniej jednak obiecałaś Zeldzie, że dostarczysz go osobiście, prawda, kochanie? Dlatego musisz się tam wybrać, a kiedy u niego będziesz, możesz zaapelować o pomoc w sprawie opactwa.
– Wybrać się do niego! – powiedziała Catriona i zlokalizowawszy puchar, machnęła nim. Znowu był pusty? – Nie mogę teraz opuścić opactwa, mamo. Boże, dopiero co straciliśmy Zeldę!
– Mamy Rhonę – powiedziała jej matka i zabrała córce pusty kieliszek. – Rhona może się wszystkim zająć.
Catriona potrząsnęła głową.
– To nie to samo.
– Mama ma rację – wtrąciła Vivienne. – Ciocia Zelda poszłaby do wuja Knoxa od razu Cat. Ty jesteś jedyną nadzieją opactwa, a wuj Knox jest twoją jedyną nadzieją. A poza tym… Mogłabyś zyskać odrobinę dystansu, prawda?
– Dystansu? Od czego, na Boga?
– Od Balhaire. Od Kishorn – powiedział jej ojciec.
– Co?
– Byłaś błogosławieństwem dla mojej kuzynki, Bóg wie, że byłaś – powiedział. – Ale pielęgnowałaś ją na łożu śmierci przez miesiące, a teraz nadszedł czas, abyś dopilnowała własnego życia.
Catriona zamrugała. Jej myśli stały się nagle bardzo jasne – rozmawiali o niej za jej plecami. Jej własna rodzina! Widziała to na twarzach rodziców i rodzeństwa.
– Cóż więc, przedyskutowaliście moje życie i ustaliliście jego kierunek? Jak śmiecie mówić o mnie za moimi plecami?
– Święci pańscy, Cat, nikt nie mówił o tobie źle! – powiedział Rabbie. – Ale przez ostatnie miesiące tylko zajmowałaś się Zeldą, a wieczorem piłaś wino, żeby zasnąć, prawda? Powinnaś mieć inne życie.
– Jakie życie? – krzyknęła. – Gdzie ono jest, wskaż mi kierunek, dobrze?! A może jeszcze powiesz mi, co mam robić i jak żyć, co?
Zmarszczył brwi.
– Czy ty nie widzisz tego, co my wszyscymy? Pozwalasz życiu prześlizgnąć się między palcami.
Czuła się dziwnie obnażona. Nie była zła, ale… ale nie podobało jej się to, wcale. Czego oni od niej oczekiwali?
– Co miałabym robić? Nie mam żadnego zajęcia, żadnej cholernej rzeczy do zrobienia z moim czasem, mogę marudzić i pić wino! – Czuła, że zaraz się rozpłacze. Była zirytowana, czuła się tak, jakby wszyscy ją zostawili. Każdy z nich miał rodzinę, miłość, zajęcie i cel, ale ona nie mogła robić nic innego, jak tylko snuć się od jednego zgromadzenia do drugiego, szukając zajęcia.
Jedyną sensowną rzeczą w jej życiu było obecnie opactwo.
Cholera, poczuła na policzku łzy.
– Boże, nie powiedziałem tego, żebyś płakała – powiedział Rabbie szorstko.
Matka podeszła i oplotła córkę ramionami.
– Pojedź do wuja Knoxa, pozwól mu pomóc i proszę, kochanie, poświęć trochę czasu, aby zadbać o siebie.
– Nie mogę ich zostawić – powiedziała ze łzami w oczach i wydmuchała nos w ofiarowaną jej przez Daisy chusteczkę.
– Panno Catriono, możesz.
Catriona znieruchomiała.
– Ty też, Rhona? – zapytała żałośnie.
Rhona zarumieniła się lekko.
– Przez lato będzie nam całkiem dobrze. – powiedziała nerwowo. – Twoja pani matka, ona… no cóż, ma rację. Zasługujesz na szczęście, panno Catriono. Nie miałaś go w Kishorn.
Catriona chciała twierdzić, że jest szczęśliwa, ale to było kłamstwo. Była desperacko niezadowolona ze swojej sytuacji i, mimo jej najlepszych starań, by to ukryć, wszyscy o tym wiedzieli.
– Rhona i ja miałyśmy okazję porozmawiać – przyznała matka. – Zgadzamy się, że tutaj wszyscy dadzą sobie radę przez jakiś czas. Ale ja bardzo, bardzo tęsknię za moją promienną córką.
Jej promienna córka zgasła bardzo dawno temu, a na jej miejscu stała samotna Catriona.
– Pomogę w opactwie, gdy cię nie będzie – powiedziała Lottie.
– Ja też – zaoferowała Bernadette.
– I ja! – przyłączyła się Daisy.
– Wszyscy pomożemy.
– Tak, cóż, nie będziecie wiedziały, co robić – powiedziała Catriona miękko. – Narobicie bałaganu.
– Może i tak być – zgodził się Aulay i pochylił się, by pocałować czubek głowy Catriony. – Ale po powrocie wszystko naprawisz.
Catriona przewróciła oczami.
– Nie powiedziałam, że pojadę – zastrzegła.
Ale pod koniec tygodnia Catriona była w powozie Balhaire w drodze do Crieff i wuja Knoxa.ROZDZIAŁ DRUGI
Podróż z Balhaire do Crieff była męcząca, zwłaszcza że drogi były wąskie. Każdego dnia przez tydzień docierali do jakiejś średniej gospody, spali, budzili się i zaczynali podróż od nowa.
Wbrew życzeniom rodziny, podróż nie poprawiła ponurego nastroju Catriony. Wydawało się, że minęły tygodnie, gdy w końcu powóz wjechał na High Street w Crieff i zatrzymał się przy gospodzie. Było południe, ale Catriona była tak zmęczona, że prawie wypadła z powozu i trafiła w ręce młodego woźnicy.
– Proszę bardzo, panno Mackenzie – powiedział. – Wrócimy po panią za dwa, może trzy tygodnie.
– Jest! – zawołał ktoś za jej plecami.
Odwróciła się i uśmiechnęła do wuja Knoxa, który szedł w jej kierunku.
– Moja droga, kochana dziewczyno, w końcu przyjechałaś!
Ukochany wuj objął ją z taką werwą i entuzjazmem, że aż cofnęła się o krok, a kapelusz spadł jej z głowy. Zamknął ją w serdecznym uścisku, złożył kilka pocałunków na jej policzkach, po czym odsunął się na wyciągnięcie ręki.
– Wciąż piękna, moja mała – powiedział z dumą.
– Tak dobrze cię widzieć, wujku – powiedziała. – Nie masz pojęcia.
Jej wuj stał się nieco bardziej korpulentny od czasu, gdy ostatni raz się widzieli. Ile to było, rok czy coś koło tego? Przyjechał z Anglii, żeby odwiedzić siostrę, matkę Catriony, i złożyć wizytę cioci Zeldzie w Kishorn. Tak, był nieco okrąglejszy, ale całkiem przystojny, z błyszczącymi bladozielonymi oczami i siwiejącymi włosami. Ubrany był w płaszcz z cienkiej wełny i haftowaną złotą nicią kamizelkę, której wzór pasował do emblematu ciągnącego się wzdłuż płaszcza. Catriona czuła się w porównaniu z nim całkiem zwyczajna.
– Chodź, chodź, musisz być spragniona. I głodna. Oto pieniądze na nocleg, wino i kobiety, których możecie pragnąć – powiedział, rzucając woźnicy sakiewkę z monetami. – Nie spieszcie się z powrotem. Chciałbym spędzić czas z moją najbardziej ulubioną siostrzenicą. – Objął Catrionę. – Droga z Balhaire jest tak strasznie długa, czyż nie? Zawsze mówiłem Margot, że powinna przeprowadzić się w jakieś łatwiej dostępne miejsce, ale niestety ona kocha twojego ojca i odmawia opuszczenia go.
– Opuszczenia?
– Przyjechałaś sama, prawda? Żadnej służącej do opieki? Nikogo oprócz tych brutali, którzy cię wozili i zajmowali się twoim kufrem? – zapytał, maszerując po bruku w stronę wejścia do gospody.
– Mam dla ciebie dziewczynę, choć nie mogę ręczyć za jej umiejętności. Na moje oko wydaje się radzić sobie dość dobrze, ale mój gość, panna Chasity Wilke-Smythe, twierdzi, że jest nieudolna.
Goście! Catriona powinna była się domyślić, bo przecież wujek Knox stale otaczał się orszakiem przyjaciół i znajomych. Catriona poczuła się nagle niepewnie w swoim podróżnym ubraniu i pragnęła jedynie gorącej kąpieli i odrobiny brandy.
– Tak między nami, kochanie, Wilke-Smythe’owie są trochę nadęci – powiedział wwjek Knox niskim głosem. – I trochę za bardzo po stronie whigów, jeśli rozumiesz. – Poruszył znacząco brwiami, choć nie zrozumiała, o co mu chodzi. – Ale znajdziesz w nich świetne towarzystwo, jestem tego pewien, a jeśli nie, to jest hrabina Orlow i jej kuzyn, Wasylij Orlow. To najbardziej barwni ludzie, jakich znam. Rosjanie…
– Proszę o wybaczenie, wujku. Nie wspomniałeś w liście, że masz gości.
– Dlaczego, że prawie nikogo nie przyjmuję – oświadczył. – A poza tym jeśli dzięki temu spędzę lato z moją ukochaną siostrzenicą, mogę ich wszystkich przepędzić!
– Nie lato, wujku. Dwa tygodnie…
– Jesteśmy! – oświadczył i nadal obejmując ją, otworzył drzwi gospody, po czym głośno oznajmił: – Przybyła!
Niewielka grupa ludzi zgromadzonych przy stole spojrzała na nią. To musieli być goście jej wuja, bo jedynymi innymi osobami w karczmie byli dwaj mężczyźni stojący przy kontuarze. Wuj Knox pociągnął Catrionę do przodu, do stołu, i przedstawił jej zgromadzonych, zaczynając od państwa Wilke-Smythe’ów i ich córki, panny Chasity Wilke-Smythe. Panna Chasity Wilke-Smythe tak bardzo przypominała matkę, że wyglądały jak bliźniaczki.
Następnie poznała hrabinę Orlow, elegancką kobietę o oceniającym spojrzeniu, oraz jej kuzyna, przystojnego, ale sprawiającego wrażenie rozpuszczonego, pana Orlowa.
– Musisz mówić do mnie Wasylij – powiedział, gdy skłonił się nad jej ręką.
Następna była pani Marianne Templeton, którą Catriona znała jako owdowiałą siostrę sąsiada wuja Knoxa w Anglii. Matka wspominała o niej kiedyś, mówiła, że bardzo chętnie uczyniłaby wujka Knoxa swoim następnym mężem. Wyglądała nieco starzej niż on. Zlustrowała Catrionę od czubka głowy po czubki butów. I wreszcie starszy dżentelmen o gęstych brwiach. Lord Furness, stary przyjaciel, jak przedstawił go wuj. Posadził ją między nim a panną Chasity Wilke-Smythe i zamówił dla nich wszystkich koktajle z whisky.
– Na cześć mojej siostrzenicy. Szkoci przepadają za whisky, czyż nie tak, Cat?
– Ach… wielu z nich tak – zgodziła się.
– Kiedy jesteśmy w Szkocji, pijemy jak Szkoci – powiedział wujek Knox i uniósł szklankę. – Za Szkocję!
– Za Szkocję! – powtórzyli jego goście.
Catriona niezbyt lubiła whisky, ale była tak stremowana, że wypiła do dna. Wtedy zauważyła, że wszyscy się na nią gapią.
– To była tylko mała szklanka – broniła się.
– Jeszcze jedną! – krzyknął wujek Knox. – Jeszcze jedną kolejkę dla wszystkich!
Whisky spowodowała, że grupa stała się nieco weselsza. Zaczęli się śmiać i rozmawiać, wymieniając relacje z tego, co wydarzyło się poprzedniej nocy, gdy gra w wista poszła strasznie źle. Catriona słuchała, uśmiechała się i kiwała głową, ale nie czuła nic poza zmęczeniem, które ją przygniatało. Odchyliła się na krześle, aby lord Furness mógł swobodniej rozmawiać z panną Wilke-Smythe. Karczma zaczynała się zapełniać, a ona modliła się, by oznaczało to, że wuj Knox wkrótce odprowadzi ich do Dungotty, posiadłości, którą kupił. Niestety, nie wykazywał takiej chęci, zamówił dla wszystkich zapiekankę z podrobami i zarządził zamianę whisky na piwo, gdy pani Templeton zaczęła się śmiać trochę za głośno.
Minęła kolejna godzina. Catriona poczuła, że osuwa się na drewniane siedzenie. Zerknęła na zegarek przypięty do sukni. Kiedy znużona podniosła wzrok, zobaczyła dość wysokiego mężczyzny. Miał na sobie płaszcz, który został uszyty z najdelikatniejszej wełny. Tył szyi krył się za śnieżnobiałym kołnierzem, a włosy, równie ciemne jak płaszcz, były związane zieloną wstążką. Nie widziała, jak wchodził. Zajął miejsce przy oknie, całkiem sam, i siedział z jedną nogą skrzyżowaną na drugiej, z jedną ręką przewieszoną przez oparcie pustego krzesła, patrząc przez szyby na to, co dzieje się na ulicy.
Nagle ktoś szturchnął ją łokciem.
– Nie mogę uwierzyć, że przyszedł – szepnęła panna Wilke-Smythe.
– Pardon?
Młoda kobieta skinęła w kierunku wysokiego mężczyzny z zieloną wstążką.
– To jest książę Montrose – wyszeptała podekscytowana.
Catriona znów spojrzała na plecy mężczyzny.
– Bez wątpienia słyszałaś o nim, prawda? – zapytała panna Wilke-Smythe.
Catriona potrząsnęła głową.
– A powinnam?
– Tak! – powiedziała panna Wilke-Smythe niemal piskliwie. Zacisnęła rękę na ramieniu Catriony i ścisnęła z niepokojącą siłą. – On jest dość skandaliczny – powiedziała, jej brązowe oczy błyszczały.
Catrionie nie wydawał się aż tak skandaliczny.
– Tak? A dlaczego?
Panna Wilke-Smythe pochyliła się jeszcze bliżej, tak że Catriona mogła poczuć jej oddech na swojej szyi, i wyszeptała:
– Mówią, że zamordował żonę.
– Co? – Catriona zamrugała. Odwróciła głowę, by spojrzeć na młodą kobietę. – Żartujesz sobie ze mnie.
– W najmniejszym stopniu! Wszyscy mówią, że po prostu zniknęła. Pewnej nocy wyprawiła ucztę, stół zastawiony był taką ilością porcelany i srebra, że przed rezydencją stanęli uzbrojeni strażnicy. A następnego dnia zniknęła, tak po prostu – powiedziała pstrykając palcami. – Od tamtej pory nikt jej nie widział.
Catriona popatrzyła na szerokie plecy mężczyzny.
– To niemożliwe.
– Musisz to usłyszeć od lorda Norwooda – powiedziała panna Wilke- Smythe, mając na myśli wuja Knoxa. – On wie więej.
– No dobrze, wystarczy tego – powiedział nagle jej wuj i wstał, kołysząc się nieco na nogach. – Czas zabrać moją kochaną siostrzenicę do domu, powinienem pomyśleć o tym wcześniej. Gdzie są jej kufry? Czy ktoś ma jej kufry?
– Cóż, ja nie – powiedział lord Furness, też niezbyt pewnie trzymający się na nogach. Całą salę ogarnęło poruszenie, kiedy goście zaczęli szukać swoich peleryn, panie rozglądały się w poszukiwaniu torebek i kapeluszy. W tym zamieszaniu Catriona próbowała przyjrzeć się twarzy księcia, ale cały czas zwrócony był do niej plecami, a w dodatku Orlow wybrał ten moment, by podejść do niej z zawadiackim uśmiechem.
– Norwood nie docenił urody swojej siostrzenicy – mruknął.
Catriona odsunęła się od niego i podążyła za wujem, gdy ten wraz z towarzyszami już pławił się w jasnym świetle słońca.
Przed pubem nie było powozu z Balhaire, a na jego miejscu czekał duży powóz, na każdym jego rogu widniały czerwone pióropusze, a na drzwiach złota pieczęć Montrose’a, podobnie jak w przypadku powozu, który Catriona widziała w Norwood Park, gdy była dzieckiem.
– Do diabła, Montrose chyba pokazał się w mieście – powiedział wuj Knox, podając ramię Catrionie.
– Rzeczywiście – powiedział lord Furness, gdy podziwiali powóz. – Czy nie widziałeś go w gospodzie?
– Co, w gospodzie? Nie widziałem – odpowiedział wuj Knox. – Ma odwagę, żeby przychodzić. Chodź, Cat, moja droga, jedziesz ze mną. Mam nowy powozik, prosto z Francji.
– A co z moimi kuframi? – zapytała, oglądając się za nimi przez ramię.
– Ktoś je przyniesie.
– Wujku, ja…
– Kochanie, nie martw się teraz o rzeczy. Wszystko jest pod kontrolą. Nie będę zaskoczony, jeśli twoje kufry już zostały dostarczone bezpiecznie do twojego apartamentu w Dungotty. Szkoci są zaskakująco sprawni.
Wuj Knox pomógł jej wsiąść, ale ponieważ sam chwiał się na nogach, zajęło mu dwie próby, aby wgramolić się na siedzenie obok.
– Czy zamierzasz powozić? – zapytała zaniepokojona.
– Miałem zamiar, tak. Czy nie ufasz swojemu drogiemu staremu wujkowi Knoxowi?
– Nie!
– Cóż, w takim razie, jeśli wolisz, możesz powozić – ustąpił szarmancko.
– Wolę.
Cmoknął z uznaniem.
– Tak podobna do Zeldy… To niesamowite. – Chętnie podał jej lejce. – Patrzcie tutaj, patrzcie! – zawołał do swoich towarzyszy. – Moja siostrzenica ma zamiar powozić! Tak to jest w Szkocji, kobiety są twarde jak mosiądz!
– Wujku!
– Och, nie to mam na myśli – powiedział, kiedy umościł się na skórzanej poduszce. – Moja własna siostra jest bardziej szkocka niż angielska, możesz w to uwierzyć? Jedź północną drogą.
Catriona popędziła konie do tak zaciekłego kłusa, że wuj Knox musiał chwycić się boku powozu.
W trakcie jazdy chętnie wskazywał ciekawe miejsca, ale Catriona ledwo je zauważała, była tak zmęczona. Ale kiedy droga wkroczyła w gęstwinę, rzeczywiście zauważyła, że u podnóża wzgórza znajduje się bardzo okazała posiadłość.
– Co to za miejsce? – zapytała zdumiona.
– To, moja droga dziewczyno, jest Blackthorn Hall, siedziba księcia Montrose’a.
Dom zniknął za większą ilością zarośli, ale wkrótce wspięli się na wzgórze, a za zakrętem drogi ukazał się im kolejny widok na Blackthorn Hall i znajdujący się za nim duży park. W centrum znajdowało się małe jezioro, otoczone przez doskonale wypielęgnowany trawnik. Był tam ogród tak rozległy, że kolorowe róże wyglądały w oddali jak cekiny na sukni. Same stajnie były wielkości Auchenardu, pałacyku myśliwskiego w pobliżu Balhaire, który należał do bratanka Catriony, lorda Chatwicka.
– Całkiem okazałe, prawda? – zauważył wuj Knox.
– Czy naprawdę zabił swoją żonę?
– Już to słyszałaś? Tak rzeczywiście mówią miejscowi, ale nie wiem, czy to zrobił. Być może wysłał ją do klasztoru. Cokolwiek się stało, wydaje się, że zniknęła pewnej nocy i od tego czasu nikt jej nie widział.
– I nie szukano jej? .
– Och, przypuszczam, że tak. To była piękna, kochana przez służbę kobieta. Słyszałem, że była jasnym punktem światła w cieniu tego ponurego człowieka. Pewnie musiał mieć o to do niej wielkie pretensje.
– Dlaczego?
Wujek Knox roześmiał się.
– Niektórzy panowie nie lubią być przyćmiewani przez słabszą płeć.
– Ale morderstwo?
– Tak, cóż, niektórzy mężczyźni mogą oszaleć z powodu kobiety i stać się niebezpieczni. – Poklepał jej dłoń. – Lepiej o tym pamiętaj.
Catriona przewróciła oczami.
– Poznałeś go? – zapytała. – Księcia?
– Co? Nie.
– Gdybym tu mieszkała, na pewno chciałabym go poznać. Nie uwierzę w takie plotki bez spotkania z człowiekiem.
Jej wuj nagle wyprostował się.
– Tam jest Dungotty – powiedział.
Dungotty było wspaniałym domem. O połowę mniejszym od Blackthorn Hall, ale większym niż Catriona się spodziewała, i raczej eleganckim. Był co najmniej tak duży jak Norwood Park, angielska siedziba jej wuja i dom rodzinny jej matki. Dungotty wtuliło się w leśną polanę, a przed wjazdem do domu podróżnych witała duża fontanna tryskająca wodą z ust trzech syrenek. Twarze miały zwrócone ku słońcu, jakby śpiewały. Gdy Catriona skierowała powóz do wejścia, wyłoniło się z niego dwóch mężczyzn w liberii i perukach, którzy pomogli Catrionie i jej wujkowi wysiąść.
– Mam dla ciebie idealny apartament, kochana – powiedział wujek Knox, oplatając jej ramię. – Kiedyś zamieszkiwała go hrabina Dungotty.
– Kim była ta rodzina?
– Jaka rodzina?
Catriona rzuciła mu znaczące spojrzenie.
– Rodzina, która została zmuszona do rezygnacji z tego domu.
– Ach, oczywiście! Widzę, że nadal jesteś poruszona ich losem. Wydaje mi się, że to byli Haysowie. A może Haynesowie. Cóż, nieważne. To było bardzo dawno temu i powinniśmy pozwolić, aby przeszłość była przeszłością.
– Mówisz jak Anglik – mruknęła.
Wuj Knox roześmiał się.
– Może zmienisz zdanie, kiedy zobaczysz pokoje, które dla ciebie przeznaczyłem.
Wujek Knox miał rację. Pokoje, które jej pokazał, były piękne – sypialnia, salon i bardzo duża garderoba. Łóżko miało delikatny baldachim, a widok z trzech wielkich okien rozciągał się na przystrzyżony trawnik i malowniczą dolinę. Na palenisku w salonie płonął ogień, oświetlając tapicerowane krzesła, mały stół jadalny i szezlong. Ale chyba najbardziej pożądanym miejscem była mosiężna wanna w garderobie.
– Co o tym myślisz? – zapytał wujek.
– Za bardzo mnie rozpieszczasz, wujku – powiedziała. – Dziękuję.
– Odpocznij teraz, kochanie. Wyślę do ciebie dziewczynę i kąpiel przed kolacją. Mamy świeżą szynkę na cześć twojego przybycia!
Catriona nie była pewna, czy był bardziej podekscytowany jej przybyciem, czy perspektywą świeżej szynki. Sama chciała tylko drzemki i kąpieli.
– Zanim pójdziesz, wujku – powiedziała, łapiąc wujka, zanim zniknął przez drzwi. – Mam list – powiedziała, sięgając do kieszeni.
– Moja siostra jest zdecydowana rządzić moim życiem – powiedział z chichotem. – To będzie trzeci list, który otrzymałem od niej w ciągu kilku tygodni. Co teraz?
– Nie od mamy – powiedziała Catriona. – Od Zeldy.
Wyraz twarzy wuja Knoxa złagodniał. Spojrzał na list, który Catriona wyciągnęła do niego.
– Napisała do mnie – powiedział pełnym zdziwienia głosem.
– Tak, napisała. W moim liście zostawiła instrukcję dostarczenia pozostałych trzech. Jeden dla mojego ojca. Jeden dla wielebnego. I jeden dla ciebie. – Wuj Knox wziął list i przejechał czubkiem palca po atramencie, gdzie napisała jego imię.
– Dziękuję, moja kochana Cat – powiedział i przytulił ją mocno.
– Pomożesz mi, prawda, wujku Knox? – zapytała.
– Oczywiście, kochana dziewczyno, że pomogę. Ale oszczędźmy rozmowy o tym na później, dobrze? Musisz odpocząć.
– Ale ja…
– Mamy mnóstwo czasu – powiedział i pocałował jej skroń. – Odpocznij teraz, kochanie. – Wyszedł, wpatrując się w list.
Catriona zamknęła za nim drzwi, po czym położyła się na brzegu łóżka i zamknęła oczy. Ale kiedy odpływała w sen, wciąż widziała szerokie plecy, schludne ciemne włosy przytrzymywane zieloną wstążką, rękę wyciągniętą zaborczo nad oparciem pustego krzesła.
Nie sposób było sobie wyobrazić, że taki mężczyzna mógłby zabić żonę. Co więc się z nią stało?