- W empik go
Niebezpieczny zakład - ebook
Niebezpieczny zakład - ebook
Kontynuacja losów bohaterów powieści Ryzykowny układ.
Mijają dwa lata. Kariera Hope Myers nabiera tempa. Dziewczyna skończyła studia artystyczne i przygotowuje się do pierwszego wernisażu. Choć rozstanie z Alexandrem mocno nią wstrząsnęło, próbuje poukładać swoje życie oraz na nowo wnieść do niego radość.
Za to Alex obiera inną ścieżkę zawodową. Odnajduje szczęście jako właściciel hodowli koni, jednak wciąż leczy złamane serce. Gdy współpracownica radzi mu, by powrócił do randkowania, on jeszcze nie wie, że ta sugestia doprowadzi go z powrotem do Hope.
Astor trafia przypadkiem na wystawę jej prac, a wspomnienia obojga odżywają. Tym razem mężczyzna zamierza zrobić wszystko, by zatrzymać Myers przy sobie. Tę dwójkę połączy kolejna gra – bardzo niebezpieczny zakład, który mimo ustalonych zasad może wymknąć się spod kontroli. Pozostaje jedno pytanie…
Czy kiedy miłość puka do drzwi, można przed nią uciec?
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-624-6 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hope
Życie potrafiło nieźle zaskoczyć. Gdy pierwszy raz usłyszałam o cudownej ofercie pracy dla mojego taty, byłam zbyt oszołomiona, żeby zrozumieć, że rozwiązywało to problem opłacenia wycieczki dzieciakom, a przecież sama również zebrałam na ten cel sporą kwotę. Tak więc pozostałam z uzbieranymi pieniędzmi i nie wiedziałam, co mogłabym z nimi zrobić.
Rzecz jasna zawsze znalazłaby się jakaś okazja na ich wydanie, ale nie chciałam, by nocne malowanie licznych obrazów poszło na marne. Długo myślałam nad swoją decyzją, aż w końcu do głowy wpadło mi najoczywistsze rozwiązanie.
Następnego dnia pognałam do banku, założyłam lokatę i wpłaciłam całą kwotę na konto. Oferta była całkiem korzystna, a ja wiedziałam, że dzięki temu nie będę mieć problemów, kiedy skończę naukę.
Postanowiłam, że kiedyś przeznaczę te pieniądze na wynajem własnego studia, w którym będę mogła tworzyć. Oczami wyobraźni widziałam już nawet, jak miałoby wyglądać. Rozkoszowałam się wizją mnie stojącej wśród własnych obrazów, opowiadającej tłumowi zaciekawionych koneserów swój punkt widzenia.
W sytuacji, w jakiej się teraz znalazłam, jedynie taka myśl mogła dodać mi skrzydeł. Chciałam zapomnieć, wyrzucić obraz Alexa z głowy i skupić się na sobie.
Miałam zamiar chodzić na wszystkie zajęcia, chłonąć potrzebną mi wiedzę i przede wszystkim zapomnieć o facetach. Każdy ranił mnie coraz mocniej, a ja, mimo że myślałam racjonalnie, i tak wpadałam w ich sidła jak zauroczona małolata.
– Wrócisz do mnie? – usłyszałam Kate, która krzątała się po naszym wspólnym mieszkaniu. Wyrwałam się z zamyślenia, uśmiechając się dosyć krzywo.
– Nigdzie nie wyjechałam.
Chociaż mogłam.
Ostatni tydzień wakacji spędziłam w połowie w Winchester i w połowie na przygotowaniach do powrotu na zajęcia. Mogłam spędzić go w zupełnie inny sposób. Wygrzewać się z Alexem w blasku słońca na jednej z plaż czy w jakiejś lokalnej kawiarence. Och, gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej…
Ale tak się nie stało.
– Powiesz mi w końcu, co się między wami wydarzyło? Między tobą a Alexem?
Wstałam z krzesła, odsuwając je z okrutnym piskiem. Skrzywiłam się na ten dźwięk, bo przypominał mi ostatnią rozmowę z Josephine.
– Może kiedyś, Kate. Na pewno nie teraz. – Kolejna osoba, która chciała poznać sekret naszego rozstania.
Każdy nieustannie mnie o to wypytywał. Zaledwie w jednym miejscu czułam się bezpiecznie – w pracowni cioci Julie. Dlatego postanowiłam, że kiedyś, w przyszłości, sama stworzę dla siebie takie miejsce. Znów będę mogła wyrażać tam swoje emocje i wszystko będzie dobrze.
Często tak powtarzałam, ale los lubił robić mi na złość i kiedy najbardziej chciałam uciec od wszystkiego, co mnie spotkało, tylko mocniej to do siebie przyciągałam. A tym razem ucieczka nie mogła już być taka prosta.ROZDZIAŁ 1
Alex
Dwa lata później
– Nawet nie myśl, że tym razem dam się nabrać. Dobrze cię znam. Kochasz robić takie rzeczy za moimi plecami, ale ja już cię przejrzałem, M. – Patrzyłem jej w oczy, próbując utrzymać bezwzględny ton. Wyglądała na taką bezbronną, choć były to pozory.
Chciała mnie oszukać, i to nie pierwszy raz. Nawet to ciche rżenie dobiegające z boksu obok nie mogło wytrącić mnie z równowagi.
– Nie wtrącaj się, Aramis. I tak wiem, że ją kryjesz. – Podszedłem bliżej, pochylając się nieznacznie do przodu. Nadal starałem się zachować poważną minę. – Przyznaj się, M. Zjadłaś marchewki, które tutaj zostawiłem.
Klacz odrzuciła grzywę na bok, jakby chciała mi powiedzieć, że to bezpodstawne oskarżenia.
– Przestań już ją tak męczyć. Dziewczyna była głodna. – Odwróciłem się w stronę zmierzającej do mnie uśmiechniętej blondynki.
– A więc to ty mnie zdradziłaś. – Przyłożyłem dłoń do serca, udając potężny ból w klatce piersiowej.
– Znasz moją słabość do tej małej. Przepraszam, już nie będę – przyrzekła, trzepocząc do mnie rzęsami.
Poklepałem M po grzbiecie, cofając ją w głąb boksu. Ten duet był równie niebezpieczny, co benzyna i płomień.
– Wiesz, że nie możemy jej przekarmić, przecież ją ujeżdżasz, znasz zasady. Mamy określoną dietę. – Nie mówiłem tego z wyrzutem. Dziewczyna musiała jedynie w końcu zapamiętać, że nie może pozwalać tej klaczy na wszystko, czego zapragnie. Podszkalałem ją w kwestii opieki nad tymi zwierzętami, ale wciąż popełniała błędy.
– Wiem, naprawdę. To był ostatni raz. Dzisiaj była taka zdolna, że nie potrafiłam inaczej. Jeszcze parę treningów i zdobędziemy ten medal.
– Taką mam nadzieję. Włożyliśmy w to masę pracy. – Pogłaskałem M na odchodne, po czym wróciłem do swojej rozmówczyni.
– Właśnie, skoro już zszedłeś na temat „nas”, to może dasz się wreszcie zaprosić na tę randkę? Bo w końcu ja przestanę cię zapraszać i zrobi się między nami bardzo niezręcznie, a tak możemy tego uniknąć.
Opuściłem ramiona, nie chcąc jej zranić. Często lubiła mnie podpuszczać, testować moje limity. Nawet mi to schlebiało, jednak musiałem postawić gdzieś granice.
Współpracę z Macy rozpocząłem jakiś rok temu. Dziewczyna była znana z tej dyscypliny sportowej. Akurat wtedy potrzebowałem zastrzyku gotówki, a ona zgłosiła się do mnie z nadzieją, że mogłaby współpracować z moją hodowlą. I spadła mi jak gwiazdka z nieba.
Dzięki niej znów wypłynąłem na powierzchnię i spłaciłem zaciągnięte długi. Bardzo mi pomogła i nadal to robiła, a ja nie chciałem, żeby głupi związek ponownie namieszał mi poważnie w życiu. Już raz to przeszedłem. Poza tym był jeszcze jeden powód.
– Macy, przecież wiesz, że nie lubię łączyć biznesu z życiem prywatnym. Naprawdę bardzo cię lubię, ale…
– Ale nie jestem w twoim typie, zrozumiałam – odparła smutno, zakładając blond kosmyk za ucho. Gdyby wiedziała, że w głównej mierze odpychał mnie od niej kolor jej włosów, pewnie by mnie wyśmiała. Tak jak zrobił to Nick, gdy pierwszy raz zaproponował mi, bym sam ją gdzieś zaprosił.
– Nie smuć się, nie jestem dobrym materiałem na chłopaka, dawno nie byłem na randce. Nawet nie wiem, co się na nich teraz robi.
Ścisnąłem przyjacielsko jej ramię, po czym podszedłem do boku Aramisa. Zmierzwiłem mu grzywę palcami, wpatrując się w gojącą się ranę na jego szyi. M lubiła trochę poświntuszyć i nie zatrzymywała się jedynie na ugryzieniach.
– To jeszcze smutniejsze niż twoja odmowa – stwierdziła Macy po chwili, podchodząc do mnie i konia. Zapatrzyła się na chwilę przed siebie, a następnie mikroskopijny uśmiech pojawił się na jej pełnych ustach. – Powinieneś się z kimś umówić.
– Dobry żart. – Zaśmiałem się głośno, zerkając na nią kątem oka.
– Ja wcale nie żartuję. Słuchaj, jesteś naprawdę gorącym ciachem, tylko że…
– Tylko że? – podłapałem temat.
– Nie młodniejesz, Alex. Jesteś w takim wieku, że wolne kobiety zaczynają się zastanawiać, co z tobą nie tak, że nikogo nie masz. Tak że proszę cię, użyj jakiejkolwiek aplikacji randkowej i znajdź sobie kogoś. Aż żal patrzeć, jak się marnujesz.
W jednej wypowiedzi udało jej się mnie skomplementować i jednocześnie obrazić. Niezły wynik.
– Czyli jestem dziadkiem, tak? – Jeszcze do wczoraj myślałem, że przede mną całe życie, a tu proszę, trzeba mi chyba szukać kwatery na cmentarzu.
– Raczej kimś, do kogo można by spokojnie mówić „daddy”, ale jako że nie masz nawet dzieci, spróbuję się powstrzymywać. Chyba że wliczamy w to konie.
– Macy, dobijasz mnie. Nigdy więcej tak do mnie nie mów. Jestem śmiertelnie poważny. – Pomachałem w jej stronę karcącym palcem, a ona jedynie się uśmiechnęła.
– Dobrze, proszę pana.
– Cholera! – warknąłem, a potem oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Ona była niereformowalna.
– Przestanę, jeśli pójdziesz na randkę – nalegała.
– Nie przestaniesz – stwierdziłem po chwili, bo dobrze wiedziałem, ile radości sprawiało jej denerwowanie mnie.
– Nie przestanę. – Błysnęła do mnie uzębieniem. – Ale może będę to robić rzadziej. Zawsze jakiś plus. Proszę, proszę, proszę, proszę…
– Dobrze, już dobrze. Pójdę na tę jedną jedyną randkę – oznajmiłem w końcu, łapiąc ją za wyciągnięte jak do modlitwy ręce. W jej oczach zatańczyły iskierki szczęścia.
– Taaak! – krzyknęła radośnie, podskakując w miejscu. Zaraz po tym małym pokazie wręcz wypchnęła mnie ze stajni z nakazem zainstalowania aplikacji i umówienia się na spotkanie jeszcze tego samego wieczoru.
Po raz pierwszy od czasu Hope miałem wyjść na spotkanie z kobietą. Kiedyś zmieniałem je jak rękawiczki, a dzisiaj czułem się jak zardzewiały czajnik. O czym miałbym z nimi porozmawiać?
Kiedy aż tak się zapuściłem?
– Alex! – zawołała za mną Macy. Odwróciłem się do niej, otrząsając się z zamyślenia. – Nigdy nie tracę nadziei, więc gdybyś jednak miał ochotę na randkę ze mną…
Machnąłem na nią ręką, wychodząc ze stajni w akompaniamencie jej śmiechu. Nie chciałem, żeby zobaczyła, że na wzmiankę o „nietraceniu nadziei” porządnie się wzdrygnąłem. Musiałem zainstalować tę głupią aplikację, a skoro ja się na tym nie znałem, to potrzebowałem speca w tej dziedzinie. A kto mógłby być w tym lepszy niż mistrz podrywania płci pięknej, znany wszystkim jako Nicholas Knight, prywatnie mój najlepszy przyjaciel?ROZDZIAŁ 2
Hope
– Nie, nie. Trochę w lewo i do góry – poinstruowałam młodego chłopaka. Właśnie zawieszał na ścianie kolejny obraz. – Teraz idealnie, dziękuję.
Noah, młodziak, którego przysłała do mnie Kate, uśmiechnął się i zabrał za wieszanie następnych ram. Ja natomiast skrzyżowałam ręce na piersiach i zapatrzyłam się przed siebie. Nie mogłam się powstrzymać. Delikatny uśmiech zamajaczył na moich ustach.
Po tylu latach pracy w końcu nadszedł dzień, w którym mogę pokazać całemu światu swoją pasję. Już na studiach trafiały nam się tego typu wystawy, ale zwykle były grupowe, a to oznaczało, że musiałam wybierać spośród swoich obrazów jeden lub dwa. A skąd mogłam wiedzieć, który jest najlepszy? Każdy miał w sobie część mojej duszy, odrobinę historii, morze wylanych łez i złamane serce.
– Jest cudownie, naprawdę. Jestem pod wrażeniem – usłyszałam gdzieś z boku, więc obróciłam się w stronę ciepłego głosu, a uśmiech jeszcze bardziej mi się poszerzył.
– Aż tak dobrze? – rzekłam przekornie. Mężczyzna pokonał dzielący nas dystans i zamknął mnie w klatce umięśnionych ramion. Potrzebowałam tego przytulenia.
– Lepiej – mruknął w moje włosy, a potem odsunął się delikatnie i spojrzał mi w oczy. – Będziesz dzisiaj najjaśniejszą gwiazdą.
– Dzięki, Hunter. Stresuję się – przyznałam, ponownie zatracając się w ciepłym uścisku. Mężczyzna potarł moje ramiona, po czym zatoczył koliste ruchy na moich plecach.
– Wiem, znam cię – westchnął, wypuszczając mnie z ramion. – Wszystko będzie dobrze. Twoje obrazy są cudowne. Uwierz mi.
– Dokładnie tak, mała! – Krzyk mojej najlepszej przyjaciółki odbił się od ścian. Odwróciłam się w stronę drzwi, gdzie zastałam Kate z butelką szampana w ręce.
– Nie za wcześnie na alkohol? – spytał Hunter, na co odpowiedziała mu pokazaniem języka.
– Gdzieś na świecie jest właśnie happy hour¹, a ja zamierzam z tego skorzystać. Jednak ty, jako przykładny rodzic, nie musisz mi pomagać w spożyciu tego trunku.
Kate i Hunter lubili sobie dogryzać. W znacznej liczbie przypadków były to przyjacielskie docinki, chociaż miałam wrażenie, że ta granica powoli się zaciera. Po prostu mieli dwa zupełnie różne światopoglądy i nie mogłam ich za to winić. Najważniejsze, że w poważnych momentach umieli odpowiednio się zachować. Przynajmniej zazwyczaj.
– Nie zamierzam – zapewnił dziewczynę i powrócił wzrokiem do mnie. – Muszę się zbierać. Trzeba odebrać Mayę ze żłobka.
Pokiwałam energicznie głową, myśląc o tej kruszynce. Zanim Hunter zabrał ją rano do żłobka, uściskała mnie z milion razy i wciąż powtarzała na swój sposób, jak bardzo się cieszy, że w końcu wszyscy zobaczą moje „obrazki”. Mój mały szkrab.
– Wyściskaj ją ode mnie! – krzyknęłam, gdy wychodził, a on skinął głową z uśmiechem i opuścił studio.
W tym czasie Noah wrócił po kolejny obraz, przywitał się z Kate i zabrał do pracy. Ja również postanowiłam nie próżnować i pomóc w wieszaniu swoich dzieł. Jedynie Kate postawiła na spacer przy zawieszonych już obrazach.
– Ten malowałaś przy mnie – zaczęła śpiewnie, poruszając się od ramy do ramy. – O, i ten też! O, a ten… Czy ty jesteś masochistką?! – zadudniła mi nagle nad głową.
Podniosłam kolejną ramę i przeszłam na drugą stronę pomieszczenia.
– Możemy tego nie komentować, proszę? Lubię ten obraz i pasuje do wystawy.
– Ale ten? – Nic nie odpowiedziałam, więc tym razem postanowiła uderzyć w inny punkt. – A on dalej zakochany? – Zaśmiała się pod nosem, odgarniając włosy do tyłu. Posłałam jej zmęczone spojrzenie, starając się nie upuścić ciężkiej ramy.
– On nie jest zakochany. Skończyłabyś już z tymi przytykami.
– Nigdy. – Szeroko się do mnie uśmiechnęła. – To, że nie chcesz przyjąć do wiadomości, że Hunter jest w tobie zakochany po uszy, to twój problem, nie mój. Nie wiem, jak możesz tego nie zauważać.
Westchnęłam głośno, odgarniając z czoła przyklejone od potu kosmyki włosów. Nie potrzebowałam kolejnego wykładu Kate. Przynajmniej nie dzisiaj.
– Hunter tylko wynajmuje mi studio, przyjaźnimy się.
– Wynajmuje ci studio po zaniżonej cenie, mimo tego, że wychowuje samotnie córkę i serio potrzebuje kasy, a przyjaźnimy to się my, kochanie. Przyjaźń między kobietą a mężczyzną jest niezwykle rzadka.
– A ty i Nick? – zapytałam z przekąsem, poprawiając brązową chustkę na głowie. – Nie byliście przyjaciółmi?
– Dawno i nieprawda. Poza tym on chciał głównie dobrać się do moich majtek, czyli punkt nieudowodniony.
Zacmokałam przekornie na słowa dziewczyny. Nick był jej przyjacielem. Moim chyba też.
Był. Czas przeszły.
– Lepiej odstaw tego szampana i mi trochę pomóż. – Trąciłam ją żartobliwie ramieniem.
– A od czego masz Noaha? – spytała, przeciągając imię chłopaka.
– Odkąd pracujesz jako modelka, to bardzo się rozleniwiłaś – mruknęłam i z ciekawością czekałam na jej reakcję.
Otworzyła szerzej oczy, a potem odstawiła butelkę na podłogę, patrząc na mnie z oburzeniem.
– Ja? Leniwa? Zaraz ci pokażę lenia! – krzyknęła, rozpoczynając bieg w moim kierunku.
Zerwałam się z miejsca z piskiem i pobiegłam przed siebie. Słyszałam za sobą jej kroki, a już po chwili złapała mnie w pasie i pociągnęła mocno w swoją stronę. Tylko że ja zrobiłam to samo, więc nasza mała gimnastyka skończyła się na podłodze.
Upadłyśmy na parkiet, spojrzałyśmy na siebie i wybuchnęłyśmy donośnym śmiechem. Kate dodała do tego również łaskotanie mojego boku, przez co musiałam wyglądać jak ryba wyciągnięta z wody.
– Przestań! – udało mi się wykrztusić między kolejnymi salwami śmiechu.
– Przeproś mnie! – odparowała, wciąż mnie łaskocząc. Nie było innego wyjścia. Musiałam się poddać.
– Przepraszam, przepraszam! Nie jesteś leniem – wydusiłam, a wtedy łaskotanie ustało. Odetchnęłam głęboko, patrząc w stronę szeroko uśmiechniętej Kate.
– Wstawaj, mamy sporo roboty. – Mrugnęła do mnie i szybko podniosła się do pionu. Wyciągnęła w moją stronę rękę, którą ochoczo przyjęłam, by móc wstać z podłogi.
– Kocham cię, Kate.
– Ooo, ja też cię kocham, Hope – westchnęła uroczo, szybko mnie przytulając. Następnie klepnęła mnie mocno w tyłek i popchnęła w stronę obrazów. – A teraz do pracy!
***
Moje marzenie naprawdę się spełniało! Właśnie stałam pośrodku mojej własnej wystawy, a kolejni ludzie patrzyli na moje dzieła z uśmiechami na twarzach. Podchodzili do mnie i gratulowali mi inwencji twórczej, dobrze dobranych barw i wydźwięku całego zestawienia. Ktoś nawet kupił jeden z mniejszych obrazów! Mogłabym się teraz rozpłakać. Byłam tak bardzo szczęśliwa.
– Czuję się jak przyjaciółka van Gogha! – rzuciła wesoło Kate, która, przebrana w czarną kreację, oglądała moją wystawę z kieliszkiem szampana w dłoni. Upiła z niego kolejny łyk, zatrzymując się obok mnie. – Ciekawe, jak odbierali go wtedy ludzie.
– Unikali go, wyzywali i uważali za dziwaka.
– No patrz, wszystko się zgadza.
Uderzyłam ją lekko w ramię, na co odpowiedziała mi cichym śmiechem.
Rozejrzałam się po sali, a mój wzrok padł na Huntera, stojącego przy jednym z obrazów. Ubrany w dopasowany, czarny garnitur wyglądał wprost idealnie. Jakby wyszedł z jednego z katalogów modowych Kate.
Chyba wyczuł moje spojrzenie, bo już po chwili odwrócił się do mnie, szeroko uśmiechnął i podszedł bliżej. Kate gdzieś zniknęła, zapewne nie chcąc robić sceny w tak ważnym dla mnie dniu.
– Naprawdę, Hope, widziałem, jak tworzyłaś te obrazy, jednak teraz to wszystko idealnie się dopełnia. Jesteś najbardziej utalentowaną osobą, jaką znam.
W moich oczach zamajaczyły łzy. Zawsze potrafił mnie wzruszyć.
– Dziękuję, Hunter. Potrzebowałam tych słów. – Ponownie tego dnia wtuliłam się w niego, oddychając głęboko. Zacieśnił uścisk, a ja wciągnęłam jego zapach. Drewno i piżmo. Idealna męska mieszanka, a jednak czegoś w niej brakowało. Nie wiedziałam jedynie czego.
Kiedy się od niego odsunęłam, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Spotkałam się spojrzeniem z Noahem. Stał teraz za ladą, ustawioną przy wejściowej ścianie. Jego nowym zadaniem na wieczór było zapisywanie danych personalnych osób, które zdecydowały się na kupno moich obrazów.
Chłopak szeroko się uśmiechnął i podniósł w górę oba kciuki, pokazując mi tym samym, że jest naprawdę dobrze.
Odetchnęłam z ulgą i szczęściem. Nic nie mogło mi zrujnować tego wieczoru.
– Są już twoi rodzice?
– Chyba się spóźnią. Mama dzwoniła godzinę temu, że stoją w korku na wjeździe do miasta. – Rodzice widzieli moje prace już z milion razy. Mimo tego i tak się stresowałam. Najtrudniej otworzyć się przed rodziną. Ludźmi, których się kocha i zna.
– Hope! – Ciepły głos dotarł do moich uszu, a ja obróciłam się na pięcie niemal automatycznie.
– Ciocia Julie!
Uśmiechnięta kobieta zmierzała w moją stronę, nie odwracając ode mnie błyszczących oczu. Hunter odszedł na bok, chcąc dać nam przestrzeń.
Gdy znalazłam się wystarczająco blisko, wpadłam w ramiona starszej kobiety. Tym razem jej włosy miały śliwkowy odcień. Jak zwykle uwielbiała eksperymentować i często się nudziła.
– Kolor miesiąca?
– Tygodnia, skarbie. – Zaśmiała się perliście, a ja jej zawtórowałam. Dobrze było znów ją zobaczyć. Ostatnim razem wpadłam do niej z wizytą pół roku temu. Wtedy właśnie wyjawiłam jej moje plany dotyczące wynajęcia studia i zorganizowania pierwszego poważnego wernisażu. – Och, Hope. Tak bardzo ci gratuluję. Wszystko wygląda idealnie. Włożyłaś w to tyle pracy.
Rozpromieniłam się, przyjmując komplement z ust kobiety, która pokazała mi ten świat. W trakcie wystawy obiecałam sobie, że wygłoszę małe przemówienie i ciocia Julie zostanie w nim szczególnie uwzględniona. Gdyby nie ona, nie byłoby tej strony mnie.
– Dziękuję, ciociu, ale gdybyś wtedy nie zostawiła mnie w grupie, dzisiaj nie mogłabym tego osiągnąć. Jestem ci okrutnie wdzięczna za każde długie popołudnie, każdą radę i każde krzywe spojrzenie, gdy źle dobrałam kolory.
Ponownie się zaśmiała, głaszcząc mnie po ramieniu.
– To była przyjemność, Hope. Przez tyle lat mogłam patrzeć, jak dojrzewasz i znajdujesz swój własny styl. To był wielki przywilej. Teraz jesteś już dojrzałą kobietą, nie potrzebujesz moich rad, sama wiesz, co dla ciebie najlepsze.
Chciałabym, żeby to było prawdą. Wolałabym czuć się pewna i niezwyciężona. Stąpać twardo po ziemi, nie oglądając się za siebie i niczego nie żałując. Ale nie byłam idealna. Miałam na sumieniu kilka grzechów, jedne cięższe od drugich. Czasami się gubiłam, a właściwie częściej niż czasami. Już od dawna czułam się zagubiona.
Czy wiedziałam, co jest dla mnie najlepsze? Zdecydowanie nie. Czy postanowiłam udawać, że jest inaczej? Jak najbardziej. I chyba dobrze mi to wychodziło, skoro nawet ciocia Julie dała się nabrać.
– Podobają mi się te poboczne prace. Nie wiem czemu, ale odnoszę dziwne wrażenie, że wszystkie obrazy opowiadają bliską twojemu sercu historię. Tamte są inne, choć nadal wpasowują się w kompozycję. – Zamyśliła się, przenosząc wzrok od obrazu do obrazu.
– Bo opowiadają – mruknęłam na tyle cicho, że chyba tego nie usłyszała.
Znów powiodłam wzrokiem po kolejnych dziełach. Ciocia Julie miała ten instynkt, dzięki któremu łatwo potrafiła odgadnąć zamysły plastyczne artystów. Można było jej pokazać dwa zupełnie różne obrazy, a ona i tak skojarzyłaby je z jednym autorem.
I choć na pierwszy rzut oka moja wystawa przypominała zlepek przypadkowych prac, dla oka prawdziwego konesera sztuki nie było żadnych wątpliwości. Wszystko było dokładnie na swoim miejscu. I główna wystawa złożona z dziesięciu elementów, i te poboczne obrazy, które znajdowały się w pozostałych salach.
W końcu dotarłam wzrokiem do ostatniego płótna. Czerwony, czarny i biały. Dokładnie pamiętałam dzień, gdy postanowiłam namalować w ten sposób swoje emocje. Doszczętnie mnie to wykończyło, a po skończonej pracy nawet nie miałam siły, żeby dojść do domu, jednak wtedy mi to pomogło.
Potem schowałam ten obraz w studiu cioci i przez długi czas nie mogłam nawet na niego spojrzeć. Za bardzo bolał mnie płynący z niego przekaz. Teraz patrzyłam na namalowaną twarz, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Tyle było w niej bólu, smutku i rozżalenia. Dokładnie tyle, ile w moim sercu przed dwoma laty, podczas tej okropnej burzy. Do tej pory nienawidzę deszczu. Deszczu i romantycznych powieści.
W końcu zdecydowałam się otrząsnąć z tego marazmu i porozmawiać z resztą gości, lecz kiedy przeniosłam spojrzenie przed siebie, zdębiałam. Nie byłam w stanie się poruszyć, a oddech uwiązł mi w gardle. Stałam jak zaklęta i patrzyłam przed siebie. Lecz nie patrzyłam w nicość.
Zamrugałam, próbując odgonić tę dziwną marę, ale ona nie znikała. Wyglądała tak samo.
Zamarłam, bo chociaż jeszcze chwilę temu czułam wokół siebie obecność innych gości, a nawet dobiegały do mnie ich ciche szepty, w tej jednej chwili wszystko ucichło. Nie widziałam ani nie słyszałam nikogo innego. Wyłącznie jego.
Koszmar, który często nawiedzał mnie nocami, znów nie dawał mi spokoju, tylko że teraz miało być inaczej, bo tym razem wszystko działo się naprawdę.
Alexander Astor stał parę metrów ode mnie i patrzył mi prosto w oczy.ROZDZIAŁ 3
Alex
Nie wiem, ile razy wyobrażałem sobie ten dzień, a nawet dokładnie ten sam moment. Chwilę, gdy znów ją ujrzę, zobaczę jej twarz. Wymyśliłem milion scenariuszy, lecz tego nie przewidziałem. Przez myśl mi nie przeszło, że gdy będę jechać na pierwszą od dwóch lat randkę, wpadnę na afisz z ogromnym zdjęciem Hope, który zaprosi mnie na jej debiutancki wernisaż.
Co mnie podkusiło, żeby tu przyjść? Nadal nie mam pojęcia. Po prostu, kiedy znów popatrzyłem w te zielone oczy, nic więcej się nie liczyło. Wiedziałem, że muszę ją zobaczyć. Tak podpowiadał mi cichy głosik. Ten sam głos kazał mi dzisiaj włożyć do kieszeni spodni jej bransoletkę, a tego też nie dało się racjonalnie wyjaśnić. Poczułem się, jakby wszechświat dał mi jakiś znak, i nie obchodziło mnie, jak bardzo idiotycznie to brzmiało. Nogi same poniosły mnie pod odpowiedni adres.
Nawet specjalnie nie przejąłem się tym, że właśnie wystawiałem do wiatru kobietę, z którą byłem dzisiaj umówiony. To nie była Hope. Nie miała hipnotyzującego spojrzenia, uroczo zadartego nosa i na pewno nie potrafiła się tak słodko śmiać.
Już przez szybę zauważyłem tabun gości. Pomieszczenie wręcz pękało w szwach, a z tego, co udało mi się usłyszeć, gdy już wszedłem do środka, wynikało, że ludzie byli zachwyceni całą wystawą. Jakże mogłoby być inaczej? Przecież Myers była dziko utalentowana. Tak jak nikt inny, kogo znałem.
Nie potrafiłem oderwać od niej wzroku. Ona też miała z tym problem. Podejść? Uciec i zapomnieć? Nie udało mi się tego zrobić przez dwa lata, więc czemu teraz by miało? A może to moja podświadomość mąci mi w głowie i tak naprawdę wcale jej tu nie ma?
Głupie słowa o nadziei wypowiedziane przez Macy powróciły do mnie niczym bumerang. Cholerne fatum!
Nie wiem, jak mi się to udało, ale ruszyłem do przodu, wprost na nią. Stanąłem w bezpiecznej odległości, z trudem zachowując spokój.
– Hope – wydusiłem, głośno przełykając ślinę. Zamrugałem kilkukrotnie, zaciskając dłonie w pięści.
Dwa lata. Niby niewiele, a jednak tak dużo.
– Co ty tu… Co ty tu robisz? – zapytała po dłuższej chwili, obejmując się ramionami.
A żebym to ja wiedział… Chyba zmieniam się w skończonego kretyna.
– Ja… Po prostu zobaczyłem afisz ulicę wcześniej i… pomyślałem, że wpadnę.
Boże, czy mogłem brzmieć bardziej żenująco?
Dwa lata temu złamałaś mi serce, a ja nadal nie mogę o tobie zapomnieć. Na tyle, że kiedy zobaczyłem twoje imię i nazwisko, zrezygnowałem ze wszystkich planów, żeby cię spotkać.
Żenada.
– Aha – mruknęła, wydychając ciężko powietrze.
– Gratuluję, Hope. To ważny krok w twojej karierze. Zasługujesz na to – pochwaliłem ją.
Och, błagam. Czy mógłbym się już zamknąć i sobie pójść?
– Słuchaj, Alex…
– Słuchaj, Hope… – zaczęliśmy w tym samym momencie. Uśmiechnąłem się cierpko, pozwalając jej mówić.
– Dziękuję za twoje słowa, naprawdę. Ja…
– Zmieniłaś się – powiedziałem to, nim zdołałem się powstrzymać. Zapamiętałem ją inaczej.
Włosy, które kiedyś spływały jej kaskadami po plecach, teraz sięgały zaledwie do obojczyków. Schudła, a kości policzkowe miała jeszcze bardziej uwydatnione. Nie włożyła jakiejś wzorzystej kreacji, a zwykłą, czarną sukienkę, która kończyła się przed kolanami. W jej oczach nie płonął już ten ogień, który tak uwielbiałem, choć to mogło być spowodowane po prostu moją obecnością. Byłem duchem przeszłości. Osobą niepożądaną.
– Ty też.
Ocknąłem się z zamyślenia, wracając do rozmowy.
– Ja też? – Nie byłem pewien, co ma na myśli.
– Też się zmieniłeś – wyjaśniła, obrzucając mnie spojrzeniem od stóp do głów. – Zgubiłeś swój garnitur i masz odrobinę dłuższe włosy.
Och, tak. Białe, jedwabne koszule wkładałem już coraz rzadziej. Zamieniłem je na te w grubą kratę. A włosy były włosami. Raz krótszymi, raz dłuższymi. Skoro jednak wytknęła mi ich długość, to chyba przyszła pora na wizytę u fryzjera.
– Trochę rzeczy się pozmieniało – podsumowałem, dalej wytrzymując jej spojrzenie. Dlaczego nie potrafiłem patrzeć na nią z nienawiścią? Życie byłoby wtedy znacznie prostsze.
A potem zrobiłem najgłupszą rzecz, na jaką mogłem wpaść. To tak, jakby moje serce kompletnie zignorowało wołanie zdrowego rozsądku o obrócenie się na pięcie i wyjście z budynku.
– Masz ochotę na kawę? Oczywiście kiedyś, nie dzisiaj. Dzisiaj masz wystarczająco ekscytujący wieczór. Albo może być herbata, sok, drink… lemoniada – dodałem. Następnie się zamknąłem, bo jeszcze chwila i skończyłbym na podłodze, obezwładniony przez jakiegoś ochroniarza.
Narzucaj się jej jeszcze bardziej, idioto.
– Nie wiem, czy to dobry… – zaczęła, ale w tym samym momencie moją uwagę przykuł jeden z obrazów wiszących za jej plecami. A potem jeszcze jeden, kolejny i kolejny.
Przecież ja znam namalowane przez nią momenty. Byłem w nich razem z nią. Rozejrzałem się wokół, wyłapując odpowiednią kolejność obrazów.
Pierwszy przedstawiał parę w deszczu. Trzymali razem pęk kluczy i patrzyli sobie głęboko w oczy. Tytuł brzmiał: Tak cię poznałam.
Drugi i trzeci przedstawiały bukiety. Jeden czarno-biały. Ten już znałem. Drugi w kolorze szafirowym. Tytuły: Tak mnie dopełniasz i Tak mnie rozbawiasz.
Czwarty obrazował starą ławkę w parku. Nikt na niej nie siedział, jedynie po lewej stronie ustawione były dwa kubeczki lodów. Wanilia i mięta z czekoladą. W tle majaczyła kolorowo rozświetlona fontanna. Tytuł: Tak mnie ratujesz.
Piąty obraz był przedzielony na pół. Jedną stronę zajmowała para skacząca na bungee, a drugą ogromny diabelski młyn. Kompozycja była piękna, bo po lewej wiodły prym kolory jasne i żywe, a po prawej ciemne i frapujące. Jedynie gdzieniegdzie na nocnym niebie błyszczały gwiazdy. Tytuł: Tak pokazujesz mi, że mogę zrobić wszystko, czego pragnę.
Szósty obraz to dłonie złączone w mocnym uścisku wydobywające się z ciemności. Tytuł: Tak stajesz się moją kotwicą.
Siódma praca przedstawiała konie na łące. Lunę i Aramisa. Trącały się łbami w przyjaznym geście. Tytuł: Tak uczysz mnie przełamywać lęki.
Obrazy ósmy z dziewiątym sprawiły, że zakłuło mnie w sercu. Pierwszy przedstawiał sylwetkę śpiącego mężczyzny. Oświetlał go blask księżyca. Dobrze znałem to łóżko. Przed dwoma laty należało do mnie. Rozpoznałem też kawałek ramy z obrazem, który od niej otrzymałem. Jedynym możliwym razem, kiedy mogła mnie takiego widzieć, była nasza pierwsza wspólna noc. Musiała się przebudzić i porządnie mi się przyjrzeć.
Na drugim siedziałem w fotelu z jedną nogą założoną na drugą i patrzyłem w dal. Niemal poczułem to zdrętwienie, które towarzyszyło mi wtedy do końca dnia. Razem z tym uczuciem wróciło też inne wspomnienie. Gdy trzymałem ją mocno w ramionach, całowałem jej słodkie usta i pytałem, dokąd chce pojechać na wakacje. Byłem gotowy wyjechać nawet na Alaskę. Byle z nią.
Boże…
Ale dopiero gdy spojrzałem na ostatnią pracę, zaparło mi dech w piersiach. Potężny portret chłopaka w barwach krwistej czerwieni, czerni i bieli patrzył prosto na mnie, przeszywając mnie spojrzeniem pełnym bólu.
Co jest, do cholery?
Zerknąłem na kolejne tytuły: Tak mnie rozbrajasz, Tak się w tobie zakochuję i Tak umiera nadzieja.
Czy to wszystko znaczyło, że ona też nie przestała o mnie myśleć? Przecież cała ta wystawa to byliśmy my. Każdy obraz. Każde pociągnięcie pędzlem było przepełnione ogromem uczuć. Tych złych i tych…
Chwila…
Tak się w tobie zakochuję.
Zakochiwała się we mnie. Więc jednak miałem rację. Nie byłem głupcem.
Szybkim ruchem wyciągnąłem z tylnej kieszeni portfel i poszukałem w nim nowej wizytówki. Bez zawahania wcisnąłem ją w trzęsące się ręce Hope, patrząc jej głęboko w oczy.
– Zadzwoń do mnie, proszę. Ja…
– Ma! – Cienki pisk przerwał mi w pół słowa. Oboje odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegał. Jak się okazało, głosik należał do malutkiej dziewczynki, która biegła w naszym kierunku z drugiego końca sali. – Ma!
Powtórzyła tę sylabę jeszcze kilka razy, aż dobiegła do nóg Hope i mocno się w nie wtuliła. Kobieta szybko położyła ręce na jej ramionach, a kiedy mała skrzatka spojrzała jej w oczy, podniosła ją i umiejscowiła sobie na biodrze.
– Wszędzie są twoje obrazki! – zapiszczała słodko dziewczynka, trochę sepleniąc i klepiąc Hope po twarzy. Ta szeroko się uśmiechnęła i pocałowała ją w czoło.
– Tak, perełko – odpowiedziała jej czułym tonem, przyciskając ją do siebie jeszcze mocniej.
– Kochanie, nie możesz tak biegać! Już o tym rozmawialiśmy. – Zaraz wyrósł przede mną postawny facet. Położył rękę na plecach dziewczynki i posłał Hope przepraszający uśmiech, a potem zwrócił się do mnie:
– Przepraszam, jest rozbrykana. Ma to po mamie. – Znów powrócił wzrokiem do Hope, a ja zamarłem.
„Ma! Ma!”.
„Ma to po mamie”.
„Perełko”?
Te uśmiechy…
Przecież to niemożliwe, żeby ona…
Wodziłem wzrokiem od przyklejonych do siebie dziewczyn do lustrującego mnie spojrzeniem obcego faceta, nie wiedząc, jak się zachować.
Wszystkie bezsenne noce, gdy Hope wciąż stawała mi przed oczami, zalotnie do mnie mrugając… Każdy raz, gdy odmawiałem sobie chociażby spojrzenia na inną kobietę, bo wiedziałem, że i tak nikt nie może mi jej zastąpić…
Boże! Miałem jej bransoletkę w kieszeni spodni, a ona w tym czasie zdążyła znaleźć faceta i urodzić dziecko?!
Przecież by mi powiedziała…
Nie mogę tu zostać.
– Muszę już iść – rzuciłem szybko, obracając się na pięcie. – Nie musisz dzwonić.
– Alex! – usłyszałem jej krzyk, jednak było już na to za późno. Wyszedłem ze studia miarowym krokiem i natychmiast się oddaliłem.
Oto gdy ja wychodziłem losowi na spotkanie, starając się na nowo zacząć żyć, on jak zwykle śmiał mi się w twarz i bawił ostatnimi okruchami wciąż tlącej się we mnie nadziei. Bo czego bym nie zrobił, ten płomień nie chciał zniknąć. Nawet teraz, gdy wiedziałem, że jest już za późno na drugą szansę.