Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Niebiańskie Osiedle - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 czerwca 2025
E-book: EPUB, MOBI
49,99 zł
Audiobook
49,99 zł
49,99
4999 pkt
punktów Virtualo

Niebiańskie Osiedle - ebook

Fundacja charyzmatycznego księdza buduje niezwykle tanie domy dla seniorów, a powstające Niebiańskie Osiedle reklamowane jest jako wymarzone miejsce dla każdego emeryta. Tyle że dostęp do owej arkadii mają bardzo nieliczni. Gdzie tkwi zatem haczyk? Przecież nie od dziś wiadomo, że nie ma nic za darmo.

Wie o tym bardzo dobrze babcia Matylda, emerytowana funkcjonariuszka Milicji Obywatelskiej. Ze wszystkich sił próbuje zdemaskować oszustów żerujących na naiwności tych, którzy wierzą, że pod opieką księdza znajdą spokój i opiekę na stare lata. W odkrywaniu niewygodnej prawdy o sakropatodeweloperce pomaga jej dwoje młodych dziennikarzy śledczych, a także wnuk i jego dziewczyna, którzy są policjantami.

Droga do ujawnienia gigantycznego przekrętu oczywiście okazuje się nie być spacerkiem. Porwania, strzelaniny i akcje antyterrorystów są na porządku dziennym, a trup ściele się gęsto. Czy bohaterowie też zasilą niebiańskie szeregi, czy też uda im się wyjść z tej jatki cało?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8343-584-8
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pią­tek, 16 sierp­nia 2019 roku

Piła

Godzina 16.10

Objęci i przy­tu­leni do sie­bie, wyda­wali się spać. Kobieta przy­ci­skała głowę do piersi męż­czy­zny, a ten obej­mo­wał ją lewą ręką. Leżeli na roz­ło­żo­nym dwu­oso­bo­wym tap­cza­nie w kolo­rze buro­sza­rym, w odświęt­nych ubra­niach, tak jakby dopiero co wró­cili z kościoła. Na stole obok stała butelka po wódce, do połowy wypeł­niona jakimś czer­wo­nym pły­nem.

_To pew­nie wino_, pomy­ślał pod­ko­mi­sarz Fra­nek Kacz­ma­rek, spo­glą­da­jąc na ety­kietę wybo­ro­wej, na którą czy­jaś ręka nakle­iła kawa­łek taśmy malar­skiej. „Porzeczki 2015” – oznaj­miał koślawy napis wyko­nany dłu­go­pi­sem. Obok stały dwa kie­liszki, jeden wysoki i smu­kły, dopity do połowy, drugi pękaty, jak do koniaku, pusty.

Wkoło walały się kolo­rowe fol­dery rekla­mowe, takie, które zapy­chają skrzynki pocz­towe i nie nadają się nawet na pod­pałkę.

– Wygląda, jakby wznie­śli ostatni toast i poszli spać – ode­zwała się zza ple­ców Kacz­marka pod­ko­mi­sarz Jowita Skrzyp­czak, szczu­pła bru­netka o mio­do­wych oczach ukry­tych za oku­la­rami w czer­wo­nych opraw­kach.

– Ostat­nia wie­cze­rza, cho­lera! – Wacek Szczy­pior­ski, tech­nik, który wła­śnie obfo­to­gra­fo­wy­wał zwłoki, jak zawsze musiał wszystko sko­men­to­wać. „Szczy­pior”, bo tak mówili na niego kole­dzy, znany był z marud­nego sto­sunku do rze­czy­wi­sto­ści.

– Myśli­cie, że to samo­bój­stwo? – Kacz­ma­rek wska­zał na butelkę, tak jakby tam mogła znaj­do­wać się przy­czyna dra­matu.

– Wezmę to do ana­lizy – stwier­dziła jedyna w całej eki­pie śled­czej dziew­czyna.

To ona zaj­mo­wała się zabez­pie­cza­niem śla­dów i zbie­ra­niem odci­sków pal­ców. Teraz cze­kała tylko, aż foto­graf upora się ze swoją robotą, by przy­stą­pić do pracy. Walizkę wypo­sa­żoną w pędzelki, proszki, folie i inne potrzebne narzę­dzia, w któ­rych tylko ona potra­fiła się roze­znać, posta­wiła na progu pokoju, gotowa do dzia­ła­nia. Pod­ko­mi­sarz Kacz­ma­rek stał obok, bacz­nie obser­wu­jąc sypial­nię. Zarówno on, jak i Jowita oraz foto­graf ubrani byli w kom­bi­ne­zony, ochra­nia­cze na buty i latek­sowe ręka­wiczki. Nie wolno było wnieść do środka niczego, co mogłoby zakła­mać rze­czy­wi­sty obraz wyda­rzeń, więc przed wej­ściem na miej­sce, w któ­rym doszło do tra­ge­dii, zgod­nie z zasa­dami musieli ubrać się w te jed­no­ra­zówki.

– Wyglą­damy jak kosmo­nauci. – Kacz­ma­rek przy­po­mniał sobie film o wypra­wie na Księ­życ. – Myślisz, że te maski coś dają? Prze­cież to tylko kawał szmaty.

Jowita uśmiech­nęła się, spo­glą­da­jąc na maseczkę, którą Fra­nek trzy­mał w dłoni. Powi­nien ją zało­żyć. W ogóle wszy­scy powinni je tu nosić, tak jak pla­sti­kowe gogle, ale ni­gdy nie pod­cho­dzili rygo­ry­stycz­nie do wytycz­nych mówią­cych, co robić i jak się zacho­wać na miej­scu oglę­dzin.

– Pie­przyć maseczki. Prze­cież musiał­byś naki­chać, żeby zosta­wić jakiś ślad – stwier­dziła.

– Tu jest jakaś bute­leczka po tablet­kach – ode­zwał się foto­graf.

– Jak się nazy­wają, to zna­czy, co jest na ety­kie­cie? – zapy­tał Fra­nek. – Trzeba by spraw­dzić, co to za lek. – Pod­ko­mi­sarz wyjął z kie­szeni tele­fon.

– Nie musisz. – Jowita pokrę­ciła głową. – To jest lek na sen. Wiem, bo moja bab­cia bie­rze. Mama jej wydziela bar­dzo ostroż­nie, bo to silne lekar­stwo.

– No to mamy być może roz­sze­rzone samo­bój­stwo. I to aku­rat teraz, jak zaczyna się week­end – sko­men­to­wał „Szczy­pior”, który, podob­nie jak wielu jego kole­gów, lubił w piąt­kowy wie­czór sko­czyć na kilka piw do Misia przy ulicy 14 Lutego. Ale dziś miał na to chyba marne szanse. Wszystko przez tych dwoje sta­rusz­ków leżą­cych na tap­cza­nie i obej­mu­ją­cych się w ostat­nim uści­sku.

– Dobra, może­cie dzia­łać. Chyba mam z grub­sza wszystko. Idę zaja­rać, więc jakby było coś istot­nego, to mnie wołaj – zwró­cił się do pod­ko­mi­sa­rza, który od razu ruszył w głąb pokoju.

Poli­cjant nie poszedł jed­nak pro­sto do miej­sca, w któ­rym leżeli gospo­da­rze. Skrę­cił w lewo i powoli, krok po kroku, zaczął obcho­dzić pomiesz­cze­nie, na tyle, na ile pozwa­lały mu meble. Naj­pierw prze­su­nął się wzdłuż sta­rej meblo­ścianki na wysoki połysk, gdzie stał stary tele­wi­zor. Urzą­dze­nie było cały czas włą­czone. Spoj­rzał z tej per­spek­tywy w kie­runku tap­czanu. Sta­rusz­ko­wie wyglą­dali tak, jakby usnęli pod­czas oglą­da­nia nie­cie­ka­wego filmu. Pro­gram był usta­wiony na Jedynkę. Uśmiech­nięta pro­wa­dząca zapo­wia­dała wła­śnie kolejny odci­nek jakiejś turec­kiej szmiry. Obraz znik­nął. To Jowita pod­nio­sła pilota i przy­ci­snęła wyłącz­nik, nie dając orien­tal­nej pięk­no­ści zaist­nieć po raz ostatni w tym pokoju. Nie lubiła pra­co­wać w hała­sie.

Na pół­kach seg­mentu nie było nic cie­ka­wego, żad­nych ksią­żek, gazet czy spe­cjal­nie wyra­fi­no­wa­nych ozdób. Kilka krysz­ta­łów, kolo­rowy talerz w ludowe wzory, usta­wiony na sztorc, i sta­tek z pla­stiku imi­tu­ją­cego bursz­tyn, z napi­sem „Koło­brzeg 1972”. Dziew­czyna spraw­nie zabrała się do zdej­mo­wa­nia odci­sków z kie­lisz­ków i butelki. Fra­nek tym­cza­sem, powoli się prze­su­wa­jąc, lustro­wał każdy szcze­gół. Drzwi bal­ko­nowe, przez które było widać kawa­łek placu Zwy­cię­stwa, nie ofe­ro­wały żad­nego cie­ka­wego widoku. Naprze­ciwko stał cał­kiem podobny budy­nek ze skle­pami na dole. Pod­ko­mi­sarz wie­dział, że jeden z nich to apteka i obok chyba mono­po­lowy. Dawno tu nie był. Nie potrze­bo­wał cho­dzić do cen­trum mia­sta, tym bar­dziej że w tym miej­scu wła­ści­wie nic się nie działo, a na zakupy od dawna jeź­dziło się do gale­rii han­dlo­wych. To cen­trum zostało codzien­nym ele­men­tem rze­czy­wi­sto­ści takich ludzi jak ci dwoje, któ­rzy zasnęli na wła­snym tap­cza­nie. Zapewne w tym dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu prze­żyli jakieś pięć­dzie­siąt lat. Odcho­wali dzieci, dokład­nie dwójkę, chłopca i dziew­czynkę. Ich uśmiech­nięte buzie wyzie­rały z czarno-bia­łych foto­gra­fii, które pan domu powie­sił na ścia­nie po tym, jak opra­wił je w drew­niane, poli­tu­ro­wane ramki i szkło. Dzieci doro­sły, zało­żyły rodziny i pew­nie wynio­sły się z tego mia­sta bez per­spek­tyw, a oni zostali tu sami. Do końca razem. Tylko dla­czego zde­cy­do­wali się na ten dra­ma­tyczny krok? Po meblach można było oce­nić, że nie nale­żeli do ludzi zamoż­nych, ale też chyba nie cier­pieli biedy. Musieli mieć eme­ry­tury, skoro pra­co­wali w PRL-u. Więc to nie ubó­stwo było przy­czyną.

– Może jedno z nich zacho­ro­wało? – Jowita czy­tała w jego myślach. – Ona dowie­działa się od leka­rza, że nie ma żad­nych szans, a on zde­cy­do­wał, że nie pozwoli jej odejść samej.

– Powinni zosta­wić jakiś list. Prze­cież ludzie nie żegnają się z życiem bez słowa wyja­śnie­nia, ot tak – zasta­na­wiał się gło­śno pod­ko­mi­sarz. – Jeśli zde­cy­do­wali się na samo­bój­stwo, to…

Męż­czy­zna obej­mo­wał kobietę wpół. Głowę miał pochy­loną, tak jakby zmarł, cału­jąc ją we włosy. Jego poli­czek spo­czy­wał na pra­wej ręce wycią­gnię­tej wzdłuż na poduszce. Dłoń wysta­wała poza tap­czan i zawi­sła w prze­strzeni mię­dzy drew­nia­nym zagłów­kiem i ścianą z oknem. Poli­cjant ostroż­nie odsu­nął zasłonę i spoj­rzał w dół. Na par­kie­cie leżała równo zapi­sana kartka, która musiała wypaść sta­rusz­kowi z dłoni.

– Mówi­łem, że sta­rzy ludzie nie odcho­dzą bez słowa – ucie­szył się ze zna­le­zi­ska i odszedł od tap­czanu.

Musiał zawo­łać „Szczy­piora”, by ten zro­bił zdję­cie. Bez tego nie mógł pod­nieść listu. Całe szczę­ście, że go zna­lazł. Dzięki temu w zasa­dzie jest po spra­wie. List poże­gnalny samo­bójcy był naj­lep­szym pre­zen­tem dla śled­czego, który w pią­tek wie­czo­rem chciał iść na piwo. Poli­cjant prze­łknął ślinę, nie­malże fizycz­nie czu­jąc na języku smak zim­nego redsa. Życie jed­nak nie jest takie złe. Na pewno nie dla niego i Jowity, jego dziew­czyny, która zdej­mo­wała odci­ski ze stołu. Gdy tech­nik zro­bił zdję­cie, Kacz­ma­rek chwy­cił kartkę pęsetą i poło­żył na stole.

„Kochani, odcho­dzimy do lep­szego ze świa­tów. Oka­zało się, że tata ma raka trzustki i zostało mu już nie­wiele życia. I dla­tego posta­no­wi­li­śmy, że nie będziemy cze­kać na naj­gor­sze i odej­dziemy razem. Tak jak byli­śmy razem przez całe nasze życie, tak zosta­niemy ze sobą na wiecz­ność. Nie mar­tw­cie się o nas. Tam, dokąd idziemy, czeka na nas nie­biań­ski dom. Odcho­dzimy spo­kojni i szczę­śliwi, mając nadzieję, że kie­dyś wszy­scy się tam spo­tkamy”.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij