Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niebieska nuta - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 września 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niebieska nuta - ebook

Zabójcza improwizacja.

Doświadczony przez los Bartosz Czarnoleski znów zaczyna wszystko od początku. Przeprowadza się do Pogodnej, licząc na to, że w spokoju odbuduje swoje życie. Tu pochłania go klub jazzowy Blue Note, w którym poznaje Cygana i zaczyna z nim grać. I kiedy wszystko zdaje się układać, Bartosz znajduje zasztyletowane zwłoki przyjaciela. Kto stoi za morderstwem?

Niebieska nuta to trzeci tom serii muzycznych kryminałów Jana Antoniego Homy.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66899-57-5
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I
KSIĘGA UTRAT

Ile można stracić w ciągu roku? Dużo. Zwłaszcza jeśli posiadało się wiele. Mówią, że łatwiej przejść wielbłądowi przez ucho igielne, niż bogatemu dostać się do raju. Ale ten, który traci wszystko na ziemi, już na niej zaznaje piekła.

Strat było tyle, że właściwie nie wiem, od której zacząć. Może jednak od tej podwójnej. Gambit iście królewski. A właściwie policyjny. Istnieje niezawodny sposób na to, aby utracić ukochaną i przyjaciela za jednym posunięciem. Chyba nic bardziej nie boli. Ale zdarza się. Ludziom z krwi i kości. Nas też kiedyś dopada ponura statystyka wydarzeń niewyobrażalnych. Dlaczego Antosia wybrała policjanta, a nie altowiolistę? Sami ich zapytajcie. Mnie nie potrafili tego wytłumaczyć.

Po burzliwych wypadkach, w których oboje omal nie straciliśmy życia, zdawało się, że cała jego reszta jest czasem darowanym. Jednak na co komu logika w uczuciach? Spotykaliśmy się kilka razy we troje, czasami w większym gronie, potem dopiero dowiedziałem się, że panna Antonia Mars i nadkomisarz Robert Bielski spotykali się także w cztery oczy. Wkrótce Antosia wyjechała ponownie do Włoch, przyjmując ostatecznie propozycję asystentury na padewskim uniwersytecie. Policjant również często odwiedzał Półwysep Apeniński. Oficjalnie w sprawie handlu żywym towarem, w który zamieszany był między innymi mój wróg numer jeden oraz jeden z naszych europosłów. Jednak oficer Bielski, jak na bystrzaka z wydziału zabójstw przystało, miał podzielną uwagę.

W trakcie którejś rozmowy przez skype zauważyłem na licu mojej ukochanej podejrzany rumieniec. Przycisnąłem ją nieco i od słowa do słowa wyjaśniło się, co, a właściwie kto jest tego przyczyną. Zamknąłem sprawę szybko cytatem z klasyka: nie chce mi się z tobą gadać. Ale odchorowałem zdradę i to ciężko. Ktoś chyba czuwał nade mną, nie pozwalając mi paść ofiarą wszystkich popełnionych wówczas głupstw, takich jak próba rozdzielenia walczących na maczety kiboli wzajemnie nienawidzących się klubów. Ale złego licho nie bierze. Lub też: nieszczęśliwego stal się nie ima.

W tym samym mniej więcej czasie we Włoszech wypłynęły nowe dokumenty. Moje – ciągle jeszcze moje – winnica i Casa okazały się obciążone takimi długami, że najlepszym, co mogłem zrobić, było podpisanie zrzeczenia się prawa własności. Czy stał za tym Benvenutto Adriano Collontani, włoski mafioso, który miał solidne powody, aby mnie nie lubić? Zapewne. I powiem więcej: walczyłbym, gdybym miał dla kogo. Dla samego siebie mi się nie chciało.

Kolejna strata była wielce dotkliwa, ponieważ jej obszar rozciągał się na moje życie zawodowe. Była to utrata czucia w małym palcu lewej ręki. Najprawdopodobniej następstwo lotu na płozie helikoptera i upadku zeń. To i tak najmniejszy wymiar kary za szaleństwa, których się dopuszczałem. Poza tym – powie ktoś – cóż to znowu za kontuzja? Dla wielu profesji bez większego znaczenia. Jednak dla mnie – kluczowa. Prawdziwe być albo nie być altowiolisty. Teoretycznie można śmigać po gryfie trzema palcami. Bądźmy jednak szczerzy: obniża to sprawność o dwadzieścia pięć procent. Konsekwencje? Proszę bardzo. Orkiestra przestała mnie zapraszać do współpracy, a Kwartet imienia Gudelsteina, moje dziecko w jednej czwartej, znalazł nowego altowiolistę. „Cholerna sprawa, ale sam rozumiesz”, mówili koledzy. Rozumiałem.

Państwo Sabina i Sebastian Marsowie ogromnie przeżywali moje nieszczęścia. Nie mogli zrozumieć decyzji córeczki, ale ja im w tym zrozumieniu pomóc nie mogłem. „Tu był i jest twój dom, możesz mieszkać tak długo, jak zechcesz”, oznajmił Sebastian, a Sabina rozpłakała się tylko i przytuliła mnie. Ale jakże mógłbym zostać w miejscu, które z każdego kąta przemawiało Antosią? Jak żyć w kamienicy, która była świadkiem moich tryumfów i ostatecznej klęski?

Czy mówiłem już, że babcia Antosi, niezrównana Adela, bez której nie dokonałbym żadnego z ważnych odkryć, również odeszła? Odeszła z Czasem, kochankiem, który miłościwie zamyka oczy wszystkim po kolei. Czy przed śmiercią dowiedziała się o naszym z Antosią rozstaniu? Ja jej o tym nie mówiłem, ale starsza pani miała nieziemską wprost intuicję.

Uważny czytelnik powie teraz: „Nie narzekaj! Na pewno nie opuścił cię najwierniejszy spośród przyjaciół”. No cóż, i ja w to wierzę. Ale jeśli jest przy mnie, to wyłącznie w postaci duchowej. Zachorował nagle, z dnia na dzień niemalże. „Bez operacji się nie obędzie”, powiedział nieoceniony profesor Jachowicz, któremu tak Eston, jak i ja ufaliśmy bezgranicznie. Gdy otworzył biednego psiaka, okazało się, że zmiany nowotworowe są tak zaawansowane, że zostało mu kilka dni, góra tygodni życia. W cierpieniu. Oparłem się egoistycznej pokusie, aby towarzyszyć mu przy odchodzeniu. Wolałem, aby został przy mnie już bez bólu, w postaci dobrej energii. Jedynej dobrej energii, która mnie nie opuściła. Ziemskie szczątki mojego najlepszego przyjaciela spoczęły w krakowickim parku, nieopodal jeziorka, z którego kiedyś wyłowił słynną batutę Rucacellego.

Zapomniałem o czymś? Aha, Gedete, mój przyjaciel w ludzkiej skórze, zabrał ze sobą Polę, z którą Eston zdążył się jeszcze bardzo… zaprzyjaźnić, i wyjechał na Łotwę. Zapraszał mnie kilka razy, ale nie chciałem zwalić mu się na głowę w roli kompana boleściwego.

W cieniu powyższych strat wszystko inne traciło na znaczeniu. Nie przejmowałem się faktem, że już wkrótce nie będę miał za co żyć. Wiedziałem właściwie tylko jedno: w Krakowicach zostać nie mogę, a do Włoch nie mam po co wracać. Było mi obojętne, dokąd wyjadę, byle odciąć się od przeszłości. Wybór powierzyłem przypadkowi. Pewnego wieczoru położyłem na stole dużą mapę Polski, zamknąłem oczy, wycelowałem palec wskazujący i na chybił trafił dotknąłem miejsca przeznaczenia.

Nazywało się Pogodna. Miasto i gmina, jak wyczytałem w internecie, z kilkudziesięcioma tysiącami mieszkańców, średnio ciekawą historią, usytuowane gdzieś wśród lasów i borów nieopodal. A zresztą, czy to ważne?

Właściwe miejsce, aby zapomnieć. Pogodzić się ze światem i z sytuacją. I zaznać odrobiny pogody.

Aby się nie rozmyślić, jeszcze tego samego dnia zapakowałem do rzęchowatego suzuki alto mój skromny dobytek i ruszyłem.ROZDZIAŁ II
BLUE NOTE

Pogodna. Na pierwszy rzut oka miasto, jakich wiele. Chaotycznie rozsiane osiedla bloków. Bliżej centrum kamieniczki pokryte płachtami reklam. Kwietnik zadbany, ale trawnik to klepisko. Sklepy i sklepiki. Ściany z łakomymi szczękami bankomatów. I ludzie z torbami pełnymi zakupów, jakby szykowała się wojna, a co najmniej długi weekend.

Co robi samotny jeździec przybywający do miasteczka? Idzie do saloonu. Sądząc po okazałym szyldzie, centralnym punktem miejscowego rynku był pub Pogodna dla Bogaczy. Doceniłem finezyjną grę tytułem starego serialu i nazwą miejscowości oraz stanem ducha, a może i portfela mieszkańców. Powstrzymałem chęć rzucenia barmanowi miedziaka, ograniczając kowbojską fantazję do zamówienia piwa z beczki. Siadłem z boku kontuaru, aby nie rzucać się w oczy. Ale kto miał mnie widzieć, już zobaczył. Bywalcy podobnych barów znają ich każdy element w szczegółach. A kto mógł tu przebywać, jak nie stali klienci?

We wnęce po lewej stronie sali kilku mężczyzn grało w bilard. W przeciwnym rogu sku­pili się fanatycy rzutek. Przy dość luźno porozrzucanych stolikach siedziało kilka par mieszanych, zajętych sobą, i jednopłciowych, zajętych piciem. Prawą stronę baru wypełniała estrada. Choć tonęła w mroku, dostrzegłem stół mikserski, sprzęt nagłaśniający i mikrofony w ochronnych kapturkach. Weekendowe królestwo didżejów. Nie budziłem – przynajmniej pozornie, przynajmniej na razie – niczyjej ciekawości. Pijąc jeszcze nie przeze mnie nawarzone piwo, w spokoju rozważałem następny krok.

– Macie tu coś do jedzenia? – zagadnąłem barmana, niewysokiego krępego chłopaka w bluzie w paski.

– Coś mamy – odparł. I zamilkł.

Dowcipniś.

– A co?

– Pierogi, na przykład.

– Z mrożonki? – spytałem, jakby miało to jakieś znaczenie.

– Nie, z odzysku. Zbieramy to, czego klienci nie dojedzą.

To już było mniej śmieszne, ale mój głód dał za wygraną.

– Mogą być ruskie. I jeszcze kufelek.

Chłopak bez słowa zniknął na zapleczu.

I gdy zastanawiałem się, jak mogą smakować ruskie pierogi z odzysku i kto z byłych lub aktualnych gości ich nie dojadł, przed knajpą rozległ się hałas, który w ułamku sekundy źle mi się skojarzył.

Gdy wyskoczyłem na ulicę, w pobliżu suzuki nie dostrzegłem nikogo, jednak w tylnym oknie auta ziała potężna dziura. Barman zjawił się kilka chwil po mnie.

– Coś im się nie spodobało… – przyglądał się roztrzaskanej szybie. – No tak! – orzekł domyślnie. – Po co ta tęcza?

– Tęcza?!

Faktycznie, na tylnej szybie Antosia przykleiła mi kiedyś tęczę. To było w trakcie wycieczki zaułkami Toskanii, gdy… Ech, po co wspominać.

– A co to, tęcza to symbol zakazany?!

– Człowieku, nie mów mi, że nie wiesz, o co chodzi!

Wiedziałem. Pewnie, że wiedziałem. Tęcza, ten odwieczny zdawałoby się symbol łączności świata bogów i ludzi, w naszym kraju się przewartościował.

– Witaj w Pogodnej. Chodź, zjesz te pierogi na koszt firmy. A szybę kumpel wstawi. Niedrogo. Dam ci namiar.

No dobra, jakoś przełknę te miejscowe ravioli, wypiję piwo, które – jednak – sam nawarzyłem i pojadę dalej. Gdzieś musi być mój Pacanów.

Bliżej wieczora przybywało klientów. Na estradzie zaczęli się szarogęsić dwaj młodzieńcy. O ile pierwszy wyglądał na metalowca, drugi był najwyraźniej hip­hopowcem. Metalowy szybko i bez ceregieli uruchomił sprzęt, dając koledze ciężko brzmiący, rytmiczny podkład. Koleś w czapeczce pokazujący prawą dłonią diabelskie widełki zaczął wstrzeliwać się frazami typu: „Zakłamanie, ja powiadam, bajek wam nie opowiadam, w zarąbanym siedzę dole, wkurwia mnie, że ja pierdole…”.

Knajpa zaczęła podrygiwać do rytmu. Jaki by nie był poziom kapeli, miała wierne grono słuchaczy.

– Miejscowi? – spytałem barmana gwoli podtrzymania wątłej konwersacji.

– Nie, przyjezdni – odparł w swoim stylu.

– Ktoś im płaci za występ?

– Żartujesz? Kto miałby im płacić? Chłopaki się cieszą, że mogą się wypowiedzieć i jeszcze ktoś ich słucha. Zresztą to nie jedyna kapela u nas.

– Czyli jednak miejscowi.

Barman spojrzał na mnie spode łba.

Zaczynało mi się podobać. Są idee (tęcza), twórcy (kapele) i głód sztuki (słuchacze). Do tego niezłe pierogi z odzysku. No i całkiem sensowne piwo z beczki. Może jednak puścić w niepamięć epizod z szybą?

– Zamierzam zatrzymać się tu parę dni. Nie słyszałeś o niedrogim lokum?

Otaksował mnie wzrokiem.

– Dziś możesz się przespać na zapleczu. Żadne luksusy, ale nikt ci nie będzie przeszkadzał. I za darmo. Jutro pochodzisz po mieście i coś znajdziesz.

Był to jakiś punkt zaczepienia. Na lepszy liczyć nie mogłem. Przecież zdałem się na przypadek. Dość czyniłem w życiu dalekosiężnych planów, które zawiodły mnie do… Bez „do”. Po prostu zawiodły.

Następnego dnia, po odrzuceniu dwóch nazbyt czytelnych prób wciśnięcia mi starego truchła w opakowaniu okazji, za rozsądną cenę wynająłem kawalerkę. Trzy miesiące płatne z góry. Na to jeszcze było mnie stać. Po południu odebrałem auto z nową tylną szybę. Po chwili namysłu przylepiłem na nią świeżą tęczę. Na moje lub ich nieszczęście miałem tych naklejek całkiem sporo. Właściciel sklepu płytowego w Pienzie, odurzony urodą i wdziękiem mojej byłej wiarołomnej, podarował jej kiedyś cały plik. Pewnie bym o nich zapomniał, gdyby nie aktywność kolesi. Kto aż tak bardzo nie lubi kolorów?

Imałem się różnych prac. Ścinałem trawę, nieudolnie manewrując kosiarką wśród krasnali, muchomorów i jelonków bambi. Pomagałem w przeprowadzce, wyprowadzałem psy i rozwoziłem pizzę własnym samochodem. Przeprowadziłem nawet rozmowę z właścicielem zakładu introligatorskiego, który oznajmił, że z braku zapotrzebowania na usługi zamyka interes, ale może mnie wynająć na dwa dni do likwidacji warsztatu. Pewne nadzieje pokładałem w parasolniku. Klimat Pogodnej był mniej słoneczny niż nazwa, statystycznie ponad połowa roku z deszczem. Jednak i on narzekał, że ludzie wolą teraz kupić nowy parasol niż naprawiać stary.

Nie uchylałem się przed żadnym wyzwaniem, nawet jeśli było to dostarczanie bielizny pościelowej do magla. Musiałem coś robić, potrzebowałem małego życia, bez przyszłości, bez wizji i bez czasu minionego.

Moje kontakty towarzyskie praktycznie nie istniały, nie licząc tych niezbędnych, z pracodawcami. Na pytania typu: „Kim jestem? Skąd przyjechałem? W jakim celu? Na jak długo?”, odpowiadałem monosylabami. Dwóch pierwszych nie miałem ochoty roztrząsać. Na pozostałe nie znałem odpowiedzi.

Wszedłem na most. Rzeka, której brzegi spinał, była szeroka. Za czorta nie wiedziałem, co jest po drugiej stronie. Czasem nawiedzała mnie chęć skoku w czarną otchłań. Zwalczałem ją jako nazbyt kuszącą, a przez to niebezpieczną. Dreptanie jest mniej efektowne, ale nie pozbawia nadziei. Skok w czeluść – owszem. Przynajmniej w doczesnym wymiarze. W metafizyczny nie miałem zamiaru się wkręcać. Stałem się szarym atomem szarego mikrokosmosu. I nawet jeśli nie było mi z tym dobrze, to także nie całkiem źle.

W szarym mikrokosmosie Pogodnej łatwo dawały się zauważyć jednostki kolorowe. Widywałem śniadego chłopaka o długich kręconych włosach. I dziewczynę o włosach krótkich i zmierzwionych, za to niewiarygodnie wręcz niebieskich. On wyglądał, jakby odziedziczył geny śródziemnomorskie albo nawet kreolskie. Ona sprawiała wrażenie kosmitki. Przypominała bohaterkę filmu. Przyzwyczaiłem się do ich obecności na ulicach. Gdy któregoś dnia zniknęli mi z oczu, poczułem niepokój. Ich ponowne pojawienie się przyjąłem z ulgą. Śniady przeważnie palił papierosa, a idąc, kołysał się w takt słuchanej muzyki. Dziewczyna była doskonałym wręcz uosobieniem obojętności wobec świata. Wyobrażałem sobie, że spojrzenie jej niebieskich, niebiesko okonturowanych oczu oraz pogardliwe wydęcie na niebiesko pomalowanych ust mrożą delikwenta, który podejdzie za blisko.

Któregoś wieczoru, pod koniec drugiego tygodnia pobytu w mieście wróciłem do domu połamany po całodniowym dźwiganiu kartonów i skrzynek na zapleczu supermarketu. W ubraniu zwaliłem się na łóżko, którego zapadnięty materac ostatecznie dotknął podłogi. Gdy otworzyłem oczy, było już ciemno. Dramatyczna pustka w lodówce zmotywowała mnie do wyjścia na miasto. Był piątkowy wieczór, dobry moment, aby napić się piwa z lokalnego browaru.

Nie miałem zamiaru jechać samochodem, ale coś mnie zaniepokoiło.

Chodnik z tyłu auta był obsypany rozbitym szkłem. Wrogowie tęczy też rozpoczynali weekend. Aż dziwne, że namierzenie mojego suzuki zajęło im tyle czasu.

Machnąłem ręką. Do poniedziałku nie zamierzałem siadać za kierownicę.

Feliks przywitał mnie, jakbyśmy widzieli się wczoraj.

– I co, zrobili ci szybę?

– Zrobili… Ale o kogo właściwie pytasz? O tych, co wstawiają, czy o wybijaczy?

– Co, znowu?!

– Nie dają łatwo za wygraną – przytaknąłem.

– Nudzą się, gówniarze – mruknął z konsternacją. – Roboty nie ma, to bawią się w rycerzy.

– W rycerzy? Oni się bawią, a ja płacę. Nie wiem, czy to takie rycerskie. Jak tak dalej pójdzie, będę spać w samochodzie – dodałem bez doprecyzowania, czy będzie to zasadzka, czy smutna konieczność.

Na estradzie krzątał się tym razem tercet hip­hopowy. Mówiąc o urodzaju miejscowych kapel, barman wcale nie przesadzał.

Zdzierżyłem aż do tekstu: _Szkoda pogodnego nieba, obcych nam tu nie potrzeba._

Zdawało mi się, że grupka miejscowych skinów patrzy na mnie znacząco. Pasowali na pogromców tęczy, lecz nikogo za rękę nie złapałem. Feliks musiał dostrzec grymas na mojej twarzy, bo zakpił:

– Jak ci się nie podoba, idź do Blue Note.

– Dowcipny jesteś. A masz jakiegoś concorde na podorędziu?

– No co ty, nie mów mi, że nie wiesz! Jesteś tu od pół miesiąca, a nie słyszałeś o naszym klubie jazzowym?

– Klubie jazzowym?! – szczęką omal nie dotknąłem lady.

– Właściwie to raczej kawiarnia, w której puszczają jazzową muzykę. Ludzie mają różne pomysły…

– I potrzeby – uzupełniłem. – A ty tam chodzisz?

– Ja? Nie zauważyłeś, że wieczorami pracuję?

– Ale wiesz, jak trafić?

– Nic trudnego. Idziesz cały czas Hydrauliczną i skręcasz w Niebiańską.

– A nie w Lewarową? – dalej nie wiedziałem, czy kpi.

– Przy Hydraulicznej znajdowały się zakłady produkujące pompy hydrauliczne. A Niebiańska wiedzie na cmentarz. Wystarczy ci takie tłumaczenie?

Może mówił prawdę? Hydrauliczną potrafiłem nawet zlokalizować.

– Dobra, dzięki – zapłaciłem za piwo. – Ale jeśli mnie wystawiasz, wrócę i nakleję ci na witrynie kilka tęcz.OFICYNKA ZAPRASZA WSZYSTKICH

MIŁOŚNIKÓW DOBREJ LITERATURY!

Znajdziecie Państwo u nas książki interesujące, wciągające, służące wybornej zabawie intelektualnej, poszerzające wiedzę i zaspokajające ciekawość świata, książki, których lektura stanie się dla Państwa przyjemnością i które sprawią, że zawsze będziecie chcieli do nas wracać, by w dobrej atmosferze z jednej strony delektować się warsztatem znakomitych pisarzy, poznawać siłę ich wyobraźni i pasję twórczą, a z drugiej korzystać z wiedzy autorów literatury humanistycznej.

POLECAMY

Księgarnia Oficynki www.oficynka.pl

e-mail: [email protected]

tel. 510 043 387

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: