- W empik go
Niebieskie migdały - ebook
Niebieskie migdały - ebook
Zapraszamy do odkrycia magii poezji z ebookiem "Niebieskie migdały" autorstwa Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej, jednej z najważniejszych polskich poetek XX wieku. Jej wiersze, pełne subtelnych emocji i wyrafinowanego języka, przeniosą Cię w świat marzeń, miłości i ulotnych chwil. To niezwykła podróż przez uczucia i refleksje, które sprawią, że zatrzymasz się na chwilę w codziennym biegu, aby zanurzyć się w pięknie słowa i poezji. "Niebieskie migdały" to lektura, która zostanie z Tobą na długo, dostarczając inspiracji i wzruszeń przy każdym kolejnym otwarciu.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8349-033-5 |
Rozmiar pliku: | 963 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Świeciły trzy księżyce,
Leciały trzy czarownice.
Leciały z daleka po niebieskich drogach,
czasem ginęły w chmurze —
— a na Łysej górze
djabeł, djabeł na nie czekał,
o złotych rogach.
Jedna miała rudy włos,
na czarnej miotle leciała w skos.
Hej! Hej! Hej! Hej!
Druga, jak ćma siwa,
trzymała się ożoga
półżywa —
Hej! Hej! Hej! Hej!
A trzecia nieboga,
podobna do białej jaskółki;
miała złociste włosy, na nich wieniec z witułki
rwanej o północku na łące
w miesięcznej poświacie.
Miała usta czerwone, ciało kociem sadłem świecące
i oczy płonące cierpieniem upadłem.
Jechała na łopacie.
Hej! Hej! Hej! Hej!
Na Łysej górze, pod cieniem trzech krzyży,
djabeł zasiadł posępny przy ognisku czerwonem,
owinął się ogonem,
rękami objął kopyta
i czarownic się pyta:
tej, której włos ryży,
tej, co siwa trzęsąca
i tej, która srebrniejsza niźli talerz miesiąca: —
Za co go kochają — ?
I rzecze ta ryża ruda:
„Kocham cię szatanie,
miłują cię me usta za twe całowanie,
za szaleństw cuda.
Tyś mąż!
Kto cię zaznał ten twój!
Ramieniem mnie zwiąż
i zawsze przy mnie stój!
Wszystko jest kłamstwem w świecie, prócz twego uścisku,
on jest trójkątem w gwieździe Salomona,
ku niemu lecę jak błyskawica
w drzew nocnym szumie, w nietoperzy pisku,
ja, czarownica szalona!“
— I rzecze ta stara siwa,
brzydka jak płaz:
„Ciało moje — pusta płachta,
skarby z niej wykradł mi czas.
Tak to bywa.
Kochali mnie księża, szlachta,
królowie, pany, sam Bóg!
Dziś jam zdeptana siłą młodych nóg,
jako szczypawka lub skorek,
i jeno dla ciebie jeszcze skarb zawiera
mój pusty worek.
Nocą gdy księżyc prószy
przychodzisz ku mnie —
stajesz u wezgłowia
i chciwemi rękami w ciała mego trumnie,
szukasz pięknej jak kwiat złotogłowia mej duszy.
Ty jeden, jeden jeszcze chcesz czegoś odemnie.
Więc wlokę się za tobą w niepowrotne ciemnie,
i kocham cię, kocham szatanie
za łaskę twoją: — cudne pożądanie!“
— Szatan milczy, gładzi brodę,
Na trzeciej czarownicy spogląda urodę
i wzywa ją do siebie, sadza na kolanach,
— jałowiec trzaska w polanach.
I płyną ciche słowa, smutne jak śpiew łabędzi:
„Tęsknota mnie tu pędzi,
tęsknota wichrowa
i żałość bez miary. —
Zdradził mnie Jasiek jedyny.
— Ty mi dochowaj wiary
i nie krzywdź mnie bez winy.
Za miłość zapłać miłością,
za pożądanie pragnieniem, —
choć jesteś jeno ciemnością
i Bożym cieniem. —
Zabierz mnie do domu,
nie daj mnie nikomu,
ani ludziom, ani bogom,
przyjaciołom, ani wrogom,
gdyż nigdy nie słyszano,
nigdy nie mówiono,
by djabeł, djabeł rzucił duszę potępioną!“
Na Łysej górze czernią się trzy krzyże
tańczą w koło widma białe i cienie chyże.
Hej! Hej! Hej! Hej!MGŁY I ŻÓRAWIE
Pilnujcie, pilnujcie, ostatnich dni lata,
kiedy jeszcze zielone bije zegar chwile,
w które się już nieżywy karmin gęsto wplata ...
Kobieto włóż maskę i skrzydła motyle
i biegaj i szukaj trwożliwie, ciekawie,
w chińskim pawilonie i w szpalerów cieniu —
(a mgła się już wznosi... Żórawie!!! Żórawie!!!)
gdzie oczy wołające ciebie po imieniu? —
Pilnujcie, pilnujcie ostatnich dni lata,
gdy zielone wachlarze drzew migocą złotem. —
O kobieto przecudna, kobieto bogata,
szukaj za jaworami, za różanym płotem, —
pytaj się pawiookich wód w okrągłym stawie,
gdy jęk wichru przepływa przez trzcin pióropusze —
(a mgła się już wznosi — Żórawie!! Żórawie!!)
gdzie usta, które miały całować twą duszę??CZAS KRAWIEC KULAWY
Czas jak to Czas, krawiec kulawy,
z chińskim wąsem, suchotnik żwawy,
coraz to inne skrawki przed oczy mi kładzie,
spoczywające w ponurej szufladzie.
Czarne, bure, zielone i wesołe w kratki,
to zgrzebne szare płótno, to znów atłas gładki.
Raz — coś błysło jak złotem,
zamigotało zielonym klejnotem,
zatęczyło na zgięciu,
zachrzęściło w dotknięciu...
Więc krzyknęłam: „Ach! z tego, z tego chcę mieć suknię!“
Lecz Czas, jak to Czas, zły krawiec, tak pod wąsem fuknie:
„To sprzedane do nieba — cała sztuka —
szczęśliwy, kto ten skrawek widział — niech większego szczęścia nie szuka“.
— To rzekłszy, schował prędko próbkę do szuflady,
a mnie pokazał sukno barwy — czekolady. — —