Niebo i ziemia. Wyspa Trzech Sióstr - ebook
Niebo i ziemia. Wyspa Trzech Sióstr - ebook
Magiczna saga „Wyspa Trzech Sióstr”, autorki bestsellerów New York Timesa.
Trzy zalęknione czarownice, uciekając przed prześladowaniami, znalazły kryjówkę u wybrzeży Massachusetts – gdzie stworzyły czarodziejską Wyspę Trzech Sióstr.
Zastępczyni szeryfa Ripley Todd wiedzie spokojne i pozornie satysfakcjonujące życie. Ma tylko jeden problem: jest obdarzona niezwykłymi mocami, które ją przerażają, bo nie potrafi nad nimi zapanować, dlatego bardzo stara się je ukryć. Kiedy na wyspę przybywa MacAllister Booke, który ma zbadać pogłoski o czarownicach, Ripley odnosi się do niego z wrogością.
Ale to właśnie ona rzuca na MacAllistera najpiękniejszy czar, który może stracić moc, gdy na wyspę powróci zło.
„Nora Roberts należy obecnie do najpopularniejszych powieściopisarek". Washington Post Book World
Łącznie w świecie sprzedano ponad pięćset milionów egzemplarzy książek Nory Roberts.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8289-059-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wyspa Trzech Sióstr_
_Wrzesień 1699_
Wzywała sztorm.
Porywy wichury, błyskawice, szalejące morze – jednocześnie bezpieczna przestrzeń i więzienie. Wzywała moce, które żyły w niej, i te, które istniały na zewnątrz. Jasność i mrok.
Smukła, w płaszczu rozwianym na kształt ptasich skrzydeł, stała samotnie na plaży smaganej uderzeniami wiatru. Był z nią tylko gniew i żal. I moc – to ona wypełniła ją teraz, napłynęła nagle dzikimi, gwałtownymi falami. Jak oszalały kochanek.
I może właśnie tak było.
Opuściła męża i dzieci, by przybyć tutaj, uśpiła ich zaklęciem, które da im ukojenie i pozbawi świadomości tego, co się stało. Kiedy wykona swoje postanowienie, nigdy do nich nie wróci. Nigdy już nie ujmie w swe dłonie ich ukochanych twarzy.
Mąż pogrąży się w bólu, dzieci będą ją opłakiwać. Ale nie może do nich wrócić. Nie może cofnąć się z drogi, którą wybrała. Nie zrobi tego.
Nadeszła pora zapłaty. Sprawiedliwość, chociaż surowa, w końcu zatriumfuje.
Wyrzuciła ramiona w nawałnicę, którą przywołała. Jej rozpuszczone swobodnie włosy jak batem przecinały noc ciemnymi wstęgami.
– Nie wolno ci!
Obok niej pojawiła się kobieta. Płonęła w burzy jasno jak ogień, którego imię nosiła. Twarz miała bladą, w pociemniałych oczach czaiło się coś jakby strach.
– Już się zaczęło.
– Zatrzymaj to. Zatrzymaj to, siostro, póki nie jest za późno. Nie masz prawa.
– Prawa? – Ta, którą zwano Ziemią, odwróciła się z roziskrzonym wzrokiem. – Kto ma większe prawo? Kiedy mordowano niewinnych w Salem, kiedy ich prześladowano, ścigano i wieszano, nie zrobiłyśmy nic, by to powstrzymać.
– Jeśli powstrzymasz jedną powódź, wywołasz inną. Wiesz o tym. Stworzyłyśmy to miejsce. – Siostra Ogień rozpostarła ramiona, jakby chciała objąć wyspę. – Dla naszego bezpieczeństwa i żeby przeżyć. Dla naszej Sztuki.
– Bezpieczeństwo? Potrafisz teraz mówić o bezpieczeństwie, o przeżyciu? Nasza siostra nie żyje.
– I opłakuję ją tak samo jak ty. – Błagalnym ruchem skrzyżowała ręce na piersiach. – Cierpię na równi z tobą. Jej dzieci są teraz pod naszą opieką. Czy porzucisz je tak jak i własne?
Ogarniało ją szaleństwo, wdzierało się do serca niczym wiatr, który wplątywał się w jej włosy. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła go pokonać. – Nie ujdzie karze. Nie będzie żył, skoro ona nie żyje.
– Jeśli zadasz ból, złamiesz przysięgi. Zniszczysz swoją moc, a to, co rzucisz przed siebie, wróci do ciebie po trzykroć.
– Sprawiedliwość ma swoją cenę.
– Nie taką. Nigdy. Twój mąż straci żonę, a dzieci matkę. A ja drugą ukochaną siostrę. A co najważniejsze, zniszczysz też wiarę w to, czym jesteśmy. Ona by tego nie chciała. Jej odpowiedź byłaby inna.
– A jednak umarła, nie broniąc się. Umarła, bo była tym, kim była. Jak my. Nasza siostra wyparła się swojej mocy dla tego, co nazywała miłością. I to ją zabiło.
– Dokonała takiego wyboru. – Gorzkiego, nieprzemijająco gorzkiego. – Jednak nikogo nie skrzywdziła. Jeśli zrobisz to, co zamierzasz, jeśli użyjesz swojego daru dla tak mrocznego celu, wydasz na siebie wyrok. Wydasz wyrok na nas wszystkich.
– Nie mogę żyć tu w ukryciu. – W oczach miała łzy, które w świetle błyskawic płonęły czerwienią jak krew. – Nie mogę zawrócić. To mój wybór. Moje przeznaczenie. Jego życie za jej życie i niech będzie przeklęty na wieki.
Z okrzykiem zemsty, wyrzuconym jak jasna, śmiertelna strzała z łuku, ta, którą zwano Ziemią, poświęciła swoją duszę.ROZDZIAŁ 1
_Wyspa Trzech Sióstr_
_Styczeń 2002_
Zmarznięty, zlodowaciały piach trzeszczał pod stopami, gdy biegła po zataczającej łuk plaży. Fale pozostawiały na gładkiej, zaskorupiałej powierzchni poszarpaną koronkę piany. Wysoko nad głową niezmordowanie krzyczały mewy.
Jej mięśnie rozgrzały się i teraz, na trzecim kilometrze porannego dystansu poruszały się płynnie jak dobrze naoliwiona maszyna. Krok miała szybki i miarowy; z ust równomiernie wydobywały się białe chmurki oddechu. W tym samym rytmie wciągała do płuc ostre, mroźne powietrze.
Czuła się fantastycznie.
Na plaży widniały tylko jej własne ślady, nakładające się na siebie, kiedy pokonywała tam i z powrotem łagodny łuk brzegu.
Gdyby chciała przebiec swoje codzienne pięć kilometrów w linii prostej, mogłaby przeciąć Wyspę Trzech Sióstr z jednego krańca na drugi w jej najszerszym miejscu. Ta myśl zawsze sprawiała jej przyjemność.
Ten mały skrawek ziemi u wybrzeża Massachusetts należał do niej. Każdy pagórek, każda ulica, urwista skarpa i zatoczka. Zastępca szeryfa Ripley Todd czuła coś więcej niż przywiązanie do Wyspy Trzech Sióstr. Czuła się za nią odpowiedzialna, za nią, za swoje miasteczko i jego mieszkańców.
Mogła już dostrzec promienie wschodzącego słońca odbijające się w oknach wystawowych sklepów na High Street. Za parę godzin lokale zostaną otwarte, a na ulice wylegną ludzie, by załatwiać swoje codzienne sprawy.
W styczniu ruch turystyczny jest niewielki, tylko trochę gości przypłynie promem ze stałego lądu, żeby pozaglądać do sklepów, wjechać wysoko na klify, kupić świeże ryby na przystani. Zima jest tu przede wszystkim dla miejscowych.
Zimę kochała najbardziej.
Tuż pod miasteczkiem, tam, gdzie plaża dochodzi do falochronu, zawróciła i ruszyła z powrotem przez piach. Kutry rybackie sunęły po morzu, które przybrało teraz kolor jasnobłękitnego lodu. Zmieni się, kiedy w pełni wstanie dzień i ściemnieje niebo. Zawsze fascynowały ją niezliczone barwy wody.
Zobaczyła łódź Carla Maceya i malutką jak zabawka figurkę przy sterze, z uniesioną ręką. Zasalutowała w odpowiedzi, nie przerywając biegu. Wyspa liczyła niespełna trzy tysiące stałych mieszkańców, wszyscy się więc znali.
Zwolniła nieco kroku, nie tylko żeby ochłonąć, ale i przedłużyć chwile samotności. Często biegała rano z Lucy, psem brata, ale tego ranka wymknęła się sama.
Sama. Tak bardzo lubiła samotność.
Poza tym chciała trochę rozjaśnić umysł. Nad wieloma sprawami powinna się zastanowić. O niektórych wolała w tej chwili nie myśleć, na razie więc część kłopotów i problemów odsunęła na bok. Właściwie to, z czym musi sobie poradzić, nie było problemem. Nie można nazwać problemem czegoś, co daje człowiekowi szczęście.
Jej brat wrócił właśnie z podróży poślubnej i nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż widok młodej pary, która za swoje szczęście omal nie zapłaciła najwyższej ceny. Po wszystkim, co przeszli, Ripley z radością patrzyła, jak czulą się do siebie w domu, w którym ona i Zack wychowywali się od dzieciństwa.
W ciągu minionych miesięcy, od lata, kiedy gnana strachem Nell przybyła na Wyspę Trzech Sióstr i wreszcie przestała uciekać, połączyła je prawdziwa przyjaźń. Przyjemnie było patrzeć, jak Nell rozkwita – i staje się coraz twardsza.
Pomijając jednak te sentymentalne głupoty, myślała Rip, w tej idylli jest jedno ale: ona, Ripley Karen Todd.
Nowożeńcy niekoniecznie chcą dzielić swoje miłosne gniazdko z siostrą pana młodego.
Ani przez chwilę nie myślała o tym przed ślubem; nie zdawała sobie sprawy z sytuacji nawet później, kiedy żegnali się z nią, wyjeżdżając na tydzień na Bermudy.
Dopiero gdy wrócili, rozkochani, w aurze miodowego miesiąca, jasno to sobie uświadomiła.
Młode małżeństwo potrzebuje prywatności. Trudno uprawiać gorący, ostry seks na podłodze salonu, skoro ona, Ripley, może wparować do domu o każdej porze dnia i nocy.
Oczywiście żadne z nich nie poruszało tego tematu. Nigdy by tego nie zrobili. Mogą nosić na piersiach order za takt i dobre maniery. W przeciwieństwie do niej. Jej koszuli, pomyślała, coś takiego nie grozi.
Zatrzymała się, podparła na sterczącej skale i powtórzyła kilka ćwiczeń rozciągających mięśnie i ścięgna nóg.
Jej ciało było smukłe i harmonijne jak ciało młodej tygrysicy. Była z niego dumna. I panowała nad nim doskonale – drugi powód do dumy. Kiedy wykonała głęboki skłon do przodu, narciarska czapeczka, którą wcisnęła na głowę, spadła na piasek, ciemne lśniące włosy rozsypały się swobodnie.
Wolała taką fryzurę, bo nie wymagała regularnego strzyżenia ani układania. A to też pozwalało jej w pewien sposób panować nad sytuacją.
Oczy koloru butelkowej zieleni patrzyły przenikliwie. Gdy przychodziła jej ochota, sięgała po tusz i kredki. Długo się zastanawiała i w końcu doszła do wniosku, że w twarzy o nieregularnych, kanciastych rysach te oczy mogą się podobać.
Miała lekką wadę zgryzu, bo nie chciała nosić aparatu ortodontycznego, i szerokie czoło z niemal poziomą linią brwi odziedziczoną po Ripleyach.
Nie dało się o niej powiedzieć, że jest ładna. To słowo było zbyt łagodne, mogłaby je nawet uznać za obraźliwe. Wolała myśleć, że jej twarz wyraża siłę i zmysłowość. To, co może być atrakcyjne dla mężczyzny. Oczywiście wtedy, kiedy to ona ma na to ochotę.
A to nie zdarzyło się, jak stwierdziła po namyśle, już od paru miesięcy.
Częściowo dlatego, że trwały przygotowania do ślubu i do wyjazdu i że dużo czasu poświęciła Zackowi i Nell, bo trzeba im było pomóc w skomplikowanej prawnie sytuacji, by mogli się pobrać. Ale Ripley musiała przyznać, że jest jeszcze inna przyczyna: irytacja i niepokój – czuła je od Halloween, kiedy pozwoliła sobie uchylić pewne wewnętrzne zapory, które z pełną świadomością zamknęła przed wieloma laty.
Nic na to nie poradzę, myślała teraz. Zrobiła, co należało. I nie ma zamiaru powtarzać tego przedstawienia. Bez względu na to, ile chłodnych, wymuszonych uśmiechów pośle jej Mia Devlin.
Wspomnienie o Mii sprawiło, że Ripley wróciła myślami do nurtującego ją problemu.
Mia ma pusty domek. Wynajmowała go Nell, która wyprowadziła się stamtąd po ślubie z Zackiem. Niezależnie od tego, jak bardzo Ripley wzdragała się przed jakimikolwiek kontaktami z Mią – nawet tylko w interesach – żółty domek wydawał się najlepszym wyjściem.
Był mały, ustronny, zwyczajny.
Dobry pomysł, stwierdziła Ripley i ruszyła w górę po wydeptanych, drewnianych stopniach, które zakosami prowadziły z plaży do domu. Rozwiązanie wprawdzie irytujące, ale praktyczne. Chyba jednak nie zaszkodzi rozpuszczać przez kilka dni wiadomość, że szuka domu do wynajęcia. Być może coś – coś, co nie należy do Mii – spadnie jej z nieba.
Zadowolona z tego, co wymyśliła, Ripley popędziła po schodach i wbiegła na tylną werandę.
Nell na pewno już coś piecze, a w kuchni unoszą się niebiańskie zapachy. To największa korzyść z nowej sytuacji – ona, Ripley, nie musi już się zastanawiać, co zrobić na śniadanie. Śniadanie będzie po prostu stało na swoim miejscu. Przepyszne, fantastyczne, gotowe.
Sięgała do klamki, gdy przez szybę spostrzegła Zacka i Nell. Owijają się wokół siebie jak bluszcz wokół masztu, pomyślała. Świat dla nich nie istnieje.
– O rany.
Z lekkim syknięciem zawróciła, po czym wkroczyła na werandę, głośno gwiżdżąc i hałasując. To da im czas, by się od siebie odkleili – taką przynajmniej miała nadzieję.
Nie rozwiązywało to jednak zasadniczego problemu. Trzeba będzie w końcu jakoś dogadać się z Mią.
*
Zamierzała zrobić to niby przypadkiem. Sądziła, że gdyby Mia zorientowała się, jak bardzo zależy jej na żółtym domku, na pewno by jej odmówiła.
Ta kobieta jest diabelnie przekorna.
Oczywiście najlepiej byłoby poprosić Nell o pomoc. Mia ma do niej słabość. Ale pomysł wykorzystywania kogoś, by sobie coś ułatwić, zirytował Ripley. Zajrzy po prostu do księgarni Mii, tak jak niemal co dzień od czasu, gdy Nell zajęła się prowadzeniem kuchni w połączonej ze sklepem kawiarni.
W ten sposób za jednym zamachem strzeli sobie porządny lunch i załatwi chatę.
Szła po High Street energicznym i śpiesznym krokiem, raczej dlatego, że chciała mieć już sprawę z głowy niż z powodu porywistego wiatru. Szarpał jej długie proste włosy, związane w koński ogon, który zwykle wypuszczała przez otwór z tyłu czapki.
Stanęła dopiero pod szyldem „Kawiarnia i Książki” i zacisnęła wargi.
Mia zmieniła dekorację na wystawie. Mały podnóżek ozdobiony frędzlami, miękko udrapowana tkanina w głębokiej czerwieni, grube, czerwone świece w wysokich lichtarzach – i kilka z pozoru przypadkowo położonych książek. Wiedząc, że Mia nigdy niczego nie robi przypadkowo, Ripley musiała przyznać, że całość tchnie ciepłem domowego zacisza. I roztacza niesłychanie delikatną, ledwie wyczuwalną aurę seksu.
Na dworze jest zimno, mówiła kompozycja w oknie. Wejdź, kup książkę i zabierz ją do przytulnego domu.
Co by powiedzieć o Mii – a Ripley mogła powiedzieć wiele – ta kobieta znała się na swoim biznesie.
Weszła do środka, w ciepłym wnętrzu odruchowo odwijając szal. Ciemnoniebieskie regały wypełnione były książkami, elegancko jak w salonie. Za szkłem stały śliczne bibeloty, w kominku migotał złocisty płomień, a kolejna, tym razem błękitna tkanina, zdobiła jeden z głębokich, wygodnych foteli.
Tak, pomyślała Ripley, Mia zna się na rzeczy.
Na półkach stały świece rozmaitych kształtów i wielkości. Głębokie wazy wypełnione były wypolerowanymi kamykami i kryształami. Tu i ówdzie porozstawiano kolorowe pudła z kartami do tarota i jakieś runiczne napisy.
Subtelna jak zawsze, z przekąsem zauważyła Ripley. Mia nie rozgłaszała, że to miejsce jest własnością czarownicy, ale też tego nie ukrywała, budząc zainteresowanie zarówno turystów, jak i stałych mieszkańców. Ripley potrafiła sobie wyobrazić, jak to wpływa na zyski firmy.
Nie jej sprawa.
Za dużym, rzeźbionym kontuarem, przy kasie, Lulu, prawa ręka Mii, wystukała wpłatę od klienta, po czym przyjrzała się Ripley znad lekko opuszczonych okularów w srebrnej oprawce.
– Szukasz dziś czegoś dla ducha i dla ciała?
– Nie, mój duch i tak żyje już zbyt intensywnie.
– Kto dużo czyta, dużo wie.
– Ja wiem wszystko. – Ripley wyszczerzyła zęby.
– Nigdy w to nie wątpiłam. Przyszła nowość w dostawie w tym tygodniu, coś w twoim guście. Sto jeden sposobów podrywania, uniseks.
– Lu. – Ripley uniosła brwi, podchodząc do schodów na piętro. – Ja to już przerabiałam.
Lulu zachichotała.
– Nie widziałam cię w żadnym towarzystwie, ostatnio! – zawołała.
– Nie miałam ochoty na żadne towarzystwo, ostatnio.
Na piętrze było jeszcze więcej książek i więcej szperających w nich klientów. Ale tu przyciągała ludzi przede wszystkim kawiarnia. Ripley czuła już aromat zupy – intensywny i korzenny.
Poranny tłum, który pożerał babeczki, rożki i cokolwiek jeszcze przygotowała Nell, ustępował teraz miejsca amatorom lunchu. W takie dni jak dzisiaj, myślała Ripley, ludzie szukają najpierw czegoś konkretnego i ciepłego, a dopiero potem mogą połakomić się na jakiś kuszący deser.
Uważnie obejrzała zawartość gabloty i westchnęła. Ptysie z kremem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie przepuści ptysiom z kremem, nawet gdyby ślinka mu ciekła na eklerki, tarty, kruche ciasteczka i ciasto składające się z wielu warstw czegoś, co niechybnie jest słodkie i rozkoszne jak grzech.
Za gablotą pełną pokus stała artystka, czekając na zamówienia. Miała oczy w odcieniu głębokiego, czystego błękitu i krótkie, jasne włosy wokół twarzy promieniującej zdrowiem i dobrym samopoczuciem. Na jej policzkach pojawiły się miłe dołeczki, kiedy roześmiała się i wskazała klientowi miejsce przy stoliku pod oknem.
Małżeństwo, pomyślała Ripley, dobrze niektórym służy. A najwyraźniej dobrze służy Nell Channing Todd.
– Wyglądasz super – powiedziała.
– I tak też się czuję. Wydaje mi się, że czas biegnie szybciej. Dziś jest zupa minestrone, a kanapka…
– Tylko zupa – przerwała jej Ripley – bo do pełni szczęścia potrzebny mi będzie jeszcze ptyś z kremem. A do tego kawa.
– Już się robi. Na kolację upiekę szynkę – dodała. – Nie opychaj się więc pizzą przed powrotem do domu.
– Jasne. – Ripley przypomniała sobie, co ją tu sprowadziło. Przestąpiła z nogi na nogę i rozejrzała się uważnie. – Nie widziałam dziś Mii.
– Jest w biurze. – Nell zaczerpnęła chochlą zupy, a na talerzyku położyła świeżutki krokiecik. – Pewnie zaraz się tu zjawi. Tak szybko wyszłaś dziś z domu, że nie zdążyłyśmy pogadać. Coś się dzieje?
– Nie, nic. – Ripley czuła, że załatwianie przeprowadzki bez wcześniejszej rozmowy z Nell byłoby nietaktem, ale zupełnie sobie nie radziła z tego rodzaju dyplomacją.
– A gdybym tak zabrała to do kuchni? – spytała. – Mogłabyś pogadać ze mną, nie przerywając pracy.
– Jasne. Chodźmy.
Nell sama przeniosła naczynia i sztućce, i rozłożyła je starannie na kuchennym stole. – Naprawdę nic się nie stało?
– Słowo daję, że nie – zapewniła Ripley. – Zrobiło się cholernie zimno. Chyba oboje z Zackiem żałujecie, że nie zostaliście na południu aż do wiosny?
– Miodowy miesiąc udał się nam fantastycznie. – Na samo wspomnienie poczuła ciepło. – Jednak najlepiej mi w domu. – Otworzyła lodówkę i wyjęła miskę z sałatką. – Tutaj jest cały mój świat – mówiła, opierając miskę o biodro – Zack, rodzina, przyjaciele, własny kąt. Jeszcze rok temu nigdy bym nie uwierzyła, że będę mogła tak spokojnie rozmawiać, wiedząc, że za godzinkę pójdę sobie do domu.
– Zapracowałaś na to.
– Wiem. – Oczy Nell pociemniały i Ripley dostrzegła w nich odbicie jej wewnętrznej siły, siły nie docenianej przez nikogo, łącznie z samą Nell. – Ale nie byłam sama. – Wysoki dźwięk dzwonka przypomniał, że ktoś czeka przy ladzie. – Jedz już, bo ci zupa wystygnie.
I wyszła, witając klienta już od drzwi.
Ripley zaczęła jeść. Przy pierwszym łyku wzniosła z zachwytu oczy do nieba. Teraz liczy się tylko jedzenie, całą resztę można odłożyć na potem.
Nie zjadła nawet połowy, gdy usłyszała, jak Nell woła Mię.
– Ripley jest w kuchni. Ma do ciebie jakąś sprawę.
Jasna cholera! Ripley pochyliła się nad miseczką, wiosłując pilnie.
– No proszę! Ależ czuj się jak u siebie!
Mia Devlin, z rudą grzywą włosów spływających na ramiona długiej, zielonej sukni, opierała się wdzięcznie o framugę drzwi. Była cudownie piękna. Kolor szminki na jej wydatnych ustach był równie krzykliwy jak jej włosów, a szare oczy miały barwę dymu wznoszącego się przy czarodziejskich obrzędach.
Badawczo i jakby kpiąco przyglądała się Ripley.
– Oczywiście, że tak właśnie się czuję. – Ripley nie przerywała jedzenia. – Myślałam, że o tej porze kuchnia należy do Nell. Gdyby było inaczej, na pewno znalazłabym w zupie sierść nietoperza albo zęby smoka.
– Bardzo ciężko o zęby smoka o tej porze roku. Czym mogę służyć, pani władzo?
– Niczym. Ale przyszło mi do głowy, żeby zrobić coś dla ciebie.
– Zamieniam się cała w słuch. – Mia, smukła i wysoka, podeszła do stołu i usiadła.
Ripley zauważyła, że nosi ulubione pantofle na cieniutkich jak igła obcasach. Nigdy nie mogła zrozumieć kobiet, które z własnej woli, bez żadnego przymusu, poddawały swoje stopy tak wymyślnym torturom.
Odłamała kawałek kruchego ciasta i schrupała je z apetytem.
– Straciłaś lokatorkę, od czasu gdy Nell wyszła za Zacka. Wiem, że nie wynajęłaś jeszcze swojego żółtego domku, ale może ci pomogę, bo szukam czegoś dla siebie.
– Naprawdę? – Zaintrygowana Mia też odłamała sobie trochę ciasta z talerzyka Ripley.
– Hej, ja za to płacę!
Nie zwracając na nią uwagi, Mia włożyła ciasto do ust.
– W domu zrobiło się za ciasno?
– Dom jest wielki. – Ripley wzruszyła ramionami, usuwając resztę ciasta z zasięgu ręki Mii. – Chodzi o to, że twój stoi niewykorzystany. Jest przytulny i malutki, a mnie wiele nie trzeba. Mogłabym go wynająć.
– Co wynająć? – spytała Nell, która właśnie weszła do kuchni i otwarła lodówkę, żeby wyjąć potrzebne jej składniki kanapki.
– Żółty domek – powiedziała Mia. – Ripley szuka domu dla siebie.
– Och, przecież… – Nell odwróciła się. – Przecież masz własny dom. I nas.
– Nie róbmy problemu. – Rip zdała sobie sprawę, że należało spotkać się z Mią w cztery oczy, ale było już za późno. – Po prostu pomyślałam, że byłoby fajnie mieć coś własnego, a że Mia akurat miała kłopot…
– Wprost przeciwnie – spokojnie odparła Mia. – Wcale nie mam kłopotu.
– Więc skoro nie chcesz, żebym ci pomogła… – Ripley rozłożyła ręce. – Trudno, nie moje zmartwienie.
– To ładnie, że o mnie pamiętałaś. – Głos Mii był słodki jak miód, co nigdy nie wróżyło niczego dobrego. – Ale tak się złożyło, że właśnie umówiłam się z nowym lokatorem. Dosłownie dziesięć minut temu.
– Gówno prawda. Byłaś u siebie w biurze, a Nell nikogo tam nie widziała.
– Umówiłam się telefonicznie – ciągnęła Mia – z doktorem z Nowego Jorku, który chce wynająć domek na trzy miesiące. Zawarliśmy pisemną umowę. Faksem. To chyba cię uspokoi.
Ripley nie potrafiła ukryć irytacji.
– Już powiedziałam: nie moje zmartwienie. Ale czego, u diabła, będzie ten doktor szukał na naszej wyspie przez trzy miesiące? Przecież mamy tu własnego lekarza.
– On nie jest lekarzem. To naukowiec. A skoro cię to tak interesuje, będzie tutaj pracował. Doktor Booke bada zjawiska paranormalne i chciałby spędzić trochę czasu na wyspie stworzonej przez czarownice.
– Pieprzony dupek.
– Jak zawsze zwięźle. – Rozbawiona Mia wstała. – Zrobiłam swoje, a teraz muszę pójść sprawdzić, czy udałoby mi się wnieść trochę radości w czyjeś życie. – Podeszła do drzwi i zatrzymała się na moment, zanim się odwróciła. – Aha, Ripley, on przyjeżdża jutro. Jestem pewna, że byłby zachwycony, gdyby mógł cię poznać.
– Trzymaj tych twoich porąbanych łowców duchów z dala ode mnie. I niech ich szlag trafi. – Ripley wepchnęła do ust ogromny kawał ptysia z kremem. – Też sobie znalazła.
– Poczekaj, jeszcze nie wychodź. – Nell wzięła do ręki talerz z zamówionym daniem. – Peg przychodzi o piątej. Chciałabym z tobą pogadać.
– Mam patrol.
– Tylko chwilę. Proszę.
– Całkiem mi odebrała apetyt – poskarżyła się Ripley, mimo to jednak pożarła ptysia do końca.
*
Po kwadransie była już na ulicy. Nell nie odstępowała jej na krok.
– Musimy o tym porozmawiać.
– Nell, to nic takiego. Po prostu pomyślałam…
– Oczywiście, pomyślałaś – Nell naciągnęła na uszy wełnianą czapkę – ale niczego nie powiedziałaś ani mnie, ani Zackowi. Chciałabym wiedzieć, dlaczego ci się wydaje, że nie możesz zostać w swoim własnym domu.
– No, dobra. – Ripley włożyła okulary przeciwsłoneczne i zgarbiła się. Szły teraz High Street w stronę posterunku. – Po prostu pomyślałam, że ludziom po ślubie należy się trochę prywatności.
– Dom jest duży. Nie wchodzimy sobie wzajemnie w drogę. Gdybyś była domatorką, mogłabym od biedy zrozumieć, że kiepsko się czujesz, bo panoszę się w kuchni.
– To akurat najmniej mnie martwi.
– No właśnie. Przecież nie gotujesz. A może sobie wyobrażasz, że nie cierpię gotować dla ciebie?
– Wcale tak nie myślę. I jestem ci bardzo wdzięczna, Nell, naprawdę.
– A więc za wcześnie wstaję?
– Nie.
– Masz pretensję, że zajęłam jeden pokój na biuro dla mojej firmy cateringowej?
– Skądże, nikt go nie używał. – Ripley czuła się tak, jakby okładano ją aksamitną pałką. – Zrozum wreszcie, że tu nie chodzi ani o gotowanie, ani o zajęte pokoje, ani nawet o twój szokujący zwyczaj zrywania się przed świtem. Chodzi o seks.
– Co takiego?
– Ty i Zack uprawiacie seks.
Nell przystanęła i wykręciła szyję, jakby chciała dokładnie przyjrzeć się twarzy Ripley.
– To fakt, nie przeczę. I to dość często.
– No więc sama widzisz.
– Ripley, zanim oficjalnie wprowadziłam się do tego domu, też często kochaliśmy się z Zackiem. I nie było to wtedy dla ciebie problemem.
– To co innego. Wtedy to był zwyczajny seks, a teraz jest małżeński.
– Jasne. Ale mogę cię zapewnić, że to odbywa się dokładnie tak samo.
– Ha, ha! – Ripley pomyślała, że Nell naprawdę bardzo się zmieniła, kiedyś bała się każdej sprzeczki.
Ale to już minęło.
– Zgodzisz się, że to nienormalne? Bawicie się z Zackiem w te rzeczy i nieustannie macie mnie na karku. A gdyby wam się zachciało tanga na leżąco na dywanie w jadalni? Albo kolacji na golasa?
– To pierwsze rzeczywiście już zaliczyliśmy, a teraz poważnie przymierzam się do drugiego. – Nell delikatnie pogłaskała ramię Ripley. – Nie chcę, żebyś się wyprowadziła.
– O Jezu, Nell, to przecież mała wyspa. Nie będzie trudno do mnie dotrzeć, obojętnie gdzie zamieszkam.
– Nie chcę, żebyś się wyprowadziła – powtórzyła. – I mówię to od siebie, a nie w imieniu Zacka. Możesz z nim porozmawiać osobno i dowiedzieć się, co on sam o tym myśli. Ripley… Ja nigdy nie miałam siostry.
– O rany. – Przydały się ciemne okulary. – Nie rozklejaj się, a przynajmniej nie tutaj, na ulicy.
– Nic na to nie poradzę. Lubię wiedzieć, że tam jesteś i że zawsze mogę z tobą pogadać. Spędziłam tylko parę dni z twoimi rodzicami, kiedy przyjechali na wesele, ale teraz gdy już ich znam i gdy mam ciebie, czuję się znów w rodzinie. Dlaczego dalej nie mogłoby być tak samo, przynajmniej na razie?
– Czy Zack kiedykolwiek ci czegoś odmawia, gdy wlepiasz w niego te niebieskie ślepia?
Oczy Nell się roześmiały.
– Nigdy, jeżeli wie, że to jest dla mnie naprawdę ważne. A jeśli się nie wyprowadzisz, mogę ci obiecać, że kiedy zastaniesz nas uprawiających seks, udamy, że nie jesteśmy małżeństwem.
– To już lepiej. Tak czy inaczej, skoro ten buc z Nowego Jorku zgarnął mi domek spod nosa, muszę na razie odpuścić. – Westchnęła ciężko. – Badacz zjawisk paranormalnych, ja cię kręcę. Doktor. – Drwiny poprawiały jej nastrój. – Debilny doktor. Mia wynajęła mu dom tylko po to, żeby mnie spławić.
– Wątpię, lecz jestem pewna, że ucieszyła się z dodatkowego dochodu. Bardzo bym chciała, żebyście wreszcie przestały się wciąż na siebie boczyć. Miałam już nadzieję, że po tym… po tym, co zaszło podczas Halloween, stałyście się na powrót przyjaciółkami.
Ripley nagle zesztywniała.
– Wszystkie zrobiłyśmy to, co należało. Ale z tym już koniec. Jeśli chodzi o mnie, nic się nie zmieniło.
– Skończył się tylko pewien etap – szybko sprostowała Nell. – Jeśli legenda…
– Legenda to jeden wielki humbug. – Sama myśl o tym psuła Ripley humor.
– Jednak my nie jesteśmy humbugiem. Ani to, co jest w nas.
– To wyłącznie moja sprawa, co zrobię z tym, co jest we mnie. Nie wtykaj w to nosa, Nell.
– W porządku. – Kiedy Nell uścisnęła dłoń Ripley, obie nawet przez rękawiczki poczuły, jak przeskoczyła iskra energii. – Spotkamy się przy kolacji.
Ripley, zaciskając pięść, patrzyła za odchodzącą Nell. Wciąż czuła mrowienie. Podstępna mała czarownica, pomyślała.
Była pełna podziwu.
*
Sny pojawiały się późną nocą, kiedy jej umysł otwierał się, a wola drzemała. W dzień mogła zaprzeczać, zabraniać sobie trwania przy podjętej przed kilkunastu laty decyzji.
Ale sny nie poddawały się jej woli i błądziły po manowcach.
W snach stała na plaży, samotna w obliczu groźnie piętrzących się fal. Pod oślepłym niebem. Czarne i zawzięte, waliły o brzeg jak tysiące uderzeń szalejącego serca.
Światło dawały tylko węże błyskawic przecinające ciemność, gdy wznosiła ręce, zaś bijący od niej blask miał barwę złota przechodzącą w morderczą czerwień.
Nie ustawało wycie wiatru.
Jego wściekłość, bezlitosna, nieujarzmiona siła, poruszały ją głęboko, przedziwnie podniecały. Była teraz poza prawem, poza wszelkimi normami.
I pozbawiona nadziei.
Tylko jakaś jej cząstka, wciąż rozedrgana, roniła gorzkie łzy z powodu straty.
Zrobiła, co należało, a teraz przyszła pora na pomstę krzywd. Śmierć za śmierć. Krąg uformowany przez nienawiść. Po trzykroć.
Wydała okrzyk triumfu, czując, jak wypełnia ją mroczny dym magii, który splamił i zdławił to, czym była wcześniej, to, w co wierzyła i co przysięgała.
Tak jest lepiej, myślała, a jej złożone dłonie drżały od mocy i pragnienia. Wobec twardej potęgi teraźniejszości przeszłość była zwiotczała, miękka i blada.
Teraz może wszystko. Może brać i może panować. Nikt i nic jej nie powstrzyma.
Wirowała po piasku w szalonym tańcu, z rękami rozpostartymi jak skrzydła, z włosami wijącymi się jak węże. Rozkoszowała się śmiercią mordercy jej siostry, ostrym zapachem przelanej przez siebie krwi i była pewna, że nigdy jeszcze nie czuła się tak zaspokojona.
Jej śmiech jak wystrzelony pocisk strzaskał czarną misę nieba. Mroczna ulewa spadała na piasek, sycząc, jakby z nieba lał się żrący kwas.
Wzywał ją.
Jego głos przebijał się przez szaleństwo tej nocy i przez jej własną wściekłość. Płonąca w niej iskierka usiłowała rozpalić się w płomień.
Widziała go, cień, który chciał do niej dotrzeć, zmagając się z wichurą i deszczem. Miłość szamotała się i łkała w ostygłym sercu.
– Odejdź! – Jej grzmiący krzyk wstrząsnął światem.
A jednak wciąż się zbliżał, wyciągając ku niej ręce, żeby ją złapać i porwać. Przez chwilę w mroku nocy widziała nawet błysk jego oczu. Czytała w nich miłość i strach.
Z nieba runęła ognista, mieniąca się złotem i czerwienią włócznia. Znów krzyczała, czując, jak bucha w niej wewnętrzny płomień. I wtedy przeszyło go ostrze włóczni.
Umierała razem z nim. Powracał do niej ten sam ból i strach, który sama wysłała w ciemności. Wracał po trzykroć.
Światło w niej zgasło. Czuła tylko pustkę i chłód.