-
W empik go
Niebo w płomieniach - ebook
Niebo w płomieniach - ebook
Pułkownik Konstanty Barański powraca w kontynuacji serialu audio dla Empik Go „Piekło wciąż płonie”
Marzec 2022. Zwolniony z dowodzenia SOP-em pułkownik Konstanty Barański próbuje od nowa ułożyć swoje życie u boku ukochanej Heleny. Kiedy otrzymuje propozycję pracy dla renomowanej kancelarii adwokackiej, wydaje się, że wszystko zaczyna się układać i po latach służby Kostek wreszcie zazna odrobiny spokoju.
Tymczasem świat ogarnia chaos. W Ukrainie rozpoczęła się rosyjska agresja i kilka nieprzychylnych pułkownikowi osób zamierza go wykorzystać do realizacji swoich strategicznych celów.
Czy Barańskiemu uda się przechytrzyć swoich prześladowców i przeżyć na wojnie kontrwywiadów? Czy zachowa kontrolę nad własnym losem?
Niebo płonie, a starzy wrogowie czekają na zgliszcza.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-272-8904-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
6 marca 2022 r.
Niedziela, niebo nad Trojanówką. Godzina 17:19, GMT+2
Fala uderzeniowa po wybuchu javelina wstrząsnęła helikopterem. Telefon upadł na podłogę w kokpicie i połączenie z Wolańskim zostało zerwane.
– Ja pierdolę! Co to było?! – wrzasnęła Katia, próbując wyrównać lot.
Kostek bez słowa rozpiął pasy i odwrócił się do Nestora, który wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć. Żyła patrzył przez szybę, nerwowo ściskając w dłoniach pistolet sygnałowy. Kiedy kolejny pocisk przeleciał tuż obok helikoptera, Giennadij usłyszał krzyk pułkownika:
– RACE! TERAZ!
Żyła odwrócił głowę w stronę Kostka. Ich spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy przed kolejnym wstrząsem. Nestor widział, że Barański próbuje przedostać się na tył maszyny, a potem ląduje w swoim fotelu, targnięty niewidzialną siłą.
Podpułkownik myślał tylko o jednym. Mógł użyć rac i prawdopodobnie uratować siebie, Kostka oraz niewinną kapitan Kowal. Wtedy jednak będzie musiał wywiązać się z umowy z Wasiljewą, a koszmar się nie skończy.
Mógł też odegrać ostatnią rolę w swoim życiu – sparaliżowanego strachem tchórza, który nie zdołał nawet wystrzelić rac w niebo. Rolę, która pozwoli jego rodzinie zacząć wszystko od nowa. Nestor był gotowy na takie poświęcenie, ale wtedy przypomniał sobie nagranie z egzekucji Anastazji. Przypomniał sobie jej synka, który musiał patrzeć na śmierć matki. Zamknął na moment oczy, żeby ten obraz wyrył mu się pod powiekami.
Znowu usłyszał wołanie Kostka.
– Race, Żyła! Kurwa, race! Ogarnij się! Za chwilę całe niebo stanie w płomieniach!ROZDZIAŁ 1
2 marca 2022 r.
Środa, Warszawa. Godzina 09:17, GMT+1
Kostek całą podróż samochodem od komendy aż do domu Heleny spędził na opracowywaniu planu rozmowy z byłą żoną. Miał świadomość, że od kiedy został zwolniony z dowodzenia SOP-em – czyli od akcji z jej porwaniem i szczęśliwym uwolnieniem z rąk terrorystów, a także od historii z Markiem, jego bratem – minęło już prawie pół roku.
Dla jednych byłby to wystarczający czas, żeby pozbyć się pewnych nawyków, innym mogłoby zabraknąć na to życia. Kostek najwyraźniej należał do tej drugiej kategorii byłych żołnierzy Wojska Polskiego. Nawet tak prozaiczną czynność jak rozmowa z kobietą swojego życia musiał rozłożyć na czynniki pierwsze. A co, jeżeli powie to, a co, jeżeli tamto?
Wolan miał rację – wciąż mu na niej zależało.
Kostek zaparkował przy krawężniku po drugiej stronie ulicy.
Wziął głęboki wdech. Powietrze wpadające przez otwartą szybę wypełniło mu płuca i Warszawa na krótką chwilę przestała przypominać, że wciąż jest tylko miastem pełnym spalin i wyziewów z kominków ogrzewanych byle czym.
Wysiadł z samochodu i spojrzał na swojego mercedesa, który skutecznie przypomniał mu, że on sam dokłada się w stopniu więcej niż znaczącym do takiego wizerunku miasta. Silnik o pojemności blisko siedmiu litrów miał swoje minusy. Kostek obiecał sobie, że przy najbliższej okazji kupi coś bardziej ekologicznego… musiał oczywiście tylko znaleźć jakąś pracę. W końcu.
Helena, teraz Helena – pomyślał i wyciągnął z bagażnika spory karton, wypchany po brzegi produktami pierwszej potrzeby. Postawił go na ziemi i spojrzał na zegarek. Było kilkanaście minut po dziewiątej. Do kolejnej umówionej rozmowy, tym razem o pracę, pozostało mu już niewiele czasu.
Podniósł karton i podbiegł w stronę domu Heleny. Zatrzymał się tylko na moment, żeby wcisnąć przycisk domofonu. Kiedy usłyszał zwolnienie elektrycznej blokady zamka, naparł ramieniem na bramkę i wszedł na posesję. Zatrzymał się dopiero przy drzwiach wejściowych. Co prawda miał klucze, lecz jeszcze nie do końca czuł, że powinien z nich skorzystać. Przecież dopiero podejmowali nieśmiałe próby odbudowania tego, co niszczyli przez tyle lat.
Z wnętrza domu dobiegał szum rozmów złożony z mieszanki języków, w których dominował ukraiński. Zaraz po agresji Rosji na Ukrainę Helena ruszyła z pomocą uciekinierom. Dwie niepełne rodziny – matki z dziećmi z wioski pod Chersoniem, które wylądowały po polskiej stronie granicy – znalazły schronienie pod jej dachem. Kostek na początku odradzał jej branie na siebie takiej odpowiedzialności – zwłaszcza po tym, co przeszła niecałe pół roku wcześniej – ale ostatecznie pomógł z transportem i załatwieniem niektórych formalności. Po tych kilku dniach, które minęły od przyjazdu ukraińskich rodzin, dotarło do niego, że Helena właśnie tego teraz potrzebowała i powinien ją wyłącznie wspierać, a nie rzucać jej kłody pod nogi.
I to właśnie robił. Dowód trzymał w rękach.
Małe rzeczy, Kostek – pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.
Helena stanęła w drzwiach sekundę później, trzymając przez kuchenny ręcznik parujący garnuszek śmierdzący spalenizną. Uśmiechała się do Kostka w sposób, w który tylko ona potrafiła: czule i zadziornie jednocześnie. Mimo wczesnej pory wyglądała olśniewająco – jak zwykle. Jej jasne włosy intensywnie lśniły w wiosennym słońcu, a w połączeniu z zielonymi oczami tworzyły w głowie pułkownika obraz kobiety doskonałej.
– Tylko mi nie mów, że już zgubiłeś klucze…
– Co? Nie, nie! Jestem nie w porę? I cześć, tak w ogóle…
– Ty nie w porę? Nie żartuj! Miałam tutaj mały mleczny wulkan, i to dosłownie, bo śmierdzi spalenizną jak w Sýlingarfell… Przepraszam, że musiałeś czekać.
– Wykipiało?
– Uhm, panie Poirot, nic się przed panem nie ukryje! Nie mogę za mocno wietrzyć, bo dwójka z dzieciaków nabawiła się jakiejś infekcji, więc wchodź szybko. Co tam przyniosłeś? – zapytała, wskazując na pudło z darami.
– Nic wielkiego. Trochę najpotrzebniejszych rzeczy. Chemia, coś słodkiego dla dzieci… – Kostek położył karton obok szafki na buty.
– Super, będą zachwycone! Wszystko się przyda. Zresztą sam widzisz. – Helena wskazała na kuchnię, po której ganiały urwisy w wieku wczesnoszkolnym. – Za chwilę spodziewam się kolejnego kataklizmu – dodała z uśmiechem. – Zrobić ci kawę?
– Może jutro. Te rzeczy są ze zbiórki na komendzie. Inicjatywa Tomka, żeby nie było, że coś sobie przypisuję. Też się trochę dołożyłem, no ale… Pewnie jutro jeszcze coś wpadnie, to przywiozę.
– Jasne, będę czekała. Podziękuj Tomkowi.
– Już to zrobiłem. To do jutra… – Kostek nacisnął klamkę, ale zanim otworzył drzwi, odwrócił się jeszcze do Heleny i zapytał niepewnie: – Przepraszam, może to nieodpowiednia pora, ale muszę o to zapytać. Masz jakieś wiadomości od Marka?
– Żadnych. – Helena posmutniała. – Próbowałam już wszystkiego, żeby mnie do niego dopuścili. Wciąż zasłaniają się dobrem śledztwa, sam wiesz. Wojna też nie pomaga. Napisałam oficjalną prośbę do swoich byłych zwierzchników, ale wygląda na to, że oni również są bezradni. Ktoś na górze się uparł… Ciebie też do niego nie wpuszczają?
– Po tym, jak odrzuciłem propozycję premiera, nikt nie chce ze mną rozmawiać. Jestem dla nich spalony jak twoje mleko. – Pułkownik pozwolił sobie na kiepski żart z nadzieją, że Helena chociaż się uśmiechnie, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego usłyszał jej westchnienie, a zaraz po nim krótkie pytanie:
– A jak ci idzie szukanie pracy?
– Mam dzisiaj…
Nie dokończył, bo z kuchni dobiegł ich kobiecy głos, proszący po ukraińsku, żeby Helena wróciła.
– Już idę! – odkrzyknęła Helena, po czym podeszła do Kostka i delikatnie pocałowała go w policzek.
Pułkownikowi wydawało się, że przy okazji pocałunku jego była żona wyszeptała mu do ucha słowo „dziękuję”, ale nie miał pewności. Odprowadził ją wzrokiem i pobiegł do swojego samochodu. Kątem oka dostrzegł znajomego volkswagena passata. Tego samego, który od kilku tygodni parkował przed jego blokiem albo jeździł za Kostkiem po mieście. To mogli być funkcjonariusze każdej służby w tym kraju i dopóki sami się nie ujawnią, pułkownik mógł tylko snuć domysły, dlaczego to właśnie jemu poświęcali ostatnio tyle czasu. Pomysł, że to względy bezpieczeństwa, odrzucił od razu. Po akcji z Wengerem mocno podpadł zbyt wielu ważnym osobom, żeby ktokolwiek dbał jeszcze o kogoś takiego jak on.
Barański wsiadł do auta i wyciągnął ze schowka niewielki notatnik wraz z długopisem. Zanotował numery tablic passata tuż pod innymi numerami rejestracyjnymi tego samego pojazdu, zapisanymi wcześniej. Kiedy spojrzał we wsteczne lusterko, żeby upewnić się, czy dobrze je zapamiętał, volkswagen szybko odjechał. W momencie gdy Kostek odłożył notes, zadzwonił telefon. Tomek Wolański.
– Co tam?
– Jezu, co ty taki niemiły? Stało się coś? – Pytanie Wolańskiego było retoryczne, bo komisarz z łatwością wyczuł podenerwowanie w głosie przyjaciela.
– Znowu przegoniłem typów w czarnym volkswagenie… Że też jeszcze im się nie znudziło.
– Chcesz złożyć doniesienie o stalkingu? Mogę się tym zająć, jeżeli Celiński mi pozwoli.
– Bardzo śmieszne. Nic nie wskórasz, tak jak z tymi numerami rejestracyjnymi, które mi sprawdzałeś. À propos, spisałem kolejne. Wciąż uważasz, że to załatwisz? –Wolan nie odpowiadał, więc Kostek mówił dalej: – Szkoda prądu. Pojeżdżą trochę i jak skończy im się budżet na wachę, to przestaną.
– Na twoim miejscu nie byłbym taki pewien – odparł komisarz. – Zalazłeś za skórę kilku ważnym osobom. Do tego jeszcze Marek… Mam zdjęcie i numery, które mi wysłałeś.
– Chyba „zaleźliśmy”. Też tam byłeś, pamiętasz? W całej tej farsie ciekawe jest tylko to, że przez dwa miesiące miałem spokój. Żywej duszy pod oknami, sami swoi.
– Wystarczyło nie pchać się na pierwsze strony gazet. Popatrz na mnie! Skromny policjant bez szansy na awans, nie rzucam się w oczy!
– Mało śmieszne. – Kostek spojrzał na zegarek w telefonie. – Dobra, do brzegu. Masz coś ważnego czy próbujesz ściemniać, że pracujesz?
– Ja właśnie w tej w sprawie. Jak było na rekrutacji?
– Jeszcze nie wiem, ale jeśli będę dłużej z tobą rozmawiał, to raczej się nie dowiem, bo się spóźnię. – Pułkownik uruchomił samochód i na jałowym biegu dodał gazu w taki sposób, żeby komisarz usłyszał, że rozmowa musi się skończyć właśnie teraz.
– Jasne! Jakbyś potrzebował poćwiczyć odpowiedzi, to…
Kostek nie dowiedział się, co powinien zrobić, gdyby chciał poćwiczyć odpowiedzi, bo ruszył z piskiem opon.
Środa, Warszawa. Godzina 10:40, GMT+1
Budynek kancelarii Stecki i Wacht mieścił się w ekskluzywnym kompleksie biurowym zaprojektowanym przez słynnego japońskiego architekta. Kostek nigdy by się o tym nie dowiedział, gdyby nie fakt, że przed wjazdem na teren kompleksu, tuż nad bramą, widniał ogromny napis z nazwiskiem autora projektu – „Project of Sou Fujimoto” – wyrzeźbiony w marmurze.
Kostek się zatrzymał i opuścił szybę, ale zanim zdążył odezwać się do komunikatora przy szlabanie, ze stróżówki wyszedł ochroniarz.
– W czym mogę pomóc? – zapytał strażnik, kiedy stanął przy otwartej szybie samochodu Kostka.
– Jestem umówiony na rozmowę o pracę. Kancelaria Stecki i Wacht.
– Nazwisko?
– Barański. Konstanty Barański.
– Jakiś dokument?
Kostek wyjął z kieszeni kurtki dowód osobisty i pokazał go strażnikowi, który tylko zerknął na kawałek plastiku, po czym spojrzał na kartkę przypiętą do plastikowego clipboardu. Pracownik ochrony spróbował odnaleźć imię i nazwisko pułkownika w spisie planowanych odwiedzin.
– Dziękuję. Miejsce parkingowe C-4 – poinformował mężczyzna, po czym podniósł rękę nad głowę.
Brama się otworzyła, jakby tylko czekała na odpowiedni sygnał. Strażnik odszedł, a Kostek powoli wjechał na teren kancelarii. Kilka minut później zaparkował. Wysiadając, zabrał z tylnego siedzenia wcześniej przygotowaną teczkę z CV.
Wysoki, przeszklony budynek robił spore wrażenie. Po wejściu do środka Kostka zaskoczyła następna kontrola. Tym razem przywitał go strażnik ubrany w dobrze skrojony garnitur. Mężczyzna również był uzbrojony, ale przynajmniej bardziej uprzejmy.
– Dzień dobry, pułkowniku. Standardowa procedura. Proszę unieść ręce – powiedział, przykładając do Kostka wykrywacz.
– Nie mam broni, jeżeli o to chodzi.
– Tutaj nie szukam broni, pułkowniku. Na broń ma pan przecież pozwolenie i od tego są bramki przed panem.
– Odwykłem – mruknął Kostek. Kiedy kontrola rozpoczęła się od nowa, według tego samego schematu, zapytał: – To w takim razie o co chodzi?
– O to, żeby to, co powinno pozostać w tych murach, pozostało w tych murach.
Strażnik wypowiedział te słowa tak spokojnym i wyuczonym głosem, że do podniesionych rąk pułkownika dołączyły też jego brwi.
– Skończyłem. Dziękuję za współpracę i zapraszam na górę – dodał strażnik, kiedy wyłączył wykrywacz pluskiew.
– To co teraz? Mam wyciągnąć wszystkie metalowe przedmioty z kieszeni i położyć je na plastikowej tacy? – zapytał Barański.
– Owszem. I aktówkę też.
Kostek wykonał polecenie. Po przejściu przez bramkę strażnik zabrał mu telefon, który zamknął w specjalnej kopercie.
– Proszę tam spocząć. Pani Wacht już schodzi. Chce osobiście powitać pana w firmie. – Strażnik wskazał na jeden z wielu skórzanych foteli w rozległym holu, gdzieś pomiędzy szerokimi schodami a dwiema windami będącymi w ciągłym ruchu.
Kostek usiadł, a potem przyjrzał się przepychowi tego miejsca. Skórzane fotele, drewniane stoliki, wielkoformatowe płytki ceramiczne na podłodze – wszystko to robiło wrażenie nieograniczonego budżetu i przytłaczało. Nie minęła minuta, kiedy Kostek usłyszał charakterystyczny stukot obcasów uderzających o płytki.
Właścicielką butów okazała się kobieta o długich, ciemnych i kręconych włosach opadających na ramiona idealnie skrojonej szarej marynarki. Nienachalny makijaż podkreślał rysy twarzy. Kobieta szła w stronę gościa pewnym krokiem i z uśmiechem na twarzy.
– Dzień dobry, pułkowniku. Mecenas Maria Wacht. Cieszę się, że pan przyszedł. Mam nadzieję, że nie czeka pan zbyt długo. – Wyciągnęła w stronę pułkownika zadbaną dłoń.
– Dzień dobry, Konstanty Barański. – Pułkownik ścisnął rękę prawniczki. – Absolutnie nie. Umiliłem sobie czas podziwianiem waszych wspaniałych wnętrz i procedur bezpieczeństwa.
– W istocie, te ostatnie są dość nietypowe jak na kancelarię prawną, że tak to ujmę. No ale akurat pan raczej nie powinien się im dziwić! Zapraszam do mojego gabinetu. – Mecenas wskazała na schody, które wcześniej podziwiał pułkownik.
Ruszyli na piętro. Gabinet Wacht znajdował się na końcu korytarza i był podzielony na dwa pomieszczenia. Sekretariat, w którym za biurkiem pracowała podwładna mecenas, oraz główny gabinet, do którego Maria ruszyła bez słowa. Młoda sekretarka na widok Kostka wstała i skinęła grzecznie głową, po czym wróciła do swoich zajęć.
Wacht weszła do gabinetu i poczekała, aż pułkownik również przekroczy jego próg, następnie zamknęła drzwi i zasunęła rolety.
Od razu ruszyła do niewielkiego barku. Stały na nim butelka whisky i kilka szklanek typu highball, odpowiednich do podawania tego rodzaju alkoholu. Do jednej z nich wrzuciła dwie kostki lodu i nalała sporą ilość trunku.
– Napije się pan czegoś mocniejszego? – zapytała, trzymając gotowego drinka.
– Możemy przejść do rozmowy kwalifikacyjnej? – odparł pułkownik, coraz mocniej zirytowany.
– To może chociaż coś bez procentów?
– Jeżeli to przyśpieszy cały proces, to niech będzie kawa. Z mlekiem.
Drink będzie musiał zaczekać – pomyślała Maria i podeszła do biurka, po czym nacisnęła przycisk interkomu. Zamówiła u sekretarki dwie kawy.
– Moje CV z przebiegiem służby i kolejnymi awansami – powiedział oficjalnym tonem Kostek, kiedy Wacht zajęła miejsce przy biurku, po czym przesunął w jej stronę przyniesioną ze sobą teczkę.
Prawniczka uśmiechnęła się, położyła na kartonie dłoń i odsunęła dokumenty z powrotem w stronę Barańskiego.
– Pułkowniku… Kostek. Czy mogę po imieniu?
– Oczywiście, jeśli to ma cokolwiek ułatwić.
– Kostek, dobrze znam przebieg twojej służby. Będę zupełnie szczera…
W głowie pułkownika zapaliła się pierwsza czerwona lampka. Kilka razy w życiu słyszał już zapewnienia o „zupełnej szczerości”, które zawsze okazywały się kłamstwem. Mimo wszystko nie przerwał wypowiedzi mecenas.
– Zanim nasza headhunterka do ciebie zadzwoniła – ciągnęła prawniczka – poznałam twój życiorys tak dokładnie, że możesz mnie z niego przepytać na wyrywki, nawet w środku nocy.
W głowie Kostka zapaliła się druga czerwona lampka. Barański już otworzył usta, ale Maria go uprzedziła:
– Poczekaj! Zanim coś powiesz, chodziło mi tylko o to, że jestem pod ogromnym wrażeniem twoich dokonań. Tego, co przeszedłeś…
– Przejdźmy do meritum. Jaki dokładnie miałby być charakter mojej pracy w twojej kancelarii?
– Konkretny jesteś! Świetnie, bo to ułatwi wiele rzeczy. – Maria wciąż patrzyła pułkownikowi prosto w oczy. – Wiesz, czego nie znoszę u mężczyzn?
– U mężczyzn czy u mężczyzn pracowników?
– U jednych i drugich! Nie cierpię, gdy kręcą kółka, kiedy wystarczy narysować linię. Jeśli wiesz, o czym mówię, to na pewno świetnie się dogadamy.
Rozmowę przerwał odgłos pukania. Do gabinetu weszła sekretarka. Na dużej tacy niosła filiżanki z kawą i mlecznik. Gdy tylko postawiła tacę na blacie, Maria gestem pokazała, żeby dziewczyna jak najszybciej zostawiła mecenas i pułkownika samych. Zanim sekretarka wyszła, Kostek zdążył jej jeszcze podziękować za kawę.
– Wróćmy do tematu. Skoro już ustaliliśmy, że jesteś konkretny, to… Konkret za konkret. Szukam kogoś, komu mogłabym w pełni zaufać. Kogoś od, że tak się wyrażę, zadań specjalnych.
– Widziałem, że masz pod sobą całą armię. Jestem pewien, że wśród nich jest ktoś, kto spełni twoje oczekiwania. Po co ci osoba z zewnątrz? – Kostek dolał mleka do kawy. – Zresztą skoro tak dobrze poznałaś historię mojego życia, to przecież wiesz, że jestem skończony w polityce.
Maria uśmiechnęła się triumfalnie.
– Jeżeli myślisz, że proponuję ci pracę, bo byłeś dowódcą SOP-u, i prawdopodobnie znasz kilku polityków, to muszę wyprowadzić cię z błędu. Politycy sami przychodzą do naszej kancelarii i proszą o pomoc częściej, niż premier rozdaje teki.
– A to jest w ogóle legalne? – zapytał pułkownik, mimo że dobrze znał odpowiedź.
– Bezwzględnie! Wszystko w granicach prawa – zapewniła gorączkowo Maria.
– W granicach, które politycy określają w ustawach? To faktycznie bardzo transparentne.
– Tobie raczej nie muszę tłumaczyć, że to wszystko kręci się w ten sposób od tysięcy lat.
– Kariery międzynarodowej już też raczej nie zrobię.
– I znowu pudło! – odparła mecenas. – Dobrze wiem, że po akcji z Wengerem raczej nie masz na to szans.
Kostek aż wyprostował się w fotelu. Nie miał pojęcia, w jaki sposób prawniczka dowiedziała się o tym, że ktoś go wrabiał, ale musiał przyznać, że właśnie zdobyła jego uwagę.
– Skąd wiesz o mnie i o Wengerze? W mediach nie podawali takich szczegółów.
– W tej chwili to bez znaczenia. Ważne, że wiem. To jak, zgadzasz się? – Mecenas wzięła łyk kawy, a potem drugi. Najwyraźniej czekała na natychmiastową deklarację.
Kostek nie znosił półsłówek i niedopowiedzeń, więc początkowe zaciekawienie szybko ustąpiło miejsca wątpliwościom. Wacht ściągnęła go na rozmowę, podczas której dowiedział się jedynie, jaką kawę pije kobieta – tego, że wolałaby szklankę whisky, sam się domyślił. Wisienką na torcie były informacje o tym, jak ogromne wpływy ma kancelaria i jakie niesamowite wrażenie zrobiło na Marii doświadczenie Kostka, jej potencjalnego człowieka do enigmatycznych „zadań specjalnych”.
Poza tym nie ufał prawniczce. Nie do końca rozumiał dlaczego, ale głos w jego głowie aż krzyczał, że Kostek właśnie ładuje się w bagno.
– Jak mam się zgodzić, jeżeli wciąż nie znam konkretów? – Barański wstał. – Cała ta historia jakoś mi się nie klei, więc wolę podziękować za miłą rozmowę i kawę. Powiedzmy, że to była przyjemność, a ja nie jestem aż tak zdesperowany, żeby zostać twoim ochroniarzem.
– Zaczekaj! – Mecenas również się podniosła. – Daj mi jeszcze chwilę, nie zrozumieliśmy się. Postaram się wszystko wyjaśnić.
Pułkownik się zawahał. Z jednej strony zmarnował już sporo czasu, ale z drugiej wciąż potrzebował pracy, a w ofertach nie mógł przebierać.
– Słucham – powiedział chłodno i wrócił na miejsce.
Wacht odetchnęła z wyraźną ulgą.
– Dziękuję. Działalność naszej firmy bardzo często wykracza poza, że tak się wyrażę, lokalną politykę… Oczywiście sprawy karne, spadkowe czy rozwodowe wciąż stanowią sporą część naszych przychodów, ale umówmy się, prawdziwe pieniądze są zupełnie gdzie indziej. Często poza Polską, nawet poza Unią. I właśnie do zadań związanych z takimi pieniędzmi będę cię potrzebować. Byłeś na misjach w krajach, z których pochodzą ważni klienci naszej kancelarii. Masz wiedzę o potencjalnych zagrożeniach i wiesz, jak ich unikać. Znasz wystarczającą liczbę języków, żeby zawstydzić niejednego poliglotę. O twojej odwadze nawet nie będę wspominać, bo o niej najlepiej świadczą odznaczenia, które odebrałeś… Innymi słowy: potrzebuję ciebie i twojej wiedzy, żeby działać efektywnie. Nie będzie w tym nic nielegalnego czy nawet na pograniczu prawa. Czy taka odpowiedź cię zadowala?
Barański wziął łyk kawy i spojrzał w oczy mecenas Wacht.
Czyli w żadnym stopniu nie będzie legalna – pomyślał, próbując wyczytać ze spojrzenia prawniczki, czy to przejęzyczenie, czy próba sprytnego ukrycia kłamstw, którymi go właśnie nakarmiła.
– Dasz mi to na papierze? – zapytał w końcu.
– Dam ci na papierze wszystko, czego tylko sobie zażyczysz. To jak będzie?
Kostek dopił kawę i odsunął od siebie filiżankę.
Środa, Briańsk. Godzina 13:08, GMT+3
Podpułkownik Giennadij Nestor biegł bulwarem Gagarina. Co kilkanaście metrów odwracał się nerwowo. Milicyjne syreny były coraz głośniejsze. Skręcił w uliczkę prowadzącą na jedno z osiedli. Musiał się ukryć, przeczekać to.
Nie mogą mnie teraz dorwać – pomyślał i skręcił w bramę łączącą dwa budynki. Dobiegł do najbliższej klatki schodowej i szarpnął za klamkę. Drzwi ani drgnęły. Doskoczył do kolejnych i tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło – zamek był wyłamany.
Podpułkownik wbiegł do środka i przynajmniej na chwilę poczuł się bezpieczniej. Słyszał jeszcze syreny, ale z każdą sekundą coraz słabiej. Ukrył się na korytarzu prowadzącym do piwnicy. Sięgnął po telefon. Wybrał ostatni numer z historii połączeń, ale po chwili usłyszał tylko komunikat w języku polskim informujący, że abonent jest czasowo niedostępny.
Przeklął cicho w swoim ojczystym języku i wybrał kolejny numer, tym razem zapisany w pamięci telefonu.
Środa, Warszawa. Godzina 11:20, GMT+1
Telefon Marii Wacht nie przestawał dzwonić, mimo że odrzucała kolejne połączenia.
– Odbierz, ja już wychodzę – powiedział Kostek, gdy zobaczył, że kobieta coraz mocniej się denerwuje. – Ile mam czasu do namysłu?
– Dziesięć minut – niemal warknęła.
– Żartujesz?!
– Ani trochę. Zostawić cię samego? – Spoglądała nerwowo na telefon, który wreszcie zamilkł.
– Skoro tak dobrze mnie poznałaś, to powinnaś też wiedzieć, że nie lubię podejmować decyzji, gdy jestem postawiony pod ścianą.
Maria popatrzyła na pułkownika ze śmiertelną powagą. Kostek zauważył, że twarz kobiety się zmieniła. Gospodyni nie była już tak przyjazna jak jeszcze chwilę temu.
– A kto lubi? – zapytała, po czym kontynuowała bez czekania na odpowiedź: – Wiem o tobie coś jeszcze: że świetnie sobie radzisz, kiedy jesteś zmuszony do podejmowania szybkich decyzji. Dlatego zaryzykowałam i dałam ci całe dziesięć minut. Kostek, zależy mi na czasie – powiedziała, sięgając do szuflady w biurku. Wyciągnęła z niej pistolet, smartfon i kopertę wypchaną banknotami. – Gdybyś jednak się zdecydował, to tutaj masz swoje podstawowe wyposażenie i zaliczkę. Odezwę się z pierwszą… konsultacją.
– A po cholerę mi pistolet, do tego jeszcze niewiadomego pochodzenia, jeśli mam być tylko konsultantem? – zapytał pułkownik, kiedy mecenas przesunęła broń w jego stronę.
– Pomyślałam, że facet taki jak ty poczuje się lepiej, jeśli będzie miał coś, z czym jest świetnie obeznany. I nie martw się. Broń jest nowa i absolutnie legalna. Postarałam się o załatwienie wszystkich formalności. Jeżeli zgodzisz się dla nas pracować, to pistolet zostanie z tobą już na zawsze. Wszystko jest w umowie.
Kostek chwycił za rękojeść i sprawdził, czy broń jest naładowana.
– Wolałbym swojego glocka – stwierdził, odkładając broń z powrotem na biurko.
– Wiem, ale póki co nie mogę go wyciągnąć z magazynu dowodów. Twoja sprawa wciąż wisi w pierwszej instancji. Ale jeśli się dogadamy, dostaniesz coś więcej niż tylko ulubiony pistolet.
– Co masz na myśli? – zdziwił się pułkownik.
– Wydaje mi się, że twojemu bratu przydałby się adwokat mogący odrobinę więcej niż pierwszy lepszy przeciętniak z kancelarii, do której wchodzisz z ulicy. Tobie zresztą też się taki przyda – odparła pewnie Wacht.
Kostek dostrzegł błysk w oczach prawniczki.
– Marek ma już prawnika. Nie potrzebuje kolejnego – powiedział bez przekonania.
– Ma papugę, który nie potrafi załatwić wam głupiego widzenia! Pomyśl, co się stanie, kiedy zderzy się z zarzutami prokuratury. A przygotowali naprawdę ciężkie działa.
– I oczywiście ty będziesz w stanie się z nimi zmierzyć? – zapytał Kostek, chociaż domyślał się odpowiedzi.
– Już nad tym pracuję. Reszta zależy od ciebie, ale obiecywałam, że nie pożałujesz tej współpracy, i dotrzymam słowa.
W gabinecie zapadła cisza. Argumenty mecenas były dla pułkownika trudne do podważenia. Już od jakiegoś czasu uważał, że adwokat Marka nic nie robi w jego sprawie.
– No cóż… Wygląda na to, że odrobiłaś zadanie domowe. Wiedziałaś, że ci nie odmówię, kiedy tylko usłyszę o Marku! Sprytnie, bardzo sprytnie… – Pułkownik sięgnął po pistolet.
Maria położyła swoją dłoń na dłoni Kostka.
– Prześpij się z tym. Chciałabym, żeby to była w pełni świadoma decyzja.
– Przed chwilą chciałaś szybkiej odpowiedzi. Coś się zmieniło?
– Wiesz, co ludzie mówią?
Żadne z nich nie cofnęło ręki.
– Kobieta zmienną jest? – zapytał niepewnie Kostek.
– Nie. Z niewolnika nie ma pracownika. To jedyna sentencja pasująca do tej sytuacji. Jeśli się zdecydujesz, to w tym telefonie – Maria cofnęła dłoń i wskazała na smartfon leżący na biurku – masz mój numer, zapisany jako „Kirke”. Taki żart w tym smutnym jak wiosna bez słońca świecie.
– Znalazłbym kilka smutniejszych porównań, ale żart z „Kirke” doceniam – powiedział pułkownik, wstając od biurka.
– Nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć jakie. – Mecenas również wstała.
Kiedy pułkownik wyszedł, Maria sięgnęła po telefon i podeszła do stolika, na którym chwilę wcześniej postawiła szklankę. Lód zdążył już się rozpuścić, ale whisky wciąż była na tyle zimna, że mecenas pochłonęła całego drinka jednym haustem. Zaczęła nalewać kolejnego, w międzyczasie wybierając ostatni numer widniejący na liście nieodebranych połączeń.
Giennadij Nestor odebrał po pierwszym sygnale.
– No nareszcie! – Podpułkownik był zdenerwowany. – Za co ja ci płacę?! – zapytał po polsku z mocnym rosyjskim akcentem.
– Uspokój się, wszystko jest pod kontrolą.
– Pod kontrolą? Nie pierdol! Ledwo uciekłem przed FSB, mieszkanie mam spalone. Nie mogę już dłużej czekać, Wasiljewa depcze mi po piętach… Chyba tak się mówi po polsku?
– Dokładnie tak. I doskonale cię rozumiem – odpowiedziała Maria, gdy przełknęła duży łyk whisky. – Ale teraz to ty posłuchaj mnie. Wszystko załatwione, rozumiesz? Dzwoniłeś już do Barańskiego?
– Nic innego nie robię od dwóch dni. Numer od ciebie ciągle jest nieaktywny. W co ty ze mną pogrywasz?!
– W nic nie pogrywam! Namówienie pułkownika do współpracy okazało się po prostu nieco… bardziej czasochłonne, niż zakładałam. Dzisiaj przekazałam mu telefon, więc od teraz piłka jest po twojej stronie.
– A jeżeli w ogóle go nie włączy? Masz jakiś plan B?
– Włączy. I tak, mam plan awaryjny – skłamała – ale na razie o tym nie rozmawiajmy… Okej?
– Co z moją rodziną? – zapytał podpułkownik.
– Wszystko w porządku. Kiedy tylko Kostek zgodzi się dla nas pracować, wyślę go do pilnowania Poliny i twojego synka. Oczywiście dopóki nie ruszy po ciebie. Dotrzymałam słowa, reszta w twoich rękach. Musisz wszystko rozegrać tak, żeby chciał pomóc ci w ucieczce.
– Nie odmówi staremu przyjacielowi.
– Lepiej, żebyś się nie mylił. – Mecenas się rozłączyła.
Gdyby to od niej zależało, to Barański nigdy nie pojawiłby się w jej gabinecie. Dolała sobie alkoholu do szklanki, tym razem pomijając lód, i usiadła przy biurku. Interkom odezwał się krótkimi sygnałami. Maria niechętnie odebrała połączenie.
– Co znowu?! – warknęła.
– Właśnie przyszedł pułkownik Warski. Wpuścić go? – zapytała nieśmiało sekretarka.
– Daj mi trzy minuty, muszę zadzwonić. – Maria się rozłączyła i otworzyła szufladę, do której schowała teczkę z dossier pułkownika Konstantego Barańskiego.
Środa, Warszawa. Godzina 18:57, GMT+1
Kostek siedział już dłuższą chwilę na kanapie i bezmyślnie przerzucał kanały telewizyjne w poszukiwaniu bliżej nieokreślonych treści. Przy jego nogach leżał sierżant Hektor – owczarek niemiecki, którego pułkownik przejął od Wengera prawie pół roku wcześniej.
Barański nigdy nie ukrywał, że podczas akcji w podkrakowskich magazynach to Hektor uratował życie jemu i Helenie. Od tego momentu praktycznie się nie rozstawali. Helena też polubiła tego czworonożnego weterana, wyszkolonego w wykrywaniu materiałów wybuchowych. Nie zdarzało się to często, ale kiedy już zapraszała Kostka na kawę, zawsze prosiła, żeby wziął ze sobą Hektora. Pułkownik zażartował pewnego razu, że gdyby jej nie posłuchał i przyszedł do niej sam, zamiast smacznej kawy dostałby wodę po pierogach.
Cóż, Helena nie zaprzeczyła.
W tej chwili coś innego zajmowało jednak myśli pułkownika – telefon, broń i koperta przekazane przez mecenas Wacht leżały przed nim i czekały na podjęcie decyzji.
Z jednej strony obiecał Helenie, że poprzednie życie zostawi za sobą, z drugiej strony jednak wciąż był żołnierzem, który nie potrafił pogodzić się ze zmianami. Miał dopiero pięćdziesiąt trzy lata i wciąż potrzebował wyzwań. Praca dla kancelarii Stecki i Wacht z pewnością byłaby wyzwaniem. Nawet jeśli musiał zakładać, że prawniczka kłamała w kilku kwestiach, to jej pomoc w sprawie Marka byłaby nieoceniona.
Marek wciąż przebywał w areszcie śledczym, a Kostek wiedział tylko tyle. Zarzuty, data rozprawy, samopoczucie Marka, jego potrzeby – te pytania pozostawały bez odpowiedzi.
Gonitwę myśli pułkownika przerwał dzwonek do drzwi. Trzy krótkie dzwonki, następnie trzy długie i znowu trzy krótkie – to mogło zapowiadać przybycie tylko jednego gościa: komisarza Tomasza Wolańskiego.
Hektor dobrze znał tę kombinację, bo nawet nie drgnął. Kostek niestety musiał się ruszyć, bo chociaż pracował nad tym, żeby owczarek otwierał drzwi na komendę, to szkolenie było dopiero w fazie początkowej. Dla pewności zerknął przez wizjer i przekręcił zamek.
– Reflektujesz? – zapytał komisarz, pokazując dwie trzymane przez siebie butelki piwa.
– Wchodź. Właśnie zastanawiałem się, kiedy przyjedziesz.
– Serio?
– Nie, właź.
Komisarz przekazał butelki Kostkowi, zdjął kurtkę i obaj weszli do pokoju. Zanim Wolański zajął miejsce na kanapie, pogłaskał rozespanego Hektora, który odwzajemnił powitanie polizaniem jego ręki. Wolański już miał się zabrać do otwierania butelek, kiedy zauważył przedmioty leżące na stoliku kawowym.
– A to co? – zapytał zdziwiony. – Najnowszy iPhone, walther też niczego sobie. Kupiłeś? Giwerę jeszcze rozumiem, ale iPhone? To nie w twoim stylu.
– Prezenty z kancelarii – odparł Kostek. – Jeszcze nierozpieczętowane. I pięć tysięcy euro. Dawno nie widziałem takiej forsy. Chyba nawet nigdy.
– Nooo, czyli rozmowa o pracę zakończona sukcesem! To świętujemy, bo chyba przyjąłeś ofertę? – Gdy Kostek nie odpowiedział, Tomek kontynuował przesłuchanie: – Tylko nie mów, że się zastanawiasz! O powrocie na państwowy żołd już raczej nie możesz marzyć.