Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niechciany następca - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
29 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
54,90

Niechciany następca - ebook

WIECZNA WOJNA
ZAKAZANA MIŁOŚĆ

Zarrah, wojowniczka wychowywana na następczynię cesarzowej Valcotty, kieruje się w życiu dwiema prawdami: że król Maridriny zamordował jej matkę i że ona w akcie zemsty pośle do grobu jego i wszystkich Veliantów.
Wieczna Wojna między Maridriną a Valcottą trwa od wielu pokoleń, tysiące rodaków Zarrah podczas niej zginęło lub zostało sierotami. Kiedy więc Zarrah zostaje dowódcą garnizonu w granicznym mieście Nerastis, jest gotowa zrobić wszystko, co konieczne, by zniszczyć wrogie siły Maridriny. Jak również zabić księcia Velianta, który nimi dowodzi.
Przypadkowe spotkanie z anonimowym – i przystojnym – Maridrinem skłania ją jednak do zastanowienia się, czy przemoc, jakiej się dopuszczała, była aktem sprawiedliwości czy zbrodnią. Podczas kolejnych nocnych spotkań z bezimiennym mężczyzną odkrywa, że wiele ich łączy, także gorąca namiętność.
Kiedy jednak jego tożsamość zostaje ujawniona, Zarrah musi zdecydować, czy naprawdę pragnie pokoju, czy woli maszerować w rytm bitewnych bębnów...

 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67071-36-9
Rozmiar pliku: 2,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1 KERIS

Keris Veliant, najnowszy następca tronu Maridriny, zszedł za ojcem po trapie na nabrzeże Południowej Strażnicy. W czasie krótkiego rejsu nie odezwali się do siebie ani słowem: ojciec pozostał na pokładzie, a Keris zamknął się w kajucie kapitana. Ale nawet gdyby przez całą drogę stali obok siebie, efekt byłby ten sam – milczenie dwóch mężczyzn, z których każdy był doskonale świadomy, że ten drugi życzy mu śmierci.

Podszedł do nich zamaskowany Ithicanin, zgarbiony ze starości, i złożył przed królem głęboki ukłon.

– Witajcie ponownie na Południowej Strażnicy, Wasza Królewska Wysokość. – Później skinął głową Kerisowi. – Witajcie, Wasza Wysokość. Jak rozumiem, to wasza pierwsza przeprawa naszym mostem?

Książę otworzył usta, by odpowiedzieć, ale jego ojciec odezwał się pierwszy.

– Są tutaj?

– Jego Łaskawość przesyła przeprosiny. Jego obecność jest niezbędna gdzie indziej.

Nieobecność króla Ithicany nieco rozczarowała Kerisa. Aren Kertell był tematem wielu dyskusji, choć krążące na jego temat pogłoski stały w sprzeczności z jego ostatnimi działaniami. Działaniami, które sprawiły, że mieszkańcy Maridriny skandowali jego imię na ulicach i twierdzili, że jako król powinien stanowić wzorzec dla innych władców.

A Silas Veliant nienawidził go za to.

Jednak król Maridriny nie okazał po sobie gniewu, jedynie spytał spokojnym głosem:

– A co z moją córką?

Lara, młodsza siostra Kerisa, była jego jedyną rodzoną siostrą pośród całego tłumu przyrodniego rodzeństwa w haremie ojca. Nie rozmawiał z nią od ponad szesnastu lat – od czasu, kiedy ją zabrano, by dorastała w tajemnicy. Keris zakładał, że Lara nie żyje, aż do dnia, kiedy przejechała przez Vencię w drodze na ślub z królem Ithicany, co było częścią Traktatu Piętnastu Lat. Narzeczona przynosząca pokój – tak mówili.

Keris nie wierzył w to ani przez chwilę.

– Królowa postanowiła pozostać u boku Jego Królewskiej Wysokości. Przesyła pozdrowienia – wyjaśnił Ithicanin.

– Nie wątpię.

Głos króla brzmiał chłodno, ale książę Keris już dawno dla własnego dobra nauczył się odczytywać drobne sygnały i znaki, które zdradzały prawdziwe odczucia jego ojca. I dlatego usłyszał nutę rozbawienia w jego głosie, co sprawiło, że poczuł mrowienie skóry. To, co bawiło ojca, zwykle wywoływało diametralnie odmienne reakcje innych ludzi.

Ithicanin lekko zmrużył oczy. Keris nie chciał, by cokolwiek zagroziło jego ucieczce do Harendell, więc zabrał głos.

– Przykro mi, że nie spotkam się z siostrą, ale cieszy mnie jej lojalność wobec waszego króla. Przekaż im obojgu moje najlepsze życzenia.

Ojciec prychnął cicho i protekcjonalnie poklepał Kerisa po policzku.

– Mój syn jest uczuciowy. Ma to po matce.

„Chodzi ci o tę matkę, którą zamordowałeś, ty zimnokrwisty gadzie?”, chciał powiedzieć Keris, ale to nie był dobry dzień, by wystawiać cierpliwość ojca na próbę. Nie, skoro prawie udało mu się uciec.

– Wszyscy mamy jakieś wady, Wasza Łaskawość.

Ojciec patrzył na niego lazurowymi oczami, takimi samymi jak oczy Kerisa, i nawet nie mrugnął.

– Niektórzy więcej niż inni – rzucił, po czym klasnął w dłonie. – Przybyłem tu jedynie po to, by spotkać się z twoją siostrą i jej mężem. Jeśli nie są obecni, nie chcę przedłużać swojego pobytu. Miejmy to z głowy.

Uczuciowość nie była jedną z wad króla Silasa Velianta.

Na nabrzeżu zaczął się gorączkowy ruch, z pokładu zeszły dwa tuziny młodych Maridrinów w obcisłych płaszczach z jaskrawych tkanin. Ostry wiatr szarpał ich zaczesane do tyłu włosy ku ich wyraźnej konsternacji. Otaczała ich woń wina, co wyjaśniało podniesione głosy, kiedy krzyczeli na marynarzy, by ci uważali na ich dobytek, bo inaczej posmakują bicza.

– Kim oni są? – spytał Keris przez zaciśnięte zęby.

Ojciec skrzyżował ręce na piersiach, a jego wargi wygięły się w uśmieszku.

– Twój orszak.

– Wybieram się na uniwersytet, nie na dwór, Wasza Łaskawość. To niepotrzebne wydatki.

– Jesteś następcą tronu Maridriny, co oznacza, że musisz przybyć do Harendell ze stosownym orszakiem. – Pod nosem dodał: – I tak przynosisz nam wstyd, nie trzeba go jeszcze zwiększać.

„Nie kłóć się. Zaciśnij zęby”, polecił sobie w duchu Keris. Czuł jednak, że z trudem panuje nad złością – zazwyczaj przychodziło mu to znacznie łatwiej.

– To będzie kosztować majątek. Lepiej by było, gdybyśmy popłynęli statkiem. Pora sztormów się skończyła, możemy tak zrobić.

Na statku nie miałoby znaczenia, gdyby ci mężczyźni zachowywali się jak idioci, jednak Ithicanie mieli ścisłe zasady zachowania na moście i brakowało im cierpliwości do tych, którzy je łamali – co ta gromada błaznów z pewnością zrobi przed upływem dnia.

Może na to właśnie liczył jego ojciec.

– Nie bądź głupcem, Kerisie. Na morzu roi się od statków Valcotty, a ja wolałbym uniknąć śmierci mojego następcy.

– Sądziłem, że już się do tego przyzwyczaiłeś, w końcu ośmiu moich poprzedników spoczywa w grobie.

Te słowa wymknęły się z jego ust i natychmiast przygotował się na cios – przyzwyczaił się, że reakcją na jego komentarze było bicie. Ojciec jednak chwycił go za ramiona i przyciągnął tak blisko, że jego wargi znalazły się tuż przy uchu Kerisa. Dla kogoś, kto patrzył z zewnątrz, byłaby to jedynie prywatna wymiana słów między ojcem a synem, ale książę czuł już, że ramiona drętwieją mu z bólu, bo ojciec przyciskał kciuki do jego nerwów.

– Twój starszy brat był dwa razy lepszym mężczyzną od ciebie – syknął. – W mgnieniu oka oddałbym twoje życie za Raska, gdyby to było możliwe.

I nie tylko za Raska. Choć bracia Kerisa byli warci mniej niż odpadki ludzkości, ojciec darzył każdego z nich wielkim szacunkiem. Jedynie Kerisa nienawidził, jedynie z niego bez litości szydził.

– Podobnie jak ty chciałbym, żeby Rask żył.

Nie dlatego, że lubił brata, lecz dlatego, że kiedy Rask zajmował się wszystkimi obowiązkami następcy tronu – żołnierką, polityką i prowadzeniem wojen – Keris mógł ich unikać. Ale Rask dał się zabić w potyczce z Valcottanami, a największą obawą Kerisa od śmierci brata było to, że nie będzie mógł dłużej unikać żołnierki, polityki i prowadzenia wojen. I dlatego fakt, że ojciec nie wycofał swojej zgody na jego wyjazd do Harendell, wydawał się wręcz bożą łaską.

A że Keris był niewierzący, wspomniany fakt wzbudzał w nim ogromne podejrzenia.

– Jesteś żałosny i słaby, i nie jesteś godzien wypowiadać imienia twojego brata. – Ojciec mocniej zacisnął ręce. – Ale wciąż jesteś moim synem. Co oznacza, że muszę znaleźć sposób, by wykorzystać twoje zalety, nawet jeśli są ograniczone.

I oto haczyk.

Oczywiście, że ojciec czegoś od niego chciał. Nie pozwoliłby mu odejść, nie zmusiwszy go do zapłaty.

– O co chodzi, ojcze? Pewnie o szpiegowanie Harendell­czyków?

Król roześmiał się krótko – a dźwięk ten sprawił, że Keris dostał gęsiej skórki – po czym wypuścił syna z uścisku.

– Nie, Kerisie, szpiegów mam wielu. Możesz jednak być pewien, że znajdę sposób, by cię wykorzystać. – I nie mówiąc już nic więcej, wszedł po trapie i zniknął na statku.

Nie szpiegowanie, ale coś. A cokolwiek to było, Keris wiedział, że mu się nie spodoba.

Stary Ithicanin stał w odległości kilku kroków i cierpliwie czekał.

– Jeśli zechcecie pójść za mną, Wasza Wysokość, ruszymy w drogę. Mamy zasady dotyczące tego, co można przewozić przez most. To oznacza, że wszyscy podlegają przeszukaniu, podobnie ich bagaże. A tym razem przeszukanie – przeniósł wzrok na stertę skrzyń i na orszak Kerisa – może zająć dłużej, niż się spodziewaliśmy.

* * *

Zajęło wiele godzin. Ithicanie zabrali ich do kamiennego magazynu, gdzie wszystko zostało starannie przeszukane i dopiero wtedy załadowane na wąskie wozy. Choć Keris widział, jak statek jego ojca odpływa, nie mógł pozbyć się wrażenia, że wkrótce wydarzy się coś, co sprawi, że zamiast trafić do Harendell, powróci do Maridriny i znów trafi w środek wojny, w której nie chciał brać udziału. I której sprzeciwiał się całym sobą.

– Gotowi są?

Uwagę Kerisa przyciągnął kobiecy głos. Podniósł wzrok znad czytanej książki i ujrzał wchodzącą do magazynu Ithicankę, której towarzyszyła większa grupa zbrojnych. Kobieta była wysoka i szczupła, miała ciemnobrązowe włosy podgolone na bokach i związane na karku w długi kucyk. Nosiła typową ithicańską szarozieloną tunikę i spodnie, wysokie do kolan buty z grubej skóry i dużo broni u pasa. Ramiona miała nagie (poza naramiennikami), a jej opaloną skórę przecinało kilka bladych blizn, świadczących o tym, że walka nie była jej obca. Podobnie jak większość jej rodaków nosiła skórzaną maskę, przez co trudno było ocenić jej wiek, ale Keris wątpił, by miała więcej niż dwadzieścia lat.

Stary Ithicanin pokiwał głową.

– Ich bagaże są w porządku. Trochę za dużo trunku, ale zapewniają mnie, że to na drogę, nie na sprzedaż. – Zacisnął zęby, a po chwili dodał: – Ich… zachowanie potwierdza ich słowa.

– Cudownie. Niczego nie lubię tak bardzo jak eskortowania pijanych maridrińskich dupków.

Keris się roześmiał.

Kobieta gwałtownie przekręciła głowę i jej spojrzenie padło na Kerisa, który stał z dala od towarzyszy, opierając się o ścianę.

Stary Ithicanin odchrząknął.

– To następca tronu, Keris Veliant. Starszy brat królowej.

Kobieta lekko pochyliła głowę.

– Proszę o wybaczenie, Wasza Wysokość. Żałuję, że usłyszeliście moją uwagę.

Ale nie żałowała, że ją wypowiedziała. Keris już ją lubił.

– Ponieważ jestem całkowicie trzeźwy, zakładam, że eskortowanie mnie sprawi ci przyjemność.

W jej orzechowych oczach mignęło rozbawienie.

– Trzeźwy… ale jesteście Maridrinem.

– I tak się składa, że dupkiem. – Posłał jej złośliwy uśmieszek. – Mam nadzieję, że wasz król dobrze wam płaci.

– Niewystarczająco. – Wskazała na jego orszak. – Jeśli ­zechcecie dołączyć do towarzyszy, Wasza Wysokość, zostaniecie sprawdzeni, czy nie macie broni, a później ruszymy w ­drogę.

Keris nie odezwał się ani słowem, kiedy jeden z towarzyszących kobiecie zbrojnych przeszukał go od stóp do głów, nawet zdjął mu buty i przyjrzał się ich podeszwom. Sprawność żołnierza świadczyła o tym, że robił to już setki razy i dobrze znał się na swojej pracy. Orszak Kerisa z kolei śmiał się i prychał przez cały czas, a uwagi towarzyszy sprawiały, że książę zgrzytał zębami. Był gotów krzyknąć na nich i kazać im się zamknąć, kiedy nagle jeden z nich odezwał się do klęczącej przed nim i przeszukującej go Ithicanki:

– Wygląda na to, że masz spore doświadczenie w pracy w takiej pozycji, dziewczyno.

Wszyscy zebrani Ithicanie znieruchomieli, a ich złość była oczywista nawet dla głupców z orszaku Kerisa – z ich twarzy szybko zniknęła wszelka wesołość.

„Niech to”.

Ithicanka zacisnęła zęby i bez słowa dokończyła przeszukanie. Później podniosła się gwałtownie, uderzając barkiem w krocze idioty z taką siłą, że krzyknął. Mężczyzna przewrócił się na bok i zaczął przeklinać i jęczeć, zaciskając ręce na obolałym miejscu.

Kobieta odwróciła się do starego Ithicanina i warknęła:

– W porcie stoi jakiś maridriński statek, Rin?

– Dwa.

– Dobrze. Wybierz jeden i powiedz im, że zabierają Jego Wysokość i jego ludzi z powrotem do Vencii. Nie pozwalamy im przejść przez most.

Keris poczuł ściskanie w żołądku i przepełniła go panika. Wiedział, że do tego dojdzie. Że jego ojciec znajdzie jakiś sposób, by cofnąć dane słowo.

– Raino – w głosie starszego mężczyzny brzmiała dezaprobata – książę Keris jest bratem królowej Lary.

Kobieta obrzuciła go uważnym spojrzeniem.

– W takim razie jego weźmiemy. Ale nie pozostałych.

To było kuszące. Och, jakże kusiło Kerisa skorzystanie z propozycji kobiety i samotne przejście przez most. Wiedział jednak, że ojciec kazałby mu słono zapłacić za taką decyzję. Zawsze to robił.

– Przepraszam za okazany przez niego brak szacunku. – Keris podszedł do kobiety, Rainy, i zatrzymał się w uprzejmej odległości. – Jest głupcem, ale nie zasługuje na śmierć.

– Nie uderzyłam go aż tak mocno – rzuciła oschłym tonem. – Przeżyje.

– Jeśli go odeślesz, to nie. – Wzruszył ramionami. – Mój ojciec źle znosi upokorzenie. Nieszczęsny opój będzie martwy w ciągu godziny od przybicia do brzegu, chyba że znajdzie w sobie dość odwagi, by w czasie rejsu wyskoczyć za burtę.

– Może powinien był pomyśleć nad konsekwencjami, zanim się odezwał.

– Wątpię, by miał tak wielką zdolność przewidywania. – Keris spojrzał na milczących mężczyzn, w ich oczach widział, że wiedzieli, iż to nie czcza groźba. Nie tylko wobec idioty leżącego na ziemi, ale ich wszystkich. – Nie będą się już zachowywać niestosownie, masz moje słowo.

Raina odetchnęła głęboko i zakołysała się na piętach.

– Lepiej, żebym tego nie pożałowała.

– Wszyscy będziemy się bardzo starać.

Mimo maski zakrywającej jej twarz zauważył, że przewróciła oczami. Ale jednocześnie wskazała na wozy.

– Wsiadajcie.

Jego orszak pospieszył w stronę wozów, zadbanych pojazdów z miękkimi siedzeniami, ciągniętych przez muły. Wozy wyglądały na wygodne, ale były stanowczo za ciasne jak na gust Kerisa.

– Czy miałabyś coś przeciwko, gdybym szedł pieszo?

Raina wzruszyła ramionami.

– Jak sobie życzycie.

Karawana, skrzypiąc, ruszyła naprzód, a pozostała dziewiątka ciężko uzbrojonych ithicańskich żołnierzy stanęła po obu stronach wozów, kiedy te wytoczyły się z magazynu. Na zewnątrz padał słaby deszcz, Raina szła przodem, a Keris niemal deptał jej po piętach. Podniósł wzrok na potężny otwór mostu. Kiedy krople uderzały w szary kamień, unosiła się z niego mgiełka. Gdy dotarli bliżej, ciężka stalowa brona uniosła się do góry. Łoskot łańcuchów konkurował z odległym dudnieniem gromów.

Raina uniosła twarz do nieba, deszcz uderzał o jej maskę.

– Cieszcie się, że nie postanowiliście popłynąć statkiem, Wasza Wysokość.

Keris przeniósł wzrok na ciemny otwór. Dolne pręty brony bardzo przypominały zęby.

– Dlaczego?

– Bo nadchodzi sztorm.

Ithicanka wzięła świecącą latarnię od jednego z czekających na nich strażników i zaprowadziła Kerisa w głąb mostu.ROZDZIAŁ 2 ZARRAH

Porucznik Zarrah Anaphora, siostrzenica cesarzowej Val­cotty, uniosła oczy do nieba i patrzyła na chmury kłębiące się na pół­nocy, a pokład pod jej stopami podnosił się i opadał z coraz większą gwałtownością.

– Pora ciszy zmierza ku końcowi, prawda, kuzynie? Czas, byśmy wracali do domu?

– Wkrótce. Ale jeszcze nie.

Głos jej kuzyna Bermina był równie głęboki co odległe grzmoty. Zarrah spojrzała w stronę mężczyzny stojącego przy relingu. Książę Bermin Anaphora był sporo wyższy od niej i miał wszystko, czego należało oczekiwać od wojownika. Niezrównaną siłę i umiejętność walki.

Niestety, był również dosyć głupi.

I właśnie dlatego Zarrah miała przejąć dowodzenie nad armiami Valcotty, kiedy tylko ich flota powróci do Nerastis.

Otrzymany od cesarzowej list z rozkazami schowała do wewnętrznej kieszeni munduru. Wymagało od niej dużego opanowania, by nie wyciągnąć wiadomości napisanej na grubym papierze. Władza, którą list jej dawał, sprawiała, że krew gotowała się w niej z niecierpliwości. Pragnęła sięgnąć po nóż u pasa – szansa na zemstę, na którą czekała od prawie dziesięciolecia, była tak blisko, że Zarrah niemal czuła jej smak. Zwłaszcza że Vencia znajdowała się jedynie o pół dnia rejsu stąd.

Ktoś krzyknął z oka nad ich głowami i po chwili u boku jej kuzyna znalazł się kapitan statku.

– Generale, na horyzoncie widać flotę.

– Ile?

– Co najmniej piętnaście okrętów, panie.

– Hm. – Bermin wyciągnął lunetę zza pasa, Zarrah postąpiła podobnie.

Od kiedy Ithicanie sprzymierzyli się z Maridriną i przerwali valcottańską blokadę Południowej Strażnicy, flota jej kuzyna patrolowała wybrzeża Ithicany i z radością zatapiała każdy maridriński statek, który znalazł się w jej zasięgu, a jednocześnie ochraniała valcottańskie statki kupieckie, które ryzykowały żeglowanie po wzburzonym morzu, by ominąć ithicański most. Mieli kilka wspaniałych potyczek z marynarką Maridriny, ale ten krwiożerczy dupek, król Silas Veliant, z wielką chęcią wykorzystywał swoje siły, by chronić własne statki kupieckie płynące przez cieśninę do Południowej Strażnicy.

Jak jednak wskazywały flagi na okrętach pędzących w stronę Zarrah, to się wkrótce miało zmienić.

Czuła, że jej serce bije szybciej, a broń błaga o dobycie, o zanurzenie w maridrińskiej krwi. Niewyraźnie słyszała, jak kuzyn wydaje rozkaz, by przygotować się do bitwy, a chwilę później rozległo się głośne dzwonienie, kiedy tuzin okrętów tworzących flotę Bermina powtórzył rozkazy.

Na pokład wylegli żołnierze, mężczyźni i kobiety, uzbrojeni po zęby i gotowi do walki, sama Zarrah sięgnęła zaś po kij i uniosła go w powietrze.

– Może szczęście się dziś do nas uśmiechnie i na pokładzie będzie książątko Velianta – wykrzyknęła. – A kiedy skoń­czymy, popłyniemy z powrotem do Nerastis z tym szkodnikiem powieszonym na własnych jelitach na naszym grotmaszcie!

Żołnierze ryknęli i sami unieśli broń do nieba, wpatrując się w zbliżającą się flotę.

Zarrah ze śmiechem uniosła lunetę. Ale serce jej zadrżało i oczekiwanie zmieniło się w niepokój, kiedy ci, których obserwowała, wykrzyknęli ostrzeżenia.

Nie piętnaście okrętów, jak policzono pierwotnie, lecz o wiele więcej. Dwadzieścia. Trzydzieści.

A choć tamci musieli już dostrzec flotę Valcotty, nie przygotowywali się do ataku.

– Kuzynie…

Bermin nie odpowiedział, więc odwróciła się i chwyciła go za rękę. Na tle jego masywnego przedramienia jej dłoń wyglądała, jakby należała do dziecka.

– Popatrz! Mijają nas.

Żołnierze wokół niej przerwali przygotowania i podeszli do relingu, wpatrując się w ponad pięćdziesiąt okrętów, które szerokim łukiem ominęły Valcottan i skierowały się na północ.

– Dokąd oni płyną? – zapytał ktoś.

Zarrah wiedziała. Cesarzowa mówiła, że to nieuniknione, nie wiadomo było jedynie, kiedy i jak. Wiedza jednak nie zmniejszyła szoku.

– Atakują Ithicanę.

Bermin mruknął potwierdzająco, po czym oparł łokcie na relingu, a na jego okrągłej twarzy pojawił się uśmieszek.

– Musimy ich zaatakować. – Serce Zarrah waliło jej w piersiach. – Przeszkodzić im!

Kuzyn ją zignorował.

– Wycofać się.

Dzwony ucichły, nikt na pokładzie nie odzywał się ani ­słowem.

Zarrah odwróciła się do Bermina.

– Wbijają nóż w plecy Ithicany! Musimy ich zaatakować i wysłać ostrzeżenie na Południową Strażnicę.

– Nie. – Słowo mężczyzny przetoczyło się po pokładzie jak grom.

– Musimy! – wydyszała Zarrah, gdy przepełniła ją panika. Silas Veliant nie zdecydowałby się na atak takimi siłami, gdyby nie był pewien zwycięstwa. A gdyby Ithicana upadła, most i całe jego bogactwo znalazłyby się w rękach Maridriny. W rękach jej wroga.

– Jeśli zlegniesz z wężami, musisz się spodziewać, że cię ukąszą – odparł kuzyn. – Cesarzowa to widziała i ostrzegła króla Ithicany, ale on z większą chęcią słuchał węża w swoim łożu.

Żołnierze wokół nich zaczęli się śmiać. Zarrah tego nie ­zrobiła.

– Nasz okręt jest szybszy. Możemy wcześniej dotrzeć na Południową Strażnicę i ostrzec ich. Jeśli Ithicanie dowiedzą się, że Maridrini nadchodzą, przynajmniej będą mieli szansę ich powstrzymać.

– I zaryzykować, że zaatakują nas swoimi machinami? Nie sądzę. Poza tym cesarzowa powiedziała otwarcie, że gdyby do tego doszło, mamy się nie wtrącać. – Bermin machnął ręką na kapitana. – Skierujcie się w stronę Nerastis. Możliwe, że Król Szczur się odsłonił, a jeśli tak, my musimy wykorzystać okazję.

Choć brzmiało to kusząco, Zarrah wiedziała, co się stanie, jeśli na to pozwoli. Widziała już wcześniej skutki maridrińskich ataków: spalone domy, zarżniętych mieszkańców, osierocone dzieci, i przepełniła ją mdląca bezradność, którą czuła za każdym razem, kiedy spóźniła się, by taki atak powstrzymać. Tę samą bezradność, którą czuła przed dziesięciu laty, kiedy Silas Veliant zamordował jej matkę, a ją samą zostawił na śmierć.

– Musimy działać! – Jej wnętrzności ściskała lodowata panika. – Jeśli zdobędą Ithicanę, dojdzie do masakry. Nie tylko żołnierzy, lecz także rodzin, dzieci! Musimy interweniować.

Żołnierze, którzy ją słyszeli, poruszyli się niezgrabnie i przenieśli wzrok na flotę – wszyscy doskonale znali skutki maridrińskich ataków. Ale kuzyn Zarrah jedynie wzruszył ramionami.

– To nie nasza sprawa. Ithicana splunęła na naszą przyjaźń, a teraz zapłaci cenę.

Tyle tylko, że zwykli mieszkańcy Ithicany nie zasłużyli, by ją zapłacić.

List w jej kieszeni, który oddawał jej dowodzenie, palił ją jak ogień, ale ciotka powiedziała wyraźnie: „Nie mów nic do chwili, aż powrócicie do Nerastis”.

Umysł Zarrah walczył z tym rozkazem i z pragnieniem, by zrobić coś, cokolwiek, aby powstrzymać to, co miało się stać z Ithicaną.

– Kuzynie, proszę. Król Aren może i splunął na naszą przyjaźń, ale ostateczną cenę zapłacą jego poddani, niewinni ludzie, którzy nie mieli nic wspólnego z tą decyzją. Powinniśmy to zrobić dla nich.

Bermin jedynie pokręcił głową.

– Niech to będzie motywacja dla Ithicany, by wybrać lepszego króla. – Po czym ryknął: – Stawiać żagle!

„Zignoruj rozkazy i przejmij dowodzenie! – krzyczało jej sumienie. – Powstrzymaj to!”

Zarrah jednak tylko w milczeniu obserwowała mijającą ich maridrińską flotę, kierującą się na północ, by zniszczyć Ithicanę.ROZDZIAŁ 3 KERIS

Wewnątrz mostu powietrze było wilgotne i gęste, nozdrza Kerisa wypełniła woń pleśni i nawozu oraz zapach czegoś, czego nie umiał do końca nazwać. Jak zapach ziemi po deszczu, ale nie do końca. Wyjątkowy.

– To materiał, z którego zbudowano most. – Raina odpowiedziała na jego niezadane pytanie. – Ma charakterystyczną woń. Ludzie z zewnątrz zawsze marszczą nosy, kiedy wchodzą do środka.

„Ludzie z zewnątrz”. Jakby istniała Ithicana i wszyscy inni.

– Jest dość… intensywny. – Nie umiał wymyślić bardziej uprzejmego określenia.

– Macie szczęście, Wasza Wysokość. Kiedy Harendellczycy pędzą bydło, gównem śmierdzi przez kilka tygodni, bo tyle czasu zajmuje posprzątanie po nich.

– Z pewnością wojowniczka taka jak ty nie jest wysyłana do takiej pracy?

Ze względu na aurę tajemniczości otaczającą Królestwo Mostu i jego mieszkańców Keris nie mógł mieć najmniejszej pewności w żadnej kwestii, która ich dotyczyła, ale wiedział, że komplementy skłaniają do mówienia.

Usta Rainy, czyli jedyna widoczna część jej twarzy, wygięły się w uśmiechu.

– Robiłam to przez rok, kiedy miałam szesnaście lat. Uważa się to za swego rodzaju rytuał przejścia.

Uniósł brew.

– Czego to dowodzi? Poza umiejętnością posługiwania się szuflą.

– Jeśli odpowiedź nie jest oczywista, to pewnie nie zrozumiecie.

– Sprawdź mnie.

Przygryzła dolną wargę, a Keris skupił wzrok na jej ustach, zafascynowany kontrastem tej chwilowej niepewności z wojowniczością, jaką emanowała Ithicanka.

– Udowadnia, że jest się gotowym zrobić wszystko, co konieczne, by potwierdzić swoją lojalność i zasłużyć na zaufanie i szacunek króla i dowódców.

– Gdyby tak wiele można było zyskać dzięki sprzątaniu zwierzęcych odchodów, to stajennych darzono by szacunkiem. A jednak wcale tak nie jest – odparł, sprawdzając, czy delikatne podrażnienie dumy Rainy skłoni ją, by coś wyjawiła.

Ale kobieta nie dawała się łatwo podpuścić. Posłała spojrzenie karawanie, która podążała za nimi.

– Ithicanę wybudowano na tajemnicach i trzeba zasłużyć, by je poznać.

Na tajemnicach, które świat rozpaczliwie pragnął poznać, a najbardziej ojciec Kerisa. Król Silas Veliant miał obsesję na punkcie ithicańskiego mostu. Jego tajemnic. I zysków.

Posiadania go na własność.

A choć Maridrina i Ithicana oficjalnie były sojusznikami, Keris wątpił, by przeszkodziło to jego ojcu, gdyby pojawiła się okazja do wyrwania upragnionego mostu z rąk Ithicany. Lojalność i wiarygodność nie były cechami, które przypisałby ojcu, nie bardziej niż uczuciowość. Choć jeśli pogłoski, które słyszał, były prawdziwe, jego siostra Lara była inna.

Albo taką udawała.

– Czy moja siostra zasłużyła na poznanie tych tajemnic? – W chwili, w której te słowa opuściły jego usta, Keris zagryzł policzki. „Trzymaj się od tego z dala!”, nakrzyczał bezgłośnie sam na siebie. „Im mniej wiesz, tym lepiej”.

– Zależy, kogo spytacie.

Jaka szkoda, że zdrowy rozsądek nigdy nie potrafił wygrać z jego ciekawością.

– Pytam ciebie. Wybacz mi moje pytania, po prostu nie znam zbyt dobrze swojej młodszej siostry. Wychowywano nas osobno.

– Tak słyszałam. – Raina przełożyła latarnię do drugiej ręki. – Dlaczego?

– By chronić ją przed Valcottanami – odparł Keris, choć wiedział, że to kłamstwo. Żadne miejsce nie było tak dobrze chronione jak harem jego ojca w Vencii. Larę zabrano z innego powodu. W innym celu.

I pozostawało jedynie kwestią czasu, kiedy ten cel zostanie ujawniony.

– Jest bardzo piękna. – Ithicanka spojrzała na niego z ukosa. – Wygląda jak wy, Wasza Wysokość, jeśli nie macie nic przeciwko temu porównaniu. Macie takie same oczy.

Błękit Veliantów. Najprawdopodobniej fakt, że Keris odziedziczył kolor oczu ojca, był jedynym powodem, dlaczego nie nazwano go bękartem i nie odrzucono. Nie był do końca pewien, czy to błogosławieństwo, czy przekleństwo.

– To mi nie mówi, jaka jest.

– Bardzo uszczęśliwiła Jego Łaskawość.

Keris uśmiechnął się złośliwie.

– Powiedziałaś to jedynie dlatego, że jestem Maridrinem, a zatem muszę sądzić, że wartość kobiety sprowadza się do tego, czy uszczęśliwia mężczyzn.

Kąciki ust Rainy wygięły się do góry.

– Mylę się?

– Ależ tak. Jestem o wiele bardziej samolubny, niż ci się wydaje… mnie obchodzi jedynie, czy uszczęśliwiają mnie.

Zaśmiała się, a dźwięk ten przypominał Kerisowi dzwonki wiatrowe w słoneczny dzień, jego echa wypełniły mroczną przestrzeń mostu i sprawiły, że mężczyzna się uśmiechnął.

I wtedy w jego myślach zabrzmiał głos ojca: „Możesz być pewien, że znajdę sposób, by cię wykorzystać” i jego uśmiech znikł.

– Dobrze się czujecie, Wasza Wysokość?

– Owszem – stwierdził Keris, po czym zaprzeczył własnym słowom, przyspieszając kroku.

* * *

Keris opierał się o wewnętrzną ścianę mostu i wpatrywał w migoczący płomień wewnątrz latarni. Czuł się wyczerpany po całym dniu marszu, ale w przeciwieństwie do chrapiącego orszaku nie mógł zasnąć na posłaniu, które zapewnili mu Ithicanie.

Zawsze miał problemy z zaśnięciem, szczególnie kiedy nie był sam i nie chroniły go grube mury i zamknięte na klucz drzwi. Zbyt wiele razy wbito mu nóż w plecy – całkiem dosłownie. Na tym polegało bycie maridrińskim księciem, wielka liczba braci oznaczała ciągłą walkę o pozycję, co często wiązało się z eliminowaniem konkurencji. Keris przeżył tak długo, bo bracia nie uważali go za zagrożenie, woleli mordować naj­lepszych wojowników i najambitniejszych polityków spośród siebie. Wszystko szło bardzo dobrze do chwili, gdy zginął ostatni ze starszych braci Kerisa, a on sam został następcą tronu, choć wcale tego nie pragnął. A następca tronu zawsze był naj­ważniejszym celem.

Jego uwagę zwróciło ciche szuranie butów. Kiedy podniósł wzrok, w kręgu światła latarni pojawiła się Raina, która wcześniej stała na warcie dalej, w głębi mostu. Zatrzymała się obok śpiącego Ithicanina i obudziła go potrząsaniem. Mężczyzna podniósł się bez chwili wahania, przypasał broń i ruszył zająć jej miejsce. Podobnie postąpili inni ithicańscy wartownicy – był to dobrze naoliwiony mechanizm, dzięki któremu wewnątrz mostu nie działo się nic, o czym nie wiedziałyby władze ­Ithicany.

Spojrzenie Rainy padło na Kerisa.

– Powinniście odpocząć, Wasza Wysokość. Czeka nas jeszcze wiele dni marszu, a jeśli nie uda się wam dotrzymać nam kroku, będę musiała was poprosić o zajęcie miejsca obok przyjaciół.

Keris zmarszczył nos i popatrzył z ukosa na śpiących mężczyzn.

– Oni nie są moimi przyjaciółmi.

Nie miał przyjaciół.

Raina odpasała miecz i usiadła na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, z bronią spoczywającą na kolanach.

– Kim w takim razie są?

– Tym, co mój ojciec uważa za odpowiednie towarzystwo.

– Jeśli umiejętność wypicia ogromnych ilości wina wystarczy, by zostać uznanym za odpowiedniego, to rzeczywiście doskonały wybór.

Jego towarzysze przez cały dzień pili i grali, a ich śmiech brzmiał rechotliwie i irytująco, ale przestrzegali ithicańskich zasad.

– Nie mogę mieć do nich pretensji. To koszmarna podróż. Marsz w wilgoci i ciemności, zimne jedzenie, spanie na ziemi. Nie wspominając już o cenie w złocie.

Raina uśmiechnęła się, jej zęby zabłysły bielą w blasku latarni.

– Płaćcie nam albo płaćcie burzom, Wasza Wysokość. Każdy podróżny ma wybór.

– Czy sztormy są aż tak paskudne?

Wzdłuż północnych wybrzeży Maridriny były gwałtowne i nieprzewidywalne, ale mieli tam dziesiątki przystani z murami i falochronami, które osłaniały statki przed najgorszą furią żywiołu.

Wojowniczka potwierdziła cichym mruknięciem.

– Powiadają, że dno Burzliwych Mórz błyszczy od złota, które wysypało się z setek tysięcy zatopionych statków, że skarbów tych strzegą niezliczone dusze wciągnięte pod wodę, a ich chciwe palce zawsze wyciągają się po więcej.

– W takim razie będę się cieszył, że mam kamień pod stopami. – Uderzył pięścią w dno mostu. – Nawet jeśli bolą mnie od niego plecy.

Ithicanin, który pełnił straż najbliżej nich, zakaszlał. Keris zauważył, że ramiona Rainy drgnęły, a głowę odwróciła w stronę mężczyzny. Nie była zaskoczona, lecz poczuła się winna. Ithicanie nie powinni bratać się z tymi, których eskortują.

– Późno już. – Raina przeniosła się na posłanie, które zwolnił jej zmiennik, i naciągnęła koc na ramiona. – Powinniście od­począć.

Keris bez słowa sięgnął po leżącą obok niego książkę i nachylił ją w stronę światła. Był blisko, jakże boleśnie blisko ucieczki. Kiedy postawi stopę na terytorium Harendell, znajdzie się poza zasięgiem ojca.

I dopiero wtedy będzie spał spokojnie.

* * *

Keris nie spał dobrze tej nocy, ale zamiast jazdy wozem ponownie wybrał marsz. Z każdym krokiem, który oddalał go od ojca, czuł, że mu lżej na sercu, z każdą mijającą godziną miał większą pewność, że to nie był wyrafinowany podstęp, by pokazać mu, gdzie jego miejsce. Że to nie był kolejny sposób, by go upokorzyć.

Walcząc z nudą, przyglądał się uważnie wnętrzu mostu i tym, którzy nim podróżowali. Dziwna kamienna konstrukcja była gładka i jednolita, jedynymi znakami były liczby wykute w podłodze, które najprawdopodobniej oznaczały odległość. Keris liczył kroki między nimi, a to, że zawsze wychodziło tyle samo, sugerowało, iż wykute liczby określały drogę przebytą wewnątrz mostu, który wił się między wysepkami i filarami, nie zaś odległość w linii prostej na północ, co uniemożliwiało oszacowanie, gdzie dokładnie w Ithicanie się znajdowali.

Mimo pory ciszy ruch był większy, niż Keris się spodziewał, rżenie osłów i tupot kroków rywalizowały z wyciem wiatru, które wypełniało niekończący się tunel. Mijały ich dziesiątki wozów, niektóre w długich karawanach, a choć większość załadowano towarami przewożonymi przez Ithican z Północnej Strażnicy na Południową Strażnicę, niektórzy podróżni pochodzili z innych krain, przede wszystkim z Harendell. Tak czy inaczej, wozy zawsze otaczała eskorta ciężko uzbrojonych Ithican, którzy spoglądali czujnie zza masek, a każdy gwałtowniejszy ruch sprawiał, że ich dłonie sięgały po broń. Tylko raz ktoś ich wyprzedził: dwanaścioro Ithican, którzy z zainteresowaniem przyjrzeli się orszakowi Kerisa, po czym potruchtali naprzód, a żadne z nich nie odezwało się ani słowem.

Prawdopodobnie ze względu na czujne spojrzenia towarzysza Raina unikała Kerisa przez większość dnia, ale późno w nocy, kiedy wróciła z warty i zwinęła się na posłaniu, usłyszał jej szept:

– Czy to prawda, że udajesz się do Harendell, żeby studiować na uniwersytecie?

Keris był świadom, że Ithicanin stojący w odległości kilkunastu kroków mógł podsłuchać ich rozmowę.

– Tak. Od lat o tym marzyłem, ale ojciec dopiero niedawno się zgodził. Obaj jesteśmy szczęśliwsi, kiedy nie widujemy się zbyt często, a skoro znajdę się w Harendell, w ogóle nie będzie musiał mnie oglądać.

– Dlaczego?

– Dlaczego pragnę studiować czy dlaczego nie dogaduję się z ojcem? – Nie czekając na reakcję Rainy, mówił dalej: – Odpowiedź na oba pytania jest taka sama: wolę księgi od mieczy.

– Nie jesteś w tym osamotniony. – W głosie kobiety brzmiała tęsknota.

– W tym, że mam koszmarnego ojca czy że lubię duże biblioteki?

– W obu tych rzeczach. – Podłożyła sobie rękę pod głowę, a jej oczy błysnęły za maską. – Mój ojciec do niedawna był dowódcą Straży, więc nigdy nie miałam innej możliwości, jak tylko sięgnąć po miecz.

– Nie jestem pewien, czy ja mam inne możliwości, przynajmniej na dłuższą metę. W pewnej chwili będę musiał powrócić i podjąć walkę przeciwko Valcotcie.

Ta niekończąca się, bezsensowna wojna.

Raina przesunęła palcem po ziemi, a wtedy zauważył, że była bliżej niego niż poprzedniej nocy. Na tyle blisko, że mógłby jej dotknąć. Ale tego nie zrobił. I nie zamierzał.

Jej dłoń przestała się poruszać i przez chwilę myślał, że Ithicanka usnęła. Później jednak powiedziała:

– Kiedy zostaniesz królem, będziesz mógł zakończyć wojnę. Jeśli chcesz.

Keris zaśmiał się cicho, wiedząc, że w jego głosie zabrzmi gorycz.

– Wojna jest łatwa. Wyzwaniem jest pokój. Ithicanka powinna rozumieć to lepiej niż ktokolwiek inny.

– Teraz trwa pokój.

Książę poczuł mrowienie skóry, a kiedy się odwrócił, zobaczył, że jeden z mężczyzn z orszaku obserwuje go z posłania. Kiedy dostrzegł spojrzenie Kerisa, jego powieki opadły.

– Pokój jest jak taniec – powiedział książę cicho. – Może się udać tylko wtedy, jeśli oboje tańczący słyszą tę samą muzykę.

A Maridrina znała jedynie wojenne bębny.

* * *

Trzy dni. Od trzech dni maszerowali tym niekończącym się tunelem i zaczynał odczuwać klaustrofobię.

Jak również wyczerpanie.

„Śpij, idioto”, polecił sobie bezgłośnie, przekręcając się na posłaniu. Ale to nie niewygoda uniemożliwiała mu zaśnięcie – to jego umysł nie potrafił się wyciszyć. Keris nie umiał powstrzymać niekończących się obaw i niepokojów, które krążyły mu po głowie. A za każdym razem, kiedy ciało zmuszało go do odpłynięcia w sen, budził się gwałtownie z sercem walącym w piersiach.

W końcu poddał się i przetoczył do pozycji siedzącej, koc owinął mu się wokół kostek. Jedynym źródłem światła były dwie przygaszone latarnie. Jego towarzysze spali wzdłuż ściany mostu, niektórzy chrapali, a wszyscy śmierdzieli winem, ziemię zaś wokół nich zaśmiecały puste butelki. Wozy ustawiono pod ścianą, by pozostawić miejsce dla podróżujących na południe – co było konieczne, bo jego orszak błagał, by tego wieczora zatrzymali się wcześniej, tłumacząc to wyczerpaniem. Keris sądził, że Ithicanie zgodzili się jedynie po to, by nie słuchać jęków eskortowanych.

Spojrzał w drugą stronę, na nieruchomego Ithicanina śpiącego przy ścianie. Szybko doszedł do wniosku, że to nie Raina, co znaczyło, że stała na warcie dalej, w głębi tunelu.

Keris wstał i ruszył w tamtą stronę.

– Zostańcie w obozie, Wasza Wysokość – polecił Ithicanin stojący w pobliżu.

Keris odwrócił się tak, że szedł tyłem, i wyciągnął ręce przed siebie.

– A jak myślisz, dokąd właściwie zamierzam pójść?

Mężczyzna nie odpowiedział, a książę ominął zakręt i znalazł się w ciemności. Podskoczył lekko, kiedy dłoń Rainy zacisnęła się na jego ramieniu.

– Dokąd idziecie?

– Znaleźć ciebie.

Prychnęła z rozbawieniem.

– Dlaczego?

– Ponieważ jesteś jedyną osobą w tym przeklętym tunelu, której obecność uważam za znośną.

– Znośną, Wasza Wysokość? Cóż za komplement! Aż mnie palą policzki.

– Trudno to stwierdzić ze względu na maskę, którą nosisz. Jeśli rumieniec jest nagrodą za moje życzliwe słowa, zostałem okradziony.

– Może powinieneś złożyć skargę. W Ithicanie bardzo poważnie traktujemy kradzież.

Keris oparł się o ścianę obok Rainy i odetchnął słabą wonią mydła, która ją otaczała, mimo iż wewnątrz mostu nie mieli szansy się wykąpać, a wieziona przez nich woda służyła do picia. To było dziwne: otaczał ich ocean i przebywali w królestwie, w którym padało niemal bez ustanku, a jednak wewnątrz mostu woda była cenna.

– Dlaczego ją nosisz?

Miał własne zdanie na temat powodów, dla których Ithicanie nosili maski, kiedy kontaktowali się z ludźmi z zewnątrz, ale ciekawiło go, co ona miała do powiedzenia.

– Muszę przestrzegać prawa tak samo jak wszyscy inni.

Keris czekał w milczeniu. I czekał. A kiedy odchrząknęła, uśmiechnął się.

– Pewnie dlatego, że w czasie bitwy robimy bardziej onieśmielające wrażenie. Maski podtrzymują naszą reputację, że nie jesteśmy do końca ludźmi.

Musnęła go palcami, przelotnie, jakby przypadkowo, choć wiedział, że tak nie jest.

– Wydajesz mi się bardzo ludzka.

Raina mruknęła coś niezobowiązująco, po czym powiedziała pospiesznie:

– Myślę, że to kolejny sposób, żeby nas od siebie oddzielić… kolejny mur między Ithicaną a tym, co na zewnątrz.

Był skłonny się z tym zgodzić.

– Zdjęłabyś ją, gdybyś mogła?

– To zakazane. Podobnie jak odejście. Jak bycie czymkolwiek poza bronią, której celem jest obrona mostu. Jak ta rozmowa.

W jej głosie brzmiała gorycz, ale Keris nie potrafił dać jej spokoju.

– Nie o to pytałem.

Milczenie.

– Tak – szepnęła w końcu. – Gdybym mogła decydować, zrobiłabym to wszystko.

Keris odepchnął się od ściany, odwrócił do niej i uniósł dłoń, by objąć jej policzek. A kiedy się nie cofnęła, wsunął kciuk pod jej skórzaną maskę i powoli przesunął go do góry.

Westchnęła.

– Nie mogę.

– Nie możesz? Czy nie chcesz?

Nie odpowiedziała, ale złapała go za drugą rękę, splatając ich palce. Przyciągnęła go bliżej, tak że aż przylgnęła do niego piersiami. Ich spojrzenia zetknęły się w słabym blasku.

– Na Północnej Strażnicy czeka na mnie statek. – Keris nachylił się bardziej, luźny kosmyk włosów kobiety musnął jego policzek, gdy szepnął jej do ucha: – Mogłabyś pójść ze mną.

Taka propozycja była szaleństwem, proszeniem się o gniew zarówno ojca, jak i króla Ithicany. Ale Keris wiedział, jak to jest być więźniem okoliczności. Co to znaczy pragnąć ucieczki.

– Dopadliby mnie i stracili jako zdrajczynię.

Jedynie z powodu odejścia.

– Ithicana jest królestwem czy więzieniem?

– Obiema tymi rzeczami.

Jeden z mężczyzn z orszaku zachrapał głośno. Dźwięk ten odbił się echem w tunelu, ale Keris go zignorował, skupiając się na cieniach na twarzy Rainy. Na tym, jak ściskała jego rękę. Na rodzącym się w nim pożądaniu.

I wtedy Raina uniosła dłoń i razem zdjęli maskę, odsłaniając jej twarz. W półmroku nie widział jej dobrze, ale przesunął palcami po zaokrąglonych kościach policzkowych i łuku jednej brwi, a później pochylił się, by pocałować Rainę w usta.

Odetchnęła chrapliwie, po czym objęła go za szyję i przycisnęła do niego swe biodra, a jej język wsunął się do jego ust. Keris złapał równowagę, opierając się o wilgotną ścianę tunelu, uniósł Rainę i jęknął, kiedy otoczyła go w pasie długimi nogami.

Przesunął wargi z jej ust na szyję, a jej oddech ogrzewał jego czoło.

– Zabierz mnie ze sobą – szepnęła. – Chcę odejść z tobą.

– Tak zrobię.

W ten sposób rozwścieczyłby dwóch królów, ale żaden nic by nie zrobił, żeby nie wzbudzić złości tego drugiego, więc jakie to miało znaczenie?

Poczuł, jak Raina zanurza palce w jego włosach. Mocno przyciskała do niego uda, kiedy szarpnął za sznurówki jej tuniki i pociągnął materiał w dół, odsłaniając jej jędrne piersi. Przez chwilę całował je w skupieniu, po czym zacisnął wargi na nabrzmiałym sutku. Poczuł zadowolenie, kiedy jęknęła i gdy jej dłonie zsunęły się po jego ciele, by szarpnąć za pas.

I wtedy dobiegł ich odgłos kopyt. Raina oderwała się od niego i wylądowała na nogach, jednocześnie sięgnęła po broń u pasa. W pewnej odległości pojawiła się plama światła, a po chwili ukazał się osioł ciągnący wóz eskortowany przez czworo Ithican w maskach.

Raina uniosła palce do ust i zagwizdała, po czym poprawiła ubranie.

– Twoja maska – mruknął, a ona skoczyła i szybko podniosła skórę z ziemi.

Ale było już za późno.

Zobaczyli.

Ithicanka prowadząca osła odezwała się, kiedy znalazła się bliżej.

– Aster pobije cię do krwi, jeśli dowie się, że zabawiałaś się z Maridrinem, Raino. Szczególnie jeśli usłyszy, że robiłaś to na służbie. Zabieraj tyłek z powrotem do kąta, a może nie wspomnę Asterowi o tym, co właśnie zobaczyłam.

Nie czekając na odpowiedź, kobieta szarpnęła za lejce i powoli zniknęła za rogiem, a żaden z pozostałych Ithican nie odezwał się ani słowem.

– Kim jest Aster? – spytał Keris.

– To mój ojciec.

– Kolejny powód, żebyś weszła na statek.

Raina nie odpowiedziała, jedynie szarpnęła go za rękę i poprowadziła za wozem. Ludzie z orszaku Kerisa siedzieli na posłaniach. Na jego oczach kilku mężczyzn wstało i zaczęło wciągać buty, a robili przy tym wrażenie znacznie trzeźwiejszych niż powinni, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę rozrzucone wokół nich butelki po winie. I żaden z nich nie patrzył na zbliżający się wóz.

Keris poczuł mrowienie skóry.

– Co jest na tym wozie?

– Towary z Harendell. Najpewniej stal.

„Broń”.

Nagle jakby dostał obuchem, Keris zrozumiał wszystko i popchnął Rainę w stronę, z której przyszli.

– Uciekaj!

W chwili, w której wypowiedział to słowo, jego rodacy skoczyli na wóz i szarpnięciem zerwali okrywający go materiał, odsłaniając błyszczącą stal. Błyskawicznie chwycili za broń i odwrócili się do ithicańskich strażników, którzy właśnie dobywali broni.

Zamiast uciekać, Raina dobyła miecza i pobiegła w stronę bitwy. Większość Ithican już leżała martwa, a jego rodacy zwrócili się przeciwko niej.

– Raino! – Keris ruszył biegiem w jej kierunku.

Zwarła się z jednym z mężczyzn, kopnęła go w kolano i wypatroszyła, ale gdy odwróciła się w stronę innego, za jej plecami mignął cień. Kiedy mężczyzna wyłonił się zza wozu, Keris rozpoznał w nim tego, który ubliżył jej na Południowej Strażnicy. Na jego twarzy malowała się radość.

– Uważaj! – krzyknął Keris i chwycił za leżący miecz.

Ale było za późno.

Mężczyzna wyszczerzył zęby, zrobił wypad i wbił miecz w plecy Rainy tak mocno, aż sztych wyszedł po drugiej stronie. Raina sapnęła, kiedy szarpnął ostrze z powrotem, a Keris skoczył naprzód i złapał ją, gdy upadała.

– Co wy robicie? To nasi sojusznicy!

Ale nie byli nimi, Keris o tym wiedział. A raczej wiedział, że jego ojciec nie był sojusznikiem Ithicany.

Opuścił Rainę na ziemię i przycisnął dłonie do rany ziejącej w jej piersi. Krew wypływała między jego palcami, usta kobiety otwierały się i zamykały bezgłośnie, kiedy walczyła o oddech. Kiedy walczyła o życie.

Za jego plecami żołnierze jego ojca obmacywali podłogę mostu. Po chwili kamienna klapa otworzyła się bezdźwięcznie, a powietrze wypełniła świeża morska woń.

– Dokładnie tam, gdzie mówiła, że będzie – mruknął jeden z nich. – Jeśli zejdziemy na dół i wyjdziemy na zewnątrz, znajdziemy się tuż przed Środkową Strażnicą.

„Ona. Lara”.

Później mężczyzna, który dźgnął Rainę, stanął przed Kerisem.

– Obawiam się, że wasza podróż do Harendell została skrócona, Wasza Wysokość. Będziecie grzecznym księciem i zaczekacie tutaj, aż podbijemy Ithicanę, czy musimy uciec się do sznurów?

Keris rzucił się na niego, ale mężczyzna był gotów i w mgnieniu oka trzej przycisnęli go do ziemi, a inny owinął sznurem jego kostki i nadgarstki. Zabrali więcej broni z wozu i opuścili się przez klapę.

Później słyszał jedynie dudnienie własnego serca i chrapliwy oddech Rainy. Spojrzał jej w oczy.

– Nie wiedziałem.

Po jej policzku spłynęła łza.

– To ostatnie, czego pragnę. – Oczy go piekły. – Mam dość wojny. Dość niekończącej się walki. Dlatego jechałem do Harendell. Nie ze względu na księgi, ale dlatego, że nie mogę już znieść zabijania. Pragnąłem innego życia.

Zmarnowane słowa.

Zmarnowane uczucia.

Bo patrzące na niego oczy były puste i nieruchome.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: