Nieczuły casanova - ebook
Miliarder Riggs Bates dobrze wie, że pieniądze nie kupią mu szczęścia. Utrzymuje swój majątek w sekrecie, a kobiety zmienia jak rękawiczki. Przynajmniej do momentu, gdy zostaje przyłapany na romansie z zamężną prezenterką przez jej ambitną asystentkę.
Daphne Markham pragnie w życiu dwóch rzeczy: małżeństwa, które zapewni jej stabilność, i życia w Stanach. Gdy niedoszły narzeczony odchodzi, by „odnaleźć siebie”, a wiza pracownicza zbliża się do wygaśnięcia, dziewczyna decyduje się na drobny szantaż. Na szczęście Riggsowi również zależy na pozostaniu w Nowym Jorku, więc zaręczyny szybko dochodzą do skutku.
Mimo początkowej niechęci Riggs i Daphne zaczynają z czasem zauważać, ile ich łączy. Małżeństwo, które miało być fałszywe, coraz bardziej przypomina prawdziwy związek. Pytanie jednak, czy i ona, i on będą mieli na tyle odwagi, by sięgnąć po upragnioną miłość…
| Kategoria: | Erotyka |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68381-56-6 |
| Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DUFFY
Gdy oglądając Miłość jest ślepa i pochłaniając przepłacone ciastka, zalewałam się łzami i opłakiwałam zerwanie z mężczyzną, który miał być miłością mojego życia, było dla mnie jasne, że ta noc nie może już być gorsza. Może gdybym umarła. Choć wtedy zaznałabym tak upragnionej ulgi od tego całego bólu i cierpienia.
Czy miłość jest ślepa? Bardzo możliwe. Nie było innego powodu, dlaczego wcześniej nie zauważyłam wyraźnych znaków ostrzegawczych. Szczerze mówiąc, to nawet nie były znaki. Tylko cholernie jasny, niczym oczojebny billboard na Times Square, przekaz od wszechświata. Do tego okraszony rymowanką z melodyjką: Duffy, ale z ciebie głupia kwoka / marzy ci się wyjść za tego ćwoka / do ślubu nogami nie przebiera / czemu to do ciebie nie dociera?
Wszelkie prawa zastrzeżone itp. itd.
A poza tym to nie było nawet pełnoprawne zerwanie. Bardziej takie nie-do-końca-zerwanie. Półzerwanie. Zerwanie z kategorii: nie oczekuj, że będę na ciebie czekać, choć oboje wiemy, że będę. Zerwanie godne Rachel Green, takie zerwanie typu „mieliśmy przerwę”. Łapiecie, o co chodzi?
– Przynajmniej gorzej już nie będzie – wymamrotałam do ciastek, które w odpowiedzi pokruszyły się na moją przyodzianą w piżamę pierś.
Nie kuś, tłusta krowo – odpowiedział wszechświat, budząc do życia telefon leżący obok mnie na kanapie.
– Odwal się – bąknęłam, zanim spojrzałam na ekran, na którym wyświetliło się imię Gretchen.
Gretchen Beatty, moja szefowa, prowadząca The World Today, flagowy program WNT. Jako jej asystentka organizowałam każdy aspekt jej życia. To znaczy dopóki sześć miesięcy temu Gretchen nie oznajmiła, że zgodziła się objąć posadę sekretarza prasowego Białego Domu, i nie przeprowadza się z Nowego Jorku do stolicy. Co oznaczało również, że WNT nie przedłuży mi wizy pracowniczej. Jednak najgorsze było to, że choć zostało mi tylko kilka dni pracy, nie mogłam powiedzieć tej tyrance, co o niej myślę. To taki typ kobiety, która nie wystawiłaby mi referencji, gdybym dopuściła się czegoś tak błahego jak zamówienie jej dużego mrożonego americano z odrobiną śmietanki zamiast mleka owsianego.
Więcej o moich troskach później.
Odchrząknęłam i odblokowałam telefon.
– Halo?
– Dobry Boże, Daphne. Ty leniu. Odbierałaś jakieś dziesięć minut.
Zerknęłam na nowy zegarek. Była jedenasta wieczorem.
– Mogę coś dla ciebie zrobić?
Na pewno. Gdyby zmuszanie mnie do pracy po godzinach było dyscypliną olimpijską, Gretchen byłaby Sereną Williams tego sportu.
– Właśnie dotarło do mnie, że jutro są szóste urodziny Lyric. Byłam tak zajęta przekazaniem wszystkiego Claire, że zapomniałam kupić mojej gwiazdeczce prezent.
Zajęta jak cię nie mogę. To ja rozmawiałam z kobietą, która miała odziedziczyć tron Gretchen – dziennikarką śledczą Claire Scott – oraz gromadką jej asystentów.
Jako że z daleka widziałam, dokąd to zmierza, zapewniłam ją:
– Jutro z samego rana kupię jakieś prezenty. Masz na myśli konkretną kwotę?
Dwa dni po tym, jak zaczęłam dla niej pracować, Gretchen wręczyła mi swoją kartę kredytową. Od tamtej pory odpowiadałam za całe jej życie. W tym robiłam i woziłam zakupy do jej manhattańskiego mieszkania i płaciłam rachunki. Oprócz tego chodziłam na wywiadówki, wypełniałam karty do głosowania i pisałam felietony do prestiżowych magazynów. Naprawdę, żeby nie stracić pracy – i wizy – robiłam za nią wszystko, poza rodzeniem dzieci. A i to wyłącznie dlatego, że na moje szczęście, te były już na świecie.
– Jutro?! – Gretchen upiła głośno łyk drinka. – To pilna sprawa. Musisz załatwić to dziś. Jutro z samego rana jadę do Greenwich. Jason każe mi iść na urodziny, choć dosłownie tego samego wieczoru nagrywamy program. – Jęknęła, jak zawsze, kiedy wspominała o swoim mężu. – Powiedziałam mu, że wracam do miasta, zanim mała otworzy prezenty. Mam pewne zobowiązania. Dlaczego on nie potrafi tego zrozumieć?
Bo jesteś matką jego dzieci?
Spotkałam Jasona tylko kilka razy, ale podejrzewałam, że jest dużo milszy niż jego żona. Co prawda to samo mogłabym powiedzieć o garści zleżałych orzechów...
– Chcesz, żebym w środku nocy kupiła gdzieś prezent dla sześciolatki? – zapytałam bezbarwnym tonem.
Wow, karmo. Po prostu wow. Co ja takiego zawiniłam w poprzednim życiu? Skórowałam niemowlaki za hajs?
– Co?! – wrzasnęła Gretchen prosto do telefonu, próbując przekrzyczeć głośną muzykę. – Nie słyszę cię. Jestem w takim okropnym pubie. Pełno tu roboli. Nikt mnie nawet nie rozpoznał. Prostackie świnie.
– W kwestii prezentów... – powiedziałam, podnosząc głos. – Nie sądzę, by o tej godzinie cokolwiek było otwarte.
– Jak to nie?! – Gretchen brzmiała na oburzoną. – Właśnie przez takie podejście, wy, Brytole, straciliście swoje imperium, Daphne. Potraktuj to jak wyzwanie. Dasz radę, bo musisz dać radę. Wierzę w ciebie. A teraz pozwól, że zapytam: wierzysz w siebie?
Wierzę, że trzeba było zapić te ciastka winem. I może dorzucić jakiś Adderall.
– Zobaczę, co da się zrobić – odparłam.
– I pamiętaj, prezenty mają być u mnie, zanim wyjadę do Greenwich o szóstej.
– Szóstej wieczorem?
– Szóstej rano, głuptasie.
– Co? – zaskrzeczałam. – Nie dam...
Ale już było za późno. W słuchawce zapadła cisza.
◆ ◆ ◆
Wpatrywałam się w swoją komórkę i analizowałam następny ruch. Nie żebym miała jakiś większy wybór. Jeszcze przez dwa tygodnie Gretchen była moją szefową. Znając ją, gdybym teraz zaszła jej za skórę, obsmarowałaby mnie w każdej agencji informacyjnej w Nowym Jorku.
Dlatego niechętnie podniosłam telefon i zadzwoniłam do BJ-a.
Mojego byłego, BJ-a. Tego samego, z którym dziś się rozstałam. Tak, tego gnojka.
– Duffy! – Brzmiał jednocześnie na zachwyconego i zadowolonego z siebie. Dlaczego miałoby być inaczej? Na odchodne rzuciłam mu, że nigdy więcej nie chcę z nim rozmawiać. Całe czterdzieści pięć minut temu. – Zmieniłaś zdanie, co? Może zamówię ci ubera, przyjedziesz do mnie i przegadamy sobie wszystko?
– W zasadzie to potrzebuję twojej pomocy. – Ale odważne zagranie. – To nagły wypadek. Znasz kogoś, kto ma sklep z zabawkami, albo kogoś, kto mógłby pociągnąć za sznurki i otworzyć dla mnie jakiś o tej porze?
Pozwoliłam sobie poprosić go o pomoc tylko dlatego, że przez lata nieraz ratowałam mu tyłek. Napisałam za niego całą pracę dyplomową, kiedy studiowaliśmy na Cambridge, na ostatnią chwilę piekłam torty urodzinowe dla jego rodziny, a raz nawet własnoręcznie opróżniłam gruczoły okołoodbytowe podstarzałego yorka jego mamy.
– Zabawkami dla dorosłych czy zabawkami-zabawkami? – spytał.
– To drugie. – Odsunęłam głowę i skrzywiłam się do telefonu. – Zakup wibratora to rzadko nagły przypadek.
BJ jęknął.
– Znów Gretchen? – Czy naprawdę będziemy uprawiać teraz jakieś pogaduszki, jakby dosłownie przed chwilą nie poinformował mnie, że za kilka dni wyjeżdża do Katmandu w Nepalu, za nic mając pięć wspólnych lat?
– Lyric ma jutro urodziny – potwierdziłam.
– Daj mi chwilkę. Coś ogarnę.
– Dzięki.
Brendan Ronald Junior pochodził z rodziny Abbottów, co oznaczało, że uprzywilejowanie wylewało mu się uszami. Miał nieprawdopodobne szczęście. Abbottowie byli znani w Nowym Jorku – ich nazwisko otwierało wiele drzwi... i portfeli. BJ miał znajomości, które czyniły go zjawiskiem, jakie dotąd widywałam tylko w telewizji. Ja dorastałam w mieszkaniu komunalnym w Tooting Broadway. Moi rodzice dopiero niedawno przenieśli się do bliźniaka, zaledwie przecznicę od miejsca, w którym się wychowałam. Kiedy pierwszy raz spotkałam BJ-a lata temu w Cambridge – ja na pełnym stypendium, on ze swoim nazwiskiem nad wejściem do skrzydła biblioteki – myślałam tylko o jednym: co zrobić, żeby go przy sobie zatrzymać. Żeby skapnęło mi coś z jego fortuny. Tej metaforycznej i tej całkiem dosłownej.
Mój ojczym miał bar z frytkami, a moja mama była gosposią. Byliśmy na przeciwnych krańcach określenia „wpływowi”. Czyli? Odpływowi? Mama kupowała przecenione ziemniaki w portugalskim sklepie na parterze i ciągle polowała na kupony na mleko i chleb.
Mój telefon zawibrował ponownie po trzech minutach.
Odblokowałam go.
– Tak?
– O północy. FAO Schwarz. Jakaś babka imieniem Kayleigh otworzy dla ciebie sklep. Ale będziesz mieć tylko dziesięć minut i nie włączy świateł – powiedział z ociąganiem BJ. Pewnie wkurzył się, że nie padłam mu do stóp.
„Och, daj spokój, Duffy. Wiesz, że nieźle harowałem przez ostatnich kilka lat. Zasługuję na te wakacje. To tylko sześć miesięcy. Będę się bujać z mnichami. Nauczę się medytować”. Moją pamięć zaatakowały fragmenty ostatniej rozmowy, zerwania, które miało miejsce w naszej ulubionej restauracji.
– To wystarczy. Dzięki.
„...obiecałeś, BJ. Mówiłeś, że się oświadczysz. Liczyłam na ciebie. Dlatego czekałam. Moja wiza wygasa za dwa tygodnie. Nie możesz mi tego zrobić”.
– No... – BJ chyba nie chciał się rozłączać. – Wydaje mi się, że nadal jesteś na mnie zła. Pozwolisz mi się kiedyś wytłumaczyć?
„Jezus, Duff, zero presji. Nic dziwnego, że mam wątpliwości w sprawie zaręczyn. Czuję się jak gadający portfel. Poza tym przecież możesz lecieć ze mną do Nepalu”.
„Nie, nie mogę. Jeśli chcę tu zostać, nie mogę opuszczać Stanów, ciulu”.
– Wysłuchałam cię – wcięłam się. – Serio, zalałabym sobie uszy wybielaczem, gdybym dzięki temu mogła od-słyszeć choć część tego, co powiedziałeś.
„Jeśli zależy ci tylko na tej cholernej wizie, znajdź sobie innego frajera, Duff. To że ty i moja mama na mnie naciskacie, nie znaczy, że jestem gotowy na małżeństwo. Wiem, że mówiłem, że będę, ale ludzie zmieniają zdanie. To się nazywa rozwój”.
– Nie chciałem być wredny. Wiem, jak bardzo kochasz to miasto. To powinno ci pokazać, jak bardzo mi zależy! – protestował. – Pozwalam ci zrobić coś, co sprawiłoby mi dużo bólu, żebyś mogła zrealizować swój potencjał. To ostateczne poświęcenie: pozwolenie ci, żebyś wyszła za innego.
Pozwalam. Ktoś powinien kupić mu kalendarz. I przekonania. Dziewiętnasty wiek już za nami.
– Dzięki jeszcze raz za pomoc, BJ. Baw się dobrze.
– Czyli co? Nawet się ze mną nie prześpisz, zanim wylecę? Ostatni raz?
Rozłączyłam się, odgrażając się pięścią sufitowi mojego niespełna pięćdziesięciometrowego mieszkania przy Madison Avenue.
Bóg mnie zawiódł. Koniec, nigdy więcej nie będę przestrzegać postu.
◆ ◆ ◆
Było już pół godziny po północy, kiedy po wycieczce do FAO Schwarz taksówka zmierzała, by odstawić mnie pod eleganckie mieszkanie Gretchen na Upper East Side. Jeśli dopisze mi szczęście – co, jak można się spodziewać na podstawie rozwoju wypadków tego wieczoru, nie było zbyt prawdopodobne – moja szefowa będzie spała głęboko, a ja po prostu po cichu zostawię prezenty.
– To musi być naprawdę wyjątkowa księżniczka, skoro dostaje tyle prezentów. – Taksówkarz zerknął na mnie w lusterku wstecznym.
Siedziałam zakopana pod lawiną pastelowych paczek – były w nich wyglądające jak ludzkie dzieci lalki, nerki ze wzorem w Barbie, jednorożec do jeżdżenia i naturalnej wielkości kangur. (Czy ludzkość kiedykolwiek pogodzi się z faktem, że kangury to agresywne gnoje, a nie jakieś urocze pluszaczki? Przydałby mi się kontakt do ich działu PR).
– Można by tak pomyśleć – wymamrotałam, wyglądając przez okno, za którym migały wieżowce. Nocą Manhattan był wyjątkowo ładny. Elegancki, śmiały, pełen obietnic i perspektyw. – Wciskanie dzieciom kasy to nie miłość. Tylko przyznanie się do winy.
Samochód zatrzymał się przy krawężniku. Zasalutowałam Terrence’owi, odźwiernemu, mijając go w pośpiechu. Był przyzwyczajony, że zjawiam się tu o każdej porze dnia i nocy. Po chwili ćwiczeń oddechowych i wmawiania sobie, że najgorsza część nocy już na pewno za mną, wcisnęłam się do windy razem z bimbalionem prezentów dla Lyric.
Kiedy drzwi się otworzyły, przywitały mnie cztery przepełnione worki ze śmieciami, które moja szefowa postanowiła postawić przed wejściem do mieszkania. Gretchen wyjaśniła mi kiedyś, że nie wierzy w samodzielne wyrzucanie swoich śmieci. Jakby za sprzątanie jej mieszkania odpowiadali obcy albo kryptydzi.
Ominąwszy przeciekające worki, balansując pakunkami, wbiłam kod i odblokowałam drzwi mieszkania szefowej.
Gdy je otworzyłam, przeklęty kangur wypadł mi z rąk i spadł na podłogę. Potknęłam się o niego i poleciałam do przodu, łykając gwałtownie powietrze. Na szczęście – i stosuję ten termin dość swobodnie – wylądowałam na pluszaku. Sukienka mi się podwinęła, zapewniając mojemu tyłkowi chwilę wolności. Co gorsza, miałam na sobie seksowne majtki, które kupiłam w zeszłym tygodniu w nadziei, że BJ mi się dziś oświadczy. Czarne i koronkowe, z czerwoną kokardką z tyłu, zaraz nad rowkiem.
Z twarzą między nogami kangura (oczywiście nie mogłam wylądować na nim w pozycji misjonarskiej, to nie byłoby dość upokarzające) pomyślałam, że naprawdę, na serio, bez wątpienia, nie może być już gorzej.
Wszechświat jednak przyjął wyzwanie.
Bo kiedy tylko podniosłam głowę znad kangurzego krocza, zdałam sobie sprawę, czego stałam się świadkiem.
Otóż moja zamężna szefowa uprawiała seks z mężczyzną, który z pewnością nie był Jasonem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------