- W empik go
Nieczystość. Tom 1. Siedem Grzechów Głównych - ebook
Nieczystość. Tom 1. Siedem Grzechów Głównych - ebook
Karą za NIECZYSTOŚĆ jest śmierć...
W Sochaczewie dochodzi do brutalnych morderstw na dziewczynkach. Szybko na jaw wychodzi, że sprawcą jest ten sam człowiek, który przed laty zgwałcił siostrę komisarza Gabriela Skoniecznego, a dziś zostawia na miejscach zbrodni listy do niego. Dla policjanta sprawa staje się bardzo osobista, tym bardziej że zabójstwa są coraz bardziej okrutne, a czasu jest coraz mniej. Aby znaleźć mordercę, Skonieczny musi współpracować z psychiatrą Elizą Falkowską, której życie również nie oszczędzało.
„Nieczystość” to pierwszy tom mrocznej serii kryminalnej Siedem Grzechów Głównych, w której wątki religijne łączą się z psychologicznymi, by wskazać czytelnikowi drogę do zaburzonego umysłu mordercy.
Katarzyna Kulcak – na co dzień związana z polskim wymiarem sprawiedliwości, zgłębiająca meandry polskiego postepowania cywilnego. Teraz jednak zdecydowała się na realizowanie swojej długoletniej pasji, jaką jest pisanie książek. Kocha książki Stephena Kinga, które zainspirowały ją do tworzenia własnych opowieści. W wolnych chwilach chodzi na spacery, czyta niezliczoną ilość książek oraz zajmuje się swoim ukochanym kotem. Pasjonatka włoskiego jedzenia, miłośniczka gór, wszelkiej grozy, horrorów i kryminałów. Uwielbia się bać, choć ubolewa nad spadkiem jakości produkowanych filmów grozy. Miłośniczka „Koszmaru z ulicy Wiązów” i serii Krzyk.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67718-36-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miała wrażenie, że umarła.
Próbowała otworzyć oczy. Nie miała jednak siły, by zrobić to choć na krótką chwilę. Instynktownie czuła, jak na prawym oku powiększa się opuchlizna. W końcu ostatkiem sił udało jej się uchylić powieki, a wówczas oślepiające światło zaczęło wwiercać się w jej mózg i uderzać z siłą tysiąca ostrych, drobnych igieł. Takich, które nie dawały wytchnienia i sprawiały, że na niczym nie mogła skupić myśli. Poczuła, że leży na czymś twardym, czymś, co powodowało, że plecy bolały ją niemiłosiernie, a przeszywający ból w lewym kolanie nie ustępował i pulsował w rytmie krwi pompowanej przez serce.
Chciała się przekręcić, by ulżyć swojemu zmęczonemu ciału. Przy pierwszej próbie dotarło do niej, że ręce i nogi miała skrępowane. Próbowała się wyswobodzić z krępujących ją więzów, ale sznury były zbyt mocno zaciśnięte. Otarła sobie nadgarstki, czując, jak piecze ją skóra w miejscach powstałych ran. Nie wiedziała, ile czasu upłynęło. Czuła zaś, że jej dłonie są niewyobrażalnie zdrętwiałe, a mrowienie rozpoczęło wędrówkę wzdłuż obolałych lędźwi. Zaschło jej w ustach. Pragnienie narastało, język stał się szorstki, a gardło paliło niemiłosiernie. Jednak gdy jej oczy przyzwyczaiły się do napierającego na nią światła, nie dostrzegła wokół siebie najmniejszej butelki wody. O jedzeniu nie wspominając.
Czuła się słaba. Nie docierało do niej jeszcze, co się z nią stało. Zupełnie straciła poczucie czasu. Wszystko to, co widziała, jej rozum starał się przetworzyć i umiejscowić w nowej, otaczającej rzeczywistości. Wiedziała, że musi zachować zdrowy rozsądek, ale panika zaczęła powoli się przedzierać do jej otępiałego umysłu. Starała się skupić i ostatkiem sił pobudzić do działania.
Bezskutecznie.
Nie pamiętała, co się z nią działo. Jakby ktoś zabrał jej pamięć, a co za tym idzie ostatnie godziny jej życia.
Leżąc na zimnej podłodze, gorączkowo zastanawiała się, kto jej to zrobił. W pewnej chwili, gdy mocniej wciągnęła powietrze, dotarł do niej ogromny smród miejsca, w którym się znajdowała. Woń zjełczałego jedzenia i zwierzęcych odchodów zaczął opanowywać jej nozdrza. Fetor mieszał się z zapachem jej strachu. Cienka stróżka potu powędrowała wzdłuż linii jej kręgosłupa. Walcząc ze sobą, powstrzymała odruch wymiotny. Czuła w ustach posmak żółci i niestrawionego jedzenia. Przełknęła, próbując zapanować nad reakcjami organizmu. Nieznacznie poruszyła rękoma, ale nie mogła nic wyczuć. Jedynie lepką, brudną podłogę.
Chłód powoli ogarniał jej zmęczone i zbolałe ciało. Panoszył się w niej, nie pozwalając znaleźć ukojenia. Oparła głowę na podłodze i raz jeszcze spróbowała rozejrzeć się po pomieszczeniu. Zdawało jej się, że kogoś widziała. Jakiś cień stojący pod ścianą, jednak wszechogarniająca cisza nie pozostawiała złudzeń.
Była sama.
Leżąc na prawym boku, powoli przesuwała się po chropowatej podłodze. Szukała miejsca, które dałoby jej jakiekolwiek podparcie. Po kilku minutach zrezygnowana chciała zaprzestać dalszych prób, ale w tym samym momencie jej ręce poczuły chłodny dotyk ściany. Przylgnęła do niej szczelnie. Delikatnie przeniosła ciężar ciała na stopy. Pewna, że obie stopy dotykają podłoża, a za sobą ma stabilne oparcie w postaci ściany, z impetem wystrzeliła w górę. Nie przewidziała jednak, że ze zmęczenia zakręci jej się w głowie, a kolano, którego tępe pulsowanie boleśnie odczuwała, leżąc, nie pozwoli na przybranie pozycji stojącej.
Zachwiała się i z hukiem uderzyła o podłogę, tracąc przytomność.
Kiedy się ocknęła, leżała na lodowatej posadzce. Zamknęła oczy i wtedy wszystko poczuła. Usłyszała cykanie świerszczy, szczekanie psa, a z oddali doszedł ją dźwięk pasących się krów. Powolne muczenie zwierzyny. Dźwięk niespiesznie zrywanej przez nią trawy i mozolnego, leniwego przeżuwania uzmysłowił jej, jak bardzo surrealistyczne było jej położenie. Obok tętniło życie. Wszystko było na swoim miejscu.
Poza nią.
Gdzie ja do cholery jestem? – pomyślała. Nim w głowie wybrzmiały jej kolejne pytania, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Rześkie powietrze wypełniło przez chwilę jej nozdrza i przypomniało, że i w niej nadal tli się życie. Dostrzegła ciemną postać zbliżającą się w jej stronę, jednak nie potrafiła rozpoznać sylwetki. W odruchu ogarniającej ją paniki zaczęła z powrotem przesuwać się w stronę ściany. Nagle mężczyzna zbliżył się do niej, łapiąc za włosy. Poczuła, jak napinają się jej mięśnie. Próbowała przygotować się do ataku, choć czuła się zupełnie bezbronna. Mężczyzna nachylił się nad nią, zbliżył swoje usta do jej twarzy. Poczuła jego nieświeży oddech, zmieszany z niestrawionym alkoholem. Przez niego zaś przebijał się zapach tanich perfum, który zostawił ślad w zakamarkach jej umysłu. Mężczyzna szarpnął ją do tyłu. Boleśnie uderzyła głową o ścianę. Napastnik kilka razy powtórzył czynność, zanim wyszeptał jej wprost do ucha:
– Myślałaś, że nie spotka cię kara?
Usłyszała, jak zbiera ślinę, by po chwili splunąć na jej twarz.
– Plugawa dziwko. Dziś w moich rękach znajdziesz swoje odkupienie. Nie zasłużyłaś na to, żeby żyć!
Z impetem uderzył ją w brzuch. Bił tak długo, aż ponownie straciła przytomność. Każde uderzenie rozlewało się falą otępiającego bólu. Ostatnie, co zapamiętała, to nieludzki śmiech połączony z otaczającym ją fetorem rozkładu.CZĘŚĆ PIERWSZA
_Cóż więc powiemy?_
_Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska była obfitsza?_
_Przenigdy!_
_Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy?_
List Do Rzymian 6, 1–2
_Pokropię was czystą wodą, abyście się stali czystymi,_
_i oczyszczę was od wszelkiej zmazy i od wszystkich waszych bożków._
_I dam wam serce nowe i ducha nowego tchnę do waszego wnętrza._
_Uwolnię was od wszelkiej nieczystości waszej._
_Będziecie czuli obrzydzenie do siebie samych z powodu waszych grzechów i waszych obrzydliwości_
Księga Ezechiela 36, 25 n. 29, 31Rozdział 1
Eliza Falkowska niespokojnie kręciła się w dużym, podwójnym łóżku. Łóżku, które zazwyczaj dzieliła ze swoim mężem, Przemkiem. Teraz była jeszcze sama. Skulona w pozycji embrionalnej, czekała. Odkąd była dzieckiem, tylko taka pozwalała jej czuć się bezpiecznie. Nogi podciągnęła pod brodę i mocno obejmowała je rękami. Wiedziała, że Przemek niedługo wróci. Bała się patrzeć na zegarek. Bała się upływającego czasu. Bała się, a mimo tego i tak w myślach odliczała minuty do jego powrotu.
Tik. Tak. Tik. Tak.
Nie chciała dziś przeprowadzać z mężem żadnych rozmów, a tym bardziej nie miała ochoty na małżeński seks. Wiedziała, że cokolwiek dziś nie powie, skończy się źle. Każdy argument przez nią przedstawiony Przemek zinterpretuje na swój sposób i finalnie to ona będzie najgorszą żoną świata.
Zawsze była najgorsza. Jak bardzo by się nie starała, Przemek potrafił znaleźć najmniejszą rzecz, która dyskredytowała wszystko inne, co zrobiła dobrze. Kontrolował ją w każdy możliwy sposób. A przynajmniej tak mu się wydawało.
Nasłuchiwała.
Najmniejszego uderzenia drzwi na klatce schodowej, stanowczych kroków na schodach, a wreszcie klucza przekręcanego w drzwiach.
W całym mieszkaniu było ciemno. Nie chciała, by światło sygnalizowało, że jeszcze nie śpi. Miała nadzieję, że mąż uwierzył w to, że źle się czuje, i pozwoli jej dalej spać, bo tego, że obudzi ją, gdy wróci do domu, była pewna. Tak jak tego, że na końcu pacierza należy powiedzieć amen.
Myślała o przyszłości i o tym, jak teraz wygląda jej życie. Jej myśli ciągle wędrowały w stronę tego, co może się wydarzyć. Nie czuła się gotowa na przyszłość i była pewna, że nigdy nie będzie. W głowie miała ułożonych milion różnych scenariuszy, ale żaden z nich nie wydawał się jej właściwy. Tym, który wskaże jej drogę do dalszego postępowania i tego jak powinna żyć.
Czekała. Odrętwiała. Zrezygnowana. Uległa. Eliza Falkowska była całkowicie zależna od swojego męża.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk klucza wkładanego do zamka. Usłyszała, jak cicho się przekręca, a klamka ustępuje pod naporem dłoni Patryka. Drgnęła przestraszona i mocniej zacisnęła oczy.
Wrócił – pomyślała przerażona. Po cichu szczelniej owinęła się kołdrą. Starała się oddychać miarowo, by sprawiać wrażenie, że śpi. Równy, głęboki oddech – powtarzała w myślach.
Przemek zamknął drzwi i odwiesił klucz. Delikatnie położył na podłodze torbę podróżną. Zerknął w stronę sypialni i Eliza poczuła na sobie jego wzrok. Czuła, jak się jej przygląda. Dopiero po chwili wszedł do łazienki. Słyszała, jak myje zęby, a później odkręca wodę w prysznicu. Dźwięk płynącej wody działał na nią usypiająco, ale nie potrafił uspokoić jej rozszalałego serca.
Muszę spać. Muszę spać – powtarzała niczym mantrę. Przyłożyła rękę do falującej klatki piersiowej, mając nadzieję, że w ten sposób ukoi swoje zdenerwowane serce.
Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.
Po upływie kilku minut poczuła, jak mąż kładzie się koło niej. Przyniósł ze sobą zapach pasty do zębów i żelu pod prysznic Old Spice. Przytulił się do jej pleców. Jego oddech drażnił skórę na jej szyi, a ciepło ciała sprawiło, że nagle zrobiło się jej duszno. Ręka męża, jak to zwykle bywało po powrocie, od razu zawędrowała do jej pełnych, nabrzmiałych piersi. Zaczął je dotykać, ugniatać w swojej dużej dłoni. Zwinne palce powędrowały do jej sutków. Początkowo robił to powoli. Później coraz bardziej nachalnie i zaborczo. Eliza, nie mogąc już dłużej znieść jego dotyku, udała, że się budzi z głębokiego snu.
– Cześć, kochanie, nie wiedziałam, że już jesteś – wyszeptała udawanym, zaspanym tonem. – Szybciej dziś wróciłeś?
Przeciągnęła się nieznacznie i pocałowała go w policzek.
– Pewnie, że jestem, skarbie. Strasznie się za tobą stęskniłem i udało mi się zjechać trochę wcześniej.
Na dowód tego zaczął ją całować. Najpierw po szyi, później smakował jej usta. Podniósł jej koszulkę i zapamiętale zaczął ssać jej piersi. Zachowywał się jak małe dziecko. Potrafił nawet zasypiać z głową pomiędzy jej piersiami, trzymając w ustach jej sutek. Eliza próbowała odwzajemnić pieszczoty, poddać się temu, co ofiaruje jej mąż, ale po kilku nieudanych pocałunkach wiedziała, że nie wytrzyma. Zrezygnowana zwróciła się w jego stronę.
– Przemek, proszę, daj spokój. Naprawdę jestem dziś zmęczona.
– Elizka, co ty mówisz? Ty wiecznie jesteś tylko zmęczona i zmęczona. Nie widzieliśmy się tydzień! – Zaczął się denerwować. – Tydzień! Chyba po tygodniu mam prawo stęsknić się za swoją żoną? Gdybym wiedział, że tak się będziesz zachowywała, nigdy nie pozwoliłbym, żebyś zaczęła te bzdurne studia! Nigdy! Rozumiesz?!
Złapał ją za włosy. Widziała narastającą w jego oczach furię.
– Tak, masz. Ale tak jak mówiłam, nie czuję się dzisiaj dobrze.
– Jak chcesz. A tak w ogóle, to czy ostatnimi czasy czułaś się kiedykolwiek dobrze? Skoro masz być lekarzem, może powinnaś się zdiagnozować? Albo skoro nie potrafisz tego zrobić, idź do kogoś, kto posiada do tego odpowiednie kompetencje? – zaakcentował ostatnie słowo, by pokazać Elizie, co tak naprawdę sądzi na temat jej nauki. – Jak sądzisz? – wycedził tuż przy jej twarzy.
– Jestem po prostu zmęczona.
– Zmęczona? Dobre sobie. Jak możesz być zmęczona, skoro nic nie robisz poza nauką i dorywczą pracą? Na głowie masz tylko dbanie o dom, a to przecież żaden obowiązek. Każdy głupi to potrafi.
Eliza nie odpowiedziała. Z Przemkiem się nie dyskutowało. Był zdania, że jego światopogląd jest jedyny i słuszny.
– Nie myśl sobie, że jutro ci odpuszczę – kontynuował swój monolog. – Jesteś moją żoną. Żony muszą spełniać swoje małżeńskie obowiązki – wychrypiał, zaciskając rękę na jej szyi.
Eliza stłumiła narastający szloch. Przemek rozluźnił uścisk, a ona natychmiast odwróciła się na bok. Oddychała ciężko, w przeciwieństwie do męża. Słysząc jego miarowy oddech, była pewna, że zasnął. Wzięła do ręki telefon i pomimo tego, co się przed chwilą stało, zadowolona zobaczyła na ekranie ikonę przychodzącej wiadomości. Odblokowała ekran. SMS był lakoniczny, ale dla niej znaczył wszystko: „Odeszłaś? Pomóc Ci? Karolina”.
Poczuła ulgę. Wiedziała, że nie jest sama. Zablokowała ekran telefonu i nim zdążyła go odłożyć, usłyszała głos męża:
– Możesz mi, kurwa, łaskawie wytłumaczyć, kim jest Karolina i dlaczego pyta, czy ode mnie odeszłaś?
Eliza miała wrażenie, jakby nagle cały świat się zatrzymał. Wstrzymała oddech i powoli odwróciła się w stronę Przemka. Usłyszała skrzypnięcie sprężyny w łóżku. Poczuła, że Przemek zrzucił z siebie kołdrę.
Nauczona doświadczeniem, nastawiała się na najgorsze.
– Co masz mi do powiedzenia? – wykrzyczał. – Jakim prawem jakaś Karolina, której, o dziwo, nie znam, pisze do ciebie takie SMS-y?! I co ma znaczyć pytanie, czy odeszłaś? Czy odeszłaś ode mnie?! Ode mnie? Miałaś w planach mnie zostawić? I łaskawie zapomniałaś mi o tym powiedzieć? – Falkowski zasypał Elizę kawalkadą pytań. Żyłka na jego czole dynamicznie pulsowała. W kąciku ust dostrzegła ślady śliny.
– Kochanie, to nie tak jak myślisz – wyszeptała, kładąc rękę na jego ramieniu.
– Nie tak jak myślę? Nie tak? To kurwa jak?! Chyba sobie, kurwa, żartujesz.
Strząsnął jej rękę i wstał z łóżka. Założył na siebie koszulkę i zaczął krążyć po pokoju. Eliza wsłuchiwała się w jego rytmiczne kroki, starając się jednocześnie ułożyć odpowiednie wytłumaczenie. Nie musiało być prawdziwe. Najważniejsze, żeby jej mąż w nie uwierzył.
– Wytłumacz mi zatem. Słucham.
Z jego ust padło dokładnie to, co Eliza chciała usłyszeć. Usiadł na skraju łóżka, bębniąc palcami o udo, starając się jednocześnie ukryć narastające zniecierpliwienie. Eliza podświadomie czuła, że nie może więcej zwlekać i rozpoczęła grę. Grę słów, pozorów i wzajemnych oczekiwań. Grę, od której zależało, czy jej małżeństwo przetrwa. Wiedziała, że Przemek za chwilę straci cierpliwość, a gdy to się stanie, nie będzie dłużej bezpieczna.
– Karolina to moja koleżanka z pracy – rozpoczęła nieśmiało. – Często cię nie ma, więc nawet nie miałam kiedy ci o niej opowiedzieć.
– No tak, teraz to jeszcze moja wina, że mnie nie ma i dlatego mi nie powiedziałaś. Tak to sobie wymyśliłaś? Poza tym przecież mogłaś mi o tym powiedzieć przez telefon. Aż tak wielki ból sprawia ci myślenie?
– Nie rozumiem, co masz na myśli.
– Dobrze wiesz. Nie zgrywaj idiotki. Z jakiej pracy? A przede wszystkim z której? Zmieniasz pracę tak często, że nawet nie wiem, gdzie teraz pracujesz! I z kim!
– Nie mów, że nie wiesz, gdzie pracuję. To zakrawa na hipokryzję z twojej strony. – Westchnęła teatralnie. Rozmowa zaczęła przyjmować nieprzychylny dla niej kierunek. – Z Karoliną pracujemy razem w barze na ulicy Reymonta. Koło policji, tuż przy parku miejskim.
Podciągnęła kolana pod brodę. Oczekiwała kolejnego gradu pytań zapowiadających burzę, jaka miała się rozpętać.
– A to ciekawe, wiesz? Chyba całkiem niedawno zaczęłaś tam pracę i w tak krótkim czasie tak bardzo zbliżyłaś się do nowej koleżanki, że ta cię pyta, czy odeszłaś od męża? Od męża, z którym, o ile mnie pamięć nie zawodzi, jesteś pięć lat! Pięć, kurwa, lat, które poświęciłem dla ciebie. Ściągnął obrączkę i pokazał znajdującą się na niej datę ślubu. – Widzisz? – zbliżył się do niej. – Czy mam ci to inaczej przypomnieć?
Nim Eliza zrozumiała, co się dzieje, wymierzył jej siarczysty policzek. Spuściła wzrok, a jej twarz i dekolt natychmiast pokryły się czerwonymi plamami. Nigdy nie potrafiła oszukać reakcji swojego organizmu.
– Mowę ci odebrało? Nie umiesz odpowiedzieć? – Przemek zachowywał się, jakby to, co zrobił przed chwilą, nie miało żadnego znaczenia. Eliza zebrała się w sobie i odpowiedziała:
– Przemek, źle to wszystko zrozumiałeś. Ona nie pytała o to, czy odeszłam od ciebie, ale czy odeszłam z pracy. Rozmawiałyśmy ostatnio o tym, że nie pracuje mi się dobrze z kierownikiem baru i że zakończy się to moim zwolnieniem.
Skupił wzrok na Elizie. Ręce jej drżały i czuła, jak strużka potu spływa wzdłuż jej kręgosłupa. Kilka razy okrążył pokój, po czym poszedł do kuchni. Otworzył lodówkę, a do jej uszu dotarł charakterystyczny dźwięk otwieranej puszki z piwem. W nocy dźwięk rozchodzący się w mieszkaniu zdawał się zwielokrotniony. Z kuchni dobiegło głośne przełykanie alkoholu. Obrzydliwe beknięcie natomiast zwiastowało powrót Przemka do sypialni. Stanął przed nią i ostentacyjnie dopił resztkę trunku. Spojrzał na Elizę z wyrazem nienawiści w oczach i wycedził:
– Daj mi telefon! – warknął, wyciągając rękę w jej stronę.
Eliza przygotowała się na taką ewentualność. Posłusznie przekazała komórkę. Przemek zaczął zapamiętale przeglądać telefon pod kątem niechcianych SMS-ów i listę kontaktów. Z każdą kolejną sekundą jego policzki przybierały odcień burgundu. Chciał pociągnąć kolejny łyk piwa, ale gdy zrozumiał, że puszka jest pusta, zdenerwowany zgniótł ją i niewiele myśląc, rzucił ją w stronę żony. Odsunęła się, a puszka z hałasem wpadła za łóżko.
– Widzę, że wykasowałaś tego SMS-a? Myślisz, że jesteś taka sprytna? Daj mi numer do tej Karoliny, bo w książce adresowej też go nie zapisałaś.
– Po co ci numer do niej? To moja koleżanka, nie twoja!
Przemek podbiegł do żony i uniósł rękę, chcąc ją znowu uderzyć.
– Daj mi, kurwa, ten numer!
Wystraszona spojrzała niepewnie na męża i wyszeptała:
– Sześć dwa osiem pięć pięć dwa jeden dwa dziewięć. – Była przygotowana na taką ewentualność. Wściekły Przemek nie zwrócił uwagi, że Falkowska podyktowała mu numer z pamięci bez jakiegokolwiek zająknięcia.
Przycisnął telefon do ucha. Eliza, siedząca nieopodal, słyszała dźwięk sygnału połączenia. Myśląc, że nikt nie odbierze, odetchnęła z ulgą. Przemek jednak nie ustawał w próbach nawiązania połączenia i za trzecim razem w słuchawce usłyszał męski głos.
– Halo? – zapytał nieznajomy.
– Dobry wieczór, z tej strony Przemek Falkowski – przedstawił się. – Czy mógłbym rozmawiać z Karoliną?
– Przepraszam, ale nie będzie to możliwe. Kim pan jest?
– Jestem mężem Elizy Falkowskiej. Moja żona i niejaka Karolina, z którą chciałbym porozmawiać, ponoć są koleżankami z pracy. – Przemek nie ustępował. Zacisnął zęby i pięści. Był gotowy do ataku.
– Tak jak mówiłem, nie będzie to możliwe. – W głosie mężczyzny nadal rozbrzmiewały spokojne nuty.
– Jak to nie będzie możliwe? Daj mi, kurwa, do telefonu Karolinę! – Głos Falkowskiego przeszedł w krzyk.
– Niech się pan uspokoi, Karolina śpi.
– To ją obudź, złamasie! Muszę z nią porozmawiać!
– Nie będę nikogo budził – zapewnił rozmówca. – Karolina śpi.
Falkowski odsunął telefon i zwrócił się w stronę Elizy:
– Ty mała kurwo, zaraz mi za to zapłacisz! Ten fagas nie chce jej dać do telefonu. Przez cały czas mnie oszukiwałaś!
Kiedy kończył swoją tyradę, w słuchawce ponownie rozległ się głos nieznajomego mężczyzny:
– Podnieś tylko rękę na swoją żonę bądź zrób jej cokolwiek, to cię zabiję. Znajdę cię i tego pożałujesz. Rozumiesz, ty mały pierdolony żonobijco?!
Mężczyzna nagle się rozłączył, pozostawiając Falkowskiego z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Spojrzał na Elizę i bez słowa wyszedł z mieszkania. Zamknął za sobą drzwi, a Eliza natychmiast wstała z łóżka. Założyła na siebie dresy i sprawdziła, czy jej torba podróżna na pewno jest w szafie. Sprawdzała to setki razy, a i tak za każdym razem bała się, że torba zniknie. Wszystko miała spakowane.
To nie tak miało pójść! Kurwa, kurwa, kurwa! – krzyczała sama do siebie. – Po jaką cholerę on się tak odzywał! Przemek nigdy nie miał się dowiedzieć. Nigdy!
Zrezygnowana usiadła na kanapie i czekała. W tej chwili, jak nigdy dotychczas, miała ochotę zapalić papierosa. Rozejrzała się po mieszkaniu będącym dziełem życia jej i Przemka. Pamiętała to uczucie, które towarzyszyło jej, gdy znaleźli to miejsce, i dzień, w którym zaczęli remont. Z każdej kolejnej wypłaty powoli kupowali elementy wystroju. Meble do salonu, wyposażenie łazienki czy kuchni. Wszystko to było dla niej tak niesamowicie nowe. Inne. Nosiło znamiona luksusu, którego do tej pory nie znała. Dawało jej nadzieję na lepsze życie. Korzystniejsze niż to, jakie miała dotychczas. Przede wszystkim dawało jej szansę na miłość. A miłość była tym, czego Eliza Falkowska w życiu nie zaznała.
Zaczynając nowe życie z Patrykiem, Eliza była szczęśliwa. Wszystko wraz z upływem czasu zmieniło się, ewoluowało i wygasało. On się zmienił, ona też. Zbyt wiele nieporozumień było między nimi, a do tego Patryk podjął decyzje całkowicie niszczące zaufanie Elizy do jego osoby. Pomimo wszelkich nieporozumień, nie rozstali się. Eliza walczyła o ten związek, a wiszący w powietrzu rozwód uważała za osobistą porażkę.
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło i na jak długo zanurzyła się we wspomnieniach. Drzwi do mieszkania ponownie się otworzyły i stanął w nich Przemek. Jej mąż. Mąż, któremu niegdyś ślubowała miłość, wierność i bycie razem, aż do końca wspólnych dni. Życie niestety pokazało jej, że te, nawet największe i najpiękniejsze, obietnice mogą być niczym słowa rzucane na wiatr.
Wszedł do mieszkania, nieznacznie się zataczając.
Pewnie wypił coś ze swoich zasobów z piwnicy – pomyślała zrezygnowana. Przez chwilę zrobiło jej się smutno, a jej serce wypełnił żal. Żal za straconym życiem, tym, jakie mogła mieć. Strofowała jednak samą siebie, że nie może zapominać o przeszłości, a w szczególności o tym, że dla niej Przemek był skończony. Kiedyś myślała, że uda im się naprawić to, co ich łączyło, ale zachowanie Przemka przekroczyło wszelkie granice jej tolerancji. Zbyt wiele złego się między nimi wydarzyło, by ciągnąć to dalej. Podniosła wzrok.
Jej mąż stał przed nią z nożem w ręku.
– Z kim mnie zdradziłaś, ty mała kurwo? – wycedził przez zaciśnięte zęby, kierując swoje kroki w stronę Elizy.
– Z nikim! Nigdy cię nie zdradziłam! To tylko mój przyjaciel.
– Przyjaciel? Naprawdę? A może tylko przypadkowy kumpel? Myślałem, że stać cię na coś lepszego.
– To twoja sprawa, że mi nie wierzysz.
– Moja sprawa, mówisz? A to ciekawe. Przypominam ci, że gdy się poznaliśmy, to ty po kilku miesiącach zaczęłaś rozmowę o ślubie. To ty – wskazał na nią palcem – nalegałaś tak długo, że w końcu kupiłem ten pierdolony pierścionek. I ty śmiesz mi teraz mówić, że to moja sprawa, czy wierzę w to czy nie, że jakiś fagas w środku nocy do ciebie pisze, bo ma na to ochotę? Że to nie jest zdrada?
– Nie zdradziłam cię – zapewniła.
Przemek nie zwrócił jakiejkolwiek uwagi na słowa wypowiadane przez jego żonę.
– Nie wiedziałem, że teraz przyjaciele noszą damskie imiona. No nieźle. Muszę ci powiedzieć, że mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałem się po tobie takiego przebłysku inteligencji. – Zaśmiał się szyderczo. Wysunął język i z namaszczeniem oblizał wargi.
Eliza spojrzała wyzywająco na mężczyznę, którego niegdyś kochała, i powiedziała z żalem:
– Wielu rzeczy o mnie nie wiedziałeś i jestem przekonana, że się nie dowiesz.
– Tak myślisz, mała? – Zaśmiał się. – Jeśli ja się nie dowiem, to może zrobimy tak, że nikt inny też się nie dowie? Albo nie będzie cię chciał? Co ty na to?
Rzucił się na nią i z całej siły uderzył w twarz. Poczuła, jak jej głowa odchyla się do tyłu. W uszach zaczęło jej szumieć, a w ustach poczuła smak krwi. Upadła, uderzając o ścianę, ale zanim to się stało, zdążyła zauważyć, że Przemek zamierza ją kopnąć.
– Błagam, nie! Nie bij mnie! – wykrzyczała.
– Mam w dupie twoje błagania! Zszargałaś mnie, zhańbiłaś, oszukałaś. Zapomniałaś, że ja takich rzeczy nie wybaczam?
– Przemek, nigdy cię nie zdradziłam – wyszeptała, czując, że za chwilę straci przytomność.
– Wiesz co, ty głupia, mała suko? Nie wierzę ci. – Wziął zamach, chcąc kopnąć ją w brzuch.
– Błagam, nie! – wychrypiała ostatkiem sił. – Przemek, ja jestem w ciąży!
Zamknęła oczy i poczuła, jak otacza ją ciemność. Straciła resztki świadomości. Jej głowa opadła bezwładnie na posadzkę. Dzięki temu nie zdążyła zauważyć, że jej mąż patrzył na nią z wyrazem czystej nienawiści na twarzy.Rozdział 2
Komisarz Gabriel Skonieczny śnił o wędrówkach po zakopiańskich szlakach. Właśnie przemierzał Czerwone Wierchy, gdy nagle ciszę nocy przerwały dźwięki jego wysłużonego, służbowego telefonu. Słysząc pierwsze gitarowe riffy utworu _Nothing else matters_ zespołu Mettalica, wiedział, że nic dobrego go dzisiaj nie spotka. Światło księżyca leniwie przenikało do jego niewielkiego pokoju, otaczając bladą poświatą stare, wysłużone meble. Przetarł zaspane oczy i wyciągnął rękę po dzwoniący telefon. Na wyświetlaczu błysnęło nazwisko komendanta Marka Szafrańskiego i Gabriel czym prędzej nacisnął zieloną słuchawkę.
– Co się stało, szefie?
– Gabriel, przyjedź tu natychmiast! Mamy tu niezły syf i jesteś mi potrzebny! – Szafrański niemal krzyczał do słuchawki.
Skonieczny nie przypominał sobie, aby w głosie przełożonego kiedykolwiek udało mu się wychwycić taką dawkę emocji. Komendant, na co dzień opanowany i pewny siebie, nie pozwalał na to, by uczucia górowały nad jego profesjonalizmem.
– Pewnie, że przyjadę. Musi mi szef tylko powiedzieć, gdzie mam przyjechać i przede wszystkim, na co się nastawić.
W słuchawce dało się słyszeć ciche westchnięcie.
– Wieża ciśnień. Trzynastoletnia dziewczyna. Wisielec.
– Sama się powiesiła czy jest możliwy udział osób trzecich?
– Tak, kurwa, sama. Weź nie żartuj, komisarzu. Jasne, że ktoś jej w tym pomógł. Do tego skurwiel, zanim ją wydyndał, poużywał sobie z nią. Jakby tego było mało…
– A to może być coś jeszcze?
– Uczyła cię mama, komisarzu, że nie przerywa się, gdy ktoś mówi?
Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.
– Czyli, jak mniemam, uczyła. Kiedy dziewczyna się wyhuśtała, skurwiel podciął jej żyły.
– Ja pierdolę. – Skonieczny poczuł, że zaschło mu w gardle. – Będę za piętnaście minut.
– Zapierdalaj tu szybko i to na pełnej kurwie, komisarzu. Tak jakby od tego zależało twoje życie. Mówię ci, Gabriel, będzie z tego gównoburza.
Komendant zakończył połączenie. Nie zdziwiło go, że komendant raz używa jego stopnia służbowego, by za chwilę płynnie przejść na „ty”. Szafrański nieraz stosował takie zabiegi, w szczególności w stresujących chwilach, i nikt nie robił z tego powodu problemu. Tym bardziej że komendant zawsze odnosił się do wszystkich współpracowników z należytym szacunkiem.
Gabriel wyskoczył z łóżka, ubrany wyłącznie w bokserki i skarpety z motywem Star Wars. Zaspany rozejrzał się po pokoju. Nie miał czasu na szukanie nowych ubrań, wziął z podłogi te, które dawno powinny trafić do kosza na pranie. Naciągnął jeansy i koszulkę, a na to narzucił swoją nieodzowną skórzaną, wytartą kurtkę. Na nogi założył ukochane, znoszone martensy. Zbiegając ze schodów, złapał jeszcze kluczki od samochodu i czapkę z daszkiem.
W salonie było słychać dźwięki telewizora, jednak nikt nie sprawdził, dlaczego Gabriel o tej porze opuszcza rodzinny dom. Nim wsiadł do samochodu, dwa razy sprawdził, czy na pewno zamknął drzwi wejściowe. W pośpiechu otworzył bramę i wyjechał na ulicę Nowowiejską.
Ruszył z piskiem opon, jednocześnie włączając swoją ulubioną płytę AC/DC _Highway to Hell_. Jadąc, rozmyślał o Julii. Małej, słodkiej Julii, której los nie oszczędził i która tak wiele wycierpiała. To ona była powodem, dla którego zdecydował się na wstąpienie w szeregi policji. Dzięki niej odczuwał chęć konfrontacji z bandziorami. Gabriel Skonieczny był łowcą. Szukał najsłabszych punktów przeciwnika i atakował z zaskoczenia. Urodzony introwertyk. Wycofany i zamknięty w sobie. Nie nawiązywał w pracy przyjaźni. Niekiedy jego współpracownicy się go bali. Nie dlatego, że był agresywny czy impulsywny. Bali się go, bo praktycznie nic o nim nie wiedzieli. Komendantowi Szafrańskiemu to nie przeszkadzało, a z opinii innych Gabriel nic sobie nie robił. Skoro ludzie plotkowali, to ich sprawa. Jemu było z tym dobrze. Był skuteczny. W pracy nie miał sobie równych i dlatego komendant czasem przymykał oko na jego grubiańskie odzywki czy nie do końca subordynowane działania. To, że nie chciał o sobie mówić, schodziło na dalszy plan.
Wjeżdżając na rondo nieżyjącego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Gabriel był zdeterminowany, by złapać zabójcę, a adrenalina napędzała go do działania. Włączył kierunkowskaz i zjechał na ulicę Towarową. Mijając Muzeum Kolei Wąskotorowej, przyspieszył. Umieszczeni na drodze „martwi policjanci” nie zrobili na nim najmniejszego wrażenia. Jego niezawodne volvo ledwie podskakiwało na takich przeszkodach. W oddali widział wieżę ciśnień, a przed nią migające na niebiesko światła radiowozów, wóz techników kryminalnych, karetkę pogotowia i dwa wozy straży pożarnej.
Wieża ciśnień była jednym z charakterystycznych punktów na mapie Sochaczewa. Położona w bliskiej podległości stacji PKP, otoczona została przez planowane, jak i samozwańcze parkingi dla aut, których właściciele zdecydowali się na trud dojeżdżania do stolicy. Jeśli ktoś nie chciał, by jego samochód został zauważony, z łatwością mógł się tu zgubić.
Gabriel zaparkował samochód i ruszył w stronę swojego szefa, który niecierpliwie na niego czekał.
Szafrański był zielony na twarzy. W firmowym kombinezonie wyglądał co najmniej śmiesznie. I choć cięte riposty cisnęły mu się na język, Skonieczny wiedział, że nie jest to powód do żartów. Jak to u niego bywało, kiedyś miał zamiar to sobie odbić. Tymczasem podszedł do swojego szefa i bez ogródek zapytał:
– Szefie, co tu się, kurwa, odjebało?Rozdział 3
– Co ty, kurwa, powiedziałaś?
Przemek złapał Elizę za włosy. Ogromną dłonią ścisnął jej szyję, napierając całym ciałem na kobietę. Wykręcił boleśnie jej rękę i ponowił: – Pytałem, co, kurwa, powiedziałaś?!
– Przemek, to boli! Nie rób mi krzywdy!
Ciałem Elizy wstrząsnął szloch. Próbowała złapać oddech i walczyła o każdy kolejny haust powietrza, ale Przemek nie zwalniał uścisku.
– Jestem w ciąży! Błagam! Zostaw mnie!
Dopiero po tych słowach Przemek odsunął się od niej. Eliza, płacząc, szybko przeczołgała się w kąt pokoju, by być najdalej od swojego męża. Czuła strach. Paniczny, obezwładniający, paraliżujący. Taki, przez który nie mogła zebrać myśli. Bała się, że gdy Przemek dojdzie do siebie, znowu rzuci się na nią z pięściami, a na to nie mogła pozwolić.
Właśnie rozpoczęła piąty tydzień ciąży. Eliza wiedziała, że zrobi wszystko, by ochronić dziecko. Wszystko. Bez względu na to, jak wiele będzie musiała poświęcić.
Wróciła myślami do momentu, gdy zrozumiała, że w jej ciele rozwija się nowe życie. Była wtedy w pracy. Znajomi zamówili jedzenie z pobliskiej knajpy. Panierowane polędwiczki z kurczaka i frytki, czyli coś, co lubiła najbardziej. Gdy tylko wzięła do ust pierwszy kawałek pikantnego kurczaka, poczuła, że coś jest nie tak. Jej żołądek wywinął salto i zebrało ją na wymioty. Zerwała się z krzesła i pobiegła do łazienki. Zwróciła wszystko, co zjadła, a jej myśli od razu powędrowały w stronę ciąży. Po krótkim zastanowieniu wiedziała, że to drugi tydzień. To właśnie wtedy spali ze sobą ostatni raz. Wróciła do biurka, czując na sobie baczne spojrzenia znajomych. Tylko Piotrek, który zawsze mówił, co myślał, od razu wypalił:
– Elizka, coś ty tak do łazienki pognała? W ciąży jesteś? Przecież to grzech tak dobrego kurczaka oddawać! – zawołał zadowolony.
– Przestań się wygłupiać – odparowała. – Jak chcesz, możesz zjeść mojego, ja już nie mam ochoty.
– Elizka, maleńka. Przecież wiesz, że żartuję. A za kurczaka to ja zrobię dla ciebie wszystko! Mogę, naprawdę?
– Jasne, jedz i korzystaj, zanim się rozmyślę.
Uśmiechnęła się nieznacznie w jego stronę i zamyśliła się. Wiedziała, że pierwsze, co zrobi dziś po pracy, to pójdzie do najbliższej apteki po test ciążowy.
Z rozmyślań wyrwało ją szarpanie za rękę.
– Eliza, kurwa, mówię do ciebie! – wołał Falkowski. – Obudź się, do cholery! Pytałem który to miesiąc?
– Cooo? Jak to?
– Pytam, który to miesiąc? No słucham, podziel się ze mną tą ściśle skrywaną tajemnicą.
– Jak to który? – zapytała niepewnie. – Przecież wiesz, że to twoje dziecko.
– Nie pytam, czy to moje dziecko, a który to miesiąc, kretynko. Nie wkurwiaj mnie, proszę, i mów, póki jestem jeszcze grzeczny.
Eliza spojrzała w oczy swojego męża i zobaczyła w nich nienawiść. Widywała ją wcześniej i wiadomość o ciąży tego nie zmieniła. Przemek nadal trzymał w ręku nóż. Wiedziała, że to będzie trudny temat. Bała się tego dnia, choć wiedziała, że on nieuchronnie nadejdzie.
– Piąty tydzień – wyszeptała, odwracając wzrok.
Poczuła jak jej głowa odchyla się do tyłu. Przemek złapał ją za włosy i z impetem uderzył o ścianę. Prawe oko zaczęło pulsować intensywnie, a krew z rozciętego łuku brwiowego zamazała jej obraz.
– Przestań, proszę – wyszeptała.
Przemek zdawał się głuchy na wszelkie prośby żony.
– Piąty tydzień?! Piąty?! Ty głupia szmato! Myślałaś, że jestem aż taki głupi?! – Złapał ją za ręce i podniósł. Gdy ich oczy się spotkały, wychrypiał: – Gdybyś miała więcej rozumu w tym twoim pustym łbie, nauczyłabyś się liczyć.
– Nie rozumiem, o co ci chodzi – mówiła, płacząc. – To twoje dziecko.
– Moje dziecko?! Dobre sobie!
Pchnął ją i ponownie zaczął krążyć po pokoju.
– Zapomniałaś chyba, że jestem o wiele mądrzejszy od ciebie. Przypominam ci, że ostatnio spaliśmy ze sobą w moje urodziny. A to, o ile dobrze pamiętam, mistrzyni kłamstwa, było siedem tygodni temu. Zatem, wybacz, kurwa, moje niedowierzanie, ale ten bachor, co go nosisz w sobie, to nie jest moje dziecko!
– To dziecko jest twoje! Nigdy cię nie zdradziłam! Dlaczego mi to robisz?
Ocierając oczy, wybiegła do łazienki. Opadła na podłogę i zaczęła z całej siły płakać. Jej ciałem co chwilę wstrząsał spazmatyczny szloch. Czekała, aż Przemek do niej przyjdzie. Nasłuchiwała jego kroków. Chciała, żeby przyszedł. Musiał przyjść.
Zamiast tego usłyszała, jak z kimś rozmawia. Zakończył rozmowę i drzwi do łazienki otworzyły się z impetem.
– Właśnie rozmawiam z twoją cudowną mamusią. Powiedz jej, co zrobiłaś. Masz pięć minut na to, żeby opowiedzieć jej, że jesteś kurwą i dziwką. Puszczałaś się, to teraz wypierdalaj z mojego domu!
Rzucił telefon w stronę zdezorientowanej żony i trzasnął drzwiami.
* * *
Teresa Niesielska odłożyła telefon, a jej serce niespokojnie przyspieszyło. Zakręciło się jej w głowie. Usiadła na łóżku i położyła dłoń na klatce piersiowej. Wzięła kilka głębokich wdechów i gdy to nie pomogło, sięgnęła do leżącej nieopodal torebki. Drżącą ręką wyjęła z opakowania tabletkę na uspokojenie i połknęła, nie dbając o to, czy będzie miała czym ją popić. Miała świadomość, że pomiędzy Przemkiem a Elizą nie wszystko się dobrze układa. Nie wiedziała, że problemy między nimi eskalowały aż do takiego stopnia. Próbowała wypytać Przemka, o co tak naprawdę poszło, ale ten zbywał ją, tłumacząc, że to Eliza jako jej córka powinna jej wszystko wyjaśnić. Teresa wiedziała, że jej córka, choćby ją przypalali rozgrzanymi węglami, nie powie jej prawdy. Poza tym ona nie do końca miała ochotę jej słuchać.
Zawiodła się. Nie wierzyła, że Eliza może być w ciąży. Nie dopuszczała tego do siebie. Traktowała Elizę jak krnąbrne dziecko, a nie jak kobietę, która miałaby wydać na świat cokolwiek, a tym bardziej dziecko. Córka w zasadzie nigdy nie sprawiała kłopotów. Była z reguły dobrym dzieckiem. Czasem zdarzały jej się wybryki, jak każdemu. Miała swoje lepsze i gorsze dni. Zapatrzona w książki zdecydowała się zostać lekarzem i tego planu sukcesywnie pilnowała. Dlatego Teresie coś nie pasowało. A może po prostu nie chciała w to uwierzyć?
Ubrała się i poszła do kuchni, gdzie zastała Kazimierza. Mąż oglądał jeden z programów informacyjnych na niewielkim telewizorze wiszącym na ścianie. Przyjrzała mu się krytycznie. Ile to lat minęło? – pomyślała, patrząc na swojego ślubnego. Prawie trzydzieści, odkąd są małżeństwem, a ona codziennie zadawała sobie pytanie, jak to w ogóle było możliwe.
Patrzyła na Kazimierza, którego upływające lata nie oszczędzały. Przybrał trochę na wadze, a jego włosy stały się całkowicie siwe. Nos był jakby większy, skóra na policzkach obwisła. Tylko oczy pozostały niezmienne i wielokrotnie poddawały ją ocenie. Z każdym kolejnym rokiem Kazimierz stawał się coraz bardziej zdziadziały. Przestał o siebie dbać. Pomimo że pracował z ludźmi, często zaniedbywał higienę. Nie wiedziała, czy jest to wynik pogłębiających się problemów czy może lenistwa. Wielokrotnie się o to kłócili, przy czym wyniki tych kłótni od lat pozostawały niezmienne. Kazimierz przestał się starać, ale to i tak nie przeszkadzało Elizie widzieć w nim centrum świata. Matka zazdrościła im takiej więzi. Ona i Paweł, który był ich pierworodnym synem, zawsze byli blisko, ale z nimi było inaczej. Eliza i Kazimierz mieli szczególny rodzaj więzi. Więzi, która sprawiała, że Teresa czuła się odsunięta na dalszy plan, gdy tylko pojawiło się ich drugie dziecko. Paweł potrzebował wsparcia i pomocy. Eliza zawsze sobie radziła.
Samodzielność Elizy spowodowała, że jako dziecko została przez matkę pozbawiona opieki i zainteresowania. Teresa nigdy nie zastanawiała się nad tym, jak to się stało, że jej jedyna córka miała fundusze na studia medyczne i jak sobie radziła, łącząc naukę i dojazdy do Warszawy z pracą w barze. Nie chciała tego przed sobą przyznać, ale zazdrościła córce tego, że jako jedyna w ich rodzinie postanowiła zadbać o swoje marzenia.
– Możesz mi dać kluczyki? – zapytała Teresa, zapinając kurtkę.
– A gdzie ty się wybierasz o takiej porze?
– Muszę jechać po Elizę – odpowiedziała wymijająco.
– Po Elizkę? A czemu sama nie przyjedzie? – Kazimierz nie dawał za wygraną.
– Nie przyjedzie, bo nie ma czym.
– Ale przecież ma samochód. Może sama przyjechać. Mówiłaś jej, że może wpadać, kiedy ma na to ochotę, prawda? Zawsze jest tu mile widziana.
– Nie ma samochodu i nie ma nic. Przemek wyrzucił ją z domu.
Nie czekając na odpowiedź Kazimierza, zgarnęła kluczyki ze stołu. Po czym bez pożegnania wyszła z domu.