Niedobrani sojusznicy. Ambasadorzy Roosevelta w ZSRR - ebook
Niedobrani sojusznicy. Ambasadorzy Roosevelta w ZSRR - ebook
Kulisy nierównej dyplomatycznej gry!
Po wznowieniu oficjalnych stosunków między USA a ZSRR w 1933 roku i w czasie całej prezydentury Franklina D. Roosevelta, wyjątkowo ważną i trudną funkcję pełniło 5 pierwszych ambasadorów Stanów Zjednoczonych w Związku Radzieckim. William Bullitt, Joseph Davies, Laurence A. Steinhardt, William H. Standley i William Harriman różnie wywiązywali się z tej trudnej dyplomatycznej misji. Sytuacja skomplikowała się w momencie wybuchu II wojny światowej, a zwłaszcza po 22 czerwca 1941 roku, kiedy to Niemcy zaatakowały ZSRR, a kilka miesięcy później Józef Stalin stał się oficjalnym sojusznikiem aliantów w wojnie z hitlerowskimi Niemcami. Jednak wbrew rozsądnym i rzetelnym raportom swoich ambasadorów o prawdziwych intencjach i charakterze władz Kraju Rad, prezydent USA nie przestawał zabiegać o względy Stalina, ignorując przejawy coraz wyraźniejszej ekspansjonistycznej polityki ZSRR w Europie Środkowo-Wschodniej.
Autor, wykorzystując mało znane amerykańskie i rosyjskie materiały źródłowe omawia stosunki między USA a ZSRR w latach 1933–1945, na pierwszym planie stawiając działalność ambasadorów amerykańskich w ZSRR. Prezentuje ich relacje z ludźmi radzieckiej władzy, opinie o ZSRR i bieżących wydarzeniach politycznych. Treść wzbogaca ciekawymi anegdotami z życia radzieckich i amerykańskich polityków. Z interesującej perspektywy ujawnia kulisy polityki międzynarodowej, m.in. rozmowy o sprawie polskiej, konferencje „wielkiej trójki” w Teheranie i Jałcie oraz realizację pomocy ZSRR w ramach lend-lease act.
Stając się formalnie od grudnia 1941 roku sojusznikiem Stalina, Roosevelt skrupulatnie wypełniał podejmowane wobec niego zobowiązania. Choć nie miał złudzeń co do istoty stalinowskiej dyktatury, nie zmienił zdania, uważając, że jest ona mniej groźna niż hitlerowska, bo nie zakładała podboju świata z użyciem militarnej siły. Roosevelta nie nurtował dylemat, jaką cenę płaci za sojusz z Kremlem.
Roosevelt nie reagował, kiedy Stalin obciążył Niemców zbrodnią katyńską albo dyskredytował polski rząd na emigracji, zrywając z nim stosunki dyplomatyczne i oskarżając o współpracę z faszystami, lub kiedy odmówił Waszyngtonowi udostępniania lotnisk na Ukrainie w czasie powstania warszawskiego.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-19427-7 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pisząc tę książkę, zaciągnąłem dług wdzięczności u wielu osób. Kilkorgu spośród nich chciałbym wyrazić specjalne podziękowania. Profesorowi Johnowi S. Micgielowi z Columbia University w Nowym Jorku za wieloraką pomoc i prowadzone od 30 lat w różnych miejscach i okolicznościach dyskusje o polityce zagranicznej Roosevelta i jego następców. Robertowi Oberowi jun., trzykrotnie pełniącemu obowiązki eksperta do spraw politycznych w ambasadzie w Moskwie, za to, że dzielił się ze mną wnikliwymi przemyśleniami o naturze sowieckiej dyplomacji i umożliwił mi prowadzenie badań w Waszyngtonie. Doktor Patrycji Grzelońskiej z Yeshiva University na Manhattanie za wspieranie w docieraniu do źródeł i rzadkich publikacji dotyczących dyplomacji USA. Doktorowi Laurence’owi Weinbaumowi, dyrektorowi Jewish Congress Research Institute i Israel Council on Foreign Relations, interesującemu się rolą czynnika narodowościowego w polityce zagranicznej, za rozmowy o dyktatorach oraz przywódcach państw demokratycznych. Andrzejowi Gawerskiemu, pierwszemu czytelnikowi maszynopisu, za wiele pożytecznych uwag do poszczególnych fragmentów.
Szczególnie wdzięczny jestem Profesorowi Jakubowi Tyszkiewiczowi z Uniwersytetu Wrocławskiego za trud zrecenzowania tej książki, za merytoryczne komentarze i wnikliwe sugestie. Pani Profesor Teresie Gardockiej ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej za wsparcie w staraniach o ukazanie się tej pracy.
Urszuli i Annie za cierpliwe oczekiwanie na dzień, kiedy pożegnałem swoich ambasadorów i opuściłem dziedziniec Kremla.
B.G.
Manhattan, Warszawa
grudzień 2011Prolog
W sobotę, 4 marca 1933 r., wczesnym popołudniem, w zimny, ponury dzień, w obecności stu tysięcy ludzi z różnych stron kraju zgromadzonych przed Kapitolem w Waszyngtonie Franklin D. Roosevelt został zaprzysiężony przez prezesa Sądu Najwyższego Charlesa Evansa Hughesa jako 32. prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki. Od tego dnia miał wyciągać swój kraj z najdłuższego i najgłębszego kryzysu gospodarczego. Walcząc bowiem o prezydenturę, zapewniał społeczeństwo, że opanuje sytuację, zlikwiduje trzynastomilionowe bezrobocie, wspomoże zadłużonych farmerów, przywróci wiarygodność banków, zreformuje system finansowy. Tym samym problemy polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych odsunął na plan dalszy, choć jedną sprawę z tego obszaru postanowił dość szybko załatwić – ułożyć stosunki dyplomatyczne ze Związkiem Sowieckim. Od 16 lat Waszyngton nie uznawał bowiem władzy bolszewickiej, co było skutkiem wydarzeń, do jakich doszło w Rosji w końcu października 1917 r.
***
Kiedy w zimną piątkową noc 28 kwietnia 1916 r. David R. Francis opuścił przedział luksusowego Stockholm Express i wyszedł na peron Dworca Fińskiego w Piotrogrodzie, nie miał powodu, aby myśleć o tym, że przyjdzie mu obserwować trzy różne Rosje: Romanowów, Rządu Tymczasowego i Lenina.
Francis przybył do stolicy imperium rosyjskiego jako ambasador Stanów Zjednoczonych Ameryki. Liczył 65 lat i nie był zawodowym dyplomatą. Pochodził z Kentucky, ale swoje życie związał z St. Louis i stanem Missouri. Jego kariera zawodowa związana była z gospodarką i polityką. Na jednym i drugim polu odniósł sukcesy. Założył świetnie prosperującą firmę maklerską, a następnie był burmistrzem St. Louis (1885–1889), gubernatorem Missouri (1889–1893), sekretarzem spraw wewnętrznych w gabinecie prezydenta Grovera Clevelanda (1896–1897) i prezydentem wielkich targów w St. Louis (Louisiana Purchase Exposition) w 1904 r. Jadąc do Rosji, niewiele wiedział o tym kraju, nigdy go nie odwiedzał ani też nie znał języka. Uważał jednak, że podoła postawionemu mu przez prezydenta Woodrowa Wilsona zadaniu. Miał poprawić stosunki z Rosją, głównie gospodarcze, a konkretnie wynegocjować nowy traktat handlowy. Myślał także o nabyciu parceli pod rezydencję ambasadora w Piotrogrodzie oraz na prośbę Czerwonego Krzyża podjął się sprawdzenia sytuacji jeńców niemieckich i austro-węgierskich, jako że Stany nie uczestniczyły jeszcze w toczącej się wielkiej wojnie, stały na uboczu. Ale szybko się przekonał, że nie osiągnie tych celów, natomiast rozwój sytuacji politycznej w Rosji postawił przed nim niełatwe wyzwanie – diagnozowanie na gorąco dwóch różnych w naturze rewolucji i dostarczanie materiałów opisowych oraz ocen mogących służyć Waszyngtonowi do formułowania polityki wobec przyszłych zwycięzców.
Listy uwierzytelniające Francis złożył w piątek 5 maja 1916 r., z zachowaniem pełnego ceremoniału protokołu dyplomatycznego w pałacu imperatora w Carskim Siole. Był pod wrażeniem etykiety dworu oraz uroku Mikołaja II i jego małżonki. Car podczas rozmowy z nim wyraził zainteresowanie stanem stosunków amerykańsko-rosyjskich i z dyskretnym zadowoleniem wysłuchał, że polityczne sympatie Francisa lokują się po stronie państw alianckich, Francji i Anglii, wreszcie pozwolił przedstawić sobie merytoryczny zespół ambasady. Caryca ujęła Francisa „nadzwyczajną łaskawością” i wydawała mu się silniejszą osobowością niż małżonek. Krytycznie, już po pierwszych spotkaniach, Francis oceniał natomiast premiera Borysa Stürmera, ministra spraw zagranicznych Sergiusza Sazonowa i innych polityków. Podzielał słyszany jeszcze w Waszyngtonie pogląd o silnych wpływach niemieckich Rosjan na życie polityczne i gospodarcze państwa i zauważył rosnące napięcie między caratem a inteligencją. Po pierwszych rozmowach z kołami rządowymi sądził, że poprawę stosunków Piotrogrodu z Waszyngtonem będzie można osiągnąć poprzez żywszą wymianę handlową.
Po uroczystości składania życzeń Mikołajowi II przez korpus dyplomatyczny z okazji Nowego Roku 1917 Francis odniósł wrażenie, że imperator nie przeczuwał nadciągającej katastrofy politycznej, gwałtownie przybierającego na sile kryzysu politycznego ani tego, że ambasadorzy i posłowie spotkali się z nim po raz ostatni. Francis narastającą rewolucję mógł obserwować i słyszeć z okien swojej ambasady, na co pozwalała jej lokalizacja niedaleko od pałacu Taurydzkiego, w którym mieściła się Duma, i od Instytutu Smolnego, gdzie ulokowali się bolszewicy. Kiedy więc w niedzielę 7 marca Mikołaj II wyjechał na front, już następnego dnia doszło w mieście do rozruchów. Ulicami przeszedł pochód z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet wołający „Chcemy chleba”, a nazajutrz, 9 marca, na ulice wyszło około 200 000 robotników wznoszących okrzyki „Żądamy chleba”, jednak słyszano też hasła polityczne: „Precz z wojną”, „Precz z Romanowami”, rzucane głównie przez bolszewików i studentów. Francis ochraniał ambasadę przed demonstrantami wywieszaniem flag amerykańskich, a wychodząc z placówki, obserwował, jak dzień po dniu miasto stawało się niebezpieczne, wręcz groźne. Na ulicach coraz więcej było zbuntowanych żołnierzy, pijanych, agresywnych, ponieważ dowódcy stacjonujących w stolicy pułków nie dawali sobie rady z utrzymaniem dyscypliny, nierzadko zresztą byli przepędzani przez żołnierzy, którzy sami wybierali nowych przełożonych, swoich ulubieńców. Aż wreszcie, o czym depeszował 15 marca do Waszyngtonu, wiadomość o abdykacji Mikołaja, do której doszło trzy dni wcześniej przed północą w wagonie carskiego pociągu stojącego na stacji w Pskowie, została potwierdzona. „Te sześć dni, między ostatnią niedzielą a teraz, były świadkami najbardziej zdumiewającej rewolucji. Dwustumilionowy naród, który żył pod absolutną władzą przez ponad tysiąc lat i który obecnie wciągnięty jest w największą wojnę, do jakiej kiedykolwiek doszło, zmusił cara i jego następców do abdykacji”. Zwracał uwagę, że „(…) trzeba gratulować Rosji przejścia przez tak ważne zmiany w rządzeniu przy tak małym rozlewie krwi i bez namacalnego zakłócenia działań wojennych, które właśnie się toczą z połączonymi przeciwnikami”. Doliczono się 169 zabitych i około 1200 rannych. Abdykacja cara pozwoliła Dumie na przemianowanie Tymczasowego Komitetu Dumy na Rząd Tymczasowy, którego premierem i ministrem spraw wewnętrznych został książę Gieorgij Lwow, działacz obywatelski, przewodniczący Związku Ziemstw i Miast. Ten krok Francis przyjął z entuzjazmem, gdyż Lwow był bliskim kuzynem teściowej konsula generalnego USA w Moskwie Maddena Summersa. Za najwybitniejszych członków nowego rządu Francis uważał Pawła Milukowa, który otrzymał tekę ministra spraw zagranicznych, i rywalizującego z nim ministra sprawiedliwości Aleksandra Kierenskiego. Pierwszy z nich, wybitny profesor i znakomity historyk, posiadał walory potrzebne do sprawowania swojej funkcji. Władał czterema językami, znał Stany Zjednoczone, gdzie wykładał, odznaczał się niespożytą energią i miał doświadczenie polityczne, kierował Partią Konstytucyjno-Demokratyczną oraz redagował partyjny dziennik. Kierenski, liczący ledwie 36 lat, ambitny, błyskotliwy orator w Dumie, potrafił robić wrażenie na otoczeniu. Ale, o czym nie wiedział Francis, brakowało mu wyklarowanych poglądów politycznych. Objąwszy 20 lipca po rezygnacji Lwowa premierostwo, okazał się osobowością chwiejną, ze skłonnościami do hamletyzowania. Francis uznał, że Stany Zjednoczone powinny jak najszybciej poprzeć wejście Rosji na drogę demokracji, budowanie parlamentarnego modelu władzy. Dlatego też 18 marca 1917 r. zwrócił się do Departamentu Stanu o uznanie de iure Rządu Tymczasowego. W cztery dni później – 22 marca o godzinie 16.30 – został przyjęty wraz ze swoim personelem przez Lwowa i jego gabinet w Pałacu Maryjskim na Mojce, gdzie powiedział: „Mam zaszczyt, jako ambasador i jako reprezentant rządu Stanów Zjednoczonych akredytowany w Rosji, w ten sposób formalnie uznać Rząd Tymczasowy wszystkich Rosjan”. Zaznaczył również, że prezydent Wilson prosił go o kontynuowanie misji, co praktykuje się w takich sytuacjach. Zmieniony natomiast został ambasador Rosji w Waszyngtonie, Gieorgija Bachmietiewa zastąpił Borys Bachmietiew. Tak oto Stany Zjednoczone wyprzedziły Wielką Brytanię i Francję o 4 godziny, uznając jako pierwsze na świecie Rząd Tymczasowy. Francis odczuwał z tego powodu osobistą satysfakcję i w korpusie dyplomatycznym poczuł się jakby mocniej osadzony. Wkrótce – 5 kwietnia – poinformował Milukowa, że Stany Zjednoczone wypowiedziały wojnę Niemcom i stały się sprzymierzeńcem Rosji. Podtrzymywanie Rządu Tymczasowego w tym, by Rosja nie wycofała się z wojny i nie zawarła separatystycznego pokoju z Berlinem, było dla Francisa istotnym i niezwykle trudnym zadaniem. Społeczeństwo rosyjskie, co obserwował, mocno odczuwało ciężar prowadzonej wojny – ponosiło duże straty w ludziach, spadała produkcja przemysłowa i rolna, rozszerzała się anarchizacja życia społecznego. Francis podjął więc w Waszyngtonie starania o pomoc finansową i rzeczową, ściągał fachowców od kolejnictwa, którego stan paraliżował życie kraju. Ogólnie swoimi zabiegami przyczynił się do tego, że kolejne kredyty osiągnęły kwotę 325 milionów dolarów. Była to kropla w morzu potrzeb, ale wyrażała życzliwy stosunek Waszyngtonu wobec dokonującej się zmiany ustrojowej. Poza tym Francis starał się wspierać nową demokrację swoim doświadczeniem politycznym. Spotykał się niemal codziennie z ministrem Michaiłem I. Tereszczenką, który przejął po Milukowie sprawy zagraniczne, oraz z Kierenskim. Chodził na sesje Dumy i zabierał publicznie głos. Ułożył program dla wysłanej przez prezydenta Wilsona „misji dobrej woli” (good will mission), składającej się z prominentnych przedstawicieli różnych środowisk, którzy przez blisko miesiąc, od 13 czerwca, konferowali z członkami rządu o tym, jak budować w Rosji demokrację i jak współpracować, by szybko doprowadzić do zakończenia wyniszczającej wojny.
Odnosząc się z sympatią do nowej sytuacji, Francis dostrzegał jednak, że słabość Rządu Tymczasowego brała się z braku jasno sprecyzowanego programu i chwiejnej postawy. Duże niebezpieczeństwo widział w istniejącej drugiej władzy, powstałym w Piotrogrodzie Tymczasowym Komitecie Wykonawczym Rady Delegatów Robotniczych, w którym rosły wpływy ideologii lansowanej przez przybyłego 3 kwietnia z Zurychu Lenina. Istota tej ideologii sprowadzała się do obalenia Rządu Tymczasowego i rozpoczęcia wszelkimi środkami, aż do przemocy włącznie, walki o władzę. Od czerwca 1917 r. Tymczasowe Komitety Rad, istniejące już niemal w całej Rosji, zaczęły ogłaszać, że nie uznają Rządu Tymczasowego. Francis nie miał wątpliwości, że Lenin i Trocki byli opłacani przez rząd niemiecki w celu doprowadzenia Rosji do klęski militarnej, i nie mógł zrozumieć, dlaczego pozwolono im nadużywać demokracji i wolności.
Ta bierna postawa świadczyła według niego o tym, że w Rosji nie było chętnych do przejęcia władzy oraz że Lenina oraz Trockiego nie uważano za groźnych i nie traktowano serio ich słów o dążeniu wszelkimi środkami do zdobycia władzy. W każdym razie nie zdziwiły go wszczęte przez bolszewików w dniach 16 i 17 lipca „pokojowe demonstracje”, które uznał za „lipcową rewolucję”. Rząd z tą próbą się uporał, ale, na co zwrócił uwagę Francis, można było uznać, że z następną już sobie nie poradzi i, co gorsza, że może to doprowadzić do rządów terroru.
Ceną za lipcowe wypadki były zmiany w gabinecie. Odszedł książę Lwow, a premierem z szerokimi uprawnieniami został Aleksandr Kierenski. Szybko się jednak okazało, że Kierenski nie zdecydował się na zadanie bolszewikom decydującego ciosu, którego się spodziewano. Nie oskarżył Lenina ani Trockiego o zdradę i nie kazał ich rozstrzelać, co według Francisa byłoby właściwym krokiem. Sam Trocki napisał później, że „(…) na szczęście naszym wrogom nie starczyło konsekwencji ani stanowczości”. Kierenski nie starał się również rozwiązywać najbardziej palących problemów: trudności z aprowizacją miast i istnienia dwuwładzy – Komitetów Robotniczych Rad. Ta miękka polityka premiera szybko sprowokowała reakcję mianowanego przez niego naczelnego dowódcy generała Ławra Korniłowa, mężnego i utalentowanego wojskowego. Korniłow domagał się od Kierenskiego szerszych uprawnień w celu zdyscyplinowania armii, między innymi przywrócenia kary śmierci za dezercję lub bunt na froncie czy na tyłach. Planował przywrócenie ładu w Piotrogrodzie i rozbicie bolszewików nadal agitujących w wojsku za obaleniem Rządu Tymczasowego. W tym celu Korniłow skierował jeden z korpusów w kierunku Piotrogrodu. To posunięcie Kierenski uznał za „spisek Korniłowa” i natychmiast zdjął generała ze stanowiska, a następnie oskarżył o zdradę. Francis jednoznacznie ocenił sprawę Korniłowa jako wielki błąd Kierenskiego, który zraził do siebie armię, a także kręgi liberalne oraz konserwatywne. Poza tym Francis uważał, że starcie Kierenski–Korniłow otworzyło drogę do zwycięstwa bolszewików, gdyż Kierenski i jego ministrowie nadal wierzyli, że ich wróg znajduje się tylko po prawej stronie sceny politycznej i że nie można z nim wypracować kompromisu. Tym samym spętali sobie ręce.
Ten nastrój rządu Kierenskiego dobrze charakteryzowała rozmowa Francisa z Tereszczenką, którą odbyli 6 listopada, kiedy to bolszewicy właściwie już zakończyli przygotowania do przewrotu. „Spodziewam się bolszewickiego wystąpienia tej nocy – powiedział Tereszczenko. Jeśli ono nastąpi, to mam nadzieję, że zdołacie je stłumić – powiedziałem. Sądzę, że zdołamy je stłumić – powiedział minister z pozornym spokojem; ale uprzytomniłem sobie w pełni, pod jakim napięciem ten młody człowiek żył, kiedy nagle dodał: Mam nadzieję, że odbędzie się ono niezależnie od tego, czy je zdławimy, czy też nie. Jestem zmęczony tą niepewnością i napięciem”. Tego dnia podał się do dymisji i wyjechał do klasztoru na rekonwalescencję.
Już 7 listopada koło południa Francis dowiedział się od swojego pracownika, że Kierenski opuścił Piotrogród. Pierwszy sekretarz Sheldon Whitehouse relacjonował, że „(…) kiedy wracał do domu swoim samochodem oznakowanym amerykańską flagą, to zajechał mu drogę rosyjski oficer, który oświadczył, że Kierenski chciałby jego samochodem udać się na front. Whitehouse wraz z towarzyszącym mu szwagrem, baronem Ramsy, udali się z oficerem do Kwatery Głównej, by potwierdzić, czy ten oficer miał upoważnienie do złożenia tak zdumiewającego żądania. Tam zastali Kierenskiego, w Kwaterze, która znajduje się naprzeciwko Pałacu Zimowego i w której Kierenski mieszka otoczony swoim zespołem. Wszyscy tu sprawiali wrażenie zdenerwowanych i zaniepokojonych. Kierenski potwierdził żądanie oficera, że chce samochodem Whitehouse’a udać się na front. Whitehouse żachnął się i wskazując na plac przed pałacem, powiedział – ten samochód jest moją prywatną własnością, a tam przed pałacem do pańskiej dyspozycji jest co najmniej 30 samochodów. Kierenski odparł – tamte samochody zostały wyjęte spod mojej władzy tej nocy i bolszewicy teraz zarządzają wszystkimi oddziałami w Piotrogrodzie z wyjątkiem tych, które zadeklarowały neutralność i odmówiły im posłuszeństwa”. Whitehouse poinformował Francisa także, że Kierenski planuje powrócić do Piotrogrodu w ciągu pięciu dni na czele kilku tysięcy Kozaków, by opanować sytuację w stolicy. Francis, słuchając tej relacji, zinterpretował ją jednoznacznie: Kierenski uciekł z miasta. A wieczorem, o szóstej, zawiadomił Departament Stanu: „Wygląda na to, że bolszewicy kontrolują wszystko. Nie mogę się dowiedzieć, gdzie jest jakiś minister. Doniesiono mi, że dwóch aresztowano i wzięto do Smolnego, który jest kwaterą bolszewików (…). Trocki wygłosił podżegające przemówienie (…) przedstawił Lenina bolszewickiemu audytorium”. Obserwując kolejne działania oddziałów podporządkowanych bolszewikom, Francis nie był zaskoczony, że 8 listopada o godzinie 2.10, Pałac Zimowy został opanowany, urzędujący tam bez Kierenskiego ministrowie aresztowani, a w Smolnym Lenin ogłosił powstanie nowej władzy – Rady Komisarzy Ludowych (Sownarkom), na której czele stanął. Następnego dnia Francis donosił Summersowi: „Na ulicach jest spokojnie, na niektórych są barykady (…). Na moje pytanie zadane dzisiaj przez telefon, Ministerstwo Spraw Zagranicznych odpowiedziało, że nie wiadomo gdzie jest minister i że nikt, kto reprezentuje nowe władze, nie pojawił się w ministerstwie, konsekwentnie wszyscy pracujący tam urzędnicy rozkładają ręce”. Natomiast w liście do syna z 26 listopada tak komentował dalszy rozwój sytuacji: „Od trzech dni na ulicach Piotrogrodu nie słyszy się w zasadzie wystrzałów. Zabójstwa i rabunki zdarzają się jednak częściej, niż się o tym pisze, ponieważ, po pierwsze, nie wszystkie przypadki trafiają do gazet, a po drugie informacje o przestępstwach tego rodzaju są szybko wycofywane. Nigdy nie słyszałem o miejscu, gdzie życie ludzkie byłoby tak tanie, jak to jest dzisiaj w Rosji. Człowiek jednak przyzwyczaja się do morderstw i grabieży. Gdy przed dziesięcioma dniami wracałem samochodem prowadzonym przez Phila , moją uwagę przyciągnął tłum zgromadzony w rogu placu długości 1200 stóp w pobliżu ambasady. Phil miał ochotę się zatrzymać, ale ja miałem spotkanie w ambasadzie i kazałem mu jechać. Po zawiezieniu mnie powrócił jednak na plac i pół godziny później zjawił się u mnie w biurze i powiedział, że na poczcie zrabowano 82 000 rubli, zabijając 19-letnią pracownicę. To był obłęd, ale już tak zobojętniałem, że tylko wyraziłem żal i powiedziałem, że łajdaka, który to zrobił, powinno się rozstrzelać, po czym powróciłem do dyktowania stenografiście”.
Obserwując, jak bolszewicy, z Leninem na czele, posługując się świetnie opanowanym instrumentarium – propagandą, przemocą, zdradą, rozstrzeliwaniem – robią wszystko, by nie oddać władzy, Francis przyjął twardą postawę. Wysłał do Departamentu Stanu opinię, że nie należy uznawać tego rządu de iure. Postanowił, że będzie prowadził placówkę tak długo, jak będzie to możliwe. A kiedy w końcu, w lutym 1918 r., rząd Lenina postanowił przywrócić stołeczność Moskwie, Francis odmówił przeniesienia tam ambasady. Na miejsce urzędowania wybrał Wołogdę, leżącą na przecięciu dwóch strategicznych szlaków: Piotrogród–Władywostok i Archangielsk–Moskwa. Tam, wraz z nim, ulokowało się kilka innych placówek dyplomatycznych tych państw, które także powstrzymywały się od uznania Rosji bolszewików.
W Wołogdzie, którą Francis swoją zaskakującą dla bolszewików decyzją wyniósł właściwie do rangi stolicy dyplomatycznej Rosji, nie pozostawał długo. Lenina drażniła ta demonstracja państw nieuznających jego rządu. Dlatego już w lipcu 1918 r. Gieorgij Cziczerin, komisarz spraw zagranicznych, podjął zdecydowane działania w sprawie ściągnięcia całego korpusu dyplomatycznego do Moskwy. Pełniący funkcję dziekana korpusu Francis zareagował stanowczo. Odrzucił notę Cziczerina i po pokonaniu trudności czynionych przez Komisariat z przydzieleniem lokomotywy do pociągu, 25 lipca po północy odjechał do Archangielska. Wówczas już wiedział, że prezydent Wilson, uginając się pod naciskiem Anglików, zgodził się wespół z Wielką Brytanią, Francją i Japonią na „ograniczoną interwencję”. Od sierpnia żołnierze tych państw lądowali: 8500, w tym połowa Amerykanów, w Archangielsku, 15 000, w tym 1000 Amerykanów, w Murmańsku i 10 000 Amerykanów we Władywostoku. Naczelne Dowództwo aliantów zakazało tym oddziałom ingerować w sprawy wewnętrzne Rosji, nie mówiąc już o obaleniu reżimu bolszewickiego. Celem ich było reaktywowanie frontu wschodniego, który w żywotny sposób wpływał na interesy zmagających się bloków państw – ententy i centralnych. Francis, siedząc w Wołogdzie, jeszcze 2 maja zdecydowanie opowiedział się za interwencją państw alianckich i Waszyngtonu.
Rezydując w Archangielsku, dojeżdżając do Murmańska, Francis spędził trzy miesiące w tym ważnym ze strategicznego punktu widzenia regionie. Choroba wymagająca operacji chirurgicznej zmusiła go do opuszczenia Archangielska. 7 listopada 1918 r. na niszczycielu „Olimpia” udał się do Londynu, do kliniki. Kuracja zakończyła się dlań pomyślnie. Nie powrócił już jednak do Rosji. Obowiązki jego, jako chargé d’affaires ad interim, przejął Felix Cole, który ostatecznie 14 września 1919 r. zlikwidował ambasadę i konsulaty. Następca Woodrowa Wilsona w Białym Domu, Warren G. Harding, przyjął rezygnację Francisa jako ambasadora 31 maja 1921 r., ale ani on, ani dwaj kolejni prezydenci, republikanie Calvin Coolidge i Herbert Hoover, nie zdecydowali się na nawiązanie stosunków dyplomatycznych z Rosją bolszewików.