-
promocja
Niedoskonałe - ebook
Niedoskonałe - ebook
Pewnego dnia, trzydzieści osiem minut po dzwonku kończącym lekcje, jedna z uczennic rzuca się z dachu szkoły… Śmierć koleżanki burzy spokój w elitarnym żeńskim liceum z tradycjami. Zarówno uczennice, jak i grono pedagogiczne starają się stawić czoła tej tragedii i poznać jej przyczyny – aby rozwiać własne wątpliwości, skonfrontować się z mediami, a przede wszystkim odsunąć od siebie odpowiedzialność, zagłuszyć wyrzuty sumienia.
Poszukując jakichś wskazówek i próbując zrozumieć, co się stało, wychowawczyni dziewczyny na nowo mierzy się z własnymi traumami, coraz bardziej wgłębia się w przeszłość i wraca myślami do swojego życia, które kiedyś również o mały włos by się skończyło.
Niedoskonałe to opowieść o dziewczynach. O trudnościach, z jakimi zmagają się w miarę dorastania, o wywieranej na nich presji szkoły, rodziny, rówieśników, mediów… O wygórowanych oczekiwaniach, których nie są w stanie spełnić…
Yiguang utkwiła spojrzenie w podłodze, odruchowo zacisnęła pięści. Znienacka ogarnęło ją straszne wrażenie, jakby ktoś okrutnie sobie z niej zakpił.
– I to się wydarzyło przy gmachu Qingyi, tak? – zapytała.
Zastanawiała się, którą trasą najszybciej tam dotrze, a jednocześnie zżerał ją żal. Dlaczego po zakończeniu prelekcji nie wróciła od razu do domu? Nawet na poprawianie dzienniczków nie potrzebowała aż pół godziny. Co miała teraz zrobić? Gmach Qingyi znajdował się przy bocznej bramie, spod której niektórzy rodzice odbierali dzieci. Fang Weiwei powiedziała, że zebrał się już „cały tłum” – pewnie było w nim wielu rodziców. Wiadomość na pewno zdążyła się już roznieść.
Yiguang wbiła wzrok w obie uczennice. Wkrótce – albo na cudze polecenie, albo z własnej woli – zaczną opowiadać wszem wobec o tym, co się wydarzyło. I tak się nieszczęśliwie składało, że teraz wpadły właśnie na nią, Wu Yiguang, tak więc musiała odegrać swoją rolę. Co te dziewczyny będą o niej rozpowiadały? Że z szoku odebrało jej mowę? Że zalała się łzami? Może właśnie to ludzie najbardziej chcieliby usłyszeć, ale ona jak na złość nie potrafiła tak zareagować.
Jej oczy napełniły się przerażeniem – uświadomiła sobie, że procedura jej osądu już się rozpoczęła.
Ocknęła się dopiero pod wpływem zduszonego pytania Fang Weiwei.
– Proszę pani, co mamy zrobić?
[fragment]
Wu Xiaole jest przedstawicielką młodego pokolenia pisarzy tajwańskich. Urodziła się w 1989 roku. Ukończyła wydział prawa na Narodowym Uniwersytecie Tajwańskim. Zadebiutowała powieścią 你的孩子不是你的孩子 (Twoje dziecko nie jest moim dzieckiem), zaadaptowaną na serial telewizyjny (On children), której bohaterowie zmagają się z konsekwencjami presji społecznej, dysfunkcji rodzinnych oraz opresyjnością systemu edukacji. Jest autorką kilku powieści, m.in. 上流兒童 (Dzieci z klas wyższych) i 我們沒有祕密 (Nie mamy tajemnic). Niektóre z nich zostały przetłumaczone na angielski, francuski i wiele innych języków.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8387-896-6 |
| Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tłumaczeniu zastosowano pinyin, czyli najbardziej obecnie rozpowszechnioną transkrypcję języka chińskiego, która od 2009 roku obowiązuje również w Tajwanie (choć pewne tajwańskie nazwy miejscowe lub własne utrwaliły się już w innych zapisach – na przykład miasto Kaohsiung, które w pinyin zapisalibyśmy Gaoxiong; również obywatele Tajwanu, wybierając alfabetyczny zapis swoich imion, często posługują się innymi systemami transkrypcji albo nawet łączą różne wersje!).
Poniżej podano wymowę głosek nastręczających zwykle największych trudności:
ch, sh, zh czytamy odpowiednio jako , , ,
j czytamy jako ,
x czytamy jako ,
q czytamy jako ,
y czytamy jako ,
r czytamy jako ,
z czytamy jako ,
końcówkę -ui czytamy jako ,
końcówkę -ong czytamy jako .
Tak więc, przykładowo, imię Su Mingxuan wymawiać należy , Xie Weizhe – , a Xu Jinse – .1
Na kursie pedagogicznym profesor Wang wielokrotnie powtarzał im, że choć w relacji nauczyciel–uczeń siłą rzeczy występuje różnica wieku i doświadczenia, bynajmniej nie daje to nauczycielowi prawa do traktowania uczniów podług własnego widzimisię. Dzieci może i przychodzą na świat z pewnym opóźnieniem w stosunku do dorosłych, ale z tego jeszcze nie wynika, że im ustępują, gdy chodzi o tego świata zrozumienie. Obowiązkiem nauczyciela jest nie tylko przekazywać uczniom wiedzę, ale też zapewnić im odpowiednie warunki do rozwoju. I właśnie o to – o czas – chodzi w powiedzeniu, że „sadzonka, aby wyrosnąć na drzewo, potrzebuje dziesięciu lat, dziecko jednak potrzebuje stu, nim wychowa się je na człowieka”. Poza tym nawet tajwania – nazywana przez Rukajów¹ „drzewem, które zahacza o księżyc”, gdyż potrafi odbić na ponad siedemdziesiąt metrów do góry – wyrasta z ziarenka wielkości paznokietka.
Gdy Wu Yiguang sama została nauczycielką, zastanawiała się, jak to będzie wyglądało w praktyce. Lin, która zdawała egzamin pedagogiczny rok przed nią, już wiedziała. Przez telefon słychać było, jak skacze z radości, Yiguang zdołała nawet wyłapać łzawe pociąganie nosem. Lin opowiadała, że kiedy przyszło co do czego, nie mogła oderwać oczu od telewizora, wpatrywała się w swoją uczennicę, w jej skroplone potem czoło, gdy – pach!, pach! – usiłowała wybić lotkę na taką pozycję, by przeciwniczka nie zdołała jej odbić. W szkole ta dziewczyna często musiała się zwalniać z lekcji, bo wyjeżdżała na zgrupowania – Lin zapamiętała jej ochraniacz na nadgarstek i błękitne żyły, gdy odbierała od niej kartkę ze zwolnieniem. Nigdy nie była pewna, co ma jej wtedy powiedzieć – nawet najbardziej podstawowa sprawa, typu pytanie o to, jak jej ostatnio szło w meczach, wydawała się pewnym nadużyciem autorytetu, bo przecież co Lin mogła wiedzieć o badmintonie? Tak więc zazwyczaj tylko przystawiała na zwolnieniu pieczątkę i rzucała: „Powodzenia”. Dziewczyna była bardzo sympatyczna i nigdy nie zapomniała podziękować. A choć chiński, którego uczyła ją Lin, szedł jej jak po grudzie, potrafiła okazać nauczycielce należny szacunek. W ostatniej olimpiadzie zdobyła srebrny medal. Lin w połowie opowieści nie zdołała nad sobą zapanować – rozpłakała się i oświadczyła, że profesor Wang miał rację: choćby dano jej jeszcze jedno życie albo i dwa, nie ma mowy, żeby sama kiedykolwiek pojechała na igrzyska olimpijskie. Za to teraz będzie mogła opowiadać, że kiedyś uczyła tę dziewczynę. I ogromnie się tym szczycić.
Yiguang słuchała wszystkiego uważnie, a gdy wypadało, żeby udzieliła się w rozmowie, zwięźle potakiwała. Po pewnym czasie Lin przypomniała sobie, że musi obdzwonić jeszcze kilka osób, i się rozłączyła. Yiguang wstała, poszła do kuchni i umyła w zlewie naczynia. Na obiad mieli włoski makaron, który przyrządził Xie Weizhe. No, „przyrządził” to trochę za dużo powiedziane. Zwyczajnie go ugotował, odlał wodę, a potem dodał oliwy i pesto, które oboje lubili. Dopiero po wielu próbach znaleźli takie, żeby obojgu im pasowało. Usmażył też mrożone ośmiorniczki, które przysłała im jego matka. Yiguang spróbowała ich i stwierdziła, że są nadspodziewanie dobre. Weizhe, widząc, jak jej smakują, nałożył sobie tylko dwa kawałki.
– Reszta dla ciebie – powiedział.
Yiguang ani nie odmówiła, ani nie krygowała się, że przecież mogą się podzielić. Nie tak wyglądał ich związek.
– Dzięki – odparła tylko, po czym w myślach nakazała sobie napawać się każdym kęsem, który zawdzięczała życzliwości męża.
Później wybrali się oboje w odwiedziny do jej rodziców. Dań, które wjechały na stół, jak zwykle prawie nie dało się przełknąć – matka już od kilku lat starała się ograniczać w kuchni sól i tłuszcze, w związku z czym zielenina w jej wykonaniu smakowała jak zwiędłe liście, a ryba na parze – jak rozgotowany plastik. Weizhemu jednak nawet nie drgnęła powieka – łykał wszystko z zadowoloną miną, jakby te dania należało przygotowywać właśnie w taki sposób, i swobodnie odpowiadał na pytania teściów. Yiguang przyglądała się ojcu, Wu Jiapengowi, który w ostatnich latach wkręcił się we wspinaczkę górską i właśnie wrócił z trzydniowego wyjazdu. Oczy miał nieco zapadnięte i jadł powoli, jakby miał usnąć. Dokładnie w momencie, gdy to pomyślała, ojciec nagle podniósł głowę i zapytał Weizhego, co myśli o pojazdach elektrycznych. Czy to rzeczywiście taki przyszłościowy trend? Czy benzyna odejdzie wreszcie do lamusa? Lubił rozmawiać z zięciem na tematy powszechnie uważane za typowe między ojcami a synami: samochody, zegarki, inwestycje… Od kiedy Yiguang wyszła za mąż, czasami – gdy tak patrzyła na ich relację – nabierała podejrzenia, że ojciec zamiast niej wolałby mieć syna. Ale nie miał, Yiguang była jedynaczką. Spytała kiedyś matkę, dlaczego nie zrobili sobie drugiego dziecka, lecz w odpowiedzi usłyszała: „Ty nam wystarczyłaś”. Dopiero po wielu latach zdała sobie sprawę, że to zdanie można było rozumieć na dwa sposoby: albo rodzice byli z niej w zupełności zadowoleni, albo z trudem ją znieśli. Wolała nie drążyć, na którą z tych opcji wskazywało matczyne „wystarczyłaś” – nie udźwignęłaby żadnej z tych odpowiedzi.
Spojrzała na kwarcowy zegar na ścianie i w myślach zagrała w „sześćdziesiąt sekund”. Odczekała, aż wskazówka minutowa dotrze do godziny dwunastej, a potem opuściła głowę i zaczęła odliczać: raz, dwa, trzy, aż do sześćdziesięciu. Kiedy podniosła wzrok, wskazówka była jeszcze na jedenastej – Yiguang pośpieszyła się o dwie sekundy. Zaczęła grę od początku i tak jeszcze kilka razy, aż wreszcie usłyszała swoje imię. Matka wpatrywała się w nią z lekko poirytowaną miną.
– Ty zupełnie nie słuchasz – stwierdziła.
Yiguang odchrząknęła i wlepiła spojrzenie w stół.
– A o czym rozmawialiście? – zapytała.
– Twoja mama – wtrącił Weizhe – pytała właśnie, czy nadal się staramy.
– Aha – mruknęła Yiguang i uniosła brwi, nie podnosząc oczu znad blatu. Chodziło o dzieci. – Owszem – odparła wreszcie, kiwając głową. – Nadal się staramy.
Żadna inna odpowiedź nie zostałaby zaakceptowana.
Matka nadal nie odrywała od niej wzroku, jakby chciała w ten sposób wyczytać coś więcej.
– Późno już – oświadczyła wreszcie. – Zaraz będziecie musieli wracać.
Weizhe dopił przestygłą zupę.
– Dzięki za pyszną kolację, mamo – powiedział.
Yiguang milczała, mamie i tak starczy już tej uciechy na jeden wieczór. W drodze powrotnej wyglądała z fotela pasażera przez szybę; gdy wychodzili od rodziców, zaczynało kropić, ale teraz deszcz przeszedł w ulewę, o szybę auta biły krople wielkie jak groch. Weizhe westchnął i poskarżył się, że prawie nic nie widać, jedzie niemal na ślepo. Nawet kiedy narzekał, ton jego głosu pozostawał tak samo uprzejmy i pozbawiony pretensji.
To matka ich skojarzyła. Jeśli masz się wydawać za mąż, to koniecznie za kogoś takiego jak on – namawiała – bez humorów. Jak się kiedyś pokłócicie, zawsze ci ustąpi. I okazało się, że miała rację. Weizhe rzeczywiście zawsze jej ustępował, tylko że matka nie przewidziała jednego: mianowicie że pewnego dnia zięć trafi przypadkiem na kobietę, przy której w ogóle nie będzie żadnej potrzeby ustępowania, i wybierze właśnie ją.
Yiguang odwróciła głowę w prawo i oparła się policzkiem o chłodną szybę. Zabroniła sobie roztrząsania tego tematu – nie prowadziło to do żadnych konkluzji, więc lepiej było w ogóle nie iść w tę stronę. Zamiast tego wróciła myślami do sprawy, o której rozmawiała z Lin kilka godzin wcześniej. Zaczęło ją nurtować pewne pytanie: czy sama również doczeka kiedyś dnia, gdy wzruszenie sukcesami wychowanek odbierze jej mowę i sprowadzi do oczu łzy? Bardzo w to wątpiła i raczej nie robiła sobie nadziei, w ogóle od dzieciństwa uważała, że lepiej nigdy jej sobie nie robić. Nadzieja to podstępny wilk – z początku malutki, niewinny i rozkoszny niczym szczeniaczek, któremu trudno się oprzeć, więc bierzesz go na ręce, tulisz ciepłe, oddychające ciałko i myślisz sobie, że znakomicie się dogadacie. Trzęsiesz się nad nim, karmisz go, rozpieszczasz – on z kolei, jak należy, rośnie jak na drożdżach, z dnia na dzień robi się coraz większy, masywniejszy, kły i pazury niepostrzeżenie mu się wydłużają… Aż pewnego dnia odkrywasz, że to maleństwo, które z takim wysiłkiem odchowałaś, mogłoby tak cię urządzić, że zostałaby z ciebie mokra plama. Niektórych bynajmniej to nie odstrasza i dalej hołubią tę swoją nadzieję, aż nie wpoją jej posłuszeństwa własnej woli. Yiguang jednak miała inaczej: wolała zawczasu dać sobie spokój, uwolnić wilka. Jej zdaniem taka bestia, nawet jeśli zasadniczo nie ma złych zamiarów, na pewno by jej nie odpuściła, niech no tylko zwęszy wrodzoną słabość.
Co do matki – ona z kolei należała do tej pierwszej grupy i jej pragnienia przeważnie się spełniały. Wilk był posłuszny jej życzeniu.