Niedoskonały - ebook
Nie byłem i nie jestem idealny. Nikt z nas nie jest. Ale wiem, że starałem się najlepiej, jak potrafiłem, na tyle, na ile wtedy rozumiałem siebie i świat.
Akop Szostak – po raz pierwszy tak szczerze i bez filtrów opowiada o sobie. O chłopaku z małego białoruskiego miasteczka, który przez lata nosił w sobie bagaż lęków, kompleksów i braku dobrych męskich wzorców, który przeszedł drogę od wybuchowego macho do dojrzałego, empatycznego mężczyzny.
To zapis poruszającej wewnętrznej podróży człowieka, który – mimo imponujących sukcesów – musiał się zmierzyć z samotnością, brakiem akceptacji, depresją i emocjonalnym kryzysem po zakończeniu wieloletniego związku. Akop pisze o miłości i odnajdywaniu jej na nowo, o terapii, trudnym procesie samoakceptacji, szukaniu sensu, zaufania i… samego siebie. Przygląda się temu, jak wyglądają współczesne relacje, udowadnia sobie (i innym), że siła to nie tylko mięśnie, że istnieje czuły pierwiastek męski.
Nie oszczędza siebie i nie poucza innych. Dzieli się swoim doświadczeniem oraz fachową wiedzą, także jako psycholog, ale też dobry kumpel – bez nadęcia, z dystansem, empatią i autentycznym zrozumieniem.
To książka dla tych, którzy próbują poskładać się na nowo. Dla tych, którzy nie chcą udawać, że wszystko jest dobrze. I dla tych, którzy pragną nauczyć się być sobą – od nowa, prawdziwie, dojrzale.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Poradniki |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-838-0396-8 |
| Rozmiar pliku: | 525 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pomysł napisania tej książki zrodził się latem 2023 roku w gorącym słońcu Barcelony. Byłem wtedy w związku małżeńskim, który trwał od ponad dekady. Nigdy bym nie przypuszczał, że niedługo potem moje życie całkowicie się zmieni. Wierzyłem, że prawdziwie kocha się tylko raz, na zawsze. Nasz związek nie był idealny, ale miłość to przecież nie tylko romantyczne słowa i piękne chwile... to także codzienność, dziesiątki kompromisów i ciągłe starania, by budować coś trwałego. Wierzyłem w to całym sercem.
Zanim jednak zacząłem pisać, moje życie wywróciło się do góry nogami. Rozstaliśmy się, a w perspektywie czekał mnie rozwód.
Spędziłem wiele godzin na terapii, pochłaniałem książki, zagłębiłem się w studia psychologiczne, aby znaleźć odpowiedzi na pytania, które nie dawały mi spokoju. Dlaczego moje małżeństwo się rozpadło? Co zrobiłem nie tak? Jak żyć dalej? Szukałem sensu, ukojenia i lekarstwa na złamane serce. Ta książka to zapis mojej osobistej podróży, która jednak rozpoczęła się dużo wcześniej, ponieważ sięga aż mojego dzieciństwa.
Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale sposób, w jaki budujemy relacje, jest mocno naznaczony naszymi przeżyciami z dzieciństwa i okresu dorastania. Wszystko, co dziś czujemy, jak postrzegamy świat, jest sumą naszych życiowych doświadczeń. Wyobraź sobie, że nosisz okulary, których kolor jest odbiciem twoich wspomnień. Życie nie jest idealne, każdy z nas otrzymał od niego wiele bolesnych ciosów, a niektóre rany wciąż odciskają piętno na naszych duszach.
Dlatego zdecydowałem się napisać książkę o relacjach, a przede wszystkim o tej najważniejszej – z samym sobą. Wszystko zaczyna się właśnie tam, w naszym wnętrzu. Wierzę, że ludzie z natury nie są źli, po prostu każdy z nas inaczej interpretuje rzeczywistość, tę samą sytuację może postrzegać inaczej i dobierać inne sposoby radzenia sobie z nią.
W tej książce dzielę się osobistymi, czasem bolesnymi przeżyciami. Od trudnego dzieciństwa, przez samotność i depresję, aż po drogę ku uzdrowieniu. Każdy rozdział przeplatam refleksjami swoimi i psychologów, także mojej terapeutki oraz filozofów, którzy prowadzili mnie przez mroczne chwile życia. Ich słowa pomogły mi lepiej zrozumieć samego siebie, a to zawsze przynosi ulgę i szansę na rozwój.
Jeśli sięgnąłeś po tę książkę, być może masz za sobą podobne doświadczenia i myśli do tych, jakie kiedyś dręczyły mnie. Z całego serca pragnę, by stała się dla ciebie drogą do pogodzenia się ze sobą, inspiracją do rozpoczęcia podróży ku samoakceptacji. Mam nadzieję, że znajdziesz tutaj motywację, wsparcie i zrozumienie, a przede wszystkim pozwolisz sobie na błędy. Każdy z nas je popełnia i to jest całkowicie w porządku.
Życie nie polega na doskonałości, lecz na ciągłej nauce i odkrywaniu tego, kim naprawdę jesteśmy.
Pamiętaj, jesteś wyjątkowym człowiekiem i zasługujesz na szczęście! Tak samo jak my wszyscy.WKURW
Co ze mną nie tak?
„Co jest, kurwa”, zagotowałem się. Parkowałem w centrum miasta, gdy tuż za moim samochodem ustawił się jakiś koleś i zaczął trąbić. Podjechał swoim wypasionym autem pod sam zderzak mojego, jakby chciał mnie wypchnąć. Wypadłem z samochodu wkurwiony i gotowy do ataku, patrzę, a tam dosłownie mój klon: łysy, z tatuażami wystającymi spod T-shirtu, może niespecjalnie wysoki, ale porządnie napakowany. Na sekundę mnie zamurowało, a potem – ku własnemu zdumieniu – zareagowałem zupełnie inaczej, niż zamierzałem. Zawsze byłem wybuchowy, ale wtedy miałem już za sobą kilka sesji terapii i to chyba one pozwoliły mi wyciszyć głos w głowie, który mówił: „Jesteś samcem alfa, nie daj się robić w chuja”. Pochyliłem się, zajrzałem mu w oczy przez opuszczoną szybę i... poprosiłem, by się odsunął, i... on to zrobił. Byłem w szoku.
Nie spóźniłem się na kolację, na którą byłem umówiony, nie popsułem humoru żonie, która siedziała ze mną w aucie. Widziałem zdumienie, ale i zadowolenie na jej twarzy, że zareagowałem w taki sposób. Jednak coś mi nie dawało spokoju. Mimo że powinienem być zadowolony, przez kolejny miesiąc wyrzucałem sobie: „Jak mogłem tak głupio postąpić?”. Nie mogłem pogodzić się z tym, że – w swoim ówczesnym odczuciu – okazałem się słaby, czułem, jakbym uznał wyższość tego mojego sobowtóra, jakby to on wygrał. Choć prawda jest taka, że zachowałem się dojrzale, zwłaszcza biorąc pod uwagę moje zwyczaje, i powinienem być z siebie dumny. Zrozumiałem to dopiero później. Moja terapeutka nakierowała mnie na odpowiedni tor, mówiąc, bym na chwilę przestał myśleć o spotkaniu ze swoim bliźniakiem, a zastanowił się, co ta sytuacja mówi o mnie. Zacząłem się więc zastanawiać, ale nadal miałem mętlik sprzecznych myśli w głowie. Byłem przyzwyczajony do tego, że szybko się odpalam, gdy coś nie idzie po mojej myśli albo ktoś mnie zdenerwuje, zatem to spokojne zachowanie wydawało mi się niezrozumiałym wybrykiem.
Jakiś czas przed zaskakującą sytuacją na parkingu miałem ciężki dzień, pamiętam go bardzo dobrze, choć było wiele podobnych w moim życiu. W pracy było dużo stresu, ponieważ wysypał mi się ważny projekt. Pojechałem na codzienny trening do swojej ulubionej siłowni, ale mieli awarię i była zamknięta. Wróciłem do domu pełen napięcia, pokłóciłem się z żoną o jakieś pierdoły, wkurzyłem się jeszcze bardziej i nie mogłem się uspokoić. Myśli kotłowały mi się w głowie. Choć dopiero wróciłem, bez słowa zabrałem nasze psy i wyszedłem z nimi na spacer. Było już ciemno, ludzie wychodzący z biurowców pędzili po pracy do domów, a ja się szwendałem bez celu. Czułem się już tak zmęczony sam sobą, że po raz pierwszy w życiu pomyślałem: „Dobra, jak czegoś nie zrobię, to eksploduję od środka. Czas poukładać swój bałagan”. I to był przełomowy moment w moim życiu.
Myślałem, że to będzie proste zadanie jak w sporcie: solidnie potrenuję i wygram te zawody. Zrobię sobie listę postanowień i po prostu będę się ich trzymał. A jednak szybko poczułem się jak Syzyf, który ukarany przez bogów musiał ciągle wtaczać głaz pod górę. Przez to tylko jeszcze bardziej się dołowałem. Miałem wrażenie, że nigdy nie uda mi się osiągnąć celu.
Na szczęście się myliłem. By ogarnąć swoje życie, musiałem na chwilę się zatrzymać, spojrzeć na siebie z boku. Trochę to zajęło, ale doszedłem do tego, że ciągle skupiałem się na niewłaściwych rzeczach. Myślałem sobie: „Ten mnie denerwuje, jak tamten mógł to zrobić, dlaczego ten jest taki?”. Nie mogłem przestać szukać powodów mojego bałaganu w innych ludziach. Czułem, że wszyscy mnie zawodzą.
Ale chyba większość z nas ma poczucie, że nasze zachowania są „normalne”, że mamy do nich prawo, możemy się denerwować na innych, krzyknąć, obrazić się. Zakładamy, że to, co robimy, jest słuszne. Nie zastanawiamy się nad tym. Więc gdy zaczynałem się czymś denerwować, uznawałem po prostu, że ktoś mnie wkurzył. To nie mój problem. Czy muszę się tym przejmować? Czy muszę na to marnować czas?
Gdy w końcu odważyłem się pójść na terapię, oczywiście musieliśmy zacząć od początku, od dzieciństwa. Nie od razu poszło gładko. Na początku nie przyjmowałem tego do świadomości, nie wierzyłem, że silny gość, który bił się w MMA, taki twardziel może mieć jakieś traumy. Dzieciństwo? A jaki to ma związek z moimi problemami w wieku 36 lat? Szanuję i uwielbiam moją terapeutkę, ale pierwsza myśl na pierwszej sesji była w stylu: „Co ty pierdolisz?”. Na szczęście szybko sobie przetłumaczyłem, że terapeutka jest po to, by mi pomóc, i zna się na swojej robocie.
W sporcie nauczyłem się szacunku dla pracy i dla trenera, którego traktujesz jak guru, słuchasz go ślepo. Stwierdziłem, że podejdę do terapii tak samo jak do treningu. Zresztą korzystałem z pomocy terapeuty podczas zawodowego uprawiania sportu. Te spotkania miały inne podłoże, ale pokazały mi, że terapia może pomóc w osiągnięciu celu. Mówiłem terapeucie sportowemu o wszystkim, a on nawet się czasem dziwił: „Dlaczego ty mi tak wszystko opowiadasz?”. Odpowiadałem: „Bo jak ci nie powiem, to nic z tym nie zrobimy”. Skoro zadziałało to w życiu zawodowym, dlaczego miałoby nie zadziałać w prywatnym?
Potrzebowałem roku, żeby uświadomić sobie, że wiele trudności dorosłego człowieka bierze się z przeszłości. Lubię używać metafory walizek, które symbolizują bagaż naszych doświadczeń. Choć każda osoba niesie inny ciężar, wszyscy mamy swoje walizki pełne emocji i wspomnień, które nieuporządkowane mogą nas przytłaczać i ciążyć przez resztę życia. Niestety, przekonałem się, że zazwyczaj ten bagaż jest obarczony bólem i cierpieniem.
By zrozumieć, że to, co mi się przydarzyło, zostawiło piętno na moim zachowaniu, potrzebowałem terapii i przeczytania wielu książek, a te z kolei zainspirowały mnie do rozpoczęcia studiów psychologicznych.
Dziś nadal jestem niewolnikiem emocji, które mną miotają. Niektóre pochodzą z okresu dzieciństwa, inne z późniejszych lat młodości. Nic w tym dziwnego, w końcu przez wiele lat wywoływały we mnie ból i uczucie duszności, jakby na mojej klatce piersiowej usiadł słoń, uniemożliwiając mi złapanie oddechu.
Aby się z tym uporać, musiałem najpierw zauważyć wzory mojego działania, które ukształtowały się w przeszłości. Dopiero świadomy genezy tych zachowań i mojego sposobu interpretacji świata mogłem zobaczyć, co za bagaż noszę. Jednym z największych problemów na początku terapii było to, że nie byłem gotowy dostrzec i przyznać przed samym sobą, jak duży on był. Pracowanie nad czymś jest trudne, gdy nie wiesz, nad czym właściwie pracujesz. Zaczęliśmy więc od początku mojej historii.
WALIZKI
Twardziel też ma słabości
Mój ojciec, Rosjanin, był żołnierzem jednostki specjalnej za czasów ZSRR, a moja matka – z pochodzenia Ormianka – pielęgniarką. Oboje byli na misji, mama pracowała w szpitalu wojskowym i pewnego dnia ojciec trafił na jej oddział. Zakochali się w sobie. Gdy ojciec dostał przydział do bazy wojskowej na Białorusi, mama zdecydowała, że pojedzie z nim. Wylądowali w małym miasteczku, w odgrodzonym osiedlu, gdzie mieszkali sami wojskowi. Szybko wzięli ślub i ja też szybko się pojawiłem. Ojciec ciągle wyjeżdżał na „misje specjalne”, mama nie miała pojęcia, gdzie ani co tam robi. To było tajne.
Ich związek zniszczył alkohol. Gdy rodzice się poznali, ojciec był osobą niepijącą. W pewnym momencie jednak zaczął pić – podejrzewam, że w ten sposób radził sobie z problemami. Może był świadkiem czegoś, co wywołało traumę. Pijany zachowywał się agresywnie.
Nie pamiętam z tego czasu wiele, raczej wycinki: gdy obudziłem się w środku nocy i nikogo nie było w domu, częste kłótnie, to, że ojciec przynosił do domu broń, byłem też świadkiem przemocy wobec matki.
Rodzice się rozwiedli, gdy miałem pięć lat. Po rozwodzie ojciec praktycznie zniknął z naszego życia. To było bardzo hermetyczne osiedle, każdy każdego znał, wiadomo było, co się dzieje w każdym domu. Brak ojca wyróżniał mnie na podwórku, wstydziłem się tego. Wśród chłopców istniała swego rodzaju rywalizacja na ojców: dzieciaki licytowały się, który tata zajmuje się ciekawszymi rzeczami, który bardziej zaimponuje kolegom. Dzieci słyszały rozmowy swoich rodziców, więc doskonale wiedziały, że moi się kłócą i rozwodzą, słyszałem docinki, dzieci potrafią być bardzo okrutne.
Rozwody wtedy nie były tak częste jak teraz. Nawet jeśli rodziny nie były do końca szczęśliwe, to jednak były pełne, a więc uznawane za lepsze. Dziś psychologowie mówią, że dla rozwoju dziecka lepiej, jeśli wychowuje się w dwóch, ale szczęśliwych domach niż w jednym, w którym relacje są zaburzone, ponieważ dziecko w dorosłym życiu będzie powielać wzorce wyniesione z domu. Jeśli nie doświadczyło ciepłych, zdrowych emocji, nie będzie umiało ich okazać w przyszłości. Ja dodatkowo za swój rozbity dom płaciłem samotnością na podwórku i wstydem.
Nastał dla nas trudny okres, byliśmy po prostu bardzo biedni. Po latach mama opowiadała, że często nie wiedziała, co włożyć do garnka. Mimo że nadal pracowała jako pielęgniarka, musiała pożyczać jedzenie od znajomych. W końcu zdecydowała się zająć tym, co w latach 90. było bardzo popularne, czyli handlem. Zresztą jej rodzina, jak wielu Ormian rozsianych po świecie, właśnie to robiła. Dziadkowie mieszkali w Warszawie, to były czasy rozkwitu największego targowiska w Europie Środkowo-Wschodniej na stadionie, który wtedy nazywał się Stadionem Dziesięciolecia. Miałem ok. siedmiu lat, gdy zamieszkałem u znajomych mamy, a ona zaczęła wyjeżdżać do Polski. Znikała na miesiąc i wracała na weekend. Choć dziś tego nie pamiętam, podejrzewam, że jako dziecko musiałem czuć smutek i pustkę. Moje walizki wypełniały się coraz cięższym bagażem doświadczeń.
Przez kolejne trzy lata mieszkałem w domu obcych ludzi na skraju miasteczka, praktycznie już na wsi. Mieli dorosłą córkę, a że mężczyzna zawsze marzył o synu, zajął się mną jak własnym dzieckiem. Po raz pierwszy w życiu miałem okazję świadomie uczyć się życia od mężczyzny. Gienadij zajmował się głównie gospodarstwem i angażował mnie we wszystkie zajęcia. Zajmowałem się zwierzętami, które hodowaliśmy, pomagałem przy zbiorach w sadzie, pamiętam zbieranie malin czy pracę na polu. Bardzo to lubiłem. Dzięki temu czułem się potrzebny, tym bardziej że praktycznie nie miałem kolegów, więc nieszczególnie miałem się z kim bawić. Choć dziś podejrzewam, że zaowocowało to też tym, że nie bardzo umiem odpoczywać, nic nie robić, zawsze muszę znaleźć sobie zajęcie.
Gienadij interesował się tym, jak radzę sobie w szkole. Chodził na wywiadówki, co zresztą było źle widziane, był w końcu obcym człowiekiem. Gdy byłem dużo starszy, zrozumiałem, że o matce nauczyciele nie mieli dobrego zdania, jej nieobecność była powodem nieprzyjemnych plotek. Mój opiekun bywał dla mnie surowy, potrafił mnie nawet uderzyć, gdy dostałem słabą ocenę, co na szczęście zdarzało się rzadko, ponieważ uczyłem się bardzo dobrze. Sam nie był wykształconym człowiekiem, ale jego córka skończyła studia, można więc powiedzieć, że po ojcowsku zależało mu na tym, żebym się wykształcił. Wtedy podejście do dzieci było inne. Nie mówiło się tyle o psychologicznych aspektach wychowania, zwłaszcza gdzieś na prowincji.
Mogę powiedzieć, że w nowym domu czułem się poniekąd szczęśliwy. Wszyscy mamy jakieś potrzeby, choć nie zawsze je sobie uświadamiamy. Dziś wiem, że Gienadij, przynajmniej w części, pomógł mi zaspokoić dziecięcą potrzebę uwagi i akceptacji. Wcześniej tego nie doświadczyłem. Zresztą relacja ze mną i jemu coś dawała, imponował mi, szanowałem go, mógł więc czuć się potrzebny i doceniony. Więź z przybranym ojcem, bo tak go traktowałem, sprawiła, że dość dobrze znosiłem rozstania z matką. Mimo że dzieciństwo nie było dla mnie łatwym czasem, to jednak nie wtedy mój bagaż emocjonalny został najbardziej obciążony. To nastąpiło później. Po przeprowadzce do Polski, która wyostrzyła poczucie samotności i braku akceptacji.
Warszawę poznałem już wcześniej, w czasie ferii czy wakacji u mamy. Spędzałem wtedy dużo czasu na Stadionie Dziesięciolecia, między obcokrajowcami, których tam zawsze było wielu. Mamie świetnie się już wtedy powodziło finansowo, handel przynosił duże dochody. Śmiało mogę powiedzieć, że nagle mieliśmy dużo pieniędzy i był to dla mnie przeskok w inną rzeczywistość. Na Białorusi nawet ciepła woda była tylko w określonych godzinach, moim przysmakiem był chleb z cukrem, a w Warszawie już eklerki. Pamiętam pierwszą wizytę w warszawskim supermarkecie. To było coś. Na Białorusi piło się kwas chlebowy, tu kupowało się coca-colę. Jadąc tutaj, czułem, że jadę na Zachód.