Niedziela na wsi - ebook
Niedziela na wsi - ebook
To miała być spokojna niedziela na wsi. Herkules Poirot, zaproszony na obiad do domu lady Angkatell, trafia wprost na miejsce zbrodni. I nie jest to impertynencki żart ani gra towarzyska! Czerwona krew doktora Johna Christowa kapie do niebieskiej wody w basenie...
Czy lekarz został zabity przez zazdrosną o niego kobietę: żonę, kochankę albo dawną ukochaną? Wszystkie są na miejscu zbrodni, a jedna nawet trzyma w ręce rewolwer… Ale dowody i zeznania wcale nie są jednoznaczne. Tym razem Poirot trafił na godnego siebie przeciwnika. Czy wskazanie mordercy i odkrycie prawdy będzie sprawiedliwym wyjściem?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5286-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był piątek, godzina szósta trzydzieści rano. Lucy Angkatell otworzyła wielkie błękitne oczy i natychmiast zaczęła się zastanawiać nad rozwiązaniem przeróżnych problemów, podsuwanych jej przez niezwykle aktywny umysł. Czuła, że musi się kogoś poradzić, z kimś porozmawiać. Jej wybór padł na młodą kuzynkę, Midge Hardcastle, która poprzedniego wieczoru przyjechała do The Hollow. Lady Angkatell szybko wstała z łóżka, narzuciła na ramiona szlafroczek i poszła do pokoju Midge po drugiej stronie korytarza. Myśli lady Angkatell biegły bardzo szybko. Zanim jeszcze otworzyła drzwi do sypialni Midge, już rozpoczęła rozmowę. Bujna wyobraźnia dostarczała jej odpowiedzi, jakich mogła udzielić kuzynka.
– ...jak sama widzisz, będzie z tym trochę kłopotów!
– Hm? Taa? – Midge, obudzona gwałtownie z głębokiego, przyjemnego snu, mruczała coś niezrozumiale.
Lady Angkatell podeszła do okna, szybkim ruchem otworzyła okiennice i podciągnęła żaluzje, wpuszczając do pokoju blade światło wrześniowego poranka.
– Ptaki! – stwierdziła, z przyjemnością patrząc na ogród. – Jakie piękne!
– Co?
Przynajmniej pogodą nie muszę się martwić. Wygląda na to, że przez kilka dni będzie ładnie. To już coś. Chyba się ze mną zgodzisz, że kiedy parę osób o sprzecznych osobowościach musi spędzić kilka dni pod jednym dachem, sytuacja staje się trudna do wytrzymania. Pozostają tylko gry towarzyskie, ale wówczas byłoby tak jak w zeszłym roku; nigdy sobie nie wybaczę tego, co było z biedną Gerdą. Powiedziałam potem Henry’emu, że postąpiłam bezmyślnie... Ale musiałam ją zaprosić, bo nie wypada zapraszać Johna bez niej, chociaż wtedy jest znacznie trudniej... Najgorsze jest to, że Gerda jest bardzo sympatyczna. Czasem sobie myślę, że to bardzo dziwne, iż ktoś tak miły może być całkowicie pozbawiony inteligencji. Jeśli tak działa prawo kompensacji, uważam to za niesprawiedliwe.
– O czym ty mówisz, Lucy?
– O sobocie i niedzieli, kochanie. O ludziach, którzy tu jutro przyjadą. Myślałam o tym całą noc i jestem ogromnie zmartwiona. Rozmowa z tobą bardzo mnie uspokoiła. Jesteś rozsądna i praktyczna.
– Lucy – powiedziała Midge surowo – czy wiesz, która jest godzina?
– Chyba nie. Sama wiesz, że nigdy się tym nie przejmowałam.
– Jest kwadrans po szóstej.
– Rzeczywiście, kochanie – przyznała lady Angkatell bez śladu skruchy.
Midge spojrzała na nią karcąco. Lucy jest nieznośna! Nie mam pojęcia – myślała Midge – dlaczego pozwalamy jej na takie zachowanie.
Ledwie o tym pomyślała, już zrozumiała, dlaczego tak jest.
Lucy Angkatell uśmiechała się. Patrząc na nią, Midge uświadomiła sobie, że Lucy roztacza wokół siebie jakiś przewrotny czar, nie opuszczający jej, mimo że skończyła już sześćdziesiąt lat. Ludzie na całym świecie, zagraniczni potentaci, przedsiębiorcy i urzędnicy rządowi byli gotowi znosić dla niej niewygody, nieprzyjemności i przykrości. Dziecięca radość i szczere upodobanie we wszystkim, co robiła, rozbrajały i unicestwiały wszelką krytykę. Wystarczyło, żeby Lucy szeroko otworzyła błękitne oczy, wyciągnęła delikatną dłoń i szepnęła: „Jakże mi przykro...”, by gniew i uraza znikły bez śladu.
– Ach, kochanie – odezwała się lady Angkatell – jakże mi przykro... Powinnaś mi wcześniej powiedzieć!
– Mówię teraz, ale jest już za późno. Wybiłaś mnie ze snu.
– To straszne! Pomożesz mi, prawda?
– Chodzi ci o te wolne dni? Dlaczego? Czym się martwisz?
Lady Angkatell przysiadła na skraju łóżka. Nikt inny – pomyślała sobie Midge – nie potrafiłby tego zrobić w taki sposób. Lucy wydawała się eteryczna jak wróżka, która ukazała się na moment zwykłej śmiertelnicy.
Lady Angkatell wyciągnęła ruchliwe, białe dłonie w uroczym, ujmującym geście bezradności.
– Przyjeżdżają niewłaściwi ludzie. Niewłaściwie dobrani, chciałam powiedzieć... Bo sami w sobie nie są niewłaściwi. Każdy z nich jest na swój sposób wartościowy.
– Kto przyjeżdża? – Midge uniosła silne, opalone ramię i odsunęła z wysokiego czoła gruby kosmyk czarnych, wijących się włosów. Nie było w niej nic z eterycznej wróżki.
– Będzie John z Gerdą. Już to wystarczy. Chodzi o to, że John jest wspaniały, bardzo atrakcyjny, ale Gerda... Musimy być dla niej bardzo grzeczni. Bardzo, bardzo grzeczni.
Kierowana nagłym impulsem, jakby się przed czymś broniąc, Midge powiedziała:
– Daj spokój! Nie jest znów taka do niczego.
– Kochanie, ona jest niesamowita. Te oczy! Człowiek ma wrażenie, że ona nie rozumie ani słowa z tego, co się do niej mówi.
– Bo rzeczywiście nie rozumie – przyznała Midge. – Na pewno nie to, co ty mówisz, ale trudno mieć do niej o to pretensję. Twój umysł pracuje tak szybko, że chcąc za tobą nadążyć, trzeba przywyknąć do gwałtownych skoków myślowych. Nigdy nie wyjaśniasz, dlaczego jedna rzecz kojarzy ci się z drugą.
– Jak małpa – stwierdziła nieoczekiwanie lady Angkatell.
– Kogo jeszcze się spodziewasz? Pewnie będzie Henrietta?
Lady Angkatell rozchmurzyła się.
– Tak... Mam nadzieję, że będzie dla mnie ostoją. Zawsze spieszyła z pomocą. Henrietta jest dobra aż do szpiku kości, nie tylko po wierzchu. Zajmie się biedną Gerdą. W zeszłym roku była wspaniała. Graliśmy w limeryki, wymyślanie słów, cytaty czy coś podobnego. Wszyscy już skończyliśmy i czytaliśmy swoje utwory. Nagle się zorientowaliśmy, że biedna Gerda jeszcze nie zaczęła pisać. Nie zrozumiała, o co chodzi w tej zabawie. To było straszne, Midge.
– Nie mam pojęcia, dlaczego istnieją ludzie, którym chce się odwiedzać Angkatellów – powiedziała Midge. – Trzeba nieustannie gimnastykować umysł, brać udział w różnych grach i znosić twój dziwaczny sposób prowadzenia rozmowy.
– Rzeczywiście, kochanie, to musi być męczące. Gerda pewnie czuje się tu okropnie. Zawsze myślałam, że gdyby miała trochę siły, żeby przeciwstawić się mężowi, wcale by tu nie przyjeżdżała. No, ale co było, to się nie odstanie. Biedaczka, sprawiała wrażenie śmiertelnie przerażonej. John nie miał do niej cierpliwości. Chciałam jakoś temu zaradzić, ale nic mi nie przychodziło do głowy... Tym bardziej jestem wdzięczna Henrietcie. Zaczęła wypytywać Gerdę o pulower, który ta miała na sobie. Był okropny, w kolorze zwiędłej sałaty; wyglądał smętnie, jak ciuch z wyprzedaży. Ale Gerda cała się rozpromieniła. Jeśli dobrze zrozumiałam, sama wydziergała go na drutach. Henrietta poprosiła ją o wzór. Gerda była dumna i szczęśliwa. To właśnie miałam na myśli, kiedy chwaliłam przed chwilą Henriettę. Ona zawsze potrafi coś zrobić. Ma szczególny dar.
– Zadaje sobie trochę trudu – stwierdziła zamyślona Midge.
– Tak. I zawsze wie, co powiedzieć.
– Ach! – wtrąciła Midge. – W jej przypadku to nie są tylko słowa. Czy wiesz, że Henrietta rzeczywiście wydziergała ten pulower?
– Coś podobnego! – Lady Angkatell spoważniała. – I nosiła go?
– Nosiła. Henrietta zawsze doprowadza do końca to, co zaczęła.
– Był bardzo brzydki?
– Nie. Na Henrietcie wyglądał ładnie.
– Nie dziwi mnie to. To cała różnica między Henriettą a Gerdą. Henrietta robi dobrze wszystko czego się podejmuje i wszystko się jej udaje. Jest dobra prawie we wszystkim, nie tylko w swoim zawodzie. Mówię ci, Midge, że jeśli ktoś może nam pomóc przetrwać te dni, to tylko Henrietta. Będzie miła dla Gerdy, zabawi Henry’ego, zadba o to, żeby John miał dobry humor, i pomoże zająć czymś Davida.
– Davida Angkatella?
– Tak. Właśnie wrócił z Oxfordu... Czy może z Cambridge? Chłopcy w tym wieku są bardzo trudni. Szczególnie ci intelektualiści. David jest prawdziwym intelektualistą. Człowiek by wolał, żeby odłożyli te intelektualne zainteresowania na później. Ale oni nieustannie gapią się na innych, robią głupie miny, obgryzają paznokcie, mają twarze obsypane krostami i do tego jeszcze jabłko Adama. Albo milczą jak zaklęci, albo mówią bardzo głośno, sprzeciwiając się wszystkim. Ale, jak już mówiłam, mogę zaufać Henrietcie. Jest bardzo taktowna i stawia stosowne pytania. Jest rzeźbiarką, co budzi respekt; szczególnie, że nie rzeźbi zwierząt czy dziecięcych główek, tylko takie przedziwne rzeczy w metalu i gipsie jak te, które wystawiała w zeszłym roku w New Artists. Jej rzeźba przypominała schody przeciwpożarowe. Nazywało się to Wchodząc przez czy coś podobnego. Na chłopaku takim jak David zrobiłoby to wrażenie... Mnie się wydało dość głupie.
– Lucy!
– Chociaż niektóre prace Henrietty wydają mi się bardzo ładne. Na przykład Płaczący jesion.
– Moim zdaniem, Henrietta ma w sobie coś z prawdziwego geniusza. Poza tym jest uroczą i sympatyczną osobą – powiedziała Midge.
Lady Angkatell wstała i podeszła do okna. W zamyśleniu zaczęła się bawić sznurem od żaluzji.
– Ciekawe, dlaczego żołędzie? – mruknęła.
– Żołędzie?
– Na sznurze od żaluzji. A na bramach ananasy. Musi być jakiś powód. Mogłaby przecież być szyszka albo gruszka, a jednak zawsze jest żołądź. Tak je nazywają w krzyżówkach: pokarm dla świń. Zawsze mnie to ciekawiło.
– Nie zmieniaj tematu, Lucy. Przyszłaś porozmawiać o sobocie i niedzieli. Nadal jednak nie rozumiem, co cię tak martwi. Jeśli będziesz unikała gier towarzyskich, będziesz się starała mówić do Gerdy powoli i zrozumiale, a Henrietta oswoi Davida-intelektualistę, wszystko powinno pójść dobrze. W czym trudność?
– Po pierwsze, przyjeżdża Edward.
– Ach, Edward! – powiedziała Midge i zamilkła. Po chwili spytała: – Co ci przyszło do głowy, żeby go zapraszać akurat na tę sobotę?
– Sama nie wiem, Midge. Tak jakoś wyszło. On się wprosił. Przysłał telegram z zapytaniem, czy może przyjechać. Wiesz, jaki jest Edward. Nadmiernie wrażliwy. Gdybym mu odmówiła, pewnie do końca życia nie miałby śmiałości zaproponować, że mnie odwiedzi. Taki już jest.
Midge z namysłem pokiwała głową. Tak – pomyślała – Edward jest właśnie taki. Przez moment miała wrażenie, że widzi jego twarz, naznaczoną czymś przypominającym eteryczny wdzięk Lucy: łagodną, nieśmiałą, ironiczną...
– Kochany Edward – powiedziała Lucy, jakby czytając w myślach Midge. – Żeby tak Henrietta zdecydowała się wreszcie wyjść za niego – mówiła zniecierpliwiona. – Wiem, że bardzo go lubi. Gdyby tu przyjechali oboje pod nieobecność Christowów... Z jakiegoś powodu John Christow ma niedobry wpływ na Edwarda. John, jeśli rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć, jest przy nim bardziej kimś, a Edward nikim. Rozumiesz?
Midge przytaknęła.
– Nie mogę odwołać Christowów, bo wszystko zostało zaplanowane dawno temu, czuję jednak, że będzie bardzo trudno z Davidem, gapiącym się na wszystkich bez skrępowania i obgryzającym paznokcie; z Gerdą, którą trzeba będzie się zająć tak, żeby się nie czuła wyobcowana; z Johnem, niezmiennie pogodnym, i z ustępującym mu pola Edwardem...
– Składniki mieszanki nie są zachęcające – mruknęła Midge.
Lucy uśmiechnęła się do niej.
– Czasem – powiedziała zamyślona – wszystko samo się jakoś układa. Na niedzielny obiad zaprosiłam tego specjalistę od morderstw. Mam nadzieję, że dostarczy nam nieco rozrywki.
– Specjalistę od morderstw?
– Jak jajo – powiedziała lady Angkatell. – Był w Bagdadzie. Wyjaśniał tam jakąś intrygę, kiedy Henry był pełnomocnikiem rządu. A może to było nieco później? Zjedliśmy z nim i z personelem ambasady obiad. Pamiętam, że miał na sobie biały garnitur, różowy kwiat w butonierce i czarne lakierki. Poza tym niewiele pamiętam. Nigdy mnie nie interesowało, kto zabił kogo. Chodzi mi o to, że skoro ktoś już nie żyje, jakie to ma znaczenie, dlaczego? I po co to całe zamieszanie?
– Popełniono tu jakąś zbrodnię?
– Nie, kochanie. On zajmuje jeden z tych śmiesznych nowych domków. Wiesz, te belki, o które zawadza się głową, nowoczesne instalacje hydrauliczne i niewłaściwie rozplanowany ogród. Ludzie z Londynu lubią te rzeczy. Zdaje się, że jeden z nich należy do aktorki. Nie mieszkają tu przez cały rok, tak jak my. Jednak – mówiła lady Angkatell, chodząc po pokoju – podoba im się tu. Midge, kochanie, jesteś taka miła. Dziękuję za pomoc.
– Obawiam się, że niewiele ci pomogłam.
– Nie? – Lucy Angkatell była zdziwiona. – Prześpij się jeszcze. Nie musisz wstawać na śniadanie, a kiedy już wstaniesz, możesz być tak nieuprzejma, jak tylko zechcesz.
– Nieuprzejma? – zdziwiła się Midge. – Ależ... Ach! – zaśmiała się. – Rozumiem! Jesteś bystra, Lucy. Chyba skorzystam z twojej rady.
Lady Angkatell uśmiechnęła się i wyszła z pokoju. Mijając otwarte drzwi swojej łazienki, zobaczyła czajnik i kuchenkę gazową. Przyszła jej do głowy pewna myśl. Wiedziała, że ludzie zwykle przepadają za herbatą, a Midge przez kilka najbliższych godzin nie wyjdzie ze swojego pokoju. Postanowiła więc zaparzyć herbatę dla Midge. Postawiła czajnik na ogniu i wyszła na korytarz. Stanęła przed drzwiami sypialni męża i nacisnęła klamkę, ale sir Henry Angkatell dobrze znał swoją Lucy. Darzył ją szczerym uczuciem, ale lubił się dobrze wyspać. Drzwi były zamknięte na klucz.
Lady Angkatell wróciła do swojego pokoju. Chętnie poradziłaby się Henry’ego, ale będzie musiała zaczekać. Stanęła przy otwartym oknie, chwilę wyglądała na ogród, potem ziewnęła. Wróciła do łóżka i położyła głowę na poduszce; po chwili smacznie spała. Woda w czajniku właśnie się zagotowała.
– Znowu spalony czajnik, panie Gudgeon – powiedziała Simmons, pokojówka.
Gudgeon, lokaj, pokręcił siwą głową. Wyjął czajnik z rąk Simmons, wszedł do spiżarni i z półki na talerze zdjął nowy; na wszelki wypadek trzymał ich tam kilka.
– Proszę, panno Simmons. Pani niczego się nie domyśli.
– Często jej się to zdarza? – spytała Simmons.
Gudgeon westchnął.
– Pani – stwierdził – ma gołębie serce, ale jest, że tak powiem, zapominalska. Jednak w tym domu – ciągnął – ja jestem odpowiedzialny za to, żeby oszczędzić pani wszelkich trosk.