- W empik go
Niedźwiadek polarny - ebook
Niedźwiadek polarny - ebook
Sara spędza przedświąteczne ferie u dziadka. Kilka dni przed Bożym Narodzeniem mocno zaczyna padać śnieg. Dziadek zabawia wnuczkę niesamowitymi opowieściami o ludziach mieszkających w Arktyce. Opowiada również o tym, jak przygarnął i opiekował się niedźwiadkiem polarnym – to ulubiona opowieść Sary. Dziadek pomaga Sarze też zbudować w ogrodzie igloo, którego pilnuje mały niedźwiadek ulepiony ze śniegu. Ale kiedy Sara budzi się w środku nocy, wszystko na dworze wygląda zupełnie inaczej. Dziewczynka rusza w magiczną podróż przez zaczarowany lodowy, śnieżny świat. Ale czy uda jej się wrócić do domu?
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7895-604-4 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zobacz, dziadku, śnieg pada! – Sara wyjrzała przez okno, patrząc na pierwsze płatki opadające leniwą spiralą.
Dziadek podniósł wzrok znad sterty starych czarno-białych zdjęć, które przeglądał, i pokiwał głową.
– Rzeczywiście. W wiadomościach zapowiadali, że może prószyć.
Sara zmarszczyła brwi.
– Myślisz, że u mnie w domu też pada?
– Możliwe. Ale tutaj może być gorzej. Jesteśmy dalej na północ. A wiatr znad morza dodatkowo wszystko ochładza. – Wstał, podszedł do Sary i usiadł obok niej na szerokim parapecie. – Dlaczego jesteś taka niespokojna? Przecież uwielbiasz śnieg!
Sara kiwnęła potakująco głową. Rzeczywiście, część jej najlepszych wspomnień z zimowych wyjazdów do domu dziadka wiązała się z zabawą na śniegu. Ale wtedy byli tu też jej rodzice. Przecież nie mogła sama w siebie rzucać śnieżkami.
– Mam nadzieję, że u nas nie ma śniegu – mruknęła, opierając się o ramię dziadka. – A jeśli dziecko zacznie się rodzić, a mama i tata nie będą mogli dojechać do szpitala?
– Termin porodu jest dopiero po świętach – pocieszył ją. – A zresztą zadzwoniliby po karetkę. Karetka bez problemu przewiozłaby ich do szpitala. Jej załoga jest przygotowana na takie sytuacje.
– No, chyba tak – Sara się otrząsnęła. Nie było sensu się martwić. Po prostu kiedy tata później zadzwoni, przypomni mu, żeby włożył do bagażnika łopatę i już.
– Śniegu przybywa! – powiedziała do dziadka, obserwując spadające coraz szybciej płatki. Zostawały teraz na zewnętrznym parapecie, a nie topniały, gdy tylko go dotknęły. Podeszła bliżej do szyby i patrzyła na wirujące śnieżynki. Zrobiło się ciemniej, niebo nabrało dziwnej szarożółtej barwy, jakby było w nim jeszcze dużo śniegu.
– Mhm. Na to wygląda – zgodził się dziadek. – Myślę, że wystarczy nam już pracy na dzisiejsze popołudnie. Pójdziemy poszukać czegoś na kolację? – Ze śmiechem pocałował ją w czubek głowy. – Nie martw się. W kuchni też są okna, więc będziesz mogła patrzeć na śnieg. Jeśli się utrzyma, jutro możesz wyjść i się na nim pobawić. Ale teraz już za późno, ściemnia się.
Sara zsunęła się z parapetu z cichym westchnieniem. Kochała dziadka i jego niezwykły stary dom. Zbudowano go z kamienia ponad dwieście lat temu. Znajdował się w nim ogromny kominek oraz głębokie okna, idealne, by siadać na wewnętrznym parapecie. Na piętrach trzeszczały podłogi i schody, kiedy się po nich chodziło, znajdowało się tu też wiele dziwnych kryjówek i zakamarków. Gdyby była we własnym domu, mogłaby wyjść na śnieg ze wszystkimi swoimi przyjaciółkami mieszkającymi w pobliżu. Poszłyby do parku lepić bałwany i obrzucać się śnieżkami, a potem wróciły by do domu którejś z nich, by się ogrzać. Ale nie pociągała jej perspektywa samotnego lepienia bałwana, a nawet z dziadkiem to nie będzie to samo.
Sara i jej rodzice zawsze przyjeżdżali do domu dziadka na początku ferii świątecznych. To była tradycja. Zostawali kilka dni, potem wracali do domu na Boże Narodzenie, a dziadek razem z nimi. Lecz w tym roku mama i tata postanowili, że będzie lepiej, jeśli Sara pojedzie do dziadka sama. Tata ją przywiózł, zjadł u dziadka szybki obiad, po czym wrócił do domu.
Mama nie nadawała się do dalekich podróży – parę tygodni po świętach miała urodzić małego braciszka Sary i nie chciała godzinami siedzieć w samochodzie. Poza tym nie powinna przebywać w starym kamiennym domu na nadmorskim klifie, do którego dojeżdżało się krętą, wyboistą drogą, wiele kilometrów od wsi, nie mówiąc już o szpitalu. Sara miała poczucie, że w domu dziadka znajduje się z dala od wszystkiego. Ten dom przypominał bezpieczne gniazdko na wzgórzu, niczym gniazdo morskich ptaków, które pokazał jej, gdy byli tutaj latem. Musiała jednak przyznać, że w tej chwili nie jest to odpowiednie miejsce dla mamy.