Niegasnące pożądanie - ebook
Niegasnące pożądanie - ebook
Angie Han, utalentowana wiolonczelistka, jest gotowa zrobić wszystko, aby ratować Towarzystwo Muzyki Kameralnej od katastrofy finansowej, w jakiej się znalazło w wyniku pandemii. Gdy odkrywa, że wzięty kompozytor znany jako A.S. to jej były chłopak, obecnie znany biznesmen, chowa do kieszeni dumę i prosi go o skomponowanie utworu na inaugurację nowego sezonu. Joshua się zgadza pod warunkiem, że Angie nie zdradzi jego tajemnicy. Mimo że rozstali się w dość dramatycznych okolicznościach, ciągle tli się w nich pożądanie. Spędzają pełne namiętności noce, ale Joshua boi się zaangażować, bo Angie już raz go rzuciła...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9929-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Joshua Shin nie należał do stałych gości dorocznego bankietu organizowanego przez państwo Neiman, ale jego dziadek nie czuł się dobrze i poprosił, by go reprezentował. Joshua niczego nie odmówiłby ukochanemu _halabuji_.
Wiedział, że bankiet będzie połączony ze zbiórką pieniędzy na działalność Towarzystwa Muzyki Kameralnej i że prawdopodobieństwo w części artystycznej wystąpienia Angie Han jest duże. Nawet po dziesięciu latach serce mu się ściskało na myśl o niej.
Zraz po wejściu do wspaniałej rezydencji w stylu georgiańskim został poczęstowany szampanem. Nowo przybyli goście gromadzili się w okrągłym foyer, ale Joshua przeszedł do sali balowej i stanął koło wysokiego okna ozdobionego kotarą w kolorze głębokiej zieleni.
Mimowolnie powiódł wzrokiem po zebranych, szukając twarzy, o której stanowczo zbyt często marzył i śnił. Gdy jej nie dostrzegł, poczuł ulgę. Chociaż muzycy pewnie wchodzą innym wejściem, pomyślał.
- Pan Shin? – rozległo się za jego plecami. Odwrócił się i zobaczył srebrnowłosego mężczyznę w nienagannym garniturze. – Timothy Pearce, dyrektor wykonawczy Towarzystwa – przedstawił się nieznajomy. – Spodziewałem się zobaczyć dziś tu pana dziadka. Lubi takie kameralne koncerty.
- Dziś z żalem musiał zrezygnować, ale w zastępstwie przysłał mnie.
Joshua nie zdradził przyczyny nieobecności dziadka.
- Serdecznie witamy. – Timothy Pearce taksującym wzrokiem przyjrzał się Joshui. Najprawdopodobniej chciał oszacować, czy wnuk okaże się tak samo hojny jak dziadek. – Zawsze cieszy nas zainteresowanie kameralistyką wśród młodszego pokolenia – powiedział z uśmiechem.
- Łączy nas miłość do muzyki – zapewnił go Joshua. Zamierzał wesprzeć Towarzystwo taką samą sumą, jaką przeznaczyłby dziadek. – Kto wystąpi? – zapytał.
- Czeka pana prawdziwa uczta duchowa. Zagra Hana Trio. – Joshua zmobilizował siłę woli, aby zapanować nad mimiką twarzy. Liczył się z taką ewentualnością, niemniej doznał szoku. – Słyszał pan o nich, prawda? Siostry Han tworzą fenomenalne trio smyczkowe.
Angie grała na wiolonczeli, a jej młodsze siostry jedna na skrzypcach, druga na altówce.
- Tak, tak, słyszałem oczywiście – Joshua udał uprzejme zainteresowanie. – Cieszę się, że je usłyszę.
- Mam nadzieję, że koncert się panu spodoba. Miło było poznać…
Timothy Pearce się oddalił.
To, co Joshua powiedział o miłości do muzyki, było prawdą, ale nie całą. Był czas, kiedy muzyka była jego życiem. Oczami wyobraźni zobaczył promienie słoneczne na palcach śmigających po klawiaturze, usłyszał dźwięki muzyki i śmiech. Szczęście, słodkie i pełne nadziei, wypełniało jego duszę, zanim wtargnęła w nią rzeczywistość i rozdarła na żałosne strzępy.
To ona zniszczyła wszystko.
Pogrążony w myślach, późno się zorientował, że goście zaczęli opuszczać salę balową. Ruszył za nimi do przepięknej oranżerii, za którą rozciągał się wymuskany ogród. Lampiony zawieszone pod szklanym sufitem migotały na tle ciemniejącego nieba, eleganckie lampy stojące stwarzały intymną atmosferę.
Tłum przed nim przerzedził się i wtedy na zaimprowizowanej scenie zobaczył Angie. Całe otoczenie jak gdyby zbladło, kontury straciły ostrość. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, było bicie własnego serca.
W ciągu dziesięciu lat, jakie minęły od ich rozstania, Angie z uroczej dziewczyny zmieniła się w olśniewającą kobietę. Czarne jedwabiste włosy, które dawniej byle jak związywała w kucyk, lśniącą falą opadały jej na ramiona. Twarz jej wyszczuplała, przez co delikatne rysy nabrały wyrazistości. Joshua nie mógł oderwać od niej oczu. Na szczęście wzrok miała spuszczony i uwagę skupioną na synchronizowaniu instrumentów z siostrami.
Zanim podniosła głowę, zdążył zająć miejsce przy oknie za wysoką rośliną z bujnymi liśćmi. Kilku spóźnialskich, mijając go w pośpiechu, obrzuciło go zaciekawionymi spojrzeniami. Gdy wszyscy usiedli, zapadła cisza i koncert się rozpoczął.
Przy pierwszych dźwiękach poczuł mrowienie na skórze. Już w college’u przepowiadano Angie obiecującą karierę. W ciągu lat, jakie minęły, dojrzała jako artystka, a dźwięk wydobywany z wiolonczeli nabrał głębi i płynności pieszczącej zmysły. U dziadka słuchał debiutanckiego albumu Hana Trio, więc wiedział, jak pięknie grają, ale słuchanie sióstr na żywo było całkiem innym doświadczeniem. Wierne nazwie – _hana_ po koreańsku znaczy jeden – grały jak jeden organizm, grały wyśmienicie.
Zamknął oczy, pozwolił dźwiękom spływać po sobie i koić wzburzone emocje. Nie żywi do Angie Han żadnych uczuć, powtarzał w myślach. Wściekłość, ból i tęsknota, które go przepełniają, to tylko echa przeszłości. Nie było mu łatwo, ale już wiele lat temu odciął się od niej i ruszył do przodu. Popadanie w sentymentalizm nie ma sensu.
Występ sióstr był bardzo udany i Joshua przyłączył się do gromkich braw. Zastanawiał się, jak Angie zareaguje na jego widok. Irytowało go przyspieszone bicie serca i trema przed spotkaniem z nią. Zachowuję się absurdalnie, skarcił się w myślach. Angie jest artystką, on patronem wspierającym Towarzystwo. Jeśli go zobaczy, przywita się uprzejmie jak z dawną znajomą i przejdzie nad tym do porządku dziennego.
Wyszedł z ukrycia i dołączył do reszty gości.
- Panie i panowie – Timothy Pearce podniósł głos, chcąc przebić się przez gwar rozmów – chciałbym podziękować państwu Neiman za udzielenie nam gościny. I składam podziękowania wszystkim za przybycie. To dzięki waszym hojnym darowiznom kameralistki takie jak Hana Trio i kameraliści dostarczają nam tylu cudownych wrażeń.
Nagle Joshua poczuł na sobie czyjś wzrok. Powoli obejrzał się za siebie i napotkał przerażone spojrzenie Angie. Pobladła i rozchyliła usta, jak gdyby w niemym okrzyku. Poczuł ucisk w sercu i falę gorąca przetaczającą się przez ciało, zmusił się jednak do lekkiego skinienia głową. Potem odwrócił głowę akurat w chwili, gdy Timothy Pearce kończył swoje przemówienie słowami:
- Jesteśmy wszyscy jedną rodziną. Dziękuję.
Zebrani nagrodzili go brawami, potem salę wypełnił szmer na nowo podjętych rozmów. Joshua obejrzał się mimowolnie, zobaczył jednak tylko plecy Angie wychodzącej do ogrodu. Poczuł zawód, potem złość na siebie. Nie, nie żałuje, że nie porozmawiali. Nie mają sobie przecież nic do powiedzenia, pomyślał, a na zdawkowe uprzejmości szkoda czasu.
Odnalazł Timothy’ego Pearce’a, wręczył mu czek i się pożegnał. Uznał, że spełnił obowiązek. Dziadek chyba nie będzie miał mu za złe, że nie zje obfitej kolacji w towarzystwie samych nieznajomych.
Kiedy przechodził przez opustoszałe foyer, za plecami usłyszał swoje imię wypowiedziane cichym głosem:
- Joshua…
Odwrócił się. Angie podeszła kilka kroków bliżej, lecz zatrzymała się w bezpiecznej odległości.
- O co ci chodzi? – zapytał.
Skrzywił się, słysząc swój gniewny ton.
- Chciałam tylko… – zająknęła się. – Chciałam tylko się przywitać. – Splotła dłonie, rozplotła i bezradnie opuściła ręce wzdłuż boków. – Chciałam się upewnić, że… - znowu się zająknęła – że jesteś szczęśliwy.
- Szczęśliwy? – Joshua parsknął śmiechem. – Chyba nie oczekujesz ode mnie odpowiedzi.
- Przykro mi, Joshua. – Głos jej się załamał, gdy wypowiadała jego imię.
Coś w nim pękło. W kilku susach pokonał dzielącą ich odległość. Nagle znalazł się tak blisko niej, że poczuł ciepło bijące od jej ciała. Nie mógł wydobyć z siebie głosu. Napięcie między nimi rosło.
Salwa śmiechu dobiegająca gdzieś z wnętrza domu wyrwała go z transu i sprowadziła na ziemię.
- Nie dowiesz się, czy jestem szczęśliwy. Nie mów, że jest ci przykro. – Jego głos przybrał niskie chropawe brzmienie zdradzające tłumione pożądanie. – Dziesięć lat temu, kiedy odeszłaś, zrzekłaś się tych praw.
Serce mu się ścisnęło na widok łzy spływającej jej po policzku. Nienawidził jej za to, że zapragnął kciukiem zetrzeć tę łzę, objąć ją i przytulić. Za to, że pragnął wszystkiego tego, czego nie mógł mieć. Za to, że jej pragnął. Chociaż tylko przez sekundę.
Odwrócił się i nie oglądając się za siebie, wyszedł z rezydencji. Zdał sobie sprawę, że Angie Han zagraża jego z trudem osiągniętej równowadze psychicznej.
Nigdy więcej.
Angie Han już nic dla niego nie znaczy.ROZDZIAŁ PIERWSZY
_Dwa miesiące później_
Po próbie z siostrami Angie spieszyła się na umówione spotkanie z Janet Miller, swoją mentorką i dyrektorką artystyczną Towarzystwa Muzyki Kameralnej.
Położyła wiolonczelę na tylnym siedzeniu – w bagażniku nie było dość miejsca – usiadła za kierownicą i wyjechała z parkingu. Cały czas nuciła pod nosem melodię, która od kilku tygodni nie dawała jej spokoju. Może mama śpiewała ją, kiedy Angie była mała?
Denerwowała się przed rozmową z Janet. Po pandemii Towarzystwo miało ogromne kłopoty finansowe. Z powodu lockdownu koncerty, imprezy powiązane ze zbiórką pieniędzy na cele statutowe i koncerty w prywatnych domach donatorów zostały odwołane. Gdyby nie najwierniejsi ofiarodawcy, wielu muzyków znalazłoby się bez dachu nad głową. Do otwarcia nowego sezonu zostało kilka miesięcy i miała nadzieję, że życie wróci do normy, cokolwiek to znaczy. Obawiała się jednak, że sytuacja jest poważniejsza, niż się wydawało.
Włączyła ulubioną stację z muzyką klasyczną i uśmiechnęła się, kiedy z głośników popłynęły dźwięki Gymnopedie Nr 1 Erika Satie. Muzyka tego francuskiego kompozytora zawsze działała na nią jak kocimiętka na koty.
W bardziej optymistycznym nastroju zapukała w uchylone drzwi.
- Miło cię widzieć, kochanie – Janet przywitała ją serdecznie.
- Ja też się cieszę z naszego spotkania.
Kiedy Angie przeżywała okres zwątpienia w siebie, Janet podnosiła ją na duchu i cierpliwie tłumaczyła, że ma talent, pasję i energię potrzebne każdemu muzykowi. Gdyby nie ona, Angie nigdy nie zaszłaby tam, gdzie jest teraz.
- Usiądźmy koło okna. – Janet wskazała wygodną kanapę. – Napijesz się czegoś?
- Dziękuję, nie. – Serce biło jej przyspieszonym rytmem. Chciała jak najszybciej się dowiedzieć, dlaczego Janet ją wezwała. – Powiedz, o co chodzi.
Ciężkie westchnienie Janet potwierdziło jej obawy.
- Sytuacja finansowa Towarzystwa jest gorsza, niż się wydawało. Nasz byt zależy od powodzenia nadchodzącego sezonu. Na ostatnim posiedzeniu zarząd dał nam do zrozumienia, że jeśli nie odniesiemy sukcesu przyćmiewającego wszystkie poprzednie, to będzie koniec naszej działalności.
- Tak po prostu?
- Tak po prostu.
Janet spuściła głowę i przyglądała się swoim dłoniom. Angie odgadła, że to nie koniec złych wiadomości.
- I?
- Timothy chce, żebyście ty i twoje siostry poprosiły ojca o pomoc.
Mina Janet świadczyła, że wypowiedzenie tych słów przyszło jej z trudem.
- Ale… - Angie zająknęła się. Była bardzo poruszona. – Ale on przestał wspierać Towarzystwo, kiedy zerwałam z nim kontakty.
- Wiem. Nie chciałam cię o to prosić, niemniej rozumiem Timothy’ego. Każda wpłata zwiększa nasze szanse na przetrwanie. A twój ojciec był jednym z najhojniejszych donatorów.
Angie spojrzała przez okno na ulice i domy zalane kalifornijskim słońcem.
- Daj mi czas do namysłu.
Nie mogła od razu odmówić mentorce, chociaż miała na to ogromną ochotę. Nie tylko jej byt zależał od losów Towarzystwa, ale byt wielu muzyków, łącznie z jej siostrami.
- O nic więcej nie proszę. – Janet nakryła jej dłoń i lekko uścisnęła. – Dziękuję.
- Dla ratowania Towarzystwa chcę zrobić wszystko, co w mojej mocy. – Angie oddała uścisk i cofnęła rękę. – Nie będę ci dłużej przeszkadzać w pracy.
Wolnym krokiem szła na parking. Wiedziała, że ojciec nigdy nie wesprze Towarzystwa, ponieważ to było jej źródło utrzymania, czyli gwarancja jej wolności.
Wiedziała również, że mimo iż siostry miały lepsze stosunki z ojcem, on nie ulegnie ich prośbom, bo wówczas pomagałby i jej. Doszła jednak do wniosku, że musi spróbować.
Wsiadła do samochodu, wyjęła komórkę z torebki i zanim opuściła ją cała odwaga, wybrała numer ojca.
- Niech zgadnę – odezwał się ojciec. – Chcesz czegoś ode mnie.
Ogarnęła ją złość i uczucie upokorzenia. Zacisnęła mocno palce na komórce. Pokonała dumę i odpowiedziała:
- Towarzystwo Muzyki Kameralnej potrzebuje twojej pomocy.
- A dlaczego miałbym im pomagać?
- Kiedy mama żyła, wspierała ich.
Zaległo długie milczenie, w końcu usłyszała zmęczony głos ojca.
- Wpłacę pieniądze pod warunkiem, że zakończysz ten dziecinny bunt i wrócisz do domu.
Emocje ją dławiły. Minęło pięć lat, odkąd ostatni raz rozmawiała z ojcem. Wyprowadzka z domu nie była dziecinnym buntem. Nie da mu znowu okazji do kontrolowania jej życia.
- To już nie jest mój dom – oświadczyła. Zamrugała, aby odpędzić łzy. – Poszukam innego sposobu, żeby pomóc Towarzystwu. Do widzenia, tato.
Z ciężkim sercem ruszyła do domu. Domem była kawalerka w podupadającej dzielnicy z dala od centrum Los Angeles, ale znaczyła dla niej więcej niż luksusowa rezydencja.
Matka przez pięć lat walczyła z chorobą nowotworową i Angie cieszyła się, że może być przy niej. Po jej śmierci nie chciała dłużej znosić mieszkania z apodyktycznym ojcem i ustawicznego przypominania, jak wiele mu zawdzięcza.
I nawet groźba, że przestanie wspierać ją finansowo, jej nie zatrzymała.
Zaparkowała na swoim miejscu na parkingu podziemnym, potem rozklekotaną windą wjechała do holu. Sprawdziła skrzynkę na listy i drugą starą windą wjechała na górę. Przeszła słabo oświetlonym korytarzem do swojego mieszkania, a kiedy drzwi się za nią zamknęły, poczuła nagłe zmęczenie. Mimo to najpierw ostrożnie postawiła wiolonczelę w kąciku do ćwiczeń i dopiero potem opadła na kanapę, kopnięciem zrzucając pantofle.
- Nareszcie w domu – szepnęła z uśmiechem.
Kamienica była stara i obskurna, ale Angie skromnymi środkami stworzyła dla siebie ciepłe i przytulne wnętrze. Może trochę przesadziła z lampami, poduszkami i plakatami na ścianach, ale lubiła światło i jaskrawe kolory.
Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy. Jej spokojne ustabilizowane życie było zagrożone przez niepewną przyszłość Towarzystwa i…
I duchami przeszłości. Wspomnienie nieoczekiwanego spotkania z Joshuą podczas bankietu w willi państwa Neiman uporczywie do niej wracało. Nawet teraz, po dwóch miesiącach od tamtego zdarzenia, aż kuliła się w sobie na myśl o tym, że jej najgorsze obawy się potwierdziły.
Joshua Shin wciąż jej nienawidzi.
A jej już się wydawało, że tamten etap życia ma za sobą. Zapomniała, że zrywając z nim, złamała serce jemu i sobie. Duszenie w sobie emocji było jedynym sposobem na życie bez niego. Ale teraz tamy puściły…
Teraz czuła żal za tym, co mogło być, gdyby. Nic więcej. Nie może go pragnąć. Między nimi nic nie może zaistnieć na nowo. Dziesięć lat temu pozbawiła się tej szansy. Zniecierpliwionym ruchem otarła policzki i westchnęła. Nie ma czasu rozdrapywać ran przeszłości, kiedy teraźniejszość wymaga pilnego działania.
Ojciec pomoże Towarzystwu tylko pod warunkiem, że ona wróci do domu. Niewykonalne. Nie zrezygnuje z ciężko wypracowanej niezależności. Poza tym jedna wpłata ojca nie uratuje Towarzystwa. Co robić?
- Włącz radio, Alexa – powiedziała na głos.
Potrzebowała dziś towarzystwa muzyki klasycznej. I herbaty. Po chwili z parującym kubkiem w ręce umościła się z powrotem na kanapie.
Dźwięki nowego utworu kompozytora ukrywającego się pod inicjałami A.S. wypełniły pokój. Kilka lat temu szturmem wtargnął na scenę muzyki poważnej, a tajemnica otaczająca jego twórczość i tożsamość natychmiast zyskała mu ogromną popularność. Angie podobały się jego kompozycje nadawane przez stację.
W pewnej chwili uśmiech znikł z jej warg.
- Nie, to niemożliwe – szepnęła i zakryła usta.
Fragment, który tak ją zelektryzował, już przebrzmiał, ale była pewna, że właśnie tę melodię nuci od dwóch miesięcy. Ale jak to się stało, skoro teraz po raz pierwszy słyszy ją w radio?
Szybko ściągnęła utwór na playlistę, przewinęła do przodu i odsłuchała. Ożyły tłumione wspomnienia. Jeszcze raz cofnęła nagranie, znalazła właściwy fragment i ponownie odsłuchała. Zrobiła to kilkakrotnie, aż nabrała absolutnej pewności.
To melodia, jaką Joshua grał dla niej w college’u. Fragment koncertu na wiolonczelę, nad którym pracował z myślą o niej. To jej melodia.
Właśnie odkryła sekret, który nieodwołalnie łączył ją z Joshuą. To on jest genialnym kompozytorem ukrywającym się za inicjałami A.S.
Zerwała się na równe nogi. Krew pulsowała jej w uszach, oddech stał się płytki. Wiedziała, jak uratować Towarzystwo. Joshua Shin znienawidzi ją za to, ale czy może nie lubić jej jeszcze bardziej niż teraz?
Obrócił się z fotelem i spojrzał w okno, lecz nie zwracał uwagi na wspaniały widok centrum Los Angeles rozciągający się za oknem gabinetu na czterdziestym ósmym piętrze. Palcami przeczesał włosy i westchnął ciężko.
Na biurku piętrzyły się raporty i oferty czekające na rozpatrzenie, ale nie potrafił się skoncentrować na sprawach firmy. Od dwóch miesięcy prawie nie spał. Wczorajsza noc nie różniła się od poprzednich. Zapadał w sen, budził się, znowu zapadał w sen pełen wizji, których główną bohaterką była Angie Han.
Wystarczyła chwila – nie więcej niż pięć minut – i już nie mógł wymazać jej z myśli. Do diabła, zaklął w duchu. Jak mógł dopuścić, aby miała aż taki wpływ na jego życie? Dość tego. Już i tak zabrała mu zbyt wiele. Przez nią na sześć lat przestał komponować. Stracił ważną cześć siebie, bo ból rozstania był nie do zniesienia. Nie poświęci jej ani sekundy więcej swojego cennego czasu!
Obrócił się z fotelem do biurka i zajął raportem, który przeglądał. Zdołał przeczytać cztery raporty i jedną ofertę, zanim znowu pomyślał o Angie. Grała przepięknie. Kiedyś marzył o napisaniu dla niej koncertu na wiolonczelę…
Dosyć tego rozczulania się nad sobą, nakazał sobie w duchu. Nie jest już chorym z miłości dwudziestolatkiem. Jest wicedyrektorem operacyjnym Riddle Incorporated, firmy produkującej elementy elektroniczne założonej przez dziadka. Jeśli wszystko dobrze pójdzie, za kilka miesięcy zostanie dyrektorem. Odpowiedzialność za byt ponad dziewięciuset pracowników spoczywa na jego barkach. Nie ma czasu na bujanie w obłokach i marzenie o dawnej miłości.
Wrócił do pracy, lecz przerwał mu dzwonek telefonu. Nacisnął przycisk głośnika.
- O co chodzi, Janice? – zapytał.
- Przepraszam, że przeszkadzam, ale przyszła pani Angie Han. Proponowałam, że umówię ją na inny termin, ale nalega na spotkanie zaraz i chce zaczekać. Mówi, że studiowaliście razem.
Joshua oniemiał. Nie dość, że zdominowała jego myśli i sny, to jeszcze wtargnęła tutaj. Zastanawiał się, czy nie powinien jej odprawić. Nie jest jej nic winien. Nie musi z nią rozmawiać. Zastanawiał się jednak, dlaczego przyszła. Bał się, że ciekawość nie da mu spokoju.
- Niech wejdzie.
Nie mógł zapanować nad przyspieszonym biciem serca, ale postanowił przywitać Angie z wystudiowaną obojętnością.
Pojawiła się w drzwiach wyprostowana, z głową podniesioną, gotowa stoczyć z nim walkę. Kiedy ich oczy się spotkały, na mgnienie umknęła wzrokiem w bok, lecz błyskawicznie się opanowała i podeszła do biurka.
Swobodnym gestem wskazał jej krzesło dla interesantów. Usiadła bez słowa. Starał się nie zauważać, jak pięknie wygląda w czarnych spodniach cygaretkach i bladoróżowej bluzce. Siedziała tak blisko, że czuł waniliowy zapach jej perfum, ten sam co dziesięć lat temu. Czy specjalnie ich użyła, aby wytrącić go z równowagi? I dlaczego chciałaby, żeby stracił spokój?
- Cześć, Joshua.
Jej gładki melodyjny głos podziałał na niego jak ciepła pieszczota.
- Co tu robisz? – zapytał.
Nie odpowiedział na powitanie, nie chciał wypowiedzieć jej imienia.
- Po bankiecie u Neimanów… - Nie musiała mówić nic więcej. Doskonale pamiętał tamto spotkanie. Ogarnęła go ta sama fala gniewu i pożądania co wtedy. – Wiedziałam, że nie zgodzisz się mnie przyjąć, gdybym próbowała umówić się przez sekretarkę.
- Nie odpowiedziałaś na pytanie.
Jego głos przybrał twarde brzmienie.
Spuściła głowę, ale zaraz ją podniosła i złapała jego spojrzenie.
- Mam dla ciebie propozycję.
- A jaką to propozycję mogłabyś mieć dla mnie? – prychnął. – Kiedy ze mną zerwałaś, jasno dałaś mi do zrozumienia, że nic ode mnie nie chcesz, bo ważniejszy niż ja był dla ciebie fundusz powierniczy.
Ugryzł się w język, aby powstrzymać gorzkie słowa cisnące się mu na usta.
- Nie mogę zmienić tego, co się stało. Bardzo pragnęłabym wytłumaczyć… - Jej głos przeszedł w szept. – Ale zapewniam cię, że propozycja, z jaką przyszłam, dotyczy wyłącznie interesów.
- Wyjdź.
Kropla potu spłynęła mu po karku. Aż go skręcało ze złości, że po tylu latach Angie wciąż budzi w nim pożądanie.
Co za interes chce z nim zrobić? Ojciec ją przysłał? Ich firmy od wielu dekad rywalizowały z sobą. To dlatego ojciec zagroził, że ją wydziedziczy, gdy dowiedział się, że są parą. Chociaż zmiany przeprowadzone ostatnio w Riddle Incorporated zakończyły rywalizację, nie wyobrażał sobie współpracy w żadnej dziedzinie.
Angie nadal siedziała na swoim miejscu. Najwyraźniej nie zamierzała spełnić jego żądania. Obrócił się z fotelem do okna na znak, że wizyta skończona.
- Wiem, kim jesteś.
Jej głos był tak cichy, że pomyślał, że musiał się przesłyszeć. Niemniej obrócił się z fotelem i mierząc ją wzrokiem, zapytał:
- Co powiedziałaś?
- Wiem. A.S. to ty.
- Kim, do diabła, jest jakiś A.S.? – W panice wszystkie tryby w jego mózgu zaczęły pracować na najwyższych obrotach. To niemożliwe. Nikt nie wie. Nawet dziadek. Doszedł do wniosku, że musi postępować bardzo ostrożnie. – Nie wiem, o co ci chodzi, ale prosiłem, żebyś wyszła.
Ostatnią rzeczą, jakiej się po niej spodziewał, był śpiew. Zanuciła temat jego ostatniego utworu i natychmiast jak powiew wiatru wróciło wspomnienie. Jak mógł zapomnieć?
To była jej melodia. Pierwsze tony koncertu na wiolonczelę, który zamierzał dla niej napisać. Tamto marzenie umarło, kiedy odeszła i złamała mu serce. Widocznie wydawało mu się tylko, że umarło, bo jednak odżyło, kiedy komponował ostatni utwór. Jak mógł nie rozpoznać tych dźwięków? Nie rozpoznał, bo już nie należały do niej. Melodia stała się częścią jednej z jego prac. Nie miała nic wspólnego z nią.
- Dość tego – rzucił.
Angie aż się wzdrygnęła, słysząc jego ostry ton, ale w jej oczach pojawił się triumfalny błysk.
- Ty jesteś A.S.
Nie mógł dłużej zaprzeczać. Oboje wiedzieli, że to prawda.
- Co zamierzasz zrobić z tym smakowitym kąskiem?
- Proszę, nie obrażaj się. – Przygryzła dolną wargę, czerwone plamy wystąpiły jej na policzkach. Z satysfakcją patrzył na te oznaki zdenerwowania. – Potrzebuję twojej pomocy.
- Jeśli przyszłaś mnie szantażować, przynajmniej odegraj swoją rolę do końca. Czy spodziewasz się czegoś ode mnie w zamian za milczenie?
- Po pierwsze nie rozumiem, dlaczego moje milczenie jest coś dla ciebie warte. Dlaczego musisz komponować w tajemnicy?
Udawanie pełnego nonszalancji opanowania przychodziło mu z coraz większym trudem. Z początku nie zdradzał swojej tożsamości, aby uniknąć konfliktu z ojcem, który nie aprobował jego muzycznej pasji. Teraz na szali leżał dorobek kilku pokoleń jego rodziny.
Jeśli zarząd się dowie, że na boku komponuje, może to mieć wpływ na głosowanie przy wyborze dyrektora generalnego. Jego konkurent, Nathan Whitley, z radością użyłby argumentu, że nie jest tak oddany firmie jak on. Ojciec i dziadek byliby zdruzgotani, gdyby ten karierowicz zwyciężył.
- To nie jest informacja, którą chciałbym się dzielić z szantażystką – oświadczył. Odchylił się do tyłu, przybrał pogardliwą minę. – Potrzebujesz amunicji przeciwko mnie?
- Nie mam zamiaru ujawniać twojej tajemnicy – odparła ze spokojem – ale potrzebuję twojej pomocy.
- I postanowiłaś użyć argumentu ciężkiego kalibru, tak?
- Towarzystwo Muzyki Kameralnej jest w dramatycznej sytuacji finansowej i nowy sezon może być ostatnim.
Jej upór w dążeniu do celu zawsze mu imponował, ale teraz zaczynał działać mu na nerwy.
- Chciałabym w imieniu Towarzystwa zamówić u A.S. nowy utwór, którego premierowe wykonanie odbyłoby się podczas koncertu inaugurującego sezon. To byłoby koło zamachowe i przyciągnęłoby uwagę miłośników muzyki.
- Nie zamierzasz ujawniać, kim jest A.S.?
- Nie.
Złapała jego spojrzenie i przytrzymała. Wierzył jej. Zawsze była szczera i uczciwa.
- Moja odpowiedź brzmi nie. – Skoro jego sekret jest bezpieczny, nie będzie ryzykował dalszych spotkań. Angie już nie stanowi zagrożenia dla jego serca, niemniej wzbudzała fizyczną fascynację, której nie chciał poddawać testowi. Już ta wizyta wstrząsnęła nim do głębi. Spędzanie więcej czasu w jej towarzystwie jest wykluczone. – Ale los Towarzystwa nie jest mi obojętny. Mogę ofiarować kolejny czek…
- Nie chcę twoich pieniędzy – wpadła mu w słowo i szybko zasłoniła usta dłonią. Wzięła głęboki oddech i po chwili mówiła dalej: - Z samymi pieniędzmi daleko nie zajedziemy. Natomiast współpraca A.S. z muzykami zaintryguje publiczność. Wzbudzi sensację tak potrzebną, żeby nadchodzący sezon okazał się sukcesem. Wzrośnie sprzedaż biletów, zdobędziemy nowych patronów. – Nachyliła się nad biurkiem. – Tchnie nowe życie w Towarzystwo.
- Moja odpowiedź nadal brzmi nie.
Zdusił w sobie kiełkujące w nim poczucie winy. Nie będzie się usprawiedliwiał przed kimś, kto nie ma prawa prosić go o przysługę.
Angie wstała. Joshua również się podniósł. Otworzyła torebkę i wyjęła prostą elegancką wizytówkę.
- To mój numer. Zadzwoń, gdybyś zmienił zdanie.
Wziął od niej wizytówkę.
- Nie zmienię – oświadczył.
Opuściła gabinet tak samo wyprostowana, jak przyszła, pozostawiając za sobą smugę perfum z nutą wanilii.
Postąpił słusznie. Zacieśnianie relacji z Angie Han byłoby niebezpieczne dla jego równowagi psychicznej.
To dlaczego czuję się jak ostatni drań, pomyślał.
Resztę dnia spędził na usiłowaniach wygnania Angie z myśli. Dzisiejsza wizyta i bankiet u Neimanów były mało groźnymi incydentami. Zniknęła z jego życia i niech tak pozostanie. Do jutra całkiem o niej zapomni.
Jakaś część niego gotowa była się poddać i przyznać, że jego dzisiejsze dokonania w pracy nie są wiele warte. Druga, ta uparta część, nalegała, aby pracował dalej. Dlatego aż do zmroku tkwił przy biurku i niewidzącym wzrokiem wpatrywał się w ekran komputera.
Kiedy zadzwoniła komórka, ucieszył się.
- Cześć, mamo.
- Cześć, synku.
Od razu poznał, że jej wesołość jest udawana. Usiadł prosto.
- Co się stało? – zapytał.
- Czy matka nie może zdzwonić do syna bez okazji?
Głos jej drżał. Joshua zaniepokoił się nie na żarty.
- Czy matka nie może po prostu powiedzieć synowi prawdy bez narażania go na najgorsze domysły? – Słysząc swój ostry ton, zreflektował się. – Przepraszam. Powiedz, co się dzieje.
- Nie przejmuj się za bardzo. To był łagodny atak i stan jest już stabilny. _Halabuji_ miał zawał. – Matka załkała. – Jest w szpitalu Cedar-Sinai. Porozmawiamy, kiedy tam dotrzesz.
- Już jadę.