Niegrzeczny chłopiec - ebook
Niegrzeczny chłopiec - ebook
Urocza miejscowość Trinity Harbor huczy od plotek, gdy Daisy Spencer, córka Kinga, jednego z najbardziej szacownych obywateli miasta, postanawia zaopiekować się osieroconym łobuziakiem.
Daisy chce wreszcie poczuć się matką, jest gotowa stawić czoła całemu miastu, a także apodyktycznemu ojcu i dwóm nadopiekuńczym braciom. Nie wie, że najwięcej kłopotu sprawi jej inny „niegrzeczny chłopiec” – Walker Ames, policjant z Waszyngtonu, wuj osieroconego chłopca…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9986-0 |
Rozmiar pliku: | 685 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W całym Trinity Harbor, a być może nawet w całym stanie Wirginia, huczało jak w ulu. A kto był temu winien? Jego córka! Robert King Spencer chyba po raz piętnasty tego ranka odłożył z trzaskiem słuchawkę i przeklął dzień, w którym zdecydował się na to, by mieć dzieci.
Daisy, śliczna, trzydziestoletnia i do niedawna rozsądna dziewczyna, stała się nagle źródłem plotek jak jakaś zbuntowana nastolatka. Tego już było za wiele! King poczuł się opuszczony i upokorzony.
Przyszło mu, oczywiście, do głowy, żeby interweniować bezpośrednio, zanim córka narobi kompletnego bigosu, jednak życie nauczyło go niemieszania się w sprawy dzieci. Postanowił więc działać subtelniej, starając się wpłynąć na bieg wydarzeń z daleka.
Jego przyjaciele i rodzina pewnie by się uśmiali do rozpuku, słysząc te słowa w jego ustach. To prawda, subtelność nie leżała w naturze Kinga. Ale tym razem wolał, żeby to inni wykonali za niego brudną robotę. Na przykład jego synowie.
Tucker i Bobby powinni poradzić sobie z tą całą sytuacją. W końcu Tucker piastował urząd szeryfa i dbanie o porządek było jego zadaniem.
King westchnął. Szkoda tylko, że syn jest takim formalistą. Na pewno nie zechce rozmawiać z siostrą w swoim biurze, nie mówiąc już o wsadzeniu jej na parę dni do aresztu, co z pewnością pomogłoby jej się opamiętać. A Bobby? Cóż, drugi z synów ciągle stanowił dla niego zagadkę. King nie miał pojęcia, co mógłby zrobić, ale zapewne nic mądrego.
Tak właśnie przedstawiały się ostatnio jego rodzinne sprawy. Żadne z dzieci nie poświęcało mu należytej uwagi. Wszystkie zapomniały o tradycyjnych wartościach Południa. Czy w tej sytuacji może w dalszym ciągu wymagać szacunku od mieszkańców Trinity Harbor?
Szacunek był dla niego wielką wartością. King należał do grona najważniejszych ludzi w mieście, w czym nie było nic dziwnego, zważywszy, że założyli je właśnie jego przodkowie, którzy przywędrowali do Wirginii z Jamestown. Z tego powodu był więc przekonany, że może ingerować we wszystko, co się w mieście działo, poczynając od hodowli bydła, poprzez uprawę soi, aż po politykę. Większość ludzi zawsze uważnie go słuchała. Nazwisko Spencer wciąż jeszcze coś znaczyło w Trinity Harbor, chociaż teraz mogło się to zmienić.
Oczywiście Daisy nie przejmowała się tradycją, rodzinnymi wartościami i wszystkim tym, co rozsławiło Południe. Chciała tylko dopiąć swego, nie przejmując się ojcem i braćmi.
A wszystko przez matkę, niech spoczywa w spokoju. To Mary Margaret wsączyła w dusze dzieci te utrapione, nowoczesne idee. To, że od dwudziestu lat nie żyła, w niczym nie zmniejszało jej odpowiedzialności. Powinna była coś zrobić, żeby zapobiec takim katastrofom.
Ponieważ jednak żony nie było, i to nie tylko w pobliżu, ale w ogóle na świecie, King uznał, że to on musi uratować córkę przed nią samą. Szczycił się tym, że jeśli jest to konieczne, potrafi działać sprytnie, a narastający ból głowy wskazywał, jak wiele wysiłku włożył w „rozpracowanie” całej sytuacji.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Daisy Spencer zawsze chciała mieć dzieci, ale nie przypuszczała, że z tego powodu posunie się do porwania.
Cóż, może trochę przesadziła. Tak naprawdę wcale przecież nie porwała Tommy'ego Flanagana. Po prostu nikt nie chciał tego chłopca. Jego ojciec wyjechał nie wiadomo dokąd dawno temu, a chorowita matka zmarła w czasie ostatniej epidemii grypy. Wszyscy w Trinity Harbor, i to od paru tygodni, mówili tylko o tym.
Opieka społeczna zajęła się poszukiwaniem dalszych krewnych chłopca, a tymczasem przenosiła go z jednej rodziny zastępczej do drugiej. Tommy, który tylko się złościł, był niegrzeczny i nie akceptował żadnego z opiekunów, przypominał jej starego, złośliwego koguta, trzymanego kiedyś przez jej ojca w Cedar Hill.
Mimo to Daisy robiło się ciężko na duszy, kiedy myślała o tym, przez co musiało przejść to dziesięcioletnie dziecko. Pomyślała więc sobie, że ma dosyć cierpliwego znoszenia wybryków swojego najlepszego ucznia szkółki niedzielnej, który, jak jej obwieścił, po śmierci matki przestał wierzyć w Boga.
Daisy rozumiała go lepiej, niż przypuszczał. Sama omal nie straciła wiary, kiedy dwanaście lat temu okazało się, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Wiadomość ta prawie zniszczyła jej życie, a w każdym razie zniszczyła jej związek z Billym Inscoem, jedynym człowiekiem, którego naprawdę kochała.
Daisy stwierdziła wówczas, że właściwie zależy jej na tym, by móc wychowywać i kochać dzieci, adopcja wydawała się więc sensownym rozwiązaniem.
Ale Billy nie był w stanie pogodzić się z faktem, że jego narzeczona jest bezpłodna. Marzył o własnych dzieciach, które stanowiłyby świadectwo jego męskości. Pragnął założyć ród równie potężny jak rodzina Spencerów. Kiedy okazało się, że Daisy nie może mu tego dać, poprosił o zwrot zaręczynowego pierścionka i poszedł szukać szczęścia gdzie indziej.
Poza pastorem i jego następczynią, nikt w miasteczku nie wiedział, co tak naprawdę zaszło między Daisy a Billym. Ona trzymała buzię na kłódkę, ponieważ czuła się upokorzona całą sytuacją, Billy także wolał zachować dyskrecję.
Jej ojciec po dziś dzień uważał, że to Daisy zerwała zaręczyny z powodu jakiegoś głupstwa. Wielokrotnie przekonywał ją, że nie powinna być zbyt wybredna, chociaż wcale nie trzeba jej było tego powtarzać. Nawet nie przyszło mu do głowy, że jest coś, czego jego córka nie może dać mężczyźnie, a Daisy nie starała się całej sytuacji wyjaśnić.
Tak więc do niedawna uważała, że nigdy nie będzie mieć własnej rodziny. Z tym większym zapałem rzuciła się w wir pracy. Uczyła historii w szkole średniej, zajmowała się miejscowym pismem oraz młodzieżowym kółkiem dramatycznym, a na dodatek pracowała w szkółce niedzielnej. Zabierała też dzieci przyjaciółki na ryby nad Potomac albo na wycieczki do pobliskiego Stratford Hall, gdzie urodził się Robert E. Lee, lub do Wakefield, miejsca urodzenia George'a Waszyngtona. Uprawiała też ogródek, dbając o kwiaty i warzywa tak, jakby były jej dziećmi, a w wolnych chwilach doradzała jeszcze miejscowym rolnikom.
Kupiła sobie nawet kota, ale niezależna Molly spędzała w domu bardzo mało czasu i, jak na urągowisko, powiła niedawno po raz drugi czworo kociąt.
Kilkadziesiąt lat wcześniej uznano by pewnie Daisy za nudną, starą pannę, chociaż dopiero niedawno przekroczyła trzydziestkę. Prawdę mówiąc, zdarzały się chwile, kiedy Daisy czuła się stara i niepotrzebna. To, o czym zawsze marzyła: małżeństwo i macierzyństwo, znajdowało się poza jej zasięgiem. Zdecydowała się żyć życiem innych i wiedziała, że pozostanie wieczną „ciocią Daisy”.
Dziś jednak wszystko się zmieniło. Wcześnie rano, kiedy weszła do garażu, znalazła tam zziębniętego Tommy'ego. Chłopak miał na sobie brudne dżinsy, o parę numerów za duży sweter, który dostał z parafialnej akcji charytatywnej, i tenisówki, które z kolei wyglądały na zbyt małe. Wystające spod bejsbolówki z napisem „Baltimore Orioles” włosy wyglądały jak zeszłoroczne siano, a na tle bladej cery jego piegi wydawały się jeszcze bardziej widoczne.
Mimo opłakanego stanu, w jakim się znajdował, Tommy był nastawiony buntowniczo i nieufnie. W końcu udało jej się nakłonić go, by wszedł do kuchni, gdzie szybko przygotowała mu jajka na bekonie ze smażonymi ziemniakami. Chłopiec zajadał, aż mu się uszy trzęsły, chociaż co chwila spoglądał na nią nieufnie. Zwolnił tempo dopiero pod koniec jedzenia, jakby w obawie, co się stanie, gdy już skończy.
Daisy natychmiast podsunęła mu tosty z dżemem.
Patrząc na niego, poczuła nagłe podekscytowanie. Pan wysłuchał w końcu jej próśb i dał jej dziecko. Nareszcie znalazła swój cel w życiu. Wiedziała, że musi zająć się Tommym. Nawet Molly zdawała się z tym zgadzać, gdyż od początku nie odstępowała gościa ani na krok i bez przerwy ocierała się o jego nogi.
– Nie pójdę już do żadnej rodziny zastępczej – powiedział chłopak, gdy tylko przełknął ostatnie kęsy tosta z dżemem.
– Dobrze.
Zerknął na nią podejrzliwie.
– Nie będzie mnie pani chciała tam odesłać? – zdziwił się.
– Nie.
– Dlaczego?
– Bo chcę, żebyś został tutaj. Przynajmniej do czasu, kiedy nie wyjaśni się twoja sytuacja – dodała, modląc się w duchu o to, żeby to się nigdy nie stało.
Tommy zmarszczył czoło.
– Niby jak się wyjaśni?
Daisy sama nie bardzo wiedziała. Od chwili, kiedy zobaczyła chłopca klęczącego przy drzwiczkach samochodu, jej serce zapałało do niego gorącą miłością, ale miała jeszcze na tyle zdrowego rozsądku, żeby wiedzieć, że nie może sobie Tommy'ego tak po prostu przywłaszczyć. Frances Jackson z opieki społecznej wciąż szukała kogoś z rodziny małego, ale nawet gdyby nie udało jej się nikogo znaleźć, Daisy musiałaby pokonać szereg przeszkód prawnych, by móc adoptować Tommy'ego. Zmuszało to do ostrożności. Jednak była zdecydowana zapewnić chłopcu choć odrobinę spokoju. Może uda jej się to osiągnąć, jeśli ten jeden raz posłuży się reputacją Spencerów. Mieszkańcy Trinity Harbor chętnie wprawdzie plotkowali na temat jej patrycjuszowskiej rodziny, ale też uginali się przed jej wolą.
– Po prostu wyjaśni – odparła w końcu. – Musisz mi zaufać.
Tommy skrzywił się tylko.
– A niby dlaczego miałbym to zrobić?
Z trudem powstrzymała się od uśmiechu, zastanawiając się, dlaczego uznała tego pyskatego szczeniaka za dar od Boga.
– Ponieważ od małego uczę cię w szkółce niedzielnej, Tommy, i doskonale wiesz, że nie kłamię.
– Nigdy tego nie mówiłem. – Zmieszał się trochę. – Nie wiem tylko, dlaczego miałaby się pani różnić od tych wszystkich ludzi, którzy najpierw przyjmowali mnie do siebie, a potem wyrzucali?
– Nikt cię nigdy nie wyrzucił z domu, Tommy. Sam uciekałeś, i to parę razy, prawda?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Możliwe.
– Czemu to robiłeś?
– Brali mnie, bo musieli. Wiem, kiedy mnie nie chcą. Po prostu ułatwiałem im całą sprawę.
– No dobrze, wobec tego możesz tu zostać tak długo, aż nie znajdą się twoi krewni. Nawet na zawsze. Ja natomiast zadbam o to, żebyś nie miał powodów uciekać. Tylko nie myśl, że będę ci na wszystko pozwalać. Co to, to nie.
Ich oczy spotkały się na moment i Daisy zmarszczyła znacząco czoło.
– No jak? Zgoda?
– Może być – odparł już nieco mniej buńczucznie.
Daisy poczuła ulgę. Powoli zaczęło do niej docierać, że jej plan może się powieść. Nie zraziła się nawet tym, że przecież przyłapała Tommy'ego na próbie kradzieży jej samochodu. Nie musi o tym rozpowiadać, a chłopak też nie będzie się chwalił.
Trochę niepokoiło ją to, co się stanie, kiedy wiadomość o Tommym dotrze do jej ojca, ale była pewna, że jakoś sobie z tym poradzi. Miała tylko nadzieję, że stanie się to nieco później, kiedy już będzie miała ustaloną strategię działania.
Wcześniej jednak musiała zadzwonić do Frances Jackson, która traktowała swoją pracę w opiece społecznej bardzo poważnie i miała już dosyć ciągłych ucieczek Tommy'ego.
Daisy sięgnęła po przenośny telefon.
– Do kogo pani dzwoni? – spytał chłopak i znowu się skrzywił.
– Do pani Jackson. Muszę ją poinformować, gdzie jesteś i że wszystko z tobą w porządku.
– Niby po co? – Spojrzał na nią prosząco. – Nie możemy tego zachować dla siebie? Pani Jackson na pewno naśle na mnie szeryfa.
– Szeryf nie tknie cię nawet palcem – zapewniła go Daisy, chociaż jednocześnie odłożyła telefon.
– Jak to możliwe?
– Bo szeryf jest moim bratem i zrobi to, o co go poproszę. – Przynajmniej miała taką nadzieję.
Tommy spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Ma pani coś na niego?
– Pamiętam jeszcze, jak kradł jabłka od sąsiadów – mruknęła i roześmiała się. – Nie przejmuj się Tuckerem. Zostaw to mnie. Przecież i tak, kiedy w poniedziałek zjawisz się w szkole, wszyscy będą chcieli wiedzieć, gdzie mieszkasz.
– Myślałem, że może tam już nie wrócę. – Przybrał błagalną minę. – Już prawie wakacje...
– Nic z tego, Tommy – powiedziała twardo Daisy. – Nauka jest zbyt ważna, a do końca roku zostało jeszcze ładnych parę tygodni. Teraz idź na górę, wykąp się i połóż. Wyglądasz tak, jakbyś niewiele ostatnio spał. Możesz zająć pokój gościnny, ten na końcu korytarza. Czysty ręcznik znajdziesz w szafie. Pogadamy później, dobrze?
Tommy skinął głową i ruszył do drzwi. Zatrzymał się jeszcze w progu i odwrócił w jej stronę.
– Dlaczego jest pani dla mnie taka dobra?
Przez moment miała przed sobą zagubionego i wystraszonego chłopca, który nie rozumiał otaczającego go świata.
– Ponieważ uważam, że jesteś tego wart, Tommy.
Przez moment patrzył na nią ze zdziwieniem, jakby nie mogąc zrozumieć, co znaczy ta odpowiedź, w końcu jednak skinął głową i wyszedł z kuchni.
– I dlatego, że potrzebuję cię tak bardzo, jak ty mnie – szepnęła do siebie.
Ponownie sięgnęła po telefon i wybrała numer Frances. Przywitała się i zdała szybką relację z tego, co się stało, pomijając oczywiście kwestię samochodu.
– Och, Daisy! – westchnęła Frances. – Jesteś pewna, że wiesz, co robisz? Tommy to prawdziwy rozrabiaka... Oczywiście wiem, przez co przeszedł, i tak dalej, ale obawiam się, że możesz się na nim zawieść.
– Potrzeba mu miłości i opieki. Mogę mu to dać – rzekła Daisy z przekonaniem.
– Ale...
– Czyżbyś uważała, że nie nadaję się na jego zastępczą matkę? – spytała słodko.
– Jasne, że tak nie uważam – padła szybka odpowiedź, jakby samo przypuszczenie, że ktokolwiek ze Spencerów mógłby się do czegoś nie nadawać, było obrazoburcze.
– Świetnie. Wobec tego może tutaj zostać.
– Do czasu, aż znajdę kogoś z jego rodziny – dodała niepewnie Frances.
– Czy możesz więc przygotować odpowiednie dokumenty? – spytała Daisy, jakby w ogóle nie słysząc ostatniej uwagi.
Frances ponownie westchnęła.
– Dobrze, chociaż nie wiem, co powie King, kiedy się o tym dowie...
– Więc lepiej uważaj i nie wspominaj mu o tym – rzekła z pogróżką w głosie Daisy. – Inaczej przekonam go, że to twój pomysł.
Pracownica opieki społecznej zamarła przy telefonie i odłożyła słuchawkę. Na ustach Daisy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech. Jej zerwane zaręczyny odeszły już w zapomnienie, najwyższy więc czas dać prawomyślnym obywatelom Trinity Harbor jakiś nowy powód do plotek.
– Obawiam się, siostrzyczko, że zwariowałaś – powiedział od progu jej brat Tucker, który nadjechał godzinę po rozmowie Daisy z Frances.
Wieści rozchodziły się szybko. Tucker pewnie dowiedział się wszystkiego od samej Frances i przybył upomnieć siostrę, jakby była jeszcze dzieckiem, a nie dorosłą kobietą. Za oknem zobaczyła jego służbowy samochód, a brat zachowywał się tak, jakby popełniła jakieś przestępstwo.
– Sama zobaczysz, że ten chłopak skończy w poprawczaku – ciągnął ponurym tonem. – Doc przyłapał go na tym, jak kradł komiksy, poza tym stłukł szybę u pani Thomas i przejechał rowerem przez grządki pana Lindseya. O tym wiemy, a podejrzewam, że ma na sumieniu również inne grzeszki.
Daisy spojrzała bratu prosto w oczy, nie przejmując się jego oficjalną miną.
– Więc sam widzisz, że ktoś wreszcie powinien się nim zająć – rzekła stanowczo.
– I tym kimś musisz być właśnie ty? – mruknął.
– A masz innych kandydatów? – odpowiedziała pytaniem. – Przecież ten chłopiec był już w paru rodzinach zastępczych i jakoś nic z tego nie wyszło. Poza tym chciałam ci przypomnieć, że robiliście z Bobbym gorsze rzeczy. Pamiętasz jabłka sąsiadów? – zakończyła.
Tucker pokręcił głową.
– To co innego.
– Dlaczego?
Brat spojrzał w bok.
– Po prostu co innego, i tyle – stwierdził i natychmiast zmienił temat: – Tata będzie wściekły, kiedy się dowie.
Daisy wzruszyła ramionami.
– Tata zawsze się wścieka z tego lub innego powodu – zaczęła lekkim tonem. – I to zwykle ty lub Bobby mu ich dostarczacie. Teraz moja kolej. Mam już dosyć bycia grzeczną córeczką tatusia.
– Obawiam się, że szybko pożałujesz tego, co zrobiłaś – westchnął Tucker, marszcząc czoło. – Ten chłopak jest zepsuty do szpiku kości. To nie jest sposób na założenie rodziny...
Starszy brat lepiej niż ktokolwiek inny wiedział, jak bardzo zależy jej na dziecku. To on pocieszał ją po odejściu Billy'ego, wiedział więc także, że to nie ona zerwała zaręczyny.
– Dlaczego?
– Poza tym Frances z pewnością odszuka prawnego opiekuna Tommy'ego i będziesz się musiała pożegnać z tym chłopcem – ciągnął, jakby nie dosłyszał pytania.
– Zdaje się, że Frances próbuje to zrobić już od dłuższego czasu i jakoś jej się nie udaje. Chyba nie podejrzewasz jej o opieszałość?
Brat uśmiechnął się po raz pierwszy od przyjazdu.
– Nie, Frances pracuje jak mrówka i dlatego pewnie w końcu kogoś znajdzie. A wtedy będziesz musiała się z Tommym rozstać.
– Dobrze, ale do tego czasu chciałabym się nim zająć – nalegała, nie myśląc o tym, co się stanie, jeśli rzeczywiście w miasteczku pojawi się ktoś z rodziny chłopca.
– A, swoją drogą, gdzie on jest?
– Na górze.
– Pewnie opróżnia twoją szkatułkę z biżuterią – mruknął Tucker.
Skrzywiła się.
– Nie, śpi.
– Chcesz się założyć? Jeśli przegrasz, zapomnisz o całej sprawie, dobrze?
Daisy podeszła do schodów i skinęła na brata. Nie potwierdziła jednak, że zgadza się na warunki zakładu.
– Sam zobacz, cwaniaku.
Niestety, kiedy oboje podeszli kilka stopni do góry, Tommy właśnie pojawił się w drzwiach jej sypialni. Miał wypchane kieszenie, a Molly szła za nim krok w krok jak za nikim innym. Tucker pokonał schody dwoma susami i złapał chłopaka za kołnierz. Po chwili wyciągnął z jego kieszeni pamiątkowy naszyjnik po prababci i pomachał nim przed nosem siostry. Diamenty pięknie zalśniły w dziennym świetle.
– Nie mam już nic więcej do powiedzenia – stwierdził.
Daisy nie chciała dać po sobie poznać, że incydent zrobił na niej jakiekolwiek wrażenie.
– Tommy, przecież doskonale wiesz, że to nie należy do ciebie – zwróciła się surowo do chłopca.
– Tak, proszę pani. Ale i tak chciałem to wziąć – rzucił prowokacyjnie.
Daisy postanowiła zrezygnować z kazania o sumieniu i siódmym przykazaniu, ponieważ w szkółce niedzielnej przerabiała to z nim dokładnie.
– Dlaczego? – spytała po prostu.
– Żeby móc sobie kupić jedzenie.
– Możesz skorzystać z lodówki, jeśli jesteś głodny – zauważyła.
– To teraz – mruknął. – Ale przecież w końcu mnie pani odeśle. Za te błyskotki mógłbym się pewnie utrzymać przez jakiś czas. Może nawet pół roku...
Molly miauknęła przeciągle, jakby chciała powiedzieć, że w pełni się z tym zgadza.
Daisy odsunęła brata i położyła dłoń na ramieniu chłopca.
– Myślałam, że ten punkt programu mamy już za sobą. Zapewniam, że nigdzie cię nie odeślę. Ale nie będę też tolerować kradzieży. Idź teraz do swojego pokoju...
Nie wiedziała, który z nich jest bardziej zaskoczony jej słowami. Ale Tucker znał ją lepiej, westchnął więc tylko z rezygnacją i spojrzał na Tommy'ego.
– No, bracie, słyszałeś, co masz robić. Znam dobrze moją siostrę i nie radzę ci z nią zadzierać.
Na twarzy Tommy'ego pojawiła się ulga. Spuścił głowę i chciał już odejść, ale szeryf pokręcił głową.
– Nie zapomniałeś o czymś?
– O czym? – Ich oczy spotkały się na moment.
– Opróżnij kieszenie – polecił Tucker.
Chłopiec z wyraźną niechęcią zaczął wyjmować biżuterię Daisy. Okazało się, że poza naszyjnikiem wybrał garść efektownych błyskotek, wprawdzie niezbyt cennych, ale stanowiących pamiątki, których nie chciała utracić.
Tucker wziął całą biżuterię i podał ją Daisy.
– Może jednak wezmę te rzeczy do sejfu, jeśli chcesz je jeszcze kiedyś nosić – zaproponował.
Daisy spojrzała na swego podopiecznego.
– Nie sądzę, żeby było to konieczne, prawda, Tommy?
Chłopiec przez moment wyglądał tak, jakby miał zamiar rzucić jakąś cyniczną uwagę, ale po chwili spuścił oczy.
– Nie będzie, proszę pani.
Kiedy odszedł wraz z kotem, Daisy uśmiechnęła się do brata.
– Jesteś zadowolony?
– Nie, wcale. Ale widzę, że i tak mnie nie posłuchasz – rzekł z rezygnacją.
Poklepała go po ramieniu.
– Zawsze byłeś bystry. Tylko nie próbuj nasyłać na mnie ojca!
– Nie muszę. Jak tylko się o tym dowie, sam tu przybiegnie – mruknął Tucker.
– Dobrze, może się wściekać, ale to i tak nic nie pomoże. Przynajmniej raz w życiu chcę zrobić coś, na co mam ochotę. I co uważam za słuszne – dodała zaraz.
Wiedziała jednak, że musi się liczyć z ingerencją ojca. Nawet jeśli to nie Frances powie mu o jej planach, to i tak znajdzie się życzliwa osoba, która to zrobi.
Miasteczko Trinity Harbor nie było wielomilionową metropolią, a rodowa rezydencja Spencerów, Cedar Hill, należała do najbardziej prominentnych w okolicy. Z pewnością w najbliższym czasie ktoś zechce odwiedzić Roberta Kinga Spencera, żeby opowiedzieć mu o „wariactwach” jego córki.
Historia stanie się jeszcze ciekawsza, jeśli ludzie dowiedzą się, że Tommy próbował już ją okraść. To da początek nowym plotkom. Daisy nie była pewna, czy może liczyć na milczenie brata. Zwłaszcza że naszyjnik po prababci znajdował się od pokoleń w ich rodzinie i był poniekąd własnością wszystkich Spencerów.ROZDZIAŁ DRUGI
W Waszyngtonie oficer śledczy Walker Ames zakończył właśnie piątą w tym miesiącu sprawę dotyczącą ulicznej strzelaniny. Ta jednak wyglądała gorzej niż wszystkie poprzednie. Kula przeznaczona dla przechodzącego ulicą szefa jednego z gangów trafiła pięcioletnią dziewczynkę, która bawiła się lalkami na progu swego domu. Niedoszła ofiara nawet nie spojrzała, czy nie można jakoś pomóc...
Walker nie dlatego został policjantem, żeby zajmować się tego rodzaju sprawami. Zależało mu na tym, żeby pomagać ludziom, a nie sprzątać po kolejnych tragediach. W ciągu paru lat służby wystarczająco napatrzył się na umierające dzieci, postrzelone staruszki i nastolatki zamordowane z powodu pary adidasów... Świat schodził na psy. To, co się działo, nie mieściło się jakoś Walkerowi w głowie. Kiedy myślał o tym, co dane mu było zobaczyć podczas pracy w policji, aż mu się ściskał żołądek.
Zaczął liczyć i ze zdziwieniem stwierdził, że pracuje już piętnaście lat. Wprost nie mógł uwierzyć! Po raz kolejny zaczął żałować, że wybrał ten zawód, chociaż tak naprawdę nie umiał robić nic innego. Był w nim zresztą wyjątkowo dobry. Miał największą liczbę rozwiązanych spraw w całym swoim oddziale i należał do najlepszych w mieście. Walker kierował się zwykle jedną zasadą – pracował, póki nie znalazł dowodów wskazujących przestępcę.
– Wiesz już może, kto mógł to zrobić? – spytał jego szef, widząc, że Walker kieruje się do ekspresu z kawą.
Kapitan Andy Thorensen, mimo że był o piętnaście lat starszy od Amesa, należał do jego najlepszych przyjaciół. Traktował służbę jak powołanie i nigdy nie pozwolił, by papierki przesłoniły mu rzeczy naprawdę ważne, co często działo się w przypadku innych szefów.
– Na ulicy było wtedy dwanaście osób – westchnął Walker, nalewając sobie kawy. – Cztery twierdzą, że niczego nie widziały, a dwie pozostałe także mają niewiele do powiedzenia. Matka dziewczynki ciągle rozpacza i nie można się od niej niczego dowiedzieć. Chcę przesłuchać wszystkich raz jeszcze. Może kiedy dotrze do nich, że zginęło niewinne dziecko, to wróci im pamięć.
Szef rozejrzał się po tłocznym pomieszczeniu służbowym, a następnie wskazał drzwi swojego biura. Zaczekał, aż Walker usiądzie, a potem zadał kolejne pytanie:
– A co z facetem, który miał zginąć?
– Zniknął, ale podejrzewam, że mieszka gdzieś w pobliżu. – Walker zacisnął dłoń na gorącym kubku. – Spokojna głowa, dorwę go! Nie odpuszczę tej sprawy.
Odstawił kubek i przetarł zmęczone oczy. Był wyczerpany i chciało mu się spać. Próbował nie poddawać się zmęczeniu, ale miał z tym coraz większe problemy. A przecież musiał pamiętać także o własnych dzieciach. Co prawda, od rozwodu nie wychowywał synów, ale chciał przynajmniej, żeby żyli w bezpieczniejszym świecie.
Znowu wypił trochę kawy i spojrzał przez okno. Jego rysy stężały w bolesnym grymasie.
– Powinieneś był widzieć tę dziewczynkę, stary – westchnął. – Wciąż tuliła do piersi lalkę, jakby chciała ją ochronić. Ktoś musi ponieść za to odpowiedzialność, choćbym miał wypowiedzieć wojnę wszystkim waszyngtońskim gangom.
Andy Thorensen spojrzał ze współczuciem na kolegę.
– Pamiętasz, czego uczyli nas w szkole? „Zachowaj obiektywizm”. Chciałbym widzieć, jak te zakute pały z akademii zachowują obiektywizm w obliczu czegoś takiego?!
– Jasne. Nie ma sensu ścigać zbrodniarzy, jeśli nie potępia się ich zbrodni.
Szef skinął głową.
– Daj mi znać, gdybym mógł ci jakoś pomóc. Brakuje nam ludzi, ale zrobię, co mogę.
– Dzięki.
– Robię to również po to, żeby chronić własny tyłek. – Andy uśmiechnął się cynicznie. – Przecież wiesz, co się będzie działo w mediach, jak sprawę nagłośnią.
Walker na szczęście mógł się nie przejmować łzawymi programami i artykułami czy też telefonami z biura burmistrza. Wiedział jednak, że w dużej mierze zawdzięcza to szefowi. Dzięki niemu mógł spokojnie prowadzić wszystkie swoje sprawy.
– Tym razem bardzo zależy mi na tym, żeby mordercę złapać rzeczywiście jak najszybciej – powiedział. – Mam nadzieję, że za bardzo ci nie dokuczą.
– Dzięki – westchnął Andy. – A, zanim zapomnę, dzwoniła tu jakaś kobieta. Przedstawiła się jako Frances Jackson i chciała z tobą rozmawiać. To bardzo zdecydowana i stanowcza osoba. Zdaje się, że ma do ciebie coś ważnego.
Walker potrząsnął głową.
– Nie znam nikogo takiego.
– Zaraz, zostawiła swój numer telefonu. – Szef zaczął szukać czegoś na swoim biurku. W końcu potrząsnął triumfalnie niewielką karteczką. – A, jest! Frances Jackson z opieki społecznej Trinity Harbor w stanie Wirginia.
– Nigdy nie słyszałem o takiej miejscowości.
– A ja byłem tam parę lat temu. – Na ustach Andy'ego pojawił się pełen rozmarzenia uśmiech. – Śliczne miasteczko nad Potomakiem, parę godzin jazdy stąd. Jadłem tam najlepsze kraby w życiu. Pomyśl, domki w stylu wiktoriańskim, małe sklepy z pamiątkami i antykami... Gail była zachwycona. Chciała nawet, żebyśmy kupili tam domek na weekendy i urlopy... I wiesz, po takim dniu jak dzisiejszy muszę stwierdzić, że nie jest to zły pomysł.
– Po tygodniu zanudziłbyś się tam na śmierć – zaśmiał się Walker.
Szef pokiwał głową.
– Być może masz rację, ale chciałbym spróbować... Zadzwoń tam. – Podsunął mu kartkę. – Ta Jackson mówiła, że to coś ważnego.
– Dobra. – Walker zerknął na nieznany numer telefonu, a następnie wsunął świstek do kieszeni marynarki. Uznał, że pani Jackson może trochę poczekać.
Kiedy dwie godziny później zadzwonił telefon, kartka w dalszym ciągu spoczywała w jego kieszeni.
– Ames – przedstawił się, podniósłszy słuchawkę.
– Pan Walker Ames? – odezwał się nieznajomy głos.
– Dokładnie tak.
– Tu Frances Jackson z opieki społecznej. Zostawiłam panu mój numer telefonu parę godzin temu – dodała z pretensją w głosie.
Andy nigdy nie lubił zbyt pewnych siebie kobiet.
– To prawda – przyznał, odpychając się nogami od biurka i balansując na krześle. Nabrał ochoty na odrobinę arogancji wobec nieznajomej.
– Więc dotarła do pana moja prośba o telefon?
– Dotarła – potwierdził.
– Z informacją, że sprawa jest bardzo ważna? – spytała jeszcze.
– Tak, razem z tą informacją.
– Więc czemu pan nie oddzwonił? – indagowała, z trudem panując nad nerwami.
– Miałem parę ważnych spraw – odparł.
– Na przykład?
– Na przykład muszę ustalić, kto zabił pięcioletnią dziewczynkę w czasie ulicznej strzelaniny. I powinienem działać szybko, póki sprawa jest jeszcze świeża.
Jęk, który usłyszał po drugiej stronie linii, sprawił mu dużą satysfakcję. Walker uznał, że wystarczy już tej zabawy i najwyższy czas wracać do pracy.
– A więc, czym mogę pani służyć? – zadał to pytanie z nadzieją, że niczym nie uraził swojej rozmówczyni.
– Czy jest pan spokrewniony z Elizabeth Jean Flanagan?
Dwie nogi krzesła opadły ciężko na podłogę. O, cholera, pomyślał Walker. Czyżby znalazła się moja młodsza siostra? Beth zawsze sprawiała sporo problemów. Jako szesnastolatka uciekła z domu z niejakim Ryanem Flanaganem, który najpierw się z nią ożenił, a potem porzucił ją gdzieś w okolicach Las Vegas, gdy się okazało, że jest w ciąży.
Ostatnio rozmawiał z siostrą jakieś dziesięć lat temu, kiedy ze łzami wyznała mu przez telefon, że nie może żyć bez tego drania. Chciał wtedy powiedzieć, co o nim sądzi, ale na szczęście zdołał się powstrzymać.
Posłał jej wówczas pieniądze z prośbą, żeby wróciła do Waszyngtonu, ale Beth nie zjawiła się, nigdy już także nie zadzwoniła do niego i w ogóle słuch po niej zaginął. Próbował ją jakoś zlokalizować, ale mu się to nie udało. Wyglądało na to, że siostra nie jest nigdzie zarejestrowana jako stały pracownik i że nie ma nawet prawa jazdy. Walker nie wiedział też, czy urodziła dziecko, czy zdecydowała się na aborcję.
– Panie Ames? – Głos dochodził z bardzo daleka, ale pomógł mu wrócić do rzeczywistości.
– Tak, co z moją siostrą?
– Więc to jednak pańska siostra!
– Przecież inaczej by pani nie dzwoniła – mruknął niechętnie.
– Dzwoniłabym. – Teraz ona zaczęła bawić się w echo. – Zdarzyło mi się już parę pomyłek. Najpierw sprawdziłam nazwisko panieńskie pańskiej siostry, a potem udało mi się ustalić, kim byli jej rodzice.
– Zmarli parę lat temu – rzekł Walker cierpko. – Mam wrażenie, że siostra trochę się do tego przyczyniła. No, a jak odnalazła pani mnie?
– Miałam nieco szczęścia. – W głosie kobiety czuć było satysfakcję. – Sprawdzałam, gdzie urodziła się Elizabeth, i okazało się, że w tym samym szpitalu urodził się jej starszy brat, Walker David. Na szczęście nazwisko Ames jest na tyle rzadkie, że odnalazłam tylko sześciu Walkerów Davidów Amesów, głównie na wschodnim wybrzeżu. Pan jest dopiero trzeci.
– Być może powinna pani pracować w policji – mruknął z pewną dozą podziwu.
– Po prostu staram się dobrze wykonywać swoje obowiązki – stwierdziła.
No dobrze, tylko na czym one polegają, zastanawiał się Walker. Nikt bez powodu nie zadałby sobie tyle trudu.
– A dlaczego mnie pani szukała? – spytał w końcu.
– Kiedy ostatnio rozmawiał pan z siostrą?
– Wiele lat temu.
– Czy jest pan jej najbliższym krewnym?
– Tak, ale czy mogłaby pani...
– Bardzo mi przykro, panie Ames – westchnęła i w jej głosie pojawiły się smutne tony. – Naprawdę bardzo panu współczuję.
– Ale co się, do licha, stało?!
– Pańska siostra nie żyje.
Nagle pomyślał, że mógł się tego spodziewać. Telefon w jego biurze dzwonił tylko wtedy, kiedy stało się coś złego. Ale dlaczego Beth? Kiedy się ostatnio widzieli, była pełna energii i... beznadziejnie zakochana.
– Jak to się stało? – spytał, bojąc się najgorszego. Jeśli nie zrobił tego Flanagan, to mogły ją wykończyć narkotyki albo coś w tym rodzaju.
– Parę miesięcy temu zachorowała na grypę, która, nie leczona, przekształciła się w zapalenie płuc. Lekarze mówili, że było po prostu za późno.
– Zmarła na grypę? – powtórzył z niedowierzaniem. – Przecież była młoda i silna...
– Ostatnio dużo chorowała – poinformowała go kobieta. – Od chwili jej śmierci szukaliśmy kogoś z najbliższej rodziny. To znaczy, kogoś jeszcze...
Walker zmarszczył brwi.
– Czyżby wciąż była z tym draniem Flanaganem? – spytał chłodno.
– Nie, jej mąż zginął w wypadku motocyklowym. Zdaje się, że był pijany, ale nie badałam dokładnie tej sprawy... Ale jest jeszcze jej syn, pański siostrzeniec... Właśnie dlatego do pana dzwonię.
– Co chce pani przez to powiedzieć?
– Przede wszystkim musi pan przyjechać do Trinity Harbor. Powinniśmy porozmawiać – rzekła zdecydowanym tonem.
Walker poczuł, że serce bije mu coraz szybciej. Pomyślał ze współczuciem o synu Beth. Była żona Walkera zawsze twierdziła, że jest jeszcze gorszym ojcem niż mężem, a on... musiał jej przyznać rację. Nie znaczyło to, że nie kochał swoich synów, ale praca w policji powodowała, że zupełnie nie miał dla nich czasu.
– Pani Jackson, musi być jakieś inne...
– Wyjście? – podchwyciła. – Czy chciałby pan coś może zaproponować?
Walker skurczył się na krześle. Biedny dzieciak, pomyślał.
– Dobrze, przyjadę – mruknął. – Jak tylko będę mógł się wyrwać. Mam teraz na głowie poważne śledztwo.
– Z gazet wiem, że potem czeka pana następne, a potem następne – powiedziała cierpko. – Nie mogę czekać, aż pański siostrzeniec stanie się pełnoletni...
Walker westchnął, czując, że ta kobieta ma rację.
– W czwartek powinienem być wolny. Czy to panią satysfakcjonuje?
– Chyba nie mam innego wyboru, prawda?
– Prawda – mruknął Walker, a potem szybko pożegnał się i odłożył słuchawkę.
Miał dziwne przeczucie, że sprawa zabójstwa jest niczym w porównaniu ze zmianami, jakie go niedługo czekają.
Daisy przygotowywała się do konfrontacji z ojcem od pierwszego dnia po przygarnięciu Tommy'ego. Ale kiedy King nie pojawił się u niej ani tego dnia, ani następnego, zaczęła mieć nadzieję, że może ojciec postanowił wreszcie nie mieszać się do jej spraw. Była jednak pewna, że doskonale wie o tym, co się stało.
Nie tylko ojciec dał jej spokój, ale i pozostali członkowie rodziny, a także znajomi, pomijając Tuckera, który przyjeżdżał dość często. Podejrzewała, że głównie po to, żeby liczyć srebra i inne kosztowności.
Pod koniec tygodnia zaczęła mieć nadzieję, że wszystko pójdzie tak, jak sobie zaplanowała. Tommy powoli się u niej zadomawiał. Wrócił też do szkoły, gdzie, według wychowawczyni, zachowywał się poprawnie. Podkradał tylko jedzenie z lodówki, ale Daisy przypuszczała, że zanim chłopiec poczuje się bezpiecznie, musi minąć trochę czasu. Gotowała teraz więcej niż kiedykolwiek i bardzo ją to cieszyło.
Właśnie wypełniał kuchnię zapach pieczonych ciasteczek, które wykładała na talerz. Tommy, zapewniwszy ją wcześniej, że odrobił już pracę domową, chwycił ich garść i oznajmił w biegu, że pobawi się na dworze. Molly miauknęła żałośnie, ponieważ drzwi zatrzasnęły jej się tuż przed nosem, a Daisy uśmiechnęła się do siebie. Za jakiś czas oduczy go zarówno wynoszenia jedzenia, jak i hałasowania, ale na razie cieszyło ją to, co już zdołała osiągnąć.
Na dźwięk dzwonka znieruchomiała. Odstawiła następną partię gotowych do pieczenia ciasteczek, starając się uspokoić. Pocieszała się tym, że ojciec i bracia zapukaliby tylko raz i po prostu weszliby do środka. Podobnie zresztą jak większość sąsiadów.
Dzwonek wskazywał na to, że wizyta ma charakter oficjalny, co mogło oznaczać jedynie kłopoty. O Boże, żeby to tylko nie była Frances, modliła się w duchu.
Została wysłuchana, bo kiedy po chwili ociągania otworzyła drzwi, ujrzała w nich rudowłosą panią pastor, która jakiś czas temu zastąpiła w Trinity Harbor starego pastora. Daisy bardzo ją lubiła za bezkompromisowość, która kryła prawdziwie ludzkie współczucie. Szanowała też jej męża, który po latach pracy zagranicznego korespondenta zdecydował się pisać do lokalnej gazety. A zapałała do niego prawdziwą sympatią, kiedy okazało się, że jej ojciec wprost organicznie nie znosi liberalnych artykułów Richarda.
Daisy uśmiechnęła się do niej, ale Anna-Louise pozostała poważna. Mogło to znaczyć, że nie przyszła tutaj z własnej woli. Przecież to King, wraz z innymi członkami komitetu parafialnego, wybrał ją na stanowisko pastora Trinity Harbor, mógł więc teraz przysłać ją, żeby wykonała za niego brudną robotę.
– Przychodzisz z misją? – rzuciła Daisy, kiedy już usiadły w kuchni przy herbacie i talerzu jeszcze ciepłych ciasteczek.
– Dlaczego tak myślisz? – spytała Anna-Louise, przybierając niewinną minę.
– Czyżbym się myliła? Po prostu wizytujesz swoją owczarnię?
– Oczywiście.
– Osoba duchowna nie powinna kłamać – upomniała ją Daisy żartobliwie.
Anna-Louise uśmiechnęła się do niej przepraszająco.
– Cóż, to prawda, że dzwonił do mnie twój ojciec. Uważa, że potrzebujesz duchowej porady.
– Pewnie powiedział, że zwariowałam, tak?
Pani pastor roześmiała się.
– Widzę, że świetnie go znasz.
– I uważasz, że ma rację?
– Nie, jestem po twojej stronie – odparła Anna-Louise. – Dlatego nie przyszłam tu od razu po jego telefonie. Tyle że... nie powiedziałam mu, co o tym sądzę. Nie chciałam, żeby przeze mnie znów miał wyższe ciśnienie. Po ostatnim artykule Richarda na temat rozwoju miasta przez godzinę przekonywał mnie po nabożeństwie, że powinnam szukać zbłąkanych dusz „bliżej własnego domu”. Niewątpliwie chodziło mu o duszę mojego męża...
– Myślę, że dobrze zrobiłaś. I tak by cię nie słuchał. Nie przyjmuje niczego, co choćby w najmniejszym stopniu odbiega od jego opinii. Przyznasz, że nie miałam wyjścia. Tommy potrzebował kogoś, kto by się nim zajął.
– Jasne – potwierdziła Anna-Louise.
– Wiesz przecież, że potrafię go wychować – ciągnęła Daisy.
– Nie mam co do tego wątpliwości.
Daisy zmarszczyła czoło i spojrzała na swoją rozmówczynię. Coś jednak musiało stać się przyczyną jej wizyty.
– Więc? – rzuciła.
Pani pastor wzięła głęboki oddech.
– Jak się będziesz czuła, jeśli Tommy będzie musiał odejść? – spytała z niekłamaną troską.
– A dlaczego miałoby się tak stać? Jego matka nie żyje, ojciec również. Rodziny zastępcze się nie sprawdziły – wyliczała. – Gdzie miałby pójść?
– Frances znalazła jego wuja – rzekła Anna-Louise ze spuszczoną głową.
Daisy poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Jednak zdołała się nawet uśmiechnąć.
– To wspaniale. Kiedy tu przyjedzie?
– W czwartek.
– Zgodził się zabrać Tommy'ego?
– Nie, jeszcze nie.
Odetchnęła z ulgą. A więc wciąż miała jakąś szansę.
– Cóż, pozostaje więc tylko czekać...
Anna-Louise położyła dłoń na jej ręce.
– Moja droga, wiem, jak bardzo kochasz dzieci. Domyśliłam się tego, jak tylko cię zobaczyłam. Wierzę też, że Tommy miałby w tobie dobrą i oddaną matkę, a jednocześnie potrafiłabyś go odpowiednio wychować. Ale, niestety, musisz się przygotować na to, że chłopiec będzie musiał wyjechać do swego wuja...
– Bóg nie zechce mi go odebrać!
– Czasami nie rozumiemy bożych planów – przypomniała jej pani pastor. – Pamiętaj jednak, że nawet jeśli wystawia nas na próbę, to dla naszego dobra.
Daisy nie miała pojęcia, jakie korzyści mogliby odnieść ona lub Tommy, gdyby ich rozdzielono. Zdaje się, że nigdy wcześniej nie widział swego wuja.
– Kim jest ten mężczyzna? – spytała, powstrzymując łzy.
– Wiem tylko, że pracuje w waszyngtońskiej policji. Frances uważa te informacje za poufne i chciała tylko, żebym z tobą porozmawiała.
– Jest żonaty?
– Chyba nie.
– Więc skąd przypuszczenie, że zajmie się Tommym lepiej niż ja?!
– Nikt tak nie twierdzi. On po prostu jest krewnym chłopca.
Daisy chciała zacząć wywód o tym, że osoby spoza rodziny też są zdolne do miłości, ale pomyślała, że powinna najpierw zobaczyć wuja Tommy'ego i dopiero wtedy zdecydować, co o nim sądzi. Jeśli okaże się, że z jakichś powodów jej nie odpowiada, będzie walczyć o „swoje” dziecko jak lwica.