Niektóre zasady warto łamać - ebook
Niektóre zasady warto łamać - ebook
„Nie była w stanie o niczym innym myśleć. Fantazjowała o nim, wyobrażała sobie, jak się kochają. Ale jeżeli spełni swoje marzenie, musi przygotować się na konsekwencje. Z drugiej strony nie wszystkie konsekwencje bywają złe… A więc czy powinna się odważyć? Czy jest sens walczyć z pokusą? Może lepiej przeżyć ognisty romans z własnym mężem?”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4363-6 |
Rozmiar pliku: | 942 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Allison Cartwright miała nie lada zmartwienie. Niedługo kończy się jej wiza, a nie chciała wracać z przegraną miną na owczą farmę pod Kenmare w Irlandii.
W to upalne popołudnie, ubrana w bluzkę bez rękawów i długą spódnicę z kieszeniami, siedziała w taksówce. Kierowca odebrał ją spod jej mieszkania w Dallas i wiózł do luksusowego ośrodka Bellamy w Royal.
Rudowłosa, niemalowana, była dość przeciętna z wyglądu, przynajmniej sama nigdy nie uważała się za ładną. Czasem zastanawiała się, jak by to było olśniewać wszystkich swą urodą, ale dziś miała mnóstwo innych rzeczy na głowie, by myśleć o takich bzdetach.
Przeniosła spojrzenie z autostrady na swoje kowbojskie buty. Kupiła je zaraz po przyjeździe. Kochała Amerykę, zwłaszcza Teksas, i od dziecka marzyła, by tu kiedyś zamieszkać.
Jako nastoletnia dziewczyna pomagała rodzicom na farmie, a jednocześnie na kursach internetowych uczyła się pisania. Kiedy miała dwadzieścia kilka lat, różne czasopisma zaczęły drukować jej artykuły. Pracowała również jako kelnerka w popularnej wśród turystów restauracji. Niemal wszystkie pieniądze odkładała, by któregoś dnia polecieć do Stanów i napisać powieść, której bohaterem byłby atrakcyjny Teksańczyk.
Na początku tego roku zakochała się w Willu Sandersie, przystojnym ranczerze biznesmenie, który wszedł do restauracji i z miejsca zawrócił jej w głowie. Wyruszyła za nim do Teksasu, gdzie spędzili razem trzy miesiące. Miesiąc temu dowiedziała się, że w istocie facet nazywał się Rich Lowell. W ogóle cała sytuacja była zagmatwana. Kiedy jeszcze byli razem, poinformowano ją, że jej Will zginął w wypadku lotniczym.
Najlepsze było to, że na pogrzebie pojawił się prawdziwy Will Sanders. Wszyscy otworzyli usta ze zdumienia.
Uzurpator przywłaszczył sobie nawet twarz prawdziwego Willa – zmienił wygląd tak, by się od niego niczym nie różnić. Allison nie była wtajemniczona w szczegóły śledztwa i nie miała pojęcia, gdzie Will przebywał przez te dwa lata, kiedy Rich się pod niego podszywał.
Skoro prawdziwy Will pojawił się na własnym pogrzebie, uznano, że to Rich zginął. Ale ponieważ śledztwo wciąż trwało, policja poprosiła żałobników, by z nikim na ten temat nie rozmawiali. Dopóki sprawa nie będzie wyjaśniona, prawdziwy Will miał się nigdzie nie pokazywać i dalej udawać martwego.
Allison oddała oszustowi zarówno swoje serce, jak i oszczędności. Teraz powoli próbowała odbudować sobie życie. Parę dni temu dostała list z prośbą o spotkanie – dziś, o drugiej, przy rzeźbie Diany w ośrodku Bellamy. „Podobno wiza się pani kończy. Czy interesuje panią zielona karta? Jeśli tak, miałbym propozycję. X”.
Nie domyślała się tożsamości Iksa ani tego, dlaczego jego zdaniem zależało jej na zielonej karcie. Ale prosił o spotkanie w miejscu publicznym, więc chyba nic jej nie grozi. Na wszelki wypadek schowała do kieszeni pojemnik z gazem pieprzowym. Poza tym zawsze może krzyczeć, jeśli Iks spróbuje ją zaatakować – taki ośrodek na pewno zatrudnia ochroniarzy.
A o zielonej karcie faktycznie marzyła, dlatego postanowiła zaryzykować. Chciała odzyskać niezależność i dumę, nie pozwolić, by drań, który skradł jej serce i pieniądze, zniszczył także jej hart ducha.
Dotarłszy na miejsce, skierowała się do hotelu. Sprawdziła w telefonie godzinę. Miała jeszcze dwadzieścia minut. Wzięła z recepcji mapkę ośrodka i wyszła do ogrodu. Na końcu trawnika zobaczyła marmurowy posąg Diany: rzymska bogini łowów, przyrody i księżyca wyciągała z kołczanu strzałę.
Obok Diany zobaczyła również wpatrzonego w posąg wysokiego mężczyznę o lśniących w słońcu czarnych włosach. Wstrzymała oddech. Mężczyzna jej nie zauważył, stał zwrócony profilem, lecz ona go rozpoznała. To był Rand Gibson, który tamtego pamiętnego dnia również brał udział w uroczystości pogrzebowej Willa Sandersa.
Nagle odwrócił się i ją dostrzegł. Obym się nie potknęła, modliła się w duchu. Gibson był znaną postacią, bogatym celebrytą udzielającym się w mediach społecznościowych. Nie mógł opędzić się od wielbicielek. Zdaniem Allison idealnie nadawał się na bohatera książki. Nawet ona do niego wzdychała, a po tym, jak Rich ją potraktował, nie powinna wzdychać do nikogo.
Randa Gibsona słabo znała. Od czasu pogrzebu widziała go ze dwa razy w Klubie Ranczerów w Royal. Sama do Klubu nie należała, była tam na zaproszenie Megan Philips, innej z ofiar Richa Lowella.
Hm, czyżby Rand był Iksem? Nie, niemożliwe, uznała. Iks jeszcze się nie pojawił. Zresztą dlaczego Rand miałby jej pomagać w zdobyciu zielonej karty? I po co podpisywałby się literą X? Bez sensu.
A jednak na kogoś czekał. Pewnie na kochankę. Tak, lada chwila wyłoni się zza krzaków jakaś piękność i rzuci mu w ramiona. Allison zastanawiała się, co ma robić. Podejść do rzeźby? Wolałaby się schować za drzewem, dopóki Rand nie zniknie, ale było już za późno.
Ciekawe, jak by zareagował, gdyby wiedział, że przyszła spotkać się z obcym facetem, a w kieszeni ma gaz pieprzowy? Czy kazałby jej wracać do domu? Nie do Dallas, gdzie mieszkała, lecz do Kenmare, skąd pochodzi?
Odrzuciwszy w tył swe gęste włosy, Allison nie zwolniła kroku. Poczeka przy Dianie na tajemniczego Iksa, potem zostawią Randa i przejdą do innej części ogrodu. Chyba że Iks wystawi ją do wiatru. Niewykluczone, że ktoś sobie z niej zakpił.
Wtem spostrzegła, że Rand rusza w jej stronę. Zerknęła za siebie, sprawdzając, czy parę kroków za nią nie podąża jakaś piękność. Nie, była jedyną kobietą w tej części ogrodu.
Stanęli. Serce jej waliło. Patrzyli sobie w oczy. Oboje mieli zielone, ale jego zieleń była bardziej intensywna. Wszystko w nim było większe, wspanialsze, szlachetniejsze. Szerokie ramiona, doskonała sylwetka, ciemne brwi, prosty nos, broda i policzki ocienione jednodniowym zarostem oraz pełne usta, które aż prosiły się o pocałunek. Allison wyobraziła sobie, jak wspina się na palce…
– Jesteś przed czasem.
– Ty też – odparła.
Przeczesał ręką włosy.
– Widzę, że jesteś zdziwiona.
Starała się nie gapić na jego usta.
– Dlaczego podpisałeś się X?
– Słyszałem, że jesteś pisarką i pomyślałem, że anonim cię zaintryguje. Usiądziemy? – Rand wskazał ławkę nieopodal rzeźby. – Czy wolisz się przejść?
– Usiądźmy – zdecydowała. Nie była pewna, czy w jego towarzystwie zdoła jednocześnie chodzić, mówić i oddychać.
Usiedli. Ich ramiona dzieliło od siebie zaledwie kilka centymetrów. Tego nie przewidziała.
– Zanim przejdę do meritum – zaczął Rand – chcę powiedzieć, że bardzo mi przykro, że Rich Lowell tak cię potraktował. Wszystkich nas oszukał, mnie również, tyle że ja rzadko go widywałem, kiedy udawał Willa. Więcej czasu spędzał w Dallas niż w Royal.
– Myślisz, że on naprawdę nie żyje? Czy…
– Nie znam wszystkich faktów, ale ciało zostało zidentyfikowane przez człowieka bliskiego Willowi. Skoro jednak Will żyje, to zmarłym musi być Rich. – Na moment Rand zamilkł. – Will wspomniał, że FBI zleciło badanie prochów pod kątem DNA. Myślę, że badanie to potwierdzi.
– Mam nadzieję. Ten drań rozkochał mnie w sobie, potem zabrał moje oszczędności i znikł. Ale ze mnie eejit. Idiotka, w slangu irlandzkim – wyjaśniła, kiedy Rand uniósł pytająco brwi.
Obrócił się do niej twarzą.
– Lubię wasz język. Wiesz, że ludzie uznali akcent irlandzki za jeden z najbardziej seksownych na świecie?
– Jacy ludzie?
– Internauci. Mają rację.
On też mówił z seksownym akcentem – południowym. Allison czuła mrowienie na plecach.
– Co wiesz o mojej pracy w Spark Energy Solutions? – spytał znienacka. Była to firma naftowo-energetyczna należąca do rodziny Willa.
– Will był prezesem, a ty jego zastępcą. Potem pracowałeś pod kierunkiem Richa, kiedy udawał Willa. Gdy uznano, że Will nie żyje, przejąłeś obowiązki prezesa. – Przechyliła głowę. – Co to ma wspólnego z moją zieloną kartą?
– Dużo. Potrzebuję żony, Allison. Kogoś, kto pomoże mi naprawić wizerunek. Dawniej członkowie zarządu nie przejmowali się moją reputacją, teraz nalegają, abym się ustatkował. Firma nie może sobie pozwolić na skandale, wystarczy afera ze skradzioną tożsamością Willa.
– Nie rozumiem. – Allison zmarszczyła czoło. – Chcesz, żebym za ciebie wyszła?
– Tak. Im szybciej, tym lepiej.
Zamrugała. Rand Gibson to ostatni człowiek, jakiego wyobrażała sobie w roli swojego męża. Wszędzie wzbudzał zainteresowanie, był gwiazdą mediów społecznościowych, jego zdjęcia zdobywały tysiące lajków.
Ona nigdy nie zostawiała komentarzy na jego stronie; nie chciała, aby ktokolwiek widział, że jest nim zafascynowana. Ale oczywiście śledziła jego wpisy.
– Z początku ludzie będą wątpić, czy taka normalna dziewczyna jak ty zdoła utrzymać w ryzach takiego łobuza jak ja. Ale pokażemy niedowiarkom, że się mylą.
Nie miała pojęcia, na czym polega trzymanie w ryzach playboya. Na razie płaciła cenę za romans z oszustem. Takich mężczyzn jak Rand – i jak Rich – przystojnych bogatych uwodzicieli, powinna unikać jak ognia.
– Ile by miało trwać? Nasze małżeństwo?
– Około trzech miesięcy czeka się na rozmowę w sprawie zielonej karty. Mam kumpla w Urzędzie Imigracji, mógłby przyśpieszyć termin. W każdym razie po tym, jak zdobędziesz kartę, a ja przekonam zarząd, że już nie jestem nieodpowiedzialnym playboyem, wystąpimy o rozwód. Rozstaniemy się jak przyjaciele. Oczywiście podpiszemy intercyzę, nie będziesz stratna…
– Nie interesują mnie twoje pieniądze. – Nie chciała pieniędzmi Randa zapełniać pustki na koncie spowodowanej przez Richa. W ten sposób nie odzyska poczucia własnej wartości.
– Co sądzisz o moim pomyśle?
– Pomyśle małżeństwa? To, co proponujesz, uważane jest za oszustwo. Jeżeli urząd zwęszy podstęp, możemy mieć nieprzyjemności.
– Dlatego nikomu nie możemy powiedzieć prawdy, nawet przyjaciołom czy rodzinie. Przez jakiś czas musielibyśmy żyć w kłamstwie. – Oczy Randa pociemniały. – Zarząd wywiera na mnie presję. Mam się ustatkować, a także podpisać kontrakt z nowym ważnym klientem. Od jakiegoś czasu dzwonię do tej firmy, próbuję umówić się z jej szefem, ale facet mnie unika. Podobno odstrasza go moja opinia.
– I myślisz, że małżeństwo ci pomoże?
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy. Wiesz, co jest najgorsze? Ojciec mi powtarzał, że prowadzę zbyt rozrywkowy tryb życia i nikt mnie nie będzie poważnie traktował. Ciągle mnie krytykował, nawet jak byłem dzieckiem.
Allison zamyśliła się. Rich też się jej zwierzał, ale wszystko, co mówił, było kłamstwem. Miała nadzieję, że Rand nie fantazjuje. Potrzebował żony, ale jak daleko gotów był się posunąć, by ją zdobyć?
– Czym się zajmuje twój ojciec?
– Nie żyje. Zmarł rok temu, ale jego słowa wciąż dźwięczą mi w uszach.
– Sądzisz, że ludzie uwierzą, że jesteśmy parą?
– Znasz powiedzenie: przeciwieństwa się przyciągają? Uwierzą, zwłaszcza gdy zobaczą, jak bardzo się pożądamy.
Serce zabiło jej mocniej. Czy Rand spodziewa się, że będą spać w jednym łóżku, jak przystało na męża i żonę? Chciała uzyskać zieloną kartę i pozostać w Stanach. Ale czy odważy się poślubić Randa? Zbyt słabo go znała, by wiedzieć, czy może mu ufać.ROZDZIAŁ DRUGI
– Przemyślisz moją propozycję?
Poruszyła się nerwowo. Teksaski przystojniak, do którego skrycie wzdychała, proponuje jej małżeństwo i pomoc w uzyskaniu zielonej karty. Wiele kobiet zgodziłoby się bez wahania, ona jednak miała wątpliwości; głównie dotyczyły spraw łóżkowych.
– Rozumiem, że nie będzie między nami… intymności?
– Czyli seksu?
– Tak.
Powiódł po niej spojrzeniem.
– Nawet nie przyszło mi to do głowy.
– Aha. – Nigdy dotąd nie prowadziła takiej rozmowy. Czuła się skrępowana, zwłaszcza gdy patrzył na nią tymi swoimi zielonymi oczami. – Bo zakładałam, że będziesz chciał…
– Uwieść cię? Nie bój się. Lubię seks, więc owszem, przemknęło mi to przez myśl, ale różnisz się od kobiet, które znam. Wydajesz się… – Zamilkł i wierzchem dłoni pogładził ją po policzku. – Niewinna.
Serce jej zabiło szybciej.
– Nie… nie powinieneś tego robić.
– Nie? – Cofnął rękę.
– Nie. – Pod wpływem dotyku nie była w stanie jasno myśleć. – Jeszcze nie podjęłam decyzji.
Może za bardzo się przejmowała? Rand Gibson nie jest socjopatą jak Rich. Jest człowiekiem, który musi zmienić swój wizerunek…
Zgodzić się? Odmówić? Toczyła z sobą walkę. Jeżeli poślubi go dla zielonej karty, popełni przestępstwo. Jeżeli go nie poślubi, czeka ją powrót do Kenmare.
– Sprawa jest pilna, ale możesz się z nią przespać.
– Daj mi chwilę pomyśleć…
Jaki ma wybór? Może zostać w Teksasie i odzyskać poczucie własnej wartości lub wrócić z pustymi rękami do Irlandii. Małżeństwo wydało jej się lepszym rozwiązaniem. Właściwie jedynym.
– Okej.
– To znaczy wyjdziesz za mnie? – upewnił się Rand.
– Tak. – Zamierzała skoczyć na głęboką wodę i spełnić marzenie o życiu w Stanach. – Ale zero seksu. To mój warunek.
– Rozumiem. Jednak musimy okazywać sobie czułość.
– Nie martw się, postaram się dobrze odegrać swoją rolę.
Uśmiechnął się.
– Na szczęście widać, że między nami iskrzy.
Nie odpowiedziała. Rand Gibson budził jej pożądanie. Choć stanowił zakazany owoc, wyobraziła sobie ekscytujące noce pełne namiętnego seksu. Ona wyzwolona, pozbawiona zahamowań…
Tak, jasne. Mimo że w Richu zadurzyła się bez pamięci, to jednak w łóżku była spięta. Ani razu nie udało jej się uwolnić od zahamowań w sferze erotycznej. A z Randem nie zamierzała nawet próbować.
– Allison?
Podskoczyła.
– Trzeba wymyślić historyjkę, jak i kiedy się w sobie zakochaliśmy. Mam pomysł…
– No?
Rand odczekał, aż przechodzący alejką spacerowicz znajdzie się poza zasięgiem słuchu.
– Możemy mówić, że spotykamy się po kryjomu od czasu pogrzebu Willa. Brzmiałoby to o tyle wiarygodnie, że od miesiąca staram się żyć cicho, bez rozgłosu.
– Nieźle – przyznała. – Ale niektórzy będą domagać się więcej szczegółów. Ci, co znają Willa. I ci, którzy wiedzą, jak mnie Rich oszukał. Powiemy im, że pomogłeś mi dojść do równowagi psychicznej. Ale prosiłam cię, żeby nasz związek utrzymywać w tajemnicy, bo bałam się, że wszyscy zaczną mnie osądzać.
– Okej, świetnie. A ja się bałem, żeby ludzie nie pomyśleli, że próbuję cię wykorzystać. Ale już dłużej nie możemy czekać, kochamy się i chcemy pobrać, zanim będziesz zmuszona opuścić Stany.
Allison kiwnęła głową. Była pełna uznania dla ich inwencji twórczej: w ciągu minuty mieli gotową opowieść.
– Wiesz, kiedy chodziłam na szkolne potańcówki, marzyłam o tym, aby któregoś pięknego dnia wyjechać z Irlandii i poślubić Amerykanina. Od najmłodszych lat fascynował mnie twój kraj. Pisałam wiersze do mojego wyimaginowanego męża, zwierzałam mu się…
Rand ścisnął ją lekko za rękę.
– Wspomnij o tym podczas rozmowy z urzędnikiem imigracyjnym.
Nagle znów ogarnął ją strach. Czy naprawdę zgodziła się na ślub?
– To nie zabrzmi głupio?
– Ale skąd. Tak w ogóle to musimy poznać się na wylot, żeby wypaść przekonująco na spotkaniu w sprawie zielonej karty.
– Najtrudniej mi będzie okłamać rodziców.
– A mnie brata. Nie wiem, jak zdołam go przekonać, że chcę zrezygnować z życia kawalera życia i zostać wiernym mężem.
– Widziałam go na pogrzebie Willa. – Chociaż bracia nie byli zbyt podobni z wyglądu, mieli identyczny wykrój ust oraz taki sam kształt brody. – Na imię mu Trey, prawda?
– Tak. Jest moją jedyną rodziną, nie licząc babki ze strony mamy. Mama zmarła wiele lat temu. A z ilu osób składa się twoja najbliższa rodzina?
– Z rodziców, jednej pary dziadków i brata, który jest właścicielem firmy medialnej w Londynie. Dzieli czas między Anglię i Irlandię.
– A twój ojciec? Jakim jest człowiekiem? Nowoczesnym?
– Przeciwnie, wyznaje tradycyjne wartości. Ma na imię Angus i bardzo mnie kocha. Oczywiście mamę też. Będzie nieszczęśliwy, że nie poprosiłeś go o moją rękę.
– Mogę poprosić.
Allison otworzyła szeroko oczy.
– Serio? Zrobiłbyś to?
Rand zerknął na pobliski dąb.
– Wolę mu się przypodobać, niż go urazić.
– Słusznie. – Allison również popatrzyła na drzewo. – Rodzice mają zdecydowane poglądy na temat małżeństwa. Właściwie na każdy temat. I niestety wciąż traktują mnie jak dziecko. Zwłaszcza mama lubi wtrącać się do wszystkiego.
– Mój stary też taki był, chociaż nie tyle się do nas wtrącał, co się nad nami znęcał.
Allison zrobiło się żal Randa. Jej rodzicami kierowała miłość, troska o dzieci.
– Czy Angus korzysta ze Skype’a? – spytał nagle Rand. – Bo mógłbym w ten sposób odbyć z nim rozmowę.
– Oboje korzystają ze Skype’a. Ale najpierw muszę sama z nimi pogadać, uprzedzić ich.
– Wszyscy będą zaskoczeni naszymi planami. – Zamyślił się. – Masz jeszcze te wiersze do męża, które pisałaś?
– Nie, żałuję. Zawsze byłam marzycielką.
Przez chwilę uważnie wpatrywał się w jej oczy, jakby szukał w nich odpowiedzi na niezadane pytania. A potem oświadczył:
– Powinniśmy się pocałować.
– Słucham?
– Pocałować – powtórzył ochryple. – Żebyśmy nie byli spięci podczas ślubu.
Zakręciło jej się w głowie. Zacisnęła ręce na brzegu ławki.
– Teraz chcesz się pocałować?
Rand przysunął się bliżej.
– Czemu nie?
Siląc się na spokój, Allison nabrała do płuc powietrza. Rand pochylił się. Kiedy dotknął ustami jej warg, zamknęła oczy, modląc się o ratunek. Czubkiem języka rozchylił jej wargi i położywszy rękę na jej szyi, przyciągnął ją do siebie bliżej. Bawił się jej włosami, wsuwał palce w rude pasma, a ona wyobraziła sobie, jak oplata go nogami w pasie i się z nim kocha.
Wiedziała, że nie będzie jej łatwo u boku tego seksownego faceta. Zacisnęła mocniej ręce na ławce. Dziś jeszcze zdołała powstrzymać się, opanować pokusę, ale co będzie później, gdy już będą mężem i żoną?
Chciał wsunąć język głębiej, przywrzeć do niej całym ciałem. Była smaczna, apetyczna, słodka jak miód prosto ze słoika. Czując, jak robi mu się ciasno w spodniach, otworzył oczy i odsunął się. Uświadomił sobie, że przy Allison trudno mu będzie zapanować nad libido. Postawiła jeden warunek – zero seksu – a on, rad nierad, musiał go przyjąć. Aby poprawić swój wizerunek i zachować stanowisko prezesa, potrzebował żony. Mógł prosić o pomoc którąś z kochanek, ale wybrał Allison – z powodu zielonej karty, na której jej zależało, a także z powodu jej miłego usposobienia.
Zamrugała. Uśmiechnął się. Mimo że mruczała zmysłowo, kiedy ją całował, wydawała się niewinna. Jeden namiętny pocałunek niczego nie zmienił.
Nadal była kobietą, którą Rich Lowell wykorzystał i boleśnie zranił. Diabli wiedzą, jakich użył sztuczek, aby dobrać się do jej oszczędności.
Puściła ławkę. Rand zorientował się, że cały czas zaciskała na niej ręce.
– Pierwszy pocałunek – odezwał się zakłopotany. Wolał powiedzieć cokolwiek, niż milczeć.
Ona najwyraźniej była tego samego zdania.
– Tak, już za nami. Czyli dotarliśmy do pierwszej bazy?
Nie mógł oderwać od niej wzroku. Po raz pierwszy w życiu spotkał kogoś o oczach równie intensywnie zielonych jak jego własne. Ludzie często pytali go, czy nosi barwione szkła kontaktowe. Podejrzewał, że Allison nikt nie zadał takiego pytania: była naturalna, autentyczna.
– Do pierwszej bazy? – Roześmiał się. – Skąd znasz tutejszy slang młodzieżowy?
– Z filmów. Uwielbiam amerykańskie komedie romantyczne.
– No tak. – Mógł się tego domyśleć.
– Rand… – Zmarszczyła czoło. – Kiedy wpadłeś na ten pomysł? To znaczy, żeby akurat mnie zaproponować małżeństwo?
– W czasie ostatniej imprezy w Klubie. Stałem sam, ty rozmawiałaś z moimi przyjaciółmi. Nagle powiedziałaś, że wkrótce kończy ci się wiza. Znalazłem w sieci twój adres i wysłałem ci list.
– Strasznie się denerwowałam, jadąc tutaj. – Z kieszeni spódnicy wyjęła czarny przedmiot.
Rand przeniósł wzrok na jej dłoń, w której trzymała gaz pieprzowy.
– Zamierzałaś tego użyć?
Skinęła głową.
– Bałam się, że Iks to jakiś szaleniec.
– Może i jestem szalony – przyznał Rand. Bo czy normalny człowiek żeniłby się, aby poprawić swój wizerunek?
– Ja chyba też jestem szalona. – Schowała pojemnik, po czym poklepała się po lewym boku. – W tej kieszeni mam pieniądze, dokument tożsamości, klucze. Nie wzięłam torebki, bo chciałam mieć ręce wolne, żeby się bronić. Zamierzałam kopać, krzyczeć, wołać na pomoc ochroniarzy.
– Przepraszam. Powinienem był się podpisać. Nie pomyślałem, że możesz bać się spotkania z anonimem.
– Cieszę się, że to rozumiesz. – Z lewej kieszeni wyciągnęła tubkę, która okazała się balsamem do ust. Wycisnęła odrobinę na palec i rozprowadziła po wargach.
Rand patrzył na nią jak zahipnotyzowany.
– Czy ten balsam ma smak miodu?
Allison zakręciła tubkę. Wydawała się speszona.
– Tak. Dlaczego pytasz?
– Kiedy się całowaliśmy, czułem ten smak na języku.
Zaczerwieniła się.
– Wolisz, żebym…
– Ależ nie – wszedł jej w słowo. – Stosuj go do woli. Bardzo mi się podoba. – Aż za bardzo.
Schowała tubkę.
– Niełatwo mi będzie całować się przy ludziach. Zwykle tego nie robię.
– A ja tak. I jeśli nagle zacznę okazywać wstrzemięźliwość, wszyscy zaczną plotkować, że coś jest nie tak. Musimy pokazać ludziom, że świata poza sobą nie widzimy.
Na jej twarzy odmalowało się wahanie.
– Dlaczego obnosisz się ze swoim życiem prywatnym?
– Bo ja wiem? Zaczęło się od buntu. Chciałem pokazać wszystkim, że nie przejmuję się opinią publiczną i zagrać ojcu na nosie. A potem weszło mi to w krew. Lubiłem dawać ludziom powód do plotek. Jeszcze później zacząłem udzielać się w mediach społecznościowych, publikować swoje zdjęcia, ale nigdy nie nagrałem żadnej sekstaśmy.
– No, ja myślę!
Słysząc oburzenie w jej głosie, postanowił się zabawić.
– A może nagrałem, nie pamiętam, bo kilka razy film mi się urwał. Ale chyba żadna nie wypłynęła. Nie widziałaś mnie w jakimś pornosie?
– Co? Ja? Nie! Nie oglądam takich rzeczy. – Skrzyżowała ręce na swoim dość obfitym biuście.
Rand kontynuował zabawę.
– Jesteś pewna?
– Tak, jestem… – Urwała i zerknęła na niego gniewnie. – Śmiejesz się ze mnie, prawda?
– Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. Ale obiecuję, że po ślubie nie będę cię dręczył.
– Wystarczy mi, żebyś nie sikał do zlewu i rano mnie nie łaskotał. Wszystko inne zniosę.
Nie sikał…? Zatkało go. Mówi serio czy teraz ona nabija się z niego?
– Nie będę, daję słowo – rzekł na wszelki wypadek.
Po chwili zobaczył wesołe iskierki w jej oczach i zrozumiał, że to był żart. Oboje wybuchnęli śmiechem.
– Powiedz, o czym piszesz? Jakiego rodzaju teksty?
– Głównie artykuły do pism kobiecych. Ale pracuję też nad powieścią o Irlandce, która przyjeżdża do Teksasu i się zakochuje. Z początku zakładałam, że akcja będzie się toczyła w dziewiętnastym wieku na Dzikim Zachodzie, ale kiedy tu zamieszkałam, zaczęłam skłaniać się ku współczesności. W każdym razie bohater będzie niepokornym typem, którego bohaterka próbuje zmienić, ujarzmić.
– Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji – stwierdził Rand.
– Niektórzy mężczyźni zmieniają się sami pod wpływem uczucia do kobiety. Wierzę w przeznaczenie i siłę miłości. Zawsze byłam romantyczką. – Zamilkła. – Nadal jestem, mimo Richa. Mam nadzieję, że kiedyś się zakocham.
Po tym wszystkim, co ją spotkało, wciąż wierzyła w miłość? Niesamowite!
– To dobrze – rzekł Rand. – Chcę, żeby moja żona sprawiała wrażenie zakochanej we mnie. A nad czym obecnie pracujesz? Poza obmyślaniem akcji powieści?
– Redakcja pewnego miesięcznika zaproponowała, abym pisała dla nich felietony. Właśnie czekam na umowę. – Allison westchnęła. – Mam nadzieję, że nie będzie żadnych niespodzianek. Przez tego drania, Richa, musiałam zadłużyć się u rodziców.
– Kiedy wspomniałem o intercyzie, powiedziałaś, że nie chcesz moich pieniędzy. Ale należy ci się „podziękowanie” za przysługę, jaką zgodziłaś się mi wyświadczyć, więc jeśli zmienisz zdanie…
– Nie. Nie chcę być zależna finansowo od nikogo.
– Okej, ale przynajmniej na czas naszego małżeństwa wyrobię ci parę kart kredytowych. Nalegam. Będziesz przecież wychodzić na zakupy czy do restauracji. Oczywiście głównie ze mną; musimy jak najwięcej pokazywać się razem. – Zerknął na jej dłonie, na krótkie paznokcie pociągnięte bezbarwnym lakierem. – Przy najbliżej okazji kupię ci brylant wielki jak stodoła.
– Wielki jak stodoła? Tak tu mówicie?
– Uhm. Aha, i uważam, że powinnaś wrócić ze mną do domu. Żebyśmy się mogli lepiej poznać, omówić szczegóły ślubu i tak dalej. Jeśli jesteś głodna, zamówię coś do jedzenia.
– Świetnie. Umieram z głodu. Od rana nic nie jadłam, byłam zbyt zdenerwowana.
– Przyjechałaś samochodem?
– Uberem. W Stanach jeszcze nie prowadziłam. Przywykłam do ruchu lewostronnego…
Rand wstał.
– Idziemy?
Kiedy wyszli przed hotel, Rand podał parkingowemu kluczyk do czerwonego porsche. Lubił sportowe auta; zmieniał je co dwa lata. Kobiety zmieniał znacznie częściej. Prawdę rzekłszy, z żadną nie był dłużej niż kilka miesięcy.
Popatrzył na stojącą obok Allison, swoją przyszłą żonę. Jeśli wszystko ułoży się po jego myśli, wkrótce ludzie będą go całkiem inaczej postrzegać. Wiedział, że musi się pilnować, trzymać ręce przy sobie. Nie zamierzał jej uwodzić, choć pokusa była duża. Psiakość, całe życie był buntownikiem, uwielbiał łamać zasady.
Parkingowy przyprowadził samochód i podziękował za hojny napiwek. Po chwili opuścili teren ośrodka.
– Na co masz ochotę? – spytał w drodze do Pine Valley.
– Na pizzę z pepperoni. I uprzedzam cię: mam duży apetyt. Jem jak słoń, nie jak ptaszek.
Bawiła go jej szczerość. Przyznawała się do rzeczy, które inni woleliby ukryć.
– Mówisz o jedzeniu z takim entuzjazmem… – Powiódł spojrzeniem po jej krągłościach. – Możesz jeść, ile chcesz. Nie musisz przy mnie liczyć kalorii. – Starając się nie myśleć o jej kształtach, skupił się jeździe.
Zaczęli rozmawiać. Wyjawili sobie swój wiek i znak Zodiaku. Allison miała trzydzieści jeden lat, on trzydzieści siedem. Oboje byli spod znaku Barana; jego urodziny wypadały kilka dni po jej urodzinach. Nigdy nie interesował się astrologią – w przeciwieństwie do Allison, która twierdziła, że Barany są uparte i zawsze dążą do celu. Hm, to by się zgadzało.
Dojechali na miejsce. Strażnik wpuścił ich za bramę. Pine Valley było ekskluzywnym osiedlem domów wartych miliony dolarów. Mieszkańcy mieli do swojej dyspozycji 18-dołkowe pole golfowe, kluby, bary i restauracje. Allison rozglądała się po osiedlu z zachwytem.
– Ależ tu pięknie! Mieszkasz sam?
– Sam.
– Bez służby?
– Dwa razy w tygodniu firma cateringowa dostarcza mi posiłki. Zatrudniam też ekipę sprzątającą. Ale nikt nie mieszka ze mną na stałe.
Skręcił w uliczkę, przy której stał duży kamienny dom z dwoma kominami, spadzistym dachem i skrzynkowymi oknami. Przed nim rozciągał się starannie utrzymany ogród pełen kwiatów.
Rand zaparkował samochód w garażu obok luksusowej limuzyny.
– Po ślubie możesz tym jeździć. – Wskazał na lśniące białe auto.
– Dzięki, wolę nie.
– Z powodu prawostronnego ruchu? – spytał zdziwiony. – Kiedyś musisz przezwyciężyć strach.
– Mam taki zamiar, ale jeszcze nie teraz.
Ciekawe, jak długo czekała z utratą dziewictwa? Podejrzewał, że zdecydowała się na tek krok, gdy miała dwadzieścia kilka lat. Raczej nie sądził, aby poszła do łóżka z jakimś pryszczatym nastolatkiem w tym samym czasie, co pisała wiersze do swojego wyobrażonego męża.
Przez garaż weszli do pralni, a z niej do holu. Rand oprowadził Allison po parterze.
– Ojej…
Uśmiechnął się zadowolony. Przyłożył rękę do wykończenia wnętrza: meble odzwierciedlały jego eklektyczny gust. Lubił łączyć rzeczy stare z nowymi.
– Zadzwonię po pizzę, a potem pokażę ci resztę domu.
Złożył zamówienie, uprzedził strażnika przy bramie o przybyciu dostawcy, i zaprowadził Allison na górę.
– To będzie twój pokój – oznajmił. – Przedtem służył moim kochankom. Tam – wskazał za siebie – jest łazienka z prysznicem i ogromną wanną.
Allison pogładziła komodę ze złotymi okuciami.
– Wybacz moją wścibskość, ale dlaczego ty i twoje kochanki mieliście oddzielne sypialnie?
Rand skinął w stronę podwójnych drzwi.
– Wystarczy je otworzyć i z dwóch sypialni robi się jedna. I zamknąć je, kiedy pragnie się odrobiny prywatności. W dawnych czasach kobiety miały własne buduary. Chciałem osiągnąć podobny efekt. – Podszedł do szerokiego łóżka z baldachimem. – To bardzo erotyczne. Człowiek leży, czeka na partnerkę… Czasem ona zaprasza mnie do siebie.
Allison rzuciła okiem na jasnobeżową narzutę, po czym zerknęła na Randa. Napotkał jej spojrzenie. Stała przy staroświeckiej toaletce wykonanej z drewna czereśniowego, zwrócona tyłem do lustra. Wyobraził ją sobie, jak w dniu ślubu siada na obitym tkaniną w kwiaty taborecie i czesze włosy.
– Chcesz tu wziąć ślub?
– W tym pokoju?
– W tym domu.
Speszyła się.
– Przepraszam, nie zrozumiałam.
– Nic się nie stało. – Cieszyło go, że nie jest idealna, że myli się, popełnia gafy. – Myślę, że powinniśmy zaplanować małą kameralną uroczystość. Ale jeśli wolisz tradycyjny ślub, to nie mam nic przeciwko temu.
– Może być mały, kameralny. Pewnie mama z tatą będą nalegać, żebyśmy powtórzyli ceremonię za rok w Kenmare. Odnowili przysięgę w kościele. – Głos Allison lekko zadrżał. – Ale nasze małżeństwo nie przetrwa roku. A gdyby nawet wciąż trwało, to nie chciałabym potęgować kłamstwa.
– Dawno nie byłem w kościele… – Kościół kojarzył mu się z pogrzebem matki, z bólem po jej stracie. Ale nie chciał o tym mówić. – Masz rację, za rok nie będziemy już razem.
– Po prostu się nie zdziw, jak podczas rozmowy na Skypie tatko wspomni o drugiej ceremonii.
– Może na razie będę mu we wszystkim przytakiwał? – Po co miałby psuć przyszłemu teściowi humor?
– Dobry pomysł.
– A twoja matka? Jak zareaguje na wiadomość o ślubie?
– Mama łatwo się wzrusza. Kiedy usłyszy, że poznałam swojego wymarzonego księcia, nie powstrzyma łez.
– I będzie chlipała na Skypie?
– Na sto procent. A wcześniej popłacze się przez telefon. I na pewno zaproponuje mi swoją suknię ślubną. Zawsze tego chciała: żebym wystąpiła w sukni, w której ona brała ślub z tatkiem. A ponieważ jest krawcową, sama dokona niezbędnych poprawek.
Rand zamyślił się. Zrozumiał, że dla rodziców Allison ślub córki będzie dużym wydarzeniem.
– Jeśli chcesz, możemy zrobić przez Skype’a bezpośrednią transmisję – oznajmił. – Tak żeby twoi rodzice mogli być z nami i nas obserwować.
– Och, to wspaniale! – zawołała. – Będą zachwyceni. Dziękuję – dodała nieśmiało.
– Drobiazg. – Wpatrując się w jej zielone oczy poczuł, jak rozpalają się w nim zmysły. – Chodźmy na dół.