NIENADAREMNY - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
25 marca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
NIENADAREMNY - ebook
Kto lub co jest nienadaremne?
Przyjaźń, miłość, marzenie, niezwykłe krajobrazy a może decyzje, rozterki lub przemyślenia?
Między innymi o tym w książce „Nienadaremny” czyli nowe historie osób z powieści „Był taki czas” Moniki Raczkowskiej -Zabawa.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-956920-5-5 |
Rozmiar pliku: | 876 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
LUBICZ
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Rezygnujesz.
– Nie rezygnuję. Odchodzę. Może tam gdzie będę czuł się lepiej. A ty?
– Moja robota jest mniej oficjalna i bardziej niezależna. No wiesz… tak w ogóle.
– Tak, racja.
– Była jakaś presja?
– Własne odczucia to nie presja?
– W jakiś sposób owszem. Może najważniejsza. Coś jak sumienie?
– Jak to zwał, tak zwał, chodzi o rezultat decyzji.
– Co będziesz robił?
– A jak myślisz? – Lubicz spokojnie popatrzył na Teodora. W tym facecie była pewność, że doszedł do miejsca, w którym kompromisy nie są już kompromisami, lecz stłamszeniem siebie, swoich poglądów, swojej reputacji, nawet gdyby ta reputacja była jedynie w obrębie kilku przyjaciół, znajomych, rodziny – pomyślał Teodor. On chyba jeszcze miał trochę nadziei, że może zapanuje nad tym, co dla niego jest nie do przyjęcia albo przyjmie to i nie będzie zastanawiał się dlaczego. Nieodpowiadanie sobie na pytanie „dlaczego” nie stwarza problemów, nazwijmy to, etycznych, moralnych – stwierdził nie bez obrzydzenia do siebie. Czy Lubicz też zaczął się sobą brzydzić? Nie, on po prostu nie łudził się już żadną nadzieją, lecz rzeczywistość pojmował racjonalnie i pragmatycznie. A racjonalne w tym czasie było zaakceptować lub nie zaakceptować tego, co mu narzucano w zawodzie, który przecież kochał i Teodor o tym dobrze wiedział.
– Konieczny też odchodzi – jakoś nagle, jakby zza cienia rozmyślań Teodora powiedział Lubicz.
– Kurwa, to kto tam zostanie?
– Na przykład ty – wolno odpowiedział Lubicz. – Może Beta? Może lepiej jesteście przystosowani do…
– A może my po prostu się nie przejmujemy – wyznał jakby zawstydzony Teodor.
– Może, może… mnóstwo tych może, ewentualnie, jakby – westchnął Lubicz. – Za dużo chyba. Chociaż ja też nie wszystko wiem na pewno.
– Więc może zostaniesz?
– Nie zrozumiałeś? To wiem na pewno, że nie w tej konstelacji. Dla mnie te, hmm, gwiazdy, to nie gwiazdy.
– Rozumiem – Teodor nie był zachwycony tą odpowiedzią, ponieważ poniekąd zaliczał się do grona, które Lubicz uznał za zbędne w jego życiu.
– Nie przejmuj się! – Lubicz uśmiechnął się. – Przecież ty gwiazdą jeszcze nie jesteś. Obraziłem cię tym stwierdzeniem?
– Nie! Lepsze określenie mojej sytuacji w tej konstelacji. Kurwa! Wierszem gadam. – Roześmiał się.
– Optymistyczne – Lubicz miał minę, jakiej Teodor nigdy nie potrafił rozeznać, to znaczy czy żartuje, czy serio tak uważa.1.
– Nie jest pan przyzwyczajony do takich klientów?
Lubicz, zdziwiony, zerknął na kobietę w dosyć młodym wieku, dosyć ładną, dosyć zadbaną, choć bez tej celebryckiej lub nowobogackiej przesady. Znowu przemknął mu przez myśl, a właściwie mignął we wspomnieniu, obraz Kornelii, jego dawnej znajomej. Przybyła kobieta coś z niej w sobie miała. Może ten zrezygnowany, pozbawiony nadziei na lepsze czasy wzrok, beznamiętnie zatrzymujący się na przedmiotach w jego pokoju.
– Proszę sobie wyobrazić, że nadmiernie mnie pani nie zaskoczyła. Miałem przyjemność znać osoby być może podobne do pani. Oczywiście nie wygląd mam na myśli.
– A co pan psycholog lub psychiatra? Więc zaraz, może ja nie trafiłam tam gdzie chciałam? Pan Lubicz, prawda? Jest pan, nazwijmy to, detektywem.
– Nazwijmy to tak – przytaknął Lubicz. – Dlatego nie muszę być psychiatrą lub psychologiem, aby wyczuwać pewne podobieństwa do osób, z którymi pracowałem lub pracuję. To taki detektywistyczny zmysł, a nie psychiatria. – Lubicz uśmiechnął się do kobiety.
Jak się domyślił, nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. Bardziej pochyliła głowę i milcząco patrzyła na podłogę.
– Więc czym mogę pani służyć? – Lubicz zapytał możliwie jak najuprzejmiej. W końcu miał swoją firmę i był odpowiedzialny za jakość nastroju, jaki panował podczas rozmowy.
– Gdy zasugerowałam panu, że nie jest pan pewnie przyzwyczajony do takich klientów jak ja, nie jestem pewna, czy to samo mieliśmy na myśli. Chyba niekoniecznie – dodała. – Zresztą nieważne.
– Zatem o co chodzi? – Lubicz starał się nie wywierać na nią presji, ale czuł, że kobieta ma problem ze sprecyzowaniem tego, po co do niego przyszła. Znowu milczała i bez wyrazu oraz emocji patrzyła tym razem na okno. Lubiczem wstrząsnęło, ponieważ dokładnie pamiętał takie samo spojrzenie Kornelii. Nie jest z nią dobrze – pomyślał. Ze mną chyba też, skoro wciąż przypominają mi się obrazy Kornelii, które powinienem zapomnieć lub przynajmniej nie powinienem na nie tak reagować. Beta, z którą kiedyś pracował, powiedziałaby, że to nie jest profesjonalne. Bo nie jest – stwierdził. Tak czy inaczej kobieta, która do niego przyszła nie będzie ułatwiała mu pracy, a on będzie musiał bardzo uważać, w jakim jest ona stanie psychicznym. Najgorsze jest jednak to, że już kiedyś przeoczył moment, w którym powinien zareagować, aby nie doszło do…
– Pan bardzo intensywnie o czymś myśli. Może przyjdę innym razem, bo chyba jest pan zaabsorbowany czymś innym? – zaproponowała kobieta, wstając z fotela.
– Ależ nie! Faktycznie przez moment zamyśliłem się, ale to miało coś wspólnego z panią.
– Nie rozumiem. Przecież ja jeszcze panu nic konkretnego o sobie nie powiedziałam – odparła rzeczowo. – Tak, lepiej będzie, jeżeli przyjdę jutro albo nawet pojutrze.
– Nie, proszę zostać! Przepraszam za tę sytuację.
– Proszę się nie obawiać, zapłacę za pana stracony czas – wyjęła z drogiej torby elegancki portfel i położyła na stole banknot. – Za dziś wystarczy?
– Ale przecież dziś nic nie ustaliliśmy, ani w niczym pani nie pomogłem.
– Pomógł pan. Nawet nie wie, jak bardzo.
Ta wykwintna, nazbyt ostentacyjna torba, bardzo do niej nie pasowała – zauważył Lubicz. Nie wiedział także, w czym niby jej pomógł, ale chyba pomógł, bo wydawała się bardziej ożywiona, niż wtedy gdy przyszła i usiadła w fotelu. Nawet można powiedzieć, że była autentycznie zadowolona.
– Wyjaśnię wszystko następnym razem – powiedziała radośnie, uśmiechając się.
Lubicz uprzejmie, lecz bez przekonania skinął głową.
– Nie wierzy pan, że przyjdę? Przyjdę na pewno! Mama dużo mi o panu mówiła i poradziła, abym w razie czego pana odszukała.
– Więc szukała mnie pani?
– Owszem. Ale łatwo znalazłam. Internet to dobra rzecz.
Lubicz nie zaprzeczył ani nie potwierdził uwag na temat swój oraz Internetu, a ona wyraźnie nie czekała na odpowiedź.
– Zatem do zobaczenia! Muszę już iść! Przyjdę jutro lub pojutrze… dobrze?
Lubicz przytaknął na zgodę. Nie wiedział, dlaczego tak nagle zaczęła się spieszyć ani kim może być polecająca go mama. W ogóle nic nie wiedział, poza tym, że kobieta, która niespodziewanie wyszła, jest dziwna i dziwna wydaje się cała ta sytuacja. Ale przecież taka jest jego robota, że zazwyczaj z normalnością nie ma wiele wspólnego, a ludzie, którzy do niego przychodzą, mają dziwne problemy, przynajmniej dziwne dla normalnych. Ale co właściwie jest normalne? Taka definicja nie istnieje – doświadczenie życiowe i zawodowe tego Lubicza nauczyło.
Kiedy to było? Na tyle dawno, że wiele szczegółów przestało być istotne, a pozostał w pamięci epizod, który mógł zmienić życie Lucyny w piekło lub w pasmo niekończących się porażek. W rezultacie zemsta tych, którzy postanowili jej dokonać, dotykała ją w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, ale mogło być gorzej, dużo gorzej… Lucyna wypiła kolejny kieliszek wina. W momentach gdy przypominała sobie swoje życie, nie mogła obyć się bez dawki alkoholu. No może nie zawsze, ale koszmar powracał i wiedziała, że nie było sposobu, aby minął. Pamięć człowieka jest lepsza lub gorsza, ale traumy, które powstają, są niezależne od jakości pamięci. One tkwią i gdy są wzmacnianie okolicznościami życia, to życie zamieniają w nieustanny lęk, strach, obawy i smutek. Najstraszniejsze jednak jest to, że niektórych cieszy to, że dokonali na człowieku egzekucji. I wcale nie dosłownie, lecz psychicznie. Bo można żyć, ale to życie może być takim cierpieniem wynikającym z ciągłych upokorzeń, pasm porażek, że nadrzędną myślą może być pytanie: po co właściwie żyć? Lucyna zawsze bardzo kochała życie, była radosną, lubianą dziewczyną, do czasu gdy poznała Jego. Niech w jej pamięci pozostanie jako On i nic więcej. Gdy jest się bardzo młodym, można zauroczyć się wyobrażeniem, efekciarstwem, tandetą, a właściwie wszystkim, co na młodej osobie robi wrażenie. To, że jest to złudzenie i jak można fałszywie, iluzorycznie budować swój wizerunek, prawdę, wie lepiej od Lucyny jej córka, dla której Internet i portale społecznościowe są oczywistą metodą tworzenia relacji międzyludzkich. Nieważne: prawdziwych czy nieprawdziwych, dobrych czy złych, świat wirtualny tworzy wirtualną rzeczywistość, która coraz bardziej chce zastępować lub tworzyć rzeczywistość w realu. Tworzą ją ci, którzy mają najwięcej lajków, kto jest najbardziej aktywny w wirtualnej rzeczywistości.
– Mamo, przecież są metody, że można te lajki kupować. Kolega informatyk mi powiedział, że to się robi. Oczywiście za duże pieniądze. Zatem każdy powinien mieć swój rozum i nie ulegać presji propagandy, reklamy lub czegoś takiego.
– Pewnie, to wydaje się oczywiste – przytaknęła Lucyna, ciesząc się, że jej córka ma taki racjonalny stosunek do rzeczywistości, która to rzeczywistość lubiła wykorzystywać ludzkie emocje i słabości, aby człowiekiem zawładnąć, zmanipulować go, ustawić w szeregu szaleństwa, zbiorowej histerii lub innej narzucanej konieczności, która wcale konieczna nie była. Dawno też czytała i fascynowała się książką Orwella „Rok 1984”, ale nie przypuszczała, że ta książka im jest starsza, tym coraz bardziej będzie aktualna w swojej przypowieści o życiu w czymś, co przypomina klatkę dla tresowanych, a następnie wytresowanych zwierząt.
– Mamo, wszystko mija. Złe systemy polityczne, towarzyskie koterie, zbiorowe histerie, pandemie, wojny – z radosnym optymizmem pocieszała ją córka. Niestety Lucyna nie miała tyle optymizmu i nadziei. Nauczyło ją tego życie i doświadczenie życiowe, chociaż Lubicz był jakby zaprzeczeniem jej posępnej, pozbawionej wiary w ludzi koncepcji świata rodem z Orwella. Może jednak przeceniała Lubicza z wdzięczności za coś, co wydawało się normalne w normalnym świecie. Ale co właściwie jest normalne? Taka definicja nie istnieje – nauczyło ją tego życie i doświadczenie życiowe, powtórzyła sobie samej, ponieważ nie chciała córce przekazywać tych pesymistycznych refleksji. Jej córka jest młoda, niech się cieszy, ma nadzieję, kocha, wierzy… może jej się uda. Lucyna tak myślała, chciała, aby tak było.
Lubicz siedział w swoim biurze przy szeroko otwartym oknie. Przyjemny powiew lekkiego wiatru wypełniał pokój rześkim powietrzem. Nawet kawa stojąca na biurku w tym momencie nie wydawała się potrzebna. Był niezależny, wolny, wykonywał robotę, którą lubił, zatem i nastrój miał jaki taki. Owszem, zawsze można było znaleźć także wady jego decyzji o prowadzeniu własnej firmy, ale o tym, jakie plusy i jakie minusy ma jego obecna praca, teraz nie myślał. Myślał natomiast o kobiecie, która w przysłanym e-mailu przedstawiła się jako osoba polecająca swoją córkę jego zawodowym umiejętnościom. Jej tajemniczą córkę oczywiście pamiętał, bo wczoraj u niego była, natomiast nazwisko matki, jako że podała panieńskie, wydawało mu się znane. Pewnie miał okazję znać ją, zanim wyszła za mąż. Ale bez fotografii oraz bardziej konkretnych danych nijak nie mógł sobie skojarzyć, gdzie i w jakich okolicznościach mogli mieć ze sobą coś wspólnego. Naturalnie, nie miał na myśli bliskości intymnej, bo co do tego rodzaju wspomnień miał dobrą pamięć. Poza tym tak zwanych bliższych znajomości nie miał wiele i nigdy nie były to związki przypadkowe lub anonimowe, choć niekoniecznie trwały dłużej niż pół roku. Tak czy inaczej, ta pani nie należała do jego byłych bliskich znajomych, lecz co najwyżej… była to znajoma jakichś jego znajomych, więc przy okazji i jego. Ale czemu miałby ją pamiętać, jak zapewne ona przypuszczała, że pamięta? Co prawda, był w wieku, że jego dzieci sugerowały mu w niektórych sytuacjach sklerozę, lecz był to zawsze przytyk, który jednocześnie stanowił pretensję z niewywiązania się z jakichś obietnic.
– Tato, czasem, zamiast myśleć tylko o pracy, pomyśl też o nas – żaliła się Aśka, gdy kolejny raz zapomniał o jej urodzinach, bo akurat prowadził trudne i ważne śledztwo.
– Jak, córcia, mogę ci ten nietakt zrekompensować? – pytał wówczas z pokorą. Oczywiście odpowiedź była uzależniona od wieku Aśki, ponieważ im była starsza, tym rekompensata za jego „sklerozę” była większa. Uśmiechnął się do tych wspomnień, lecz niespokojnie zaczął się zastanawiać, czy jednak nie powstały już w jego pamięci luki co do historii zdarzeń bardziej odległych i w rezultacie mniej dla niego znaczących. Ale dla kogoś ówczesna znajomość z nim wciąż była istotna. Kto to może być, nie miał pojęcia. Może zapyta o tę osobę swoją żonę? W końcu znała jego znajomych z czasów, gdy byli najpierw parą, a następnie narzeczonymi. Nie miał cierpliwości czekać z tą zagadką, aż wróci do domu, więc zaraz zadzwonił do Baśki.
– Czy chcesz mnie zatrudnić jako eksperta od identyfikowania twoich byłych znajomych? – uprzejmie, choć z wyczuwalną ironią, zapytała żona.
– Nie żartuj, Basiu, to dla mnie bardzo ważne, bo nie wiem, czy udać się na badania w związku ze stanem swojej pamięci, czy…
– No właśnie, może Kornelia byłaby w tym przypadku bardziej pomocna – Baśka dokończyła za niego zdanie.
– Ale Kornelia nie może mi już w niczym pomóc – westchnął Lubicz.
– A kiedyś to robiła? – z zaciekawieniem, choć i z niepokojem, zapytała Baśka.
– Raczej w niczym mi nie pomogła – Lubicz ponownie westchnął, ale tym razem z rezygnacją i zniecierpliwieniem. Baśka natomiast milczała.
– Hej! Jesteś tam? – zastukał w słuchawkę telefonu.
– Tak i próbuję sobie coś przypomnieć i chyba przypominam.
– No?
– Pamiętasz, gdy pierwszy raz przedstawiałeś mnie swoim znajomym? U Karola było kilka osób, w tym pewien student, chyba geologii, pasjonujący się speleologią. Właśnie wtedy pokazywał swoje zdjęcia z wyprawy do jakiejś groty, na których była również jego dziewczyna. Ponieważ na imprezie dziewczyny z nim wówczas nie było, gdy się ze mną witał, dodał jej imię i nazwisko, zapewniając, że niedługo na pewno się poznamy.
– I poznaliśmy? – Lubicz niestety nie pamiętał tego epizodu.
– Dla ułatwienia ci podpowiem, że któregoś razu poprosiła cię o pomoc prawną, choć ty jej odpowiedziałeś, że nie jesteś kompetentny w takich sprawach.
W tym momencie Lubicz mógłby zawołać: Eureka!, ale zamiast tego wydał z siebie głośne: – No pewnie! Już wiem! Basiu, dlaczego ty o tym pamiętałaś, a ja nie?
– Bo wszystko, co wtedy dotyczyło ciebie było dla mnie bardzo ważne i ciekawe.
– A teraz już nie? – zapytał głosem, który chciał, aby był uwodzicielski, ale stwierdził, że mu się to nie udało.
– Niekiedy jeszcze bardziej jestem ciebie ciekawa niż kiedyś. Zaskakujesz mnie przecież, kochanie. Jak nie Kornelia, to Lucyna. – Baśka się roześmiała, a Lubicz wiedział, że żona sobie z niego żartuje, co często robiła w kłopotliwych dla niej sytuacjach.
– Więc co, mam wymieniać wszystko po kolei?
– Byłoby dobrze. – Lubicz starał się nie zwracać na siebie uwagi. Udawał, że patrzy na ekran laptopa. Przypuszczał, że w ten sposób kobieta nie będzie speszona i łatwiej jej będzie opowiadać o swoich problemach.
– To nie są problemy, to są sytuacje, które nie powinny się wydarzyć – powiedziała na wstępie.
– Oczywiście – przytaknął Lubicz. – Musiały być te sytuacje wyjątkowo dla pani destrukcyjne, skoro uznałyście z matką, że powinienem zająć się ich genezą.
– Gene… co?
– Genezą, zresztą nieważne. Proszę mówić dalej, bo na razie nie wiem, co może być ważne, a co nieważne w pani historii. – Lubicz pomyślał, że chyba rzeczywiście dobrze by zrobił, gdyby coś ciekawego włączył sobie na ekranie laptopa, ponieważ monolog kobiety przed nim siedzącej nie zanosił się na interesujący. Może to jedna z tych, które każdą porażkę uważają za czyjąś zemstę wymierzaną z pokolenia na pokolenie jej rodzinie? Uff! Może być trudno wytłumaczyć jej, że życiem czasem rządzą przypadki. Owszem, niekiedy niefortunne, ale żeby od razu tworzyć teorie spiskowe?
– Owszem, to tak wygląda – jakby podsumowała część opowieści. Niestety Lubicz zajął się w tym czasie swoimi refleksjami i nie bardzo wiedział, co kobieta ma na myśli. Zrobiło mu się głupio, ponieważ doskonale wiedział, że zamiast psychologizować, powinien słuchać jej wyznań.
– No tak – kiwnął głową. – Ale proszę powtórzyć…
– Że wygląda to jak teoria spiskowa – powiedziała z udawaną uprzejmością. – I na tym polega problem. Bo jak można traktować poważnie kogoś, kto wygaduje takie bzdury, prawda? – popatrzyła na niego w ten szczególny sposób, jakby była nie córką Lucyny, lecz Kornelii.
– A jest pani pewna, że ma rację? – nieśmiało zapytał, choć umknęło mu co nieco szczegółów z tego, o czym opowiadała.
– Jestem pewna. Mam, a właściwie mamy z mamą, dowody na to, że to nie są przypadkowe sytuacje. Wie pan co, ja może jakoś wybitnie inteligentna nie jestem, piękna również, ale skończyłam dobrze studia, wyglądem nie straszę, potrafię się zachować, jestem solidna, uczciwa, odpowiedzialna…
– To nie jest rozmowa kwalifikacyjna do pracy. – Lubicz się uśmiechnął.
– Nie zrozumiał mnie pan. Otóż jestem zwyczajną kobietą, wykształconą jak miliony innych kobiet i z walorami zawodowymi, jak również u milionów innych. Biorąc pod uwagę, że konkurencja w pracy i o pracę jest wszędzie, wiem, jak sobie radzić, aby jakoś funkcjonować w tym świecie. Ale ten świat nie jest dla każdego.
– Dla każdego, tylko czasem trzeba sobie w nim znaleźć właściwe miejsce.
– A skąd pewność, że jest się na właściwym miejscu?
– Bo wtedy jest się szczęśliwym – Lubicz powiedział coś, czego sam po sobie się nie spodziewał. Kobietę chyba też zdziwiła ta puenta, bo zaniemówiła.
– Szczęśliwy, mówi pan, to znaczy, że ja na pewno nie wiem, co to jest szczęście. Ale bardzo próbowałam i walczyłam, jeżeli nie o szczęście, to chociaż o miejsce w szeregu tych, którzy mają szansę dostąpić zaszczytu spełnienia choćby namiastki swoich marzeń.
– Może źle pani próbowała?
– I w tym problem, że do pewnego momentu wydawało się, że jest nadzieja i że się uda, i wtedy… nie udawało się. Jakby ktoś machnął magiczną różdżką. Kopciuszek dostał w ten sposób piękną suknię, klejnoty, karocę oraz zaproszenie na bal, a ja… kolejną porażkę. Słuchał pan, czy nie słuchał, gdy wymieniałam zestaw swoich porażek?
– No właśnie…
– Więc pan nie słuchał. Może i dobrze. To nic ciekawego, raczej przygnębiające. Zresztą gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, mówiłam panu, że pewnie nie jest pan przyzwyczajony do takich klientów. To znaczy nieudaczników z torbą za kilka tysięcy.
– Nie wiedziałem, że ta torba tyle kosztuje. – Lubicz znowu uśmiechnął się, tym razem przepraszająco. – Ale skoro stać panią na taką torbę, to chyba coś tam się jednak pani udało w życiu zawodowym – dodał.
Znowu spojrzała na niego wzrokiem Kornelii i Lubicz stwierdził, że zdecydowanie zbyt często myśli o Kornelii lub porównuje do niej innych. To wyrzuty sumienia, nic więcej – wytłumaczył sobie i postanowił, że skupi się na tym, co opowiada mu córka Lucyny. Nie dane mu to było, ponieważ zadzwonił telefon.
– Lubicz? – usłyszał w słuchawce miły, damski głos.
– Tak. Przepraszam serdecznie, ale jestem zajęty. Jeżeli pani sobie życzy, oddzwonię, gdy będę mógł poświęcić pani więcej czasu.
– To raczej nie będzie konieczne. Chciałam tylko zapytać, czy jest u pana moja córka?
Lubicz chrząknął zdzwiony. Nie był przekonany, czy powinien jej odpowiedzieć. Dlatego wyciszył dźwięk w telefonie, aby zapytać młodą kobietę, co ma odpowiedzieć jej matce.
– Chce pani, abym potwierdził, że jest pani u mnie czy nie?
– Pewnie, że chcę. Przecież nie robimy nic zdrożnego, a poza tym to ona mnie do pana przysłała, sugerując, że pan mi pomoże…
– Na razie jeszcze nie wiem, w czym mam pani pomóc. Wróżką nie jestem i nie potrafię zaczarować rzeczywistości. Nie mam ani takich umiejętności, ani wpływów w świecie magików lub czarodziei.
Kobieta westchnęła, ironicznie się uśmiechając, a następnie ruchem ręki dała mu do zrozumienia, aby powiadomił jej matkę, że właśnie z nim rozmawia.
– …bo ona nie chciała przyjść do pana drugi raz – jakby tłumacząc się, powiedziała Lucyna, gdy Lubicz potwierdził, że jej córka jest u niego w biurze i starają się dogadać.
– Nie jest łatwo, co? – zapytała Lucyna.
– Nie takie sprawy prowadziłem. Proszę być dobrej myśli. Chociaż my, zdaje się, jesteśmy starymi znajomymi?
– Pamiętałeś? – nagle Lucyna przeszła na ty.
– Nie bardzo. Trochę żona pomogła mi w przypomnieniu sobie pewnych okoliczności.
– Basia? Ach, to urocza osoba. Pozdrów ją ode mnie.
– Oczywiście. Ale teraz już muszę kończyć. Twoja córka się niecierpliwi.
– Proszę cię, potraktuj ją poważnie. Ona nie konfabuluje. Wierz mi. Gdy będziesz potrzebował jakichś dowodów, szczegółów, skontaktuj się ze mną.
– Oczywiście – powtórzył. Chyba dziewczyna bardzo się zniecierpliwiła, bo gdy Lubicz podniósł wzrok, aby w końcu zadać jej konkretne pytania, okazało się, że pokój jest pusty. W pierwszej chwili pomyślał, że może na chwilę wyszła do toalety albo na papierosa. Na korytarzu ani w przedsionku jednak jej nie było. Wyjrzał przez okno. Z parkingu ruszał właśnie samochód, w którym za kierownicą siedziała córka Lucyny.
W końcu poznała prawdę. Radość i optymizm Zyty były udawane, pocieszała mnie, chociaż sama miała powody bynajmniej nie do optymizmu. Dobre dziecko – pomyślała Lucyna. Nie należała do matek kontrolujących do starości swoje dzieci. Zyta mówiła jej, co chciała powiedzieć, a ona jej ufała. Może jednak za mało dopytywała córkę o jej problemy, bo radościami zawsze dzieliła się z matką. Więc Lucyna myślała, że to tylko jej życie jest skomplikowane, a córka potrafiła i potrafi radzić sobie z przeciwnościami losu. Owszem niekiedy widziała, że oczy Zyty są jakby zmęczone, podpuchnięte od płaczu, ale zawsze otrzymywała odpowiedź, że to z niewyspania, ponieważ przez noc czytała książkę lub przeglądała w komputerze coś potrzebnego jej do pracy. Wydawało się to tak oczywiste i wiarygodne, że Lucyna nie podawała wyjaśnień córki w wątpliwość.
– Dziecko, czy ty nie masz kłopotów? – pytała jednak czasem.
– Ależ mamo, skąd. Gdybym miała, tobym ci powiedziała.
– Mam nadzieję – odpowiadała, spokojna o córkę, Lucyna. I jak w bajce, niby szczęśliwie trwało to i trwało, czyli mijał dzień Zyty za dniem, aż do momentu, gdy Lucyna zupełnie przypadkowo usłyszała jej rozmowę przez telefon. Wówczas wciąż jeszcze mieszkały razem, bo po śmierci ojca Zyta postanowiła jeszcze trochę pomieszkać z matką, aż minie najtrudniejszy dla nich okres żałoby.
– Kochanie, jeżeli chcesz, to poszukaj sobie mieszkania. Dam już sobie sama radę. I tak bardzo mi pomogłaś pozbierać się po śmierci taty. Zyta niby trochę zaprzeczała, że to jeszcze nie czas i takie tam banały o miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka, lecz Lucyna zauważyła, że córka coraz częściej odbiera telefony dotyczące wynajmu jakiegoś mieszkania. Zamykała wtedy drzwi od swojego pokoju, zresztą Lucyna nie miała zwyczaju podsłuchiwać. Tylko wtedy… przechodziła właśnie obok sypialni Zyty, która nie zauważyła matki i opowiadała przyjaciółce jakąś straszną historię. Lucyna pomyślała, że dziewczyny opowiadają sobie film, a może książkę, lecz okazało się, że Zyta opowiada o sobie. Tego samego dnia przy kolacji Lucyna musiała o to zapytać.
– Wierz mi, ja nie podsłuchiwałam, to był absolutny przypadek, że usłyszałam to, co usłyszałam. Przepraszam, że wysłuchałam twojej opowieści do końca, ale myślałam, że może opowiadasz jakiś film lub coś w tym rodzaju.
– To rzeczywiście prawie jak w filmie, tylko nie na niby – burknęła Zyta i wtedy Lucyna zobaczyła jej prawdziwą twarz, przerażoną, smutną, pozbawioną nadziei, a może i sił.
– Co się dzieje? – krzyknęła matka. – Dlaczego dopiero przez przypadek dowiaduję się o takich sprawach w twoim życiu!
– A co byś poradziła, gdybyś wiedziała? – Zyta beznamiętnie popatrzyła na matkę. – Sorry, mamo, ale ty nie jesteś przykładem, jak radzić sobie w życiu.
Lucyna ze smutkiem pokiwała głową, przyznając córce rację.
– Ale przynajmniej próbowałam coś z tym zrobić – cicho dodała. – Myślałam, że przynajmniej ochroniłam cię przed…
– Przed niczym mnie nie ochroniłaś. Może gdy jeszcze żył ojciec jakoś to było. Ale co tam, widocznie, aby ktoś mógł zwyciężać, inny musi być przegranym. W sporcie to prawidłowość, ale w życiu, stosując zbyt dosłownie te reguły, można…
– Wiem, wiem, słyszałam, co opowiadałaś Tosi. – Wówczas Lucyna pomyślała o Lubiczu. Historia jej życia zaczęła wywierać piętno na życiu jej córki. Natomiast Lubicz był kiedyś jedyną osobą, która jej uwierzyła, zaufała, choć początkowo, jak wszyscy, uważał ją chyba za wariatkę. Ona zresztą jemu też zaufała. I może dzięki temu zaufaniu i nareszcie wierze w człowieka mogła przetrwać najgorsze chwile. Ale okazało się, że obecnie Lubicz nie pamiętał tego, być może nieistotnego dla niego, epizodu z odległej przeszłości. Ale ona pamiętała o nim zawsze. I teraz musi się Lubiczowi przypomnieć, a właściwie dać pod jego opiekę swoją córkę. Kogoś, kogo miała najcenniejszego w życiu wtedy i teraz.
Kolejny przyjemny dzień – pomyślał Lubicz. Oczywiście miał na myśli to, że siedzi w swoim biurze i zarządza sobie czasem oraz wydaje również sobie dyspozycje, jak chce. Jedyne, co go ogranicza, to granice prawa oraz przyzwoitości, których Lubicz nigdy nie przekraczał. Taki nudny ze mnie facet – stwierdził. Nigdy nie miałem skłonności do ekstrawagancji w zachowaniu. Może dlatego lubię prawo, jego konkretność, określoność co dobre, a co złe, co uczciwe, a co nieuczciwe. Tyle że w rzeczywistości jest tyle względności… uff! Zaczynam gadać wierszem jak Teodor. – Uśmiechnął się. Właśnie czekał na Teodora. Teodor jak zwykle chętny do pogadania o wszystkim i dysponujący prawie wszędzie znajomymi. Chłopak da się lubić, więc go lubią – znowu się uśmiechnął z racji tej oczywistej zależności, którą sformułował niczym etyczną teorię względności. Co do teorii względności dotyczącej zjawisk społecznych, chętnie by ją sformułował, więc może kiedyś objawi się niczym socjologiczny Einstein.
– Na Nobla jednak nie licz – sprowadzała go na orbitę realności żona.
– Gdzież tam! W mojej robocie Nobli nie przyznają, może czasem jakieś odznaczenie. Ale wiesz, ja już jestem poza pulą do awansów.
– I cieszy cię to? To znaczy taka robota bez nagród?
– Rety, Basiu! Toż dla mnie nagrodą jest to, że pracuję u siebie i żaden nawet najbardziej empatyczny i najżyczliwszy Konieczny nie zawraca głowy. Gdy się trochę zorganizuję, dobiorę sobie najpierw jedną, a następnie dwie osoby, nazwijmy do towarzystwa.
– Pewnie! Abyś się nie nudził! Bo ze zleceniami może być różnie, więc w razie czego będzie z kim pogadać o marzeniach. – Baśka się roześmiała.
Lubicz wzruszył wtedy ramionami, ponieważ wciąż był dobrej myśli co do swojej kariery zawodowej. No, może nie kariery, bo na taką już nie liczył, ale zadowalającą epokę zawodowej aktywności w rytmie swoich metod. Ale czy ja w ogóle mam jakieś metody? Wszystko jedno. Po co wszystko nazywać i definiować? Zresztą wszystkiego jednoznacznie zdefiniować się nie da – oto myślowy dorobek jego doświadczenia życiowego. Powtarzał to sobie nieraz przy rozmaitych okazjach.
– Jestem! – Jak meteoryt wpadł do jego pokoju, czy może lepiej nazwać go gabinetem, niemożliwy do zdefiniowania Teodor.
– Ależ tu profesjonalnie urządzone! Kolega ma wszystko jak z folderu o wzorowym biurze! Zatrudniłeś architekta wnętrz czy coś takiego? – Teodor wyraźnie żartował. – Nie widzę tu jednak zbyt wiele miejsca dla współpracowników. Nie zamierzasz rozwijać swojej firmy? Będziesz samotnie rozwiązywał życiowe i nieżyciowe zagadki innych?
– No właśnie zaprosiłem ciebie. Jakoś się mieścimy, a nawet możemy poimprezować. – Lubicz wstał, aby podać Teodorowi filiżankę kawy.
– No to wstęp rozmowy kwalifikacyjnej rozpoczął się wyśmienicie! – Teodor ze znawstwem walorów kawy oblizał się ostentacyjnie po pierwszym jej łyku. – Aby się jeszcze bardziej podlizać, przyniosłem też trochę notatek o pewnej pani. Posiedziałem wczoraj w nocy w domu przy komputerze i masz! – Teodor wyciągnął z kieszeni pendrive’a. – Sam byś tego nie wyszperał. Przyznasz, gdy przeczytasz. Chcę dać ci do zrozumienia, że jak zwykle jestem ci niezbędny! – Teodor roześmiał się, ukazując piękne, niebędące wynikiem implantów, uzębienie.
– Ty, stary, w razie gdybyś chciał dorobić, to spróbuj swoich sił w reklamie pasty do zębów! – jakby od niechcenia zasugerował Lubicz.
– Pomyślę! Ty wiesz, jak od razu podniosłaby się ranga twojej firmy! Mówiliby: O! ten gość z reklamy pasty do zębów u niego pracuje! – Teodor wciąż pokazywał w uśmiechu swoje olśniewająco białe uzębienie. W tym czasie Lubicz otworzył pierwszy plik z pendrive’a.
– O kurwa! A to heca!
– Przynajmniej nieźle zarobisz, gdy pomożesz tej pani! – już z powagą stwierdził Teodor. – Między innymi, dlatego ci to przyniosłem. Poza tym nie taka ona święta, za jaką się uważa!
– Zdecydowanie! – Lubicz dalej przeglądał pliki. – Faktycznie, ty to masz umiejętności! Może kolejny wariant twojej kariery to wycieczka do Krzemowej Doliny. Też masz szansę na rozmowę kwalifikacyjną!
– Na razie podreperuję reputację współpracą z tobą, a później się zobaczy! – Teodor mrugnął do Lubicza, prosząc go o dolewkę kawy.
– Mnie wyznaczyłeś rolę kelnerki czy baristy w tym „biznesie”?
– Niech będzie, że sam sobie doleję. Mogę tknąć ten superekspres do kawy?
– Tykaj, co chcesz! To także twoje biuro!
Teodor spojrzał na Lubicza ze zdziwieniem. – Tak czy inaczej bym ci pomagał, bo też lubię swoją robotę i przyznaję, że czasem chętnie do ciebie wpadnę. Ale na razie przeczytaj ten plik oznaczony hasztagiem.
– Ku…! No nie, odzwyczajam się od pewnych wyrazów!
– Pewnie! W takim wnętrzu nie przystoi! – dodał Teodor.
– Czemu mnie okłamała? – Lubicz zapytał jakby sam siebie.
– Bo kłamczuchą pewnie jest. Ale tak naprawdę to pewnie wstydziła się od razu wszystko powiedzieć. Niewątpliwie chciała zrobić na tobie dobre wrażenie, a te informacje nie są fajne.
– Ale sporo tłumaczą.
– Sporo – przytaknął Teodor.
– Więc niezupełnie byłaś ze mną szczera. – Lubicz, gdy zobaczył w drzwiach swojego gabinetu Lucynę, zaczął sobie przypominać, że faktycznie kiedyś byli znajomymi. Bardzo się nie zmieniła, choć upływ czasu każdemu zabiera większy lub mniejszy kawałek urody. Owszem, wiedział, że współczesna kosmetologia czyni cuda, ale Lucyna wyraźnie nie nadużywała jej możliwości. W rezultacie wciąż była ładną kobietą, choć córka, pomimo również niewątpliwej urody, nie przypominała matki. Mimo podobnego koloru włosów (choć kto wie, jaki kobieta ma naprawdę kolor włosów!) różnił ich sposób mówienia, zachowania podczas rozmowy i ogólnie jakby coś bardziej je dzieliło, niż łączyło. Tak czy inaczej emocje, jakie wzburzały Lucynę, świadczyły o tym, że córka jest jej nieobojętna i chyba bardzo ją kocha… a nawet, jak na matkę kobiety prawie 30-letniej, może za bardzo. Ona twierdziła, co prawda, że zachowuje właściwy dystans, aby córka nie czuła się z żaden sposób przez nią kontrolowana lub od niej uzależniona, lecz matki często w ten sposób tłumaczą sobie i innym swą nadopiekuńczość, którą wszyscy dostrzegają prócz nich samych – podsumował czynione przez lata obserwacje.
– A niby kiedy miałam ci się szczerze wyspowiadać? Raptem rozmawialiśmy raz i drugi, gdy prosiłeś o spotkanie. Dla mnie to za szybkie tempo na wyznania. – Lucyna była nieco podenerwowana.
– Przypominam, że ja księdzem nie jestem oraz żadnej randki ci nie proponowałem. Ty natomiast wybrałaś mnie jako osobę, która z faktów i wiedzy, które mi podasz, oraz mam nadzieję twoja córka, ma wydobyć jakiś sens i sposób, abyście odzyskały spokój i normalność życia.
– A czy ja jeszcze wiem, co to znaczy normalność? – Lucyna żachnęła się.
– Wiesz, skoro twierdzisz, że wasze obecne życie nie należy do takich, jakie byście chciały, aby było.
– Fakt – Lucyna przytaknęła i Lubicz uznał, że chyba jest trochę speszona. – Nie pomyślałam o tym – dodała.
– Więc? – Lubicz spojrzał na Lucynę, oczekując, że powie mu coś, co będzie stanowiło odpowiedź na jego zarzut o nieszczerości.
– Mógłbyś mi przestać ufać, gdybym tak od razu i wprost… – słowa jakby wyduszała z siebie, a nie mówiła.
– Na razie właśnie ci nie ufam. Wiesz dlaczego. Czy twoja córka jest równie prawdomówna jak i ty? – zapytał.
– Nie mieszaj do tego Zyty! – prawie krzyknęła. – Ona jest… no jakby powiedzieć, bardziej ofiarą tej sytuacji niż… czemukolwiek winna – Lucyna odzyskała siłę i stanowczość głosu, więc Lubicz miał znowu nadzieję, że uda im się porozumieć. Jednak łatwo nie było. Lucyna albo była osobą bardzo zamkniętą w sobie, co mu się na pierwszy i drugi rzut oka nie wydawało, albo była bardzo zastraszona, albo czegoś się obawiała w związku z tym, co ma do powiedzenia.
– Lepiej rozmawiaj z Zytą i opieraj się na jej relacjach. Ja tylko jej ciebie poleciłam, ponieważ wiem, że jesteś dyskretny i uczciwy. Strasznie głupio to brzmi w dzisiejszych czasach, prawda? – zerknęła na niego nieśmiało.
Lubicz wzruszył ramionami, bo rzeczywiście głupio było potwierdzić, że uczciwość i dyskrecja w dzisiejszych czasach jest niekoniecznie zaletą. – Długo byliście razem? No wiesz, z tym speleologiem? – nagle zupełnie zmienił temat.
– Przepraszam cię bardzo, ale co cię to obchodzi? To nie ma nic do rzeczy, które dotyczą Zyty.
– Może ma, a może nie ma. Czy to dla ciebie zbyt kłopotliwe odpowiedzieć mi na to pytanie?
– Nie. Nie ma problemu. To znaczy trochę… trochę jeszcze byliśmy razem od czasu, gdy się z wami poznaliśmy. Mam na myśli Basię i ciebie. Później on głównie zajmował się wycieczkami do jaskiń, a ja, owszem, lubię wspinaczkę górską, także łazić po jaskiniach… ale bez przesady! – W tym momencie wydała się znów bardzo oburzona. – Bez przesady! – powtórzyła.
– Rozumiem, są pewne granice kompromisu w każdym związku. Chodzi mi o sposób wspólnego spędzania czasu. Gdyby Baśka mnie zmuszała do spotykania się na pogawędki ze swoimi przyjaciółkami, to pewnie też byśmy tylko trochę byli razem, a obecnie już na pewno nie.
– Wciąż te same przyjaciółki? – Lucyna się uśmiechnęła.
– Tak, wciąż te same. Ze studiów. Wieśkę pewnie znasz.
Lucyna pokiwała głową. – Jasne! Taką piękność trudno zapo- mnieć, nawet kobiecie. Zresztą Baśka też niczego sobie. Ale do czego zmierzasz? Ani Wieśki, ani Baśki nie widziałam od wielu lat i co to ma ze mną wspólnego?
– To, że wszyscy stanowiliśmy, jak kiedyś to określano, „paczkę znajomych”. Później kontakty się pourywały, świadomie lub nie, albo po prostu każdy zajął się swoimi sprawami zawodowymi lub rodzinnymi i na imprezowanie już nie było czasu, a także na rozmaite hobby, jak na przykład łażenie po jaskiniach.
– Zgadza się – Lucyna znowu przytaknęła.
– Więc? – Lubicz powtórzył to zdawkowe pytanie, aby zachęcić Lucynę do przypomnienia sobie czegoś, czego chciał się od niej dowiedzieć, ale nie zamierzał zapytać bezpośrednio. Zorientował się jednak, że Lucyna tak jak jej córka podczas pierwszego z nim spotkania, nagle zaczęła szykować się do wyjścia.
– Może innym razem pogadamy – zaproponowała.
– Do cholery, co jest z wami, dziewczyny? Gdy z Zytą też chciałem bardziej szczegółowo rozmawiać, wyszła czy też uciekła… no nie wiem, jak to nazwać. Ty również bąknęłaś kilka razy „tak”, „nie wiem” lub „ewentualnie” i chcesz wyjść. Niby jak mam pracować? Jako pomocnika zatrudnić sobie jasnowidza albo wróżkę? Lucyna, opamiętaj się! Czego wy właściwie ode mnie chcecie?
Lucyna zbladła i pomimo że już wstała, znowu usiadła na fotelu. Wyjęła z torebki notesik i szybko zanotowała coś na kartce.
– Zadzwoń pod ten numer, a następnie skontaktuj się ze mną albo nie. Decyzja będzie należeć do ciebie. Płacę dodatkowo za wykonanie tego telefonu.
– Tym razem ty nie przesadzaj! – zezłościł się Lubicz.
– Nie przesadzam! Ja nigdy nie przesadzam! Może czasem brakuje mi odwagi, co ty nazywasz nieszczerością, ale nie przesadzam nigdy! Zapamiętaj to sobie!
– Będę pamiętał – spokojnie odpowiedział Lubicz. – Lucyna, zostań jeszcze. Zrobię kawę, pogadamy o starych czasach, ale już zupełnie bez kontekstu mojego zawodu.
– Dziękuję! Zawsze byłeś miły! Ale na dziś mam już dość! Poza tym się spieszę. – Uśmiechnęła się i wyszła.
– Lubicz wątpił, aby Lucyna rzeczywiście się spieszyła. Ale to ona decyduje, kiedy wyjdzie i kiedy przyjdzie, jest przecież jego klientką. Chociaż to niby on ma zdecydować, czy dalej będzie chciał zajmować się jej sprawą. Wziął do ręki kartkę z numerem telefonu, którą dostał od Lucyny. Co mi da rozmowa przez telefon? Jedynie pozory prawdy. Przez telefon można mówić, co się chce, zresztą zawsze można mówić, co się chce… w pewnych okolicznościach oczywiście. Zamiast jednak od razu zadzwonić tam, gdzie sugerowała Lucyna, jeszcze raz przejrzał plik od Teodora z wybranymi wiadomościami z gazet sprzed lat wraz z lakoniczną notatką sprzed roku, która oznajmiała, że śledztwo w sprawie śmierci geologa speleologa, którego Lucyna kiedyś znała bliżej niż inni, zostało umorzone.
Rzeczywiście paskudne miejsce – pomyślał Lubicz, zaglądając do głębokiej dziury w skale, stanowiącej wejście do jaskini. Pewnie dla grotołazów nie było to zbyt trudne zejście, ale takiego laika jak on napawało obrzydzeniem. Lubicz nie cierpiał na klaustrofobię lub coś takiego, ale nie cierpiał łażenia po piwnicach, lochach, jakichś ponurych, podziemnych labiryntach. Gdy zdarzała mu się z racji śledztwa konieczność pójścia w takie miejsce, musiał przyznać, że miał po takim dniu niezbyt dobry nastrój.
– Nie musisz z tym iść aż do psychologa, a tym bardziej informować waszego lekarza w pracy, że masz takie odczucia. Odczucia odczuciami, a to, co do ciebie należy, wykonujesz, więc panujesz nad sobą oraz swoimi emocjami – pouczała i jednocześnie pocieszała go Baśka.
Miała rację, choć nieraz zastanawiał się, skąd u niego taka niechęć do tych stęchłych grot w sytuacji gdy dla niektórych są one pasją lub ulubionym hobby.
– Tato, jaki ty dziecinny! – żartowała z niego córka. – Przecież to chyba oczywiste, że nie wszyscy lubią to samo.
– No pewnie, to niby oczywiste – przytakiwał Lubicz.
– Dlaczego niby? – dopytywała córka.
– Dlatego, że są tacy, którzy chcą przekonywać, że tylko ich racja jest jedyna, najważniejsza.
– Masz na myśli systemy lub ideologie totalitarne?
– Wszystko jedno, córciu, kogo lub co mam na myśli, ale tak jest. – Lubicz starał się nie wdawać z córką w polityczne dyskusje, bo wiedział, że nawet we własnym domu nie zawsze można powiedzieć to, co by się chciało. – Lepiej nie wygłaszać zbyt radykalnych albo niepoprawnych politycznie opinii na temat osób lub układów osób. Powiedzmy, że jest akustyka i głos niesie niekoniecznie tam, gdzie powinien się zatrzymać.
– Jasne! – przytakiwała ze zrozumieniem Aśka. – To dla idei uszczęśliwienia społeczeństw ta akustyka, aby lepiej poznać ludzi, dla dobra świata oczywiście oraz dla innych zapewne. – Roześmiała się.
– Właśnie tak! – przyznał Lubicz również z uśmiechem.
W każdym razie naturalne pogłosy i echa także w jaskini nie wzbudzały w nim zachwytu i nie przekonywały co do ich niezbędności. Mógł się doskonale obywać bez tego rodzaju doznań oraz efektów specjalnych. Tym razem jednak sytuacja była taka, że postanowił odwiedzić miejsce, którego chyba dawno nikt nie odwiedzał, a przynajmniej nikt wykonujący jego zawód. Jakby złowroga cisza zamglonych gór, zapach gnijących w grocie liści nie kojarzący się z niczym przyjemnym spowodowały, że Lubicz zastanawiał się, po co właściwie tu przyjechał. Co mu da, że zobaczy miejsce, w którym znaleziono zwłoki byłego chłopaka Lucyny. I tak przecież nie wlezie tam na dół, bo nie ma do tego odpowiedniego sprzętu, ale za to miał jakieś nieracjonalne przeczucie, że powinien tu przyjechać.
– Od kiedy ty się kierujesz przeczuciami? – zapytała z niepokojem żona, gdy oświadczył, że jedzie na dwa dni w góry.
– Chyba od teraz, choć już zdarzyło mi się kilka razy sporo zyskać na słuchaniu intuicji – odpowiedział.
– Intuicji, mówisz? No skoro to intuicja… W takim razie uważaj na siebie, bo ja też mam intuicję i myślę sobie, że to nie najlepszy pomysł ta twoja wyprawa – dodała Baśka.
– Dobra, dobra – zgodził się Lubicz i następnego dnia rano udał się na wycieczkę, jak nazwała to zadanie jego córka.
– W efekcie masz teraz fajną robotę. Od czasu do czasu jakiś wyjazd, kawka ze starymi znajomymi. W jakieś ciekawsze miejsca również planujesz wycieczki? – zapytała.
– To będzie zależeć, czym będę się zajmował.
– Weźmiesz mnie czasem z sobą? – przymilając się, poprosiła Aśka.
– Jeżeli mama się zgodzi… – zażartował.
– Ty nie mieszaj mnie do swoich dziwnych pomysłów, kochanie, i córki lepiej też – wtrąciła Baśka, choć Lubicz był przekonany, że była pochłonięta czytaniem jakiejś książki.
– Och te kobiety! Jakbym słyszał Lucynę! Oczywiście kontekst ich troskliwości o córki wynikał z czegoś innego, ale przynajmniej niektóre dziewczyny są odważniejsze od matek – stwierdził nie bez wątpliwości, czy zawsze jest to bezpieczne. Teraz jednak czuł się nieprzyjemnie, ale bezpiecznie, zatem gdyby była z nim Aśka, miałaby okazję zobaczyć ten niezwykły krajobraz i może tu mogliby pogadać i podyskutować bez obaw, że akustyka nie jest ich sprzymierzeńcem.
– W takim stroju może pan pospacerować po dolinach. Bezmyślny facet! – nagle za sobą usłyszał damski głos. Gdy się odwrócił stała przed nim wysoka dziewczyna, właściwie młoda kobieta, tylko nieco starsza od jego córki.
– A pani tak sama?
– Co panu do tego? Stoi pan nad tą dziurą i zagląda w jej czeluść, a ubrany jest jak na spacer, ale na pewno nie po jaskini.
– Nie można zaglądać do jaskini? Są jakieś specjalne przepisy upoważniające do wejścia do jaskiń lub stania przy wejściu do nich?
– Pewnie, że nie ma! Chodzi o pana bezpieczeństwo. W takich ciuchach nie włazi się tam, gdzie nie powinno się włazić bez potrzeby.
– Jakie potrzeby ma pani na myśli?
– Różne, ale pan nie pasuje do żadnych, które by uzasadniały spacer tam! – I wskazała palcem na rozległą, głęboko osadzoną w skale grotę.
– Natomiast pani właśnie wchodzi czy wychodzi z tej krajoznawczej osobliwości, jaką jest ta jaskinia? – zapytał uprzejmie.
Dziewczyna roześmiała się. – To nie sklep, do którego się wchodzi lub wychodzi. Ale fajnie pan to określił. Rozczaruję pana. Też nie zamierzam tam dziś ani wchodzić, ani wychodzić. Raczej przyszłam rozeznać sytuację.
– O! To tak jak ja! Tyle że pani jest wyposażona w zdecydowanie bardziej profesjonalny ekwipunek – popatrzył na jej mocne buty, na spodniach ochraniacze przed wilgocią oraz przeciwdeszczową ocieplaną kurtkę z kapturem. Mały plecak zawierał pewnie niezbędnik turysty lub speleologa – myślał nie bez ironii Lubicz.
– Cały czas tak chodzę tu ubrana. Zatrzymałam się w schronisku, więc inny strój byłby niewygodny. Pan zapewne mieszka w pensjonacie?
– Zgadła pani. Czy byłoby dla pani bardzo kłopotliwe, gdyby zechciała porozmawiać ze mną o tej jaskini? Naturalnie, mam na myśli trochę profesjonalnych refleksji z pani strony.
– Co pan… glina, naukowiec albo coś takiego?
– Raczej coś takiego. Gdybym zaprosił panią do tego pensjonatu na obiad, zgodziła by się pani?
– A nie moglibyśmy zjeść obiadu u mnie w schronisku? Może nie ma tam szczególnie wykwintnych potraw, ale można najeść się regionalnymi daniami oraz jest bardzo przyjemny nastrój.
– Pewnie! Po prostu chciałem być wobec pani szarmancki. Przyjmuje pani propozycję?
– Owszem. – Skinęła potwierdzająco głową. – Więc złazimy?
– Złazimy! – Przytaknął Lubicz.
Dziewczyna nie schodziła, lecz zbiegała jak kozica ścieżką prowadząca w dół do schroniska. – Pobiegnę szybciej i trochę się odświeżę! – powiedziała, na chwilę przystając. – Niech pan czeka na mnie w sali jadalnej!
– Dobrze! Ale ja płacę, bo ja zapraszam, a właściwie wprosiłem się w pani towarzystwo!
– Zgoda! Zatem nareszcie wybiorę sobie sute menu! – Znowu się roześmiała i pobiegła w stronę doliny. Natomiast Lubicz wolno, spacerem, co najmniej pół godziny po niej dotarł do schroniska, gdzie był umówiony na obiad, na razie z wciąż tajemniczą dziewczyną.
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Rezygnujesz.
– Nie rezygnuję. Odchodzę. Może tam gdzie będę czuł się lepiej. A ty?
– Moja robota jest mniej oficjalna i bardziej niezależna. No wiesz… tak w ogóle.
– Tak, racja.
– Była jakaś presja?
– Własne odczucia to nie presja?
– W jakiś sposób owszem. Może najważniejsza. Coś jak sumienie?
– Jak to zwał, tak zwał, chodzi o rezultat decyzji.
– Co będziesz robił?
– A jak myślisz? – Lubicz spokojnie popatrzył na Teodora. W tym facecie była pewność, że doszedł do miejsca, w którym kompromisy nie są już kompromisami, lecz stłamszeniem siebie, swoich poglądów, swojej reputacji, nawet gdyby ta reputacja była jedynie w obrębie kilku przyjaciół, znajomych, rodziny – pomyślał Teodor. On chyba jeszcze miał trochę nadziei, że może zapanuje nad tym, co dla niego jest nie do przyjęcia albo przyjmie to i nie będzie zastanawiał się dlaczego. Nieodpowiadanie sobie na pytanie „dlaczego” nie stwarza problemów, nazwijmy to, etycznych, moralnych – stwierdził nie bez obrzydzenia do siebie. Czy Lubicz też zaczął się sobą brzydzić? Nie, on po prostu nie łudził się już żadną nadzieją, lecz rzeczywistość pojmował racjonalnie i pragmatycznie. A racjonalne w tym czasie było zaakceptować lub nie zaakceptować tego, co mu narzucano w zawodzie, który przecież kochał i Teodor o tym dobrze wiedział.
– Konieczny też odchodzi – jakoś nagle, jakby zza cienia rozmyślań Teodora powiedział Lubicz.
– Kurwa, to kto tam zostanie?
– Na przykład ty – wolno odpowiedział Lubicz. – Może Beta? Może lepiej jesteście przystosowani do…
– A może my po prostu się nie przejmujemy – wyznał jakby zawstydzony Teodor.
– Może, może… mnóstwo tych może, ewentualnie, jakby – westchnął Lubicz. – Za dużo chyba. Chociaż ja też nie wszystko wiem na pewno.
– Więc może zostaniesz?
– Nie zrozumiałeś? To wiem na pewno, że nie w tej konstelacji. Dla mnie te, hmm, gwiazdy, to nie gwiazdy.
– Rozumiem – Teodor nie był zachwycony tą odpowiedzią, ponieważ poniekąd zaliczał się do grona, które Lubicz uznał za zbędne w jego życiu.
– Nie przejmuj się! – Lubicz uśmiechnął się. – Przecież ty gwiazdą jeszcze nie jesteś. Obraziłem cię tym stwierdzeniem?
– Nie! Lepsze określenie mojej sytuacji w tej konstelacji. Kurwa! Wierszem gadam. – Roześmiał się.
– Optymistyczne – Lubicz miał minę, jakiej Teodor nigdy nie potrafił rozeznać, to znaczy czy żartuje, czy serio tak uważa.1.
– Nie jest pan przyzwyczajony do takich klientów?
Lubicz, zdziwiony, zerknął na kobietę w dosyć młodym wieku, dosyć ładną, dosyć zadbaną, choć bez tej celebryckiej lub nowobogackiej przesady. Znowu przemknął mu przez myśl, a właściwie mignął we wspomnieniu, obraz Kornelii, jego dawnej znajomej. Przybyła kobieta coś z niej w sobie miała. Może ten zrezygnowany, pozbawiony nadziei na lepsze czasy wzrok, beznamiętnie zatrzymujący się na przedmiotach w jego pokoju.
– Proszę sobie wyobrazić, że nadmiernie mnie pani nie zaskoczyła. Miałem przyjemność znać osoby być może podobne do pani. Oczywiście nie wygląd mam na myśli.
– A co pan psycholog lub psychiatra? Więc zaraz, może ja nie trafiłam tam gdzie chciałam? Pan Lubicz, prawda? Jest pan, nazwijmy to, detektywem.
– Nazwijmy to tak – przytaknął Lubicz. – Dlatego nie muszę być psychiatrą lub psychologiem, aby wyczuwać pewne podobieństwa do osób, z którymi pracowałem lub pracuję. To taki detektywistyczny zmysł, a nie psychiatria. – Lubicz uśmiechnął się do kobiety.
Jak się domyślił, nie odpowiedziała uśmiechem na uśmiech. Bardziej pochyliła głowę i milcząco patrzyła na podłogę.
– Więc czym mogę pani służyć? – Lubicz zapytał możliwie jak najuprzejmiej. W końcu miał swoją firmę i był odpowiedzialny za jakość nastroju, jaki panował podczas rozmowy.
– Gdy zasugerowałam panu, że nie jest pan pewnie przyzwyczajony do takich klientów jak ja, nie jestem pewna, czy to samo mieliśmy na myśli. Chyba niekoniecznie – dodała. – Zresztą nieważne.
– Zatem o co chodzi? – Lubicz starał się nie wywierać na nią presji, ale czuł, że kobieta ma problem ze sprecyzowaniem tego, po co do niego przyszła. Znowu milczała i bez wyrazu oraz emocji patrzyła tym razem na okno. Lubiczem wstrząsnęło, ponieważ dokładnie pamiętał takie samo spojrzenie Kornelii. Nie jest z nią dobrze – pomyślał. Ze mną chyba też, skoro wciąż przypominają mi się obrazy Kornelii, które powinienem zapomnieć lub przynajmniej nie powinienem na nie tak reagować. Beta, z którą kiedyś pracował, powiedziałaby, że to nie jest profesjonalne. Bo nie jest – stwierdził. Tak czy inaczej kobieta, która do niego przyszła nie będzie ułatwiała mu pracy, a on będzie musiał bardzo uważać, w jakim jest ona stanie psychicznym. Najgorsze jest jednak to, że już kiedyś przeoczył moment, w którym powinien zareagować, aby nie doszło do…
– Pan bardzo intensywnie o czymś myśli. Może przyjdę innym razem, bo chyba jest pan zaabsorbowany czymś innym? – zaproponowała kobieta, wstając z fotela.
– Ależ nie! Faktycznie przez moment zamyśliłem się, ale to miało coś wspólnego z panią.
– Nie rozumiem. Przecież ja jeszcze panu nic konkretnego o sobie nie powiedziałam – odparła rzeczowo. – Tak, lepiej będzie, jeżeli przyjdę jutro albo nawet pojutrze.
– Nie, proszę zostać! Przepraszam za tę sytuację.
– Proszę się nie obawiać, zapłacę za pana stracony czas – wyjęła z drogiej torby elegancki portfel i położyła na stole banknot. – Za dziś wystarczy?
– Ale przecież dziś nic nie ustaliliśmy, ani w niczym pani nie pomogłem.
– Pomógł pan. Nawet nie wie, jak bardzo.
Ta wykwintna, nazbyt ostentacyjna torba, bardzo do niej nie pasowała – zauważył Lubicz. Nie wiedział także, w czym niby jej pomógł, ale chyba pomógł, bo wydawała się bardziej ożywiona, niż wtedy gdy przyszła i usiadła w fotelu. Nawet można powiedzieć, że była autentycznie zadowolona.
– Wyjaśnię wszystko następnym razem – powiedziała radośnie, uśmiechając się.
Lubicz uprzejmie, lecz bez przekonania skinął głową.
– Nie wierzy pan, że przyjdę? Przyjdę na pewno! Mama dużo mi o panu mówiła i poradziła, abym w razie czego pana odszukała.
– Więc szukała mnie pani?
– Owszem. Ale łatwo znalazłam. Internet to dobra rzecz.
Lubicz nie zaprzeczył ani nie potwierdził uwag na temat swój oraz Internetu, a ona wyraźnie nie czekała na odpowiedź.
– Zatem do zobaczenia! Muszę już iść! Przyjdę jutro lub pojutrze… dobrze?
Lubicz przytaknął na zgodę. Nie wiedział, dlaczego tak nagle zaczęła się spieszyć ani kim może być polecająca go mama. W ogóle nic nie wiedział, poza tym, że kobieta, która niespodziewanie wyszła, jest dziwna i dziwna wydaje się cała ta sytuacja. Ale przecież taka jest jego robota, że zazwyczaj z normalnością nie ma wiele wspólnego, a ludzie, którzy do niego przychodzą, mają dziwne problemy, przynajmniej dziwne dla normalnych. Ale co właściwie jest normalne? Taka definicja nie istnieje – doświadczenie życiowe i zawodowe tego Lubicza nauczyło.
Kiedy to było? Na tyle dawno, że wiele szczegółów przestało być istotne, a pozostał w pamięci epizod, który mógł zmienić życie Lucyny w piekło lub w pasmo niekończących się porażek. W rezultacie zemsta tych, którzy postanowili jej dokonać, dotykała ją w mniej lub bardziej zawoalowany sposób, ale mogło być gorzej, dużo gorzej… Lucyna wypiła kolejny kieliszek wina. W momentach gdy przypominała sobie swoje życie, nie mogła obyć się bez dawki alkoholu. No może nie zawsze, ale koszmar powracał i wiedziała, że nie było sposobu, aby minął. Pamięć człowieka jest lepsza lub gorsza, ale traumy, które powstają, są niezależne od jakości pamięci. One tkwią i gdy są wzmacnianie okolicznościami życia, to życie zamieniają w nieustanny lęk, strach, obawy i smutek. Najstraszniejsze jednak jest to, że niektórych cieszy to, że dokonali na człowieku egzekucji. I wcale nie dosłownie, lecz psychicznie. Bo można żyć, ale to życie może być takim cierpieniem wynikającym z ciągłych upokorzeń, pasm porażek, że nadrzędną myślą może być pytanie: po co właściwie żyć? Lucyna zawsze bardzo kochała życie, była radosną, lubianą dziewczyną, do czasu gdy poznała Jego. Niech w jej pamięci pozostanie jako On i nic więcej. Gdy jest się bardzo młodym, można zauroczyć się wyobrażeniem, efekciarstwem, tandetą, a właściwie wszystkim, co na młodej osobie robi wrażenie. To, że jest to złudzenie i jak można fałszywie, iluzorycznie budować swój wizerunek, prawdę, wie lepiej od Lucyny jej córka, dla której Internet i portale społecznościowe są oczywistą metodą tworzenia relacji międzyludzkich. Nieważne: prawdziwych czy nieprawdziwych, dobrych czy złych, świat wirtualny tworzy wirtualną rzeczywistość, która coraz bardziej chce zastępować lub tworzyć rzeczywistość w realu. Tworzą ją ci, którzy mają najwięcej lajków, kto jest najbardziej aktywny w wirtualnej rzeczywistości.
– Mamo, przecież są metody, że można te lajki kupować. Kolega informatyk mi powiedział, że to się robi. Oczywiście za duże pieniądze. Zatem każdy powinien mieć swój rozum i nie ulegać presji propagandy, reklamy lub czegoś takiego.
– Pewnie, to wydaje się oczywiste – przytaknęła Lucyna, ciesząc się, że jej córka ma taki racjonalny stosunek do rzeczywistości, która to rzeczywistość lubiła wykorzystywać ludzkie emocje i słabości, aby człowiekiem zawładnąć, zmanipulować go, ustawić w szeregu szaleństwa, zbiorowej histerii lub innej narzucanej konieczności, która wcale konieczna nie była. Dawno też czytała i fascynowała się książką Orwella „Rok 1984”, ale nie przypuszczała, że ta książka im jest starsza, tym coraz bardziej będzie aktualna w swojej przypowieści o życiu w czymś, co przypomina klatkę dla tresowanych, a następnie wytresowanych zwierząt.
– Mamo, wszystko mija. Złe systemy polityczne, towarzyskie koterie, zbiorowe histerie, pandemie, wojny – z radosnym optymizmem pocieszała ją córka. Niestety Lucyna nie miała tyle optymizmu i nadziei. Nauczyło ją tego życie i doświadczenie życiowe, chociaż Lubicz był jakby zaprzeczeniem jej posępnej, pozbawionej wiary w ludzi koncepcji świata rodem z Orwella. Może jednak przeceniała Lubicza z wdzięczności za coś, co wydawało się normalne w normalnym świecie. Ale co właściwie jest normalne? Taka definicja nie istnieje – nauczyło ją tego życie i doświadczenie życiowe, powtórzyła sobie samej, ponieważ nie chciała córce przekazywać tych pesymistycznych refleksji. Jej córka jest młoda, niech się cieszy, ma nadzieję, kocha, wierzy… może jej się uda. Lucyna tak myślała, chciała, aby tak było.
Lubicz siedział w swoim biurze przy szeroko otwartym oknie. Przyjemny powiew lekkiego wiatru wypełniał pokój rześkim powietrzem. Nawet kawa stojąca na biurku w tym momencie nie wydawała się potrzebna. Był niezależny, wolny, wykonywał robotę, którą lubił, zatem i nastrój miał jaki taki. Owszem, zawsze można było znaleźć także wady jego decyzji o prowadzeniu własnej firmy, ale o tym, jakie plusy i jakie minusy ma jego obecna praca, teraz nie myślał. Myślał natomiast o kobiecie, która w przysłanym e-mailu przedstawiła się jako osoba polecająca swoją córkę jego zawodowym umiejętnościom. Jej tajemniczą córkę oczywiście pamiętał, bo wczoraj u niego była, natomiast nazwisko matki, jako że podała panieńskie, wydawało mu się znane. Pewnie miał okazję znać ją, zanim wyszła za mąż. Ale bez fotografii oraz bardziej konkretnych danych nijak nie mógł sobie skojarzyć, gdzie i w jakich okolicznościach mogli mieć ze sobą coś wspólnego. Naturalnie, nie miał na myśli bliskości intymnej, bo co do tego rodzaju wspomnień miał dobrą pamięć. Poza tym tak zwanych bliższych znajomości nie miał wiele i nigdy nie były to związki przypadkowe lub anonimowe, choć niekoniecznie trwały dłużej niż pół roku. Tak czy inaczej, ta pani nie należała do jego byłych bliskich znajomych, lecz co najwyżej… była to znajoma jakichś jego znajomych, więc przy okazji i jego. Ale czemu miałby ją pamiętać, jak zapewne ona przypuszczała, że pamięta? Co prawda, był w wieku, że jego dzieci sugerowały mu w niektórych sytuacjach sklerozę, lecz był to zawsze przytyk, który jednocześnie stanowił pretensję z niewywiązania się z jakichś obietnic.
– Tato, czasem, zamiast myśleć tylko o pracy, pomyśl też o nas – żaliła się Aśka, gdy kolejny raz zapomniał o jej urodzinach, bo akurat prowadził trudne i ważne śledztwo.
– Jak, córcia, mogę ci ten nietakt zrekompensować? – pytał wówczas z pokorą. Oczywiście odpowiedź była uzależniona od wieku Aśki, ponieważ im była starsza, tym rekompensata za jego „sklerozę” była większa. Uśmiechnął się do tych wspomnień, lecz niespokojnie zaczął się zastanawiać, czy jednak nie powstały już w jego pamięci luki co do historii zdarzeń bardziej odległych i w rezultacie mniej dla niego znaczących. Ale dla kogoś ówczesna znajomość z nim wciąż była istotna. Kto to może być, nie miał pojęcia. Może zapyta o tę osobę swoją żonę? W końcu znała jego znajomych z czasów, gdy byli najpierw parą, a następnie narzeczonymi. Nie miał cierpliwości czekać z tą zagadką, aż wróci do domu, więc zaraz zadzwonił do Baśki.
– Czy chcesz mnie zatrudnić jako eksperta od identyfikowania twoich byłych znajomych? – uprzejmie, choć z wyczuwalną ironią, zapytała żona.
– Nie żartuj, Basiu, to dla mnie bardzo ważne, bo nie wiem, czy udać się na badania w związku ze stanem swojej pamięci, czy…
– No właśnie, może Kornelia byłaby w tym przypadku bardziej pomocna – Baśka dokończyła za niego zdanie.
– Ale Kornelia nie może mi już w niczym pomóc – westchnął Lubicz.
– A kiedyś to robiła? – z zaciekawieniem, choć i z niepokojem, zapytała Baśka.
– Raczej w niczym mi nie pomogła – Lubicz ponownie westchnął, ale tym razem z rezygnacją i zniecierpliwieniem. Baśka natomiast milczała.
– Hej! Jesteś tam? – zastukał w słuchawkę telefonu.
– Tak i próbuję sobie coś przypomnieć i chyba przypominam.
– No?
– Pamiętasz, gdy pierwszy raz przedstawiałeś mnie swoim znajomym? U Karola było kilka osób, w tym pewien student, chyba geologii, pasjonujący się speleologią. Właśnie wtedy pokazywał swoje zdjęcia z wyprawy do jakiejś groty, na których była również jego dziewczyna. Ponieważ na imprezie dziewczyny z nim wówczas nie było, gdy się ze mną witał, dodał jej imię i nazwisko, zapewniając, że niedługo na pewno się poznamy.
– I poznaliśmy? – Lubicz niestety nie pamiętał tego epizodu.
– Dla ułatwienia ci podpowiem, że któregoś razu poprosiła cię o pomoc prawną, choć ty jej odpowiedziałeś, że nie jesteś kompetentny w takich sprawach.
W tym momencie Lubicz mógłby zawołać: Eureka!, ale zamiast tego wydał z siebie głośne: – No pewnie! Już wiem! Basiu, dlaczego ty o tym pamiętałaś, a ja nie?
– Bo wszystko, co wtedy dotyczyło ciebie było dla mnie bardzo ważne i ciekawe.
– A teraz już nie? – zapytał głosem, który chciał, aby był uwodzicielski, ale stwierdził, że mu się to nie udało.
– Niekiedy jeszcze bardziej jestem ciebie ciekawa niż kiedyś. Zaskakujesz mnie przecież, kochanie. Jak nie Kornelia, to Lucyna. – Baśka się roześmiała, a Lubicz wiedział, że żona sobie z niego żartuje, co często robiła w kłopotliwych dla niej sytuacjach.
– Więc co, mam wymieniać wszystko po kolei?
– Byłoby dobrze. – Lubicz starał się nie zwracać na siebie uwagi. Udawał, że patrzy na ekran laptopa. Przypuszczał, że w ten sposób kobieta nie będzie speszona i łatwiej jej będzie opowiadać o swoich problemach.
– To nie są problemy, to są sytuacje, które nie powinny się wydarzyć – powiedziała na wstępie.
– Oczywiście – przytaknął Lubicz. – Musiały być te sytuacje wyjątkowo dla pani destrukcyjne, skoro uznałyście z matką, że powinienem zająć się ich genezą.
– Gene… co?
– Genezą, zresztą nieważne. Proszę mówić dalej, bo na razie nie wiem, co może być ważne, a co nieważne w pani historii. – Lubicz pomyślał, że chyba rzeczywiście dobrze by zrobił, gdyby coś ciekawego włączył sobie na ekranie laptopa, ponieważ monolog kobiety przed nim siedzącej nie zanosił się na interesujący. Może to jedna z tych, które każdą porażkę uważają za czyjąś zemstę wymierzaną z pokolenia na pokolenie jej rodzinie? Uff! Może być trudno wytłumaczyć jej, że życiem czasem rządzą przypadki. Owszem, niekiedy niefortunne, ale żeby od razu tworzyć teorie spiskowe?
– Owszem, to tak wygląda – jakby podsumowała część opowieści. Niestety Lubicz zajął się w tym czasie swoimi refleksjami i nie bardzo wiedział, co kobieta ma na myśli. Zrobiło mu się głupio, ponieważ doskonale wiedział, że zamiast psychologizować, powinien słuchać jej wyznań.
– No tak – kiwnął głową. – Ale proszę powtórzyć…
– Że wygląda to jak teoria spiskowa – powiedziała z udawaną uprzejmością. – I na tym polega problem. Bo jak można traktować poważnie kogoś, kto wygaduje takie bzdury, prawda? – popatrzyła na niego w ten szczególny sposób, jakby była nie córką Lucyny, lecz Kornelii.
– A jest pani pewna, że ma rację? – nieśmiało zapytał, choć umknęło mu co nieco szczegółów z tego, o czym opowiadała.
– Jestem pewna. Mam, a właściwie mamy z mamą, dowody na to, że to nie są przypadkowe sytuacje. Wie pan co, ja może jakoś wybitnie inteligentna nie jestem, piękna również, ale skończyłam dobrze studia, wyglądem nie straszę, potrafię się zachować, jestem solidna, uczciwa, odpowiedzialna…
– To nie jest rozmowa kwalifikacyjna do pracy. – Lubicz się uśmiechnął.
– Nie zrozumiał mnie pan. Otóż jestem zwyczajną kobietą, wykształconą jak miliony innych kobiet i z walorami zawodowymi, jak również u milionów innych. Biorąc pod uwagę, że konkurencja w pracy i o pracę jest wszędzie, wiem, jak sobie radzić, aby jakoś funkcjonować w tym świecie. Ale ten świat nie jest dla każdego.
– Dla każdego, tylko czasem trzeba sobie w nim znaleźć właściwe miejsce.
– A skąd pewność, że jest się na właściwym miejscu?
– Bo wtedy jest się szczęśliwym – Lubicz powiedział coś, czego sam po sobie się nie spodziewał. Kobietę chyba też zdziwiła ta puenta, bo zaniemówiła.
– Szczęśliwy, mówi pan, to znaczy, że ja na pewno nie wiem, co to jest szczęście. Ale bardzo próbowałam i walczyłam, jeżeli nie o szczęście, to chociaż o miejsce w szeregu tych, którzy mają szansę dostąpić zaszczytu spełnienia choćby namiastki swoich marzeń.
– Może źle pani próbowała?
– I w tym problem, że do pewnego momentu wydawało się, że jest nadzieja i że się uda, i wtedy… nie udawało się. Jakby ktoś machnął magiczną różdżką. Kopciuszek dostał w ten sposób piękną suknię, klejnoty, karocę oraz zaproszenie na bal, a ja… kolejną porażkę. Słuchał pan, czy nie słuchał, gdy wymieniałam zestaw swoich porażek?
– No właśnie…
– Więc pan nie słuchał. Może i dobrze. To nic ciekawego, raczej przygnębiające. Zresztą gdy spotkaliśmy się pierwszy raz, mówiłam panu, że pewnie nie jest pan przyzwyczajony do takich klientów. To znaczy nieudaczników z torbą za kilka tysięcy.
– Nie wiedziałem, że ta torba tyle kosztuje. – Lubicz znowu uśmiechnął się, tym razem przepraszająco. – Ale skoro stać panią na taką torbę, to chyba coś tam się jednak pani udało w życiu zawodowym – dodał.
Znowu spojrzała na niego wzrokiem Kornelii i Lubicz stwierdził, że zdecydowanie zbyt często myśli o Kornelii lub porównuje do niej innych. To wyrzuty sumienia, nic więcej – wytłumaczył sobie i postanowił, że skupi się na tym, co opowiada mu córka Lucyny. Nie dane mu to było, ponieważ zadzwonił telefon.
– Lubicz? – usłyszał w słuchawce miły, damski głos.
– Tak. Przepraszam serdecznie, ale jestem zajęty. Jeżeli pani sobie życzy, oddzwonię, gdy będę mógł poświęcić pani więcej czasu.
– To raczej nie będzie konieczne. Chciałam tylko zapytać, czy jest u pana moja córka?
Lubicz chrząknął zdzwiony. Nie był przekonany, czy powinien jej odpowiedzieć. Dlatego wyciszył dźwięk w telefonie, aby zapytać młodą kobietę, co ma odpowiedzieć jej matce.
– Chce pani, abym potwierdził, że jest pani u mnie czy nie?
– Pewnie, że chcę. Przecież nie robimy nic zdrożnego, a poza tym to ona mnie do pana przysłała, sugerując, że pan mi pomoże…
– Na razie jeszcze nie wiem, w czym mam pani pomóc. Wróżką nie jestem i nie potrafię zaczarować rzeczywistości. Nie mam ani takich umiejętności, ani wpływów w świecie magików lub czarodziei.
Kobieta westchnęła, ironicznie się uśmiechając, a następnie ruchem ręki dała mu do zrozumienia, aby powiadomił jej matkę, że właśnie z nim rozmawia.
– …bo ona nie chciała przyjść do pana drugi raz – jakby tłumacząc się, powiedziała Lucyna, gdy Lubicz potwierdził, że jej córka jest u niego w biurze i starają się dogadać.
– Nie jest łatwo, co? – zapytała Lucyna.
– Nie takie sprawy prowadziłem. Proszę być dobrej myśli. Chociaż my, zdaje się, jesteśmy starymi znajomymi?
– Pamiętałeś? – nagle Lucyna przeszła na ty.
– Nie bardzo. Trochę żona pomogła mi w przypomnieniu sobie pewnych okoliczności.
– Basia? Ach, to urocza osoba. Pozdrów ją ode mnie.
– Oczywiście. Ale teraz już muszę kończyć. Twoja córka się niecierpliwi.
– Proszę cię, potraktuj ją poważnie. Ona nie konfabuluje. Wierz mi. Gdy będziesz potrzebował jakichś dowodów, szczegółów, skontaktuj się ze mną.
– Oczywiście – powtórzył. Chyba dziewczyna bardzo się zniecierpliwiła, bo gdy Lubicz podniósł wzrok, aby w końcu zadać jej konkretne pytania, okazało się, że pokój jest pusty. W pierwszej chwili pomyślał, że może na chwilę wyszła do toalety albo na papierosa. Na korytarzu ani w przedsionku jednak jej nie było. Wyjrzał przez okno. Z parkingu ruszał właśnie samochód, w którym za kierownicą siedziała córka Lucyny.
W końcu poznała prawdę. Radość i optymizm Zyty były udawane, pocieszała mnie, chociaż sama miała powody bynajmniej nie do optymizmu. Dobre dziecko – pomyślała Lucyna. Nie należała do matek kontrolujących do starości swoje dzieci. Zyta mówiła jej, co chciała powiedzieć, a ona jej ufała. Może jednak za mało dopytywała córkę o jej problemy, bo radościami zawsze dzieliła się z matką. Więc Lucyna myślała, że to tylko jej życie jest skomplikowane, a córka potrafiła i potrafi radzić sobie z przeciwnościami losu. Owszem niekiedy widziała, że oczy Zyty są jakby zmęczone, podpuchnięte od płaczu, ale zawsze otrzymywała odpowiedź, że to z niewyspania, ponieważ przez noc czytała książkę lub przeglądała w komputerze coś potrzebnego jej do pracy. Wydawało się to tak oczywiste i wiarygodne, że Lucyna nie podawała wyjaśnień córki w wątpliwość.
– Dziecko, czy ty nie masz kłopotów? – pytała jednak czasem.
– Ależ mamo, skąd. Gdybym miała, tobym ci powiedziała.
– Mam nadzieję – odpowiadała, spokojna o córkę, Lucyna. I jak w bajce, niby szczęśliwie trwało to i trwało, czyli mijał dzień Zyty za dniem, aż do momentu, gdy Lucyna zupełnie przypadkowo usłyszała jej rozmowę przez telefon. Wówczas wciąż jeszcze mieszkały razem, bo po śmierci ojca Zyta postanowiła jeszcze trochę pomieszkać z matką, aż minie najtrudniejszy dla nich okres żałoby.
– Kochanie, jeżeli chcesz, to poszukaj sobie mieszkania. Dam już sobie sama radę. I tak bardzo mi pomogłaś pozbierać się po śmierci taty. Zyta niby trochę zaprzeczała, że to jeszcze nie czas i takie tam banały o miłości i odpowiedzialności za drugiego człowieka, lecz Lucyna zauważyła, że córka coraz częściej odbiera telefony dotyczące wynajmu jakiegoś mieszkania. Zamykała wtedy drzwi od swojego pokoju, zresztą Lucyna nie miała zwyczaju podsłuchiwać. Tylko wtedy… przechodziła właśnie obok sypialni Zyty, która nie zauważyła matki i opowiadała przyjaciółce jakąś straszną historię. Lucyna pomyślała, że dziewczyny opowiadają sobie film, a może książkę, lecz okazało się, że Zyta opowiada o sobie. Tego samego dnia przy kolacji Lucyna musiała o to zapytać.
– Wierz mi, ja nie podsłuchiwałam, to był absolutny przypadek, że usłyszałam to, co usłyszałam. Przepraszam, że wysłuchałam twojej opowieści do końca, ale myślałam, że może opowiadasz jakiś film lub coś w tym rodzaju.
– To rzeczywiście prawie jak w filmie, tylko nie na niby – burknęła Zyta i wtedy Lucyna zobaczyła jej prawdziwą twarz, przerażoną, smutną, pozbawioną nadziei, a może i sił.
– Co się dzieje? – krzyknęła matka. – Dlaczego dopiero przez przypadek dowiaduję się o takich sprawach w twoim życiu!
– A co byś poradziła, gdybyś wiedziała? – Zyta beznamiętnie popatrzyła na matkę. – Sorry, mamo, ale ty nie jesteś przykładem, jak radzić sobie w życiu.
Lucyna ze smutkiem pokiwała głową, przyznając córce rację.
– Ale przynajmniej próbowałam coś z tym zrobić – cicho dodała. – Myślałam, że przynajmniej ochroniłam cię przed…
– Przed niczym mnie nie ochroniłaś. Może gdy jeszcze żył ojciec jakoś to było. Ale co tam, widocznie, aby ktoś mógł zwyciężać, inny musi być przegranym. W sporcie to prawidłowość, ale w życiu, stosując zbyt dosłownie te reguły, można…
– Wiem, wiem, słyszałam, co opowiadałaś Tosi. – Wówczas Lucyna pomyślała o Lubiczu. Historia jej życia zaczęła wywierać piętno na życiu jej córki. Natomiast Lubicz był kiedyś jedyną osobą, która jej uwierzyła, zaufała, choć początkowo, jak wszyscy, uważał ją chyba za wariatkę. Ona zresztą jemu też zaufała. I może dzięki temu zaufaniu i nareszcie wierze w człowieka mogła przetrwać najgorsze chwile. Ale okazało się, że obecnie Lubicz nie pamiętał tego, być może nieistotnego dla niego, epizodu z odległej przeszłości. Ale ona pamiętała o nim zawsze. I teraz musi się Lubiczowi przypomnieć, a właściwie dać pod jego opiekę swoją córkę. Kogoś, kogo miała najcenniejszego w życiu wtedy i teraz.
Kolejny przyjemny dzień – pomyślał Lubicz. Oczywiście miał na myśli to, że siedzi w swoim biurze i zarządza sobie czasem oraz wydaje również sobie dyspozycje, jak chce. Jedyne, co go ogranicza, to granice prawa oraz przyzwoitości, których Lubicz nigdy nie przekraczał. Taki nudny ze mnie facet – stwierdził. Nigdy nie miałem skłonności do ekstrawagancji w zachowaniu. Może dlatego lubię prawo, jego konkretność, określoność co dobre, a co złe, co uczciwe, a co nieuczciwe. Tyle że w rzeczywistości jest tyle względności… uff! Zaczynam gadać wierszem jak Teodor. – Uśmiechnął się. Właśnie czekał na Teodora. Teodor jak zwykle chętny do pogadania o wszystkim i dysponujący prawie wszędzie znajomymi. Chłopak da się lubić, więc go lubią – znowu się uśmiechnął z racji tej oczywistej zależności, którą sformułował niczym etyczną teorię względności. Co do teorii względności dotyczącej zjawisk społecznych, chętnie by ją sformułował, więc może kiedyś objawi się niczym socjologiczny Einstein.
– Na Nobla jednak nie licz – sprowadzała go na orbitę realności żona.
– Gdzież tam! W mojej robocie Nobli nie przyznają, może czasem jakieś odznaczenie. Ale wiesz, ja już jestem poza pulą do awansów.
– I cieszy cię to? To znaczy taka robota bez nagród?
– Rety, Basiu! Toż dla mnie nagrodą jest to, że pracuję u siebie i żaden nawet najbardziej empatyczny i najżyczliwszy Konieczny nie zawraca głowy. Gdy się trochę zorganizuję, dobiorę sobie najpierw jedną, a następnie dwie osoby, nazwijmy do towarzystwa.
– Pewnie! Abyś się nie nudził! Bo ze zleceniami może być różnie, więc w razie czego będzie z kim pogadać o marzeniach. – Baśka się roześmiała.
Lubicz wzruszył wtedy ramionami, ponieważ wciąż był dobrej myśli co do swojej kariery zawodowej. No, może nie kariery, bo na taką już nie liczył, ale zadowalającą epokę zawodowej aktywności w rytmie swoich metod. Ale czy ja w ogóle mam jakieś metody? Wszystko jedno. Po co wszystko nazywać i definiować? Zresztą wszystkiego jednoznacznie zdefiniować się nie da – oto myślowy dorobek jego doświadczenia życiowego. Powtarzał to sobie nieraz przy rozmaitych okazjach.
– Jestem! – Jak meteoryt wpadł do jego pokoju, czy może lepiej nazwać go gabinetem, niemożliwy do zdefiniowania Teodor.
– Ależ tu profesjonalnie urządzone! Kolega ma wszystko jak z folderu o wzorowym biurze! Zatrudniłeś architekta wnętrz czy coś takiego? – Teodor wyraźnie żartował. – Nie widzę tu jednak zbyt wiele miejsca dla współpracowników. Nie zamierzasz rozwijać swojej firmy? Będziesz samotnie rozwiązywał życiowe i nieżyciowe zagadki innych?
– No właśnie zaprosiłem ciebie. Jakoś się mieścimy, a nawet możemy poimprezować. – Lubicz wstał, aby podać Teodorowi filiżankę kawy.
– No to wstęp rozmowy kwalifikacyjnej rozpoczął się wyśmienicie! – Teodor ze znawstwem walorów kawy oblizał się ostentacyjnie po pierwszym jej łyku. – Aby się jeszcze bardziej podlizać, przyniosłem też trochę notatek o pewnej pani. Posiedziałem wczoraj w nocy w domu przy komputerze i masz! – Teodor wyciągnął z kieszeni pendrive’a. – Sam byś tego nie wyszperał. Przyznasz, gdy przeczytasz. Chcę dać ci do zrozumienia, że jak zwykle jestem ci niezbędny! – Teodor roześmiał się, ukazując piękne, niebędące wynikiem implantów, uzębienie.
– Ty, stary, w razie gdybyś chciał dorobić, to spróbuj swoich sił w reklamie pasty do zębów! – jakby od niechcenia zasugerował Lubicz.
– Pomyślę! Ty wiesz, jak od razu podniosłaby się ranga twojej firmy! Mówiliby: O! ten gość z reklamy pasty do zębów u niego pracuje! – Teodor wciąż pokazywał w uśmiechu swoje olśniewająco białe uzębienie. W tym czasie Lubicz otworzył pierwszy plik z pendrive’a.
– O kurwa! A to heca!
– Przynajmniej nieźle zarobisz, gdy pomożesz tej pani! – już z powagą stwierdził Teodor. – Między innymi, dlatego ci to przyniosłem. Poza tym nie taka ona święta, za jaką się uważa!
– Zdecydowanie! – Lubicz dalej przeglądał pliki. – Faktycznie, ty to masz umiejętności! Może kolejny wariant twojej kariery to wycieczka do Krzemowej Doliny. Też masz szansę na rozmowę kwalifikacyjną!
– Na razie podreperuję reputację współpracą z tobą, a później się zobaczy! – Teodor mrugnął do Lubicza, prosząc go o dolewkę kawy.
– Mnie wyznaczyłeś rolę kelnerki czy baristy w tym „biznesie”?
– Niech będzie, że sam sobie doleję. Mogę tknąć ten superekspres do kawy?
– Tykaj, co chcesz! To także twoje biuro!
Teodor spojrzał na Lubicza ze zdziwieniem. – Tak czy inaczej bym ci pomagał, bo też lubię swoją robotę i przyznaję, że czasem chętnie do ciebie wpadnę. Ale na razie przeczytaj ten plik oznaczony hasztagiem.
– Ku…! No nie, odzwyczajam się od pewnych wyrazów!
– Pewnie! W takim wnętrzu nie przystoi! – dodał Teodor.
– Czemu mnie okłamała? – Lubicz zapytał jakby sam siebie.
– Bo kłamczuchą pewnie jest. Ale tak naprawdę to pewnie wstydziła się od razu wszystko powiedzieć. Niewątpliwie chciała zrobić na tobie dobre wrażenie, a te informacje nie są fajne.
– Ale sporo tłumaczą.
– Sporo – przytaknął Teodor.
– Więc niezupełnie byłaś ze mną szczera. – Lubicz, gdy zobaczył w drzwiach swojego gabinetu Lucynę, zaczął sobie przypominać, że faktycznie kiedyś byli znajomymi. Bardzo się nie zmieniła, choć upływ czasu każdemu zabiera większy lub mniejszy kawałek urody. Owszem, wiedział, że współczesna kosmetologia czyni cuda, ale Lucyna wyraźnie nie nadużywała jej możliwości. W rezultacie wciąż była ładną kobietą, choć córka, pomimo również niewątpliwej urody, nie przypominała matki. Mimo podobnego koloru włosów (choć kto wie, jaki kobieta ma naprawdę kolor włosów!) różnił ich sposób mówienia, zachowania podczas rozmowy i ogólnie jakby coś bardziej je dzieliło, niż łączyło. Tak czy inaczej emocje, jakie wzburzały Lucynę, świadczyły o tym, że córka jest jej nieobojętna i chyba bardzo ją kocha… a nawet, jak na matkę kobiety prawie 30-letniej, może za bardzo. Ona twierdziła, co prawda, że zachowuje właściwy dystans, aby córka nie czuła się z żaden sposób przez nią kontrolowana lub od niej uzależniona, lecz matki często w ten sposób tłumaczą sobie i innym swą nadopiekuńczość, którą wszyscy dostrzegają prócz nich samych – podsumował czynione przez lata obserwacje.
– A niby kiedy miałam ci się szczerze wyspowiadać? Raptem rozmawialiśmy raz i drugi, gdy prosiłeś o spotkanie. Dla mnie to za szybkie tempo na wyznania. – Lucyna była nieco podenerwowana.
– Przypominam, że ja księdzem nie jestem oraz żadnej randki ci nie proponowałem. Ty natomiast wybrałaś mnie jako osobę, która z faktów i wiedzy, które mi podasz, oraz mam nadzieję twoja córka, ma wydobyć jakiś sens i sposób, abyście odzyskały spokój i normalność życia.
– A czy ja jeszcze wiem, co to znaczy normalność? – Lucyna żachnęła się.
– Wiesz, skoro twierdzisz, że wasze obecne życie nie należy do takich, jakie byście chciały, aby było.
– Fakt – Lucyna przytaknęła i Lubicz uznał, że chyba jest trochę speszona. – Nie pomyślałam o tym – dodała.
– Więc? – Lubicz spojrzał na Lucynę, oczekując, że powie mu coś, co będzie stanowiło odpowiedź na jego zarzut o nieszczerości.
– Mógłbyś mi przestać ufać, gdybym tak od razu i wprost… – słowa jakby wyduszała z siebie, a nie mówiła.
– Na razie właśnie ci nie ufam. Wiesz dlaczego. Czy twoja córka jest równie prawdomówna jak i ty? – zapytał.
– Nie mieszaj do tego Zyty! – prawie krzyknęła. – Ona jest… no jakby powiedzieć, bardziej ofiarą tej sytuacji niż… czemukolwiek winna – Lucyna odzyskała siłę i stanowczość głosu, więc Lubicz miał znowu nadzieję, że uda im się porozumieć. Jednak łatwo nie było. Lucyna albo była osobą bardzo zamkniętą w sobie, co mu się na pierwszy i drugi rzut oka nie wydawało, albo była bardzo zastraszona, albo czegoś się obawiała w związku z tym, co ma do powiedzenia.
– Lepiej rozmawiaj z Zytą i opieraj się na jej relacjach. Ja tylko jej ciebie poleciłam, ponieważ wiem, że jesteś dyskretny i uczciwy. Strasznie głupio to brzmi w dzisiejszych czasach, prawda? – zerknęła na niego nieśmiało.
Lubicz wzruszył ramionami, bo rzeczywiście głupio było potwierdzić, że uczciwość i dyskrecja w dzisiejszych czasach jest niekoniecznie zaletą. – Długo byliście razem? No wiesz, z tym speleologiem? – nagle zupełnie zmienił temat.
– Przepraszam cię bardzo, ale co cię to obchodzi? To nie ma nic do rzeczy, które dotyczą Zyty.
– Może ma, a może nie ma. Czy to dla ciebie zbyt kłopotliwe odpowiedzieć mi na to pytanie?
– Nie. Nie ma problemu. To znaczy trochę… trochę jeszcze byliśmy razem od czasu, gdy się z wami poznaliśmy. Mam na myśli Basię i ciebie. Później on głównie zajmował się wycieczkami do jaskiń, a ja, owszem, lubię wspinaczkę górską, także łazić po jaskiniach… ale bez przesady! – W tym momencie wydała się znów bardzo oburzona. – Bez przesady! – powtórzyła.
– Rozumiem, są pewne granice kompromisu w każdym związku. Chodzi mi o sposób wspólnego spędzania czasu. Gdyby Baśka mnie zmuszała do spotykania się na pogawędki ze swoimi przyjaciółkami, to pewnie też byśmy tylko trochę byli razem, a obecnie już na pewno nie.
– Wciąż te same przyjaciółki? – Lucyna się uśmiechnęła.
– Tak, wciąż te same. Ze studiów. Wieśkę pewnie znasz.
Lucyna pokiwała głową. – Jasne! Taką piękność trudno zapo- mnieć, nawet kobiecie. Zresztą Baśka też niczego sobie. Ale do czego zmierzasz? Ani Wieśki, ani Baśki nie widziałam od wielu lat i co to ma ze mną wspólnego?
– To, że wszyscy stanowiliśmy, jak kiedyś to określano, „paczkę znajomych”. Później kontakty się pourywały, świadomie lub nie, albo po prostu każdy zajął się swoimi sprawami zawodowymi lub rodzinnymi i na imprezowanie już nie było czasu, a także na rozmaite hobby, jak na przykład łażenie po jaskiniach.
– Zgadza się – Lucyna znowu przytaknęła.
– Więc? – Lubicz powtórzył to zdawkowe pytanie, aby zachęcić Lucynę do przypomnienia sobie czegoś, czego chciał się od niej dowiedzieć, ale nie zamierzał zapytać bezpośrednio. Zorientował się jednak, że Lucyna tak jak jej córka podczas pierwszego z nim spotkania, nagle zaczęła szykować się do wyjścia.
– Może innym razem pogadamy – zaproponowała.
– Do cholery, co jest z wami, dziewczyny? Gdy z Zytą też chciałem bardziej szczegółowo rozmawiać, wyszła czy też uciekła… no nie wiem, jak to nazwać. Ty również bąknęłaś kilka razy „tak”, „nie wiem” lub „ewentualnie” i chcesz wyjść. Niby jak mam pracować? Jako pomocnika zatrudnić sobie jasnowidza albo wróżkę? Lucyna, opamiętaj się! Czego wy właściwie ode mnie chcecie?
Lucyna zbladła i pomimo że już wstała, znowu usiadła na fotelu. Wyjęła z torebki notesik i szybko zanotowała coś na kartce.
– Zadzwoń pod ten numer, a następnie skontaktuj się ze mną albo nie. Decyzja będzie należeć do ciebie. Płacę dodatkowo za wykonanie tego telefonu.
– Tym razem ty nie przesadzaj! – zezłościł się Lubicz.
– Nie przesadzam! Ja nigdy nie przesadzam! Może czasem brakuje mi odwagi, co ty nazywasz nieszczerością, ale nie przesadzam nigdy! Zapamiętaj to sobie!
– Będę pamiętał – spokojnie odpowiedział Lubicz. – Lucyna, zostań jeszcze. Zrobię kawę, pogadamy o starych czasach, ale już zupełnie bez kontekstu mojego zawodu.
– Dziękuję! Zawsze byłeś miły! Ale na dziś mam już dość! Poza tym się spieszę. – Uśmiechnęła się i wyszła.
– Lubicz wątpił, aby Lucyna rzeczywiście się spieszyła. Ale to ona decyduje, kiedy wyjdzie i kiedy przyjdzie, jest przecież jego klientką. Chociaż to niby on ma zdecydować, czy dalej będzie chciał zajmować się jej sprawą. Wziął do ręki kartkę z numerem telefonu, którą dostał od Lucyny. Co mi da rozmowa przez telefon? Jedynie pozory prawdy. Przez telefon można mówić, co się chce, zresztą zawsze można mówić, co się chce… w pewnych okolicznościach oczywiście. Zamiast jednak od razu zadzwonić tam, gdzie sugerowała Lucyna, jeszcze raz przejrzał plik od Teodora z wybranymi wiadomościami z gazet sprzed lat wraz z lakoniczną notatką sprzed roku, która oznajmiała, że śledztwo w sprawie śmierci geologa speleologa, którego Lucyna kiedyś znała bliżej niż inni, zostało umorzone.
Rzeczywiście paskudne miejsce – pomyślał Lubicz, zaglądając do głębokiej dziury w skale, stanowiącej wejście do jaskini. Pewnie dla grotołazów nie było to zbyt trudne zejście, ale takiego laika jak on napawało obrzydzeniem. Lubicz nie cierpiał na klaustrofobię lub coś takiego, ale nie cierpiał łażenia po piwnicach, lochach, jakichś ponurych, podziemnych labiryntach. Gdy zdarzała mu się z racji śledztwa konieczność pójścia w takie miejsce, musiał przyznać, że miał po takim dniu niezbyt dobry nastrój.
– Nie musisz z tym iść aż do psychologa, a tym bardziej informować waszego lekarza w pracy, że masz takie odczucia. Odczucia odczuciami, a to, co do ciebie należy, wykonujesz, więc panujesz nad sobą oraz swoimi emocjami – pouczała i jednocześnie pocieszała go Baśka.
Miała rację, choć nieraz zastanawiał się, skąd u niego taka niechęć do tych stęchłych grot w sytuacji gdy dla niektórych są one pasją lub ulubionym hobby.
– Tato, jaki ty dziecinny! – żartowała z niego córka. – Przecież to chyba oczywiste, że nie wszyscy lubią to samo.
– No pewnie, to niby oczywiste – przytakiwał Lubicz.
– Dlaczego niby? – dopytywała córka.
– Dlatego, że są tacy, którzy chcą przekonywać, że tylko ich racja jest jedyna, najważniejsza.
– Masz na myśli systemy lub ideologie totalitarne?
– Wszystko jedno, córciu, kogo lub co mam na myśli, ale tak jest. – Lubicz starał się nie wdawać z córką w polityczne dyskusje, bo wiedział, że nawet we własnym domu nie zawsze można powiedzieć to, co by się chciało. – Lepiej nie wygłaszać zbyt radykalnych albo niepoprawnych politycznie opinii na temat osób lub układów osób. Powiedzmy, że jest akustyka i głos niesie niekoniecznie tam, gdzie powinien się zatrzymać.
– Jasne! – przytakiwała ze zrozumieniem Aśka. – To dla idei uszczęśliwienia społeczeństw ta akustyka, aby lepiej poznać ludzi, dla dobra świata oczywiście oraz dla innych zapewne. – Roześmiała się.
– Właśnie tak! – przyznał Lubicz również z uśmiechem.
W każdym razie naturalne pogłosy i echa także w jaskini nie wzbudzały w nim zachwytu i nie przekonywały co do ich niezbędności. Mógł się doskonale obywać bez tego rodzaju doznań oraz efektów specjalnych. Tym razem jednak sytuacja była taka, że postanowił odwiedzić miejsce, którego chyba dawno nikt nie odwiedzał, a przynajmniej nikt wykonujący jego zawód. Jakby złowroga cisza zamglonych gór, zapach gnijących w grocie liści nie kojarzący się z niczym przyjemnym spowodowały, że Lubicz zastanawiał się, po co właściwie tu przyjechał. Co mu da, że zobaczy miejsce, w którym znaleziono zwłoki byłego chłopaka Lucyny. I tak przecież nie wlezie tam na dół, bo nie ma do tego odpowiedniego sprzętu, ale za to miał jakieś nieracjonalne przeczucie, że powinien tu przyjechać.
– Od kiedy ty się kierujesz przeczuciami? – zapytała z niepokojem żona, gdy oświadczył, że jedzie na dwa dni w góry.
– Chyba od teraz, choć już zdarzyło mi się kilka razy sporo zyskać na słuchaniu intuicji – odpowiedział.
– Intuicji, mówisz? No skoro to intuicja… W takim razie uważaj na siebie, bo ja też mam intuicję i myślę sobie, że to nie najlepszy pomysł ta twoja wyprawa – dodała Baśka.
– Dobra, dobra – zgodził się Lubicz i następnego dnia rano udał się na wycieczkę, jak nazwała to zadanie jego córka.
– W efekcie masz teraz fajną robotę. Od czasu do czasu jakiś wyjazd, kawka ze starymi znajomymi. W jakieś ciekawsze miejsca również planujesz wycieczki? – zapytała.
– To będzie zależeć, czym będę się zajmował.
– Weźmiesz mnie czasem z sobą? – przymilając się, poprosiła Aśka.
– Jeżeli mama się zgodzi… – zażartował.
– Ty nie mieszaj mnie do swoich dziwnych pomysłów, kochanie, i córki lepiej też – wtrąciła Baśka, choć Lubicz był przekonany, że była pochłonięta czytaniem jakiejś książki.
– Och te kobiety! Jakbym słyszał Lucynę! Oczywiście kontekst ich troskliwości o córki wynikał z czegoś innego, ale przynajmniej niektóre dziewczyny są odważniejsze od matek – stwierdził nie bez wątpliwości, czy zawsze jest to bezpieczne. Teraz jednak czuł się nieprzyjemnie, ale bezpiecznie, zatem gdyby była z nim Aśka, miałaby okazję zobaczyć ten niezwykły krajobraz i może tu mogliby pogadać i podyskutować bez obaw, że akustyka nie jest ich sprzymierzeńcem.
– W takim stroju może pan pospacerować po dolinach. Bezmyślny facet! – nagle za sobą usłyszał damski głos. Gdy się odwrócił stała przed nim wysoka dziewczyna, właściwie młoda kobieta, tylko nieco starsza od jego córki.
– A pani tak sama?
– Co panu do tego? Stoi pan nad tą dziurą i zagląda w jej czeluść, a ubrany jest jak na spacer, ale na pewno nie po jaskini.
– Nie można zaglądać do jaskini? Są jakieś specjalne przepisy upoważniające do wejścia do jaskiń lub stania przy wejściu do nich?
– Pewnie, że nie ma! Chodzi o pana bezpieczeństwo. W takich ciuchach nie włazi się tam, gdzie nie powinno się włazić bez potrzeby.
– Jakie potrzeby ma pani na myśli?
– Różne, ale pan nie pasuje do żadnych, które by uzasadniały spacer tam! – I wskazała palcem na rozległą, głęboko osadzoną w skale grotę.
– Natomiast pani właśnie wchodzi czy wychodzi z tej krajoznawczej osobliwości, jaką jest ta jaskinia? – zapytał uprzejmie.
Dziewczyna roześmiała się. – To nie sklep, do którego się wchodzi lub wychodzi. Ale fajnie pan to określił. Rozczaruję pana. Też nie zamierzam tam dziś ani wchodzić, ani wychodzić. Raczej przyszłam rozeznać sytuację.
– O! To tak jak ja! Tyle że pani jest wyposażona w zdecydowanie bardziej profesjonalny ekwipunek – popatrzył na jej mocne buty, na spodniach ochraniacze przed wilgocią oraz przeciwdeszczową ocieplaną kurtkę z kapturem. Mały plecak zawierał pewnie niezbędnik turysty lub speleologa – myślał nie bez ironii Lubicz.
– Cały czas tak chodzę tu ubrana. Zatrzymałam się w schronisku, więc inny strój byłby niewygodny. Pan zapewne mieszka w pensjonacie?
– Zgadła pani. Czy byłoby dla pani bardzo kłopotliwe, gdyby zechciała porozmawiać ze mną o tej jaskini? Naturalnie, mam na myśli trochę profesjonalnych refleksji z pani strony.
– Co pan… glina, naukowiec albo coś takiego?
– Raczej coś takiego. Gdybym zaprosił panią do tego pensjonatu na obiad, zgodziła by się pani?
– A nie moglibyśmy zjeść obiadu u mnie w schronisku? Może nie ma tam szczególnie wykwintnych potraw, ale można najeść się regionalnymi daniami oraz jest bardzo przyjemny nastrój.
– Pewnie! Po prostu chciałem być wobec pani szarmancki. Przyjmuje pani propozycję?
– Owszem. – Skinęła potwierdzająco głową. – Więc złazimy?
– Złazimy! – Przytaknął Lubicz.
Dziewczyna nie schodziła, lecz zbiegała jak kozica ścieżką prowadząca w dół do schroniska. – Pobiegnę szybciej i trochę się odświeżę! – powiedziała, na chwilę przystając. – Niech pan czeka na mnie w sali jadalnej!
– Dobrze! Ale ja płacę, bo ja zapraszam, a właściwie wprosiłem się w pani towarzystwo!
– Zgoda! Zatem nareszcie wybiorę sobie sute menu! – Znowu się roześmiała i pobiegła w stronę doliny. Natomiast Lubicz wolno, spacerem, co najmniej pół godziny po niej dotarł do schroniska, gdzie był umówiony na obiad, na razie z wciąż tajemniczą dziewczyną.
więcej..