Nieoczekiwany dar - ebook
Nieoczekiwany dar - ebook
Pielęgniarka Sara Whittman wiedzie szczęśliwe życie z mężem, Cole’em, marząc o dziecku. Niestety, ma trudności z zajściem w ciążę. Tuż przed świętami Cole dowiaduje się, że musi zaopiekować się swoim dwuletnim synem z przelotnego związku. Niespodziewane pojawienie się chłopca, mimo że wywołuje w małżeństwie Sary kryzys, może też być drogą do spełnienia marzeń...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9136-9 |
Rozmiar pliku: | 591 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„Trzy osoby poniosły śmierć w wypadku helikoptera ratunkowego”. Chociaż nienawidziła takich informacji, Sara Whittman przeczytała artykuł. „Z niewiadomych przyczyn helikopter lecący z Oklahoma City do Enid rozbił się pięćdziesiąt kilometrów od celu. Trzy osoby znajdujące się na pokładzie – pilot James Anderson z Dallas, siostra Ruth Warren z Tulsy i siostra Lilian Gomes z Norman – zginęły na miejscu. Okoliczności wypadku wciąż są niejasne”.
– Co masz taką ponurą minę? – Cole wszedł do kuchni ubrany w ciemne spodnie i brązową koszulę. Pocałował żonę w policzek i skierował się do ekspresu z kawą. Bez niej nie wyobrażał sobie rozpoczęcia dnia.
Sara wskazała na gazetę.
– W Oklahomie rozbił się helikopter. Zginęły dwie pielęgniarki i pilot.
– Fatalnie. – Cole wypił łyk kawy i wsunął kromkę do tostera. – Znaliśmy ich?
– Nie. Ale jedna pochodzi z twoich rodzinnych stron.
– Z Tulsy?
– Zawsze podziwiałam twoją bystrość – zażartowała Sara.
Uśmiechnął się. Przez rok chodzili ze sobą, przez dwa lata mieszkali razem, od trzech byli małżeństwem, mimo to kiedy się uśmiechał, serce biło jej szybciej.
– Tulsa to duże miasto.
– Wiem. Mała szansa, żebyś akurat znał Ruth Warren. W gazecie nie podają jej wieku.
– Ruth Warren? – Cole zastygł w bezruchu.
– Nie mów mi, że znałeś kogoś o tym imieniu i nazwisku.
– Owszem, ale moja Ruth Warren była nauczycielką biologii. Chociaż... – Zamyślił się. – Wspominała, że chciałaby skończyć szkołę pielęgniarską.
– Może więc to ona?
– Wątpię. Ruth, którą znałem, miała lęk wysokości. Mówiła, że nigdy nie wsiądzie do samolotu.
– Cóż, to popularne imię, zresztą nazwisko też.
– Fakt.
– Tym niemniej dla rodziny to straszna tragedia.
– Straszna.
– Zwłaszcza gdy śmierć bliskiej osoby następuje tuż przed świętami.
– Świętami...
Sara zorientowała się, że mąż jej nie słucha; zapewne myślał o pacjentach i operacjach, które go czekały.
– Fajnie, że zamykają dziś szpital o dwunastej – rzekła.
– Fajnie.
– I że dyrekcja podwaja wszystkim pensje.
– Podwa... Co?
Sara roześmiała się.
– Nie słyszałeś ani słowa?
– Najwyraźniej – przyznał skruszony. – Wybacz.
– Wybaczam. Bylebyś nie zapomniał o wyjeździe.
– Nie zapomnę. Mamy zarezerwowany na weekend hotel w Bisbee. Wylatujemy w czwartek rano. Nie rozumiem, dlaczego kusi cię śnieg, skoro i tu zacznie wkrótce padać. Nie lepsza byłaby słoneczna plaża?
– Słoneczną plażę mieliśmy w zeszłym roku. A w tym liczę na duchy. Podobno w naszym hotelu straszy. – Nagle rozległ się alarm w zegarku. Nie patrząc na godzinę, Sara dopiła kawę. – Lecę, bo się spóźnię.
Cmoknęła męża w policzek. Cole objął ją w pasie.
– Mamy jakieś plany na wieczór?
– Nie. Bo co?
– Może uda nam się zmajstrować dzidziusia – szepnął jej do ucha.
– Dziś na pewno nie – oznajmiła smętnie.
– Głowa do góry. Może podczas najbliższej owulacji...
Dlaczego nie mogła zajść w ciążę? Od półtora roku zadawała sobie to pytanie.
– Jasne. – Unikając wzroku męża, usiłowała się oswobodzić.
– Hej. – Pogładził ją po twarzy. – Doczekamy się dziecka. Cierpliwości.
– Moja cierpliwość jest na wyczerpaniu, Cole. Powinniśmy znaleźć innego lekarza. – Wreszcie powiedziała to, o czym myślała od miesiąca.
– Kochanie, przecież wiesz, że Josh Eller jest najlepszym położnikiem w tej części Stanów.
– Wiem, ale...
– Będąc pod jego opieką, już raz zaszłaś w ciążę. Minęło dopiero dziewięć miesięcy.
Poszła do lekarza, podejrzewając, że ma grypę żołądkową. Dowiedziała się, że jest w ciąży. Poroniła kilka dni później.
– Ale od tej pory nic się nie dzieje!
– Organizm musi się zregenerować. Josh mówił, żebyśmy odczekali rok – przypomniał Sarze Cole. – Chyba we dwoje nie jest nam źle, co?
Przed ślubem mieli drobny kryzys i rozstali się na dziesięć dni – ona chciała mieć dom i rodzinę, a Cole nie kwapił się z oświadczynami – ale odkąd się ponownie zeszli, na nic nie mogła narzekać.
– Masz rację, ale kiedy ludzie się kochają, to dziecko jest jak przysłowiowa wisienka na torcie.
– Zaufaj Joshowi. Skoro twierdzi, że nie ma powodu do obaw, to znaczy, że nie ma.
Denerwowało ją podejście męża. Czy nie rozumiał, jak bardzo ona pragnie dziecka? Nie zdawał sobie sprawy, że z każdym miesiącem maleje jej pewność siebie i poczucie własnej wartości? Z drugiej strony nie dziwiła się Cole’owi. Bał się zmian. W młodym wieku stracił rodziców; po licznych turbulencjach marzył o stabilizacji.
– Myślałam, że zależy ci na powiększeniu...
– Zależy.
– Nic na to nie wskazuje.
– Wolałabyś, żebym wyłamywał sobie palce i raz na tydzień dzwonił z awanturą do Josha?
– Nie. – Psiakrew, on ma rację. – Po prostu chciałabym czuć twoje wsparcie. Czasem odnoszę wrażenie, że zgodziłeś się na dziecko, żebym przestała marudzić.
– Och, Saro. – Przytulił żonę. – Przyznaję, podoba mi się nasze dzisiejsze życie. Ale będę równie szczęśliwy, kiedy zajdziesz w ciążę. Córeczka z twoim zadartym noskiem...
Dała mu kuksańca w bok.
– Wcale nie mam zadartego nosa!
– Ale tak serio, stres nie wyjdzie nam na dobre. A Joshowi powinniśmy ufać. Wkrótce będziesz narzekać na poranne mdłości, spuchnięte kostki i ból w krzyżu.
– Oby. – Uśmiechnęła się. – Lecę, bo się spóźnię.
Po jej wyjściu w domu zapanowała cisza. Cole’owi żal było żony, która całe życie marzyła o rodzinie, najlepiej z czwórką dzieci; właśnie w takiej dorastała. On sam czuł strach na myśl o czwórce pociech, ale gotów był zrobić wszystko, aby spełnić życzenie Sary. Uśmiechnął się, przypomniawszy sobie ostatni raz, kiedy się kochali: zaczęli w kuchni, przenieśli się do olbrzymiej wanny i w końcu wylądowali w łóżku. Uwielbiał takie wieczory we dwoje. Rzadko im się zdarzały, bo oboje ciężko pracowali. Kiedy pojawi się dziecko, będzie ich jeszcze mniej.
Sara traktowała niemożność poczęcia w kategoriach osobistej porażki. Oczywiście nie powinna, bo dopiero niedawno zaczęli starania o dziecko. Zaszła w ciążę pół roku po tym, gdy przestali się zabezpieczać. Poroniła, ale od tamtej pory minęło zaledwie dziewięć miesięcy. Nawet jeszcze nie zrobili testów płodności.
Wierzył w to, co powiedział żonie: że jej organizm musi się zregenerować. I że Josh pokieruje nimi, kiedy uzna, że trzeba podjąć leczenie. Pijąc kawę, zerknął na gazetę, którą Sara zostawiła. Niepokój, który poczuł, gdy wspomniała o wypadku, powrócił ze zdwojoną siłą.
Ruth Warren... To chyba nie mogła być ta Ruth, z którą chodził do szkoły. Ta, która przyjechała na zjazd szkolny z okazji piętnastolecia matury. Na tym zjeździe wypił za dużo: topił smutek po rozstaniu z Sarą. Jednak szybko zrozumiał swój błąd: mimo strachu przed małżeństwem nie wyobrażał sobie życia bez niej. Po tygodniu oświadczył się. Sara nie pytała, dlaczego zmienił zdanie. Pobrali się pół roku później. Za kilka tygodni mieli obchodzić trzecią rocznicę ślubu. Odkąd skończył osiem lat, nie czuł się tak szczęśliwy.
Ruth Warren... Czy mogła to być ta sama Ruth, z którą często siadywał w jednej ławce? Podczas zjazdu wspomniała chyba o zmianie zawodu. Słabo pamiętał te dwa dni...
Z kuchni udał się do swojego gabinetu. Włączył komputer. Po chwili znalazł nekrolog: „lat 33... osierocona we wczesnym dzieciństwie... ukończyła pedagogikę na Uniwersytecie Oklahomy... uczęszczała na kursy pielęgniarskie... Pozostawiła syna, przyjaciół oraz dawnych uczniów...”.
Syna? Nic o nim nie mówiła, w ogóle niewiele mówiła o swoim życiu prywatnym. Na pewno podczas zjazdu pytał, co u niej słychać, ale był zbyt skupiony na sobie, aby cokolwiek zapamiętać. Ciekawe, co z ojcem chłopca. W nekrologu nie było o nim ani słowa.
„Pogrzeb odbędzie się w środę o 10:00 na cmentarzu Oaklawn”.
Miała ciężkie życie, ale zawsze żartem potrafiła rozładować napięcie. A teraz nie żyje. Cole westchnął. Nie rozmawiali od czasu zjazdu. Szkoda, że nie zadzwonił; radziła mu, aby stawił czoło swoim demonom i posłuchał głosu serca. Może domyśliła się, że tak postąpił?
Psiakość, byli rówieśnikami, dlatego tak trudno było mu uwierzyć, że Ruth już nie ma. Jej śmierć uzmysłowiła mu, jak kruche jest życie. Przez moment wahał się, czy nie wybrać się na pogrzeb. Ale chyba nie. Nie wiedział, ile lat ma syn Ruth, a składanie dziecku kondolencji... Lepiej wyśle do chłopca list; napisze, że chodził z jego mamą do szkoły, że się przyjaźnili. Chociaż wierzył, że Ruth nikomu by nie zdradziła, że spędzili razem jedną noc, w głębi serca czuł ulgę, że ten fakt na zawsze pozostanie tajemnicą.