Niepamięć - ebook
Niepamięć - ebook
Przypomnij sobie, kim jesteś. Od tego zależy twoje życie.
Kiedy podczas śnieżycy Gabriel Milton o włos unika czołowego zderzenia, nie wie jeszcze, że za chwilę jego świat wywróci się do góry nogami. Wiedziony ciekawością wysiada z wozu i sprawdza, kim był kierowca sportowego samochodu owiniętego wokół drzewa. Spodziewałby się każdego, tylko nie dziewczyny, którą kiedyś porzucił. Tyle że ona go odnalazła, a on postanawia uczynić z niej swoją tajemnicę.
Milton zabiera Emily do domku na pustkowiu. Tam przekonuje się, że dziewczyna niczego nie pamięta. Nie wie, kim jest, nie ma pojęcia, co się stało. Dla Miltona to szansa, żeby odkupić winy z przeszłości… lub do reszty okryć wszystko mrokiem.
Emily odzyskuje pojedyncze wspomnienia. Wyłania się z nich ponury obraz, w którym jedynym jasnym punktem jest Gabriel. Czy aby jednak na pewno?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2823-3 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gabriel Milton kątem oka zauważył przebłysk pośród zamieci. Coś pędziło w jego kierunku z zawrotną prędkością i wcale nie zwalniało. W ostatniej chwili odbił kierownicą w prawo. Gdyby nie to, pewnie już by nie żył. Ułamek sekundy później całym sobą poczuł uderzenie. Impet był tak wielki, że obrócił masywnym dodge’em jak zabawką. Gabe słyszał jazgot gnącego się metalu, ale te dźwięki zdawały się dochodzić z wielkiej dali. Tu, w samym oku cyklonu, panowała przeraźliwa cisza.
Samochód przejechał kilkaset metrów, sunąc w poprzek drogi. Koła po lewej ześlizgnęły się z przykrytej grubą warstwą śniegu jezdni i chwilę później dodge litościwie znieruchomiał. Drugi kierowca nie miał jednak tyle szczęścia. Milton widział wrak owinięty wokół drzewa.
– Szlag – syknął.
Oprócz niego i tamtego sportowego wozu nie było tu nikogo. Szanse na to, że ten stan rzeczy się zmieni, były minimalne. Droga nie należała do szczególnie uczęszczanych nie tylko o tej porze roku, ale zasadniczo zawsze. Inna sprawa, że wkrótce stanie się kompletnie nieprzejezdna. Jeżeli Gabriel chciał stąd w ogóle odjechać, powinien zrobić to teraz. Tyle że był jeszcze tamten drugi samochód z kimś być może wciąż żywym w środku. Miltona intrygowało, dlaczego znalazł się właśnie tutaj. Czyżby ktoś wybrał się właśnie po niego? Mało prawdopodobne, jednak nie niemożliwe. Poza tym dlaczego pędził z tak samobójczą prędkością? I nawet jeśli ciekawość istotnie była pierwszym stopniem do piekła, na nim nie robiło to wrażenia. Według Gabriela Miltona piekło każdy człowiek nosił w sobie. Wybrani nauczyli się po prostu na nim zarabiać.
Snopy świateł przednich reflektorów rozcinały ciemność, ale i tak niewiele dało się zobaczyć. Płatki śniegu wirowały przed maską, przykrywając ją białym całunem. Jeszcze trochę i Gabe naprawdę tu utknie. Otworzył schowek, wyjął z niego sig sauera i wyszedł prosto w szalejącą zamieć. Narzucił kaptur na głowę, ale wiatr błyskawicznie go strącił. Po drugiej próbie mężczyzna dał sobie spokój. Rzucił okiem na dodge’a i uznał, że mogło być gorzej – na przykład, gdyby jego wóz wyglądał tak jak ten rozprasowany na drzewie.
Im bardziej zbliżał się do wraku, tym bardziej był przekonany, że nikt nie przeżył. Kierowca może i jeszcze miał jakieś szanse, ale pasażer z pewnością nie. Po jego stronie przez przednią szybę do sportowego auta wdarła się gałąź. Kto, na litość boską, jeździ taką furą w tego rodzaju pogodę? – zastanawiał się.
A potem otworzył drzwi od strony kierowcy i niemal poślizgnął się o świat, który wysunął mu się spod stóp.
W aucie nie było nikogo poza nią. Dziewczyna siedziała na fotelu z odchyloną do tyłu głową. Bez trudu rozpoznał tę twarz, mimo że przesłaniała ją krew i kurtyna splątanych włosów. Wróciła do niego poprzez czas, jakby ten czas nie istniał.
Ona.
To była właśnie ona.
Wiatr chłostał coraz silniej, szarpał kurtką Gabriela, pod którą wdzierał się śnieg, ale on nawet tego nie czuł. Nieruchomy wzrok utkwił w dziewczynie, a wszystko wokoło przestało istnieć. Było tylko złudzeniem.
– Nie ty… – szepnął chrypliwie, a kolejny podmuch bez trudu porwał jego słowa. – Każdy, tylko nie ty.
Przelotnie zerknął na pistolet w swojej dłoni, nie potrafiąc sobie przypomnieć, po co właściwie go zabrał. Wsunął go do wewnętrznej kieszeni kurtki i pochylił się nad dziewczyną. Przytknął dwa palce do jej szyi. Kiedy wyczuł puls, westchnął z ulgą. A więc żyła. Choć jeśli jego przypuszczenia były słuszne, nie była do tego życia szczególnie mocno przywiązana.
Wyłączył wycieraczki, które wciąż pracowały w agonalnym zrywie; trochę to przypominało odłączenie pacjenta od aparatury podtrzymującej życie. Obszedł wrak, na moment przystając przed bagażnikiem. Otworzył się na skutek uderzenia, jednak ze środka nic nie wyleciało. A więc nie miała bagażu. Wsunął głowę do wnętrza kabiny i rozejrzał się uważniej. Tu również nie znalazł żadnych rzeczy osobistych. Musiała zatem wyruszyć w pośpiechu.
– Uciekałaś przed kimś? – zapytał, dotykając jej włosów.
Pod warstwą krwi jej twarz była tak uderzająco spokojna. I jeśli Gabriel w tej chwili odwróciłby się i odszedł, pozostałaby taka już na wieczność. W tych cienkich dżinsach i kurtce, która sugerowała, że noszono ją w miejscu, gdzie temperatura nie spadła poniżej piętnastu stopni, zamarzłaby bardzo szybko. Ale czy mógłby? Czy naprawdę mógłby to zrobić? Całemu światu, owszem, lecz nie jej.
W kieszeni spodni miał komórkę, nie zamierzał jednak z niej korzystać, w każdym razie nie teraz. Zakładając, że w ogóle złapałby zasięg. Ambulans? Śmigłowiec? Wolne żarty. Policja też by się tutaj nie przebiła, a nawet jeśli jakimś cudem by im się udało, minęłoby zbyt wiele czasu. Gabriel zamierzał rozwiązać to inaczej.
Upewnił się, że nic nie blokuje nóg dziewczyny, po czym ostrożnie wyciągnął ją z auta. Wziął ją na ręce i uderzyło go, jak jest lekka, zupełnie jakby jej duch już zaczął ulatywać z ciała. Przeniósł ją do dodge’a, brnąc niemal po kolana w śniegu. Ułożył dziewczynę na tylnej kanapie, następnie wskoczył za kierownicę. Rozpiął kurtkę i podkręcił ogrzewanie do maksimum. Z kratki wentylacyjnej buchnęło przyjemne ciepło. Przekręcił kluczyk w stacyjce, ale rozrusznik tylko astmatycznie zacharczał. Odczekał chwilę i spróbował drugi raz. Z podobnym rezultatem.
– No, dalej – powiedział miękko i przekręcił kluczyk po raz trzeci.
Rozrusznik kaszlnął jeszcze raz i kiedy wydawało się, że będzie po wszystkim, silnik wreszcie zaskoczył. Gabe zerknął na wrak, który znikał pod nawiewanym wiatrem śniegiem, a potem ruszył prosto poprzez zamieć.2
Wiatr uderzał o ściany domu, sypał śniegiem w okna. Gabriel obracał telefon w dłoni, przyglądając się dziewczynie. Spała i właśnie coś jej się śniło, poznał to po ruchu gałek ocznych pod zamkniętymi powiekami. Wydawała się taka krucha pośród puchatej pościeli, w której ją ułożył. W ubraniu. Nie chciał ryzykować, że przeżyje jeszcze większy szok, kiedy się zbudzi. Z tego samego powodu nie zdecydował się na zaryglowanie okien – byłoby to równoznaczne z obwieszczeniem, że jest tu więźniem. Nie chciał, żeby z miejsca się do niego uprzedziła. Wtedy z pewnością niczego się od niej nie dowie.
Czy na pewno powinieneś ją tu przywozić?
Tak.
Wiesz przecież, co może się stać…
W którymś momencie dziewczyna przewróciła się na bok i wsunęła sobie rękę pod głowę. Gabriel rzucił jej ostatnie spojrzenie, po czym wyszedł z sypialni. Zostawił niedomknięte drzwi, wątpił jednak, by zbudziła się wcześniej niż za dwanaście, może szesnaście godzin. Wprawdzie Milton nie był lekarzem, jednak orientował się na tyle, żeby wiedzieć, że jej życiu nie zagraża nic poważnego. Płytkie i średnie zadrapania, trochę siniaków, tak to wyglądało po pobieżnych oględzinach. Źrenice miała tej samej wielkości, reagujące na światło. Oddychała bez zauważalnego trudu, nie słyszał szmerów czy świstów. Tętnica szyjna nie zbaczała w prawo ani w lewo, o zapadnięciu płuca nie było mowy.
Wyciągnął z lodówki napój o smaku owoców leśnych i spojrzał na okno. Śnieg skrzył w świetle gwiazd. Według prognozy pogody miało padać nieprzerwanie przez kilka kolejnych dni. To załatwiałoby kwestię wraku, ale Gabriel nie należał do osób, które pozostawiają cokolwiek przypadkowi. Niezawiadomienie o wypadku to jedno, nie wspominając nawet, że zamiast w szpitalu dziewczyna wylądowała w jego łóżku. Ale skoro zjawiła się na tym zadupiu, pędząc tak, jak gdyby ścigało ją samo piekło, nie sądził, że zawiadomienie władz byłoby tym, czego by sobie życzyła. Nie chodziło nawet o to, co podpowiadała mu intuicja. W tym było coś więcej.
Pociągnął długi łyk napoju, odstawił puszkę na blat i wybrał numer ze spisu połączeń. Zajęło cztery sygnały, zanim po drugiej stronie linii rozległo się:
– Taa?
– Cześć, Hank – przywitał się. – Dużo piw zdążyłeś już wypić?
– Ze dwa – doleciało go w odpowiedzi. – Bo co?
– Chciałbym, żebyś wybrał się na przejażdżkę.
Cisza zapadła na dwie, trzy, cztery sekundy. Wreszcie Hank zapytał:
– Padło ci na mózg, Joe? W taką zamieć?
Gabriel Milton, który używał też między innymi tożsamości Joe Williams, uśmiechnął się.
– Tak, właśnie w tę pogodę.
– Co się dzieje? – Z głosu Hanka zniknęła poprzednia niefrasobliwość.
– Może nic, ale trzeba posprzątać w jednym miejscu.
– Jak bardzo…
– Samochód się komuś zepsuł. To wszystko.
– Odholować?
– Zabierz go do Teda. Powiedz, że później się z nim rozliczę.
– Wisisz mi browar, Joe.
– Całą skrzynkę – odparł Gabriel, a potem wyjaśnił mu, dokąd ma jechać.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji