- promocja
- W empik go
Niepokorna - ebook
Niepokorna - ebook
Dla Ivy Storm ten rok nie mógł zacząć się gorzej. Właśnie rzucił ją narzeczony, a marzenie o posiadaniu dziecka stało się niemożliwą do zrealizowania mrzonką. Z pomocą najlepszej przyjaciółki odzyskuje jednak równowagę i postanawia zawalczyć o własne szczęście. Daje sobie dwanaście miesięcy, by zostać matką. Nawet jeśli potencjalnego ojca swojego dziecka miałaby znaleźć w ekskluzywnym klubie dla swingersów… Jedna noc, jedna nieodwracalna decyzja i konsekwencje, które przerosłyby każdego. Życie Ivy dopiero teraz nabiera prędkości, a każdy kolejny wiraż jest po stokroć bardziej niebezpieczny niż poprzedni…
Ta zwariowana, romantyczna i bardzo pikantna powieść udowodni wam, że koniec zawsze jest początkiem czegoś nowego, a miłość… cóż, ona zwykle przychodzi w najmniej spodziewanym momencie.
Ułożyłam zatem dłonie na gustownej komodzie, wypięłam tyłek w jego stronę, a on rozwiązał sznurowanie pasa i pozwolił mu opaść na podłogę. Całował moje biodra, ugniatał pupę dużymi dłońmi, a gdy w końcu zsunął ze mnie stringi, przejechał palcami po nogach, poczynając od kostek, poprzez łydki, wewnętrzną stronę ud, aż zatrzymał się tuż przy ich złączeniu. Dłońmi rozchylił moje pośladki i za sprawą języka zmusił mnie do rozdzierającego pierś jęku. Zacisnęłam palce na drewnie i odrzuciłam głowę do tyłu, gdy z każdym ruchem sprawiał mi przyjemność, jakiej nigdy wcześniej nie doznałam.
Zaskoczył mnie tym, że nie rzucił się na moją łechtaczkę jak mężczyźni, z którymi uprawiałam seks wcześniej. Nie. On obchodził się z nią delikatnie, powoli liżąc i zasysając moje wargi sromowe, dmuchając na nie czy w końcu wdzierając się językiem do wejścia pochwy. Jęczałam z każdym jego ruchem. Pierwszy raz w życiu byłam w stanie głosem oddać to, co czułam. Nie wstydziłam się swoich pomruków, westchnień, syknięć i jęków. Nie. Dzisiejszego wieczoru nie wstydziłam się niczego. Skryłam twarz i nieśmiałość za maską i, tak jak poradził mi Rock, zostawiłam swoje granice w domu.
Monika Cieluch
Rodowita grudziądzanka, która szesnaście lat spędziła w południowej Anglii. Matka, żona, siostra dwóch braci oraz wielbicielka miętowej czekolady i pieszych wycieczek. W 2018 roku zadebiutowała powieścią obyczajową Miłość szeptem mówiona. Następnie na rynku wydawniczym ukazała się trylogia Niepokorni oraz powieść sensacyjna z nutką erotyki Do ostatniej kropli krwi. W jej książkach główną rolę odgrywają emocje i realnie wykreowani bohaterowie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-623-8 |
Rozmiar pliku: | 998 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ivy
Patrzyłam na migocącą wieżę Eiffla z balkonu hotelu Le Derby Alma. W dłoni trzymałam butelkę dobrego francuskiego szampana, za którą zapłaciłam absurdalnie wysoką cenę. Targane wiatrem włosy bezustannie przyklejały mi się do mokrych policzków. Wyjątkowo mroźne powietrze szczypało w nos i sprawiało, że łzy niemal natychmiast stawały się zimne. Czułam się beznadziejnie. Nie tak wyobrażałam sobie dzisiejszy wieczór. Wszystko się rozpadło. Szlag trafił moje plany na przyszłość, wywrócił mi życie do góry nogami.
Uniosłam butelkę, upiłam z niej kilka łyków, a gdy odsunęłam ją od twarzy, czknęłam tak głośno, że stojąca obok mnie Poppy roześmiała się w głos. Po chwili przyciągnęła mnie do siebie, odebrała mi szampana i tak jak ja skosztowała alkoholu.
Poppy była dla mnie jak siostra, której nigdy nie miałam. Kochałam ją za całokształt. Za jej bezinteresowność, za to, że gdy zadzwoniłam z informacją, że Mark zerwał nasze zaręczyny, zostawiła na lotnisku faceta, który chciał ją zabrać na sylwestra na Gran Canarię, przebukowała lot i przyleciała do Paryża, by wraz ze mną topić smutki w alkoholu, stojąc na balkonie luksusowego hotelu. W dodatku boso i – tak jak ja – ubrana zaledwie w hotelowy szlafrok.
Tę wyjątkową noc miałam spędzić z Markiem. Długo ją planowałam. Już w sierpniu zarezerwowałam hotel, zadbałam o zdrowie i kondycję, zaczęłam regularnie przyjmować suplementy z witaminami i kwas foliowy. Z tej okazji kupiłam odpowiednią kreację i bieliznę (które teraz leżały na dnie walizki) ale, jak się okazało, zupełnie niepotrzebnie.
To, co się wydarzyło potem, uświadomiło mi jedno: życie potrafi zasadzić solidnego kopa w tyłek. I to w chwili, w której najmniej się tego spodziewałam. Wszystkie moje plany legły w gruzach. Nagle poczułam się… Nawet nie wiem, jak to określić. Przytłoczona. Może nijaka. Mierna. Zaledwie tydzień wcześniej przekroczyłam trzydziestkę. Boże! Byłam sama, z trzydziechą na karku i bez planu na przyszłość! Ból nijakości dodatkowo potęgowała świadomość, że to właśnie dziś jest ten dzień, gdy ludzie robią podsumowania i plany na nadchodzący rok, upubliczniając je w swoich mediach społecznościowych. A ja? Cóż, obiektywnie rzecz ujmując, ostatnie dwanaście miesięcy mojego życia prezentowało się całkiem spoko. Wciąż zajmowałam etat zastępczyni dyrektora generalnego w firmie holdingowej, kupiłam mieszkanie, zrobiłam prawo jazdy i nabyłam samochód. Zapisałam się na pilates, mimo wcześniejszych oporów. W końcu przyjęłam oświadczyny faceta, którego kochałam całym sercem, a dobrze zainwestowane pieniądze powiększyły zasób moich oszczędności.
I ten oto facet, właśnie wczoraj, gdy już staliśmy w kolejce do odprawy bagażowej, zaczął przebąkiwać o tym, że życie jest krótkie, że każdy z nas żyje raz i że powinniśmy być pewni tego, z kim chcemy spędzić przyszłość. I gdy tak stałam ze wzrokiem wbitym w jego usta, które wypowiadały kolejne zdania, a których sensu nie chciałam zrozumieć, jakimś sposobem dotarło do mnie, że Mark próbuje zerwać nasze zaręczyny. Drżącym głosem spytałam: _Chcesz to zakończyć?_. A on uśmiechnął się oszczędnie, następnie złożył pocałunek na moim czole i chwyciwszy swój bagaż, po prostu odszedł. Zostawił mnie samą. Ze złamanym sercem, z szokiem wymalowanym na twarzy, z nogami trzęsącymi się tak bardzo, że zmuszona byłam zdjąć ze stóp szpilki i przejść lotnisko boso. W zaledwie kilka sekund runął świat, który budowałam przez ostatnie trzy lata. A mimo to resztkami sił udało mi się dotrzeć najpierw do samolotu, a potem do hotelu. Ale kiedy już zamknęłam za sobą drzwi apartamentu, uwolniły się emocje. Płakałam tak bardzo, że było mi żal siebie samej.
– Wszystko się ułoży, mała. Mark to dupek. Jeszcze będzie błagał o możliwość powrotu, zobaczysz. – Poppy dłonią potarła moje ramię w taki sposób, jakby chciała je rozgrzać.
– Nic się nie ułoży – szlochałam. – Przecież nawet gdyby błagał, bym pozwoliła mu wrócić, nigdy się na to nie zgodzę. Skoro odszedł, może to zrobić kolejny raz, a ja nie chcę żyć w strachu i braku zaufania. Chcę być kochana. Tak po prostu. – Odebrałam przyjaciółce butelkę i ponownie napiłam się szampana.
– Wiem, że trudno ci teraz w to uwierzyć, ale jeszcze przyjdzie dzień, w którym będziesz szczęśliwa. Wiesz dlaczego?
Spojrzałam na nią zapłakanymi oczami i milcząc, pokręciłam głową.
– Bo na to zasługujesz.
Zaśmiałam się gardłowym głosem, następnie przyłożyłam butelkę do ust i duszkiem wypiłam sporą ilość alkoholu. Niebo rozbłysnęło feerią barw. Fajerwerki rozdarły atramentową noc, zdobiąc ją kolorami różu, zieleni i żółci. Zewsząd dobiegły nas życzenia wykrzykiwane przez Francuzów. I gdy tak po całym Paryżu niosło się radosne _bonne année_, pomyślałam, że nadchodzący rok wcale nie będzie szczęśliwy. Zacisnęłam dłoń na chłodnej poręczy balustrady i wyciągnąwszy butelkę w stronę przyjaciółki, nieco bełkotliwie rzuciłam:
– Szczęśliwego zasranego nowego roku, Poppy.
– Szczęśliwego nowego roku, mała.
Przez chwile stałyśmy ze wzrokiem utkwionym w rozbłyskujących nad Paryżem światłach, nie zważając na przemarznięte stopy, na zmianę pijąc drogiego szampana, który wcale nie smakował dobrze. Był cierpki i pozbawiony słodyczy. Paskudny niczym wczorajszy dzień.
– To jakie masz plany na nadchodzące dwanaście miesięcy? – spytała Poppy, a jej rude włosy wzniosły się, targane chłodnym wiatrem.
Wzruszyłam ramionami i zacisnęłam dłoń na połach szlafroka. Było naprawdę zimno. Zaczynałam dygotać.
– Musisz sobie coś zaplanować, wyznaczyć cele, które chciałabyś zrealizować. To pozwoli ci zapomnieć o Marku i skupić się na własnym szczęściu.
Zapomnieć o Marku… Dobre sobie. Miałam cele, ale zważywszy na sytuację, w jakiej się znalazłam, ich zrealizowanie było niemożliwe. Wszak dziecka sama sobie nie zrobię. A może właśnie to przestraszyło Marka? Może wizja stworzenia rodziny i potencjalne rodzicielstwo przeraziły go tak bardzo, że postanowił uciec gdzie pieprz rośnie? Może tu jest pies pogrzebany? Czyżbym za bardzo na niego napierała? Fakt, że przez ostatnie trzy lata bezustannie rozmyślałam o posiadaniu potomstwa, ale do jasnej cholery, miałam trzydziestkę, więc jeśli nie teraz, to kiedy? Chciałam być matką. Chciałam móc przytulić do piersi dziecko będące częścią mnie i Marka, stanowiące żywy wyraz naszej miłości. Tak bardzo tego pragnęłam…
– Marzenia są po to, by je realizować, mała, a droga do ich spełnienia nie może być łatwa i oczywista, bo wówczas nie nazywałybyśmy ich marzeniami.
Szumiało mi w głowie. Z każdą minutą coraz bardziej. Mimo wiejącego wiatru, dotarły do mnie słowa Poppy mówiącej coś o podążaniu za pragnieniami, o niepoddawaniu się, o walce z przeciwnościami losu. I gdy tak paplała, momentami głośno czkając, pomyślałam, że może jest w tym całym szaleństwie jakaś metoda? Może wbrew temu, co postanowił los, powinnam spiąć poślady i zrealizować to, o czym marzę? Byłabym świetną matką! Naprawdę w to wierzyłam.
– Więc jakie są twoje plany na nadchodzący rok? – Poppy powtórzyła pytanie i szturchnęła mnie łokciem w bok, po czym wetknęła włosy za ucho.
Oparłam się ramionami o poręcz balustrady, spojrzałam w niebo rozbłyskujące czerwienią i całkiem poważnym tonem oświadczyłam:
– Chcę zajść w ciążę. Chcę w końcu być przez kogoś kochana bezwarunkową miłością. Za rok o tej porze będę trzymała w ramionach swoje dziecko. – Poczułam na sobie palące spojrzenie przyjaciółki, a po chwili przestrzeń rezonowała jej śmiechem.
Poppy uniosła butelkę z szampanem, zatopiła w niej swoje spojrzenie i marszcząc brwi, przyjrzała się etykietce.
– Jasna cholera, zawiera zaledwie dwanaście procent alkoholu, a ty już pieprzysz od rzeczy! – Zaśmiała się tak szczerze, że sama też nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
– Zrobię to, Poppy. Zostanę matką.
Znowu na mnie spojrzała. Otarła usta wierzchem dłoni i z trudem przełknęła ślinę.
– Ty tak na serio? – spytała, gdy już odzyskała kontrolę nad gardłem.
– Tak! To jest moje noworoczne postanowienie. Chcę zostać matką! – oświadczyłam podekscytowana, patrząc na przyjaciółkę, na której twarzy malowało się niedowierzanie zmieszane z szokiem.
Poczułam się tak, jakbym wraz z tym wypowiedzianym głośno zdaniem odzyskała dawną beztroskę. Zrobiło mi się lżej. Wróciła mi wiara w lepsze jutro i chęć życia. Może właśnie tego potrzebowałam? Może całe to rozstanie z Markiem i ocean wylanych łez były tylko po to, bym zrozumiała, że nie potrzebuję go, by spełnić swoje marzenie? Chcę urodzić dziecko. Chcę zrealizować swoje pragnienia i nic, absolutnie nic, nie stanie mi na przeszkodzie, choćby nie wiem co!
– Przyniosę z barku coś mocniejszego – rzuciła Poppy, po czym ponownie potarła dłonią moje ramię, posłała mi spojrzenie pełne miłości i lekko się zataczając, zniknęła we wnętrzu luksusowego apartamentu, czkając przy tym w najlepsze.
Stałam na balkonie z uśmiechem na twarzy, na której wciąż widniały dowody smutku i cierpienia w postaci rozmazanej mascary. Bałam się. Cholernie się bałam, ale chciałam spróbować. W końcu kto nie próbuje walczyć o swoje marzenia, ten nigdy ich nie realizuje. A ja bardzo pragnęłam mieć dziecko. I będę miała. W tym roku zostanę matką. Nawet jeśli życie próbowało napisać dla mnie inny scenariusz.ROZDZIAŁ 2
Ivy
_Trzy miesiące później_
Tkwiąc w klęku podpartym, z łopatkami naciągniętymi w stronę kręgosłupa, starałam się skupić na odpowiednim oddychaniu. Dzisiejsze zajęcia pilatesu dały mi się we znaki. Intensywna rozgrzewka, a następnie przejście do bardziej dynamicznych ćwiczeń sprawiły, że cała nasza grupa, wraz ze mną i Poppy, sapała niczym stado mopsów z nadwagą. Czułam, jak moje mięśnie palił kwas, a z każdym kolejnym rozciągającym je ruchem, powtarzałam w myślach, że za cholerę nie dotrwam do końca zajęć. Odetchnęłam z ulgą na słowa instruktorki zapowiadające ostatnią serię powtórzeń, tym razem skrętu tułowia w siadzie. Spojrzałam na Poppy, która wyglądała na równie wykończoną jak ja, i cicho wyszeptałam:
– Umieram.
– To wszystko na dziś, drogie panie. Widzimy się w poniedziałek – padło z ust instruktorki o figurze przypominającej powabne greckie rzeźby.
Dysząc ze zmęczenia, wstałam z podłogi, zwinęłam swoją matę i wraz z przyjaciółką ruszyłyśmy w stronę szatni. Zauważyłam, że Poppy dzisiejszego dnia była nieco markotna, nieobecna duchem, zupełnie jakby gryzły ją jakieś problemy. Chciałam już na początku zajęć zapytać, czy wszystko u niej okay, ale jakoś nie było okazji. Poczekałam, aż szatnia opustoszeje, i gdy zostałyśmy w niej same, oparłam się ramieniem o ścianę i przez chwilę obserwowałam przyjaciółkę, która próbowała upchnąć w swojej szafce matę do ćwiczeń.
– Co się dzieje? – zapytałam, chcąc mieć to już z głowy. Martwiłam się. Poppy należała do kobiet, które zawsze przepełniało pozytywne nastawienie do świata i pogoda ducha, a dziś ewidentnie tak nie było.
– Ty mi to powiedz – burknęła ze złością, wprawiając mnie w osłupienie.
– Ho, ho, ktoś tu jest nie w humorze. – Skrzyżowałam dłonie na piersiach i unosząc prawą brew, z jeszcze większą ciekawością zmierzyłam spojrzeniem przyjaciółkę, która właśnie klęła pod nosem, wyzywając matę do ćwiczeń od sukowatych franc, co nie chcą współpracować.
Wyprostowałam się, ramieniem odsunęłam Poppy od szafki, a następnie wyjęłam z niej obuwie sportowe przyjaciółki, wepchnęłam do wnętrza matę i ponownie schowałam buty. Zamknęłam metalowe drzwiczki i oparłam się o nie plecami, podkładając pod tyłek dłonie. Nie cierpiałam dotyku zimnego metalu.
– Dobra, dajesz… – Ruchem głowy zachęciłam przyjaciółkę do zwierzeń. Ona zaś przetarła twarz szczupłymi dłońmi, następnie dmuchnęła tak, by denerwujący ją kosmyk rudych włosów uniósł się i przylgnął do włosów na głowie, a gdy ułożyła dłonie na biodrach i cicho parsknęła śmiechem, pomyślałam, że sprawa musi być poważna.
– Jesteś ze mną szczera? – spytała, posyłając mi uważne spojrzenie.
– Zawsze – zapewniłam.
– Masz przede mną jakieś tajemnice?
– Żadnych – odpowiedziałam bez zastanowienia.
– Jesteś chora?
– Że co? – spytałam, nic nie rozumiejąc.
Poppy zmniejszyła dzielący nas dystans i dosłownie wwiercała we mnie zielone spojrzenie.
– Pytam, czy na coś chorujesz?
Przez chwilę zastanawiałam się, do czego zmierza, aż w końcu zaprzeczyłam, kręcąc głową.
– Mam lekką anemię, ale trudno nazwać to chorobą. O co ci chodzi, Poppy?
– Anemię? – powtórzyła niczym echo.
– No tak… – Wzruszyłam ramionami. – Ale spokojnie, to się leczy, na to się nie umiera. Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi?
– Widziałam cię wczoraj, jak wychodziłaś z kliniki przy South Lane. Na pewno chodzi tylko o anemię? Nic przede mną nie ukrywasz?
Poczułam, jak moje dłonie zaczęły się pocić, a oddech niespokojnie rwać w piersi. Poppy patrzyła tym swoim wzrokiem, który zaczął mnie przewiercać na wylot. Z trudem przełknęłam ślinę, wypuściłam z płuc wstrzymywane powietrze i po chwili wyznałam ze skruchą:
– Okay, może faktycznie nie do końca byłam z tobą szczera, ale to dlatego, że jeszcze nic się nie wydarzyło. Chciałam ci o wszystkim powiedzieć, jak już będzie po sprawie.
– O czym ty mówisz, Ivy?! Masz przede mną tajemnice? – syknęła.
Zakryłam twarz dłońmi, nie mogąc znieść widoku rozczarowania, które pojawiło się w oczach przyjaciółki.
– To nie tak – jęknęłam i ponownie spojrzałam na Poppy. – Po prostu chciałam powiedzieć ci o wszystkim, gdy już będę miała się czym pochwalić. Dobra… Zacznę od początku, ale tylko przy filiżance aromatycznej kawy. Dasz się porwać na sernik cytrynowy i cappuccino?
Dziesięć minut później siedziałyśmy przy małym stoliku w Starbucksie, sącząc kawę z dużych kubków. Otoczone dźwiękami spokojnej ballady i zapachem cytrynowego sernika, rozmawiałyśmy półszeptem.
– Jakie zaświadczenie? O czym ty mówisz? – spytała Poppy, nachylając się nad swoim kubkiem. Przez chwilę utkwiłam wzrok w jej pięknie wyeksponowanym biuście, który spoczął teraz na skrzyżowanych ramionach. Odkąd pamiętam, zazdrościłam jej cycków. Mogła się poszczycić imponującym rozmiarem D, podczas gdy ja zostałam obdarzona zaledwie skromnym B. Cholerny los nigdy nie był dla mnie sprawiedliwy.
– Ivy, mówię do ciebie. Jakie zaświadczenie?
Poruszyłam się niespokojnie na obitym pluszem fotelu i, nim się odezwałam, spazmatycznie przełknęłam ślinę.
– Potrzebowałam papierka, który będzie swego rodzaju potwierdzeniem, że nie mam żadnych chorób zakaźnych ani wenerycznych – wyszeptałam cichutko, mając na uwadze to, że nie byłyśmy w kawiarni same.
– A gdzie ty się wybierasz? Do wojska? – Zmarszczyła brwi i jeszcze bardziej zmniejszyła dzielącą nas odległość. Teraz już niemal stykałyśmy się nosami. Czułam na twarzy ciepły oddech przyjaciółki, z wyczuwalną wonią kawy.
– Nie, nie idę do żadnego wojska. Jeszcze tam mnie nie było! – prychnęłam nerwowo.
– To po co ci zaświadczenie? – Przygryzła dolną wargę w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
Przymknęłam powieki, bo pomyślałam, że w ten sposób będzie mi łatwiej wyrzucić z siebie szczegóły dotyczące sprawy, którą przed nią zataiłam.
– Kojarzysz klub Nightmare w Greenwich?
– Ten dla swingersów? – spytała z niedowierzaniem.
Otworzyłam oczy i potaknęłam głową.
– Ten sam.
– Kojarzę, ale co on ma wspólnego… – Nie dokończyła. Wyprostowała się, patrząc na mnie z niedowierzaniem. – Chcesz do niego wstąpić? – wyszeptała po chwili, oglądając się na boki, jakby chciała zyskać pewność, że nikt nie przysłuchuje się naszej rozmowie.
– To bardzo ekskluzywny klub, zrzeszający elitę londyńskich biznesmenów, ludzi, którzy prezentują jakiś poziom – wyjaśniłam. – To nie jest zwykły burdel ani dom schadzek. To miejsce spotkań londyńczyków, którzy lubią dyskutować o literaturze, polityce i…
– Uprawiać seks z więcej niż jedną osobą naraz. Ivy, w coś ty się, do chuja pana, wpakowała? – wycedziła przez zęby, ponownie nachylając się nad stolikiem.
– No i widzisz… – Wskazałam na nią palcem. – Właśnie dlatego chciałam ci powiedzieć o całej sprawie, jak już będzie po wszystkim – sarknęłam.
– Jak już będzie po czym?
Przewróciłam oczami, bo naprawdę nie miałam ochoty tłumaczyć tego, co w mojej ocenie było oczywiste. Czekałam, aż doda sobie dwa do dwóch i…
– Nieee… – powiedziała przeciągle.
Aha, w końcu zrozumiała.
– Wbrew temu, co myślisz, to naprawdę dobre rozwiązanie. W klubie nie obowiązuje nakaz używania prezerwatyw, bo zwalnia z niego dostarczone zaświadczenie lekarskie, więc teoretycznie szansa na to, że uda mi się zajść w ciążę jest całkiem spora. Poza tym Nightmare zapewnia pełną anonimowość i…
– Chcesz znaleźć ojca swojego dziecka w klubie dla swingersów?! – W tej chwili zrozumiałam, co kryje się pod pojęciem _krzyczeć szeptem_.
– I to w najlepszym w mieście. – Błysnęłam zębami i dla rozładowania napiętej atmosfery puściłam do niej oczko.
Poppy siedziała naprzeciwko z szeroko otwartą buzią, jakby moje słowa wywołały w niej szok i niedowierzanie. Wyglądała niczym zamrożona, co sprawiło, że szybko straciłam rezon.
– Słuchaj, ja wiem, jak to brzmi i co możesz sobie myśleć, ale… – Chwyciłam w dłoń papierową serwetkę z logo kawiarni i zaczęłam niespokojnie rolować ją w palcach. – Do końca roku zostało już tylko nieco ponad dziewięć miesięcy, a ja nie chcę tracić czasu na kolejne randki z dupkami, którzy trzymają się matczynej spódnicy. Potrzebuję dobrych genów. Chcę, by moje dziecko miało ojca, którego poziom inteligencji jest znacznie wyższy niż poziom kuriera upalającego się trawką, rozumiesz?
– I szukasz go w klubie dla swingersów? Czy ty słyszysz samą siebie? Ivy… – wystękała i pacnęła się dłonią w czoło.
Pomyślałam, że zareagowała nie najgorzej. Mogła przecież wyzwać mnie od idiotek lub wyśmiać, a tymczasem trzymała fason, skubana.
– Nie tego się po tobie spodziewałam. Jasne, jestem tolerancyjna, też lubię się zabawić, pamiętam, co odstawiałyśmy, gdy byłaś na studiach, ale… – Palcami dłoni zaczesała do tyłu włosy. – Teraz masz trzydziestkę na karku. Gdzie się podziała ta odpowiedzialna Ivy, którą wszyscy kochają i podziwiają? Rany boskie, ale mnie zaskoczyłaś.
A może rozczarowałam?
Osunęłam się na krześle, gubiąc przy tym radość i ekscytację, którą karmiłam się przez ostatnie tygodnie. Poppy wyciągnęła dłoń i zacisnęła ją na moich palcach. Jej wzrok złagodniał, a głos stał się spokojniejszy, bardziej czuły.
– To nie jest dobry sposób, mała. Powinnaś to przemyśleć. Istnieją inne rozwiązania.
– Banki spermy? To masz na myśli? – szepnęłam, wciąż sfochowana.
– Tak, bank spermy w porównaniu z klubem dla swingersów brzmi naprawdę dobrze.
– Nic nie rozumiesz, Poppy. – Pokręciłam głową, zupełnie pozbawiona energii. – Chcę, żeby moje dziecko poczęło się drogą naturalną. Nie chcę wykorzystywać do tego nauki i medycyny.
– Okay, w takim razie załatw to inaczej. Otwórz się na ludzi. Z czasem poznasz kogoś, kto będzie idealnym kandydatem na ojca i męża.
– Ale ja nie chcę już żadnego faceta w moim życiu. Nie po tym, co przeszłam z Markiem. Chcę natomiast zajść w ciążę, urodzić dziecko i być szczęśliwa. Chcę, by w końcu ktoś pokochał mnie miłością absolutną, a taka właśnie jest miłość dziecka do matki. – Poczułam nieprzyjemne szczypanie w oczach, i by uchronić się przed łzami, zamrugałam kilkakrotnie.
– Ivy, to nie jest rozsądne podejście do tematu… – Poppy zabrała dłoń, którą do tej pory ściskała moje palce, z wyraźną troską na twarzy chwyciła kubek i wyszeptała znad niego: – Powinnaś to jeszcze przemyśleć. Powinnaś przeanalizować każdy aspekt tej sprawy. Zastanowić się nad tym, co powiesz, kiedy twoje dziecko zapyta o ojca. I co zrobisz, jeśli urodzi się chore, czego absolutnie ci nie życzę. Po prostu chcę ci uświadomić, że działając w ten sposób, narażasz się na samotne macierzyństwo, które, bądźmy szczere, nie należy do łatwych.
– Wiem i rozumiem, że ten pomysł wydaje ci się szalony, ale… – Na krótką chwilę spuściłam wzrok, zatapiając go w drżących dłoniach. – Tak bardzo pragnę dziecka. Nie potrafię o tym nie myśleć. Bezustannie zaczytuję się w poradnikach dla kobiet w ciąży, na ulicy zaglądam do wózków matkom, które mają już przy sobie swoje kruszynki. A ja… Czuję się taka samotna i… – Uciekłam spojrzeniem w bok i wtedy ujrzałam za szybą kawiarni parę z wózkiem dziecięcym. Coś mnie skręciło w środku. Znowu pojawił się dobrze znany żal, a głos podświadomości drwił ze mnie, szepcząc: _Nigdy nie będziesz matką, nigdy nie przytulisz do piersi dziecka_. – Nie potrafię ubrać w słowa tego, co czuję. Po prostu wiem, że dziecko odmieni moje życie na lepsze, sprawi, że poczuję się doceniana, kochana i szczęśliwa. To już ten czas. Mój instynkt macierzyński wręcz mnie o to błaga.
– Zawsze byłaś w gorącej wodzie kąpana. Mam nadzieję, że przemyślałaś całą sytuację i zdajesz sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą wyniknąć z podjętej decyzji.
Cała Poppy. Poprawna i rozważna, zupełnie pozbawiona instynktu macierzyńskiego, dla której dzieci to zło konieczne.
– Być może cię rozczaruję, może przez tę całą sytuację spojrzysz na mnie bardziej krytycznie, ale sama mówiłaś, że najważniejsze w życiu jest realizowanie własnych pragnień, a ja…
– Tak, wiem, pragniesz dziecka. Mówisz o tym od trzech lat. Bezustannie!
Objęłam dłońmi kubek i wbiłam wzrok w piankę, która osiadła na jego ściankach.
– Kocham cię, Ivy. Wiesz o tym. I jeśli zdecydujesz się na realizację tak szalonego pomysłu, jedyne, co mi pozostanie, to zaakceptowanie twojej decyzji. – Poppy uśmiechnęła się smutno, upiła łyk kawy i otarła kciukiem łzę, która jakimś sposobem wydostała się z moich oczu. – Będziesz idealną matką.
– Wiem – powiedziałam, czując, jak wzruszenie ścisnęło mi gardło.
– No dobrze, to kiedy ten wielki dzień i dlaczego tak szybko? – zażartowała, wsuwając do buzi kawałek cytrynowego sernika.
– Jutro. – Uśmiechnęłam się. – Jutro zajdę w ciążę.
– Jasna cholera… – Przewróciła oczami i powachlowała się ręką, jakby temperatura pomieszczenia wzrosła o kilka stopni.
A ja? Poczułam ogromną ulgę, że w końcu podzieliłam się z nią swoją tajemnicą. I ekscytację. Wszak jutro moje życie miało się zmienić o sto osiemdziesiąt stopni. Zdecydowanie byłam gotowa na tę zmianę.
Wychodząc z kawiarni, miałam wrażenie, że unoszę się kilka centymetrów nad ziemią. Długo rozmawiałyśmy o tym, co miało się wydarzyć w najbliższym czasie, a Poppy coraz bardziej miękła. W końcu zapewniła mnie o swoim wsparciu i wymusiła obietnicę, że jeśli urodzi mi się córka, to ona zastrzega sobie prawo do wyboru imienia. I jak jej nie kochać? W całym moim popieprzonym życiu Poppy to jedyna osoba, która nigdy mnie nie zawiodła. Była moim głosem rozsądku i największym krytykiem, a jednocześnie najbardziej kochaną przeze mnie istotą, która zajmowała wyjątkowe miejsce w moim sercu. Życie bez niej byłoby zwyczajnie nudne.
Pośpiesznie przebiegłam na drugą stronę ulicy i pewna siebie wkroczyłam na parking. Szybko przebierając nogami, zmierzałam w stronę samochodu i wciąż uśmiechałam się pod nosem. W pewnej chwili przystanęłam, bo w otchłani torebki nie mogłam znaleźć kluczyków do auta, a gdy w końcu na nie natrafiłam, z drżącym sercem zauważyłam, że ktoś zarysował tylny zderzak mojego mercedesa. Z niedowierzaniem przykucnęłam, by przyjrzeć się zdrapanej farbie, która w kilku miejscach kruszyła się niczym zaschnięta czekolada.
– Co jest, do jasnej cholery – wyszeptałam pod nosem, gdy z przerażeniem dostrzegłam, że zarysowanie ciągnie się przez cały bok, a na drzwiach pasażera widnieje efektowne wgniecenie. Jakaś fala nieprawdopodobnej złości zalała mnie od wewnątrz, sprawiając, że zrobiło mi się słabo. Ściągnęłam z ramienia torebkę, którą postawiłam na dachu samochodu, a gdy dostrzegłam pęknięte lusterko, ze złości i bezradności, klnąc pod nosem, uderzyłam ręką w miejsce tuż obok głębokiego wgniecenia.
– Przepraszam, co też pani wyprawia?
Dobiegł mnie tubalny, męski głos, więc zupełnie machinalnie spojrzałam przez ramię i zobaczyłam eleganckiego mężczyznę. Ubrany był w markowy garnitur, w jednej ręce trzymał neseser, a w drugiej telefon przyłożony do ucha.
– Nic ci do tego. Zajmij się swoimi sprawami – wyplułam z siebie, nie sądząc, że to usłyszy. Pragnąc odzyskać spokój, oparłam obie dłonie o okno samochodu, w myślach licząc do pięciu. Nie chciałam słuchać krytyki pod swoim adresem. Miałam prawo się złościć, wszak samochód wyglądał makabrycznie, a przede mną rozciągała się perspektywa skorzystania z usług mechanika.
– Ale to jest moja sprawa – odezwał się, wyraźnie poruszony.
A jednak usłyszał!
Podszedł tak blisko, że zapach jego perfum przyjemnie zatańczył w moich nozdrzach. Był wysoki i śniady, z włosami elegancko zaczesanymi na bok, z wygolonym przedziałkiem. W jego rysach bez problemu można było dostrzec ślady azjatyckich przodków, co mogło się podobać kobietom. Stanowił idealny przykład mężczyzny, który rozkochiwał w sobie niewiasty, a potem je porzucał, na przykład w sylwestrowy wieczór. Cholerny męski osobnik w perfekcyjnie skrojonym garniturze.
– Oddzwonię za chwilę – rzucił do telefonu i zakończywszy rozmowę, wsunął komórkę do wewnętrznej kieszeni marynarki. – Nie może się pani zachowywać w ten sposób. – Pogroził mi palcem niczym czteroletniej dziewczynce.
– Serio? – zaśmiałam się, odrzucając głowę do tyłu. – Posłuchaj mnie, eleganciku. Żaden mężczyzna w tym kraju nie będzie mi mówił, co mogę, a czego nie. Zrozumiałeś? – Kilkakrotnie dźgnęłam palcem wskazującym dzielącą nas przestrzeń. – I jeśli mam ochotę stać na parkingu i okładać dłońmi samochód, będę tak robiła, bez względu na to, czy takim jak ty to się podoba, czy też nie. A tobie gówno do tego! – Dumnie uniosłam podbródek, dając mu do zrozumienia, że nie powinien kontynuować rozmowy, ale on, ku mojemu zaskoczeniu, poczerwieniał na twarzy jak ktoś, kto za chwilę ma wybuchnąć. Piękna czerwień najpierw zalała jego policzki, a wkrótce całą twarz.
– Jesteś odurzona? – spytał, uważnie lustrując moje oczy.
Aha, przeszliśmy na ty! – pomyślałam.
– Co? Nie! Skąd ci to przyszło do głowy? – Zmarszczyłam groźnie brwi.
– Zachowujesz się, jakbyś była niepoczytalna.
– Pff! – parsknęłam śmiechem. – Sam jesteś niepoczytalny.
Mężczyzna przejechał dłonią po gładko ogolonej brodzie i zmierzył mnie wzrokiem z góry do dołu. Nacisnęłam guzik na pilocie, a następnie złapałam za klamkę, by wślizgnąć się do wnętrza auta. Nic z tego. Drzwi się nie otworzyły, a ja z otępieniem wpatrywałam się w pilota, który nie reagował. Pieprzona bateria znowu się rozładowała! Jeszcze raz szarpnęłam klamką, tym razem bardziej stanowczo, z nadzieją, że to pomoże. A gdy to nie przyniosło efektu, podjęłam próbę włożenia kluczyka do zamka.
– Kobieto, zostaw te drzwi w spokoju, bo za chwilę stracę cierpliwość. – Męski głos rezonował w powietrzu, niosąc się echem po zimnej i szarej przestrzeni parkingu. Ostentacyjnie się rozejrzałam, w nadziei, że monitoring obejmuje miejsce, w którym się znajdowaliśmy, i gdy już zacznę machać rękoma w przypływie paniki, ktoś mnie zauważy i ruszy z pomocą.
– Możesz się ode mnie odpieprzyć?! – krzyknęłam, tracąc cierpliwość.
– Proszę? – Mężczyzna zmarszczył brwi i zbliżył się jeszcze bardziej.
– Spytałam, czy możesz się ode mnie odpieprzyć? Czego nie zrozumiałeś? – warknęłam, wciąż próbując wepchnąć ten cholerny kluczyk w zamek drzwi.
Mężczyzna chwycił mnie za nadgarstek, szarpnął moją ręką i pociągnął w stronę tyłu samochodu, wciskając przy tym należącą do mnie torebkę wprost w moje ręce.
– Hej, co ty robisz? Za chwilę zacznę wrzeszczeć, ile fabryka dała! Puść mnie! Natychmiast!
No i puścił. Następnie zanurkował ręką w kieszeni marynarki, wyciągnął z niej pilota i jakby nigdy nic skierował go w stronę auta, które zaświeciło pomarańczowymi światłami.
Nogi się pode mną ugięły, gdy uświadomiłam sobie, że mercedes, nad którym tak bardzo się trzęsłam, nie należał do mnie. Jak zahipnotyzowana obserwowałam mężczyznę, który wrzucił swój neseser na tylny fotel pasażera, następnie wsiadł do auta i bez słowa rozpoczął manewr cofania. Odskoczyłam na bok, w myślach układając jakieś szybkie przeprosiny, które niewątpliwie powinnam wydukać. Auto się zatrzymało i już miałam zacząć się kajać za swoje zachowanie, gdy z ust mężczyzny usłyszałam tylko: _Wariatka!_. Patrzyłam, jak nieśpiesznie kierował się w stronę barierek, a gdy wyjechał z parkingu, ze świstem wypuściłam z płuc wstrzymywane od dłuższej chwili powietrze. Zarzuciłam torebkę na ramię i ruszyłam przed siebie w poszukiwaniu swojego samochodu. Znalazłam go zaledwie kilka metrów dalej. W nienaruszonym stanie. Szydzącego z mojej głupoty.