Niepokorna żona - ebook
Niepokorna żona - ebook
Khalil jest następcą tronu Al Ankhary, jednak większość czasu spędza w Nowym Jorku. To tutaj ma siedzibę jego firma. Zostaje niespodziewanie wezwany przez ojca do ojczyzny, by wypełnić ważną misję. Ma eskortować Laylę, córkę władcy sąsiedniego państwa, do narzeczonego. Jednak Laylę, wychowaną na Zachodzie, niewiele obchodzi racja stanu. Nie zgadza się na zaaranżowany związek. Khalil proponuje Layli pomoc. Wywozi ją po kryjomu do Paryża i przekonuje, że dla własnego bezpieczeństwa powinna zostać jego żoną…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1249-6 |
Rozmiar pliku: | 715 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Khalil stał na tarasie przed salą balową wpatrzony w morze i ciągnącą się w dal plażę. Na czarnym niebie srebrzył się półkolisty księżyc i migotały gwiazdy.
Przez uchylone drzwi dobiegały ciche dźwięki sączącej się muzyki i gwar wesołych rozmów.
Stał samotnie, zdenerwowany i spięty.
Wieczór był upojny, a widok zachwycający, ale przecież nie przyleciał do Al Ankhary, by zaznać przyjemności. Ściągnięto go pilnie w ważnej sprawie. Wciąż nie miał pojęcia, o co chodziło, bo wszyscy nabrali wody w usta.
To jego kraj, wszystko tu doskonale znał. Wielki mauretański pałac. Biały piasek. Bezkresne morze. Tutaj, w tym pałacu, przyszedł na świat. Jest potomkiem władców Al Ankhary. Jego naród jest odwieczny jak morze i ponadczasowy jak pustynia. Tak głosi legenda. Niegdyś naród wojowników, dziś walczy o swoje miejsce w nowym, zupełnie odmienionym świecie.
Khalil należał do obu tych światów. Sercem zawsze będzie tutaj, w surowej i pięknej ojczyźnie, lecz jego życie jest teraz w Nowym Jorku, gdzie spędził ostatnie dziesięć lat.
Po jego surowej, regularnej twarzy przemknął cień.
Przyleciał do Al Ankhary wczesnym rankiem, pilnie wezwany przez ojca. Termin był wyjątkowo niefortunny, jednak Khalil podporządkował się bez słowa sprzeciwu. Wprawdzie nie zgadzał się z wieloma tradycyjnymi przekonaniami, lecz szacunek względem ojca był dla niego rzeczą świętą.
Fakt, że ojciec jest sułtanem, dodatkowo wzmacniał wagę wezwania.
Przeczytał mejla, zaklął pod nosem i zadzwonił, by przygotowano do lotu jego prywatny odrzutowiec. Zostawił wartą miliardy umowę, a w łóżku nową kochankę. Kilka godzin później wysiadł z samolotu, gotowy stawić czoła problemom…
Ku jego zdumieniu powitano go zwyczajnie, jakby nigdy nic.
Szejk Khalil al Kadar, Następca Tronu Al Ankhary, Obrońca Narodu, Spadkobierca Lwa z Mieczem i tuzina innych przebrzmiałych tytułów wsunął ręce w kieszenie i westchnął z irytacją.
Ojciec otoczony gromadą ministrów powitał go ciepło.
– Doskonale, mój synu. Zjawiłeś się bardzo szybko.
– Oczywiście, ojcze. Przecież chodzi o sprawę niecierpiącą zwłoki.
– Tak, tak. – Jeden z urzędników podsunął się bliżej i szepnął coś sułtanowi na ucho. Sułtan skinął głową, klepnął syna po ramieniu. – Ale teraz mam do załatwienia ważną rzecz.
– A ta pilna sprawa?
– Zajmiemy się tym trochę później – rzekł sułtan i odszedł.
„Trochę później” przeciągało się z godziny na godzinę, a wraz z upływem czasu ciekawość Khalila zmieniła się w niecierpliwość, potem w rosnącą irytację. Fatalny nastrój nie opuścił go nawet wtedy, gdy po południu osobisty sekretarz ojca zapukał do jego apartamentu i zaprosił do udziału w uroczystej oficjalnej kolacji.
Już na samo wspomnienie Khalil zacisnął szczękę.
Co to za „nagląca” sprawa, skoro mają o niej rozmawiać w obecności dwustu osób?
Podczas kolacji starał się panować nad emocjami, lecz gniew wciąż w nim narastał. Wreszcie wymówił się grzecznie i wyszedł na taras. Przechadzał się, co i raz spoglądając na zegarek i zastanawiając się, o co, do diabła, tu chodzi i co…
Co tam się dzieje?
Z cienia wynurzyła się jakaś postać. Poruszając się szybko, szła plażą prosto do morza. Khalil zmarszczył czoło. Kto to mógł być? Jest późno. Poza tym to teren władcy, zastrzeżony dla innych, również dla służby pałacowej. I bardzo starannie strzeżony.
To ktoś z gości? Nie, to wykluczone. Tajemnicza postać miała na sobie galabiję z kapturem, strój przeznaczony dla mężczyzn. Na dzisiejszej kolacji wszyscy panowie byli w ciemnych wieczorowych garniturach.
Khalil podszedł do barierki.
Sądząc po szczupłej sylwetce, to nie był mężczyzna. Czyli chłopiec. Ktoś ze służby. Wyszedł się przejść? Dziwne, bo wszyscy doskonale wiedzą, że wstęp na teren sułtana jest wzbroniony.
Chłopiec zatrzymał się na granicy piasku i wody. Khalil przymrużył oczy. Czy mu się tylko wydaje, że chłopak jest spięty, nienaturalnie wyprostowany?
Chłopiec postąpił krok do przodu. Nadbiegająca fala uderzyła o jego kostki. Zawirowała wokół nóg, zmoczyła skraj galabii, okręcając tkaninę.
Do licha, co ten chłopak chce zrobić?
Idiotyczne pytanie. Chłopiec powoli wchodził coraz dalej. A przecież kilka metrów od brzegu łagodne dno urywało się gwałtownie i w głębinie często kłębiły się wygłodniałe rekiny ludojady.
Khalil zaklął, przeszedł przez barierkę i zeskoczył na piasek.
Kiedy Layla wymykała się przez drzwi haremu, serce biło jej tak głośno, że umierała z trwogi, że zaraz ją wszyscy usłyszą.
Wręcz nie wierzyła, że tyle się jej udało.
Nikt z pilnujących niczego nie zauważył. Niby nie była pod strażą, a dwie kobiety, które ani na chwilę nie spuszczały jej z oczu, według ojca były jej służącymi. Kiedy z gniewem dociekała, kim w takim razie jest trzeci „służący”, potężny drab z bliznami na twarzy i brakującymi zębami, ojciec wyjaśnił, że Ahmet ją chroni.
– Al Ankhara wygląda jak bajkowa kraina, ale rzeczywistość jest inna – dodał.
Miał rację. Al Ankhara, ozdobiona arkadami i strzelającymi w niebo minaretami, do złudzenia przypominała scenerię „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, jednak prawda o niej była zupełnie inna. To, co się wydarzyło w ciągu kilku ostatnich dni, dobitnie o tym świadczyło.
Teraz nie chciała do tego wracać.
Musi skoncentrować się na ucieczce. Tylko jak stąd uciec?
Trzymano ją w odległej części pałacu. Kiedyś musiało być tu naprawdę pięknie, lecz teraz marmurowe posadzki zmatowiały, wydeptane jedwabne kobierce straciły dawny czar, brud pokrywał ściany. Okna wychodzące na bezludną plażę były osłonięte misternie kutymi kratami. Drzwi prowadzące do pałacu były zaryglowane, a drugich, na plażę, chyba nie otwierano od dobrych stu lat.
Była w pułapce bez wyjścia.
Nagle, tuż przed zachodem słońca, szczęście się do niej uśmiechnęło.
Na morzu pojawił się statek. Jacht, mówiąc dokładniej. Przybił do brzegu i przycumował. Dzieliło ją od niego jakieś dwieście, może trzysta metrów. Może trochę więcej, ale co to za odległość dla zdesperowanej kobiety? Adrenalina dodaje sił…
Tylko jak się stąd wydostać? Dwadzieścia minut później znała odpowiedź.
Posłuży się spinką do włosów.
Nie była to zwyczajna spinka, jakie są w każdym sklepie, lecz masywna, z mosiądzu lub z miedzi. Albo ze złota, to też możliwe. Choć teraz najbardziej liczyły się jej wielkość i wytrzymałość…
Spróbuje wyważyć nią zamek, gdy tylko jej obstawa pójdzie spać. Jakie szczęście, że naoglądała się starych filmów, w których dzielne bohaterki posługiwały się spinkami od kapelusza.
Wsunęła spinkę w szczelinę w spękanym murze i czekała.
Strażniczki przyniosły jej talerz z jedzeniem i poszły do Ahmeta. Kiedy wróciły, wykąpały ją, wytarły i napudrowały. Chciały ubrać ją w nocną koszulę, lecz Layla pokazała na migi, że jest jej zimno.
Kobiety zaśmiały się rechotliwie. Śmieszyła je. Wyśmiewały jej jasne włosy, niebieskie oczy, bladą karnację i chude – według ich oceny – ciało. Teraz też je rozbawiła, bo przecież było gorąco.
Ubrały ją w galabiję.
– Teraz śpij – rozkazała strażniczka i Layla posłusznie odeszła do przeznaczonej dla niej alkowy.
Odczekała do chwili, kiedy jej gnębiciele usnęli. Wsłuchując się w głośne chrapanie, na palcach przemknęła do zamkniętych drzwi.
Kilka minut mocowała się z zamkiem, podważając go spinką na różne sposoby. Wreszcie ustąpił. Była wolna.
Chciała rzucić się pędem do ucieczki, jednak musiała postępować ostrożnie. Ktoś może wyjrzeć przez okno i spostrzec biegnącą postać. Nie może wzbudzić podejrzeń. Równym krokiem podeszła do morza. Przez chwilę rozważała, czy zrzucić z siebie ten arabski strój, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Nie wiadomo, kto jest na pokładzie kołyszącego się na wodzie jachtu. Zrobiła krok naprzód i weszła do wody…
Coś wpadło na nią z tyłu.
Coś dużego. Silnego.
Mężczyzna.
Poczuła zaciskające się wokół niej mocne ramiona. Straciła grunt pod nogami. Krzyknęła, przepełniona wściekłością przemieszaną ze strachem. Jak ten Ahmet zdołał tak błyskawicznie ją złapać?
Tylko że to nie był Ahmet.
Trzymający ją mężczyzna był szczupły i muskularny, przeciwieństwo otyłego Ahmeta. Miał mocne, muskularne ramiona. Ahmet wydzielał paskudną woń tłuszczu i potu, zaś człowiek, któremu bezskutecznie próbowała się wyrwać, pachniał morską bryzą i drogą wodą kolońską.
Nie zostanie oddana za żonę tłustemu zbirowi, uzmysłowiła sobie z niedowierzającym zdumieniem, lecz zgwałcona przez tego muskularnego, pachnącego czystością nieznajomego.
Przestała myśleć i zaczęła krzyczeć.
Rozpaczliwy krzyk wwiercił mu się w uszy.
Kobieta? Ta szarpiąca się z nim jak dzikie zwierzę istota to nie jest chłopiec, ale kobieta.
Trzymał ją w powietrzu, przyciskając do siebie. Wierzgała i wyrywała się rozpaczliwie. Kaptur zsunął się jej z głowy i rozpuszczone, jedwabiste włosy smagały go teraz po twarzy. Czuł pod palcami miękkość jej piersi.
Na Isztar, co tu się dzieje?
Nie pora tego dociekać. Chce się wyrwać i uciec, proszę bardzo. Puści ją, gdy tylko przestanie się szarpać i kopać go obcasami.
Szczupła i drobna. Nabite, jędrne ciało. Miłe w dotyku. I tak blisko, że mimowolnie na nią reaguje.
– Bass – prychnął. – Bass!
Równie dobrze mógł uspokajać rozwścieczonego tygrysa. Zamruczał gniewnie, przycisnął ją mocniej i przysunął usta do ucha.
– Szismak! – rozkazał.
Nie odpowiedziała, lecz czego mógł się spodziewać? Jednak powinien spytać, kim ona jest, jak się nazywa.
Szarpali się na piasku. Kobieta wyrywała się rozpaczliwie, on starał się zdusić w sobie…
Czy całkiem stracił rozum? Ta kobieta weszła na zakazany teren. Czego tu szukała? Jak ominęła bramki i strażników? Przyszła popływać przy księżycu? Czy może chciała się zabić?
Odwrócił się, bo dobiegł go odgłos biegnących stóp. Dwie masywne kobiety i wielki mężczyzna pędzili w ich stronę.
W ręku mężczyzny błysnęło ostrze.
– Rzuć to! – warknął Khalil po arabsku.
Mężczyzna stanął jak wryty, wlepił w niego rozszerzone oczy, pobladł i padł na ziemię. Strażniczki zrobiły to samo.
Przez chwilę nikt się nie poruszył, nawet kobieta, którą trzymał w ramionach. Stwierdził to z ponurą satysfakcją. Obrócił ją do siebie i postawił na piasku.
Oparł ręce na biodrach i wygłosił przemowę, z której Layla nie zrozumiała ani słowa. W ogóle niczego nie rozumiała. Dlaczego jej prześladowcy leżeli u stóp tego człowieka, korząc się przed szaleńcem, który ją zaatakował?
Nabrała powietrza, odgarnęła z twarzy mokre włosy i wyrzuciła z siebie dwie z trzech arabskich obelg, jakie znała, choć nie do końca rozumiała.
– Ibn Al-Himar! Inta khaywan!
Jedna ze strażniczek wydała zduszony pisk, druga jęknęła. Ahmet poderwał się na kolana, lecz nieznajomy powstrzymał go gestem.
Chwycił ją za nadgarstek i wykręcił jej rękę do tyłu.
– Szismak! – warknął, pochylając głowę, by jego oczy znalazły się na wysokości jej oczu.
Co to znaczy? Nie zna arabskiego. Jedyne, co mogła zrobić, to wyzywająco unieść brodę i rzucić mu w twarz ostatnią zniewagę.
– Szismak – wycedziła przez zęby. – Yakhreb beytak!
Nie wiedziała, co to było, ale trafiła celnie.
Mężczyzna patrzył na nią jak na kogoś niespełna rozumu. Kobiety zakryły twarze rękami. Ahmet poderwał się na równe nogi i już wyciągał po nią ręce.
Nieznajomy rzucił mu jakieś słowo i Ahmet natychmiast padł na ziemię.
Zaległa cisza. Słychać było tylko cichy plusk fal rozbijających się na piasku. Prześladowca mocniej zacisnął palce na jej przegubie, jeszcze wyżej podciągnął jej wykręconą rękę. Zabrakło jej powietrza.
Może jednak nie zamierza mnie zgwałcić? – przebiegło jej przez myśl.
Może ją po prostu zabije.
Miała dość. Przez te ostatnie kilka dni żyła w strachu, lecz nie umarła. Uniosła głowę i powtórzyła arabskie obelgi. Tym razem wolno, dla lepszego efektu.
I uśmiechnęła się promiennie.
Mężczyzna niebezpiecznie zwęził oczy.
– Kelbeh – warknął. Położył wielką dłoń na jej piersi i pchnął ją.
Layla krzyknęła, zamachała rękami i upadła na mokry piasek.
Trójka strażników zarechotała.
Nieznajomy milczał. Patrzył na nią z twarzą bez wyrazu. Layla zaczęła się podnosić. Drżała ze złości i przerażenia. Nie odrywała od niego oczu.
Mężczyzna rzucił jakieś ostre słowo i śmiech się urwał. Znowu coś powiedział. Kobiety i Ahmet podnieśli się z ziemi. Popatrzyli po sobie i jedna z kobiet zaczęła cicho mówić, wskazując na Laylę. Nieznajomy o coś zapytał, strażniczka skinęła głową. Dalej coś mówili.
Kiedy skończyli, mężczyzna obrócił się, skrzyżował ramiona i obrzucił Laylę badawczym spojrzeniem.
Po raz pierwszy zauważyła jego wygląd. Wysoki, barczysty, długonogi. Ubrany w czarny garnitur, nie w galabiję. Gęste ciemne włosy. Nie widziała koloru głęboko osadzonych oczu. Twarz o surowej, męskiej urodzie.
Piękna i dzika jednocześnie.
Przesunął po niej powolnym, taksującym spojrzeniem. Zrobił to z premedytacją, czuła to instynktownie. Mokra tkanina oblepiała ciało, podkreślając kształty, niczego nie ukrywając.
Jęknęła cicho. Nieznajomy popatrzył jej prosto w oczy. Od tego, co w nich ujrzała, zrobiło się jej gorąco. To ją przeraziło.
Szum morza, powiew bryzy… wszystko nagle zbladło i zniknęło. Jego usta wygięły się w uśmiechu. W uśmiechu, który kobiety zawsze rozumieją. U siebie w domu wiedziała, jak radzić sobie z takimi uśmiechami.
Tutaj jedyne, co mogła zrobić, to szybko cofnąć się o krok.
Na nic to się nie zdało.
Pochwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Potknęła się i upadła na niego, znów na to twarde, muskularne ciało. Czuła jego dłoń przesuwającą się po jej plecach…
Głośno wypuściła powietrze, gdy podciągnął ją w górę i przygarnął mocno do siebie. Zachwiała się.
Powiedział coś cicho. Nie rozumiała słów, lecz przesłanie było jednoznaczne. Pochylił się ku niej, zanurzył palce w jej włosach i odciągnął jej głowę w tył, by popatrzyła na niego.
– Nie. – Chciała powiedzieć to z mocą, nie drżącym szeptem, lecz sposób, w jaki na nią patrzył, dotyk jego palców we włosach, jego zapach pomieszany z intensywnym zapachem morza…
Serce jej waliło.
W milczeniu patrzyli na siebie; zdawało się, że to trwa całą wieczność. Jakiś mięsień zadrgał na jego twarzy. Nieznajomy puścił ją, zdjął marynarkę i okrył jej ramiona. Otuliła się nią odruchowo, zatapiając w ciepłym zapachu, jego zapachu. Mężczyzna położył ręce na jej barkach i popchnął ją do przodu, prosto w rozłożone ramiona jednej z kobiet.
Odwrócił się i powoli odszedł plażą, aż rozpłynął się w ciemności.