Niepoprawny układ - ebook
Niepoprawny układ - ebook
Nina tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie, a uczucie, które kiedyś łączyło ja z mężem, zastąpiły wzajemne pretensje i kłótnie. Adam zajęty pięciem się po szczeblach kariery, chętniej poświęca uwagę innym kobietom, niż własnej żonie.
Spotkanie z Mikołajem sprawia, ze Nina na nowo odkrywa swoja kobiecość i stłumione pożądanie. Płomienny flirt z sąsiadem szybko przeradza się w romans, choć różnica wieku budzi w kobiecie wiele wątpliwości. Zwłaszcza że otoczenie niezbyt przychylnie patrzy na tę znajomość...
Ile kosztować będą Nine chwile zapomnienia z Mikołajem? Jak szybko jej nudne i przewidywalne
życie Niny, zmieni się nie do poznania?
„Niepoprawny układ” to historia o miłości. Tej, która przeminęła, i tej która potrafi rozpalić nawet najbardziej zranione serce.
Katarzyna Muszyńska – autorka powieści fantastycznych i romansów.
Swoja karierę pisarską rozpoczęła od wydania osadzonych w świecie Płaskowyżu Tajemnicy Avinionu i Buntu. W 2020 roku ukazała się jej trzecia powieść Zielarka, a następnie Karczmarka oraz Uzdrowicielka, tworzące razem słowiańską serie. Jest autorka także romantycznych historii jak Wytrwaj przy mnie, Listy w kolorze purpury, To, co utracone, Gwiazda, która zgasła oraz Randka z arlo. Rodowita bydgoszczanka, absolwentka Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego na kierunku dziennikarstwo i komunikacja społeczna. Większość życia zawodowego spędziła w bydgoskich redakcjach, obecnie swoja kreatywność wykorzystuje na co dzien jako specjalistka ds. marketingu.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8231-488-5 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Byłam spóźniona, i to solidnie. Uciekł mi autobus, kierowcy taksówek, boltów i innych uberów najwidoczniej zrobili sobie przerwę w tym samym czasie, ponieważ nie udało mi się zamówić żadnego transportu, do tego oblałam swoją jedwabną bluzkę kawą, a w pracy pomyliłam zamówienia i wysłałam towar nie do tych klientów. Może i nie byłoby z tym problemu, gdyby jedna z przesyłek nie leciała właśnie do Chin, a druga do Meksyku. Odkręcenie tego zajęło mi pół dnia i kosztowało sporo nerwów. Sumując to wszystko, wychodziło, że nieszczęścia wcale nie chodziły parami, ale atakowały grupami.
Gdy w końcu udało mi się wysiąść na przystanku na Górzyskowie, otoczyły mnie ciemności. Pewnie gdybym się tak bardzo nie spieszyła, zauważyłabym, że połowa ulicznych latarni na naszym osiedlu się nie świeci i może wybrałabym bezpieczniejszą, ale dłuższą trasę biegnącą obok marketu i oświetlonego placu zabaw. Ale jak już wspominałam, to nie był mój dzień i jeśli tylko coś mogło się spieprzyć, to właśnie się tak działo.
Skręciłam w boczną uliczkę prowadzącą przez niewielki, ale gęsto zadrzewiony park i przyspieszyłam. Telefon znowu zapiszczał, informując o nadchodzącej wiadomości. Nie musiałam nawet patrzeć na wyświetlacz, aby wiedzieć, że pisał mój wściekły mąż, który zaprosił szefa na kolację. Kolację, która zaczęła się w naszym mieszkaniu pół godziny temu beze mnie. Gdy już się dowiedziałam, że nie ma szans, abym zerwała się szybciej z pracy, zamówiłam dwa zestawy sushi, które wystarczyło wyjąć z opakowania i przełożyć na półmiski. Wiedziałam, że z tym zadaniem Adam nie powinien mieć trudności, ale jednak nie ominęły mnie teksty typu: „Na ciebie nigdy nie można liczyć, jeden raz o coś cię proszę, a ty i tak nawalasz” i tym podobne. Przez sześć lat naszego małżeństwa zdołałam już do nich przywyknąć.
Przyspieszyłam, przeklinając wszystko i wszystkich, i jeszcze raz zerknęłam na zegarek, który niechybnie wskazywał dwudziestą trzydzieści. Gdybym bardziej skupiła się na otoczeniu, zauważyłabym ich wcześniej. Ale zbyt mocno pochłonęło mnie użalanie się nad własnym losem, bym mogła w porę dostrzec niebezpieczeństwo – gdy jeszcze można było się jakoś wywinąć.
Jakiś dresiarz zastąpił mi drogę.
– Dokąd to, laluniu?
Zatrzymałam się, zaskoczona jego nagłym pojawieniem się. W pierwszym odruchu chciałam go zignorować, wyminąć i łudzić się, że zrezygnuje z tego, co sobie umyślił, ale oczywiście wszechświat miał inny plan.
– Nie tak prędko. – Jego kompan wyrósł jak spod ziemi, uniemożliwiając mi przejście.
– Niebezpiecznie tak się szlajać o tej porze – zawtórował mu trzeci, którego twarz skrywał ciemny kaptur.
Szybko oceniłam po stroju, że miałam przyjemność z miłośnikami jednej z miejscowych drużyn piłkarskich. Każdy z nich trzymał w dłoni puszkę taniego piwa, a sądząc po tym, jak cuchnęli, sporo musieli już w siebie wlać.
– Nie szukam kłopotów – odparłam grzecznie, bo jeszcze tliły się we mnie resztki nadziei, że jakoś to będzie.
– To masz problem, bo właśnie same cię znalazły – przemówił ten pierwszy i wyrwał mi torebkę.
– Hej! Oddawaj! – wykrzyknęłam i machnęłam ręką, co, zważywszy na to, że byli ode mnie o głowę wyżsi i ważyli tak ze trzy razy tyle co ja, wydawało się żałosną formą obrony.
Co niby mogłam im zrobić? Oczywiście miałam żelowy gaz pieprzowy, ale tkwił w torebce, która z kolei znajdowała się poza moim zasięgiem. Poczułam nieprzyjemne dreszcze na przedramionach. Strach powoli przejmował nade mną kontrolę.
– Trochę stara, ale nawet całkiem, całkiem – mruknął najmniejszy z tego grona, wlepiając we mnie wzrok.
– Nie mam pieniędzy, naprawdę kiepsko trafiliście. – Spróbowałam w ten sposób.
– Pierdolisz, coś tam pewnie masz. – Ich przywódca, jak go nazwałam w myślach, właśnie wyrzucał zawartość mojej torby na ziemię.
– Może się zabawimy?
Poczułam zaciskające się na przegubie palce. Szarpnęłam się do tyłu, ale tylko wywołałam tym śmiech napastników.
– Co tam chowasz pod tym płaszczykiem, laleczko? Obiecuję, że może nam być przyjemnie…
– Kurwa, serio chcesz ją wyruchać? – Ten w kapturze się wykrzywił.
– Niezła dupa – przytaknął napastnik, a mnie oblał zimny pot.
Spróbowałam ponownie się uwolnić, ale z marnym skutkiem.
Jak na złość nikogo nie było w pobliżu – zresztą nawet gdyby jacyś ludzie również postanowili pospacerować po parku, to i tak by mi nie pomogli. Tutaj każdy raczej pilnował własnego nosa. Wpadłam w panikę i zaczęłam mocniej się szamotać, czym rozbawiłam trzymającego mnie draba. Głos uwiązł mi w gardle i nawet nie miałam sił wrzeszczeć. Zdawałoby się, że w takim momencie powinien zadziałać instynkt samozachowawczy, ale tym razem lekko przysnął. Zachłysnęłam się zimnym powietrzem, gdy ręka mężczyzny zaczęła wślizgiwać się pomiędzy materiał mojego płaszcza na wysokości biustu.
– Zabieraj od niej łapy. – Między nas wdarł się lodowaty głos.
Odwróciłam się i z ulgą zobaczyłam zbliżającą się postać. Chłopak, wysoki i szczupły, musiał być sporo młodszy ode mnie. Miał zaciętą minę, która wyrażała jedynie furię. Szedł energicznym krokiem, zaciskając pięści.
– Na chuj się wpierdalasz? Życie ci niemiłe? – odpyskował dres z moją torebką.
Nic więcej nie zdążył dodać, gdyż blondyn rozkwasił mu nos. Najwidoczniej mój obrońca trenował jakieś sporty walki, ponieważ bez trudu rozprawił się z trójką napastników. Byłam tak przestraszona tym wszystkim, co właśnie rozgrywało się na moich oczach, że zastygłam niczym posąg. Stałam nieruchomo, wpatrując się w bijatykę, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu – nawet gdy obślizgłe palce przestały mnie obmacywać, a ich właściciel leżał na ziemi, cicho pojękując i trzymając się za brzuch.
Odgłosy szamotaniny ustały, zastąpił je dźwięk pospiesznie stawianych kroków. Jeden z uciekających wyraźnie kulał, drugi trzymał się za żebra, a tego, który planował się ze mną „zabawić”, musiał prowadzić jego kompan, ponieważ oberwał zdecydowanie najmocniej.
– Dziękuję… Naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć. – Wyrwałam się z tego transu i schyliłam, aby pozbierać rozrzuconą na ścieżce zawartość torebki.
– Nie jesteś zbyt kumata – warknął chłopak z irytacją.
Aż zamrugałam zdziwiona. Najpierw mnie obronił, a teraz miał zamiar obrażać?
– Nie rozumiem… – zająknęłam się.
Podniosłam wzrok i napotkałam jasne spojrzenie. Nieznajomy był po dwudziestce, miał nieco dłuższe, kręcone włosy oraz wygolone boki – zgodnie z panującą obecnie modą.
– Kto o zdrowych zmysłach pcha się po zmroku do parku? Czy ty wiesz, co te zjeby chciały zrobić? – wypluwał opryskliwe słowa i kręcił z niedowierzaniem głową. – Totalna idiotka! – prychnął na koniec.
A mnie zamurowało.
Po prostu kucałam i się na niego gapiłam, nie bardzo wiedząc, co zrobić.
– Ja pierdolę – zaklął i przyklęknął przy mnie, po czym podniósł pomadkę i wrzucił ją do torebki. Następnie zebrał chusteczki, etui na okulary oraz telefon i je także zapakował.
Miał tatuaż na dłoni, ale nie udało mi się rozszyfrować wzoru, a także kolczyk w prawej brwi. Jednak to podrapane i zaczerwienione kostki przykuły moją uwagę.
Gdy pozbieraliśmy wszystkie rzeczy, włącznie z tym nieszczęsnym gazem pieprzowym, niepewnie się podniosłam.
– Jeszcze raz dziękuję – wyjąkałam oszołomiona.
– Nic ci nie jest? – dodał, spoglądając na mnie łagodniej.
– Nie. Jestem cała.
– To dobrze.
Znajdował się tak blisko, że speszona spuściłam wzrok, co skwitował rozbawionym parsknięciem.
– Chodź, odprowadzę cię.
– Nie musisz…
Nim zdążyłam powiedzieć coś więcej, pociągnął mnie za rękę. Miał ciepłą dłoń i silny chwyt. Wpatrywałam się w jego plecy, zastanawiając się, kim jest. Od razu zwróciłam uwagę na to, że lekko kulał. Pokonaliśmy jakieś trzysta metrów w milczeniu, ale gdy tylko znaleźliśmy się na oświetlonym chodniku, natychmiast mnie puścił.
– Zrób coś dla mnie i nie łaź sama, gdy jest ciemno. Taka rada dla twojego dobra – rzucił tylko, po czym odszedł w przeciwnym kierunku niż ten, w którym zmierzałam.
Właśnie tak w moim życiu pojawił się Mikołaj – i wszystko się zjebało.ROZDZIAŁ 2
Stałam oszołomiona i odprowadzałam spojrzeniem mojego wybawcę, który maszerował szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie, a po chwili zniknął mi z oczu. Powinnam mu jakoś ładniej podziękować. Zaprosić na kolację albo kupić chociaż flaszkę dobrej whisky w pobliskim monopolowym, choć nawet nie wiedziałam, czy pił alkohol. Mogłam też zapytać go o imię… albo sama się przedstawić. Byłam tak zaskoczona tym wszystkim, co się wydarzyło, że zamiast zwiewać w obawie, że te dresy wrócą, tkwiłam w miejscu.
Z zadumy wyrwał mnie dzwonek telefonu. Sięgnęłam z roztargnieniem do torebki i wygrzebałam komórkę. Bez patrzenia na wyświetlacz przesunęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam nadal nieco ubrudzony ziemią aparat do ucha.
– Tak? – Mój głos brzmiał nienaturalnie i był dziwnie ochrypły.
– Gdzie ty jesteś? – wysyczał Adam. – Ile można wracać z Leśnego?! Przecież twoja firma nie znajduje się w innym mieście.
– Za kilka minut jestem – odparłam i zmusiłam się do postawienia pierwszego kroku w kierunku mieszkania.
Postanowiłam wytłumaczyć się później. Sądząc po tonie, Adam był porządnie wkurzony, i z pewnością w ogóle by mnie nie wysłuchał.
– Ryszard razem z żoną zastanawiają się, co się stało, że cię tu nie ma. Tyle cię nachwaliłem, że jesteś taką idealną gospodynią, a teraz muszę świecić oczami! Pospiesz się z łaski swojej – wyrzucił z siebie, po czym się rozłączył.
Westchnęłam głęboko, starając się nie rozpłakać. Właśnie schodziła ze mnie adrenalina i te wyrzuty były ostatnim, czego potrzebowałam. Powoli ruszyłam i w końcu udało mi się znaleźć na oświetlonej uliczce prowadzącej prosto do bloku, w którym mieszkałam.
Ostatni odcinek drogi niemal przebiegłam. Najwidoczniej instynkt samozachowawczy postanowił zaskoczyć ze sporym opóźnieniem. Wstukałam kod do domofonu i z ulgą znalazłam się na klatce. Od pięciu lat mieszkaliśmy w trzypokojowym apartamencie w jednym z nowych bloków, które wyrastały na Górzyskowie jak grzyby po deszczu. Wjechałam windą na trzecie piętro, a podczas jazdy doprowadziłam do porządku rozczochrane włosy i na szybko poprawiłam makijaż, który po całym dniu nie prezentował się zbyt dobrze. Przed drzwiami wzięłam kilka głębszych oddechów, chociaż zdecydowanie przydałby się kieliszek wódki na odwagę, i weszłam do środka. Od razu dobiegł mnie gwar i głośne śmiechy. Dobrze, że nie było drętwo, ponieważ gdyby kolacja się nie udała, z pewnością ja zostałabym o to obwiniona.
– No jesteś w końcu. – Na mój widok Adam zerwał się z miejsca i podszedł, by mnie objąć.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz tak wylewnie się ze mną przywitał. Czuć było od niego whisky i papierosy. Widocznie postanowił towarzyszyć szefowi w tym zgubnym nałogu, mimo że nie palił już od roku.
– Przepraszam was, ale ten dzień to jakiś koszmar. – Przywołałam swój firmowy uśmiech i skierowałam się do otwartego salonu, nie ściągając nawet płaszcza. – W pracy miałam urwanie głowy, oblałam się kawą, uciekł mi autobus, a do tego jeszcze o mało mnie nie okradli w parku. – Podeszłam, by najpierw przywitać się z Gabrielą, a później podałam dłoń Ryszardowi.
– Nic ci się nie stało? – zapiszczała rudowłosa piękność.
Była dużo młodsza od męża i nie oszczędzała na wizytach w salonach urody. Mimo zamiłowania do medycyny estetycznej nie była wcale płytka, a pod idealną fryzurą, powiększonymi ustami i zoperowaną twarzą kryła się inteligenta kobieta, mająca dużo do powiedzenia.
– Nie, jakiś chłopak ich przepłoszył – dodałam, siląc się na swobodny ton.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – dodał z oburzeniem Adam. – Naprawdę nic ci nie jest? – Natychmiast znalazł się przy mnie i mocno mnie objął.
Gdybym nie znała go tak dobrze, uwierzyłabym, że naprawdę się o mnie martwił. Nasi goście, przynajmniej sądząc po ich minach, dali się nabrać.
– Wszystko dobrze się skończyło. Widzę, że sobie poradziłeś beze mnie? – dodałam, spoglądając na stół z dwoma do połowy opróżnionymi półmiskami.
– A co miałem sobie nie poradzić, kochanie! – Zaśmiał się.
– Doskonale sprawdził się w roli gospodarza – zawtórował mu Ryszard.
– Dajcie mi minutkę, tylko przebiorę tę poplamioną bluzkę i już do was wracam.
Zwinnie oswobodziłam się z objęć męża i skierowałam do znajdującej się na końcu długiego korytarza sypialni. Całe nasze mieszkanie było biało-szare, a o każdy detal zadbała projektantka wnętrz. Osobiście uważałam, że brakowało tu pazura, jakiegoś charakterystycznego elementu, który ożywiłby te sterylne wnętrza, ale, jak usłyszałam któregoś dnia, nie kończyłam architektury, zatem co ja tam wiem.
Podeszłam do przesuwanej szafy, zajmującej całą ścianę, i wyszukałam w niej różowy sweterek. Dobrałam do niego obcisłe jeansy i na szybko upięłam włosy w luźny kok. Gdy się przebierałam, na ramionach zauważyłam siniejące ślady palców.
– Na pewno wszystko w porządku? – W drzwiach stanęła Gabriela. Bacznie mi się przyglądała, gdy wsuwałam na stopy szpilki.
– Tak, ale najadłam się strachu.
– Słonko, może warto to zgłosić? Pamiętasz, jak oni wyglądali? – Przysiadła na łóżku.
– Jak kibole. – Wzruszyłam ramionami. – Sama jestem sobie winna. Po co się pchałam przez ten park.
– Choćbyś szła nago, to i tak nikt nie ma prawa cię skrzywdzić.
Jeszcze nie mogłam jej nazywać przyjaciółką, ale złapałyśmy dobry kontakt i zdarzało się, że wychodziłyśmy razem na zakupy. Poznałyśmy się na jakimś służbowym bankiecie rok wcześniej. Pamiętałam to jak dziś, ponieważ był to debiut Gabi w roli żony Ryszarda – a że od jego rozwodu minęły niespełna trzy miesiące, to ludzie nie szczędzili jej kpiących spojrzeń. Wtedy jako jedyna podeszłam do stojącej nieco na uboczu dziewczyny, wzięłam ją pod rękę i zaprosiłam do naszego stolika.
Rysiu dobiegał pięćdziesiątki i w niczym nie przypominał George’a Clooneya ani Brada Pitta. Miał piwny brzuszek, moim zdaniem strasznego wąsa, ale nadrabiał to zasobnym portfelem i sporym poczuciem humoru. Idealnie nadawał się na dyrektora banku. Na początku trudno było mi uwierzyć, że ta śliczna trzydziestolatka jest z nim z powodu uroku osobistego.
– Dziękuję, że się martwisz, ale jestem tylko trochę roztrzęsiona. Choć gdyby nie ten chłopak, to nie wiem, jak mogłoby się to skończyć. – Aż się wzdrygnęłam na wspomnienie zaciskających się na moich ramionach dłoni.
– Uciekli na jego widok?
– Skąd. Spuścił im niezły łomot.
– Ilu ich było?
– Trzech.
– Trzech i on jeden? – Zrobiła wielkie oczy. – To jakiś ninja czy jak?
– Nie mam pojęcia, ale oberwali porządnie. Może czegoś ich to nauczy.
Naszą rozmowę przerwało głośne pukanie.
– Czy panie do nas dołączą? Jakoś tak smutno się bez was zrobiło. – Adam wyszczerzył się w uśmiechu.
Jeśli tylko chciał, potrafił być uroczy – i to do tego stopnia, że moja rodzina i większość znajomych wprost za nim szaleli, uważając, że złapałam Pana Boga za nogi. Nie wyprowadzałam ich z błędu, nie chcąc słuchać, jaka to jestem niewdzięczna. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ideały nie istniały, ale lubiłam czuć się chcianą, kochaną i czasami rozpieszczaną. W naszym łóżku od miesięcy wiało chłodem, a codzienność zdmuchnęła iskierkę namiętności, która kiedyś się w nas tliła. Przywykłam do tego, że właśnie tak wyglądają małżeństwa z kilkuletnim stażem, i skupiłam się na pracy oraz domowych obowiązkach. Mimo że nie mieliśmy dzieci, na nudę nie narzekałam, ponieważ jedyne, co Adam robił w domu, to wynoszenie śmieci. Cała reszta była na mojej głowie.
– Już idziemy – odparłam, gdy przyciągnął mnie do siebie i cmoknął w szyję. To znaczyło, że alkohol krążył w jego żyłach.
– Jesteś głodna, kochanie? – zapytał, prowadząc mnie do salonu.
– Niespecjalnie. – Jeszcze do końca nie ochłonęłam po tym, co się stało, i zdecydowanie nie byłabym w stanie niczego przełknąć.
Nalałam sobie kieliszek czerwonego wina i starałam się skupić na rozmowie, ale ta jak zwykle dotyczyła pracy. Rozumiałam, że Adam uwielbiał to, co robił, ale słuchanie na okrągło o tym samym było nieco męczące. A zwłaszcza gdy awansował na kierownika regionalnego. Nowe stanowisko wiązało się ze sporą podwyżką, nowiutkim samochodem służbowym i częstymi wyjazdami do innych oddziałów. Nie było tygodnia, aby nie podróżował. Początkowo nie potrafiłam przywyknąć do jego ciągłej nieobecności, ale teraz się przyzwyczaiłam.
– Nina? Słuchasz nas w ogóle? – Adam lekko potrząsnął moim ramieniem.
– Co? – wyrwało mi się, za co natychmiast zostałam zgromiona wzrokiem.
– Na pewno dzisiejsze wydarzenia ją wykończyły. – Gabi stanęła w mojej obronie. – Jutro jest piątek, a z tego, co pamiętam, wszyscy pracujecie, zatem czas na nas.
– Tak, tak, ale się późno zrobiło. – Ryszard zerwał się z krzesła.
Sądząc po jego stanie, nie było szans, aby pojawił się w banku przed dziesiątą. Odruchowo spojrzałam na opróżnioną do połowy butelkę dwunastoletniej aberfeldy.
Gdy za gośćmi zamknęły się drzwi, odetchnęłam z ulgą. Ściągnęłam niewygodne szpilki i opadłam na kanapę, masując obolałe stopy.
– Nie posprzątasz? – Adam popatrzył na mnie z wyrzutem. – Sam musiałem wszystko przygotować, więc mogłabyś chociaż uprzątnąć ze stołu.
Nie miałam sił się z nim dzisiaj kłócić. Dosłownie leciałam z nóg, a jutro czekał mnie ciężki dzień w pracy, ponieważ mieliśmy zaplanowaną potężną wysyłkę do Kanady. Zmusiłam się, aby wstać, i zaczęłam znosić naczynia do kuchni. Podobnie jak reszta mieszkania ta też utrzymana była w bieli. Niejeden raz miałam ochotę wziąć pędzel oraz farbę i pomalować choć jedną ścianę na jakiś wściekły kolor. Dotąd jednak nie odważyłam się tego zrobić.
Włączyłam zmywarkę, przełożyłam sushi do zamykanego pudełka i schowałam je do lodówki. Nalałam sobie kolejny kieliszek wina, po czym wróciłam na kanapę i otuliłam się miękkim kocem. Miałam zamiar włączyć serial na Netflixie i obejrzeć jeden odcinek przed pójściem spać. Na początek jednak przymknęłam powieki, a głowę oparłam o poduszkę.
– Nawet ze mną nie porozmawiasz? – Adam ponownie nade mną stanął. – Mogłabyś chociaż spytać, jak minął mi dzień.
Westchnęłam głęboko i otworzyłam oczy. Mój mąż był lekko wstawiony i wpatrywał się we mnie ze zniecierpliwieniem.
– Jak ci minął dzień? – powtórzyłam jego słowa bez większego entuzjazmu.
– Wiesz co? Nieważne. – Odwrócił się na pięcie i zamknął w sypialni, uprzednio trzasnąwszy drzwiami.ROZDZIAŁ 3
Jak każde piątkowe popołudnie, także to spędzałam w sklepie, robiąc zakupy na cały tydzień. Niespiesznie przechadzałam się pomiędzy regałami, pakując do koszyka warzywa i owoce. Lubiłam gotowanie, a wypróbowywanie nowych przepisów zawsze sprawiało mi radość. Jutro planowałam upiec argentyńskie empanadas, które miałam podać wczoraj, a na niedzielę chciałam przyrządzić nadziewanego kurczaka w brzoskwiniach i zaprosić na obiad mamę. Po śmierci ojca, który zmarł na zawał cztery lata temu, wycofała się i trudno było ją wyciągnąć z domu. Patrzyłam na trzymaną w dłoniach listę i wyciągnęłam rękę w stronę kosza z jabłkami, ale zamiast tego natrafiłam na coś twardego. Zaskoczona przeniosłam wzrok i ze zdumieniem spostrzegłam, że dotykam brzucha. Męskiego brzucha. Osłoniętego kurtką, ale jednak była to czyjaś część ciała.
– Co robisz? – Znajomy głos sprawił, że momentalnie cofnęłam dłoń.
Mój obrońca z parku wpatrywał się we mnie z nieskrywaną ciekawością.
– Ja… przepraszam. To było niechcący – wyjąkałam, oblewając się rumieńcem.
Że też zawsze musiałam robić z siebie widowisko.
– Powiedzmy, że ci wierzę. Tamte są bardziej soczyste.
– Słucham? – Aż zamrugałam zdziwiona.
– Jabłka. Odmiana szampion jest smaczniejsza.
– Tak? – odparłam mało inteligentnie, wpatrzona w niesamowicie błękitne tęczówki chłopaka.
Kojarzyły mi się z barwą oczu psów rasy husky. Zawsze zachwycałam się tymi czworonogami i skrycie o takim marzyłam, ale nie miałam odpowiednich warunków. Trzymanie tak żywiołowych zwierząt w mieszkaniu wydawało mi się barbarzyństwem. Chłopak odchrząknął, a ja w końcu się opamiętałam i uciekłam wzrokiem w bok. Za chwilę naprawdę pomyśli, że coś ze mną nie tak.
– Zdecydowanie ciekawa z ciebie osóbka – parsknął rozbawiony.
Kręcąc głową z niedowierzaniem, odwrócił się, po czym zniknął pomiędzy regałami z konserwami.
Jak to możliwe, że wcześniej nie widziałam go na naszym osiedlu ani razu, a w tak krótkim odstępie czasu ponownie na niego wpadłam? Przeklinając w myślach własne gapiostwo, skierowałam się do kolejnego działu. Nie chciało mi się codziennie zaglądać do piekarni, dlatego kupowałam chleb i bułki na zapas, a następnie je mroziłam. Adam kręcił na to nosem, ale skoro sam nie miał zamiaru ruszyć tyłka do sklepu, musiał przywyknąć. Jeszcze nie oszalałam, aby o szóstej rano latać po ciepłe pieczywo, aby jaśnie pan miał chrupiącą kromkę na śniadanie.
Umówiłam się z nim, że jak będę zbliżać się do kas, zadzwonię, aby mnie odebrał. Wstyd przyznać, ale nie miałam prawa jazdy. W liceum zrobiłam kurs, tak jak większość dzieciaków z klasy, podeszłam nawet do egzaminu. Dziewięć razy. Za każdym razem oblewałam na czymś innym. Najwidoczniej nie byłam stworzona do prowadzenia i zdążyłam się z tym pogodzić. Jak mawiała moja babcia, tak musiało po prostu być.
Wybrałam numer Adama i czekałam, aż odbierze. Po pięciu sygnałach włączyła się poczta głosowa. Rozłączyłam się i spróbowałam ponownie, z tym samym skutkiem. Spojrzałam na wypełniony koszyk, pewna, że nie ma szans, abym doniosła te wszystkie rzeczy do naszego mieszkania. Ciekawe, jak długo będę sterczeć pod marketem, czekając na transport? Kręcąc się pomiędzy sklepowymi alejkami, co jakiś czas wybierałam numer męża, ale nadal nadziewałam się na pocztę. Jeśli uciął sobie drzemkę, zapowiadało się, że spędzę tu sporo czasu. Gdy spał, nie obudziłby go nawet wystrzał z armaty.
Parę razy przeszłam przez dział z artykułami kuchennymi i znalazłam śliczne porcelanowe kubki z namalowanymi na nich polnymi kwiatami. Mimo niedorzecznej ceny – pięćdziesięciu dziewięciu złotych – skusiłam się na dwa. Pół godziny później, gdy byłam w połowie kasowania, zadzwoniła moja komórka.
– No w końcu… Już myślałam, że spędzę tu noc – zażartowałam.
– Przysnęło mi się. Mam już cię zgarnąć?
– Gdybyś był tak uprzejmy… – Mój głos brzmiał znacznie ostrzej, niż planowałam.
– Jezu, o co się tak wkurzasz? Zawsze musisz się do czegoś dojebać – odpyskował i się rozłączył.
To akurat typowe. Sam nawalił, a całą winę i tak zwalał na mnie. Przez osiem lat naszego związku zdołałam się do tego przyzwyczaić, choć musiałam oddać Adamowi to, że przed ślubem doskonale się z tym krył.
Wyszłam z marketu i przystanęłam z boku, obserwując spieszących gdzieś ludzi. Większość na zakupy wybrała się z kimś. Nie pamiętałam, kiedy my ostatni raz wspólnie coś robiliśmy. Nie licząc oczywiście branżowych bankietów, na które Adam zawsze mnie ciągnął. Miałam ładnie wyglądać i się uśmiechać, aby zrobić dobre wrażenie. Nie chadzaliśmy do kina, na randki w restauracji ani nie odwiedzaliśmy wspólnych znajomych. Nasze życie kręciło się wokół pracy. Jego pracy oczywiście.
Czarny mercedes zatrzymał się tuż przy mnie, ale mój mąż nie pofatygował się, aby wysiąść z auta i mi pomóc. Nawet już tego nie oczekiwałam. Przeszłam bliżej bagażnika i zaczęłam pakować do środka zakupy. Nie wiadomo skąd wyrósł przy mnie brudny, zarośnięty facet. Bełkotał coś niewyraźnie, wskazując na sklepowy wózek.
– Nie mamy pieniędzy! – wydarł się Adam, uprzednio uchylając szybę. – Spierdalaj.
Bezdomny popatrzył na niego z niesmakiem, ale się nie przestraszył. Nim sytuacja się zaogniła, pchnęłam w jego stronę obiekt zainteresowania, uśmiechając się przy tym łagodnie.
– Proszę.
– Niech Bóg ma panią w opiece – odparł i pokuśtykał w kierunku zadaszonego miejsca, w którym można było odstawić wózki.
Wsunęłam się na fotel pasażera, gotowa na pogadankę.
Adam mnie nie zawiódł.
– Ty zawsze musisz wszystko robić po swojemu – zaczął.
– Nie zbiedniejemy od tych dwóch złotych.
– Nie chodzi o dwa złote. Potem taki jeden z drugim się przyzwyczają i zamiast wziąć się do roboty, dalej nagabują ludzi, bo w końcu zawsze znajdzie się jakiś leszcz, który da im kasę.
– Możemy już jechać? – spytałam, zapinając pas i ignorując to, jak właśnie mnie nazwał.
Doskonale potrafiłam wyczuć, kiedy był rozdrażniony. Czepiał się więcej, marudził, zachowywał tak, jakby cały świat go skrzywdził tym, że w ogóle istnieje.
– Wyobraź sobie, że te studenciaki spod jedenastki znowu robią remont – warknął, a wtedy zrozumiałam przyczynę jego irytacji.
– Przecież wprowadzili się ze trzy miesiące temu.
Doskonale to pamiętałam, ponieważ po pół roku w końcu nastała błoga cisza. Ich mieszkanie znajdowało się tuż obok, a wiercenie popołudniami i w weekendy było uciążliwe. Oczywiście każdy miał prawo urządzać się, jak chciał, ale wieczne hałasy naprawdę potrafiły dać w kość. Wiedziałam, że w sąsiednim pionie również były lokale składające się z trzech pokoi z aneksem kuchennym, ale nie znałam nowych sąsiadów zbyt dobrze. Rzadko na siebie wpadaliśmy, a oprócz głośnej parapetówki, która trwała trzy dni, nie mieliśmy z nimi specjalnych problemów.
– Ciężarówka przywiozła jakieś meble. Jak wróciłem z pracy, tarasowała całe przejście.
– Jeszcze tam stoi?
– Na szczęście nie.
Wyjechaliśmy na osiedlową uliczkę, a po chwili znaleźliśmy się za bramą strzeżonego osiedla, by zjechać na podziemny parking. Największym plusem lokalu była winda, dzięki czemu nie musiałam targać zakupów po schodach. Wcześniej mieszkałam w bloku wybudowanym w latach osiemdziesiątych, a noszenie ciężkich siat na czwarte piętro nie należało do moich ulubionych czynności.
– Ryszard powiedział, że razem z Gabrielą doskonale spędzili czas. Mimo że twoje spóźnienie niemal wszystko zrujnowało, jakoś z tego wybrnęliśmy – wtrącił Adam, gdy znaleźliśmy się w windzie.
– Mam dobry kontakt z Gabi. Jest przesympatyczną osobą.
– I właśnie o to chodzi. To, że tak ciepło o tobie mówi, może mi pomóc. Podobno szukają dyrektora w poznańskim oddziale.
– I masz zamiar codziennie dojeżdżać do innego miasta? – Zamrugałam zdziwiona.
– Przecież to tylko półtorej godziny jazdy. Zresztą będziemy się tym martwić, jeśli dostanę tę posadę.
Weszłam do mieszkania i skierowałam się do kuchni, aby wypakować zakupy. Następnie ściągnęłam szpilki i na boso przeszłam do sypialni. Od razu rzuciła mi się w oczy leżąca na łóżku do połowy spakowana walizka.
– Znowu wyjeżdżasz? – Popatrzyłam z wyrzutem na męża.
Zazwyczaj o delegacjach informował mnie z wyprzedzeniem. Poza tym bardzo rzadko znikał na weekendy.
– Dowiedziałem się w ostatniej chwili.
– Ryszard słowem się wczoraj nie zająknął, że planuje cię gdzieś wysłać.
– Sam jeszcze nie wiedział. Pilna sprawa we Wrocławiu, nie będę cię zanudzał szczegółami. – Chwycił kilka koszul i umieścił je w bagażu.
– Kiedy jedziesz?
– Dziś wieczorem – rzucił i zniknął w przylegającej do pomieszczenia łazience.
– Ale jak to dziś? Kiedy wrócisz? – Poszłam za nim.
– W poniedziałek albo wtorek.
– Ale przecież w niedzielę są imieniny mojej mamy. Zaprosiłam ją do nas na obiad, mówiłam ci. – Patrzyłam, jak pakuje przybory toaletowe do skórzanej kosmetyczki. – Poza tym nie pracujecie w weekendy.
– Właśnie dlatego zaplanowali szkolenie w dni wolne. Mają tam braki kadrowe i inaczej się nie dało.
– Od której godziny o tym wiesz? – Skrzyżowałam ręce na piersi.
– Gdzieś tak od południa. Po co to przesłuchanie? – zirytował się.
– Próbuję z tobą normalnie porozmawiać. Chyba logiczne, że chcę wiedzieć, gdzie wyjeżdżasz.
– To moja praca, a ja muszę się wykazać. Nie odmówię szefowi dlatego, że zaplanowałaś sobie rodzinny obiadek.
Uznałam, że dalsza dyskusja nie ma sensu. Adam i tak zawsze robił tak, jak uważał. Dlaczego zatem tkwiłam w tym układzie? Nieraz zadawałam sobie to pytanie – i nie znajdowałam na nie odpowiedzi. Czy chodziło o wygodę? Życie na jakimś poziome? Czy może o lęk przed przyznaniem się do największej porażki? Rozwód i powrót do rodzinnego domu z pewnością byłyby dla mnie blamażem.
Udałam się do salonu, uprzednio wyciągnąwszy z szafki słoik nutelli, i usadowiłam się na swoim ulubionym miejscu przed telewizorem. Planowałam dokończyć oglądanie serialu o zjawiskach paranormalnych, ale ten tydzień tak bardzo dał mi w kość, że błyskawicznie odpłynęłam. Adam wyszedł, nawet się nie żegnając.