Nieprzejednany lord Flint - ebook
Nieprzejednany lord Flint - ebook
To miała być łatwa misja. Lord Peter Flint, królewski agent, musi sprowadzić do Anglii lady Jessamine, na której ciążą poważne zarzuty. Jeżeli rzeczywiście spiskowała przeciwko Koronie i jest winna śmierci kilku osób, Jessamine czeka stryczek. Peterowi nie brakuje doświadczenia, jednak tym razem zachowanie zimnej krwi przychodzi mu z dużym trudem. Oszałamia go uroda zuchwałej dziewczyny, imponują mu jej hart ducha i odważne próby ucieczki. Zastanawia go, dlaczego Jessamine boi się nie tyle procesu, co zemsty francuskich mocodawców. A jeśli, jak twierdzi, działała pod przymusem? Peter jest nią coraz bardziej oczarowany, chciałby uwierzyć w jej wersję wydarzeń, ale misja jest ważniejsza od porywów serca.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6755-7 |
Rozmiar pliku: | 703 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Ostatnie dni maja 1820 roku_
– Angielskie świnie!
Kuta żelazna krata ponownie załomotała, a w twarz Flinta uderzył grad spleśniałych okruchów. Lady Jessamine Fane mogła być zdrajczynią i sekutnicą, ale celować potrafiła zupełnie nieźle.
– Proszę wybaczyć, milordzie. Gdybyśmy wiedzieli, że gromadzi jedzenie jako amunicję, zostałoby jej odebrane.
Lord Peter Flint strzepnął z klapy ostatnie pozostałości po ataku i uśmiechnął się kwaśno.
– Niech pan się nie przejmuje, kapitanie. To sytuacja niezwykła dla nas wszystkich. – Nie codziennie fregata Marynarki Królewskiej zamieniała się w celę dla pojedynczego aresztanta, do tego kobiety. Podobnie niecodziennym biegiem rzeczy on sam znalazł się w pozycji strażnika, zobowiązanego sprowadzić tę ognistą, miotającą obelgami istotę do Londynu. Obecnie zadanie, którego się podjął, wydawało mu się nie aż tak łatwe, jak z początku sobie wyobrażał. Lady Jessamine nie wyglądała bowiem na osobę, która podda się łatwo. Albo chociaż cicho. Od prawie pół godziny obrzucała ich najgorszymi wyzwiskami. Do licha, wydzierała się od momentu, gdy przed godziną wszedł na pokład i wyruszyli w drogę. Z jej legowiska w ciemnym kącie bezustannie wylatywały resztki jedzenia wraz z głośnymi i wyszukanymi inwektywami.
– Można tu znieść dodatkowe lampy?
W areszcie panował nieprzyjemny mrok, pozbawione okien belki kadłuba skrzypiały w rytm kołysania się jednostki na falach. Przy lepszym świetle mógłby łatwiej unikać trafienia okruchami, chciał też wiedzieć, z czym i z kim właściwie ma do czynienia. Poza tym czymkolwiek zawiniła lady Jessamine, trzymanie jej w ciemnościach wydawało się niepotrzebnym okrucieństwem.
Flint nie widział dotąd wyraźnie jej twarzy, przesłoniętej gęstwiną rozczochranych ciemnych kędziorów. Zdążył jedynie stwierdzić, że mimo prezentowanej siły jest drobnej budowy, sądząc po delikatnych, małych dłoniach, którymi zawzięcie gestykulowała. Tak czy inaczej, jej zaskakująco zmysłowy francuski akcent i imponujący repertuar przekleństw wskazywały, że nie jest niewinnym dziewczęciem… ani damą. Ale ostatecznie czegóż mógł się spodziewać?
Lady Jessamine urodziła się jako córka angielskiego earla, lecz przed dziesięciu laty została wyrwana ze swojego angielskiego domu przez matkę Francuzkę, która uciekła z Anglii, by otwarcie żyć w grzechu ze swoim francuskim kochankiem. Hrabia de Saint-Aubin-de-Scellon był jednym z największych zwolenników Napoleona. Nadal lojalnie go popierał, jeśli wierzyć danym wywiadu, i kierował szmuglerskim procederem, który usiłowali zniszczyć. Zważywszy na wpływ tego pozbawionego zasad, wręcz kryminalnego środowiska, charakter lady Jessamine raczej nie dziwił. Podobnie jak zdrada. Ponieważ hrabia Saint-Aubin miał w sprawach jej wychowania więcej do powiedzenia niż rodzony ojciec, nie zaskakiwało również to, że opowiadała się zdecydowanie po stronie wroga.
Jaka matka, taka córka.
Tyle że Jessamine o niewyparzonym języku dopuściła się czegoś gorszego niż sypianie z wrogiem. Jeśli dać wiarę coraz liczniejszym dowodom, popełniła rozmaite okropności, które przyczyniły się do śmierci wielu osób. Ludzi, których Flint uważał nie tylko za towarzyszy broni, ale i przyjaciół. Po wyjawieniu swych sekretów miała zostać powieszona. Słusznie. Zadaniem Flinta było dostarczenie jej przed oblicze lorda Fennimore’a, sądu i prawnika Hadleigha, potem mógł zapomnieć o niej i jej paskudnym usposobieniu.
Słuchając łopotu wielkich płóciennych żagli, myślał o tym, że chociaż morski etap podróży przebiega szybko dzięki sprzyjającym wiatrom, najbliższa przyszłość nie zapowiada się zbyt przyjemnie. Po zejściu na ląd musiał spędzić z lady Jessamine kilka dni w powozie. Nie miał wyboru. Zakończył jedno zadanie i nie zaczął jeszcze kolejnego, podczas gdy reszta członków Królewskiej Elity była bardzo zajęta lub spędzała właśnie miesiąc miodowy. Jego przyjaciel, również szpieg, Jake Warriner jako pierwszy dał się zaciągnąć przed ołtarz, co nadal szokowało, jako że zawsze uchodził za uroczego rozpustnika i zagorzałego przeciwnika małżeńskich więzów. Wkrótce w jego ślady poszedł Seb Leatham, który mimo swej wręcz bolesnej nieśmiałości wobec kobiet, jedną z nich, wyjątkowo żywiołową, pojął za żonę. Ponieważ obaj brali udział w tej samej misji co Flint, mającej na celu wyłapanie przemytników, ich nagłe i niespodziewane ustatkowanie się szczerze go martwiło. Ubyło mu dwóch dobrych kolegów. Nie miał najmniejszej ochoty podążać ich śladem.
Przynajmniej do pięćdziesiątki. Może w starszym wieku obecność małżonki u boku już by mu tak nie przeszkadzała. Choć pewności nie miał.
Właściwie problem stanowiła dla niego nie sama instytucja małżeństwa, lecz nieuniknione komplikacje, jakie się z nią wiązały. Jako najmłodszy z szóstki rodzeństwa, z którego piątka była płci żeńskiej, miał serdecznie dość kobiecych intryg i histerii. Przez pierwsze dwadzieścia jeden lat życia nadopiekuńczość starszych sióstr doprowadzała go do granic szaleństwa. Rany po tych urazach nadal nie chciały się zabliźnić. I sięgały zbyt głęboko, by mu się spieszyło do ożenku. Kobiety miały wrodzoną skłonność do podporządkowywania sobie mężczyzn, z którymi mieszkały pod jednym dachem. Aż za dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Kochał siostry, budziły w nim dumę i opiekuńcze uczucia, ale często miewał ochotę udusić je gołymi rękami. Choć obecnie wszystkie posiadały dobrych mężów i własne rodziny, wciąż zupełnie niepotrzebnie traciły czas na wtrącanie się w jego sprawy.
Przez ostatnie dwa lata ich nadmierne zainteresowanie stało się dla Flinta jeszcze bardziej uciążliwe niż we wczesnej młodości, ponieważ zgodnie uznały, że młodszy brat również powinien się ustatkować. Ubzdurały sobie, że dwadzieścia siedem lat to odpowiedni wiek, by mężczyzna się ożenił. Za każdym razem, gdy wracał do domu, przedstawiały mu jakąś atrakcyjną pannę na wydaniu.
Przed miesiącem, kiedy kolejna misja zmusiła go do odwiedzenia rodowego majątku, siostry postanowiły mu zaprezentować trzy kandydatki. Jedna z nich wykazywała tyle entuzjazmu, że Flint przez cały tydzień musiał się mocno pilnować, by ich nie przyłapano w jakiejś kompromitującej sytuacji. Dziewczyna desperacko dążyła do celu, a jego siostry wraz z ukochaną matką jeszcze ją wspierały w tym zuchwałym przedsięwzięciu! To smutne, kiedy własny dom nie stanowi dla mężczyzny oazy spokoju.
Na szczęście nieprzewidywalny tryb życia szpiega dawał mu wymówkę, by całymi miesiącami unikać towarzystwa rodziny. Mieszkali w Kornwalii, praktycznie na odludziu, natomiast on chętnie rezydował w Londynie, w swoim kawalerskim mieszkaniu cudownie wolnym od kobiet. I bardzo mu to odpowiadało. Wiedział z doświadczenia, że kobietom – nie tylko tym z rodziny – nie można ufać.
Mocno spieczona skórka chleba trafiła go w skroń.
– Jak śmiesz mnie ignorować, angielska świnio? Wypuść mnie stąd! Nie masz pojęcia, na co się porywasz! Oni się pojawią i was zabiją. Wszystkich co do jednego! – Uchylił się przed następnym kawałkiem pieczywa służącym za pocisk i wywrócił oczami. Męczyły go wybuchy kobiecej złości. Widząc to, lady Jessamine zacisnęła drobne dłonie na prętach kraty; ciemne oczy patrzyły na Flinta dziko spod grzywy kręconych włosów. – Naprawdę myślisz, że pozwolą mi zejść na angielską ziemię i nie będą tam czekać?
Właśnie na to on i jego zwierzchnicy liczyli, dlatego trzymali ją przez sześć dni na tym wielkim statku, umyślnie zakotwiczonym tak, by był dobrze widoczny z plaży w Cherbourgu.
Lady Jessamine była przynętą.
Smakowitym kąskiem, który miał wywabić z nor jej wspólników.
– Przesadza pani. Nim się pani obejrzy, będzie znów mocno stała na angielskiej ziemi, gdzie zostanie uznana za winną, ku radości nas wszystkich.
Podniosła rękę do szyi i cofnęła się o krok, co wzbudziło w nim poczucie winy, które jednak szybko w sobie stłumił. I cóż z tego, że była kobietą? Nie zasługiwała na jego współczucie. Była zdrajczynią. Zbrodniarką.
Może osobiście nie pociągała za spust, ale przykładała rękę do zabójczych poczynań i czerpała korzyści z nielegalnego procederu. Bezwstydnie kierowała szmuglerami z ramienia nieuchwytnego szefa, którego ludzie króla usiłowali dopaść od ponad roku. Bezwzględnego i nadzwyczaj sprytnego kryminalisty, pragnącego przywrócić Napoleona do władzy. Stworzona przez niego siatka infiltrowała najwyższe warstwy angielskiego społeczeństwa i zalewała rynek przemycaną brandy, napychając zyskami kabzę wroga.
Jego wspólniczką w przestępczej działalności była też filigranowa lady Jessamine, pełniąca funkcję asystentki szefa. Wszystkie tajne, zaszyfrowane wiadomości, które przechwycili w ciągu ostatnich tygodni, były pisane jej ładnym, pełnym zawijasów pismem. Terminy, miejsca, ładunki, środki transportu, nazwiska skorumpowanych angielskich parów – wszystko to było znane lady Jessamine. W Newgate czekało na egzekucję trzech innych zdrajców, którzy uparcie świadczyli przeciwko niej.
Nadszedł kadet z lampą i wilgotne pomieszczenie nagle zalało złotawe światło. Flint poczuł kolejne ukłucie żalu, kiedy aresztantka żachnęła się z widocznym bólem i zakryła oczy. Zbyt długo przetrzymywano ją w ciemności; twarz jej pobladła tak mocno, że nabrała wręcz odcienia szarości.
Teraz dopiero mógł wyraźnie ją zobaczyć i wstrząsnęły nim oznaki złego traktowania, jakie najwidoczniej musiała znosić. Jeden z rękawów jej sukni zwisał przy łokciu, prawie całkowicie oderwany od stanika. Na odsłoniętym ramieniu widniały siniaki w kształcie odciśniętych palców. Włosy miała matowe i zmierzwione. Stopy bose. Podartą suknię brudną i poplamioną. Zdumiało go, że nosi strój uszyty z szorstkiej, praktycznej tkaniny – spodziewał się jedwabiu i koronek.
To przebranie? Bez wątpienia. Z pewnością zamieniła ubranie z jakąś służącą, próbując się wymknąć. Mimo to…
– Proszę posłać po mydło i gorącą wodę, kapitanie. Potrzebne są też jakieś czyste rzeczy i szczotka do włosów. – Cokolwiek zrobiła lady Jessamine, nadal była istotą ludzką. – I ustawcie tu jakiś parawan, żeby mogła się wykąpać. Straż może czekać na zewnątrz. – Była też jedyną kobieta na statku pełnym krewkich mężczyzn.
– Nie wiadomo, co może zrobić, kiedy nie będziemy na nią patrzeć. Ta przeklęta dziewczyna już trzykrotnie próbowała uciec!
– Podniesiono kotwicę i odpłynęliśmy już daleko od brzegu. O ile nie pływa pod wodą z prędkością delfina, to co mogłaby zrobić? – Flint odwrócił się dokładnie w momencie, gdy lady Jessamine odgarnęła z twarzy burzę ciemnych włosów.
Piękna.
Tylko to jedno słowo przychodziło mu do głowy. Już raz dał się oczarować zdradzieckiej urodzie i gorzko tego pożałował. Dołożył wiele starań, by się nauczyć jej nie ulegać. Jednak kiedy napotkał głębokie spojrzenie ciemnobrązowych oczu o kształcie migdałów, musiał się gwałtownie odwrócić, poruszony dziwnymi emocjami. Sądził, że nie będzie więcej wspominał uszczypliwego napomnienia lorda Fennimore’a, tymczasem natychmiast zadźwięczały mu w myślach słowa zwierzchnika: „Nie daj się zwieść podstępnym kobiecym urokom. Pamiętaj, co się wydarzyło poprzednim razem.”
Jak mógłby zapomnieć? Jego ojciec omal nie stracił wówczas życia. Ale to się zdarzyło dawno temu, kiedy był jeszcze niedoświadczonym żółtodziobem i zakładał, że wszystkie kobiety są podobne do jego sióstr – przesadnie uczuciowe, ale z gruntu dobre. Tamta aresztantka omamiła go łzami, zagrała na jego wyniesionych z domu opiekuńczych odruchach, a następnie zamąciła mu w głowie do tego stopnia, że zupełnie stracił czujność. Bezradnie patrzył, jak z jego pistoletu próbuje zastrzelić jego ojca. To stanowiło nadzwyczaj bolesną, ale też bardzo skuteczną nauczkę. Dlatego to, jak wygląda lady Jessamine, nie ma nic wspólnego z jego misją. Misja jest najważniejsza.
– Proszę się umyć. Porozmawiamy za godzinę.
Jess patrzyła, jak się oddala. Kapitan i dwaj postawni strażnicy podążyli za nim. Osunęła się na podłogę. Ostatnie tygodnie były przerażające i zupełnie ją wyczerpały, ale nie mogła sobie pozwolić na łzy… przynajmniej na razie. Być może wkrótce będzie mogła zwinąć się w kłębek w jakimś bezpiecznym małym pokoju, gdzieś daleko, i przez miesiąc dawać upust żalowi. Do tego czasu musiała być twarda, wiedziała bowiem, że jeśli zacznie płakać, długo nie zdoła się uspokoić.
Wszystko przebiegało zgodnie z planem.
Nie znaczyło to wcale, że obecnie miała jakiś lepszy niż przed kilkoma tygodniami, kiedy wszystko się zaczęło. Mogła mówić o ciągu wydarzeń i okazji powstałych z konieczności oraz korzystnego obrotu rzeczy. Przynajmniej wydostała się z obskurnego pensjonatu, w którym była więziona przez ostatni miesiąc i zmierzała do domu… choć w charakterze aresztantki.
Miała nadzieję, że fregata porusza się z dużą szybkością.
Im więcej kilometrów dzieliło ją od Saint-Aubina, tym lepiej. Ten podły, okrutny potwór, gotowy zdeptać wszystko i wszystkich, którzy stanęli mu na drodze, ukradł jej wiele lat życia i wyssał wszelką radość z jej duszy. Och, jak bardzo go nienawidziła! Tylko że teraz miał dobry powód, by zwrócić cały swój gniew i jad przeciwko niej. Nie tylko uciekła, ale też zniszczyła dokumentację niezbędną do wypełnienia pustki, którą po sobie zostawiła. Każde nazwisko, każdy kontakt, każdy dostawca były zapisane w oprawnym w skórę notesie jej matki, który spoczął gdzieś na dnie portowego basenu w Cherbourgu. Saint-Aubin potrzebował tygodni, jeśli nie miesięcy, żeby to wszystko odtworzyć… o ile wcześniej jej nie dopadnie i nie zmusi do mówienia.
Torturami, po których czekałaby ją śmierć.
Ani jedno, ani drugie jej się nie podobało. Natychmiast po dotarciu na angielski brzeg musiała znaleźć jakiś sposób, by uciec i znaleźć dobrą kryjówkę. Musiała zmienić tożsamość, zamieszkać daleko od wybrzeża, statków i przemytników.
Jedyny właz do pomieszczenia został otwarty, a wyraźnie wyczuwalny odór gotowanej kapusty i potu poprzedził wejście bezzębnego marynarza, który popatrywał na nią lubieżnie od tygodnia. Teraz wniósł drewniane wiadro pełne parującej wody; na ramieniu miał zarzucone ręczniki i czyste ubrania. Za nim wszedł drugi strażnik, może nie aż tak wrogo nastawiony, ale też daleki od współczucia, z blaszaną balią i poskładanymi prześcieradłami, które we dwóch zawiesili u niskiego sufitu. Następnie ten bez zębów z gniewnym parsknięciem wyjął klucz i otworzył celę, nieufnie zerkając na siedzącą bez ruchu Jess.
– Kąpiel – warknął. – Choć według mnie zdrajcy nie zasługują na kąpiele. Gdyby to ode mnie zależało, mogłabyś gnić we własnym brudzie.
– Tak jak ty? – rzuciła, choć drażnienie go było głupie. Marynarz mógł łatwo zrobić użytek ze swoich pięści, mimo to Jess nie zdołała się powstrzymać. Doświadczała w życiu gorszych rzeczy. – Cuchniesz.
Ściągnął usta i odruchowo uniósł rękę, ale zaraz ją opuścił. Po raz pierwszy. Coś musiało się zmienić i wpłynąć na jego zachowanie. Rzucił mydło i szczotkę na podłogę.
– Jak już skończysz, lord Flint chce cię widzieć w swojej kajucie, podczas gdy my będziemy tu po tobie sprzątać. – Coś najwyraźniej musiało potężnie zirytować starego wilka morskiego. – I bez żadnych głupich pomysłów – ostrzegł gderliwie. – Na górze jest jeszcze jeden strażnik z nabitym muszkietem i rozkazem strzelania, jeśli nie usłuchasz poleceń. Wykąp się i przebierz. I zrób to szybko. – Po tych słowach wycofali się wąskimi schodami na główny pokład, zamykając za sobą właz.
Lord Flint.
Zatem tak się nazywał? Nie dziwiło jej, że okazał się arystokratą. Wszystko na to wskazywało – począwszy od nieprzeniknionego wyrazu urodziwej twarzy, przez arogancką postawę po nienagannie skrojony surdut. Jeśli pominąć fizyczne atrybuty, każdy uprzywilejowany przez wysokie urodzenie angielski mężczyzna był taki sam: zimny, powściągliwy i zupełnie niezainteresowany opiniami przeciwnymi do tych, która sam prezentował.
Jess nie przesadzała, ostrzegając, że grozi mu niebezpieczeństwo. Saint-Aubin bez wahania kazałby ich oboje rozerwać na strzępy i nakarmić psy ich wnętrznościami, tymczasem lord Flint przyjął jej słowa z obojętnością. Mocno ją to rozzłościło.
Pamiętała taką samą obojętność u swojego ojca przed laty, kiedy matka wyjawiła swój zamiar opuszczenia go i zabrania ze sobą córki. Nie uwierzył jej i wkrótce tego pożałował. Albo – co bardziej prawdopodobne – ucieszył się, że wreszcie odeszła. Sposób rozstania z pewnością dał mu dobry powód do nadzwyczaj szybkiego unieważnienia małżeństwa, wydziedziczenia córki i rychłego znalezienia nowej żony, która urodziła mu upragnionego syna. Zimni, powściągliwi i obojętni angielscy parowie bardzo się różnili od znanych jej francuskich arystokratów. Saint-Aubin był popędliwy, podejrzliwy i wyjątkowo okrutny. O ile na pierwszy rzut oka uznała powierzchowność lorda Flinta za atrakcyjną, jego stateczność i niewzruszona postawa wydały jej się uspokajająco znajome.
Nie przedstawił się, ale w gruncie rzeczy nie dała mu okazji. W końcu nie zamierzała spędzać zbyt wiele czasu w jego towarzystwie. Miotała się i przeklinała ze wszystkich sił. Jeśli na statku znajdował się ktoś z ludzi Saint-Aubina, to musiała okazywać wściekłość z powodu pojmania. Tymczasem czuła ulgę zaprawioną strachem, który jej od dawna nie opuszczał. Teraz jednak mogła złapać oddech i zastanowić się nad swoją sytuacją.
Gdyby przypłynęli na małych łodziach w środku nocy i chcieli ją odbić, miałaby szansę na przetrwanie, kłamiąc w żywe oczy. Po zejściu na angielską ziemię jej los byłby przesądzony, jako że Saint-Aubin i szef nasłaliby na nią płatnych zabójców… chyba że wcześniej zdołałaby ich przechytrzyć.
Gdyby to nastąpiło, mogłaby się pocieszać jednym znaczącym osiągnięciem. Wyłożona przez nią przynęta spełniła swe zadanie i już to stanowiło wystarczający powód do radości.
Pozwalając sobie na uśmiech satysfakcji, podniosła się, ustawiła balię za rozwieszonymi prześcieradłami i napełniła ją gorącą wodą. Prawdziwa kąpiel w tak niewielkiej ilości wody raczej nie wchodziła w grę, ale przynajmniej mogła się porządnie umyć po raz pierwszy od miesięcy. Warunki panujące w wilgotnym pomieszczeniu pod pokładem i tak były lepsze niż w jej zaszczurzonym więzieniu w Cherbourgu i nie gorsze niż w klaustrofobicznym zamku Saint-Aubina.
Tak czy inaczej, szło ku lepszemu. Tego dnia nie zamierzała płakać. Jeśli nawet w najbliższej przyszłości była jej pisana śmierć, postanowiła do tego czasu korzystać z drobnych przyjemności. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, spychając lęk w odległy zakamarek umysłu, a następnie zdjęła brudną suknię i kopnięciem wrzuciła do celi. Pozbyła się ostatniego śladu łączącego ją z Saint-Aubenem.
Jess wierzyła, że od tego momentu panuje nad swoim losem i nic ani nikt już nie stanie jej na drodze ku przyszłości. Zew wolności odezwał się w niej zbyt mocno. Z przyjemnością wciągnęła świeży zapach mydła, a potem weszła do balii i zanurzyła się w cudownie czystej wodzie.
_Délicieux!_
Raj.
To właśnie takich drobnych rzeczy, które ludzie uważają za oczywiste, najbardziej jej brakowało. Gorących posiłków, oszałamiającego aromatu świeżego powietrza, ciepłej kąpieli. Dźwięków jej pierwszego języka i tego dziwnego, lecz zarazem kojącego uczucia, kiedy znów go używała po tak wielu latach. Zamierzała się pławić w codziennych luksusach aż do końca swych dni.
Przystojny lord Flint i jego arystokratyczna arogancja mogły zaczekać, dopóki woda w balii nie wystygnie. Dopiero wtedy zamierzała go zaszczycić swoją obecnością. Jeśli miał być kolejnym z jej wielu tymczasowych strażników, lepiej, by zawczasu się dowiedział, że Jess nigdy nie lubiła wypełniać cudzych rozkazów.ROZDZIAŁ DRUGI
Ta jędza kazała mu czekać już dwie godziny. Bez wątpienia trwałoby to jeszcze przez następne dwie, gdyby kogoś po nią nie posłał. Dał jej tę drobną satysfakcję, a sam wykorzystywał ten czas, przeglądając zorganizowaną zawczasu trasę do Londynu i pisząc wiadomości, które planował rozesłać do wszystkich zajazdów po drodze. Powiadamiał o dokładnych datach, kiedy spodziewał się do nich zawitać. Lord Flint i lady Jessamine mieli zająć sąsiadujące ze sobą pokoje, ale nie zamówił dla nich osobnej jadalni, uznawszy, że im więcej świadków zobaczy piękną twarz zdrajczyni, tym lepiej.
Pukanie do drzwi kabiny przerwało mu w pół zdania. Kiedy strażnicy wprowadzili do środka lady Jessamine, Flint nadal pochylał się nad kartką, ale jego ciało odruchowo zareagowało na obecność kobiety.
– Aresztantka, sir. Mamy ją zakuć?
– Nie trzeba – odparł Flint, nie podnosząc wzroku. Doszedł do wniosku, że też może sobie pozwolić na małe przedstawienie. Nie śpieszyło mu się. – Zostawcie nas.
Obaj strażnicy lekko się zawahali, ale puścili łokcie lady Jessamine.
– Jak pan sobie życzy, sir. Będziemy na zewnątrz.
Dopisał jeszcze parę słów, następnie zamoczył pióro w kałamarzu i kontynuował, podczas gdy Lady Jessamine stała przed biurkiem jak dyscyplinowany uczniak. Flint spojrzał na nią kątem oka. Spod pasiastych marynarskich portek, które jej dano do przebrania, wystawały bose stopy, tym razem czyste, i kilka centymetrów kształtnej kobiecej łydki. Zbyt obszerną płócienną koszulę zebrała z jednej strony i związała w fantazyjny węzeł, w taki sposób, że materiał przylegał ciasno do smukłej talii, podkreślając krągłość bioder i pośladków. Rozpięty kołnierz odsłaniał wdzięczny łuk szyi i eksponował delikatnie zarysowany obojczyk. Burza długich, rozpuszczonych włosów, czarnych jak pióra kruka, swobodnie opadała na plecy. Piękna, ciemnowłosa kusicielka, jakby specjalnie obdarzona walorami, które najbardziej mu się podobały u kobiet. Niech ją licho…
Prezentowała wyzywającą zmysłowość, która wzbudziła natychmiastowy odzew w ciele Flinta. Nieco zawstydzony, szybko przywołał się do porządku. Nie pozwoli się zwieść zewnętrznym pozorom – pod błyszczącą politurą kryło się spróchniałe drewno. Pisał dalej, ściskając pióro w palcach tak mocno, że skrzypienie stalówki musieli słyszeć nawet majtkowie w bocianim gnieździe. Duma nie pozwalała mu przerwać zajęcia, wiec tylko zacisnął zęby, wściekły nie tyle na ponętną aresztantkę, co na trudne do opanowania pożądanie, które w nim budziła.
Lady Jessamine, nie czekając na zaproszenie, podeszła do wygodnego fotela ustawionego w przeciwległym kącie kabiny i usiadła. Na domiar złego założyła jedną zgrabną nogę na drugą i wsparta na podłokietniku bezczelnie wpatrywała się w czubek głowy Flinta.
Całkowicie rozluźniona.
Zupełnie nieporuszona, podczas gdy on czuł, jak jej spojrzenie przenika go na wskroś.
Odczekał jeszcze parę sekund, po czym wolno odłożył pióro i w końcu uniósł wzrok, prezentując nieprzenikniony wyraz twarzy, który udało mu się wypracować przez lata szpiegowskiej kariery.
– Pani znajomy… szef… muszę poznać jego nazwisko.
– Tak od razu do sedna? Żadnych wstępnych grzeczności?
– Wkrótce stanie pani przed sądem, lady Jessamine. Oskarżona o przestępstwo, za które grozi kara śmierci. Gotowość do współpracy w śledztwie może skłonić sąd do złagodzenia wyroku, gdyby uznano panią za winną.
Prychnęła lekceważąco i pokręciła głową.
– Nie będzie żadnego łagodzenia ani sprawiedliwego procesu. Wasz sąd nakaże mnie powiesić niezależnie od tego, co powiem, albo czego nie powiem. Już zostałam osądzona i skazana. _Non?_
– Może tak się dzieje we Francji, ale tutaj…
– Proszę mi oszczędzić kłamstw o rzekomej wyższości angielskich zwyczajów. Nie jestem głupia. Moje zeznanie ułatwi panu pracę, ale mnie nie pomoże. Ma pan swoich rzekomych świadków, więc i tak jestem bez szans. Czy to będzie angielski kat, czy francuski zamachowiec, nie pożyję długo. – Wytrzymała jego spojrzenie. Pod fasadą buty dostrzegł smutek zaprawiony lękiem… i wcale mu się to nie podobało. Osobie posiadającej uczucia trudniej podsuwać fałszywe nadzieje.
– Wyznanie win jest dobre dla duszy… tak mi przynajmniej mówiono. Człowiek staje wówczas przed Stwórcą ze świadomością, że na koniec się pokajał.
– Stwórca już zna prawdę. Nie muszę mu niczego udowadniać.
– Być może nie rozumie pani powagi swojej winy. Zdaje sobie pani sprawę z konsekwencji swoich uczynków? – Nawet nie dał jej czasu na odpowiedź, tylko od razu mówił dalej: – W tym roku osiemnastu ludzi zostało zamordowanych, z pani winy. Przyznaję, niektórzy z nich zasłużyli na karę. Skusił ich łatwy zarobek ze szmuglu, dali się nakłonić do zdradzenia swojego kraju i czerpali z tego korzyści. Jeśli się igra z ogniem, należy się spodziewać oparzeń. Niemniej jednak dziesięciu z nich służyło Koronie i po prostu wypełniali swoje obowiązki. Zostali zamordowani z zimną krwią.
– Nie przeze mnie. Ja tylko przekazywałam wiadomości!
Nagle poirytowany Flint wstał i nachylił się nad biurkiem, wsparty dłońmi na blacie.
– Oni tylko wypełniali swoje obowiązki – powtórzył – a wasi ludzie zabili ich, żeby chronić własną skórę. – Otworzył szufladę i wyjął zapisaną kartkę. Nie potrzebował listy, nazwiska miał wyryte w sercu na zawsze.
– Pozwoli pani, że o nich opowiem. Zacznijmy od celnika Richarda Pruitta. Poderżnięto mu gardło, kiedy wsiadł na jedną z waszych łodzi. Pozostawił żonę i trzy córeczki, tak małe, że żadna nie będzie pamiętać swego dzielnego ojca. – Nie spojrzał na lady Jassemine, więc nie widział, jak przyjęła jego słowa. – Następni byli kapral Henry Edwards i młody Jack Bright z milicji w Essex, którzy prawdopodobnie zobaczyli rozładunek łodzi podczas rutynowego patrolowania nadmorskiego wału na Canvey Island. Mówię „prawdopodobnie”, bo nigdy się nie dowiemy, co dokładnie nastąpiło, możemy jednak zakładać, że wasi przemytnicy ich udusili i zrzucili ciała na drugą stronę wału, do ujścia rzeki. Edwards wypłynął na plaży w Southend kilka dni później. Rozkładające się ciało Brighta służyło rybom za pokarm przez trzy tygodnie, nim wody Tamizy zaniosły go do doku w Tilbury. Jeden miał narzeczoną, drugi starą matkę, którą utrzymywał. – Pośpieszne zerknięcie pozwoliło mu zauważyć, że wyraźnie pobladła, ale nie spuszczała wzroku. – Mam mówić dalej?
Wzruszyła ramionami i w końcu odwróciła głowę.
– I tak pan zrobi, co zechce.
– Ma pani krew na rękach, lady Jessamine.
Otworzyła usta, jakby zamierzała coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła i wbiła wzrok w jeden punkt na podłodze. Złość kazała Flintowi wymienić trzy kolejne nazwiska, głosem tak samo lodowatym jak wcześniej. Wszystkie przyjęła z upartym milczeniem. Jej wyraźnie napięte ciało nawet nie drgnęło.
– Jest pani z siebie dumna, lady Jessamine? Nie wstydzi się pani tego, co zrobiła? Żadnego współczucia dla ofiar, którym zniszczyła pani życie? Dla wdów i niewinnych dzieci pozostawionych w żalu i biedzie przez pani chciwość i bezwzględność?
W tym momencie gwałtownie odwróciła głowę i zobaczył, że oczy ma szkliste od łez.
– Nic pan o mnie nie wie, monsieur Flint! Nic! A ja panu nic nie powiem. Może pan wymienić wszystkich zmarłych. I do tego wszystkich ich krewnych. Obwiniać mnie, o co tylko chce. A ja odpowiem panu milczeniem. Zabiorę swoje tajemnice do grobu! Do grobu, w którym zapewne już niedługo spocznę.
Duża pojedyncza łza skapnęła z jej nieprawdopodobnie długich rzęs i potoczyła się po policzku. Flint widział w życiu dość kobiecych łez, by się na nie uodpornić, ale musiał w duchu przyznać, że był pod wrażeniem, gdy szybkim, niedbałym ruchem otarła twarz i dumnie wyprostowała ramiona.
Jego słowa ją zraniły. Głęboko. Lady Jessamine posiadała sumienie. I wcale go to nie cieszyło.
– Proszę mi podać jego nazwisko.
Popatrzyła mu w oczy.
– Nie znam. Spełniam jedynie rolę posłańca. – O zgrozo, w pierwszej chwili Flint jej uwierzył, mimo głosu lorda Fennimore’a dudniącego mu w mózgu.
– Kłamie pani. – To jasne, że musiała kłamać, zmitygował się zaraz. Zwodniczo piękna twarz lady Jessamine odwracała uwagę od jej czarnej jak smoła duszy i krwi na jej dłoniach.
Ponownie wbiła wzrok w podłogę, a szczupłe ramiona opadły jej żałośnie.
– Niech pan myśli, co chce. I tak nic na to nie poradzę.
Znalazłszy się znów w celi, sama, Jess próbowała zdusić w sobie płacz. Słuchała wymienianych przez Flinta nazwisk, wyobrażała sobie każdego z tych mężczyzn z rodziną i serce jej pękało. _Ah, quelle horreur!_ Zawsze wiedziała, że przemytnicy są bezwzględni, domyślała się też, że ich ofiary ucierpiały jeszcze bardziej niż ona, ale nagle uświadomiła sobie całą grozę procederu, w którym brała udział. Nienawidziła lorda Flinta za to, że podetknął jej przed twarz lustro i kazał się w nim przejrzeć. Przez cały ostatni rok przeklinała samą siebie. Nienawidziła tego, do czego ją zmuszano. i tego, że wciąż ulega Saint-Aubinowi, bo jest słaba. Przez cały czas spiskowała i knuła, próbowała się bronić, ale w końcu się poddawała, zdjęta strachem.
Rzecz jasna lord Flint uznałby tę uległość za potwierdzenie winy. Dla niego jej zaangażowanie w przemyt oznaczało zdradę… Teraz, kiedy znała pełny zakres tego, w czym bez własnej woli uczestniczyła, może rzeczywiście była zdrajczynią. Naprawdę miała krew na rękach. Wcześniej tego nie wiedziała.
Nieważne, że każdą wiadomość pisała pod przymusem, ani że nie zdawała sobie sprawy ze skutków niewierności swojej matki, dopóki nie było za późno. Saint-Aubin stosował szczególne i przerażające kary, które łamały jej opór. Powinna być odważniejsza i silniejsza. Niezależnie od tego, czy w istocie popełniła zdradę – a wciąż rozpaczliwie chciała wierzyć, że nie – te nazwiska ofiar miały ją prześladować przez resztę życia. Czyli już całkiem niedługo, o ile nie uda jej się uciec z tego statku, od lorda Flinta, który doprowadził ją do rozpaczy.
Siedzenie i użalanie się nad sobą nie mogło jej w niczym pomóc. Tak samo jak nie mogło zmienić przeszłości i przywrócić życia nieszczęsnym ofiarom. Mogła jedynie opłakiwać tych ludzi każdej nocy po odzyskaniu wolności, odszukać ich rodziny i posyłać im pieniądze. Wprawdzie nie miała żadnych środków, ale zamierzała je zarobić. W tym momencie jednak nie mogła się pogrążać w smutku czy poczuciu winy, ponieważ należało obmyślić plan dalszego postępowania. Gdyby Saint-Aubin ją dopadł, mogła się spodziewać jego niewyobrażalnie okrutnej zemsty. A choć lady Jessamine próbowała sprawiać wrażenie dzielnej i nieustraszonej, wiedziała, że wcale nie jest taka silna. Odepchnęła więc od siebie myśli o zagrożeniach i skupiła się na możliwościach.
Kiedy wcześniej strażnicy prowadzili ją do kabiny lorda Flinta, specjalnie zwalniała kroku. Patrzyła na czyste niebo, wciągała w płuca morską bryzę, przesuwała palcami po drewnianych relingach. Z jednej strony ociągała się, bo buntownicza natura nie pozwoliła jej zbyt gorliwie spełnić polecenia, ale też chciała się dokładnie rozejrzeć. Sprawdzić rozmiar pokładu, liczebność załogi, rozmieszczenie miejsc mocowania trapów. Kiedy siłą wprowadzano ją na statek, kopiącą i krzyczącą, było ciemno. Gorączkowo próbowała się wówczas zorientować w otoczeniu, ale niewiele zobaczyła.
Kilku marynarzy z odsłoniętymi torsami, ubranych jedynie w pasiaste spodnie, przerwało pracę, żeby się na nią gapić. Starała się zapamiętać ich twarze i z najbardziej zainteresowanym nawiązać kontakt wzrokowy. Nie miała nic przeciwko temu, żeby flirtem utorować sobie drogę do wolności. Jej piękna matka zawsze stosowała tę metodę, zawsze z powodzeniem.
Nim zaczęło się przepytywanie, uważnie obejrzała i starała się zapamiętać kajutę Flinta, przestronną i jasną. Dwa spore okna wpuszczały do środka mnóstwo światła. Miały zawiasy, otwierały się na zewnątrz… i chyba mogła się przez nie przecisnąć. Musiała tylko wymyślić sposób, żeby się znaleźć przy jednym z tych okien bez świadków, zanim fregata dotrze do celu.
To stanowiło całkiem nowy problem.
Po wyruszeniu z Cherbourga Jess nie powiedziano, do jakiego portu zmierzają, nie miała więc pojęcia, jak długo potrwa żegluga. Nie znała też dokładnego czasu, a nie mogła tak po prostu pytać strażników. Po długiej kąpieli i przykrej wizycie u pozbawionego wszelkich uczuć pana Flinta wiedziała tylko, że od postawienia żagli minęło kilka godzin.
Przed laty, kiedy siłą zabierano ją do Francji, miała wrażenie, że przeprawa przez kanał La Manche trwa bez końca. Jednak dzieci mają zupełnie inne poczucie czasu niż dorośli. Wiedziała, że statki Saint-Aubina bez trudu pokonują tę trasę w jedną noc; wypływają wczesnym wieczorem, dokonują rozładunku nad ranem, po czym jakby nigdy nic wracają do siebie. Biorąc to pod uwagę, mogła zakładać, że prawdopodobnie są bliżej Anglii niż Francji. Potrzebowała planu.
Po półgodzinnym krążeniu po celi wezwała strażników.
– Chcę rozmawiać z panem Flintem – oznajmiła. – _Tout de suite!_ Zabierzcie mnie do niego.
– Mogę go tu sprowadzić – odparł bezzębny marynarz i wojowniczo skrzyżował ramiona na piersi. – Albo i nie. Nie przyjmuję rozkazów od zdrajców.
– Jak tam chcesz. Ale powiem lordowi, kiedy już zacumujemy w porcie, że uniemożliwiłeś mi złożenie zeznań. Nie sądzę, żeby mu się to spodobało. Jest ważną osobistością, _non?_ Wydaje polecenia waszemu kapitanowi…
Dokładnie tak, jak na to liczyła, marynarz szybko odszedł, by powrócić po kilku minutach.
– Lord Flint przyjmie cię w swojej kajucie.
Jess czekała cierpliwie, kiedy otwierał zasuwę w kracie, a następnie pozwoliła się chwycić za ramię. Wiedziała, że może uśpić jego czujność uległością… i bezwstydnym odsłonięciem ciała. Podwinęła nogawki spodni do kolan, luźną koszulę ułożyła na sobie tak, by podkreślała jej zgrabną figurę, a w głębokim wycięciu rozpiętego kołnierza ukazały się wypukłości piersi. Poprzednim razem strażnik nie spieszył się, prowadząc ją po pokładzie, żeby jego kompani mogli się nacieszyć widokiem skąpo odzianej kobiety. Jeśli jej plan miał się powieść, musiała jeszcze raz odegrać takie przedstawienie.
Wszedł po stromych schodach jako pierwszy i wyciągnął do niej rękę. Przyjęła pomoc z uśmiechem podpatrzonym u matki i świadomie przybierając wdzięczną pozę, wyszła na popołudniowe słońce. Następnie na moment przystanęła, żeby się przeciągnąć.
Mężczyźni byli tacy przewidywalni… Natychmiast poczuła na sobie ich spojrzenia. Większość otwarcie pożerała ją wzrokiem. Jeden z wilków morskich puścił do niej oko, na co odpowiedziała tym samym. Widząc to, pozostali rechotali głośno i klepali się nawzajem po plecach. Uważali, że nie zasługuje na uprzejme traktowanie należne damom. Ten i ów wykonał nawet grubiański gest, pokazując, co miałby ochotę z nią zrobić. Z góry dobiegł śmiech kapitana i jego oficerów. Oni także chcieli ją upokorzyć.
Jess wcale to nie przeszkadzało. Znosiła upokorzenia od ponad roku, wraz z uwięzieniem, lecz ani jedno, ani drugie nie złamało w niej ducha. Żeby plan się powiódł, musiała obudzić w nich pożądanie.
Przysadzisty mężczyzna stojący przy barierce sam dał jej do ręki atut.
– Jeśli się poczujesz samotna, chętnie dotrzymam ci towarzystwa. – Wymownie uniósł brwi. – Porządny kawałek Anglika dobrze by ci zrobił po tych wszystkich Francuzikach. – Poruszył biodrami, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości.
Przyjrzała się szerokiej piersi i muskularnym ramionom, po czym strząsnęła z siebie dłoń strażnika i wolno podeszła do zaczepiającego ją osiłka.
– Jak masz na imię, przystojniaku?