Nieprzemijająca namiętność - ebook
Nieprzemijająca namiętność - ebook
„Świt dopiero zaczynał malować na niebie różowe i złote wstążki, zamieniając szarość na odcień stonowanej lawendy. Adam wsparł się na łokciu i patrzył na Siennę. Czubkami palców chwycił kosmyk jej włosów, pocałował jej nagie ramię. Westchnęła i instynktownie przysunęła się bliżej. Kochali się całą noc. Nie mógł się nią nasycić. Każdy dotyk tylko zwiększał pożądanie...”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4449-7 |
Rozmiar pliku: | 645 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Pięćdziesiąt tysięcy dolarów i dziecko jest pana.
Adam Quinn opanował złość i przyjrzał się swojej rozmówczyni. Kim Tressler zbliżała się do trzydziestki. Miała krótkie włosy w kolorze platynowego blondu, a na sobie czarną obcisłą sukienkę, która nie zostawiała niczego wyobraźni. Zmrużyła mocno podkreślone niebieskie oczy i zacisnęła pomalowane na czerwono wargi. Stała naprzeciwko niego, opierając dziecko na lewym biodrze.
Adam starał się nie patrzeć na małego syna Devona, swojego zmarłego brata, bo gdyby na niego spojrzał, nie mógłby twardo negocjować z tą kobietą.
Jako właściciel jednej z największych na świecie firm deweloperskich miał do czynienia z rozmaitymi typami ludzkimi. W każdej z tych sytuacji znajdował sposób na to, by być górą. Tym razem jednak nie chodziło o biznes. To była sprawa osobista, i to bardzo bolesna.
Zerknął na leżący na biurku test DNA, choć w duchu musiał przyznać, że nie był on konieczny. Chłopiec stanowił miniaturową kopią Devona, a to znaczy, że Adamowi nie wolno zostawić go z matką. Do diabła, psa by jej nie powierzył. Sprawiała wrażenie zimnej i wyrachowanej. Devon miał fatalny gust, jeżeli chodzi o kobiety.
Wyjątek stanowiła Sienna West, jego była żona, o której Adam nie chciał teraz myśleć.
– Pięćdziesiąt tysięcy – powtórzył.
– To sprawiedliwe. – Kim wzruszyła ramionami, a gdy chłopiec zaczął marudzić, gwałtownie nim potrząsnęła. Nawet na niego nie spojrzała.
Rozglądała się po gabinecie Adama. Gabinet był przestronny, stało w nim masywne mahoniowe biurko, które odgradzało go teraz od gościa. Szerokie okna wychodziły na Pacyfik. Na stalowoniebieskich ścianach wisiały oprawione fotografie najsławniejszych projektów firmy Adama. Ciemnoczerwone dywany ożywiały drewnianą podłogę. Adam ciężko pracował na swą pozycję i nie przejmował się, że kobieta patrzy wokół, jakby wszystko tu miało naklejoną cenę.
Kiedy maluch już tylko cicho kwilił, Kim powiedziała:
– Devon obiecał, że się nami zaopiekuje, ale już nie żyje. To on chciał dziecka, nie ja. Moja kariera się rozkręca, nie mam czasu. A skoro to syn Devona, to pewnie pan zechce się nim zająć.
Nie ma więcej instynktu macierzyńskiego niż zdziczała kotka, pomyślał Adam. Co, do diabła, brat widział w Kim? Zawsze był powierzchowny, ale czemu spłodził dziecko z taką żmiją? Na domiar złego Devon nie był zapobiegliwy. Wiedząc o dziecku, nie sporządził testamentu, zdawało mu się, że będzie żył wiecznie. Zginął pół roku wcześniej w wypadku łodzi na południu Francji. Rana była wciąż dość świeża i Adama zalała fala bólu. Nie rozmawiał z bratem przez rok przed jego śmiercią.
– Czy on ma jakieś imię? – spytał. Nie byłby zaskoczony, gdyby Kim odparła, że nie nadała dziecku imienia.
– Oczywiście, że tak, ma na imię Jack.
Po ich ojcu. Adam nie wiedział, czy ma być wzruszony czy zły. Devon najpierw odciął się od rodziny, a potem dał dziecku imię po dziadku, którego chłopiec już nie pozna.
– Czemu zjawia się pani z dzieckiem dopiero teraz? – Odchylił się w fotelu, wciąż omijając wzrokiem chłopca.
– Byłam zajęta. – Skrzywiła się, gdy Jack klepnął ją w policzek. – Tyle było medialnego szumu wokół śmierci Devona, że dostałam propozycje modelingu we Francji.
Zarabiała na połamanych kościach jego brata. Adam poczuł, że krew się w nim burzy, ale wiedział, że nie wolno mu tego okazać. Nie dałby grosza tej suce, gdyby nie to, że nie mógł zostawić bezbronnego dziecka z bezduszną matką.
Kim westchnęła i przytupywała nogą.
– Zapłaci mi pan czy…
– Czy co? – Gwałtownie wstał, oparł ręce na biurku i spojrzał jej w oczy. Miał ochotę zmusić ją do pokazania kart. Przypomnieć, że on tu rządzi. – Co takiego pani zrobi, pani Tressler? Odda go pani do domu dziecka? Sprzeda go komuś innemu?
Jej oczy zabłysły złością, lecz milczała.
– Oboje wiemy, że pani tego nie zrobi. Gdyby się pani na to poważyła, to dzięki moim prawnikom byłaby pani szczęściarą, reklamując karmę dla psów.
Kobieta zmrużyła znów oczy, jej oddech przyspieszył.
– Chce pani pieniędzy, to je pani dostanie. – Nadal nie patrzył na dziecko, lecz nie mógł dłużej znieść myśli, że ta kobieta je dotyka.
Obszedł biurko i odebrał jej chłopca, zaś ten na niego spojrzał, jakby się zastanawiał, jak na to zareagować. Adam nie miał małemu za złe. Matka ciągnęła go tu z drugiego końca świata, by oddać obcemu człowiekowi. Cud, że nie ryczał. Dobry Boże, cud, że Adam nie ryczał. Kompletnie nie miał doświadczenia z dziećmi.
– Okej. Skończmy to i znikam – powiedziała Kim.
Adam objął ją lodowatym spojrzeniem i nacisnął przycisk interkomu. Kevin nie odpowiedział. Pewnie podsłuchuje pod drzwiami, pomyślał Adam.
– Kevin – rzucił, kiedy asystent w końcu się odezwał. – Poproś tu prawników. To pilne.
– Już się robi.
– Prawników? – Kim uniosła brwi.
– Spodziewała się pani, że wręczę pani kasę, nie mając pewności, że widzę panią po raz pierwszy i ostatni?
Adam znał ten typ. Przed śmiercią Devona płacił dziesiątkom kobiet, którymi brat się znudził. I znów z wyjątkiem Sienny West. Po rozwodzie Sienna nie chciała przyjąć żadnych korzyści materialnych, choć Adam nakłaniał ją, by zmieniła zdanie.
– A jeśli nic nie podpiszę? – spytała Kim.
– Podpisze pani – odparł. – Za bardzo zależy pani na tych pieniądzach. Ostrzegam, że jeśli spróbuje pani renegocjować umowę, postaram się sądownie pozbawić panią praw do dziecka. I wygram. Stać mnie na długoletnią walkę. Jak sprawa się zakończy, pani będzie tlenić siwe włosy. Jasne?
Poruszyła wargami, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie zachowała to dla siebie. Po chwili wydusiła:
– Jasne.
Adam przeniósł wzrok na chłopca, zastanawiając się, co dalej. Nie miał rodziny, do której mógłby zwrócić się o pomoc. Ojciec nie żył, a matka mieszkała na Florydzie ze swoim najnowszym chłopakiem i raczej nie była typową babcią. Musi zatrudnić nianię. A do tego momentu… Nacisnął znów przycisk interkomu.
– Kevin, przyjdź tu, dobrze?
Dwie sekundy później drzwi otworzyły się i do gabinetu wszedł Kevin Jameson, wysoki ciemny blondyn z niebieskimi oczami i krawatem w tym samym kolorze. Obrzucił Kim mało przyjaznym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Adama.
– W czym mogę pomóc?
Adam podał mu chłopca i zdusił westchnienie ulgi. W innej sytuacji roześmiałby się na widok paniki malującej się na twarzy Kevina, podejrzewał jednak, że minutę wcześniej sam wyglądał podobnie.
– Zajmij się nim przez chwilę.
– Ja? – Kevin trzymał dziecko, jakby to była laska dynamitu z podpalonym lontem.
– Tak, w tej torbie są jego rzeczy – dodał Adam, po czym kiwnął głową dwóm mężczyznom w czarnych garniturach, którzy zjawili się w pokoju. – Dzięki, Kev.
Adam i Kev byli współlokatorami w college’u, znali się dość długo, by Kevin powiedział później Adamowi, co myśli na temat bycia nianią.
Kiedy zamknął za sobą drzwi, Adam spojrzał na Kim ze słowami:
– Więc tak. Dostanie pani jednorazową zapłatę za zrzeczenie się praw rodzicielskich. Czy wyrażam się jasno?
Nie wyglądała na zadowoloną, z pewnością liczyła na to, że wróci tu po więcej pieniędzy, kiedy tylko zechce. Adam nie był tak głupi, by do tego dopuścić.
– Zgoda – odparła w końcu.
Adam odwrócił się do prawników.
– Panowie, chcę mieć dokument poświadczający, że ta pani zrzeka się na moją korzyść opieki nad dzieckiem Devona. Dokument, którego nie podważy żaden sąd.
Kim zmrużyła oczy.
– Nie wierzy pan, że dotrzymam słowa?
– Sprzedaje pani syna – przypomniał jej cierpko. – Czemu, do diabła, miałbym pani wierzyć?
Godzinę później Kim Tressler zniknęła, za to Kevin wrócił do gabinetu, usiadł i oparł stopy na skraju biurka.
– Zemszczę się na tobie za to dziecko.
– Nie jestem zaskoczony – odparł Adam i także oparł stopy na biurku. Wypił łyk kawy, żałując, że to nie szkocka. – Słyszałeś wszystko? Zanim tu wszedłeś?
– Cholernie dobrze. – Kevin popijał swoją kawę. – Jak tylko zobaczyłem, że wchodzi tu z dzieckiem, wiedziałem, że będą kłopoty. – Pokręcił głową. – Dzieciak jest kopią swojego ojca. Obaj wiemy, że Devon wybierał obciachowe baby, ale ta to już zasługuje na medal.
– Gdyby dawali medale za sprzedaż własnego dziecka.
– Człowieku, to właśnie w takich chwilach cieszę się, że jestem gejem.
Adam parsknął śmiechem, a potem zamilkł.
– Gdzie chłopiec?
Kevin zamknął oczy.
– Kara się nim zajmuje. Jest matką trójki dzieci.
– Sprytnie się go pozbyłeś.
Kevin otworzył jedno oko.
– Ty też nie byłeś zbyt chętny do przytulania.
– A co ja wiem o dzieciach?
– Wydawało ci się, że ja jakimś cudem wiem więcej? – Kevin się wzdrygnął. – Teddy’ego z księgowości posłałem do sklepu po pieluchy i coś do jedzenia dla małego.
– Czyli na razie dzieciak jest zaopiekowany. Ale nie na długo. – Adam zmarszczył czoło. – Muszę mu znaleźć nianię.
– Nie patrz tak na mnie.
– Nie zrobiłbym tego dziecku.
– Bardzo zabawne. – Kevin wypił kolejny łyk kawy i westchnął. – Chcesz, żebym dał ogłoszenie?
Adam wiedział, że Kevin nie tylko dałby ogłoszenie, ale też znalazłby mu najlepszą nianię. Uważał jednak, że to jego obowiązek.
– Ja się tym zajmę, ale dzisiaj potrzebuję pomocy.
– Na mnie nie licz.
– A twoja mama? – spytał Adam zachwycony, że ten pomysł wpadł mu do głowy. Matka Kevina traktowała Adama jak syna. Była ciepłą osobą z poczuciem humoru, a dzięki siostrze Kevina już babcią. – Zgodziłaby się pomóc?
– Z radością. – Kevin pokiwał głową. – Anna Jameson najbardziej na świecie lubi dzieci.
– Dzięki Bogu.
– Niestety dla ciebie – dodał Kevin – jest teraz na Alasce. Sam jej zafundowałeś tę wycieczkę na urodziny.
– A niech to.
– Wczoraj wieczorem przysłała mi filmik – ciągnął Kevin. – Świetnie się bawią z ciocią Noreen. Mama kupiła Nickowi i mnie futrzane płaszcze na zimę.
– Mieszkamy w Kalifornii.
Kevin wzruszył ramionami.
– Jakoś jej to nie przeszkodziło. Och, i kazała ci znów podziękować.
– Raz jeszcze nie ma za co. Zaraz, twoja siostra mieszka w San Diego, prawda? Może ją zapytam?
– Nora ma już na głowie trójkę własnych bachorów. Jeśli zechce ci się do niej podjechać, czwartego nawet nie zauważy.
– Chciałem tylko… nieważne. – Adam spojrzał na przyjaciela. – Znamy jeszcze kogoś?
– Całkiem sporo osób. – Kevin wzruszył ramionami. – Żadnej z nich nie powierzyłbym dziecka. Poza Nickiem, ale zanim coś zasugerujesz, mówię nie.
Nick, mąż Kevina, uwielbiał dzieci. Norze, a także swoim dwóm siostrom i bratu zawdzięczał to, że został szczęśliwym wujkiem.
– To przecież nie na długo.
– Nawet jedna noc to za długo. – Kevin pokręcił głową. – Nick nie przestaje mówić o adopcji, nie chcę mu dawać więcej argumentów.
– W porządku – odparł Adam, choć nic nie było w porządku. Uratował bratanka z rąk wrednej matki, która na niego nie zasługiwała, ale na myśl nie przychodził mu nikt, kto mógłby go poratować w tej sytuacji.
Nie poprosi przecież byłej żony. Tricia, reporterka telewizyjna, wiedziała o dzieciach jeszcze mniej niż Adam. Nie rozmawiali od rozwodu, czyli jakieś pięć lat. Już wtedy niewiele ich łączyło. Poza tym pracowała w Seattle.
Marszcząc czoło, Adam odstawił filiżankę i bębnił palcami po biurku. Większość znanych mu osób to byli ludzie związani z jego pracą.
– Hałasujesz.
– Co? – Adam przestał bębnić i spojrzał na Kevina.
– Bębnisz palcami po blacie. Albo wystukuj jakąś melodię, albo przestań.
Adam wstał i wsunął palce we włosy.
– To nie powinno być takie trudne.
– Co powiesz na Delores?
Adam pokręcił głową.
– Jest gosposią, nie nianią.
– Ale tymczasowo…
– Jutro wyjeżdża do siostry do Ohio.
– Świetnie się składa.
– Jest początek lata, ludzie wyjeżdżają na wakacje. – Na domiar złego niektórym on sam kupił bilety. Czy to jakaś przewrotna karma? Ma cierpieć za to, że zrobił coś dobrego dla Anny Jameson i Delores Banner? Można by pomyśleć, że świat się na niego zawziął. Ale przecież musi być ktoś…
Kiedy do głowy wpadł mu pewien pomysł, przyjrzał mu się dokładnie. Okej, może się udać. Chociaż…
– O kim myślisz? – spytał Kevin.
– O Siennie.
– Oczekujesz, że była żona Devona zaopiekuje się dzieckiem, które Devon miał z inną kobietą? – zawołał zdumiony Kevin.
Ściągając brwi, Adam mruknął:
– Nie brzmiało to tak źle, dopóki nie powiedziałeś tego na głos.
– A powinno. Sienna zostawiła Devona dlatego, że nie chciał mieć dzieci.
– To tylko jeden z powodów. – Adam machnął ręką.
– No właśnie. – Kevin podniósł się i stanął twarzą w twarz z przyjacielem. – Devon traktował ją jak dupek, a ty chcesz kontynuować rodzinną tradycję?
– To byłaby czysto biznesowa umowa.
– No tak, to co innego.
Ignorując ironię Kevina, Adam podszedł do okna. Kevin ma rację, ale to bez znaczenia, ponieważ Adamowi nie przychodził na myśl nikt inny prócz Sienny.
Patrzył na czerwone żagle wydymające się na wietrze. Na delfiny zgrabnie wyskakujące z wody. Choć cieszył go ten widok, nie mógł pozbyć się myśli, że ma tylko jedną szansę.
– Sienna jest jedyną znaną mi osobą, która mogłaby to zrobić.
– Niewykluczone, tylko czemu miałaby się zgodzić?
Dobre pytanie. Obaj znali odpowiedź.
– Podczas rozwodu nie chciała pieniędzy. – Kevin stanął obok Adama. – Na jakiej podstawie sądzisz, że przyjmie je od ciebie?
– Bo nie zostawię jej wyboru.
Sienna West delikatnie odwróciła ku sobie drobną twarzyczkę, cofnęła się i pstryknęła zdjęcie. Światło było idealne. Bladożółty kocyk podkreślał miedziany odcień skóry dziewczynki, a rozrzucone dokoła stokrotki nadawały temu obrazowi bajkowy klimat.
Zrobiła jeszcze kilka zdjęć, a potem jej asystentka Terri ostrożnie ułożyła stokrotkę przy uchu dziewczynki. Sesja trwała od pół godziny, podczas której zmieniały światło i rekwizyty towarzyszące śpiącej dziewczynce, która pewnie wkrótce się obudzi. Sienna szybko przejrzała ujęcia, podniosła wzrok na dumnych rodziców i oznajmiła:
– Mamy to.
– Na pewno będą piękne. – Młody mężczyzna wziął córkę na ręce.
– Nie mogą być inne – zapewniła Sienna. – To prześliczne dziecko.
– Prawda? – odparł ojciec, głaszcząc policzek córki.
Sienna uniosła aparat i uchwyciła wzruszający moment, gdy rodzice i dziecko byli blisko siebie, nieświadomi jej pracy. Patrząc w obiektyw, uśmiechnęła się pod nosem. To będzie jej prezent, a za zgodą klientów zamieści to zdjęcie na swojej stronie.
– Terri poda wam link do strony – powiedziała. – Przejrzyjcie zdjęcia i zdecydujcie, które ujęcia wybieracie.
Całując maleństwo, matka zaśmiała się cicho.
– To chyba będzie trudne?
– Zwykle jest trudne – odparła Terri i poprowadziła klientów do pomieszczenia, gdzie mogli ubrać dziecko.
Sienna odprowadzała ich wzrokiem. Terri, matka czworga dzieci i babcia sześciorga wnucząt, potrafiła uspokoić zdenerwowanych rodziców i stremowane maluchy. Zatrudnienie jej było znakomitą decyzją.
Sienna wyjęła kartę pamięci z aparatu, włożyła ją do komputera i stworzyła nowy folder dla rodziny Johnsonów. Kiedy zdjęcia się ładowały, przeglądała je krytycznym okiem, usuwając te, które nie spełniały jej oczekiwań i zaznaczając najlepsze.
Była wyjątkowo zadowolona z rodzinnego zdjęcia Johnsonów. Serce jej się ścisnęło. Dawno temu marzyła o założeniu rodziny z ukochanym mężczyzną, który patrząc na nią, będzie widział swoje spełnione marzenia.
Devon Quinn był dla niej jednocześnie spełnionym marzeniem i koszmarem. Przystojny, z czarującym uśmiechem i błyskiem w oku, który obiecywał przygodę i miłość. Dość szybko doszła do wniosku, że poślubienie Devona było pomyłką. Teraz fotografowała cudze dzieci.
– Weź się w garść, Sienno – mruknęła do siebie.
Nie miała zwyczaju użalać się nad sobą. Wierzyła, że należy skupić się na teraźniejszości. Nie poświęcała wiele czasu na wspominanie Devona czy małżeństwa, które okazało się rozczarowaniem.
– Sienno?
Podniosła wzrok na Terri.
– Johnsonowie mieli jakieś pytania?
– Nie – odparła starsza kobieta. – Zapłacili i wyszli. Ale ktoś chce się z tobą widzieć.
Terri nie wyglądała na zadowoloną, więc Sienna zastanowiła się, co się za tym kryje.
– Kto?
– Ja.
Terri omal nie podskoczyła, gdy męski głos odezwał się za jej plecami. Sienna powoli podniosła się na nogi. Wszędzie rozpoznałaby ten głos, choć nie słyszała go od dwóch lat. Był niski i dawał wszystkim do zrozumienia, że jego właściciel przywykł do wydawania poleceń i posłuszeństwa tych, którzy go słuchają.
W przypadku Sienny to nie działało, jednak kiedy spotkała się spojrzeniem ze swoim gościem, jej serce zabiło mocniej.
Adam Quinn. Jej były szwagier. Zabawne, patrząc teraz na Adama dostrzegła podobieństwo między braćmi. Widziała dużo więcej niż dawniej. Na przykład czekoladowe oczy Adama, który nie krążył wzrokiem wokół, jak to robił Devon, jakby szukał kogoś bardziej zajmującego do rozmowy.
Ktoś mógłby powiedzieć, że zaciśnięte wargi Adama wyglądają ponuro, ale uśmiech Devona, jak się przekonała, służył do tego, by rozbrajać i oszukiwać. Adam nie miał falujących włosów brata, choć dobrze się prezentował w na pozór niedbałej fryzurze. Devon szczycił się opalenizną, którą zawdzięczał niezliczonym godzinom spędzanym na wodzie i na stokach narciarskich. Adam był bledszy, co świadczyło o tym, że skupia się na pracy, a nie na rozrywkach.
W eleganckim garniturze wydał jej się wyższy niż dawniej. Nie budził może grozy, ale wysyłał milczące ostrzeżenie, by schodzić mu z drogi, bo inaczej przejedzie jak walec. Kiedy na niego patrzyła, jej tętno przyspieszyło. Działo się tak za każdym razem, gdy się spotykali. Niechętnie się do tego przyznawała, nawet sama przed sobą. Nie powinna się nim interesować. Podczas gdy Devon folgował sobie bez umiaru, Adam był zbyt zasadniczy. Powinna znaleźć sobie mężczyznę reprezentującego złoty środek. Problem w tym, że Sienna nie spodziewała się, iż jeszcze kiedyś pozna mężczyznę, który tak jak Adam rozpali ją jednym spojrzeniem.
Nie widziała go dwa lata, a ogień płonął jak zawsze. Pewnie to idiotyczne, ale żałowała, że nie włożyła czegoś bardziej kobiecego niż biała koszula i stare dżinsy.
Gdy w końcu sobie uświadomiła, że cisza trwa chyba całą wieczność, odchrząknęła i powiedziała:
– Adam. Skąd się tu wziąłeś?
Adam wyszedł zza pleców Terri, która prawie uskoczyła na bok. Sienna wcale się nie zdziwiła. Adam emanował napięciem.
– Muszę z tobą porozmawiać – odparł, zerkając na drugą kobietę z ukosa. – W cztery oczy.