- promocja
- W empik go
Nieskazitelna - ebook
Nieskazitelna - ebook
Magda podejmuje drugą, nieudaną próbę samobójstwa. W końcu trafia na terapeutę, który znajduje klucz do skutecznie skrywanych przez dziewczynę lęków i jej głębokich traum. Klucz do drzwi, których tak naprawdę wolałby nigdy nie otwierać...
Dziewczyna chce zmienić swoje życie. Zmagając się z depresją i prywatnymi demonami, w końcu znajduje pracę, w której czuje się potrzebna. Zostaje opiekunką do dziecka, co stanowi dla niej wyzwanie i wewnętrzną terapię. W luksusowym domu pracodawcy czuje się jednak bardzo niepewnie. Z każdym kolejnym dniem w zachowaniu właścicieli domu obserwuje coraz więcej niedomówień. Zaczyna odkrywać tajemnice, które są niewygodne również dla niej...
Psychoterapeuta Adrian Marzec ma wrażenie, że coraz bardziej wciąga się w leczenie Magdy, które staje się dla niego niemal jak kryminalne śledztwo. Za każdym sukcesem w terapii, zdaje się być bliżej odkrycia prawdy. Niespodziewanie sprawy pacjentki oraz własne traumy sprzed lat zaczynają niebezpiecznie wpływać na jego życie...
Jak szokująca okaże się prawda?!
Najnowszy thriller Jacka Piekiełko, autora bestsellerowego "Dobermana", zabiera nas w zakamarki ludzkiej psychiki i traum.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67093-77-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podobno najgorsze uczucie to świadomość, że w każdej chwili możesz umrzeć. Jeszcze bardziej dojmująca jest niepodważalna pewność, że stanie się to w ciągu godziny.
Mężczyzna przepracował już w sobie pierwszy strach. Oswoił się z myślą, że wydarzyło się coś bardzo złego, ale to okazuje się i tak lepsze od oczekiwania na kolejny krok oprawcy.
Nie potrafiłby powiedzieć, ile czasu znajduje się w tym zimnym pomieszczeniu, gdzie panuje całkowita ciemność. Siedzi w głębokim fotelu, ma skrępowane ręce i nogi – jakąś cienką, ale bardzo trwałą żyłką, która boleśnie wrzyna mu się w skórę tuż przy dłoniach. Próbował się szarpać, ale szybko się zorientował, że nie ma to najmniejszego sensu. Poza skrępowanymi kończynami ktoś musiał również cały jego tors oraz uda obwiązać taśmą, przeciągając ją przez oparcie fotela. A może była to kanapa? Nie ma takiej pewności. Przypuszcza jedynie, że zamiast taśmy klejącej jego ciało jest owinięte stretchem, ponieważ gdy tylko próbował się wyswobodzić, rozlegał się charakterystyczny dźwięk miętej folii.
Wciąż się zastanawia, dlaczego się tutaj znalazł.
Na początku słyszał tylko swój krzyk, odbijający się od ścian głośnym echem. To oznaczało, że musi znajdować się w dużym i wysokim pomieszczeniu. Może w jakimś starym magazynie? Napastnik nie zakneblował mu ust. A to nie wróżyło najlepiej. Magazyn, w którym go przetrzymują, na pewno umiejscowiony jest gdzieś daleko od miasta, na odludziu, w ukryciu, tam, gdzie nikt nie zagląda. I to przerażało go jeszcze bardziej. Został zupełnie sam. Bez nadziei na ratunek.
Miał bardzo dużo czasu, by analizować każdy szczegół.
Na początku, gdy odzyskał przytomność, widział tylko ciemność. Czasami, gdzieś wysoko, do środka dostawał się jakby refleks światła, ale nic poza tym. Nie mógł dostrzec niczego więcej. Próbował znaleźć pozytywy, mimo że znalazł się w fatalnym położeniu. Z niemałą ulgą przyjmował fakt, że oprawca nie założył mu nic na głowę. Już na samą myśl o tym wzbierały w nim torsje.
Napięcie w nim narasta. Już bardzo długo nie czuł niczyjej obecności. Chociaż wcześniej odniósł wrażenie, że nikogo obok nie ma, jakby tylko demony upominały się już o jego duszę, to słyszał jednak wyraźnie odbijające się od ścian pomieszczenia kroki, dosyć ciche; ktoś musiał nosić sportowe buty. Wyczuwał wtedy woń perfum lub dezodorantu – całkiem słodki zapach, przywodzący na myśl kobietę. Nie sądził jednak, by jakakolwiek kobieta miała tyle siły, by doprowadzić go do miejsca i okoliczności, w których się właśnie znajduje. Zapach równie dobrze mógł należeć do mężczyzny.
Chce mu się płakać.
Teraz nie czuje już żadnych perfum. W nozdrza uderza go smród własnych ekskrementów. Ten, kto jest za to odpowiedzialny, skutecznie go poniżył, wzbudził w nim uczucie wstydu i bezradności.
Złamał go.
Mężczyzna po raz kolejny próbuje odtworzyć ostatnie godziny przed porwaniem, wszystko, co pamięta.
Pił jak zawsze w osiedlowym barze, skansenie na mapie Polski, w którym piwo lane wciąż kosztowało mniej niż pięć złotych. Może tylko dlatego jeszcze ta speluna miała jakichkolwiek klientów. Złotówka czy trochę więcej za piwo w zamian za święty spokój, z dala od narzekania żon, to uczciwy układ dla stałych bywalców mordowni. Przyjął dwa piwka, później pojawił się Krzychu i namówił go na kilka głębszych. Ile wódki dokładnie wypił? Tego nie był pewien. Siedział do późna. Kolega zmył się wcześniej. Bar zawsze otwarty był do ostatniego klienta. Mężczyzna nie przypominał sobie, czy jeszcze ktoś wtedy znajdował się w środku, pewnie tak. Wyszedł na fajkę. Było już ciemno. Spojrzał w górę. W stojącym obok wielopiętrowym bloku z wielkiej płyty powoli gasły kolejne światła. Palił w milczeniu. Nie pamiętał swoich myśli, musiały być brudne i pełne nienawiści do otaczającego go świata. Niespodziewanie przypomniał sobie jedną z nich: miałby ochotę na dziwkę. Znał numer do jednej. Nie mieszkała daleko, czasami nawet dojeżdżała do klienta za dodatkową opłatą. Uśmiechnął się. Resztki zdrowego rozsądku podpowiadały mu, że nie da rady. Że jedyne, do czego jeszcze jest zdolny, to otwarcie ostatniego piwa i pójście spać. Coś mówiło mu jednak, żeby odwiedził prostytutkę; może akurat będzie miała klienta i wywiąże się jakaś awantura? Trzeba działać, musi być ciekawie, jeszcze nie czas, by kończyć ten dzień.
Ruszył osiedlową alejką w kierunku bloku, w którym mieszkała Masza, dziewczyna z Białorusi, która od lat pracowała w Polsce w zawodzie, który dawał jej wiele przykrości i dobrą pensję. Postanowił, że skróci sobie drogę przez parking.
I właśnie tyle pamięta. Ostatni błysk to uderzenie w lewy bok. Ktoś gwałtownie otworzył drzwi samochodu, które walnęły go na tyle mocno, że aż upadł. Później pustka. Czarna dziura. Nic więcej nie potrafił sobie przypomnieć. Aż w końcu znalazł się w obcym miejscu, skąd z powodu absolutnej ciemności nie widział dalej niż na kilka centymetrów.
Nagle z trudem przełyka ślinę. Słyszy trzask zamykanych drzwi, a następnie kroki. Tym razem głośny dźwięk i coś jeszcze – coś, co przeraża go jeszcze bardziej.
Odgłosy kroków należących nie do jednej osoby, lecz prawdopodobnie do dwóch, może nawet trzech. W ciemności analizuje – dźwięk podeszwy stykającej się z twardą posadzką. A może tylko mu się tak wydaje. Powoli traci zmysły.
Czuje wyraźnie czyjś oddech na swojej twarzy. Czarna kukła nachyla się nad nim, góruje, sprawia, że naraz wokół robi się jeszcze ciemniej.
Ktoś rozcina jednym ruchem taśmę w taki sposób, że mężczyzna ma jedną rękę wolną. Unosi ją, wodzi na oślep, ale ciemna masa przed nim chwyta ją mocno i przyciska do oparcia fotela. A zaraz potem bardzo wysoko podwija rękaw bluzy.
– Boże... Co ty robisz?! – krzyczy mężczyzna, ale szybko otrzymuje mocny cios w czoło.
Zamyka oczy. Potężny snop światła wymierzony jest prosto w niego. Usiłuje podnieść powieki, ale gdy tylko lekko je uchyla, czuje wręcz namacalny ból z powodu oślepiającego błysku.
Próbuje wyrwać rękę, ale silne dłonie przygniatają ją do oparcia jeszcze mocniej niż przed chwilą.
Igła wbija mu się prosto w żyłę.
To uczucie od razu przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, gdy pobierano mu krew do badań.
Nieruchomieje. Wie, że każda próba wyrwania ręki skończy się jeszcze większym bólem.
Ucisk w żyle narasta. Jakaś substancja wypełnia jego ciało.
– Co wy robicie, skurwysyny?! Co to jest?! – krzyczy, coraz głośniej, wypluwa z siebie kolejne przekleństwa, ale nie słyszy żadnej odpowiedzi.
Ktoś wyjmuje igłę z jego ramienia. Słyszy świst rozwijanej rolki z folią stretch. Próbuje dojrzeć, co się naprawdę dzieje, ale nadal oślepia go ostre światło lampy bądź latarki. Wystarczyła chwila, po której znowu nie może wykonać żadnego ruchu ręką.
Przez głowię przelatują mu tysiące myśli. Co mu wstrzyknęli? Co to za środek? Czy właśnie w taki sposób pożegna się z życiem? Czy to jakaś trucizna, po której ma już się nie obudzić?
– Za co, skurwiele... – Zaczyna płakać. – Dlaczego to robicie?
Wtedy niespodziewanie, po raz pierwszy, odkąd się znalazł w tym ciemnym więzieniu, odzywa się wysoki głos, przytłumiony, jakby osoba zaczęła mówić przez gruby kawałek materiału:
– Za twoje grzechy.ROZDZIAŁ PIERWSZY
To będzie krótka historia.
Szybko się skończy, bo tak postanowiła Magda.
Wszystko zmierza do końca, ponieważ koniec może nastąpić w każdej chwili. Magda myśli o tym często. Zastanawia się, dlaczego inni o tym nie pamiętają? A może się myli? Może każdy o tym myśli, ale wstydzi się do tego przyznać?
Trzyma ręce na kierownicy. Mocno opiera głowę o fotel. Chciałaby się w nim ukryć, wsiąknąć jak woda, zniknąć. Chłodne, nocne powietrze, przedostające się do kabiny samochodu przez uchylone okno, przypomina jej o rzeczywistości – szarej, posępnej, zachłannej.
Wokół panuje gęsty mrok, rozpraszany przez nikłe światło ulicznej lampy. Nad ziemią unosi się mgła, na tyle rzadka, by nie przysłonić widoku okna na pierwszym piętrze jednorodzinnego domu. Wewnątrz nie ma zasłon ani firan. Przez puste okno doskonale widać poruszające się postaci. Kilka osób, młodzi ludzie, uśmiechnięci, co chwilę wznoszą toast i stukają się szklankami. Żartują, jeden z mężczyzn wybucha śmiechem, łapiąc się za przeponę. Ktoś podchodzi do wysokiego okna balkonowego i otwiera je, wpuszczając do środka wilgotne powietrze. Dwie osoby wychodzą na przestronny taras. Miga płomień zapalniczki. Po chwili wyraźniej widać kropki spalającego się tytoniu. Mężczyzna i kobieta. Daniel i Ola.
Magda jeszcze mocniej wbija się całym ciałem w fotel, z którego zjeżdża niżej, tak aby nikt z zewnątrz jej nie zauważył. Trzyma głowę poniżej wysokości kierownicy, a gdyby mogła, najchętniej skuliłaby się na podłodze.
Zasnąć. Nie myśleć o oczekiwaniach. Jak być szczęśliwą?
Przecież może tam w każdej chwili iść. Została zaproszona na imprezę. Daniel byłby dla niej miły, bo Magda ewidentnie mu się podoba. Ona to czuje, ale stara się nie wysyłać mu żadnych sygnałów. Wie, jak to wszystko się skończy. Nie chce go zranić. On nie zrozumie, co tak naprawdę Magda czuje. Nie skruszy tej skorupy, gruby pancerz nigdy nie pęknie.
Tego dnia czuła się fatalnie. Każda godzina prowadziła ją w objęcia nocy, zimne, mokre macki szurające po jej skórze. W gardle czuje wielką gulę, jakby przełyk nagle przestał pracować, a w organizmie znalazło się ciało obce. Ma dreszcze, bo wie, że decyzja, którą podjęła, będzie nieodwracalna.
Magda bierze głęboki wdech, po czym głośno i powoli wypuszcza powietrze z płuc. Zapala silnik samochodu. Musi odjechać gdzieś dalej, w puste miejsce, gdzie nikt jej nie znajdzie, gdzie nie trafi się nagle zbłąkany wędrowiec oferujący pomocną dłoń. To, co postanowiła uczynić, musi być skuteczne. Teraz nie popełni tego samego błędu.
Szybko myśli o najlepszym miejscu i wybiera tereny lotniska Aleksandrowice. Często lubiła spacerować wokół rozległych, ogrodzonych siatką pól, skąd obserwowała przygotowujące się do lotu awionetki. W trakcie spacerów zawsze wybierała mniej uczęszczane szlaki, zawiłe, odległe ścieżki, które doprowadzały ją do na pierwszy rzut oka opuszczonych budynków. Zabite dechami nieużytki mogłyby przyciągnąć jedynie dzieciaki żądne przygód, ale na to jest już zdecydowanie zbyt późna pora. Nigdy nie widziała również kręcących się tam meneli. Nie potrafi wymyślić lepszego miejsca, tak blisko kolejnych punktów w mieście, a jednak na odludziu. Przypomina sobie drogę biegnącą obok nieczynnego hangaru i to właśnie tam postanawia jechać.
Podczas drogi odtwarza w myślach poprzedni raz i wszystkie możliwe błędy, które popełniła. Czuła się później jak idiotka próbująca w dramatyczny sposób zwrócić na siebie uwagę.
Była ze znajomymi w klubie, w miejscu, którego unikała jak ognia. Wokół pijani ludzie podrygujący w takt zagłuszającej wszystko muzyki, wszędzie duszno, przytłaczająco. Trudno było przedostać się przez zatłoczoną salę, z której sufitu dobiegało oślepiające światło co sekundę zmieniające barwę, dodatkowo odbijające się od szklanych kul. W kolejnym pomieszczeniu było jeszcze gorzej. Tam tnące rzeczywistość ostre światło stroboskopu zatrzymywało czas. Magda chciała stamtąd jak najszybciej wyjść, ale w trochę inny sposób. Gdyby nie jej plan, nigdy nie znalazłaby się na dyskotece.
Osoby, z którymi przyszła, zniknęły w tłumie. Każdy z nich spotkał znajomego, który pociągnął ich w kierunku innych znajomych. Magda tylko na to czekała. Podeszła do baru i zamówiła kilka kieliszków, które opróżniła bardzo szybko, by zaraz potem poprosić o jeszcze jeden zestaw kamikadze. Swoim zachowaniem wzbudziła uwagę siedzących obok mężczyzn. Ich zainteresowanie nie wynikało wyłącznie z nietypowego picia Magdy, ale również z jej niewątpliwej urody. Miała spięte z tyłu brązowe, przechodzące w rudy kolor włosy, zgrabną figurę, nad którą nie musiała pracować, czym zawsze denerwowała koleżanki. Naturalna, dobra przemiana materii sprawiała, że nigdy nie potrzebowała odwiedzać fitness klubu ani męczyć się kilometrowymi biegami, by wyglądać na wysportowaną i szczupłą. Oczywiście sama ciągle widziała niedoskonałości swojego ciała. Biodra były według niej zbyt szerokie, piersi natomiast mogłyby być odrobinę większe, i jeszcze gdyby tak miała kilkanaście centymetrów wzrostu więcej, to do wysokich butów z powodzeniem zakładałaby ulubione płaszcze, teraz wciąż miała wrażenie, że się w nich topi, że wygląda, jakby narzuciła na siebie worek. Magda często patrzyła w lustro, uważając, że jest nieatrakcyjna. Jej opinia o własnej urodzie brała się z długo hodowanych kompleksów, bez pokrycia z rzeczywistością. Twarz miała delikatną, cerę gładką; często pytali ją w sklepie o dowód osobisty, gdy chciała kupić alkohol. Dobiegała dwudziestu sześciu lat, ale wciąż przypominała nastolatkę.
– Lubisz ostrą zabawę? – zagadnął mężczyzna w średnim wieku, widząc, jak Magda zamawia Long Island, drinka o mocy dwudziestu ośmiu procent.
Nawet na niego nie spojrzała. Zapłaciła, wzięła wysoką szklankę i ruszyła w kierunku toalet. Na szczęście ten lokal miał całkiem sporych rozmiarów łazienki. Najpierw wchodziło się do pierwszego pomieszczenia z kilkoma umywalkami, suszarkami automatycznymi oraz pojemnikami na mydło przytwierdzonymi do ścian tuż pod jedną taflą lustra ciągnącą się na długość całej ściany, a następnie przechodziło się do kolejnej części, gdzie znajdował się rząd kabin toaletowych.
Magda wybrała ostatnią toaletę, weszła do środka, opuściła deskę, na której usiadła, po czym zablokowała drzwi. Szklankę z drinkiem położyła na pojemniku na papier, a następnie wyjęła z torebki plastikowy organizer wypełniony tabletkami z trzech opakowań leku na udrożnienie górnych dróg oddechowych. Przygotowała je wcześniej, wiedziała bowiem, że będąc pod mocnym wpływem alkoholu, może jej się nie udać sprawnie rozpakować lekarstwa. Taka dawka pseudoefedryny w połączeniu z etanolem krążącym w żyłach powinna zrobić swoje.
Ruchy dziewczyny były niezdarne, ociężałe. Z trudem odkręciła pojemnik i wychyliła go do ust, wsypując garść ciemnoczerwonych tabletek. Popiła alkoholem i przełknęła. Do oczu napłynęły jej łzy. Czuła, że powoli wszystko wokół zaczyna wirować.
„Czyli tak to się miało skończyć...” – pomyślała. Zanim odpłynęła na dobre, dopadł ją potworny lęk, że jeśli się nie uda, jeśli się wybudzi, może doszczętnie uszkodzić swój mózg i zostać do końca życia kaleką. A jej życie miało się przecież zakończyć tamtego wieczoru.
Tym razem Magda nie popełni tego samego błędu. Zaraz dojedzie na miejsce, do którego nikt przedwcześnie nie dotrze. Inaczej było w dyskotece, gdzie mężczyzna siedzący przy barze, któremu Magda wpadła w oko, uważnie ją obserwował. Wiedział, że ostre picie nie wróży nic dobrego, tym bardziej że dziewczyna wydawała się nieobecna, jakby myślami była w całkiem innym miejscu. Ruszył za nią. Zauważył, że chwiejnym krokiem udała się do toalety. A gdy nie wychodziła z niej dobry kwadrans, postanowił działać, nie odpowiadając na zadziorne spojrzenia kobiet zgromadzonych w łazience.
– To nie męski – zapiszczała młoda dziewczyna z makijażem dodającym jej co najmniej dziesięć lat.
Nie przejmując się komentarzami, przeszedł dalej. Rzucił okiem na rząd kabin toaletowych, których drzwi kończyły się dobre dwadzieścia centymetrów nad podłogą. Przystanął. Przez moment nasłuchiwał, ale jakiekolwiek dźwięki zagłuszało dudnienie z sali oraz podniesione głosy kobiet, które zaczęły wyzywać go od zboczeńców, grożąc, że jeśli zaraz się nie wyniesie, wezwą ochronę. Mężczyzna jednak schylił się, zaglądając kolejno do toalet.
– Wypierdalaj stąd! – wrzasnęła nastolatka. Nie mogła mieć więcej niż szesnaście lat. Otoczona była koleżankami.
Wtedy zobaczył coś, co podejrzewał ujrzeć. Na podłodze w jednej z toalet leżała kobieta, którą widział przy barze.
Doskoczył do drzwi, próbując je otworzyć.
Wtedy jedna z dziewczyn pociągnęła go za koszulę.
– Co ty robisz, zboku?!
Zrzucił jej dłoń z ramienia i naparł z całych sił barkiem na drzwi, wyłamując plastikowy zatrzask. Magda leżała nieprzytomna.
Doskoczył do niej, po czym odwrócił się i krzyknął w kierunku zaskoczonych dziewczyn.
– Dzwońcie na pogotowie! Powiedzcie, że w damskim kiblu jest zboczeniec. Może przyjadą szybciej.
Tego Magda oczywiście nie słyszała. Obudziła się w szpitalu. Najpierw przepłukano jej żołądek, następnie podłączono do kroplówki.
Przebieg całego zdarzenia z klubu zrelacjonowała jej znajoma, której koleżanka była naocznym świadkiem, jak mężczyzna wkroczył do toalety i uratował Magdzie życie. Barska nie chciała tego. Niestety, źle wszystko rozegrała. Nigdy nie poznała mężczyzny, który okazał się jej aniołem stróżem lub nachalnym facetem, wtrącającym się w nieswoje sprawy – zależy, z której perspektywy spojrzeć.
Samochód zatrzymuje się na poboczu. Wokół rosną tylko drzewa i dzikie krzewy. W oddali majaczy lampa emitująca nikłe, żółte światło padające na pordzewiałą siatkę strzegącą dostępu do nieużywanego hangaru.
Magda wychodzi z samochodu. Jest chłodno, w powietrzu unosi się wilgoć. We wszechobecnej ciszy każdy jej ruch wydaje się wielkim hałasem. Podchodzi do bagażnika, otwiera klapę i wyciąga ze środka butelkę toniku, do której już wcześniej dolała sporej ilości ginu. Ma ze sobą również wódkę i colę, jeśli zajdzie taka potrzeba, by mocniej znieczulić zmysły.
Opiera się o bok samochodu i pociąga spory łyk. Krzywi się. Czuje ciepło w przełyku. Wydaje się, że ginu jest zdecydowanie więcej, przebija w smaku. Ale z każdym kolejnym pociągnięciem z butelki alkohol przyswaja się lepiej, a organizm Magdy wręcz domaga się więcej i więcej. Jest napięta, zdenerwowana, drży i musi wlać w siebie naprawdę sporo, by cokolwiek poczuć. Wie jednak, że moc szybko uderzy, zaatakuje znienacka jej drobne ciało.
Wyjmuje cienkiego papierosa i zapala. Łapczywie się zaciąga. Kątem oka zauważa, jak mocno trzęsie się jej ręka. Skupia na tym uwagę. W ciągu kwadransa opróżnia całą butelkę z ginem, a następnie miesza wódkę z colą i robi kolejnych parę łyków, po których już jednak jest jej niedobrze. Wódka ma zbyt intensywny smak, wzbudza odruch wymiotny. Magda musi więc wyhamować. Nie może pozbyć się trucizny z organizmu. Należy działać według planu.
Zapala kolejnego papierosa. Zaczyna jej się intensywnie kręcić w głowie. Nie myśli o życiu, z którym zdążyła się pożegnać. Stara się nie roztrząsać konsekwencji swojego czynu.
Ostatniego papierosa zamierza wypalić w samochodzie. Siada za kierownicą. Świat wokół wiruje jak karuzela.
Ze schowka wyjmuje woreczek z tabletkami. Wysypuje pastylki na otwartą dłoń, po czym jednym ruchem wrzuca je do ust. Nie trafia idealnie. Tabletki przyklejają jej się do spoconej dłoni. Wpycha je nieudolnie na język. Wybiera kolejne z woreczka i przepija je colą zmieszaną z alkoholem.
Tak smakuje śmierć. Wódka i tabletki.
Zawiesza się na moment. Dopiero teraz skupia swoją uwagę na grającej w radio muzyce. Jakaś nocna rockowa audycja. Rozpoznaje tę piosenkę i kiedy słyszy kolejny wers, chce jej się płakać. Z głośników rozbrzmiewa:
_Slow suicide’s no way to go, oh_
Wyrzuca papierosa przez okno, a może niedopałek wysuwa jej się z palców. Nic już nie wie, nie potrafi zarejestrować rzeczywistości. Ma wrażenie, że oprócz łez cieknie wszystko wokół. Cały kokpit przecieka, świat za oknem zlewa się, jakby był tylko namalowany farbą, którą teraz ktoś rozpuścił.
Czyż nasze życie nie jest pisane patykiem po wodzie? Jesteśmy tylko na chwilę, pamięć po nas ginie z każdym następnym dniem. Najbliżsi szybko pogodzą się ze stratą, muszą przecież jakoś żyć. Kolejne pokolenia nie będą starały się pamiętać, historia człowieka w końcu sczeźnie.
Magda zatapia się w fotelu. Głowa staje się coraz cięższa. Dziewczyna chce spać, zamknąć oczy raz na zawsze.
Nie wie, kiedy zapada w bardzo głęboki i zły sen.ROZDZIAŁ DRUGI
Gdyby Adrian wierzył w sprawczość horoskopu, tego wieczoru uznałby, że wszystko zapisane jest w gwiazdach.
Jeśli byłby tak naiwny, by dopuścić do siebie myśl, iż istnieje coś takiego jak los, zrządzenie losu czy siła wyższa kierująca światem, postradałby zmysły, próbując odtworzyć całą ścieżkę zdarzeń, która doprowadziła go do tego miejsca.
Od czego jednak zacząć? Od biegania? Chyba nie, bo wcześniej była przyczyna, czyli jego powolne, ale konsekwentne wpadanie w niechybną otyłość. Prowadził niezbyt aktywny tryb życia, oddawał się pracy biurowej, jadł niezdrowo. Ale to było kiedyś. Ponad dziesięć kilogramów temu.
Adrian Marzec biegnie już ponad czterdzieści minut. Wie doskonale, że to najefektywniejszy czas jego treningu, etap, w którym spala tkankę tłuszczową. Nie zależy mu na śrubowaniu rekordów w tempie biegu czy budowaniu wytrzymałości. Co prawda waga mężczyzny jest już na całkiem odpowiednim poziomie, ale aktywność fizyczna weszła mu w krew i teraz trudno rozstać mu się z bieganiem i siłownią, chociaż raz w tygodniu. Chciałby jednak jeszcze trochę zrzucić.
Wcześniej był apatyczny, leniwy, bez ochoty na cokolwiek poza kanapą, serialami Netflixa lub lekturą książek. By się odpowiednio zmotywować, oglądał kiedyś na YouTubie dokument, w którym wyglądający jak młody Bóg amerykański trener fitness w ramach doświadczenia przestał dbać o siebie. Bohater filmu odżywiał się codziennie fast foodem, przestał ćwiczyć i przytył, zmieniając się wręcz nie do poznania. Później chciał udowodnić, że każdy może zmienić swoje życie, zaczynając uprawiać sport, ale było mu potwornie trudno wyzbyć się nawyków niezdrowego jedzenia oraz zmusić się do pracy na siłowni. Adriana ciekawił ten eksperyment z jeszcze jednego powodu. Przyglądał się niemocy trenera również z perspektywy psychologii.
Teraz biegnie, nogi same go niosą. Musi pilnować dystansu, ponieważ jego organizm wytwarza tak wiele endorfin, że mógłby jeszcze bez problemu pokonać kolejne kilometry, ale wtedy naraziłby stawy na ryzyko kontuzji. Dlatego rozgląda się po okolicy, sprawdza czas oraz dystans wyświetlany na smartwatchu i wybiera drogę na skróty, prowadzącą przez wydeptaną ścieżkę.
Sport oczyszcza mu głowę, ale stanowi również pretekst i argument, by zjeść trochę bardziej tłuste potrawy, więcej węglowodanów, głównie makaronów, a także pozwolić sobie na drobne grzeszki w postaci papierosów. To, co zepsuje nikotyna i substancje smoliste, naprawi wysiłek na świeżym powietrzu. Poza tym palenie zwiększa objętość płuc. Adrian wie doskonale, że to wszystko nieprawda, ale i tak szuka dla siebie usprawiedliwienia.
Dawno nie biegł tym skrótem. Nie lubi tego miejsca. Zawsze czuje niepokój, gdy zbliża się w stronę nieczynnych hangarów. Kiedyś nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że ktoś go śledzi. Był przekonany, że nieznajomy go obserwuje, czuł czyjś wzrok na sobie. Gdy tylko znalazł się w pobliżu hangarów, w odległym od przypadkowych przechodniów miejscu, dopadł go lęk. Podświadomość podpowiadała mu, że w pobliżu czyha niebezpieczeństwo.
Nie potrafił jednak określić, o co dokładnie chodziło. Teraz to samo miejsce wywołuje z pamięci emocje, ponownie budzi lęk.
Adrian przyśpiesza, by w krótkim czasie pokonać złowrogie otoczenie.
Wtedy słyszy muzykę. Rozpoznaje ją. Mad Season. Dawno nie słyszał tej kapeli.
Z każdym krokiem dźwięki stają się głośniejsze.
Przyśpiesza i ciemnościach zauważa wyraźniejsze kontury samochodu stojącego obok ścieżki.
Silnik jest wyłączony. Okno uchylone. Ze środka dobiega muzyka.
Adrian zwalnia. Tak naprawdę nie wie dlaczego. Może to para kochanków właśnie spędza upojny wieczór w samochodzie? Już ma zamiar znowu rozpocząć bieg. Nie chce czuć się jak podglądacz, a tym bardziej stara się, by osoby znajdujące się w samochodzie nie zauważyły go i nie pomyślały o nim w taki sposób. Jednak rzuca okiem do wnętrza pojazdu i nie może oderwać wzroku.
W środku znajduje się tylko jedna osoba. Leży w poprzek, na boku, nienaturalnie, z rękami wzdłuż tułowia, z głową na fotelu pasażera.
Adrian Marzec wzdryga się. Nachodzi go nieodparte wrażenie, że wewnątrz samochodu znajdzie... Martwą osobę? Dlaczego o tym pomyślał?
Ten widok sugeruje mu coś bardzo złego. Sytuację, która z racji wykonywanego zawodu jest mu doskonale znana.
Puka palcem w szybę.
Osoba w środku ani drgnie.
Gdy Adrian nachyla się bliżej okna samochodu, dostrzega długie, rozpuszczone włosy. Nie ma wątpliwości, że w kabinie znajduje się kobieta. Puka jeszcze raz, ale bez efektu.
Postanawia otworzyć drzwi. Sięga za klamkę. Spostrzega dziewczynę, młoda, bardzo ładna. Nie ma jednak czasu, by przyjrzeć się dokładnie, ponieważ nagle zauważa na podłodze elementy, które składają układankę w jedną, okropną całość... butelka wódki i kilka tabletek. Widzi je wyraźnie nawet w świetle lampki wtopionej w podsufitkę.
– Hej – odzywa się, a jego głos brzmi jakoś obco. Wszystko przez ten zatroskany ton. – Co z tobą? Dobrze się czujesz? – zadaje kolejne banalne pytanie, spodziewając się wręcz przeciwnej odpowiedzi.
Dziewczyna wciąż nie reaguje. Adrian kładzie dłoń na jej ramieniu i potrząsa nią. Przykłada palce do tętnicy szyjnej. Wyczuwa puls.
Już wie, co tutaj zaszło. Wyjmuje telefon i powiadamia służby ratunkowe.
– Ej, gwiazdko, dlaczego? – mówi sam do siebie, uspokajająco, choć ręce mu drżą. – Co cię do tego skłoniło, piękna?
Nie czekając dłużej, zaczyna akcję pierwszej pomocy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------