- W empik go
Nieśmiertelne - ebook
Nieśmiertelne - ebook
W wigilię dnia przepowiedni siedemnastoletnia Lil i jej siostra bliźniaczka Kizzy zostają schwytane przez okrutnego bojara Valcara, pozbawione wolności i nadziei. Kiedy Lil za sprawą innej branki, Miry, odzyskuje wiarę w to, że warto żyć i kochać, rozpaczliwa egzystencja sióstr zostaje zagrożona po raz kolejny. Na ich drodze staje bowiem legendarny Dracul, bardziej potwór niż człowiek, dla którego dziewczęta to niewiele warte zabawki. W brutalnym świecie, którym rządzą mroczne pożądanie i przeznaczenie, dziewczęta muszą ratować siebie i swoją krew – nawet jeśli oznacza to zgodę na życie po śmierci.
Zapierająca dech w piersiach opowieść o losach oblubienic Drakuli, spod pióra nagradzanej autorki bestsellerów.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8240-285-8 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Złociste igiełki późnopopołudniowego słońca kłuły naszą ciemną skórę, kiedy przepatrywałyśmy ściółkę pod rozłożystym dębem. Szukałyśmy pieczarek, białych grzybów o wiotkim trzonie przypominającym młodą brzozę.
Następnego dnia przypadały nasze siedemnaste urodziny, dzień przepowiedni. Dzień, w którym Stara Charani miała wziąć nasze młode dłonie w swoje ręce wykręcone artretyzmem i wyjawić nam naszą przyszłość.
Cała się trzęsłam ze zdenerwowania. Miałam wrażenie, że moja krew została wymieszana z potłuczonym szkłem. Za to Kizzy nie mogła się doczekać. Słyszałam, jak nuci podekscytowana, odłamując kapelusze grzybów. Tyle że moja siostra wiedziała, co ją czeka, od miesięcy, od lat, właściwie od zawsze. Przyszłyśmy na świat pod znakiem krwawego księżyca i podczas gdy Osiadli postrzegali to jako zły omen, Wędrowcy widzieli w tym zapowiedź szczęścia. A zresztą kto wie? To ewenement. Nigdy nie słyszałam o innym dziecku urodzonym w takim czasie, a co dopiero o bliźniętach.
Być może nikt się nie mylił. Być może było to przekleństwo i błogosławieństwo. Często zastanawiałam się, czy jedna z nas została naznaczona klątwą, a druga obdarowana łaską. Kizzy oczywiście uważała, że została pobłogosławiona. Wiele razy budziła się ze snu z rozjaśnioną spokojem twarzą i mówiła: „Znów to widziałam, Lil”. Nie „śniłam o tym”. Widziałam.
Kizzy zawsze była przekonana, że ma dar jak Stara Charani, choć to niespotykane, żeby w taborze znalazła się więcej niż jedna prawdziwa Widząca. Przepowiednie mają największą moc w dzień narodzin, ale Widzący mogą czytać osobę przez cały następny miesiąc księżycowy. Osiadli myślą, że wszyscy Wędrowcy mają dar albo, gorzej, parają się magią, ale Stara Charani twierdziła, że nie zdarza się to często. „Niejeden umie czytać ludzi – zwykła powiadać – ale tylko garstka potrafi odczytać ich przyszłość”.
Mimo to nie byłabym zdziwiona, gdyby okazało się, że Kizzy faktycznie ma odrobinę daru, który przypadł w udziale Starej Charani. Dar w najprostszej postaci oznacza tyle, że więcej się wie i więcej się widzi. A moja siostra zawsze dostrzegała rzeczy, które ja przegapiałam.
Była pewna, że zostanie niedźwiednicą jak mama. Gdyby Charani potwierdziła jej dar, nasza następna wędrówka poprowadziłaby nas przez najwyższe partie gór. Kizzy poszłaby z mamą wykraść niedźwiadka z ciemnej jaskini. A potem tresowałaby go tak samo jak mama tresowała Albu i wypełniłaby swoje przeznaczenie w ten sam sposób, w jaki robiła wszystko – z łatwością graniczącą z zuchwałością.
A ja?
Podejrzewałam, że jak zwykle będę gonić moją siostrę. Jeśli mi się poszczęści, zostanę niedźwiednicą. Wszystkie kobiety w naszej rodzinie tym się trudniły – od zarania dziejów. Kiedyś wierzyłam, że to właśnie ze względu na płynącą w moich żyłach krew Albu słuchał mnie i moich poleceń, gdy ćwiczyłyśmy z mamą. Potem zrozumiałam, że większą rolę odgrywała tu jego lojalność wobec mamy. Kochałam tego niedźwiedzia – jego miękkie białe futro, tak niespotykane i cenne, i dlatego codziennie czesane, jego łagodne brązowe oczy, wydłużony pysk. Czułość mamy wykorzeniła całą drzemiącą w nim dzikość. Ale między nami nie było prawdziwego porozumienia, więzi oplatającej nas niczym lśniąca złota lina.
W najśmielszych i najskrytszych marzeniach marzyłam o tym, że będzie mi pisane zostać śpiewaczką. Kizzy powiedziała kiedyś, że mam głos słodszy od ptasich treli, ale podejrzewałam, że chciała być miła. Była moim jedynym sędzią – do tamtej pory nigdy nie śpiewałam dla nikogo innego. Raz Kizzy zaciągnęła mnie przed mamę i zażądała, żebym dla niej zaśpiewała, ale głos uwiązł mi w gardle niczym za duży kęs chleba. Tymczasem najlepszym miejscem dla śpiewaczek był bojarski dwór, bezwzględna dziedzina, znacznie bardziej niebezpieczna dla Wędrowca niż knieje.
Jeszcze gorsi od bojarów byli stojący od nich wyżej w hierarchii wojewodzi. Władza przemieniła ich w bestie. Mówiono, że wołoski władyka szczególnie upodobał sobie młode utalentowane dziewczęta Wędrowców. Mówili na niego Draco, Smok, albo Dracul, Diabeł. Ponoć kazał im występować tak długo, aż zostawały z nich tylko cienie, najładniejsze zniewalał, a potem wysysał z nich krew, co miało zapewniać mu nieśmiertelność. Brzmiało to jak niedorzeczne bajdurzenie, ale Stara Charani zwykła była mówić, że każda historia ma w sobie ziarno prawdy, nieważne, jak głęboko ukryte.
Tak czy owak, nie miałam złudzeń, że moja przyszłość w roli śpiewaczki to tylko marzenie. Nie wierzyłam nawet, że mogę zostać niedźwiednicą. Sądziłam, że będę się trudnić szewstwem albo wyrabianiem przedmiotów z drewna czy wikliny – jak inni pozbawieni talentu i zmuszeni nauczyć się rzemiosła.
Tego dnia mieliśmy ruszyć w drogę. Schodki prowadzące do wozów zostały złożone, świeżo odmalowane okiennice – zabezpieczone, konie – osiodłane, a wóz-klatka służący do przewozu niedźwiedzi czekał na Albu i Dorsiego, który należał do Erhy. Ale w związku z naszym dniem przepowiedni mama poprosiła Starą Charani, żebyśmy zostali dłużej, tak aby przez noc mogła przygotować nasze ulubione danie – duszone grzyby z dzikim czosnkiem i szalotką. Gdyby kto inny o coś takiego prosił, Stara Charani nie zgodziłaby się. Ale mamie nikt nie odmawiał. Ona i Kizzy po prostu tak miały.
Fartuch Kizzy był pełen pieczarek, elegancko oderwanych u podstawy, tak żeby nie naruszyć grzybni i pozwolić jej nakarmić nas, kiedy ponownie będziemy tędy wędrować. Nasze życie toczyło się zgodnie z ustalonym powolnym rytmem. Przejeżdżaliśmy przez tę dolinę tylko raz, kiedy rosłyśmy w brzuchu mamy. Staramy się nie zostawiać śladów i brać tylko to, czego potrzebujemy.
Mój fartuch był upaprany grudkami błota, które przylgnęły do grzybni – nieważne, jak bardzo się starałam, nie udawało mi się precyzyjnie wykręcić trzonów. Każde szarpnięcie zwiastowało małą masakrę.
– Powinnaś była zabrać nóż – westchnęła Kizzy, schylając się po kolejny grzyb.
– Ty nie wzięłaś.
– Ja nie ogryzam paznokci do krwi – odparła, upuściła pieczarkę do pełnego już fartucha i machnęła ręką w moim kierunku.
Jej paznokcie miały kształt półksiężyca między nowiem a trzecią kwadrą. Niemal białe, kontrastowały ze śniadą skórą palców. Jak mogły być tak czyste, mimo że całe popołudnie grzebałyśmy w ziemi? Zacisnęłam pięści i spojrzałam na swoje brudne pazury. Nierówne i poszczerbione. Bardziej pasowały do łap Albu niż ludzkich dłoni.
Kizzy zajrzała do mojego fartucha.
– Lil, to muchomor sromotnikowy! Wyrzuć go!
Grzyb był nieco bardziej zielony niż inne i pokryty, co dopiero teraz zauważyłam, nie ziemią, a ciemnoszarymi cętkami. Różnica była tak subtelna, że jej nie dostrzegłam, ale moja siostra oczywiście tak. Posłusznie sięgnęłam po muchomora, ale gdy Kizzy schyliła się po następną pieczarkę, schowałam go do kieszeni fartucha. Tylko po to, by udowodnić sobie, że mogę robić, co mi się podoba.
Kizzy podniosła wzrok i zobaczyła moją zbuntowaną minę.
– Nie bądź taka, Lil. – Dała mi kuksańca w żebra. – Myślę, że i tak mamy wystarczająco grzybów, żeby nakarmić wszystkich nawet podwójnie.
Spojrzałam na mój mizerny plon, nieszczęsną grzybnię schnącą w błotnistych grobikach.
– W każdym razie we dwie. Trzymaj – powiedziała Kizzy i przerzuciła połowę swojego urobku do mojego fartucha.
Kochałam moją siostrę bezgranicznie, ale nie cierpiałam, kiedy była taka miła.
– Nie ma grzybów leśnych rusałek – westchnęła.
Kizzy obsesyjnie wierzyła, że kiedyś znajdzie skrawek ziemi pobłogosławionej przez leśne rusałki. Rosnące tam grzyby miały sprowadzać wizje.
– Wracajmy.
Nasze obozowisko znajdowało się w połowie doliny. Stara Charani uważała, że najlepiej rozbijać obóz tam, gdzie wyżej od naszych wozów były tylko ptaki. Ale ptaki nie musiały się przedzierać przez rumowiska skalne, przewozić niedźwiedzi albo chodzić po wodę, więc jej marzenia dotyczące wysokości były hamowane przez racjonalizm.
Grzyby i inne rośliny, które lubią ciemność, można było znaleźć w gęstym lesie porastającym dolinę, którą w masywie górskim wyrzeźbiła rzeka, niegdyś rwąca i lśniąca niczym ostrze noża. Teraz woda płynęła wolno, leniwie obmywając głazy, które raz wyrwała z ziemi. Gdyby Stara Charani była rzeką, do końca swoich dni pozostałaby wartka, bystra i nieprzejednana.
Wędrówka w dół w naszych cienkich skórzanych trzewikach przypominała szamotaninę i poślizg, który próbowałyśmy zahamować piętami. Kizzy cały czas śmiała się jak dziecko, a ja zaciskałam zęby, żeby nie przygryźć sobie języka. Powrót do obozu nie będzie łatwy, ale to właśnie dlatego wybrałyśmy tę drogę.
Gdyby była łatwiejsza, mama kazałaby nam zabrać Kema. Nasz brat był od nas dziesięć lat młodszy, cichy i nad wiek poważny. Pod tym względem byliśmy do siebie podobni, tak jak Kizzy była podobna do mamy. Ale ja miałam niemal siedemnaście lat, byłam prawie kobietą i bliźniaczką, co chroniło mnie przed samotnością i porzuceniem, na które jego skazywałyśmy jako starsze siostry. Zawsze łączyłyśmy z Kizzy nasze wysiłki, rozmawiałyśmy albo i nie, a Kem patrzył niczym sowa, wielkooki i milczący. Nawet jego rówieśnicy ignorowali go, skrępowani jego intensywną koncentracją. Albu był jego jedynym przyjacielem, tak jak on najmłodszy w gawrze, z której został zabrany.
Gdy zostawiłyśmy za sobą migocące cienie, zerwałam kilka pastorałów, ciasno zwiniętych jadalnych pędów paproci, i schowałam do kieszeni, żeby potem mama usmażyła je dla Kema. Nigdy mi nie smakowały, ale Kem uwielbiał tę goryczkę.
Kizzy już zniknęła za drzewami, schylona i wpatrzona w dal. Była bardziej rozwinięta ode mnie. Miała już te miękkie krągłości, które sprawiały, że Fen i inni chłopcy nie mogli od niej oderwać oczu, a jednocześnie była zwinna i gibka niczym kot.
Kiedy w końcu ją dogoniłam, czekała na mnie przy pierwszym płaskowyżu, ledwo spocona. Wokół jej głowy krążyły meszki. Tym razem dostosowała swoje tempo do mojego. Fartuch trzymała przed sobą jak tacę, ale ani razu się nie potknęła. W lesie czuła swobodę, której ja nigdy nie doświadczyłam. „To gracja – powiedziała kiedyś Stara Charani – z którą musisz się urodzić”.
Dlaczego ja, urodzona pod tym samym niebem, nie zostałam nią obdarowana? Kizzy miała grację, zapewne miała też dar. Mnie wszystko przychodziło z trudem, świat wydawał mi się jednocześnie zbyt tępy i za ostry. Wspólne dorastanie i oddalanie się od siebie było takie bolesne. Poza tym to, iż ukształtowałam się w tym samym ciele, nie oznacza, że zostałam ukształtowana w ten sam sposób. A po dniu przepowiedni nasze dzieciństwo miało się skończyć na dobre.
Spojrzałam na swoją siostrę. Z profilu byłyśmy identyczne, ale z przodu już nie. Kizzy miała pełniejsze usta i policzki, szersze biodra, delikatnie zaokrąglony brzuch. Na szkarłatną bluzkę włożyła usztywniony gorset mamy. W moim przypadku nie było takiej potrzeby – pod bawełnianą sukienką byłam płaska jak Kem.
Zerknęła na mnie i lekko się uśmiechnęła.
– Na co się gapisz?
– Ubabrałaś sobie nos – skłamałam.
Uniosła nadgarstek i potarła nim nos, rozmazując brud.
– Lepiej?
Skinęłam głową. Przepełniająca mnie zawiść była gorzka niczym pastorały paproci.
Znajdowałyśmy się niecały kilometr od obozu, kiedy Kizzy znów się zatrzymała. Tak niespodziewanie, że część grzybów, które mi podrzuciła do fartucha, wypadła na ziemię.
– Kizzy, co...
– Czujesz to? – Węszyła niczym Albu, który złapał zapach wilka w pobliżu obozu.
Wzięłam głęboki wdech i rzeczywiście poczułam coś w gardle. Dym.
– To ogień – powiedziałam. – Mama rozpaliła pod potrawkę.
– Nie, to nie ten zapach... To nie tylko drzewo... – Kizzy zaczęła znowu iść, znacznie szybciej, aż grzyby wypadały z jej fartucha. – I las nie brzmi tak, jak powinien. Gdzie podziały się ptaki?
Musiałam podbiec, żeby dotrzymać jej kroku. Teraz udzielił mi się jej lęk. W ustach miałam ten metaliczny posmak, który zawsze się pojawiał, gdy czułam silny niepokój.
Chwilę później ciszę rozdarł nieludzki ryk. Przeszył moje serce niczym sztylet.
Albu. Cierpiący Albu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------