- W empik go
Nieśmiertelni - ebook
Nieśmiertelni - ebook
W obliczu zagrożenia walczysz lub uciekasz.
Tylko jak walczyć z wrogiem, który zna każdą twoją myśl?
Jak uciekać, kiedy jest częścią ciebie?
Agata jest nauczycielką z powołania. Inspiruje uczniów i zaraża swoją pasją, prowadząc szkolny zespół muzyczny. Pewnego dnia do grupy dołącza Nela. Od zawsze nieśmiała i wycofana, z biegiem czasu wydaje się coraz bardziej zastraszona.
Dociekając źródła jej lęku, Agata poznaje niezwykły sekret dziewczynki. Jej umysł zamieszkuje nieśmiertelna istota, dla której Nela jest wyłącznie środkiem do celu. Narzędziem, które zostanie unicestwione, gdy spełni swoją rolę…
Agata podejmuje walkę o życie swojej uczennicy. Czy uda się ochronić ją przed wrogiem zdolnym pokonać śmierć?
Nasycona emocjami opowieść, w której wątki fantastyczne przeplatają się z obyczajowymi. Historia mrocznej i bezlitosnej miłości, za ocalenie której płacą niewinni
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-968241-1-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIERWSZA
POŻEGNANIE
| ROZDZIAŁ |
I
1
Śmierć nadeszła niespodziewanie. W jednej chwili szli ulicą z lekkimi sercami i uśmiechami na twarzach, a wkrótce później świat runął w gruzy. Zdążył usłyszeć pisk hamulców, huk i wrzask. A zaraz potem klęczał na asfalcie z dłońmi lepkimi od krwi.
Próbował ją zatrzymać. Przyciskał dygoczące palce do rany, wyczuwając ostry fragment pękniętego żebra, które przebiło mięśnie i skórę. Widział czerwień spienioną w kącikach jej ust i czuł, że wszystko stracone.
Uniosła powieki i spojrzała na niego przez łzy, a wtedy pokręcił głową w zaprzeczeniu. Jego gardło było suche.
– Nie… – wychrypiał. – Na wszystkich świętych, nie znowu…
– Cii… – wyszeptała z trudem. Poczuł na policzku słaby dotyk jej dłoni. – Musisz być teraz silny.
– Nie zostawiaj mnie… – poprosił, czując pod powiekami szczypanie. – Błagam…
– Dasz sobie radę – powiedziała krzywiąc się z bólu. – Spróbuję… jak tylko…
– Nie – jęknął, gdy jej źrenice uciekły w głąb czaszki. – Nie, nie, nie…
Pochylił się, przygnieciony stratą i szlochał bezgłośnie, nienawidząc i cierpiąc. Wiedział, że odeszła. Trzymał w dłoniach wyłącznie pozbawione życia ciało, które jeszcze przed kilkoma minutami było jego ukochaną.
Poderwał głowę, ignorując łzy na swoich policzkach i rozejrzał się. Otaczali go ludzie, zaaferowani, współczujący. Nic nieznaczący tłum. On szukał tylko jednej osoby – i po chwili znalazł, kilkanaście metrów dalej. Szczeniak siedział na ziemi w cieniu czarnego sportowego auta. Oszołomione spojrzenie wbił w swoje dłonie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co zrobił.
Nie powinien nigdy siadać za kierownicą tego samochodu. Nie potrafił go prowadzić. Wymagało to wprawy, której nie miał i dlatego pojazd wyrwał się spod kontroli, gdy ten idiota, ten morderca, ten chodzący trup wjechał w głęboką kałużę.
Na masce była wyraźna rysa, znacząca miejsce, gdzie samochód uderzył w ofiarę.
Sprawcę zdarzenia otaczali ludzie, więc na razie był bezpieczny. Ale ten stan nie mógł trwać wiecznie. W końcu zostanie sam. A wówczas nadejdzie czas, by zapłacił za swój uczynek. Krwią za krew, życiem za życie.
2
Konrad wpadł do rozświetlonego salonu i z lękiem rozejrzał się po znajomym wnętrzu. Jego wygląd nie wskazywał, by w domu wydarzyło się cokolwiek niepokojącego. Telewizor wyświetlał jakiś serwis informacyjny, na stoliku stał kubek z zimną herbatą, a poduszki na kanapie były wygniecione. Wiszący nad częścią wypoczynkową żyrandol rozjaśniało pół tuzina żarówek, ale w salonie jego brata nie było żywej duszy.
– Natalia! – zawołał. Przemierzył parter i wbiegł na schody. Zerknął odruchowo na uchylone drzwi, prowadzące do sypialni Roberta, ale potem potrząsnął głową i ruszył w przeciwną stronę. – Natalia, jesteś tam?
Szarpnął klamkę, ale napotkał opór. Zapukał energicznie.
– Natalia! – krzyknął znowu, spoglądając na telefon. Na ekranie wciąż widział wiadomość przysłaną przez nią kwadrans wcześniej.
„SOS! Teraz!”.
– Konrad? – usłyszał zapłakany głos przestraszonej, jedenastoletniej dziewczynki i odetchnął, nie zdejmując dłoni z klamki. – Widziałeś?
– Co? – odpowiedział pytaniem na pytanie. – Natalia, otwórz drzwi. Powiedz mi, co się stało.
– Nie widziałeś… Idź do niego. Sam zobacz.
– Natalia…
– Idź! – krzyknęła, a potem wrzasnęła ze wszystkich sił: – ZOBACZ, CO ZROBIŁ TWÓJ BRAT!
Konrad niemal podskoczył w miejscu. A potem obrócił się w stronę drugiej sypialni. Światło w środku było zapalone, jak w całym domu, a jemu dopiero teraz przyszło do głowy, że nie jest to normalne. Wyglądało na to, że w budynku nie ma nawet jednego pomieszczenia, w którym panowała ciemność.
Ruszył wolnym krokiem wzdłuż korytarza. Jego serce poderwało się do galopu, chociaż nie rozumiał, dlaczego.
– Robert? – odezwał się niepewnie. Odpowiedzi nie było, więc oparł dłoń na drzwiach i pchnął. – Robert?
Omiótł spojrzeniem sypialnię – szeroko otwartą garderobę, komodę wraz z leżącymi na niej drobiazgami, toaletkę zastawioną kosmetykami i stojącą pod oknem ławkę. Wreszcie jego wzrok zatrzymał się na szerokim łóżku, oczy się rozszerzyły, a dłoń uniosła do ust.
– O… kurwa…
Sypialnia zawirowała, więc chwycił się futryny, zmuszając się do oddechu. Za jego plecami rozległ się odgłos klucza przekręcanego w zamku. To Natalia otwierała drzwi do swojego pokoju, podczas gdy on nie odrywał wzroku od łóżka i leżących na nim osób.
Leżących na nim ciał.
Krew wsiąkła w pościel i materac – dość dawno, by zmienić barwę na rdzawą. Dość dawno, by warstwa pokrywająca skórę Roberta i jego żony wyschła i zakrzepła.
Leżeli plecami do siebie, nie dotykali się. W identycznych, lustrzanych pozach. Wpatrywali się w przestrzeń oczami pozbawionymi blasku, ich ręce rozrzucone były na prześcieradle, głębokie cięcia, ciągnące się w głąb przedramienia na dobrych dziesięć centymetrów, pokrywała warstwa krwi. Nie oddychali.
– Co ty, do kurwy nędzy, zrobiłeś? – Pokręcił głową. Potem obejrzał się i napotkał wzrok stojącej w progu własnej sypialni Natalii. Jej popielate włosy były zmierzwione, kilka kosmyków przykleiło się do mokrych od łez policzków. Spuchnięte od płaczu oczy miała zaczerwienione, a dłonie zaciskała na krawędzi flanelowej koszuli tak mocno, że jej kostki były białe jak śnieg.
Jej broda dygotała, z lewego kącika półotwartych ust ściekała strużka śliny. Spojrzenie Natalii wyrażało ból tak przytłaczający, że przez kilka chwil Konrad tylko wpatrywał się w nią, niezdolny uczynić cokolwiek.
– Jezu Chryste – szepnął, a potem ruszył ku bratanicy. Padł na kolana, a ona wtuliła się w niego, zanosząc się płaczem i drżąc, z trudem łapiąc oddech.
Oddychał ciężko, przytulając ją i głaszcząc nieskoordynowanie po długich włosach. Chciał coś powiedzieć, sądził, że powinien, ale milczał. Jak miałby pocieszyć dziewczynkę, która najpierw straciła starszego brata, a teraz jeszcze rodziców – niezdolnych poradzić sobie ze zniknięciem pierworodnego dziecka?
Wiedział, że musi zadzwonić na policję, ale nie zamierzał ruszać się z miejsca, dopóki ona choć trochę nad sobą nie zapanuje.
CZĘŚĆ
DRUGA
PRZYJACIÓŁKA
| ROZDZIAŁ |
II
1
– Jak ja nie cierpię tego szczeniaka – dobiegło go od strony drzwi, więc uniósł głowę i spojrzał z zaskoczeniem na przejście prowadzące do korytarza. Po krótkiej chwili do pokoju weszła Agata, blada ze złości, z zaciśniętymi wargami i oczami ciskającymi gromy.
Nie spojrzała na niego. Przemaszerowała przez salon, porzuciła swoją torbę na kanapie, a potem podeszła do okna i zapatrzyła się na płynącą rzekę.
Artur zapisał swoją pracę, odłożył komputer na stół i zwalczył ochotę, by wstać i do niej podejść. Wiedział, że tego nie chce – tego rodzaju zachowanie tylko by ją zirytowało.
– Co się stało?
Obróciła się w miejscu, a wtedy drgnął mimowolnie. Agata rzadko dawała się porwać wściekłości, ale kiedy już do tego dochodziło, wyglądała zawsze zjawiskowo. Jej zielone oczy błyszczały intensywnie, a bladość cery podkreślała krój i kolor warg. Nerwowymi ruchami odgarniała do tyłu zmierzwione włosy, chociaż te i tak zdawały się żyć własnym życiem. Otaczały jej twarz i opadały kaskadą na ramiona i dekolt, a zafascynowany Artur nie potrafił wtedy odwrócić spojrzenia.
Uśmiechnął się, a Agata zmrużyła oczy.
– To cię bawi?
– Nie bawi – zaoponował. – Kręci.
Patrzyła na niego przez chwilę, ale gdy się poruszył, chcąc do niej podejść, potrząsnęła głową.
– Nie, Artur – powiedziała. Następnie znikła za drzwiami sypialni, a on westchnął. Przez chwilę tkwił bez ruchu, a potem ruszył do kuchni, by uczynić jedyną rzecz, którą mógł w celu poprawienia humoru Agaty: przygotować jej kolację.
Przyrządził kanapki z pesto i kozim serem, a ona w tym czasie zdążyła wrócić do salonu. Podczas swojej nieobecności przebrała się w luźne, wytarte dżinsy i bluzkę na ramiączkach, ładnie eksponującą tatuaż w kształcie łapacza snów, który miała na ramieniu. Włosy w kolorze czekolady zaplotła w luźny warkocz, nie zaprzątając sobie głowy kilkoma kosmykami, które wyrwały się ze splotu i okalały malowniczo jej twarz. Na lewym nadgarstku tradycyjnie tkwiła szeroka, skórzana bransoletka.
Artur postawił przed nią talerz z kanapkami. Następnie sięgnął po laptopa i wrócił do pracy. Starał się nie zwracać na nią uwagi. Nie patrzeć, jak włącza telewizor, jak sięga po leżący na pobliskim pufie kontroler i uruchamia konsolę do gier. Uniósł jednak spojrzenie, by zobaczyć, którą grę wybierze. To dawało mu sygnał, jak poważna jest sytuacja i kiedy będzie mógł się bezpiecznie odezwać.
Agata zdecydowała się na jedną z bezmyślnych strzelanek i po chwili zaczęła z systematycznością miażdżyć na swej drodze zastępy wrogów – a on odetchnął z ulgą.
Byli razem tylko trochę ponad pół roku, a mieszkanie dzielili ledwie od miesiąca. Wciąż się jej uczył, wciąż ją poznawał – ale sporo już wiedział. Na przykład to, że Agata jest jedną z najbardziej opanowanych osób spośród wszystkich jego znajomych. Sytuacje takie, jak dzisiejsza – kiedy jej nerwy wyrywały się spod kontroli, wylewając się na twarz, głos i zachowanie – zdarzały się rzadko. On sam był ich świadkiem w sumie czterokrotnie i z jego wstępnych obserwacji wynikało, że jeśli zdenerwowana Agata wybiera jako rozładowanie strzelankę, to znaczy, że nie jest tak źle i zapanuje nad sobą w ciągu kilku, ewentualnie kilkunastu minut. Gdyby natomiast zdecydowała się na jedną ze swoich trudnych zręcznościówek, które jego samego rozkładały na łopatki już na pierwszych poziomach – wtedy znikłaby z powierzchni planety przynajmniej na dwie godziny.
W przerwach między kolejnymi ofiarami, z których robiła sieczkę, Agata unosiła do ust przygotowane przez niego kanapki, a gdy skończyła jeść, zatrzymała grę i spojrzała na Artura z westchnieniem.
– Dziękuję – powiedziała, odkładając kontroler.
– Do usług, kochanie. Powiesz mi teraz, co cię zdenerwowało?
Pokiwała głową i zmieniła pozycję na kanapie, by siedzieć przodem do niego.
– Ten dzieciak, Michał Praski.
– Co znowu zrobił? – spytał, czując falę złości, bo słyszał już wcześniej to nazwisko. Tak się złożyło, że właśnie ten chłopiec odpowiadał za jedną z czterech sytuacji, kiedy Agata została wyprowadzona z równowagi.
– Pobił młodszego kolegę – wycedziła. – Kopnął go w krocze, a potem pchnął tak, że Tymek uderzył głową w ścianę.
– Nic mu się nie stało?
– Nic poważnego. Ale jest obolały i upokorzony, a to dość dla dwunastolatka.
– Pewnie tak. Przykro mi.
– Mi też – prychnęła, a wtedy dotarło do niego, że to nie koniec opowieści.
– Co było dalej?
Uśmiechnęła się krzywo.
– Rodzice Michała Praskiego zdają się mieć idealne wyczucie czasu. Byli wtedy w szkole, rozmawiali z dyrektorem.
– Przyjaźnią się? Prascy z Bilskim?
– Oczywiście. I kiedy ich kochany synek do nich zadzwonił, pojawili się w korytarzu w ciągu dwóch minut. A wtedy nawrzeszczeli na mnie za to, że pozwoliłam, żeby doszło do incydentu.
– Na ciebie? – zapytał z gniewem, a ona wzruszyła ramionami, sięgnęła po kontroler i znowu uruchomiła grę.
– Na mnie – burknęła, mordując przeciwników na ekranie. – Bo Tymek jest przemądrzały i zaczepia większych od siebie, a biedny Michał to dziecko nadpobudliwe i wymagające zrozumienia. A ja nie zareagowałam w porę i pozwoliłam Tymkowi na „werbalny atak” na ich syna.
Artur zacisnął zęby, przyglądając się jej skoncentrowanej twarzy. Dziwił się, że zdołała tak szybko nad sobą zapanować – on w podobnej sytuacji chodziłby po ścianach.
– A to wszystko w korytarzu pełnym dzieciaków – dodała z goryczą. – Nawrzeszczeli na mnie w obecności moich uczniów, co na pewno świetnie wpłynie na moją reputację i wizerunek.
Wiedział, że to boli ją najbardziej. Nie sam fakt, że dostała po głowie za zachowanie krnąbrnego ucznia, ale że połajanka miała miejsce na oczach dzieciaków – na których opinii zawsze jej zależało.
– Aga. – Przesiadł się na kanapę i spojrzał w jej twarz. Nie odrywała wzroku od telewizora. – Postaraj się o tym nie myśleć. Oni cię uwielbiają, a para krzykaczy tego nie zmieni.
– Jeśli chodzi o nastolatków, to jedno zdanie może zmienić wszystko.
– Ale nie względem ciebie. Zaufaj mi. Wiem, jak jest na moich zajęciach; kiedy ktokolwiek wspomina o tobie, od razu się uśmiecha. I to nie szyderczo – dodał i odetchnął z ulgą widząc, że kąciki jej ust drgnęły. – Będzie dobrze. To tylko jeden ciężki dzień.
Przez chwilę wciąż skupiała uwagę na grze, ale potem ją wyłączyła.
– Popołudnie było ciężkie. Ale rano miałam zajęcia z Nelą. Pamiętasz Nelę? Wspominałam ci o niej.
– To ta genialna?
– Dokładnie tak. Lubię mieć ją na lekcjach. Jest pełna ciekawostek, zna odpowiedź na każde pytanie i używa takich słów, że ja sama nie wszystkie rozumiem. Jest niesamowita.
– Niesamowita, tak? Nie przemądrzała jak Tymek?
– Właśnie nie. On lubi się wymądrzać i wywyższać, ale Nela… Ona niepytana nigdy się nie odzywa. Na lekcjach wygląda, jakby była myślami całe lata świetlne dalej, rozmarzona i zamyślona. Ale zadaj jej dowolne pytanie, a ona ci odpowie. Mały geniusz, naprawdę.
– Fajnie, że ją lubisz.
– Lubię – potwierdziła i się zamyśliła. – Tylko trochę się o nią martwię. O to, że nie ma koleżanek. Na lekcjach, na korytarzach zawsze jest całkiem sama. Z nikim nie rozmawia, z nikim się nie spotyka. To trochę przykre, bo Nela spogląda na grupki innych dzieciaków i wydaje mi się… wydaje mi się, że trochę im zazdrości. Ale sama nigdy z nikim nie rozmawia.
Artur przyglądał się jej zatroskanej twarzy w zadumie. Widział, że Agata chciałaby pomóc Neli z socjalizacją i gryzie ją fakt, iż nie potrafi. Spośród wielu nauczycieli, których poznał w swoim życiu (podczas własnych lat szkolnych, a także odkąd na wiosnę zaczął prowadzić kurs informatyczny w podstawówce), Agata była jednym z nielicznych mających powołanie do nauczania. Przejmowała się uczniami i pragnęła pomóc im odnaleźć swoje miejsce, zależało jej na nich. Otwartością i gotowością do udzielania wsparcia wzbudzała zaufanie dzieciaków, które nierzadko przychodziły do niej, by się zwierzyć i szukać rad lub słów pocieszenia. Oferowała jedno i drugie, chociaż jej rady rzadko mówiły, co dana osoba rzeczywiście powinna zrobić. Agata najczęściej ograniczała się do ogólnych stwierdzeń, czasem anegdot, popychając tylko swoich uczniów w odpowiednim kierunku, inspirując ich do samodzielnego szukania rozwiązań.
I odnosiła sukcesy.
– Może powinnaś wciągnąć ją do swoich grup – zasugerował po chwili ciszy. – Umie śpiewać?
– Nie wiem. Wiem, że gra na saksofonie. Ponoć bardzo dobrze.
Rozłożył ręce.
– Więc zespół.
– Próbowałam. Powiedziała, że nie chce.
– Dlaczego nie?
– Nie wiem. Przez chwilę wydawało mi się, że trafiłam, wyglądała na zainteresowaną, takie przynajmniej odniosłam wrażenie. Tylko że potem powiedziała, że nie chce być w zespole. Że nie lubi grać dla publiczności.
– Trema?
– Nie jestem pewna. Rozmawiałam z jej mamą i wiem, że Nela grywa czasem dla jej przyjaciół z pracy. I lubi to robić. Więc nie podejrzewam, żeby chodziło o tremę.
Pogrążyła się w zadumie. Przygryzała przy tym opuszkę małego palca lewej ręki, a patrząc na to, Artur musiał zacisnąć dłonie na kolanach.
– Co podejrzewasz?
Milczała jeszcze przez chwilę, ale potem odpowiedziała.
– Mam wrażenie, że ona się czegoś boi. Nie wiem, czego, ale… tak czasem wygląda. I to mnie martwi. Nie potrafię z nią rozmawiać.
Spojrzała na niego, a Artur uniósł brwi.
– Zastanawiałam się ostatnio, czy otworzyłaby się przed Procesorem.
Uśmiechnął się.
– Może. Ale nigdy jej u mnie nie było. Interesuje się komputerami?
– Tak. I chyba ma do tego dryg, tylko wiesz, na twoich zajęciach zwykle jest pełno. A Nela nie lubi dużo towarzystwa.
– Rozumiem. Nie musi przychodzić na zajęcia. Przyślij ją do mnie w czwartek po południu. Poproś o wydrukowanie jakichś nut lub czegoś podobnego. Zobaczę, czy uda mi się z nią porozmawiać.
– Mógłbyś? – zapytała z entuzjazmem, więc przytaknął. Chwilę potem Agata nachyliła się, całując go żarliwie, a wtedy stracił nad sobą panowanie.
2
Piosenka dobiegła końca, ale Nela jeszcze dwukrotnie powtórzyła refren, nim wreszcie odjęła saksofon od ust. Chętnie grałaby dłużej, ale była zmęczona i brakowało jej tchu, więc przez chwilę tylko spoglądała w zamyśleniu na swój lśniący instrument. Nie chciała go odkładać, bo wiedziała, z czym będzie się to wiązało. Teraz w jej głowie panowała cisza. I było to dobre. Przyjemne. Miła odmiana. Z kolei gdy tylko schowa saksofon do pokrowca, gdy zatrzaśnie jego zamek, w jej umyśle odezwie się głos, który towarzyszył jej od zawsze. Głos, do którego była przyzwyczajona i który w gruncie rzeczy nawet lubiła – ale który sprawiał, że niezależnie od wszystkiego nigdy nie była sama.
Usiadła na swoim fioletowym fotelu, wciąż trzymając saksofon, i spoglądała w milczeniu na idealnie wysprzątaną sypialnię. Na szeregi książek upchniętych na półkach biblioteczki, w otoczeniu kilku bibelotów i pluszowych zwierząt. Na opasły segregator z nutami. Na kraciasty koc ułożony równo na łóżku i biurko, przy którym zawsze odrabiała lekcje. Jasnobrązowy blat lśnił czystością, a każdy znajdujący się na nim przedmiot musiał zawsze leżeć pod idealnym kątem.
Był to jej pokój – a mimo to nie czuła się w nim całkiem dobrze. Wydawał się zbyt czysty jak na jej gust. Nienaturalny. Wolałaby, żeby wyglądało to nieco inaczej, ale dwanaście lat życia z Bereniką nauczyło ją, że nie ma sensu kłócić się o porządek. Jej przyjaciółka lubiła, kiedy wszystko było wysprzątane, a Neli nie chciało się o to spierać. Koniec końców łatwiej było posprzątać, niż znosić nieustanne narzekania i strofowanie.
Domyślała się, że Berenika czeka ze zniecierpliwieniem na chwilę, kiedy Nela rzeczywiście schowa saksofon, ale właśnie z tego powodu to przeciągała. Wyłącznie trzymając w dłoniach ukochany instrument odpoczywała od obecności przyjaciółki. Gdyby tylko mogła grać bez przerw, nieustannie, ciągle. Gdyby nie brakowało jej oddechu…
Z drugiej strony – obecność Bereniki miała wiele plusów. Jej wiedza zapewniała Neli od zawsze najlepsze stopnie w szkole, obiektywne spojrzenie na wiele spraw i doroślejsze podejście do życia. Dzięki temu nie była traktowana jak małe dziecko.
Wiedziała, że jest dojrzalsza od większości swoich rówieśników i podejrzewała, że zawdzięcza to właśnie nieustającej obecności Bereniki. Była ona dużo starsza od Neli, chociaż zapytana, nie potrafiła określić dokładnie, ile ma lat.
_Dużo_, powiedziała pewnego dnia, gdy dziewięcioletnia wówczas Nela skoncentrowana była na jednej z kolorowanek, a jej myśli błądziły bez celu aż w końcu poruszyły to zagadnienie. _Więcej niż każdy, kogo znasz. Pamiętam czasy, kiedy nie było telewizji i telefonów._
– A dlaczego jesteś w mojej głowie? – zapytała Nela, wysuwając czubek języka, bo kolorowała właśnie na granatowo jeden z drobnych elementów na kartce papieru. – Nie masz własnej?
_Nie mam. Ale to nic złego – dzięki temu mogę być z tobą, malutka_.
Mała Nela pokiwała głową z uśmiechem. Lubiła mieć w pobliżu Berenikę, słuchać jej opowieści. Znała ich nieskończoną ilość i lubiła się nimi dzielić. Opowiadała o własnych przeżyciach i wspomnieniach, o ludziach, których spotkała, o książkach, które przeczytała. W paskudne, burzowe noce, kiedy Nela kuliła się na łóżku, przyciskając dłonie do uszu, Berenika uspokajała ją miłym, łagodnym głosem. Zapewnieniami, że jest bezpieczna. Rozpraszała, odciągała myśli dziewczynki od grzmotów i piorunów fantastycznymi bajkami.
Kiedy Nelę ogarniał smutek, Berenika zawsze była gotowa jej wysłuchać i ją pocieszyć. Doradzała, współczuła, rozumiała. Opiekowała się nią od zawsze, nawet w czasach, kiedy mała, kilkuletnia ledwie dziewczynka nie rozumiała prawie nic z tego, co ją otaczało. Kiedy cały jej świat stanowiły wyłącznie twarz mamy i głos Bereniki. Czuły, ciepły i kojący. Towarzyszący jej we dnie i w nocy, zawsze, przez wszystkie lata.
Z wyjątkiem tych chwil, kiedy grała na saksofonie.
Berenika nie lubiła tego instrumentu. Z jakiegoś powodu jego dźwięk wywoływał u niej zniecierpliwienie, powodował, że się cofała i milkła. Tak było od samego początku, odkąd Nela, mając osiem lat, po raz pierwszy usłyszała muzykę saksofonu. To była miłość od pierwszego wejrzenia i rozkwitła pewnego wrześniowego popołudnia, kiedy znudzona dziewczynka, oglądając telewizję, natknęła się na program dokumentalny o historii jazzu.
W audycji opowiadano o wielu różnych ludziach, których nazwisk Nela nie potrafiłaby powtórzyć, ale nazwisko Lestera Younga natychmiast wryło się w jej pamięć. Gdy zobaczyła go na ekranie, wykonującego utwór “Mean to me” (tego także nie umiała wtedy wymówić, ale to nie miało znaczenia), jej usta rozchyliły się w nabożnym zdumieniu i skupieniu. Bezwiednie zsunęła się na sam brzeg fotela mamy, niemal dotykając stopami podłogi. Nachyliła się w stronę ekranu i chociaż obraz był czarno-biały i mało wyraźny, nie potrafiła oderwać od niego spojrzenia. Z fascynacją przyglądała się, jak oszczędny ruch dłoni muzyka sprawia, że elementy instrumentu tańczą w magiczny sposób. Oddech pana Younga zamieniał się w niesamowitą, pobudzającą do życia piosenkę, a Nela pomyślała wówczas, że chciałaby tak umieć.
Od tamtego dnia wciąż powtarzała mamie, że na zbliżające się urodziny pragnie dostać saksofon. Ta nazwa utkwiła jej w głowie na wiele miesięcy, Nela literowała ją z uwielbieniem i pokrywała nią marginesy zeszytów, jak nastolatka imieniem sympatii.
Jej prośba nie od razu została wysłuchana. Mama podeszła do niej sceptycznie, niepewna, czy nagłe zainteresowanie nie zniknie po krótkim czasie. Nie mogła wiedzieć, że to nie było tylko zainteresowanie – to była obsesja. Potęgowana faktem, że od samego początku Berenika podchodziła niechętnie do pomysłu gry na saksofonie. Mówiła wprost, że jej się to nie podoba, że wolałaby, aby Nela wybrała inny instrument, proponowała skrzypce, gitarę, fortepian. Gdy sugestie i prośby nie przynosiły efektu, Berenika zaczęła ją strofować. Nieustannie pouczać, wygłaszać wykłady, a w pewnym momencie nawet grozić, że przestanie z nią rozmawiać.
Ten szantaż mocno przestraszył Nelę, ale pragnienie gry płonęło w niej zbyt intensywnie, by się poddała. A Berenika, chociaż wygrywała wszystkie dotychczasowe bitwy, tym razem musiała ustąpić. Pogodziła się z nowym hobby Neli, chociaż mówiła wprost, że nie zamierza pomagać jej w nauce gry.
Jej pomoc okazała się niepotrzebna. Mama zapisała Nelę na lekcje, decydując, że zacznie na pożyczonym saksofonie. Własny, altowy, kupiła jej trzy miesiące później, pozytywnie zaskoczona błyskawicznymi postępami dziewczynki. Jej nauczycielka mówiła wprost, że Nela ma naturalny talent i że jest to pasja, którą należy w niej rozwijać.
Gra okazała się trudna i wymagała mnóstwo wysiłku, ale była tego warta. Nie tylko dlatego, że po wielu godzinach ćwiczeń Nela odkryła, że i jej oddech może zmienić się w dźwięki, ale również z powodu ciszy, jakiej wreszcie udało jej się zaznać. Podczas gry Berenika milczała, wycofana zupełnie, a Nela po raz pierwszy była sama ze swoimi myślami. I odkryła, że jest to cudowne.
Przez kolejne lata zdążyła pokochać ten stan, a z czasem nabrała zwyczaju przeciągania prób, by trwały jak najdłużej.
Tak jak teraz.
Po długiej chwili bezruchu otrząsnęła się ze wspomnień i zdjęła z szyi pasek podtrzymujący instrument. Przeszła przez pokój, podchodząc do stojącego w kącie stolika i ułożyła saksofon w pokrowcu. Na pożegnanie pogładziła palcami gładki kształt, po czym zamknęła futerał.
W tej chwili gdzieś w głębi jej głowy pojawił się impuls, jakby otwarto drzwi do ukrytego pomieszczenia. A zaraz potem Berenika przesunęła się leniwie między myślami dziewczyny, niczym powiew chłodnego wiatru.
_Skończyłaś, malutka? Jak ćwiczenia?_
– Dobrze – mruknęła, siadając przy biurku i zaglądając do plecaka. – Mam pracę domową do zrobienia.
_Potrzebujesz mojej pomocy?_
– Nie, chyba nie. To tylko kilka zadań. Sprawdzisz je potem.
Usłyszała w głowie pomruk potwierdzenia i zabrała się do pracy.
Już nie była sama. Berenika była obok, towarzysząc jej, słysząc ją, mówiąc do niej. I chociaż Nela ceniła sobie ciszę, panującą w jej głowie podczas gry, lubiła również swoją niewidzialną przyjaciółkę.
Mama mówiła kiedyś „wymyśloną przyjaciółkę”. Dawno temu, kiedy Nela jeszcze wspominała o Berenice i zdarzało jej się rozmawiać z nią na głos w obecności innych. To było wiele lat temu, ale pewnego dnia Berenika wyjaśniła Neli, że powinna zachować jej obecność w sekrecie.
_Nie wszyscy mają szczęście posiadać kogoś takiego jak ja_ – powiedziała wtedy. _Niektórzy są w swoich głowach sami i samotni, nie zrozumieją naszej przyjaźni. Mogliby cię krytykować, śmiać się z ciebie lub nawet próbować zmusić cię, byś przestała ze mną rozmawiać. Wmawiać ci, że nie jestem prawdziwa i robić to, wykorzystując leki, które zrobiłyby ci krzywdę. Nie chcemy tego, malutka. Ty wiesz, że jestem prawdziwa, a ja jestem tu dla ciebie – więc dla dobra nas obu powinnaś zachować ten sekret dla siebie._
Nela usłuchała Bereniki bez sprzeciwu. Wciąż z nią rozmawiała; kiedy była sama, robiła to na głos, będąc z innymi, ograniczała się do myśli – ale nie przestawała. Dlatego że Berenika była prawdziwa. Nie była jej „wymyśloną przyjaciółką”. Niewidzialną – tak, ale nie wymyśloną. Była częścią niej, ale też kimś więcej. Kimś posiadającym dużą wiedzę i doświadczenie, kto podpowiadał jej wiele trudnych słów nawet w czasach, kiedy Nela była zbyt mała, by je znać.
Zdawała sobie z tego sprawę teraz, ale wtedy prawie nie zauważała zaskoczonych spojrzeń mamy i jej przyjaciół, gdy mając cztery lata, wypowiadała słowa takie, jak imperatyw, cumulus, neofita lub kuriozum – i robiła to prawidłowo. Umieszczając je w zdaniach w sposób, który nijak nie pasował do czterolatki.
To wtedy zaczęli uznawać ją za geniusza – chociaż ona wiedziała, że niesłusznie. Większość jej wiedzy pochodziła od Bereniki, a Nela była oszustką. Jedynymi umiejętnościami, które zawdzięczała sama sobie, były gra na saksofonie oraz biegłość w używaniu komputerów i telefonów. Tylko te talenty należały wyłącznie do niej.
3
– Najpopularniejsza we Włoszech, Francji i Niemczech, gdzie za sprawą Erdmanna Neumeistera ewoluowała i zaczęła nie tylko wykorzystywać tekst Pisma Świętego, ale też parafrazować go, żeby…
Agata urwała, spoglądając na siedzącą pod oknem Nelę, której wzrok wbity był w jasne niebo i płynące po nim obłoki. Wyglądała na oddaloną od klasy o milion kilometrów, twarz miała pogodną, zrelaksowaną i zupełnie zdekoncentrowaną.
Głowy uczniów obróciły się w kierunku, w którym patrzyła nauczycielka, a w klasie rozległy się szepty i ciche śmiechy.
– Kornelia – powiedziała Agata, a dziewczyna zamrugała i spojrzała na nią z zaskoczeniem. Jej policzki poróżowiały. – Jesteś wciąż z nami?
Przytaknęła w milczeniu.
– Czyj utwór włączyłam przed chwilą?
– Bacha – odpowiedziała Nela. – ,,Kantatę o kawie”. Bo Bach był najbardziej znanym twórcą kantat, łączył style francuski, włoski i niemiecki, ale poza tym…
– Dobrze. – Agata uniosła dłoń, przerywając monolog uczennicy, który już w tej chwili wykroczył poza to, co sama zdążyła powiedzieć. Na twarzach otaczających Nelę dzieciaków pojawiło się zaskoczenie, a kilku chłopców w tylnych rzędach szeptało między sobą z szyderczymi uśmiechami.
Potoczyła wzrokiem po klasie, przeskakując po wszystkich szepczących uczniach, a gdy po kolei umilkli, kiwnęła głową.
– Bach. Jak właśnie usłyszeliście…
Podjęła wykład, opowiadając im o ewolucji omawianego utworu, a gdy po kilkunastu minutach zadzwonił dzwonek, uśmiechnęła się do wszystkich.
– To tyle na dzisiaj. Praca domowa będzie prosta i krótka. Chcę, żeby każdy posłuchał kilku kantat, wybrał swoją ulubioną i napisał parę słów o tym, dlaczego zdecydował się właśnie na nią. Nie z perspektywy warsztatowej, symbolicznej czy historycznej, ale zupełnie subiektywnej. Z tym że mówię o oryginalnych kantatach, nie rockowych przeróbkach – zaznaczyła, a kilka osób się zaśmiało. – Do zobaczenia za tydzień.
Wróciła za biurko, gdy w pomieszczeniu rozległ się harmider typowy dla dwóch tuzinów dzieciaków opuszczających lekcję. Słyszała zgrzytanie krzeseł, głośne rozmowy i tupot nóg. Kilka osób pomachało jej od drzwi, kilka pożegnało ją krótkim „do widzenia”. Odpowiadała wszystkim, chociaż część jej uwagi zaprzątała samotna postać, stojąca przy ostatniej ławce pod oknem.
Nela pakowała swoje rzeczy powoli, bez pośpiechu – jak zawsze. Czekała, aż reszta klasy ruszy do wyjścia, by móc opuścić salę jako ostatnia. Wyglądała na obojętną wobec wszystkiego, co działo się dokoła niej.
I równocześnie na przygnębiająco samotną.
Wreszcie ostatnia grupa rozgadanych dziewcząt pomaszerowała do drzwi, a Nela podążyła w ślad za nimi, zachowując około trzymetrowy dystans. Agata wahała się przez chwilę, ale wreszcie zaczerpnęła tchu i powiedziała:
– Nela. Możesz zostać na moment?
Dziewczyna zamarła. Stała metr od drzwi i zerknęła na nie tęsknie, ale była nie tylko inteligentna i oczytana – była również grzeczna. Dlatego zawróciła i zatrzymała się kilka kroków od biurka Agaty. Ta okrążyła je, by pozbyć się dystansu oraz różnic, które symbolizował ten mebel, i uśmiechnęła się.
– Odpłynęłaś nam dzisiaj na chwilę. Wszystko w porządku?
– Tak.
Krótka odpowiedź mówiła wprost, że Nela nie chce wdawać się w dyskusje. Jej miodowe włosy opadały na twarz w zmierzwionych kosmykach, częściowo przesłaniając brązowe oczy. Policzki znaczyło trochę dodających uroku, dziewczęcych piegów, których w przeciwieństwie do niektórych rówieśniczek nie ukrywała pod makijażem.
– To była dobra odpowiedź – przyznała Agata. – Czytałaś już wcześniej o kantatach?
Odpowiedzią było krótkie kiwnięcie.
– Chciałam porozmawiać z tobą jeszcze raz o Szalonym Kapeluszniku – dodała nauczycielka. – Miałam nadzieję, że przemyślisz moją propozycję. Saksofon bardzo ubarwiłby brzmienie całego zespołu. Możesz grać w tle, jeśli tak wolisz, albo dostać partie solowe.
– Naprawdę? – oczy Neli zabłysły na chwilę, a Agata poczuła przypływ nadziei. Potem jednak zobaczyła, jak w spojrzeniu uczennicy coś się zmienia i gaśnie. – Nie, ja chyba… chyba nie chcę.
– Dlaczego nie?
– To jest… dla chętnych, prawda? Przynależność do zespołu?
– Tak.
– Ja chyba nie chcę. Mogę już iść?
Rozczarowanie wypełniło klatkę piersiową Agaty, ale nie zamierzała rezygnować. Był jeszcze jeden fortel, którego chciała spróbować – a właściwie jeszcze jedna osoba.
– Nie musisz być w zespole, jeśli nie chcesz – zapewniła, siląc się na obojętność. – Ale skoro tu jesteś… mogę mieć do ciebie małą prośbę?
– Jaką prośbę?
Agata sięgnęła po leżący na biurku pendrive i podała Neli.
– Potrzebuję wydrukować nuty dla chóru w piętnastu egzemplarzach. Może będziesz tak miła, skoczysz do sali informatycznej i poprosisz pana Artura o wydrukowanie tego dla mnie? Bardzo byś mi pomogła.
Dziewczyna spoglądała przez chwilę na pendrive, a przez głowę Agaty przemknęła myśl, że odmówi. Potem jednak Nela skinęła głową.
4
_Wcale nie musiałaś się na to zgadzać. Nie masz obowiązku być jej kurierem i nosić jej papierów po szkole._
Nela wzruszyła ramionami. Nie mogła odpowiedzieć Berenice na głos, bo znajdowała się w korytarzu zatłoczonym rówieśnikami. Poza tym nie chciało jej się o to sprzeczać. Wiedziała, że mogła odmówić Baście – jak wśród uczniów nazywano panią Agatę – ale wcale jej na tym nie zależało. Tak naprawdę lubiła pomagać innym, a pójście do pracowni informatycznej i przyniesienie wydrukowanych nut wcale nie było dla niej przykre. Dzięki temu mogła spędzić przerwę, robiąc coś konkretnego, zamiast po prostu siedzieć w pojedynkę pod klasą i starać się nie zwracać uwagi na kpiące spojrzenia innych.
_Przykro mi, że dzieciaki nie są dla ciebie przyjaźniejsze_ – usłyszała w głowie słowa Bereniki. – _Nie rozumieją cię, bo jesteś inteligentniejsza od nich. W tym wieku takie niemądre podejście jest normalne, więc musisz to wytrzymać. Obiecuję ci, że w przyszłości będzie lepiej. Na razie masz mnie._
Nela odetchnęła. Tak, miała Berenikę – życzliwą duszę, która zawsze stała po jej stronie. Do której była przywiązana, bo mogła na nią liczyć w każdej sytuacji.
Jedynym, czego żałowała, była niechęć przyjaciółki względem jej gry na saksofonie.
_Rozmawiałyśmy już o tym._
Tak, rozmawiały o tym. Ale Nela naprawdę lubiła swój instrument. Kochała na nim grać i tak naprawdę…
Tak naprawdę to chciała zgodzić się na propozycję Basty. Myślała o tym, odkąd dwa tygodnie temu nauczycielka tę propozycję złożyła, korciło ją, żeby przyłączyć się do szkolnego zespołu o nazwie Szalony Kapelusznik.
_Nie chcesz tego robić, malutka. Sama widzisz, jak dzieciaki na ciebie reagują. Powinnaś ograniczyć swoje relacje z nimi do absolutnego minimum, tak będzie dla ciebie lepiej. Zaufaj mi, wiem, co mówię._
„Nie muszę z nimi wiele rozmawiać”, pomyślała Nela, skręcając za róg korytarza. „Mogę po prostu przychodzić na próby, grać kilka piosenek i wracać do domu. To nic złego”.
_Na tym się nie skończy. Poczujesz się pewnie i zaczniesz z nimi rozmawiać, a oni to wykorzystają, żeby sobie z ciebie żartować. Cokolwiek im powiesz, przekażą innym, śmiejąc się. Nie chcesz tego._
Nela westchnęła, docierając do uchylonych drzwi pracowni komputerowej. Kiedy odbywały się normalne lekcje, klasa była zamknięta podczas przerw i otwierana wyłącznie na zajęcia. Ale w czwartkowe i poniedziałkowe popołudnia, po godzinie piętnastej, urzędował tu Procesor (jak pozwalał się nazywać pan Artur Linde). Nie był nauczycielem, a zamiast normalnych lekcji prowadził kurs komputerowy dla chętnych, pragnących nauczyć się czegoś więcej niż podstawowe funkcje w Wordzie i kolorowanie komórek w Excelu.
Ona sama nigdy nie uczestniczyła w tych spotkaniach, ale zdarzyło jej się słyszeć strzępki rozmów na ten temat. Wiedziała, że Procesor jest lubiany równie mocno, co Basta. Uczył chętnych programowania w Javie i innych popularnych językach, pokazywał im mało znane sztuczki, wykorzystujące powszechnie dostępne oprogramowanie, a nawet tłumaczył, w jaki sposób funkcjonują poszczególne elementy komputerów z bardziej inżynieryjnego punktu widzenia – rozbierając urządzenie na części i omawiając jego budowę. A kiedy uczniowie mieli dość nauki, lubił urządzać turnieje popularnych gier komputerowych, takich jak “Overwatch”, “Fortnite”, “League of Legends” i innych.
Fakt, że nie był oficjalnie nauczycielem i nie wystawiał ocen, również działał na jego korzyść.
Nela kilkakrotnie rozważała wybranie się na zajęcia Procesora. Lubiła komputery i interesowała się nimi od zawsze. Bała się jednak kontaktu z rówieśnikami – wiedziała, że większość uczestników kursu jest starsza od niej, co mocno ją onieśmielało.
Teraz, kiedy wstrzymując oddech pchnęła drzwi sali informatycznej, stanęła oko w oko z własnym lękiem.
Klasę wypełniały dzieciaki starsze od niej przynajmniej o rok lub dwa. Wszyscy byli też sporo więksi, bo Nela była drobna i niska. Siedzieli zrelaksowani przed komputerami, gawędząc między sobą lub stukając w klawiatury – ale gdy stanęła w drzwiach, jedenaście głów obróciło się w jej stronę.
Przygryzła wargę i zerknęła na biurko nauczyciela. Było puste, więc cofnęła się o krok z zamiarem, by czmychnąć na korytarz. Nim to zrobiła, dobiegł ją przyjazny głos.
– Cześć.
Spojrzała na drugi koniec sali i zobaczyła Procesora, pochylonego nad jednym z biurek, z prawą dłonią opartą na blacie, a lewą założoną za plecy. Jego jasne włosy były zgarnięte do tyłu, okulary zsunęły się trochę z nosa, odsłaniając ciepłe spojrzenie niebieskich oczu. Na ustach miał uśmiech.
– Dzień dobry – powiedziała Nela cicho, przesuwając niepewnie wzrokiem po wciąż wpatrzonych w nią twarzach. Procesor dostrzegł to i się wyprostował.
– Słuchawki – rzekł krótko, a wszyscy uczniowie posłusznie pozakładali na głowy słuchawki. W klasie rozległ się stłumiony odgłos wielu różnych piosenek oraz tętent palców bębniących w kilkanaście klawiatur jednocześnie. Procesor uśmiechnął się pokrzepiająco do Neli. – Lepiej?
Przytaknęła i uniosła dłoń, by podać nauczycielowi pendrive.
– Basta… – zaczęła i urwała, rumieniąc się, ale Procesor mrugnął do niej z rozbawieniem. – Pani Agata prosiła o wydrukowanie tego piętnaście razy.
– Żaden problem. – Podszedł, wziął od niej gadżet i ruszył do biurka, na którym oprócz stacjonarnego komputera leżał również jego prywatny laptop. Po chwili stojąca pod ścianą drukarka zaczęła burczeć i wypluwać zadrukowane kartki papieru. – Mogę cię o coś spytać?
Nela, która właśnie przesuwała spojrzeniem po plecach skoncentrowanych na swojej pracy uczniów, drgnęła i popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Wciąż milczała.
– Nie zapytam, jeśli mi nie pozwolisz.
Przełknęła ślinę, a potem kiwnęła głową.
– Skąd wzięliście to przezwisko dla Agaty?
Poczuła, jak jej policzki pokrywają się rumieńcem i rzuciła pośpieszne spojrzenie na drzwi. Czuła się jak zwierzę złapane w potrzask i nagle pożałowała, że tu przyszła.
– Nie denerwuj się – powiedział Procesor. – Ona wie, że ją tak nazywacie. Nie wie, dlaczego.
Nela spojrzała na drukarkę wyrzucającą z siebie kolejne kartki. Przez chwilę śledziła ruchy nauczyciela, który wydobywał arkusze z urządzenia, zbierał je w komplety i spinał zszywaczem, układając w schludny stosik.
Napotkała jego wzrok i poruszyła się niespokojnie. Westchnął.
– Boisz się, że jeśli mi odpowiesz, będziesz miała kłopoty?
Wzruszyła ramionami. Widząc to, Procesor sięgnął po niezapisaną kartkę, zmiął ją w kulę i rzucił w kierunku jednego z uczniów. Nela obserwowała z zaskoczeniem, jak pocisk uderza w głowę chłopaka ubranego w workowatą bluzę z kapturem. Ten drgnął, rozejrzał się, a potem zdjął słuchawki i spojrzał w ich stronę.
– Co tam? – zapytał, a Nela przeniosła zaintrygowany wzrok na Procesora, zastanawiając się, jak zareaguje na użytą formę pytania, dość nietypową w relacji nauczyciel-uczeń.
– Hej, Gruby, dokończ zdanie – rzekł tymczasem Procesor, ignorując zupełnie ten fakt. – Co się dzieje na zajęciach z Procesorem…
– Zostaje na zajęciach z Procesorem – odpowiedział z szerokim uśmiechem chłopak, nie zwracając najmniejszej uwagi na to, że został nazwany Grubym. Potem zwrócił się do Neli. – To prawda. Nie masz pojęcia, jakie rzeczy się czasem tutaj mówi; możesz powiedzieć, co chcesz.
Nela spojrzała na Procesora, który uśmiechał się do niej w oczekiwaniu.
– A… dlaczego pan jego nie zapyta?
Zamrugał i pokiwał głową.
– Nie pomyślałem o tym – przyznał. – Gruby, powiesz mi, dlaczego Agatę Biel nazywacie Bastą?
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, chociaż jego policzki poróżowiały.
– Łysy to zaczął. Półtora roku temu. Basta miała kiedyś taki śmieszny notatnik z kocimi uszami, a poza tym uczy muzyki, więc skojarzyła mu się z Bastet. Tak nazywaliśmy ją najpierw.
– Pewnie tak by wolała. – Procesor się zaśmiał, a Gruby przytaknął.
– Ale potem kilka razy powiedziała ,,basta”, jak uspokajała klasę. Wtedy przestaliśmy używać Bastet i zamiast tego zaczęliśmy Basta.
Nauczyciel roześmiał się, a widząc jego szczerą wesołość, Nela również odpowiedziała uśmiechem.
– Mogę jej to powtórzyć? – zapytał, a chłopak pokiwał głową.
– Gdyby ona mnie spytała, też bym jej powiedział. Ale nie mam już z nią lekcji, a nie mam też talentu muzycznego, więc nie będzie okazji.
– Świetnie. Dzięki, Gruby, już nie jesteś mi potrzebny.
Uczeń jeszcze raz uśmiechnął się do Neli, a potem założył słuchawki i powrócił do pracy. Patrzyła przez chwilę na jego plecy, a potem obróciła się w stronę biurka nauczyciela – i napotkała spojrzenie niebieskich oczu.
– Nie musisz się denerwować, jak tu jesteś. Może chcesz o czymś porozmawiać?
Pokręciła głową, ale potem zamyśliła się na chwilę.
– Czy to prawda, że pan i Basta jesteście chłopakiem i dziewczyną? – spytała szeptem.
Dłonie Procesora, wciąż kompletujące i spinające kartki z nutami, zamarły na chwilę. Jego spojrzenie przesunęło się szybko po otaczających go uczniach (wszyscy wciąż byli pogrążeni w pracy, a na każdej głowie znajdowały się odtwarzające muzykę słuchawki) i zatrzymało na twarzy Neli.
– Z biologicznego punktu widzenia: tak – potwierdził, a ona wyczuła, że zaskoczyła go swoim pytaniem. – Z socjologicznego też, ale wolałbym, żebyś nikomu o tym nie mówiła. To zaufanie działa w dwie strony, wiesz?
Zaczerwieniła się i przytaknęła szybko. Procesor spoglądał na nią jeszcze przez chwilę, a potem powrócił do spinania kartek.
– Skąd o tym wiesz? – zapytał, a wtedy opuściła wzrok. Informację na ten temat usłyszała kiedyś od Bereniki, chociaż nie była pewna, skąd konkretnie pochodziła.
_Basta zostawiła kiedyś swój telefon na blacie biurka, wyjaśniła teraz Berenika. Na ekranie ma ich wspólne zdjęcie, to dość oczywiste._
Nela zerknęła na komórkę Procesora, leżącą na biurku ekranem w dół.
_Tutaj prawdopodobnie jest ona sama._
– Nie pamiętam – mruknęła. – Chyba coś kiedyś słyszałam.
Czuła na sobie jego wzrok, ale nie drgnęła.
– Dużo osób w szkole o tym wie?
– Chyba nie. Mogę już iść?
– Już kończę. I chciałbym cię jeszcze o coś zapytać, jeśli nie masz nic przeciwko.
– O co?
Procesor spiął ostatnich kilka kartek i ułożył je na leżącym na blacie stosiku.
– Dlaczego nie chcesz grać z Kapelusznikiem? – spytał, a Nela spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Wiem, że Agata proponowała ci miejsce. Nie interesuje cię to?
_Nie jego sprawa_, syknęła Berenika ze złością. _Nie musisz mu odpowiadać._
– Nie… chyba nie…
– Chyba nie? – w jego głosie usłyszała powątpiewanie. – Nie lubisz grać na saksofonie?
– Lubię. Bardzo lubię.
– Więc nie wydaje mi się, żebyś tak naprawdę nie chciała grać z innymi. Szczerze.
Przygryzła wargę.
_Nie daj się w to wciągnąć, malutka. Po prostu wyjdź._
– Wydaje mi się… że nie będę tam pasować – powiedziała jednak Nela, a brwi Procesora się uniosły.
– Gdzie?
– Do… do innych, którzy są w zespole.
– Dlaczego miałabyś nie pasować? Bo jesteś inna niż oni? Dziwna?
Jej oczy rozszerzyły się, a on mrugnął.
– Powiem ci coś. Znam członków Szalonego Kapelusznika, Helik, Arek i Rudy przychodzą do mnie w poniedziałki. Zaręczam ci, że nie jesteś dziwniejsza niż oni.
_Ten facet sądzi, że pozjadał wszystkie rozumy. Ale o tobie nic nie wie, w przeciwieństwie do mnie. Zostaw to, malutka. Możesz grać w domu, to przecież wystarczy._
– Moim zdaniem każdy muzyk, każdy artysta chce mieć publiczność – dodał Procesor. – Albo prawie każdy. I widzę po twoich oczach, że nie jesteś wyjątkiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego walczysz z samą sobą.
Nela patrzyła na niego, nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Miała ochotę opuścić klasę, ale jednocześnie pragnęła zostać. Jakby liczyła po cichu, że Procesor zdoła ją przekonać, by przyłączyła się do zespołu Basty.
_Kornelia, dość tego. Przecież wiesz, że chcę dla ciebie dobrze. Dlaczego tak się upierasz?_
W głosie Bereniki słychać było prawdziwą złość, ale dziewczyna wciąż tkwiła w tym samym miejscu.
– Nela – odezwał się po chwili ciszy Procesor, a jego głos był łagodny i zatroskany, pozbawiony zwykłej wesołości. – Czego się boisz?
– Tego, że… nie będę pasować. I że inni będą się ze mnie…
Urwała, odwracając głowę w bok.
– Mogę już iść? – spytała znowu.
– Nie, jeszcze nie. Jeszcze krótką chwilkę.
– Muszę zanieść te wydruki pani Agacie.
– Wiem. Ale zanim pójdziesz, chcę ci coś powiedzieć.
– Co? – zapytała zniecierpliwiona, unosząc na niego wzrok. Wpatrywał się w nią z uwagą.
– Że nikt w Kapeluszniku nie będzie się z ciebie śmiał. Znam ich i wiem, że tego nie zrobią.
– Ja nie wiem.
– Nikt nie będzie cię do niczego zmuszał. Ale przemyśl to. Jesteś muzykiem i chcesz grać z innymi, oboje o tym wiemy. Reszta zespołu to fajna grupa, każdy dziwny na swój własny sposób. Daj im szansę.
_To bardzo zły pomysł._
– A co… co jeśli jednak będą?
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu.
– Wtedy będę ci winien ogromne przeprosiny – przyznał. – Ale nie wierzę, by do tego doszło.