Niespodzianki losu - ebook
Niespodzianki losu - ebook
Wielki powrót do Jabłoniowego Sadu!
W jabłoniowym sadzie nadeszła kolejna mieniąca się kolorami wiosna.
Mieszkańcy domu z drewnianym gankiem spełnili już wiele ze swoich marzeń. W tym jedno największe seniora rodu, by wszystkie jego córki były szczęśliwe. Czy uda się ten stan zachować na dłużej? Życie niesie ze sobą wiele niespodzianek.
Julia, młoda pani weterynarz, urodziła dwie córeczki. Bliźniaczki. I nie jest jej łatwo z rozpędzonego życia zawodowego nagle przestawić na zupełnie inny tor. Wydaje się mieć wszystko, a jednak nosi w sobie ukrytą tajemnicę.
Maryla najstarsza z sióstr Zagórskich przeprowadziła się do rodziców.
Powoli przejmuje obowiązki mamy, ale wciąż coś ją zaskakuje. Zwłaszcza nagłe pojawienie się zupełnie obcej kobiety, którą ojciec któregoś dnia przyprowadza na kolację. Kim jest tajemnicza Weronika? Dlaczego Jan Zagórski tak mocno angażuje się w jej sprawy. Czy to jego córka? To wydaje się kompletnie nieprawdopodobne. A jednak coś jest na rzeczy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-561-4 |
Rozmiar pliku: | 958 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spełnione marzenie czasem smakuje jak dobra kawa, pachnie wiosną i rześkim majowym powietrzem. A już na pewno ma wiele wspólnego z czułym dotykiem tego jedynego właściwego faceta, który wreszcie się odnalazł.
Julia wyszła na drewniany ganek domu. Oparła dłonie o balustradę. Osobiście ją pomalowała kilka lat temu brązową farbą przywodzącą na myśl smakowitą czekoladę. Zaplotła palce na ciepłym kubku wypełnionym kawą i spojrzała na ogród. Obfitość piękna uderzyła ją z całą mocą. Słońce wschodziło nad horyzontem, było bardzo wcześnie. Ogród rozkwitał podlewany majowym deszczem i otulany ciepłem słonecznych dni. Rozrastał się stanowczo zbyt bujnie. Julia nieco wyostrzyła wzrok, by dostrzec wymagającą pilnego koszenia trawę oraz krzewy śmiało rozchodzące się w niewłaściwe strony.
Ziewnęła. Przybliżony czas oczekiwania na wolną chwilę, którą można by wypełnić pracami ogrodowymi, wynosił około dziesięciu lat. Odwróciła głowę i spojrzała na łąki sąsiada rozciągające się z lewej strony. Tam też szumiała wysoka trawa, ale to na szczęście nie był już jej problem. Mogła cieszyć się bez przeszkód pięknym widokiem i krótką chwilą spokoju.
– Cześć – usłyszała cichy ciepły głos i po chwili poczuła, jak Bartosz przytula się do jej pleców. Pocałował ją w szyję, po czym z wyraźną przyjemnością zanurzył twarz w jej włosach.
Wtuliła się w jego dobrze znajome ramiona. Czuła się wspaniale.
– Przypomnij mi – poprosił mężczyzna. – Czy my dzisiaj także jesteśmy rodzicami dwóch uroczych bliźniaczek?
– Tak – odparła bez cienia wahania.
– Mimo że byliśmy nimi także wczoraj i codziennie przez ostatnie miesiące? – upewnił się, po czym także ziewnął.
– Owszem – uśmiechnęła się.
– Czy w tym domu wszystko musi występować parami? – zapytał, całując ją leniwie w szyję. – Dwa koty, dwoje dzieci, a mam nawet w tym tygodniu dwie wizyty u dentysty.
– Dasz radę. – Pogładziła go po ramieniu. – Z bliźniaczkami radzisz sobie świetnie. Reszta przy tym to przecież pikuś.
Bartosz był bardzo zmęczony, ale mimo woli rozpromienił się z powodu komplementu. Lata płynęły, a on nie stracił swojej dziecięcej radości życia. I cały czas wszędzie szukał okazji, by dni stawały się przyjemniejsze. Julia była pewna, że ich córki będą miały wspaniałe dzieciństwo. Już się świetnie bawiły z tatą.
Należało tylko dożyć czasu, gdy małe zaczną biegać, a to przy dwójce dziewięciomiesięcznych maluchów wcale nie jest takie oczywiste. Julia miała wrażenie, że ostatni raz spała w czasach, gdy Kolumb wyruszał na poszukiwanie nowych kontynentów albo nawet jeszcze wcześniej. Nieustannie czuła piasek pod powiekami i jednocześnie ogromną radość w sercu. Była kochana. I tego się nie dało porównać z niczym, co kiedykolwiek wcześniej przeżyła.
– Ile mamy czasu? – zapytał Bartosz.
– Nie wiem. – Julia ziewnęła i łyknęła kawy. – Szacuję, że może jakiś kwadrans. Wczoraj obudziły się o wpół do szóstej. Ale wiesz, że tutaj nie ma żelaznych reguł.
– To prawda – odparł. – Dobre i tyle. Nigdy nie sądziłem, że w piętnaście minut tak wiele można zrobić. Pogadać, pocałować cię, wypić kawę, spojrzeć na ogród, zdecydować, że dziś dokładnie jak wczoraj też mi się nie chce kosić, a może nawet bardziej. Zastanowić się, co na śniadanie, choć i tak w lodówce zostały nam tylko jajka…
– Pamiętaj, że dzisiaj jest sobota – przerwała mu.
– I co z tego wynika? – Bartosz wysilił zmęczone niewyspaniem komórki mózgowe. – Nie zadawaj zbyt trudnych zagadek, bo wiesz, że mnie obliczanie dziennego zapotrzebowania na pampersy wyczerpuje intelektualnie do tego stopnia, że nic już bardziej skomplikowanego nie dźwignę.
– Moja mama przyjeżdża – wyjaśniła mu Julia i znów napiła się kawy. Ze zdumieniem odkryła, że w kubku widać już dno. Nawet się odruchowo rozejrzała wokół, żeby sprawdzić, czy przypadkiem ktoś jej nie podkradał tego życiodajnego napoju młodych rodziców. Ale nikogo nie było. Chętnie zrobiłaby sobie jeszcze przynajmniej wiadro, ale nie mogła. Wciąż karmiła i musiała ograniczać kofeinę.
– O rany! – Bartosz wyprostował się tak gwałtownie, że omal nie wychlapał jej dwóch ostatnich jakże cennych łyków. – Teściowa przyjeżdża. O bogowie wszelkich mitologii razem wzięci! Dziękuję wam za ten najwspanialszy wynalazek ludzkości. Teściowa – powtórzył to słowo z lubością, jakby było w jego ustach słodkim karmelkiem o wyjątkowo przyjemnym smaku.
– Cóż za entuzjazm! – roześmiała się Julia. Miała ochotę go pocałować i to natychmiast. Jego miła twarz wywoływała w niej taką reakcję każdego dnia, choć mieszkali ze sobą od pięciu lat i wydawało się, że w takim czasie można się do wszystkiego przyzwyczaić. Ale on wciąż ją zaskakiwał. – Myślę, że niewielu zięciów myśli podobnie. Przeczysz stereotypom – dodała.
– Ci inni zięciowie nie wiedzą, co czynią. Przeszukuję właśnie uważnie całą swoją pamięć, twardy dysk mojej mózgownicy bardzo dokładnym programem sprawdzającym. I nie znajduję żadnego momentu przyjemniejszego niż ten, kiedy widzę twoją mamę na końcu ścieżki prowadzącej do naszego domu i wiem, że to oznacza obiad na stole i możliwość snu dla nas obojga. W sypialni, w łóżku, w ciszy, razem – to słowo wymówił szczególnie starannie – przynajmniej trzy godziny jednym ciągiem. – Rozpromienił się na samą myśl.
– Dla ciebie nawet więcej, bo nie karmisz – ziewnęła.
– Bym karmił, gdybym mógł – obraził się.
– Wiem. – Przytuliła go mocno. Zasługiwał na wsparcie, bo był świetnym ojcem. Pomagał od pierwszych chwil po narodzinach, a mieli oboje naprawdę sporo wyzwań w związku z podwójnym szczęściem, jakie ich spotkało.
Nagle drgnęła, bo z otwartych drzwi domu dobiegł charakterystyczny dźwięk, jaki wydaje obudzone i jednocześnie głodne dziecko. Zapewne za kilka sekund dołączy do niego drugi równie energiczny.
Chwilę później oboje rodzice biegli już w tamtą stronę. Helenka i Marta zawsze budziły się razem. Ponieważ kiedy tylko jedna z nich zaczynała płakać, druga natychmiast podnosiła powieki, by dołączyć do koncertu. Ale obie szybko się uspokajały zarówno w objęciach mamy, jak i taty, jakby czuły podświadomie, że jedne ręce tutaj nie wystarczą i trzeba doceniać każdą opcję. Były niesamowicie słodkie i śliczne.
Julia przygotowała się do karmienia, a Bartosz w tym czasie sprawnie przewinął dziewczynki. A potem przysiadł w fotelu z dwoma brudnymi pampersami w dłoniach, niezdolny chwilowo, by wstać i je wyrzucić. Był zmęczony, ale ten moment, kiedy cholernie niewyspany patrzył na swoją rodzinę, miał w sobie tak wiele magii, że paradoksalnie czuł się coraz bardziej naładowany mocą.
Zaiste dziwne zjawiska zachodziły w starym domu położonym w sporym, wiecznie zachwaszczonym ogrodzie. I to od pierwszej chwili, gdy odziedziczył go po dziadku.
Najpierw ku swojemu zdumieniu stał się opiekunem dwóch przybłąkanych kotów, potem się zakochał, a na koniec okazało się, że – choć zawsze się zarzekał, że stałe związki nie są dla niego – świetnie się odnalazł w roli męża i ojca.
Jednak mimo tych szlachetnych wniosków oraz wzniosłych myśli dwie godziny później wyściskał teściową niczym najcenniejszy skarb. A zaraz potem ledwo tylko Helena Zagórska zdążyła zmienić buty i umyć ręce, ruszył w kierunku sypialni, ciągnąc za sobą opierającą się Julię, która jeszcze próbowała tłumaczyć swojej doświadczonej mamie jakieś szczegóły dotyczące odciągniętego na zapas mleka, kaszki stojącej w kuchni oraz ubranek i pieluch.
– Daj spokój – wytłumaczył jej Bartosz spokojnie, lecz stanowczo. – Szkoda każdej sekundy. I tak przy twojej mamie będą w kółko spać. A nie obrażaj mojej ulubionej teściowej podejrzeniem, że ktoś, kto wychował czworo własnych dzieci oraz dokładnie tyle samo wnuków, nie odróżni samodzielnie pampersa od śpiochów.
– Idźcie. – Helena im pomachała, po czym z wyraźną przyjemnością pochyliła się nad dwiema wiklinowymi kołyskami. Dziewczynki były absolutnie cudowne. Zakochała się w nich od pierwszej chwili, choć to przecież nie był jej debiut w roli babci. Ale miała takie dziwne wewnętrzne przeczucie, że w tym pokoleniu to już ostatnie jasne buzie maluszków, jakie będzie jej dane zobaczyć.
Maryla, jej najstarsza córka, zajęta intensywnym życiem matki dwóch chłopców dorastających bardzo energicznie i żywiołowo na samo wspomnienie o ewentualnej ciąży reagowała gniewnym błyskiem w oku zdolnym przeciąć stal.
– Czy ja mam za mało na głowie? – pytała retorycznie, nikt więc nawet nie zbierał się na odwagę, by jej udzielić odpowiedzi.
Gabrysia, kolejna córka, pielęgnowała każdą chwilę po szczęśliwym pojawieniu się na świecie jej jedynego dziecka. Nikt nie miał złudzeń, że kolejny taki cud wydarzy się w jej życiu raz jeszcze. I tak lekarze nie mogli uwierzyć, że im się udało. Gabrysia i Kornel starali się o to dziecko długie lata.
Anielka – najmłodsza z córek państwa Zagórskich – mocno wsiąkła w Warszawę. Robiła korporacyjną karierę i choć sprawiała wrażenie najbardziej delikatnej ze wszystkich dzieci Jana i Heleny, to świetnie się w tych realiach odnajdywała. Nie planowali wraz z Ludwikiem kolejnych dzieci. Tym bardziej że problemy zdrowotne mężczyzny tego nie ułatwiały. Żyli i cieszyli się tym, co jest.
Helena czuła, że Julia z Bartoszem, kiedy tylko odchowają tę uroczą, ale mocno absorbującą dwójkę małych cudów, prędko nie zatęsknią do nieprzespanych nocy. Będą raczej z zaangażowaniem dbać o swoją nową rodzinę.
Te dwie malutkie dziewczynki w jakiś sposób zamykały klamrą pewien etap rodzinnej historii, choć oczywiście w takich kwestiach niczego nie można uznawać za pewnik. Cała rodzina Zagórskich już miała okazję, by się o tym przekonać.
Helena usiadła w ulubionym fotelu Bartosza, a oba koty natychmiast wskoczyły jej na kolana. Nie minęła chwila i zasnęły.
Za oknem świeciło już na dobre wiosenne słońce. Drzewa szumiały. Zanosiło się przynajmniej na trzy spokojne godziny. Dziewczynki dopiero co nakarmione spały znowu mocno. Leciutko drgały im powieki, a usteczka układały się w dwa różowe uśmiechy. Faktycznie zięć miał rację, przy babci dziewczynki spały lepiej i dłużej.
Normalnie po porannej pobudce ani myślały od razu znowu zasypiać. A kiedy opiekowała się nimi Helena, spały długo i smacznie.
Być może była to zasługa spokoju w jej sercu, który wyczuwały nawet koty.
Młodzi rodzice często targani są wieloma emocjami. Burza hormonów po ciąży, miłość do dziecka, niepokój o jego bezpieczeństwo, zmęczenie, radość, niepewność, totalna zmiana życia. Wszystko to tworzy niesamowity koktajl, z którym niełatwo sobie poradzić.
Helena zamiast tego wszystkiego czuła tylko spokój. Rozlewającą się po ciele wdzięczność, że może jeszcze raz tego doświadczyć. Nabyte w niełatwej szkole życia przekonanie, że wszystko ułoży się dobrze, dziewczynki sobie poradzą.
Siedziała sobie cichutko w fotelu, głaskała koty i czytała książkę. Kiedy małe się obudzą, nakarmi je przygotowanym przez Julię mlekiem, potem podgrzeje ich mamie i tacie obiad, który ze sobą przyniosła.
Prosta rzecz, a tak bardzo cenna w tym okresie życia, kiedy świeżo upieczeni rodzice padają na twarz. Potem nastawi im pranie i trochę ogarnie dom. Przychodziło jej to z łatwością. Miała spore doświadczenie i pomagała szczerze, a także z przyjemnością.
Bartosz tego nie wiedział i nie do końca rozumiał, skąd się bierze jego nieziemski wprost i rzeczywiście dość rzadko spotykany entuzjazm za każdym razem, gdy tylko teściowa pojawiała się w jego domu.
Helena znała tę tajemnicę. Była to jej dojrzałość życiowa. Nie oceniała, nie czepiała się niczego. Spokojnie pomagała, gdzie tylko nadarzyła się okazja. Bardzo kochała swoją rodzinę i umiała robić to mądrze.
Czasem marzyła tylko, by móc przeszczepić swoim córkom całą swoją wiedzę w jakiś łatwy i szybki sposób, tak by one nie musiały uczyć się przez trudne koleje losu.
To jednak nie było takie łatwe.
Gdzie jest czworo dzieci w rodzinie, tam zawsze coś się dzieje.ROZDZIAŁ 2
Maryla Zagórska, najstarsza z czterech córek Jana i Heleny, w pośpiechu biegła chodnikiem, stukając obcasami. Uwielbiała swoje czółenka na wysokiej szpilce, które tak pięknie wysmuklały jej łydki i dodawały klasy nawet zwyczajnym dżinsom z przeceny. Musiała przyznać, że w poniedziałkowy poranek nie były może najlepszym wyborem. Jednak nie umiała się im oprzeć. Marcin, jej mąż, powiedział dziś rano z tym swoim specjalnym błyskiem w oku, że świetnie w nich wygląda i Maryla sama się z siebie śmiała w duchu, że dała się złapać na słodycz komplementu, dla którego teraz ryzykowała wybiciem zębów na nierównej powierzchni chodnika.
Odwiozła właśnie synów do szkoły i jak zawsze od kilku miesięcy miała ochotę, nie bacząc na normy bezpieczeństwa i zasady zdrowego rozsądku, ucałować nie tylko klamkę placówki edukacyjnej, lecz także mocno wytarty tysiącem podeszew próg. Zdalne nauczanie dwóch synów w starszych klasach podstawówki połączone ze zdalną pracą dały jej w zeszłym roku tak mocno w kość, że teraz latała jak skowronek, tylko dlatego, że życie nieco wróciło na dawne tory.
Sama też biegła do pracy, choć jak zawsze spóźniona, to jednak z nieco większym niż zwykle entuzjazmem. Miała na sobie nie tylko białą koszulę, lecz także dżinsy, zamiast nieodłącznych jeszcze nie tak dawno spodni od dresu, które wkładała, pracując w domu. Można ją było bez trudu zobaczyć w całości. Była ubrana od butów po koszulę, a nie tylko tyle, ile widać na monitorze komputera. Zamiast filtru na ekran nałożyła prawdziwy makijaż i uczesała splątane loki, jak zwykle bez specjalnego efektu. Już dawno wymknęły się spod kontroli i rudą gromadą okalały ze wszystkich stron jej miłą, choć nieco zmęczoną twarz. Już od dłuższego czasu nosiła się z zamiarem obcięcia włosów, ale wciąż nie mogła się zdobyć na ten krok. Były piękne, mimo swojej niepokorności.
Maryla, przekroczywszy dość burzliwie magiczną datę czterdziestych urodzin, intensywnie przeżywała właśnie drugą młodość. Zakochała się w swoim mężu raz jeszcze, zupełnie innym niż wcześniej dużo bardziej świadomym, dojrzalszym uczuciem.
Nie znosiła tej konkluzji, ale czasem musiała przyznać, że jest wdzięczna za trudności życia i kłopoty, które ją do tego punktu doprowadziły.
A teraz dodatkowe siły życiowe mogły się okazać szczególnie cenne, bo rodzina znów znalazła się na zakręcie. Ojciec miał księgarnię w galerii. Jeszcze pięć lat temu ten pomysł wydawał się wspaniały. Ale ostatni rok mocno zweryfikował ten pogląd. Wiele względów sprawiło, że Jan nie miał już sił, by nadal prowadzić rodzinny biznes. Lata mijały, jego ciało słabło, a teraz trzeba było kogoś młodego, kto stawi czoła nowej rzeczywistości. Jednak mimo że Jan doczekał się czworga dzieci, to chętnych, by przejąć rodzinną tradycję, brakowało.
Maryla martwiła się o ojca. Odkąd zamieszkała z rodzicami, miała z nimi najbliższy kontakt. Najlepiej widziała, jak mocno działa na niego czas. Dawno już powinien być na emeryturze, cieszyć się odpoczynkiem, siedzieć w słońcu na ganku i spoglądać na swój doskonale wypielęgnowany ogród. A tymczasem senior rodu żył na pełnych obrotach jak dwudziestolatek na starcie spragniony wyzwań, adrenaliny i osiągnięć.
Ciągle igrał z ogniem. Każdego dnia jego serce wystawione bywało na zbyt wielkie obciążenia. A już nieraz dało ono znać, że nie jest niezniszczalne.
Właściwie wszystkie ukochane kobiety Jana: żona, cztery córki, a nawet pięcioletnia wnuczka Emilka, każdego dnia słały w niebo modlitwę o rozwiązanie tej sprawy. Ktoś musiał przejąć księgarnię. Jan bowiem nie dopuści do tego, by dziedzictwo pokoleń poszło na marne. O ile jego żona Helena z wiekiem łagodniała, o tyle on, nabywając lat, robił się coraz bardziej uparty.
To nie zmieniało jednak faktu, że jego córki poukładały sobie życie inaczej. Lubiły czytać, ale żadna nie kochała książek tak bardzo, by zostawić wszystko i zająć się prowadzeniem rodzinnej księgarni. Jan po prostu nie mógł w to uwierzyć. Dumny był ze wszystkiego, co się wiązało z jego nazwiskiem i wydawało mu się absolutnie nieprawdopodobne, że żadne z jego dzieci nie chce za nic wybrać pięknego, starego, szlachetnego zawodu księgarza.
I choć wszyscy wypatrywali rozwiązania tej trudnej kwestii, nic nie wskazywało na to, żeby takie miało się w najbliższym czasie znaleźć.
Jan nie wiedział, że jego córki rozmawiają o tym właściwie codziennie. I być może właśnie to silne pragnienie, ciągle omawiane i rozpatrywane pod wieloma kątami urosło do rozmiaru, który zaczął wpływać na rzeczywistość.
Ale pozornie życie toczyło się zupełnie zwyczajnie.
***
– Przyniosłam koperek z ogrodu – powiedziała Maryla po południu, po czym położyła zieloną strzępiastą kępkę na stole.
Helena przyjrzała się jej podejrzliwie.
– Nie narzekaj – powiedziała jej córka. – To pierwszy, jaki osobiście wyhodowałam. Może, dziad jeden, nie pachnie jak twój, ale musisz przyznać, że rośnie wyjątkowo bujnie.
Helena wzięła do ręki pęczek i uśmiechnęła się.
– To onętek, inaczej zwany kosmos – powiedziała.
– Co takiego? – Maryla spojrzała w kierunku zielonych liści.
– Kwiatek – uśmiechnęła się Helena. – Jeden z moich ulubionych. Kwitnie w lecie.
– A to kawałek oszusta, a nie kwiatek – oburzyła się natychmiast Maryla. – Musi odgapiać wygląd od koperku?! Nie może mieć swojego własnego? Może to jednak koper? – nie traciła nadziei. – Czuję, że na ziemniaczkach świetnie by się sprawdził.
– Z pewnością nie. – Helena była pewna. Wyrzuciła zieleninę do kosza. – Ale faktem jest, że ogród pod twoimi rządami świetnie się rozrasta.
– Dobrze, że przynajmniej jabłka jestem w stanie rozpoznać, dzieci się szarlotką nie potrują. – Maryla westchnęła. – Ten twój ukochany onętek posiał się podstępnie na grządce warzywnej sam, jakby chciał, żebym się pomyliła. Jak to już nikomu nie można na tym świecie ufać – dodała na koniec i Helena zrozumiała, że właśnie docierają do właściwego powodu rozmowy.
– Coś się dzieje? – zapytała.
– Chyba źle sobie dobrałam współpracownika – powiedziała Maryla z westchnieniem. – Szefowa poszła mi na rękę. Pozwoliła wybrać pomoc, żebym miała komfort pracy i najwidoczniej walnęłam kulą w płot.
– I teraz ciężko ci się przyznać? – domyśliła się mama.
– W życiu nikogo nie zwolniłam i nie sądziłam, że kiedyś będę robić takie rzeczy. To zajęcie dla szefów, nie dla zwykłych ludzi jak ja.
– Współczuję – powiedziała mama.
– Muszę chyba iść do okulisty, bo wyraźnie jestem ślepa. Wszyscy wiedzieli, że Filip to lawirant, a ja nie.
– To rodzinne. – Helena uścisnęła jej rękę. – Ojciec świetnie sobie radzi w biznesie, a jak mu przyjdzie zatrudnić pracownika, to zaczyna się katastrofa.
– Bo nie umiemy odmawiać. Nawet koperkowi – uśmiechnęła się Maryla. – Choć w sumie, gdyby do życia przenieść ogrodnicze umiejętności, mogłyby się nieźle sprawdzić.
– Co masz na myśli?
– Na przykład pukasz faceta po łbie jak arbuza. Jeśli wydaje odpowiedni, dojrzały odgłos jest w porządku.
Helena się roześmiała, po czym postawiła przed córką talerz zupy.
– Jedz – powiedziała. – A ja szybko skoczę do ogrodu, poszukam jakiejś bezpieczniejszej zieleniny. Może uratuję przed tobą przynajmniej moje dalie? Za nic nie chciałabym ich zobaczyć w rosole.
– No wiesz! – oburzyła się Maryla, ale w jej głosie słychać było śmiech.
Dobrze jej się mieszkało w domu rodzinnym, mimo wielu wpadek gospodarsko-kulinarno-ogrodniczych.
Nie zamierzała jednak dać się wkręcić w plany ojca i przejąć także jego ukochanej księgarni. Choć wyraźnie jej sugerował, że bardzo by tego chciał.ROZDZIAŁ 3
Weronika Barańska obudziła się o drugiej po południu. Nieprzytomna, jakby co najmniej kilka nocy piła na umór albo ktoś zaaplikował jej narkozę. Tymczasem to był tylko skutek płaczu. Trwał on wiele godzin, ale dokładnie tak samo jak wcześniej, nie przyniósł żadnego rozwiązania.
Z trudem otwarła oczy. Zapuchnięte powieki ledwo się podniosły. Spojrzała na swoją dłoń i poczuła, jak łzy próbowały znów popłynąć, ale nie dały rady. Może to prawda, co mówią, istnieje taka możliwość, że człowiekowi ich w końcu zabraknie. Kiedyś w to nie wierzyła. Ale kiedyś była innym człowiekiem.
Potarła dłoń i spojrzała na prawą rękę. Obrączka wciąż tam była. Teraz już tylko jako symbol wielkiej miłości i równie ogromnego cierpienia.
Telefon znów zadzwonił.
Pewnie bank. Albo spółdzielnia – pomyślała z niechęcią.
Nie spodziewała się żadnych dobrych wieści.
To niewiarygodne, że w świecie, któremu ponoć grozi przeludnienie, na osiedlu wysokich bloków, w których na niewielkiej działce mieszka więcej osób niż kiedyś w całej wiosce, ktoś może być tak bardzo samotny. Zupełnie zniknąć.
Wstała z trudem. Wiedziała, że musi się wreszcie ogarnąć. Sprzedać mieszkanie, bo za chwilę i tak zabierze je komornik. Zastanowić się, jak spłacić długi. Poszukać może jakiejś pracy.
Zwlokła się z kanapy i poczłapała do łazienki. Nie jak młoda trzydziestoletnia kobieta, lecz co najmniej stuletnia staruszka. Spojrzała w lustro. Widok ją zainspirował. Miała już pomysł na dalszą karierę zawodową. Mogła się zatrudnić jako zombie. Występować w filmach o niskim budżecie, żeby producent zaoszczędził na charakteryzacji. Mogła też straszyć na cmentarzach. Ludzie zaczęliby wierzyć w życie pozagrobowe, bo nikt by się nie zorientował, że ona wciąż żyje.
Póki co jednak stanęło przed nią trudne zadanie wzięcia prysznica. Przez ostatnie trzy dni ją przerastało. Teraz nawet się to udało zrobić. Ładny makijaż, który chwilę potem wykonała, nieco zmniejszył jej szansę na karierę zombie, a suchy rogalik popity kawą i trzymany w ustach tak długo, aż zaczął się powoli rozpuszczać, mimo wszystko dodał jej sił. Życie trzymało się w niej zadziwiająco mocno.
Ubrała się i wyszła z mieszkania. Świeże powietrze miało zapach tak upajający, że na moment zakręciło jej się w głowie. Po tej okropnej najgorszej zimie, jakiej doświadczyła, nie było już nawet śladu. Maj szalał wiosennymi kolorami, a na osiedlu kwitło mnóstwo migdałków i bzów. Weronika nie zauważyła nawet, kiedy przyszła nowa pora roku.
To było wręcz nietaktowne. Żeby świat tak promieniał, szalał obfitością, śpiewem ptaków i radością, kiedy ona ledwo stawiała kroki.
Ale szła. Wsiadła nawet do autobusu i dojechała do centrum. Nie miała żadnego planu. Rozejrzała się wokół jak turysta, choć w tej okolicy wychowała się od dziecka. Niczym automat, pchany niewidzialnym programem, weszła do galerii. Maszerowała oświetlonymi rzęsiście alejkami, wpatrywała się w wystawy i zastanawiała, czy kiedykolwiek coś tak naprawdę ją zainteresuje. Będzie mieć jakieś marzenia. Póki co tylko serce ścisnęło jej się jeszcze mocniej.
Zobaczyła, jak do jednej z księgarń z pewnym trudem wjeżdża kobieta z podwójnym wózkiem. W środku drzemały dwie dziewczynki tak śliczne, że zachwycały nawet osobę o zamrożonym wnętrzu jak ona. Patrzenie w tamtą stronę bolało, a jednak Weronika wciąż to robiła. W jakiś sposób przynosiło jej to ulgę. Odruchowo ruszyła za nimi i tak nie miała nic lepszego do zrobienia.
Mama tej uroczej dwójki dzieciaczków też była ładna. Miała na sobie jasną sukienkę, rozpuszczone gęste włosy opadały jej na ramiona. Obok niej, niczym satelita okrążający ziemię, cały czas kręcił się nieco rozczochrany facet sprawiający bardzo sympatyczne wrażenie.
Weronika przystanęła.
Czy naprawdę są na świecie tacy ludzie? – zastanowiła się gorzko. – Mają wszystko?
Było jeszcze gorzej. Bo kiedy wiedziona bolesną ciekawością weszła za tą parą do środka, zobaczyła, że część księgarni stanowi niewielka herbaciarnia z kilkoma stolikami. Podeszła do jednego z nich i usiadła, a raczej padła na krzesło. Dzięki temu dobitniej przekonała się, co to oznacza naprawdę mieć wszystko.
Młoda kobieta podeszła bowiem do jakiejś starszej i pocałowała ją w policzek.
– Dzień dobry, mamo – powiedziała, a Weronika w tej samej chwili uznała, że posiadanie zamrożonego serca ma jednak swoje zalety. Nagły cios zostaje nieco zamortyzowany. Babcia pochyliła się z zachwytem nad wózkiem i na dodatek podszedł do nich mężczyzna, którego Weronika uznała za dziadka tych dwóch bliźniaczek. Dziewczynki wyraźnie wygrały los na loterii, pojawiając się na świecie akurat w takiej rodzinie.
Szczęściary – pomyślała z mimowolną zazdrością, w której najwięcej było smutku i rezygnacji. Życie już ją nauczyło, że buntować się nie ma sensu.
– Co podać? – Kelnerka podeszła, by odebrać zamówienie. Wszystko tutaj działo się inaczej. Zwykle w restauracjach obsługa jest młodziutka, najczęściej składa się głównie ze studentów. Tutaj pracowała pani w wieku zdecydowanie emerytalnym, bardzo zaprzyjaźniona z właścicielami. – Polecam herbatę lipową połączoną z mieszanką wzmacniającą. – Spojrzała dość czujnie na Weronikę.
Być może sądziła, że zaczerwienione oczy i ogólne wrażenie osłabienia, jakie dziewczyna zapewne sprawiała, jest przeziębieniem. Cóż! Wytłumaczyć się tego nie dało, więc Weronika kiwnęła tylko głową i tym samym ani się nie obejrzała, jak piła niesamowicie smaczną herbatę. Zagryzała ciastkiem, co do którego nawet sobie nie umiała przypomnieć, czy faktycznie je zamawiała i torturowała swoje serce dalszą obserwacją rodzinnego szczęścia, jakie się przed nią w całej krasie prezentowało.
Bliźniaczki się obudziły. I rozpoczął się wyścig chętnych, by je wziąć na ręce. Wygrał młody ojciec, pewnie ze względu na wyraźną wprawę w takich działaniach, oraz dziadek. Ten z kolei stanowczym gestem odsunął resztę rodziny i godnie piastował malutką dziewczynkę w różowym wdzianku.
Weronika westchnęła. Ileż kobiet zmaga się z macierzyństwem samotnie. Jakże często takie dwie dodatkowe ręce są na wagę złota. Tu wręcz mieli ich nadmiar. Pomyślała, że zapewne cała ta gromada od świtu do zmroku pławi się w swoim szczęściu. Fruwają jak gołębice kilkanaście metrów nad ziemią. Cieszą się tym, co mają do utraty tchu.
Jakże wielkie było jej zdumienie, gdy chwilę później mama bliźniaczek usiadła na krześle przy stoliku obok i zaczęła się zwierzać kelnerce, która okazała się jej ciocią.
– Nie wiem, czy nasza rodzina kiedykolwiek pozbędzie się trosk – mówiła. – Coraz bardziej martwię się o tatę – dodała, po czym potarła czoło, jakby naprawdę była czymś mocno przytłoczona. – Za nic nie chce zwolnić. Powinien odpocząć.
– Nie ma komu przekazać księgarni – odpowiedziała poważnym tonem ciotka.
Weronika aż się złapała za twarz, bo w przeciwnym razie prychnęłaby z oburzenia tak mocno, że herbaty lipowej, którą miała w ustach, starczyłoby na ochlapanie całego dość obfitego księgozbioru, jaki tu zgromadzono.
Też mi problem! – pomyślała z rozgoryczeniem. – Ja bym wzięła dziś.
– Jestem taka zmęczona – żaliła się dalej ta okropna szczęściara otoczona miłością bliskich, karmiąca dziecko nakryte mięciutkim kocykiem. Zdaniem Weroniki to powinno być karalne. Należy wprowadzić odpowiedni paragraf do przepisów. Najwyższy czas, by użalanie się nad sobą uregulować prawnie. Jeśli ktoś chce narzekać, powinien się zwrócić do specjalnej komisji, która wyda mu zezwolenie po dokładnym przeanalizowaniu faktów. Jeżeli uzna, że faktycznie jest powód.
Gdyby ona była szefem takiej komisji, pewnie prawie nikomu nie dałaby zgody. A już na pewno nie siedzącym obok kobietom. Miały przecież tak wiele.
W ogóle Weronika wszędzie dookoła siebie widziała szczęściarzy, którzy po prostu nie potrafią docenić tego, co mają. Gdyby przeżyli to, co ona, od razu na wiele spraw otworzyłyby im się oczy.
Weronika z niechęcią rozejrzała się po wnętrzu wypełnionym ludźmi. Dziewczyna sprzedająca herbatę też jej się nie spodobała. Zdecydowanie zbyt często uśmiechała się do chłopaka obsługującego kasę z książkami. Sprawiała wrażenie zakochanej. Kolejna szczęściara.
A już ta cała rodzina właścicieli była jak jedno wielkie pudełko pianek. Słodkie, mięciutkie, kuszące. I ogromnie wnerwiające. Podobnie jak ludzie, którzy we wtorkowe przedpołudnie łazili sobie po galerii, oglądali książki i cieszyli się życiem.
Nie musieli być w pracy? – zastanawiała się z niechęcią.
Czuła, że nie lubi każdego z nich. Ze szczególnym uwzględnieniem Julii, bo jak się okazało, tak miała na imię. Karmiła teraz drugą córeczkę i kontynuowała zwierzanie się z rodzinnych trosk. Jakaś Anielka dzwoni za rzadko, Maryla jest przemęczona, a Gabrysia ponoć chce się poświęcić i zrezygnować z własnego zawodu oraz planów, żeby przejąć rodziny biznes.
Też mi wielkie poświęcenie. – Weronika nie wytrzymała i wymownie przewróciła oczami. Ileż by dała, żeby mieć rodziców, którzy coś w życiu stworzyli, cokolwiek trwałego, co mogli przekazać dalej. Innego niż złe wspomnienia.
***
Jan Zagórski był w księgarni szefem oraz właścicielem. Ale nie bał się żadnego zajęcia. Pomagał przy sprzedaży. Kasował towar. Układał go na półkach. Parzył herbatę i wymyślał nowe mieszanki. Podawał ciastka. Był wszędzie, gdzie najbardziej potrzebowano wsparcia. Teraz też szybko odłączył się od rozgadanej rodziny i poszedł w kierunku niewielkiego stanowiska, gdzie przygotowywano przekąski.
Odwrócił się, żeby spojrzeć, czy przy stolikach nie pojawił się jakiś nowy gość, po czym zamarł.
Jakby zobaczył ducha. Dziewczyna była śliczna, choć sprawiała wrażenie, jakby ledwo trzymała się na krześle. I tak bardzo przypominała tamtą kobietę. Aż mu zaschło w gardle. Czy to możliwe? Przyjrzał jej się bliżej, wychylając się zza lady. Dziewczyna właśnie podniosła filiżankę do ust i w sposób wyraźny podsłuchiwała rozmowę Julii z ciotką.
Ile mogła mieć lat? Jakże trudno teraz odpowiedzieć na to pytanie. Kobiety dzisiaj potrafią tak dobrze w tej kwestii wprowadzać w błąd, że nabierają się nawet kuci na cztery nogi podrywacze. On był zwyczajnym miłośnikiem książek i jednej kobiety, która nosiła tylko delikatny makijaż. Pojęcia nie miał o takich sprawach.
Zbieg okoliczności wydawał się nieprawdopodobny, a jednak był możliwy. Musiał to sprawdzić.
– Boże jedyny! – wyszeptał. – Tyle lat.
Szybko zaczął wrzucać zioła do czajniczka. Dziewczyna wyglądała, jakby pilnie potrzebowała wsparcia. Zaparzył jej swoją najlepszą mieszankę. Lekko drżały mu dłonie.
To niemożliwe. Ta myśl kołatała mu w głowie. A jednak musiał mieć pewność.
Ruszył w jej stronę, ale od razu pojawiły się przeszkody.
– Wracamy do domu – powiedziała Julia i objęła go na pożegnanie. – Dziewczynki padły i pewnie tutaj będą spać do oporu, a potem rozrabiać w nocy. Nie mogę do tego dopuścić.
– Są świetne – uśmiechnął się i od razu jego wzrok powędrował w stronę siedzącej przy stoliku kobiety.
Serce mu łomotało. Jednak próbował się uspokoić. Nie miał przecież nic prócz przeczucia, dziwnego wrażenia i kręconych włosów, które przecież nie są wcale bardzo rzadkim zjawiskiem. Może jeszcze te oczy…
Tak, to chyba najbardziej go poruszało. Ale wciąż nie stanowiło żadnego dowodu.
– Do zobaczenia – pożegnał się nieco nieprzytomnie z córką, po czym pomachał im, gdy wychodzili. Uśmiechnął się. Był dumny z tego, jak Julia ułożyła sobie życie.
Zaraz potem jego wzrok wrócił do stolika. Dziewczyna wciąż tam siedziała. Już miał się skierować w jej stronę, gdy pojawiła się przed nim żona. Aż mu się gorąco zrobiło. Nie miał pojęcia, czy powinien z nią o tym porozmawiać. Warunki niespecjalne na takie zwierzenia, poza tym to było tak dawno temu. I nie przynosiło mu powodów do dumy.
Wycofał się.
– Pamiętaj, żebyś dzisiaj wrócił wcześniej z pracy – przypomniała mu. Niestety jak co dzień w ciągu ostatniego tygodnia.
– Jasne – obiecał szybko podobnie jak każdego dnia wcześniej. – Wyjdę zaraz po siedemnastej. Zdążę sporo przed kolacją. Wiem, kochanie, że ostatnio pracowałem za długo. Ale to było tylko przez kilka dni. Nie powtórzy się więcej.
– Liczę na ciebie – powiedziała Helena i pocałowała go w policzek. Przytulił ją mocno. Była jego ukochaną kobietą.
Pożegnała się, bo Marta już na nią czekała. Miały razem wrócić do domu. On jeszcze musiał zostać na posterunku, by pilnować nie tylko interesu, lecz także dwojga swoich pracowników, którzy bez jego czujnego nadzoru natychmiast pogrążali się w niekończącym się flircie.
Jan postanowił jednak dzisiaj po południu zostawić ich samych bez względu na konsekwencje. Miał rodzinę i chciał wreszcie spędzić czas z bliskimi.
Pomachał jeszcze dyskretnie żonie przez dużą szybę, po czym doniósł herbatę do stolika. Ręce drżały mu tylko trochę. Nic się nawet nie rozchlapało. A Janowi tak zaschło w gardle, że mało brakowało, a sam wypiłby napar przygotowany dla gościa.
***
– Ciężki dzień? – usłyszała nagle Weronika i drgnęła, bo nawet nie zauważyła, kiedy senior rodu, właściciel księgarni, o którym mimowolnie dowiedziała się z podsłuchanej rozmowy całkiem sporo, przysiadł się do stolika. Nie wiedziała, że miał zwyczaj wdawać się z klientami w długie pogawędki, z wieloma zaprzyjaźniał. Że kieruje nim życzliwość wobec ludzi i świata.
Spojrzała na niego gniewnie. Ona widziała tylko człowieka, któremu się udało. Jej zdaniem nie mógł mieć pojęcia o prawdziwym życiu.
– To nie jest pana sprawa! – odpowiedziała to ze złością, choć charakter miała łagodny i raczej zbyt uległy niż buntowniczy. Ale dzisiaj pękły w niej wszystkie tamy. Emocje są jak para w czajniku. Można je tłumić wszelkimi sposobami, ale zawsze znajdzie się dziura, którą wydostaną się na zewnątrz, zwykle w nieodpowiednim momencie, i czyniąc wielki hałas. Popełniła błąd, ukrywając się ze swoimi kłopotami tak długo. Teraz już zupełnie nad nimi nie panowała.
Miała ochotę wykrzyczeć temu człowiekowi wszystko, co sądzi o całym tym świecie. Urządzonym w naprawdę beznadziejny sposób. Resztki rozsądku uratowały ją przed tym zachowaniem. Ten miły mężczyzna nie był przecież niczemu winien.
Należało dać mu szansę i potraktować z życzliwością.
Jedna myśl, a jak się miało okazać, bardzo zmieniła jej życie.
Jan Zagórski trochę się zdenerwował, choć lekarz stanowczo nakazał mu unikanie wszelkich mocniejszych emocji. To jednak wydawało się niewykonalne w świecie, który go otaczał. Ludzie ostatnio naprawdę chodzili podminowani. Nie sposób było przewidzieć, co ich wyprowadzi z równowagi. A czasem mógł to być drobiazg.
Miał ochotę wstać, obrazić się i wyjść. Dość mu było własnych zmartwień, żeby się jeszcze angażować w cudze. Prawdopodobieństwa, że to jest ta dziewczyna, której kiedyś przed wielu laty intensywnie szukał, było właściwie zerowe. Wyglądała na o wiele za młodą.
A jednak nie wstał z krzesła. Uśmiechnął się ciepło.
Pohamował cisnący się na usta komentarz. Postanowił pomóc w miarę możliwości. Nawet jeśli miałoby się okazać, że to nie ona.
Jedna myśl, a tak wiele zmieniła w jego życiu.
– Jesteś pierwszy raz w naszej księgarni? – zapytał.
– Tak – odparła. – Bardzo mi się tutaj podoba – dodała i znów poczuła zdradzieckie łzy. Ostatnio często się rozklejała. Nie tylko z powodu ciężkich przeżyć, lecz także jakiegokolwiek okruszka życzliwości.
– Na zmartwienia najlepsza jest praca. – Jan podzielił się z nią swoim życiowym patentem. Wprawdzie ostatnio czuł, że to, co się zawsze świetnie sprawdzało, zapędza go w narożnik bez wyjścia. Ale wciąż wierzył w tę wielokrotnie sprawdzoną metodę. – I jeszcze towarzystwo drugiego człowieka obok – dodał.
Weronika znów miała ochotę wybuchnąć. Naprawdę niektórym ludziom to się wydaje, że dla każdego problemu jest proste rozwiązanie. Ale uspokoiła się całą swoją siłą woli. Coś jej przyszło do głowy. Ten mężczyzna był dziwnie miękki. Otwarty.
Nigdy dotąd nie wykorzystała niczyjego zaufania. Zawsze to ona była stroną krzywdzoną, oszukiwaną.
Może czas zmienić zasady? – pomyślała twardo. Do tej pory starała się być dobrym człowiekiem, ale wynikło z tego tylko cierpienie. Zanim Jan podał jej cukierniczkę i uprzejmie podniósł wieczko, podjęła decyzję.
– Może ma pan dla mnie jakieś zajęcie? – poprosiła i spojrzała mu w oczy. A jemu zrobiło się gorąco. – Nie mam pracy ani nikogo obok. Potrzebuję wszystkiego.
Jan się zawahał.
Nie mógł zatrudnić jeszcze jednej osoby. Ledwo mu starczało na pensje dla obecnych pracowników. Poza tym przygotowywał się powoli do zamknięcia biznesu. Przed księgarnią rysowały się raczej marne perspektywy.
A jednak nie mógł się powstrzymać przed pokusą, by kiwnąć głową.
Ta dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby rzeczywiście nie miała na świecie nikogo i właśnie walczyła o życie. A on był jej jedyną szansą.
Może ona też była szansą dla niego, by wreszcie zamknąć sprawę sprzed lat i uciszyć wyrzuty sumienia.
Dziwna dziewczyna, która przedstawiła się jako Weronika nie pojawiła się w jego księgarni przez przypadek. Tego był pewien.ROZDZIAŁ 4
– Czy my naprawdę musimy przygarniać wszystkie kulawe kurczęta tego świata? – Maryla okopywała grządki z siłą zdolną do wystrzelenia w powietrze nie tylko chwasty, lecz także wszelkie kiełkujące nieśmiało pożyteczne roślinki.
Gabrysia, jej siostra, stała kilka metrów dalej od groźnej kopaczki i spoglądała na córkę bawiącą się w piaskownicy.
– Nie mów tak – powiedziała z łagodnym uśmiechem. – Może tata nie miał wyjścia.
– Jasne! – prychnęła gniewnie Maryla i dmuchnęła sobie w czoło, żeby odgarnąć opadające na oczy włosy. – Już zapomniałaś, jak to się kończy?! Twój mąż też taką jedną wziął pod swój dach i potem chciała ci rozwalić małżeństwo. Mam nadzieję, że ta cała Weronika przynajmniej nie jest w ciąży.
– Nie wygląda…
– A właśnie że tak – sapnęła z oburzeniem Maryla, po czym wyrwała ciężką bryłę ziemi i odrzuciła na bok. – Blada, ledwo zipie, za to je za czterech.
– Proszę cię, przestań. – Gabrysia wyciągnęła ze sporej hałdy chwastów kilka sadzonek buraczków i wsadziła z powrotem na swoje miejsce. Miała nadzieję, że przeżyją. Maryla opiekowała się ogrodem ze stanowczością oraz energią, która nie dla wszystkiego była bezpieczna. – W tym domu goście zawsze byli mile widziani i dobrze karmieni – powiedziała łagodnie. – Mama inaczej nie potrafi.
– Zgadzam się z tobą. – Maryla szybko kiwnęła głową, po czym z zadowoleniem oceniła swoje dzieło. Grządki może nie były zbyt równe, ale z pewnością solidnie obkopane. Wzięła do ręki wąż ogrodowy i zaczęła je podlewać. – Tym razem mam jednak dziwne przeczucie. Coś nadchodzi. – Wyprostowała plecy, po czym wzięła głęboki wdech. – Nawet powietrze inaczej pachnie. Zmianą.
– Czasem to dobrze.
– Ale rzadko. Mnie się podoba nasza stabilizacja. Poza paroma drobiazgami wszystko się ułożyło. Ojciec spełnił swoje marzenie. Jego cztery córki są szczęśliwe, a to przecież przy naszych temperamentach prawie niemożliwa kombinacja.
– I boisz się, że los teraz namiesza – domyśliła się Gabrysia, po czym z mimowolnym niepokojem spojrzała w stronę swojego najcenniejszego skarbu. Córeczka bawiła się spokojnie. Nic nie zapowiadało, by groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.
– Chyba się boję – przyznała Maryla. Podlała jeszcze bzy, tak że przygięły swoje ciężkie od kwiatów gałęzie, po czym uznała, że czas zakończyć pracę.
– Nie bądź przesądna – powiedziała Gabrysia. – Wolno być szczęśliwym. Nie ma za to kary.
– Obyś miała rację.– Siostra kiwnęła głową, ale chyba nie była do końca przekonana.
– A o Weronikę się nie martw – dodała Gabrysia. Stała bez ruchu obok energicznej siostry, a całe jej ciało emanowało spokojem. – Zje ciasto, posiedzi chwilę, wypije herbatę i wróci do swojego świata – uśmiechnęła się.
– A ja ci mówię, że ta dziewczyna jeszcze nieźle namiesza. – Maryla zwinęła wąż, odstawiła do szopy, wyskoczyła z gumowców, po czym włożyła adidasy.
– Czas pokaże. – Gabrysia pomachała do swojej córeczki. – A na razie idziemy do domu. I zachowuj się, proszę – uśmiechnęła się do siostry. – Weronika za chwilę pojedzie. Nie warto się denerwować.
***
Dzień jednak się skończył, nadszedł wieczór, tuż za nim noc, a problem nie tylko nie zniknął, ale wręcz się nasilił.
Ojciec na punkcie Weroniki dostał jakiegoś amoku. Nie bacząc na sygnały wysyłane przez rodzinę, składał jej kolejne obietnice, w znaczącej części bez pokrycia, i coraz szerzej otwierał drzwi domu. To było niewiarygodne.
– Jesteś pewien, że należało jej proponować nocleg? – Helena mówiła szeptem, ale czujnie rozglądała się wokół, choć solidne dębowe drzwi sypialni zamknęła przed chwilą na klucz i jeszcze sprawdziła, czy zamek na pewno działa.
Po raz pierwszy od bardzo dawna nie czuła się swobodnie we własnym domu.
– Nie miałem innego wyjścia. – Jan westchnął i położył się obok żony. – Weronika źle się czuła. To wyraźnie po niej widać. Nie wiem, jakie okropne rzeczy ją spotkały, ale podejrzewam, że ich lista jest długa.
Helena milczała przez chwilę.
– Wiem, że kierują tobą szlachetne odruchy – powiedziała łagodnie do męża – ale nie zawsze sprowadzanie pod swój dach obcej osoby jest dobre. Zważ na przykłady z literatury – odwołała się do najmocniejszego argumentu. – W Wichrowych wzgórzach ojciec przyjmuje dziecko znalezione po drodze i sam wiesz, co z tego wynika. Mnóstwo kłopotów.
– Z pewnością są też inne sytuacje.
– Wymień.
– Na razie nie mogę. – Jan się zezłościł, bo nie udało mu się znaleźć dobrego przykładu. – Jest późno.
– Nawet Harry Potter, jak by na to nie patrzeć, zrobił swoim opiekunom mnóstwo niefajnych rzeczy – powiedziała Helena.
– Bo go źle traktowali!– zdenerwował się Jan, jakby to była jakaś osobista sprawa. – I wszystkie przykłady, które podajesz, dotyczą dawnych czasów. Ludzie opiekowali się sierotami, bo musieli. Przyjeżdżała do nich uboga krewna albo osierocone dziecko, na którego przyjęcie nie byli gotowi. To już historia. Dziś ludzie sami podejmują decyzje, biorą za nie odpowiedzialność.
– Nadal nie rozumiem. – Helena poprawiła kołdrę. Nie mogła się rozgrzać, być może winne temu było zdenerwowanie. – Wiem, że lubisz rozmawiać z ludźmi, pomagać im. Bywa, że wtrącasz się zbyt mocno, ale do tego stopnia jeszcze się nie angażowałeś. Przyprowadziłeś klientkę do domu, pozwoliłeś u nas spać. Czy to nie jest o jeden most za daleko?
Jan tylko westchnął. Czuł, że żona ma sporo racji. Ryzykował. I sam do końca nie rozumiał dlaczego. Ale pchało go wewnętrzne poczucie, że jednak dobrze robi. A także ciekawość. Ta dziewczyna była jak zamknięta książka o bardzo intrygującej okładce. Chciał ją lepiej poznać.
– Spełniliśmy największe marzenie – powiedział do żony, po czym objął ją i mocno przytulił. – Nasze córki mają się dobrze. Czas zacząć się dzielić.
– Jesteś niemożliwy – uśmiechnęła się mimo woli i poczuła, jak pod wpływem dotyku jego ciała robi jej się ciepło. – To się nigdy nie skończy. Czy nie mógłbyś dać światu toczyć się spokojnie według własnych zasad? Nie wtrącać się ciągle. Nie wystarczyły ci aż cztery własne córki?
– Nie bardzo – przyznał.
– Czuję kłopoty – powiedziała stanowczo i spoważniała. – Ta dziewczyna ma wiele tajemnic.
– A ja jakoś nie czuję. – Jan rzeczywiście wcale się nie martwił, choć właściwie miał ku temu wiele powodów. Ale obecność Weroniki pod tym dachem go uspokajała, jakby wreszcie wszystko było na właściwym miejscu.
– Zobaczymy, kto będzie miał rację. – Helena odwróciła się. – Ale nie zgadzam się, żeby ona tutaj nocowała wbrew mojej woli. Jeśli jutro nie odejdzie sama, poprosisz ją o to. To mój stanowczy warunek.
– Dobrze – zgodził się niechętnie. Musiał uszanować wolę żony. To był także jej dom. Weronika powinna szybko ładować swoje baterie pod jego dachem, zanim wymyśli dla niej coś innego.
– I tak idą zmiany. – Jan przytulił się do żony. Objął jej plecy, które sztywno ułożone mówiły więcej niż słowa. – Nie jestem w stanie dłużej utrzymać się w galerii – zmienił temat. – Coraz mniej ludzi. Kryzys daje się we znaki, sieciówki i księgarnie internetowe depczą nam po piętach. Książki sprzedają się teraz wszędzie. W supermarketach, na poczcie. Jako czytelnik jestem całym sercem za łatwym dostępem do literatury, ale jako księgarz muszę przyznać, że się martwię.
Helenie cisnęło się na usta oczywiste rozwiązanie.
Zamknij, rzuć to wszystko. Przejdź wreszcie na emeryturę. Odpocznij.
Wiedziała jednak, że to wywołałoby wielogodzinną dyskusję. Kolejną. Szkoda było na to nocy. W tym przypadku nie mogła go do niczego zmusić ani nawet nakłonić stanowczym żądaniem. Tę decyzję musiał podjąć sam.ROZDZIAŁ 5
Weronika leżała w łóżku z otwartymi oczami. O tym, by zasnęła, nie było mowy. Szok jej na to nie pozwalał. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, gdzie się znalazła i próbowała zrozumieć nie tylko własne zachowanie, lecz także w ogóle wszystko, co zaszło.
Jeszcze dziś rano obudziła się w swoim mieszkaniu – jeśli tak można powiedzieć o lokum wziętym na kredyt – wśród gromadzonego od tygodni bałaganu, nieumytych kubków po kawie, w splątanej pościeli, do której w ciągu ostatnich tygodni często kładła się, jak stała. Bywało, że nawet w butach.
Teraz czuła się, jakby za sprawą magii ktoś przeniósł ją do świata własnych dziecięcych marzeń. Znajdowała się w pokoju, jaki zawsze pragnęła mieć. Przytulnym, z jasnymi meblami. W łóżku z białych desek wyposażonym w miękki materac i pościel w różyczki.
Słodko. Dla kogoś szczęśliwego może nawet za bardzo. Ale ona nie widziała w dzieciństwie takiego świata nawet przez szybę. I nie sądziła kiedykolwiek, że da radę doświadczyć. Żadna dawka ciepła nie była dla niej za duża, tak wielkie miała w tej sferze braki.
W momencie, gdy najmniej się tego spodziewała, została wręcz wrzucona do najdziwniejszego domu, jaki miała okazję w życiu widzieć.
Jan Zagórski to wariat, co do tego nie miała wątpliwości. Oboje sporo ryzykowali, pakując się w taką spontaniczną relację. Jednak w przeciwieństwie do niego, ona nie miała nic do stracenia. Nie bała się zaryzykować i pójść z obcym mężczyzną. Był za stary, by ją uwieść czy skrzywdzić, a ona zbyt nieszczęśliwa, żeby cokolwiek czuć. W takim stadium, w którym człowiekowi jest już wszystko jedno.
Jego dom pełen był ludzi. Już to stanowiło dla niej niesamowite zjawisko. Od lat była sama. Nawet jeśli przez chwilę w małżeństwie. Tu ciągle ktoś coś mówił, interesował się, śmiał, jadł, miał jakieś sprawy. Tętniło życie. Ale jego rytm nie był męczący. Raczej stanowił siłę, której każdy, kto choć przez chwilę miał okazję posiedzieć przy tym stole, mógł zaczerpnąć.
Weronika robiła to łapczywie i na zapas. Była gotowa zgodzić się na wszystko, byle tylko jeszcze tu zostać chociaż trochę.
Wiedziała, że Jan Zagórski pozwolił jej przenocować wbrew woli swojej rodziny. Widziała ich miny. Starali się być uprzejmi, ale prawdziwych emocji nie dało się ukryć. Zauważyła je także dlatego, że była przyzwyczajona do odrzucenia. Doświadczała go od zawsze. Umiała więc odczytywać te minimalne drgnienia powiek, niknące nagle uśmiechy, wymieniane ukradkiem spojrzenia.
Zajmowała pokój Julii, tej szczęściary, której widok najbardziej jej doskwierał. Jedyny pokój dziewczynek, który pozostał niezmieniony po remoncie, jaki na piętrze przeprowadziła Maryla. Ocalał jako pamiątka i pokój gościnny dla sióstr, które często odwiedzały rodziców.
Jedna noc. Tylko jedna noc – powtarzała w myślach. – Dobre i to. Może jest w tym domu jakiś wirus szczęścia i się zarażę. Wyszły z niego cztery dziewczyny i każdej udało się ułożyć sobie życie. Musi być w tym jakaś tajemnica.
– Jutro mnie wyrzucą – wyszeptała i otuliła się ciaśniej miękką pościelą. – Ale jeszcze dziś niech będzie miło.
Zasnęła i był to pierwszy w jej życiu naprawdę spokojny sen.
Ciąg dalszy w wersji pełnej