Niespodziewany gość - ebook
Niespodziewany gość - ebook
Co robi mężczyzna, gdy znajduje piękną kobietę z pistoletem w dłoni nad ciałem męża? Michael Starkwedder w mglistą noc szuka pomocy w rezydencji na odludziu, zauroczony Laurą pomaga jej uniknąć konsekwencji zabójstwa. Czy rzeczywiście jest morderczynią, czy może kogoś chroni? Sprawa na pozór wydaje się prosta. Czyżby? Pojawią się nowe okoliczności, bo dawne krzywdy domagają się zemsty. Czytelnik poznaje prawdę, ale czy sprawiedliwości staje się zadość?
Niespodziewany gość to grana z wielkim powodzeniem sztuka teatralna Agaty Christie. Jej powieściowa wersja jest równie interesująca.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-271-5294-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był zimny listopadowy wieczór w Południowej Walii. Dochodziła północ. Widoczność na wąskiej i ciemnej, wysadzanej drzewami wiejskiej drodze utrudniały dodatkowo kłęby mgły. Z pobliskiego Kanału Bristolskiego dobiegało co chwila rytmiczne, melancholijne buczenie syren. Od czasu do czasu zaszczekał jakiś pies albo odezwał się posępny głos nocnego ptaka. Nieliczne zabudowania wzdłuż wąskiej lokalnej drogi oddalone były od siebie o około pół mili. Przy jednym z najciemniejszych odcinków, tuż za zakrętem, stał elegancki dom o trzech kondygnacjach, otoczony rozległym ogrodem. W tym właśnie miejscu samochód utknął przednimi kołami w przydrożnym rowie. Po kilku próbach uruchomienia pojazdu kierowca pojął, że dalszy upór na nic się nie zda, i zgasił silnik.
Upłynęło kilka minut, zanim wysiadł z samochodu i zatrzasnął drzwi. Był to postawny mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, o rudawych włosach, ubrany w garnitur z grubego tweedu, ciemny płaszcz i kapelusz. Wyglądał na człowieka, który wiele czasu spędza na powietrzu. Przyświecając sobie latarką, ruszył ostrożnie przez trawnik w stronę domu. W połowie drogi do szklanych drzwi ogrodowych przystanął i powiódł wzrokiem po eleganckiej fasadzie budynku. Dom zdawał się pogrążony w zupełnych ciemnościach. Mężczyzna obejrzał się na drogę, po czym zdecydowanym krokiem podszedł do drzwi. Przesunął ręką po szybie i zajrzał do środka, ale nie zauważył żadnego ruchu. Zapukał raz, potem drugi, i nie doczekawszy się odpowiedzi, nacisnął klamkę. Drzwi natychmiast ustąpiły i przybysz wśliznął się do ciemnego pokoju.
Znalazłszy się w środku, przystanął znowu, starając się uchwycić jakiś ruch lub odgłos.
– Halo! – zawołał. – Jest tam kto?
W świetle latarki zobaczył porządnie umeblowany gabinet ze ścianami pełnymi książek. Pośrodku, przodem do drzwi, stał wózek inwalidzki. Siedział na nim przystojny mężczyzna w średnim wieku, z kolanami owiniętymi pledem. Wydawał się pogrążony w głębokim śnie.
– O, przepraszam – zmieszał się intruz. – Nie chciałem pana przestraszyć. Bardzo mi przykro, to wszystko przez tę przeklętą mgłę. Wjechałem do rowu i nie mam pojęcia, gdzie jestem. Ach, i zostawiłem otwarte drzwi... Raz jeszcze przepraszam. – Nie przestając się usprawiedliwiać, wrócił do drzwi, zamknął je i zaciągnął story. – Pewnie zjechałem z głównej drogi. Błądziłem ponad godzinę po tych zakazanych zaułkach...
Odpowiedzi nie było.
– Śpi pan? – spytał przybysz, podchodząc znowu do człowieka na wózku.
Nie doczekawszy się i tym razem odpowiedzi, skierował promień latarki na twarz mężczyzny i nagle zatrzymał się w pół kroku. Inwalida nadal nie otwierał oczu ani się nie poruszał. Kiedy przybysz pochylił się i dotknął jego ramienia, głowa tamtego opadła bezwładnie do przodu.
– Dobry Boże! – wykrzyknął człowiek z latarką.
Przez chwilę stał, wyraźnie nie wiedząc, co począć. Potem przesunął promień po ścianach i odnalazłszy przy drzwiach wyłącznik, podszedł tam, by go nacisnąć.
Zapaliła się lampa na biurku. Intruz położył tam latarkę i przyglądał się uważnie mężczyźnie na wózku, okrążając go ze wszystkich stron. Zauważył następne drzwi, a przy nich drugi wyłącznik. Po naciśnięciu zaświeciły się dwie lampy umieszczone na niskich stolikach. Zrobił znowu krok w stronę wózka i nagle drgnął. W kącie gabinetu, koło wbudowanego w ścianę regału z książkami, stała ładna, mniej więcej trzydziestoletnia blondynka w koktajlowej sukni z żakiecikiem. Nie odezwała się ani nie poruszyła – po prostu stała z opuszczonymi bezwładnie rękami i wydawało się, że nie śmie nawet oddychać. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem w milczeniu, aż wreszcie mężczyzna zdecydował się przemówić:
– On... On nie żyje.
Twarz kobiety była pozbawiona wszelkiego wyrazu.
– Wiem – odrzekła obojętnie.
– Pani o tym wiedziała?
– Tak.
– Został zastrzelony – zauważył mężczyzna, podchodząc ostrożnie do ciała. – Dostał w głowę. Kto...
Urwał w pół zdania, widząc, że kobieta podnosi z wolna prawą rękę, ukrytą dotąd w fałdach sukni. Trzymała w niej rewolwer. Przybysz wciągnął gwałtownie powietrze. Dopiero kiedy zrozumiał, że nic mu nie grozi, podszedł do kobiety i łagodnie odebrał jej broń.
– To pani go zastrzeliła?
– Tak – odpowiedziała po krótkim milczeniu.
Odsunął się i położył rewolwer na stoliku koło wózka. Przyglądał się przez chwilę zwłokom, po czym rozejrzał się niepewnie po pokoju.
– Telefon jest tam – odezwała się kobieta, wskazując głową biurko.
Mężczyzna wyglądał na zaskoczonego.
– Telefon? – powtórzył jak echo.
– Gdyby chciał pan zadzwonić na policję – wyjaśniła tym samym beznamiętnym tonem.
Przybysz patrzył na nią tępym wzrokiem.
– Kilka minut nie zrobi różnicy – rzekł wreszcie. – Zresztą, tak łatwo nie przebiją się przez tę mgłę. Chciałbym dowiedzieć się czegoś więcej o... – Urwał i zerknął na ciało. – Kim on jest?
– To mój mąż. – Po namyśle dodała: – Nazywał się Richard Warwick. Ja jestem Laura Warwick.
Mężczyzna nadal nie odrywał od niej oczu.
– Rozumiem – mruknął w końcu. – Może pani... usiądzie?
Laura Warwick przesunęła się wolno w stronę sofy. Przybysz rozejrzał się wokoło.
– Czy podać pani drinka albo coś? – zaproponował. – To musiał być wielki wstrząs.
– Niby co? To, że zastrzeliłam męża? – spytała ironicznie.
Mężczyzna doszedł już widać do siebie, bo próbował dostroić się do jej tonu:
– Tak by się zdawało. A może to tylko tak dla sportu?
– Właśnie. Dla sportu – odparła bez zmrużenia oka, siadając na sofie. Zaintrygowany przybysz przyglądał się jej ze zmarszczonym czołem. – To rzeczywiście dobry pomysł... ten drink.
Mężczyzna zdjął kapelusz i rzuciwszy go na fotel, wziął ze stolika karafkę. Nalał brandy i wręczył kieliszek kobiecie. Kiedy wypiła, zaproponował:
– A gdyby tak opowiedziała mi pani o wszystkim?
Laura Warwick podniosła na niego wzrok.
– Czy nie lepiej zadzwonić po policję?
– Wszystko w swoim czasie. Chyba nie zaszkodzi, jeśli najpierw chwilę pogawędzimy?
Zdjął rękawiczki, wetknął je do kieszeni i zaczął rozpinać płaszcz.
Pewność siebie Laury Warwick zaczęła się załamywać.
– Ja nie... – zaczęła i urwała. – Właściwie kim pan jest? Skąd się pan tu wziął? – I nie dając mu czasu na odpowiedź, podniosła głos niemal do krzyku: – Na miłość boską, kim pan jest?
II
– Ależ proszę bardzo, już mówię. – Przygładził ręką włosy, powiódł wzrokiem wokół siebie, jakby się zastanawiał, od czego i jak zacząć. – Nazywam się Michael Starkwedder. Tak, wiem, że to rzadkie nazwisko. – Powtórzył je jeszcze raz, litera po literze. – Jestem inżynierem. Pracuję w firmie anglo-irańskiej i właśnie wróciłem do kraju po kolejnym pobycie nad Zatoką Perską. – Umilkł. Może przywoływał w pamięci Bliski Wschód albo zastanawiał się, czy warto wchodzić w szczegóły. Wreszcie wzruszył ramionami. – Przyjechałem do Walii na dwa dni, żeby się rozejrzeć po starych śmieciach. Rodzina mojej matki pochodzi z tych okolic i pomyślałem, że chętnie kupiłbym tu jakiś domek. – Pokręcił głową z uśmiechem. – No i kompletnie się zgubiłem. Błąkałem się ponad dwie godziny po tych krętych walijskich dróżkach, aż wreszcie wylądowałem w rowie! Wszędzie ta gęsta mgła. Znalazłem furtkę i po omacku dotarłem jakoś do tego domu. Myślałem, że będę mógł stąd zatelefonować, a przy odrobinie szczęścia może znajdzie się i nocleg. Nacisnąłem klamkę w ogrodowych drzwiach – i stwierdziwszy, że są otwarte, wszedłem do pokoju, gdzie natknąłem się na to – wskazał wózek z ciałem.
Laura Warwick patrzyła na niego oczami pozbawionymi wyrazu.
– Zapukał pan najpierw... kilka razy – mruknęła.
– Owszem, ale nikt nie odpowiedział.
Laura wstrzymała oddech.
– Nie, nie odpowiedziałam – odrzekła niemal szeptem.
Starkwedder obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, jakby próbując zrozumieć, o co tu chodzi. Postąpił krok w stronę ciała, potem nagle zawrócił do kobiety i powtórzył, sądząc, że w ten sposób ją ośmieli:
– Jak już mówiłem, nacisnąłem klamkę, a że drzwi były otwarte, wszedłem.
Laura patrzyła w swój kieliszek. Powiedziała, jak gdyby cytując:
– „Drzwi się otwierają i wchodzi niespodziewany gość”. – Zadrżała leciutko. – W dzieciństwie zawsze przerażał mnie ten zwrot: „niespodziewany gość”. – Odrzuciła w tył głowę i wpatrując się w przybysza, wykrzyknęła z nagłą pasją: – Na co pan czeka? Proszę dzwonić i niech to się wreszcie skończy!
Starkwedder podszedł do wózka z ciałem.
– Nie tak prędko – rzekł. – Może za chwilę. Proszę mi powiedzieć, dlaczego pani go zastrzeliła?
W tonie jej odpowiedzi znów zabrzmiała nutka ironii:
– Mogę panu podać kilka znakomitych powodów. Po pierwsze, pił. Pił ponad wszelką miarę. Po drugie, był okrutny. Wprost nie do wytrzymania, nienawidziłam go od lat. – Dostrzegłszy zdziwione spojrzenie Starkweddera, rzuciła gniewnie: – Czego pan się po mnie spodziewa? Co mam powiedzieć?
– Więc nienawidziła go pani od lat – mruknął jakby do siebie, przyglądając się z namysłem zwłokom. – Ale dziś... dziś wydarzyło się coś szczególnego, prawda?
– Ma pan absolutną rację – odparła Laura z emfazą. – Rzeczywiście, dziś wieczorem coś się wydarzyło. Dlatego... wzięłam broń, którą trzymał na stoliku przy wózku, i... zastrzeliłam go. Tak po prostu. – Rzuciła mu niecierpliwe spojrzenie. – Och, na co się zda to całe gadanie? Musi pan tylko zadzwonić na policję. Nie ma innego wyjścia. – Głos jej się załamał. – Nie ma wyjścia!
Starkwedder patrzył na nią z drugiego końca pokoju.
– To nie takie proste, jak się pani wydaje.
– Dlaczego? – spytała cicho.
Szedł ku niej, mówiąc wolno i z przekonaniem:
– Niełatwo jest spełnić to, do czego mnie pani namawia. Jest pani kobietą. Bardzo piękną kobietą.
Spojrzała na niego ostro.
– I co z tego?
Głos Starkweddera brzmiał teraz niemal wesoło.
– Teoretycznie nic. Ale praktycznie bardzo dużo.
Przeniósł swój płaszcz na fotel we wnęce i wrócił do ciała.
– Ach, rozumiem, rycerskie zasady – zauważyła obojętnie Laura.
– Cóż, możemy to nazwać ciekawością, jeśli pani woli. Chciałbym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
– Już panu powiedziałam – odrzekła po krótkim wahaniu.
Starkwedder okrążał wolno fotel z ciałem męża Laury, jakby zafascynowany widokiem.
– Podała mi pani nagie fakty, ale nic poza tym.
– I jeszcze znakomity motyw. Nie ma nic więcej do powiedzenia. Zresztą, czy musi mi pan wierzyć? Mogłam wymyślić pierwszą lepszą historyjkę. Ma pan tylko moje słowo, że Richard był potworem, że pił, że zatruł mi życie... że go nienawidziłam.
– Z tym ostatnim zgadzam się bez zastrzeżeń. W końcu mam jakieś dowody. – Podszedł do sofy i spojrzał z góry na siedzącą Laurę. – Tak czy owak, to nieco drastyczne, prawda? Powiada pani, że nienawidziła męża od lat. Więc czemu go pani nie opuściła? To chyba znacznie prostsze.
– Ja... – szepnęła Laura z wahaniem – nie mam żadnych własnych pieniędzy.
– Ależ droga pani, wystarczyłoby udowodnić, że jest pijakiem, że się nad panią znęca i tak dalej! Z miejsca dostałaby pani rozwód czy separację, a na dodatek alimenty, czy jak to nazywają.
Umilkł i czekał na odpowiedź, ale Laura widocznie uznała ją za zbyt trudną. Wstała i, odwrócona tyłem do niego, poszła odstawić kieliszek.
– Ma pani dzieci?
– Nie... Dzięki Bogu, nie.
– No więc czemu go pani nie zostawiła?
Laura zwróciła ku niemu twarz, na której malowało się zmieszanie.
– Bo... Widzi pan, teraz mogę odziedziczyć jego pieniądze.
– Ależ nie! Prawo zabrania mordercy ciągnięcia zysków ze zbrodni. – Zrobił krok w jej stronę. – A pani myślała... – Urwał. – Co właściwie pani myślała?
– Nie wiem, o co panu chodzi.
– Przecież nie jest pani głupia. Nawet gdyby odziedziczyła pani jego pieniądze, co by pani z tego przyszło, skoro dostałaby pani dożywocie? – I usadowiwszy się wygodnie w fotelu, dodał: – Przypuśćmy, że nie zapukałbym do tych drzwi. Co by pani zrobiła?
– Czy to ważne?
– Może i nie, po prostu jestem ciekaw. Co by pani powiedziała, gdybym nie wtargnął tu i nie złapał pani na gorącym uczynku? Że to był wypadek? Czy też samobójstwo?
– Sama nie wiem – odrzekła Laura obojętnie. Wróciła na sofę i usiadła tak, żeby Starkwedder nie widział jej twarzy. – Nie mam pojęcia. Już mówiłam, nie miałam czasu zebrać myśli.
– No tak. Może i tak... Nie sądzę, żeby to była zbrodnia z premedytacją. Raczej zabójstwo w afekcie. Musiał pani czymś dopiec. Co to było?
– To nieważne.
– Co powiedział? – nie ustępował Starkwedder. – No, słucham!
Laura patrzyła mu spokojnie w oczy.
– Tego nie wyznam nikomu.
Starkwedder stanął za sofą.
– Będą o to pytać w sądzie.
– Nie odpowiem – powtórzyła z uporem. – Nie zmuszą mnie do tego.
– Ależ adwokat musi wiedzieć! – Pochylił się nad oparciem i, wpatrując się w nią z przejęciem, ciągnął: – To może wszystko zmienić!
Laura zwróciła ku niemu udręczoną twarz.
– Nie rozumie pan? Nie ma żadnej nadziei. Jestem przygotowana na najgorsze.
– Co?! Tylko dlatego, że wszedłem przez te drzwi? Gdybym się tu nie zjawił...
– Ale się pan zjawił.
– No tak. A pani wciąż swoje... Czy naprawdę tak pani myśli?
Nie odpowiedziała.
– Proszę. – Poczęstował ją papierosem i sam zapalił. – A teraz cofnijmy się nieco w czasie. Więc nienawidziła pani męża, a dziś wieczorem on powiedział coś, co przepełniło kielich. Złapała pani broń, która leżała obok... – Urwał i spojrzał na rewolwer. – Dlaczego właściwie trzymał broń pod ręką? To dość niezwykłe.
– Ach... Widzi pan, on lubił strzelać do kotów.
– Co takiego?! Do kotów?
– No cóż, chyba będę musiała to i owo wyjaśnić – rzekła z rezygnacją Laura.