Niespodziewany ślub - ebook
Niespodziewany ślub - ebook
Doktor Isla MacLeay przylatuje na karaibską wyspę, by odwiedzić ojca. Okazuje się, że wyspa wcale nie jest rajem. By ratować życie, Isla jest zmuszona wziąć ślub z miejscowym lekarzem, Diego Vasquezem. Ich związek ma potrwać tylko miesiąc. Pracują razem, razem też mieszkają, w końcu ulegają namiętności. Gdy nadchodzi czas wyjazdu, Diego prosi ją, by została. Isla odmawia. Przecież Diego jej nie kocha, jest mu potrzebna tylko jako lekarz...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4810-5 |
Rozmiar pliku: | 881 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie ma chętnych na „Noc z żółwiami”? – zapytała, odwracając twarz, żeby ojciec nie zauważył łez.
– Nie dzisiaj. Zanosiło się, że będzie paru chętnych, ale… – Ojciec powiódł wzrokiem po rozległej plaży. – Zdaje się, że utrzymanie sanktuarium dla żółwi nie jest takie proste, jak myślałem.
Podał jej chusteczkę. Sięgnęła po nią ze sztucznym uśmiechem i ściśniętym sercem. To drugi raz w tym tygodniu ojciec zachował jak „prawdziwy tata”.
Gdyby wcześniej wiedziała, że dla zwrócenia na siebie jego uwagi wystarczy, by narzeczony rzucił ją tydzień przed ślubem, już lata temu udałaby, że wychodzi za mąż.
Zanim ojciec ją odnalazł, siedziała przy plaży oparta o pień palmy, popłakując, spoglądała na skąpaną w blasku księżyca plażę zasłuchana w szelest liści kołysanych bryzą od Morza Karaibskiego.
Znalazła się daleko od rodzinnego domu w szkockim Craggen, mimo że tej nocy plaża nie była w jej planach.
Wcześniej pocałowała ojca na dobranoc, po czym poszła na plażę, żeby trochę popłakać w malowniczej zatoczce.
Piana kłębiąca się na falach skojarzyła się jej z bąbelkami w kieliszku szampana. Nie, nie podawano jej szampana na każde skinienie. Narzeczony, były narzeczony, nie był do tego skłonny. Na pewno nie zrobiłby tego dla niej.
Na wspomnienie jego słów znowu się rozpłakała.
– Kocham kogoś innego – powiedział bez ogródek. – Nie mogę się z tobą ożenić. Przepraszam, dziecinko. Jak wychyliłem nos poza Craggen, zrozumiałem, że jestem podróżnikiem, a ty, skarbie, jesteś nudnym prawomyślnym kujonem. Mnie to nie kręci. Ciao!
Ciao?
Tylko raz poleciał do Włoch. Nawet nie wychodził poza lotnisko, a już mówi po włosku?!
Ha! Dostała nauczkę za to, że dała się uwieść słodkim słówkom. Teraz to do niej dotarło. Kyle chciał być z kimś godnym zaufania, dopóki nie zjawi się coś lepszego. Jej kolejny mężczyzna będzie nerdem do szpiku kości.
– Nie ma nic złego w byciu osobą godną zaufania – pocieszała ją babcia. Wtedy wydawało się to zaletą.
Po tym, co powiedział Kyle, zrozumiała, że może się pożegnać z myślą o ślubie.
Nie poznała nowej koleżanki Kyle’a.
Koleżanki?! Jednak od plotek huczało niczym wodospady wpadające do jeziora Craggen. Podobno była urzekająca i piekielnie elegancka.
Co można mieć przeciwko sztruksowym spódnicom, ciepłym rajstopom i swetrom zrobionym na drutach? W Craggen jest zimno nawet w sierpniu.
I dlatego nie zabrała z sobą praktycznie nic odpowiedniego do El Valderon. Co byłoby stosowne? Chyba tylko stroje żałobne.
Nie, nie jest w żałobie po Kyle’u, ale po czymś innym, czymś nieuchwytnym. Tak czy inaczej potrzebuje nowych ubrań. Musi coś sobie kupić. Za jakiś czas.
Ta, ta, ta!
Ten odgłos ściągnął ją na ziemię. Wraz z ojcem usiłowała przeniknąć wzrokiem mrok, bo właśnie chmura przesłoniła księżyc.
– Co to było?! – zapytała, czując gęsią skórkę na całym ciele.
Nie dlatego że poczuła chłód. Ze strachu.
Przetarła oczy, żeby lepiej widzieć w ciemnościach.
– Tato! – Jeszcze przed chwilą był tuż obok.
Do strachu dołączył zadawniony gniew. Ojciec ruszył stawić czoło zagrożeniu, zamiast być z nią, gdy tak bardzo go potrzebowała?
Wytężyła wzrok.
Znowu odgłos strzałów.
– Tato! Tato…? Nic ci się nie stało?
Gdzie on się podział?
Serce waliło jej jak młotem. Nazywała go tatą lata temu. Prawdę mówiąc, dziesiątki lat temu. Teraz ma trzydzieści jeden lat, jest dorosła. I jest lekarzem. Ale strach znowu uczynił z niej małą dziewczynkę ze złamanym sercem, która przemierzyła pół świata, szukając u niego pociechy.
Teraz to przestało być ważne.
Z tych rozważań wyrwał ją rozdzierający krzyk mężczyzny, któremu wtórowały okrzyki po hiszpańsku odbijające się echem po zatoce.
Nie musiała być lekarzem, by rozpoznać krzyk bólu, i Bogu dziękowała, że nim jest. Zapomniała o strachu, bo w końcu było się czym zająć. Ratowaniem.
Odwróciwszy się, zobaczyła młodego mężczyznę, który trzymał się za ramię. Przez palce wypływała krew. No nie! Rana postrzałowa.
Od tej chwili miała wrażenie, że znalazła się w kadrze filmu oglądanego w zwolnionym tempie.
Rajską atmosferę tropikalnej zatoczki w okamgnieniu wypełnił chaos. Dwie rozwrzeszczane grupy mężczyzn ostrzeliwały się nawzajem.
Czyli to są ci faceci, którzy, jak to określił ojciec, mogą być „trochę” niezadowoleni z powodu azylu dla żółwi.
Mężczyzna, który zbliżał się do niej chwiejnym krokiem, najwyraźniej znalazł się pośrodku wymiany ognia między ochroniarzami Rezerwatu El Valderon a wytatuowanymi członkami Noche Blanca, lokalnej mafii kierowanej przez cieszącego się złą sławą Axla Cruza.
Wściekł się, gdy właściciele plantacji kawy darowali ten teren rezerwatowi. Ojciec napomknął, że z powodu cennych jaj żółwi na wyspie wzrosło napięcie. Dla Cruza były cenne, ponieważ przynosiły konkretny dochód na czarnym rynku. Dla ojca, bo należały do zagrożonego gatunku.
Nocne niebo rozjaśniały błyski wymiany ognia, trafnie ilustrując nazwę gangu – Biała Noc.
Z obu stron dobiegały ją okrzyki po hiszpańsku. Gdy księżyc wyszedł zza chmury, zobaczyła ojca.
– Tato!!!
Dokąd oni go zabierają?!
– Skarbie, nic mi nie jest! – odkrzyknął. – Zachowaj spokój, a nic ci się nie stanie. Im chodzi tylko o jaja. Rób, co ci każą. Sueltame! – Puszczajcie!
Słyszała, jak spokojnym głosem rozmawia z uzbrojonymi zbirami, jakby instruował wycieczkę chętnych nocą obserwować żółwie.
Od śmierci mamy żył na innej planecie. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że człowiek inteligentny wierzy, że uda mu się odwieść gang przestępców od nielegalnego handlu żółwimi jajami?
To dlatego babcia, która ją wychowywała, wpoiła jej poczucie rozsądku i odpowiedzialności.
To dlatego jest „nieciekawa”.
Odsunęła od siebie okrutne słowa byłego narzeczonego, postanawiając zastosować się do rad ojca. Może jest szalony, ale za nic w świecie nie chce stracić i jego.
Oto ma przed sobą człowieka, który został postrzelony i potrzebuje pomocy. Natychmiastowej.
Ku swojemu zdziwieniu uśmiechnęła się do jednego ze zbliżających się mężczyzn. Kruczoczarne włosy miał związane w kucyk. Gdyby je rozpuści i się uśmiechnął, mogłaby wyobrazić go sobie jako czyjegoś ojca albo syna.
Odchrząknął, odwracając wzrok.
Nie pora na wymianę uśmiechów.
Od ojca dowiedziała się, że łup jednej nocy często pozwala całej rodzinie utrzymać się przez cały rok. Nic dziwnego, że niektórzy weszli na ścieżkę przestępczą, gdy ta część wyspy stała się obszarem chronionym.
Za słabo chronionym.
Przedsięwzięcie ojca miało położyć kres przemocy, ustanowić miejsca pracy, ochronić ginący gatunek. Ale na to trzeba czasu, ale tym ludziom się spieszy.
Jeden z mężczyzn chwycił ją za ramię.
Ma być zakładniczką!
Odwróciwszy się, zobaczyła, jak jej ojciec jest wleczony do jednego z budynków zajmowanych przez pracowników rezerwatu. Nim zniknął jej z oczu, usłyszała jego wołanie o pomoc.
Ścierpła.
Skąd pomoc? Jak mają sobie pomóc? Znalazła się na wyspie kilka dni temu tylko po to, żeby opłakiwać zerwane zaręczyny. Odezwała się w niej mała dziewczynka. To ojciec ma tu sieć zwolenników. To on jest dorosły!
Gdy ranny mężczyzna z jękiem osunął się na ziemię, poczuła, że i ona jest dorosła. Że może pomóc.
Mężczyzna z kucykiem wymierzył karabin w odległy brzeg zatoki. Uniósł go i wystrzelił w niebo. Chyba raczej jako jakiś sygnał niż z zamiarem przepędzenia w góry personelu azylu.
Niepokoiła się o tych ludzi. Byli wśród nich kucharze, farmerzy, murarze, ojcowie, których jedynym pragnieniem było dożyć końca przemocy na wyspie.
Zalała ją fala oburzenia. Nie zasłużyli na życie w ciągłym strachu.
– Stop!
Ku jej zdumieniu kanonada i krzyki ucichły, dając jej szansę posłuchać, czy ktoś się zbliża, albo ewentualnych instrukcji od ojca.
Cisza. Martwa cisza.
Uświadomiła sobie jedynie, że lada moment serce wyskoczy jej z piersi.
Dwa tygodnie wcześniej ukryłaby się w swoim łóżku w Craggen, a nie jak teraz stała z rozpostartymi ramionami między dwoma rywalizującymi grupami facetów niczym skołowany policjant kierujący ruchem.
Czy zerwane zaręczyny raczej wzmacniają charakter niż kaleczą duszę? Czy może prawda jest znacznie prostsza?
Odsunęła od siebie swoje problemy. Ojciec przybył na wyspę, by pomagać tej wyspiarskiej społeczności, a nie jej przeszkadzać, a ona nie po to przemogła lęk przed lataniem, żeby dać się tu zabić.
Miała tu kurować zbolałe serce. I wcale nie cieszyła ją perspektywa ratowania rannych kłusowników tylko dlatego, że nie widzieli sensu w poczynaniach ojca.
Ojciec zapomniał ją ostrzec, że El Valderon bardziej przypomina dawny Dziki Zachód niż karaibski kurort.
Niewykluczone, że po prostu nie chciał widzieć tej ciemnej strony wyspy.
Odetchnęła. Ojciec w końcu zrobił dla niej coś dobrego, proponując miejsce, w którym mogła się schronić przed spojrzeniami sąsiadów w Craggen. Pozbierać się po tym, jak się dowiedziała, że jest najnudniejszą dziewczyną na tej planecie.
Cóż, Kyle też byłby nudny, gdyby jego matka zginęła, a ojciec odleciał. Ktoś musiał być rozsądny, ktoś musiał zająć się babcią, ktoś musiał trzeźwo stąpać po ziemi.
Gdy facet z kucykiem wycelował w nią broń, nie odwróciła wzroku. Oto szansa pokazać Kyle’owi, jak wygląda bycie nudnym.
Opuściła wzrok na czerwieniejący od krwi piasek.
Błyskawicznie podjęła decyzję.
Nie jest nudna, ani nie będzie się mazać jak porzucona kochanka. Uratuje tego człowieka, a potem odszuka ojca, żeby pomagać mu w realizacji marzenia uratowania ginącego gatunku.
Tak, dobitnie pokaże Kyle’owi, jak ekscytujące bywają „odcienie bycia nudnym”.
Diego z wściekłością rzucił telefonem o mur otaczający skromny szpitalik.
Jeżeli te dranie z Noche Blanca postępują jak jaskiniowcy, to byłoby bardziej wskazane, żeby wysyłali sygnały dymne, jeśli potrzebują jego pomocy.
Pod wpływem chwili miał ochotę im powiedzieć, gdzie mogą sobie wsadzić to wezwanie, ale równie szybko ochłonął.
Pacjent to pacjent. Nawet jeżeli to skończony idiota. Traf chciał, że tym idiotą okazał się syn bezwzględnego szefa gangu, Axla Cruza. Gdyby chłopak zszedł, Axl nie omieszkałby się zemścić.
Pozbierał kawałki telefonu, po czym kręcąc głową, wsunął je do kieszeni. To trzecia komórka na kartę, którą unicestwił w tym tygodniu. Wczoraj, zszywając poharataną dłoń jednego z pandilleros, który zamachnął się na szybę, postawił sprawę jasno – pomoc będzie im udzielana tak długo, jak długo będą się trzymać z daleka od rezerwatu.
Okres przejściowy musi trochę potrwać, więc, co jasne, pozbawia ludzi zarobku, ale ostateczną nagrodą jest spokój oraz praca dla wszystkich mieszkańców wyspy. Tego nie da się przecenić. Z tego powodu polecił swojej rodzinnej firmie przekazać ziemię pod sanktuarium dla żółwi.
Wchodząc do szpitala, klął jak szewc. Nie obchodziło go, czy ktoś to słyszy.
– Amigo, zatrzymaj się! – Antonio Aguillera, pierwszy chirurg, zrównał się z nim.
– Co się stało?
Mina Diega mówiła wszystko.
– Wezwę wsparcie – zaproponował lekarz.
– Zajmę się nimi w przychodni. – Diego pospiesznie się przebierał.
Ci pacjenci byli na bakier z prawem.
– Ale mam słabe zaopatrzenie – zauważył Diego.
Niedawno zamówił trochę leków w Stanach, ale jak we wszystkich krajach na dorobku, przesyłki potrafiły po drodze zaginąć.
– Okej. Powodzenia – rzucił Antonio, znikając w magazynku leków. Wrócił po chwili z jutowym workiem na kawę wypchanym lekami.
Oficjalnie takich leków nigdy by od dyrekcji szpitala nie dostał bez względu na to, ilu ludziom niezwiązanym z Noche Blanca uratował życie. W podzięce Diego klepnął Antonia w plecy. Bez słowa.
Nikt nie zastąpi mi brata, ale dziękuję ci z całego serca. Obaj wiemy, że z Noche Blanca nie ma żartów.
– Do zobaczenia jutro rano.
Miejmy nadzieję.
– Doktorze Vasquez, chwileczkę!
Znowu się w nim zagotowało. Nie miał najmniejszej ochoty ponownie walczyć z dyrekcją.
Maria del Mar.
Pół-syrena, pół-potentatka biznesowa. Szkoda, że wybrała lecznictwo, by pokazać obie strony swojej osobowości. Zarządzanie szpitalem było spełnieniem jej ambicji. Decydowanie o życiu i śmierci, status, wcielanie się w rolę Boga… albo w jej przypadku bogini.
Podjął się pracy w tym szpitalu tylko dlatego, że przysiągł sobie, że nie może narazić mieszkańców wyspy na jej idiotyczne decyzje.
Był to też sygnał dla Noche Blanca. Używacie broni? To wasz problem.
Niestety ta granica się rozmazywała, gdy szło o jego brata.
– Maria, nie mam czasu.
Od rezerwatu motorówką dzieliło go dziesięć minut. Jemu i profesorowi MacLeayowi wydawało się, że gdy żółwie jaja staną się legalnym towarem, Noche Blanca się wycofa. Że Axl przeniesie się na inną wyspę tak, jak zajął tę piętnaście lat temu.
Chwiejąc się na niebotycznych szpilkach, Maria podeszła bliżej. Co ta baba tu robi po godzinach?!
Wzruszył ramionami.
W jej życiu nic się nie dzieje. Podobnie jak w twoim.
O nie, różnica polega na tym, że w jego życiu coś się dzieje w odróżnieniu od życia brata, który zginął kilka kilometrów od szpitala.
Nico nie był przestępcą. Był niepokorny, ale miał złote serce. Gdy grupa bandilleros z sąsiedniej wyspy próbowała przejąć El Valderon, wystawił się na strzały, żeby chronić najstarszego syna Cruza. Chyba pomyślał, że lepsze jest mniejsze zło.
Maria uznała młodszego brata Diega za sprzymierzeńca Noche Blanca i tak oto kilka kilometrów od szpitala Nico wykrwawił się na śmierć, bo karetka nawet nie ruszyła spod szpitala.
Wiązało się to z ryzykiem? Oczywiście. Ale od czego są kamizelki kuloodporne oraz policja? Większość członków Noche Blanca nie była przestępcami. Ci ludzie byli słabi i zastraszeni, dali się przekonać komuś, kto obiecywał złote góry, czego nie miał prawa robić.
Jedyną zaletą Cruza było to, że nie dopuszczał innych na El Valderon.
Lepsze znane zło…
– Diego, dlaczego wychodzisz z workiem naszej kawy?!
Doskonale wiedziała, że w worku jest co innego.
– Płynę na ratunek jednemu z mieszkańców tej pięknej wyspy. – Nie lubił kłamać.
– Lepiej, żeby ten mieszkaniec nie był umoczony i nie miał kastetów.
Wzruszył lekceważąco ramionami.
– Dowiem się dopiero na miejscu.
– Kto zadzwonił? – zapytała podejrzliwym tonem.
– Zaniepokojony obywatel.
Wiedział, jak z nią rozmawiać. Odpowiadać mało konkretnie. Taka była niepisana umowa, której się trzymał. Dopóki będzie miał dostęp do szpitalnych zasobów, będzie tu pracował. Jak tylko Maria go od nich odetnie, odejdzie. Hasta luego, mamuśka!
– Spotkajmy się potem na drinka. Porozmawiamy o przydzieleniu ci więcej dyżurów.
Roześmiał się. W tym była dobra. Jeżeli czegoś chciała, twardo do tego dążyła. Jej mąż chyba był świętym. Diego odnosił się do niej z szacunkiem, ale wiedział, że za nic w świecie nie przejdzie z nią na stopę przyjacielską.
– Maria, czas na mnie. Obowiązek wzywa.
Wyjął z kieszeni kluczyki do motorówki, po czym ruszył biegiem do przystani. Nie pozwoli, by Maria przeszkodziła mu ratować czyjeś życie.
To się nie powtórzy.