Niestabilność - ebook
Niestabilność - ebook
"Niestabilność” to osadzona współcześnie historia sióstr: pisarki Joanny i Katarzyny, agentki nieruchomości. Kiedyś, łącząca siostry ciepła relacja, zmienia się w wielki znak zapytania, kiedy jedna z nich, znika. Zaniepokojona Katarzyna, postanawia sama rozwikłać tajemnicze zniknięcie, nie zdając sobie sprawy, że nie jest w tym przedsięwzięciu, osamotniona. Nieświadoma przeszłości własnej siostry, nie ma pojęcia, że owo zniknięcie, to ucieczka; próba zmierzenia się z czasem, sprzed kilku lat; czasem, bardzo niechlubnym. Czy Joanna zdoła sobie pomóc terapią, w postaci kolejnej powieści, tym razem, biograficznej? Czy alkohol, pozwoli na zapomnienie i uśmierzenie bólu? Czy zamówiony w agencji towarzyskiej facet, sprawi, że poczuje się lepiej? Mniej plugawie? Przed kim i czym ucieka? I jak długo zdoła biec? Powieść z wątkiem tajemnicy, intrygi, hazardu, miłości i odrobiną magii. Czasami wierzymy w coś, w co wierzyć nie powinniśmy… Czasami patrzymy, choć nie potrafimy niczego dostrzec… Czasami, jesteśmy rzucani o bruk a mimo bólu, podnosimy się i wciąż, uśmiechamy.
Karolina Baset mawia, że pisanie jest pasją; rozmową przy ulubionej kawie; niespieszną a jakże pyszną. Natchnioną emocjami. Z wykształcenia technik architektury krajobrazu, mieszka z rodziną w pobliżu Koszalina. Przygodę z pisaniem, rozpoczęła lata temu, debiutując w 2010 roku, powieścią obyczajową „Nie wszystko w życiu”. Inspiruje ją otoczenie, zasłyszane, ludzkie szepty i głośne opowieści. Obrazy malowane w wyobraźni, przeplata z własnym doświadczeniem, nadając im postać słowa, zdania, rozdziału, ciesząc się, że może tchnąć w nie życie.
Z niecierpliwością czekamy na kolejną książkę Karoliny Baset ”Zamszak„
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-64343-02-5 |
Rozmiar pliku: | 905 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wtuliła twarz w dłonie… Wciąż czuła kosmyki włosów, naelektryzowane palcami męskich dłoni… Popiół spadł na blado zielony chodnik... nie sprzątnęła. Wgniotła go stopą i wyszła, trzaskając drzwiami, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie; jakby ktokolwiek miał to usłyszeć, jakby komukolwiek chciała nagłośnić, że jest, że istnieje… że jeszcze żyje.
Spojrzała w stronę stojącej, do połowy opróżnionej butelki, zachłannie ją chwytając i łapczywie wlewając w usta strumień mocnego, czystego alkoholu. Z jej ruchu warg można było wyczytać półuśmiech, dostrzec nieśmiałą wolę życia, nostalgiczną zuchwałość własnego bytu. Ze zmieniającymi się obrazami, regularnie szkicującymi jej twarz, podeszła do kanapy chwiejnym krokiem, i opadła na nią, niczym mgła za oknem, tyle – że bardziej gwałtownie.
Godziny płynęły a ona spała... Po raz pierwszy od wielu miesięcy spała jak dziecko. Nic nie śniła. Pogrążona w całkowitym bezwładzie, nie myślała. Po raz pierwszy od lat, jej senne widzenia nie były spowite czernią… tym brudem, od którego nie mogła się uwolnić; tym odorem, którym oddychała, od tak dawna. Upojona swoim zachowaniem i zdumiona, choć świadoma zagrożenia, pozwoliła sobie na dwa dni kompletnego zniknięcia ze swojego życia. Dwa dni, które były czystym eksperymentem. Nagłym, pozbawionym skrupułów samo upadkiem. I spełnieniem!
Niczym tkwiące w niej dwie osobowości, wzajemnie się przekrzykujące, wzajemnie chcące wygrać wyścig… by upaść i się podnieść. Osobowości, chcące dać upust swym uczuciom; emocjom, które były w niej, i wyły! Które umierały i tęskniły.
Na łazienkowej szafce i tuż pod nią, leżały oznaki pobytu mężczyzny, którego nie w pełni była świadoma.
Dzień wcześniej zadzwoniła do agencji i poprosiła o kogoś. O kogokolwiek. Jakby bardzo głodna zamawiała danie w restauracji i nie ważne, co jej podadzą. Ważne, by podali. Ważne, by coś zjadła. Przyszedł wysoki, wcale nieładny, ale bardzo przystojny. Miała trzydzieści dwa lata, on – jakieś dwa, może trzy lata mniej. Podszedł, spojrzał w oczy... i zabrał do sypialni. Wziął ją, jak bierze się kogoś bez żadnych pytań, bez żadnych wykrzykników. Przynajmniej, tak jej się wydawało. Płacono mu za to, więc dlaczego nie... tym bardziej, że kobieta była bardzo atrakcyjna. Tylko… może powinna mieć mniej tego dziecięcego wyrazu... tej niewinności... Może powinna mieć w sobie mniej z dziecka, kiedy uprawiała seks z facetem, którego widziała po raz pierwszy w życiu, nie znając nawet jego imienia. Przyglądała mu się intensywnie, spoglądała na męskie silne ramiona, które ją oplatały, i nie wiedząc czemu, czuła się w nich bezpiecznie. Tylko, kiedy chciał coś powiedzieć, irytowała się, każąc mu się zamknąć. Te znaki zapytania, których być nie miało. Te wykrzykniki, które się pojawiały… wytrącały ją z tego poczucia bezpieczeństwa... Niknął dziecięcy wyraz twarzy, pozostawało wspomnienie o nim, które po chwili wracało, było rzeczywistością i nie sposób było go ukryć. Ona, nie potrafiła go ukryć.
Lawirowała pomiędzy granicami swoich potrzeb, pływała w rozmaitościach namiętności, pozwalając by ją dotykał, jak nikt dotąd. Wznosiła się jak wiosenna ciepła bryza i opadała, jak letni, ciepły zmierzch. Czy tego chciała? Sama nie wiedziała. Eksperymentowała. Nie wiedziała, czy tak bardzo potrzebowała z kimś pobyć, czy to alkohol sprawił, że po raz pierwszy zapominała się do tego stopnia, że chwilami traciła oddech i poczucie jakiejkolwiek rzeczywistości. Jakby śniła. Oddawała się obcemu mężczyźnie bez reszty i nie czuła, że przekraczała granice jakiejkolwiek przyzwoitości. Wnikał w nią i spełniał jej oczekiwania, jakby doskonale wiedział, czego potrzebuje. Była na niego gotowa tak bardzo... jakby był kimś, kogo znała i darzyła całkowitym zaufaniem. Było dobrze. Jak nigdy dotąd. Może, z wyjątkiem tego bardzo krótkiego czasu, kiedy była szczęśliwą mężatką… ale to trwało chwilę i naznaczone było piętnem jej przeszłości i nim naprawdę się zaczęło – zniknęło. Umarło bezpowrotnie, choć wtedy wierzyła, że będzie trwało wiecznie. Teraz, była z kimś, czując, że nic ją nie obciąża. Nic, nie ogranicza.
Godziny płynęły, a on ją psuł. I chciała tego. Chciała poczuć się brudna... cudownie brudna i zepsuta. Patrzył w jej oczy a ona, mierzwiąc, zanurzając palce w jego czarnych, krótko ostrzyżonych włosach, gdzieś w dali słyszała pierwsze ptasie trele, wyłaniające się spośród niewidocznych jeszcze drzew, które zagłuszane były od czasu do czasu odgłosem przejeżdżającego auta czy maszerującego człowiekiem, który z nieznanych jej powodów błąkał się pośród otaczających go ciemności. Przeszło jej przez myśl, że może tak jak ona, szuka jakiegoś wyjścia z trudnej sytuacji, może tak jak ona idzie, i nie bardzo ma świadomość po co i gdzie? Czuła męską dłoń na swoim policzku, czuła tę delikatność, tę subtelność z jaką ją dotykał. Wtulała się w niego, marząc by to się nie skończyło; wtulała się, niczym zmarznięty, przesiąknięty chłodem jesienny liść, szukający ciepła, by się ogrzać… by nie mieć zimnych dłoni, i zmarzniętych stóp… Chwilami, odnosiła realne wrażenie, że właśnie znalazła takie schronienie… że liść wylądował w bezpiecznym miejscu, i nic złego nie może go już spotkać…
Otworzyła oczy, kiedy patrzył. Znów spoglądał na nią z wyrazem zapytania, z tym wyrazem zdumienia… Spojrzeniem gasiła wszystkie wykrzykniki, które widniały na jego twarzy, wszystkie pytania. Gwałtowanie wstała, wyjęła portfel i zapłaciła, dając mu do zrozumienia, żeby sobie poszedł. Ale on nie wychodził. Sprawiał wrażenie, jakby chciał zostać i pełnić rolę jakiegoś pieprzonego terapeuty, którego nie potrzebowała. Potrzebowała faceta i dostała go w wystarczającej ilości. I nie ważne, co sobie o niej pomyślał. To tylko seks – rzuciła mu przez ramię, okręcając się kołdrą, jakby nagle dopadła ją świadomość swojej nagości i faktu, że leży tak, całkowicie bezwstydna. Spojrzał raz jeszcze i wyszedł. Klamka uniosła się ku górze. Wstała, by przekręcić klucz w zamku i sięgnęła ponownie po butelkę, mając świadomość, że zaczyna trzeźwieć.
Upiła kilka łyków, kiedy usłyszała pukanie. Owinięta kołdrą, otworzyła drzwi i znów go zobaczyła. Stał, tłumacząc, że chciałby z nią zostać. Bez pieniędzy, tak po prostu. Czuła, jak ponownie ogarnia ją fala nagłego podniecenia. Czy była spowodowana nadmiarem wypitego alkoholu, czy długiej samotności? Odpowiedź nie była ważna. Nie dla niej. Ważne, że mogła bez skrępowania unieść butelkę do ust i zasilić organizm, kolejnymi łapczywymi łykami. Spojrzała mu w oczy, po czym wciągnęła do środka, bojąc się, że za chwilę zniknie, rozpłynie się jak sen, rozmaże… a liść, porwany przez mroźny powiew wiatru, znów będzie marzył, by znaleźć schronienie. Z niesłabnącą tęsknotą, wbiła palce w jego ramiona, chcąc mu pokazać, jak bardzo jest na niego gotowa. I jak bardzo uległa. Jego opuszki palców wędrowały po jej ciele, niczym po klawiaturze fortepianu, wydobywając z niej dźwięki ciche, szeleszczące, by po chwili usłyszeć niemalże szloch, przerywany nagłymi westchnieniami. Czuła własny przyspieszony oddech, słyszała oddech nieznajomego faceta, i chciała trwania tego zepsutego raju. Chciała, tego grzechu. Chciała, tego cudownego piekła!
Wszystko było idealnie. Wszystko, z wyjątkiem momentów, kiedy chciał coś powiedzieć a ona, nie potrzebowała słów. Nie potrzebowała jego monologu, cokolwiek miał oznaczać. Wystarczył jej niemy dialog. Dialog ich ciał. Dlatego marszczyła brwi, kiedy znów nabierał powietrza, by zapytać… Nie mogła znieść, kiedy tak patrzył i czekał, z tym pytaniem, z tym zdziwieniem, zdumieniem, które jawiło się w jego rysach, w oczach, które swym błękitem raziły ją niczym wpadające do pokoju, pierwsze promienie słońca. Był z nią, kolejne godziny. I milczał.
A kiedy wyszedł − drzwi, zamknęły się na dobre.
Drobna brunetka, o bardzo zielonych oczach, usiadła na kanapie i z butelką w dłoni spoglądała w jeden punkt ściany, na której nie było nic, prócz zaspokojonej pustki, w postaci obcego mężczyzny. Wstała, przekręciła klucz w zamku, udając się do łazienki. Zerknęła na siebie… na naturalnie skręcone włosy, opadające na ramiona… Jego palce, wplatające się w nie i niepowodujące żadnego zaciągnięcia… żadnego najmniejszego bólu, kiedy zmierzwione, oddawały mu się tak bardzo, jak cała ona. Spojrzała na pozostałości po nim, na wizytówkę, którą znalazła na łazienkowej szafce. Zdumiona przeczytała jej treść i zdecydowanymi ruchami przerwała mały kawałek tektury na kilka skrawków, rzucając je niedbale, przed siebie.
A gdyby tak zatańczyć w zapomnienie, uszczknąć szczyptę zielonego proszku, wzlecieć pod szczyty wspomnień… i spaść, pozostawiając wszystko za sobą, czując we włosach jedynie przyjemny, odprężający powiew ulgi.
Spała…
***
Biuro notarialne funkcjonowało, ogarnięte o tak wczesnej porze, jeszcze absolutnym spokojem. Mężczyzna wszedł do niego z podkrążonymi oczami.
– Cześć Maciek! – Rafał, uśmiechnięty wyciągnął rękę, którą ten uścisnął bez przekonania – Co się dzieje? Zaszalałeś? – pytał z iskierkami w oczach – W końcu pozwoliłeś się uwieść tej niesamowicie seksownej blondynce! – mlasnął – W końcu! Dziw, że kobieta wykazywała taką cierpliwość. No, ale w końcu się doczekała. Mam rację?
– Daj spokój. Nie mogłem spać, to wszystko! – rzucił szorstko – Słuchaj... co dzisiaj mamy?
– Chciałeś zapytać, co ty masz? – śmiał się – Ja, znam swoje obowiązki. Za pół godziny masz jedno spotkanie, akty masz przygotowane na biurku. Po godzinie następne. I następne, i następne… i tak cały Boży dzień!
– To wiem – przerwał mu – Wyskoczyło coś dodatkowego?
– Nie. Wszystko w porządku? – pytał
– Jak najbardziej – odpowiedział i zniknął za drzwiami. Wrócił po chwili, gdzie Rafał w marszu wręczył mu słuchawkę telefonu – Dzisiaj? – Maciek był niepocieszony – Dzisiaj nie bardzo mogę. Może umówmy się jutro? – czekał chwilę, aż ktoś skończy swój monolog – Dobrze, będę – odpowiedział w końcu.
– Gdzie się wybierasz? – Rafał był wścibski
– Muszę zajechać na chwilę do brata. Ma kłopoty.
– To coś poważnego? – dociekał.
– Raczej tak. Znów sobie pofolgował w kasynie. Marta jest niepocieszona. Jak tak dalej pójdzie... – urwał i machnął ręką.
– Nigdy nie mówiłeś, że masz brata hazardzistę? – wspólnik w oka mgnieniu błysnął zdumiewająco białymi zębami, pokazując, że bardziej go ta informacja rozbawiła niż przeraziła.
– A co miałem mówić?! – ton wspólnika, wprawił go w osłupienie – Nie ma się czym chwalić! – zmierzał w kierunku wyjścia – I nigdy, przenigdy w świecie, nie podawaj mojej komórki jakiejś napalonej panience! – głos mu drżał a sposób zamknięcia drzwi, świadczył, że mówił jak najbardziej serio.
– Nie martw się, przeproszę klientów, jeżeli się spóźnisz – Rafał, stukał drogim firmowym piórem, w blat biurka, nie rozumiejąc, dlaczego Maciek nie docenił jego, jakże wielkiej troski. A przecież chciał jedynie by się odrobinę rozerwał − Żeby nie skorzystać z takiej laski? – zadawał sobie pytanie, nie zdając sobie sprawy, że kumpel absolutnie nie był zainteresowany takim uszczęśliwianiem na siłę.
Tymczasem Maciek wychodził z biura, by po dłuższej chwili, przebijając się przez trzy skrzyżowania, i cudem, trafiwszy dalej na zielone światła, zajechać przed okazały, piętrowy dom. Jego bratowa, wyszła mu naprzeciw. Blondynka, o nieskazitelnej cerze, bez makijażu, odziana jedynie w domowy szlafrok, spoglądała na niego swoimi ciemnymi, brązowymi oczami, nic nie mówiąc. Była młodsza od Maćka o dwa lata, ale teraz wyglądała na starszą, przygarbioną, niemalże skurczoną. Wchodzili po drewnianych schodkach, wokół których rozciągał się, zwisający po balustradzie kilkuletni bluszcz. Niby piął się w górę, ale sprawiał wrażenie, że ciemną zielenią spływał do ziemi, jakby chciał powiedzieć, że tak czy owak, wszystko zmierza ku upadkowi... zawsze w dół.
Maciek wszedł do salonu. Na kanapie, rozłożony niczym łagodny, ale duży pies, spoczywał jego brat. Usiadł naprzeciwko niego, nic nie mówiąc. Siedział tak i tylko mu się przyglądał. Ten długo odwzajemniał jego spojrzenie, aż w końcu nie wytrzymał. Napięcie między nimi sięgnęło punktu, w którym musiało zostać przerwane.
– Wiem! – uniósł dłoń, w geście absolutnego przyznania się do winy – Wiem, że jestem wstrętny, ale obiecuję, że to było ostatni raz. Szło mi rewelacyjnie... – podniecał się –... tylko potem, coś zaczęło się psuć – Maciek widział, jak przywraca w pamięci obrazy zeszłej nocy, uśmiechając się na ich wspomnienie.
– Ile tym razem? – jeszcze, zachowywał pozorny spokój.
– Naprawdę niewiele. Kilkanaście tysięcy. To tylko pieniądze. Odegram się.
– Roman, na litość boską! – tym razem nie wytrzymał, podniósł głos i wstał – Przegrałeś już całą ojcowiznę, czy coś jeszcze zostało?
– Ciszej! – Roman przyłożył palec do ust – Co ty wyczyniasz? – pytał oburzony – Marta nic nie wie. Chcesz, żeby się wydało?
– Może powinna, skoro tracisz rozum. Sądzisz, że niczego się nie domyśla? Masz ją za idiotkę?! Ona sądzi, że masz romans! Znów pakujesz się w jakieś gówno? – pytał, wulgarnie spoglądając mu w oczy – Opamiętasz się, kiedy będzie za późno? Jesteś skończonym kretynem! Masz wszystko! Nie będziesz miał nic! – przemawiał, nie kryjąc irytacji – Jezu! Już zapomniałeś przez co kazałeś jej przechodzić?
– Wszystko zwrócę, co do centa. Marta nawet nie zauważy braku pieniędzy. Nie ma potrzeby robić wglądu konta. Dysponuje drugim, które w zupełności jej wystarcza. Ona o niczym nie wie! – Roman przemawiał, uznając swój dar przekonywania za bezbłędny.
– Wiesz, że teraz pieprzysz bzdury, prawda? Co ty jesteś do cholery? Mózgu nie masz? Te terapie, te kłamstwa, którymi karmisz Martę… uważasz, że długo tak wytrzyma? Masz ją za idiotkę? – pytał, ale nie otrzymywał odpowiedzi – Człowieku, obudź się! – wrzasnął.
– A co ty kurwa możesz o tym wiedzieć? – odpowiedź go zaskoczyła. Spodziewał się jakiejś skruchy, tak jak miało to miejsce wielokrotnie. Tymczasem jego brat, atakował – Nigdy nie miałeś żadnych problemów. Zawsze byłeś grzeczny i ułożony. Nigdy żadnych ciągot! Żadnych nałogów! Dlaczego do cholery nigdy nie popełniłeś żadnego błędu, żadnego małego głupstwa? – pytał cicho, aczkolwiek tonem oskarżenia – Nic, co mogłoby w jakiś sposób spaprać tę twoją urzędniczą, notariacką gębę! Zawsze musisz być idealny? Zawsze nieskazitelny? Kochany, młodszy brat, na którego zawsze można liczyć! – padały syczące, jadowite zdania.
– A mówią, że starsze rodzeństwo przeważnie bywa mądrzejsze, co? – Maciek, udał rozbawienie – Jesteś starszy o kilka lat, ale najwidoczniej, u nas działa to odwrotnie. I nie jestem idealny, ale nie taki głupi jak ty.
– Z pewnością! Ty zawsze wszystko planujesz perfekcyjnie! Perfekcyjnie skończyłeś studia, zdobyłeś aplikację. Teraz wiesz, że było warto, czy wtedy już to wiedziałeś? – zadrwił – Wiedziałeś! Taki postawiłeś sobie cel. Nic wtedy ci nie umknęło. I nic, teraz nie może ujść twojej inteligentnej gębie! Nawet ja, choć przy tobie, jestem nikim. Bez zasad, bez przyzwoitości, bez wstydu! Ty, nie pakujesz się tam, gdzie cię nie chcą. I nie tam, gdzie możesz cokolwiek stracić, no nie? Zawsze wychodzisz z twarzą, prawda? – pytał, ale nie czekał na odpowiedź – Wielki karierowicz, z opasłym kontem w banku! Pieprzony perfekcjonista! Do kobiet też podchodzisz z kalkulatorem w łapie? – zapytał cynicznie i zdumiał się, kiedy poczuł uderzenie – Odbiło ci? – zadał kolejne pytanie, chwytając się oburącz za obolałą szczękę.
Maciek cofnął się, zaskoczony swoją reakcją.
– Przepraszam – rzucił zdenerwowany i wyszedł, zostawiając brata ze strużką krwi przy dolnej wardze i niezrozumieniem w oczach.
Nie wszedł do pokoju bratowej i nie zamienił z nią ani słowa. Po prostu nie wiedział, co miałby jej powiedzieć. Dwójkę dzieciaków w wieku wczesnoszkolnym wyminął w bramie.
– Cześć wujku! – usłyszał radosne powitanie, ale nie zatrzymał się.
Po raz pierwszy, rzucił zdawkowe pozdrowienia, wsiadł do samochodu i błyskawicznie odjechał. Kierował się w stronę agencji towarzyskiej. Spojrzał z niepokojem na zegarek, jakby sprawy zawodowe przestały istnieć, jakby dostał pewnego rodzaju zaćmienia zdrowego rozsądku. Opamiętał się po dłuższej chwili, kiedy uzmysłowił sobie, że przecież jest zdecydowanie za wcześnie by tam jechać i przecież ma zawodowe zobowiązania. Ma, swoich klientów.
Wrócił do biura i spełniając notarialne powinności, z wielką ulgą, doczekał końca pracy. Klienci irytowali go, klął w duchu, że było ich aż tylu, ale nic nie mógł zrobić, by spotkania odwołać. W końcu – jak mawiał jego brat – był perfekcjonistą.
Wychodząc z biura, zachłysnął się świeżym powietrzem, wreszcie zmierzając w wybranym kierunku, i ponownie spoglądając z niecierpliwością na zegarek. Jakby się obawiał, że może mu coś umknąć. Coś, czego nie rozumiał. Co tak bardzo chciał dogonić, odgadnąć… a czego nie potrafił. Zbliżała się dziewiętnasta. Słońce o tej porze roku, kiedy liście wokół pojawiły się już bardzo wyraziście, zachodziło spokojnie za horyzont. Wbiegł po kilku schodach i zdecydowanie otworzył drzwi. Szukał wzrokiem przyjaciela, z wykształcenia prawnika; z zamiłowania – kobieciarza. Jakiś czas temu zdecydował, że nie dla niego sprawy sądowe i użeranie się za marne pieniądze z klientami. Własna adwokatura, też go nie pociągała. Jakiś czas temu założył własną działalność i miał się świetnie. Śmiał się, że kobiet samotnych jest całe mnóstwo a on bardzo chętnie, za niemałe pieniądze będzie świadczył usługi, swoje i swoich pracowników. Był łasy na wdzięki kobiet i doskonale potrafił o nie zadbać. Uprawiał zawodowo seks. Robił, co lubił i jeszcze miał z tego tytułu, niezłe dochody.
Jego klientki były różne. Od samotnych trzydziestolatek, po starsze panie, które potrzebowały odrobiny ciepła i zainteresowania. Dla siebie – rzecz jasna – wybierał te bardziej atrakcyjne. Całą resztę, zlecał swoim podwładnym, którzy przecież nie mogli odmówić... płacił im za to!
– Cześć Wojtek! – podbiegł do niego, niczym nie mogący się zatrzymać, wyścigowy hart – Masz chwilkę? Chcę pogadać!
– Uspokój się. Pewnie, że mam. Znamy się od zawsze, więc wyluzuj, dobrze? Coś taki rozgorączkowany? – pytał ubawiony – Chyba mi nie powiesz, że dzisiaj chcesz powtórzyć ostatni numer?
– Słuchaj...
– Od razu powiem, że w tygodniu nie ma szans na tego rodzaju zlecenie, jakie przez przypadek, bo przez przypadek odebrałeś. Wszystko zaczyna szaleć w czwartkowy wieczór. Wiesz... – jego brwi uniosły się ku górze, bardziej ze zdumienia niż ze wzburzenia –... zastanawiałem się, dlaczego to zrobiłeś? I to ty! Taki prawy facet?
Też się nad tym zastanawiał. O niczym nie potrafił myśleć, jak tylko o tamtej nocy. Nigdy czegoś takiego nie robił. Wręcz brzydził się takimi zachowaniami a jednak wtedy, kiedy przypadkowo znalazł się u Wojtka a ten wyszedł... odebrał ten telefon i nie mógł się powstrzymać, by nie pójść i nie zobaczyć tamtej kobiety.
– Miała niesamowity głos – odpowiedział – Te pieniądze, które… – szukał odpowiedniego słowa, jakby się bał powiedzieć, że je po prostu zarobił – Te pieniądze, które mi wcisnęła… nie dostaniesz ich. Zwrócę je jej; kiedyś.
– Nie ma sprawy. Musiało być dobrze, skoro tak cię to nakręciło.
– Było... – zamyślił się chwilę, przywołując w pamięci jej pełne niewinności oczy… – Nie chcę o tym rozmawiać. Chcę żebyś dał mi znać, jeżeli ponownie zadzwoni – w tonie jego głosu czuć było napięcie, a kiedy szef agencji, spojrzał na niego z lekkim uśmieszkiem, podszedł i chwycił go silnym uściskiem za kołnierz koszuli – Rozumiesz?! – krzyk rozległ się w powietrzu, jakby chciał się wydostać i obwieścić światu, że ktoś tutaj postradał rozum – Masz do mnie zadzwonić! Proszę! – te wypowiedziane już ciszej, ale agresywnie słowa, zdały się mówić, że tylko ten telefon, może go uratować od utraty zmysłów.
– Dobra! Nie musisz się tak sadzić. Nie wiem co zaszło, ale to mogę ci obiecać – odpowiedział, poprawiając zmierzwiony kołnierz – Co się z tobą dzieje? – pytał zdumiony – Stary, nie poznaję cię!
– Sam siebie nie poznaję – opadł w wygodnym fotelu, z dopadającą go świadomością własnego zachowania – Przepraszam. Dasz mi znać?
– Dam. Bądź spokojny.
Kiedy wyszedł, Wojtek zajrzał do swojego notatnika. Miał w nim wszystkie swoje klientki. Ją także. Podała imię i nazwisko, co zdarzało się raczej rzadko. Katarzyna Nowoska – czytał, zerkając na adres i numer telefonu.
– Co takiego masz w sobie, że powaliłaś na kolana faceta, który nigdy, ale to przenigdy w świecie nie zrobiłby czegoś podobnego. Nie upadłby tak nisko, nigdy by się nie sprzedał – mówił sam do siebie, wybierając numer telefonu. Krótkie wybieranie i sygnał. Jeden, drugi, trzeci. Już miał odłożyć słuchawkę, kiedy usłyszał zachrypnięty głos, starszej kobiety – Przepraszam panią bardzo – zaczął zbity z tropu – Czy dodzwoniłem się do pani Katarzyny Nowoskiej?
– Owszem proszę pana, tyle tylko, że ta pani już tutaj nie mieszka.
– Mam bardzo ważną wiadomość, więc byłbym wdzięczny... – zaczął, ale kobieta nie pozwoliła mu skończyć.
– Obawiam się, że nie będę umiała panu pomóc. Pani Katarzyna wynajmowała od nas to mieszkanie. Dzisiaj rano oddała klucze.
– Nie zna pani adresu?
– Przykro mi, ale nie zostawiła. Krótko, bo tylko miesiąc korzystała z wynajmu. Nie mieliśmy ze sobą bliższego kontaktu.
Wsłuchiwał się w te skrawki informacji, które dochodziły do niego z drugiej strony aparatu, uśmiechając się, jakby rozszyfrował jakąś niezwykłą zagadkę.
– No cóż. Dziękuję bardzo i przepraszam.
***
Notariusz pędził do przodu, nie zdając sobie sprawy z prędkości. Wracał myślami do tamtej nocy i w żaden sposób nie mógł się od niej uwolnić. Co takiego pchnęło taką kobietę do zrobienia czegoś takiego? Co kazało jej skorzystać z płatnego faceta? Dlaczego nic nie mówiła i dlaczego ciągle miał przed sobą ten jej obraz… ten wzrok… i te oczy, wpatrzone w niego… tak bardzo go łaknące. Spokojne i tak niepokojące zarazem. Ten wyraz dziecięcej niewinności… Nie była dziwką. Tego był pewien. Więc kim była… kim jest kobieta, która osaczyła go, jak kokon? Ciasny kokon, w którym jego myśli nie miały miejsca, nie miały możliwości by wybiec gdzieś dalej, gdzieś poza jej własny temat… Myśli, które ani na chwilę nie potrafiły od niej odstąpić… które osaczały go za dnia i nocy… prześladowały podczas sporządzania i odczytywania aktów notarialnych, podczas jazdy samochodem, podczas posiłków i rozmów z klientami, podczas rozmów telefonicznych, pod prysznicem… Ta linia jej ciała… ten zarys jej oczu, ich kolor. Jej głos, ledwie wyszeptany, ale i arogancki, wrogi, wulgarny – kiedy chciał o coś zapytać. I jej włosy… oplatające go niczym miękkie źdźbła trawy, pośród ciepłej, letniej burzy. Pachnące łąką… przecież nie ma takiego szamponu… a one tak pachniały. Latem. I ta jego tęsknota…
– Ona nie zadzwoni – z rozmyślań wyrwał go głos Wojtka.
– Skąd taki wniosek?
– Zadzwoniłem tam. To pewnie jedna z tych panienek, co to postanowiła zaszaleć w wynajętym mieszkaniu – najwyraźniej, drwił – Dzisiaj rano oddała klucze. Może często zmienia miejsce zamieszkania i prowadzi taki a nie inny tryb życia. Babka, z którą rozmawiałem nie miała jej nowego adresu a jedno co wiedziała, to tyle, że ponoć pracowała w nieruchomościach.
– Ona zrobiła to po raz pierwszy.
– Nie wiem, co w niej było takiego, że zachowujesz się jak opętany, ale radzę ci, daj sobie z nią spokój. Chciałbym ci pomóc, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy, jak tylko to, byś sobie odpuścił. I nie szukaj jej. To tylko panienka! Jeżeli tak bardzo chcesz, znajdę ci inną. Takich jest mnóstwo – tłumaczył, ale po drugiej stronie...
Maciek nie słuchał. Jak nigdy, po raz pierwszy zachował się jak cham! Wcisnął odpowiedni przycisk i rzucił komórkę na siedzenie obok.
Zajechał przed dom. Peryferie miasta jawiły się balsamem dla ucha i płuc, po dniu, spędzonym wśród spalin i jazgotu toczącego się tam życia. Przez uchyloną szybę, łapał ciężko świeże powietrze, które wtłaczało w jego organizm jakieś usypiające pierwiastki, powodujące senność. Wysiadł z auta, wchodząc powoli do środka swojej parterowej, pokaźnej nieruchomości. Wszedł i poczuł, jak go mdli. Stanął w pozycji, która przypominała marmurową, zimną postać i spoglądał w lustro. Czuł się jak ktoś, kto przez ostatni weekend, przeżył więcej niż przez całe życie. Poczuł się straszliwie zmęczony. Dotknął czoła i stwierdził, że przybyło mu z dwadzieścia lat. Mieszały się w nim emocje, których nigdy wcześniej nie doświadczył. Miał ochotę je z siebie wyrzucić, wystrzelić w niebo, w przestrzeń; niczym wulkan, wypluwający własne trzewia, żrące, drażniące i palące. Chciał, lecz nie potrafił; to nie ta pora... to jeszcze nie ten czas. A może się mylił? Może nie był aż tak perfekcyjnym facetem, który potrafił nad wszystkim panować? Może dopadło go coś, co w żaden sposób nie pozwoliło się kontrolować? Wędrowało swoją własną drogą i zupełnie ignorowało jego polecenia wyjścia z uliczki, w której w żaden sposób nie potrafił się odnaleźć, ale i sam nie miał ochoty jej opuszczać.
Rzucił aktówkę na szklany, lśniąco czysty stolik w obszernym holu i brutalnie pchnął go nogą. Ciężki blat zatoczył się niebezpiecznie, przesuwając się znacznie, z ledwością zachowując równowagę. Podszedł i odstawił go na właściwe miejsce, po czym padł jak kłoda, na stojący obok fotel. Zasnął.
***
Wiosna, witała wszystkich budzącym się do życia parkiem, ciepłym powietrzem, pośród którego na ławce, siedziała kobieta po siedemdziesiątce. Pochylona nad małym, kudłatym psiakiem, którego trzymała na smyczy, podawała mu okruszki z ostatniej kanapki i uporczywie spoglądała na biegnącą parkiem ścieżkę, wypatrując osoby, z którą była umówiona. Po dziesięciu minutach, doleciał do niej z oddali znajomy, radosny głos.
– Cześć babciu! – kobieta podbiegła i rzuciła się na szyję, najwyraźniej kochanej osobie – Opowiadaj, co słychać i co się takiego stało, że koniecznie chciałaś się ze mną zobaczyć?
– Kasiu! – po sposobie w jaki starsza pani zaczynała mówić, można było wywnioskować, że nie bardzo wie, jak ma zacząć.
– Śmiało! Chyba nie chcesz, bym zajęła się sprzedażą twojego zabytkowego domu? Tak pięknego, wyjątkowego domu! – śmiała się – Dziadek, by ci tego nie darował.
– Nie. Co też przychodzi ci do głowy?! – udała oburzenie, dotykając z czułością policzka wnuczki. − Chcę zapytać, kiedy widziałaś ostatnio Joannę?
– Jakiś czas temu... no… – jej głos zmienił barwę – Szczerze powiedziawszy, to kilka tygodni. Dlaczego pytasz?
– Ponieważ przysłała mi kartkę a na niej... sama zobacz.
Katarzyna chwyciła pocztówkę, niepewnie obracając ją w dłoniach. Jej wzrok spoczął w końcu na kilku zdaniach, które informowały, że wyjeżdża na jakiś czas. Przeprasza, że się nie pożegnała i jak tylko się spotkają, wszystko wyjaśni. Na końcu były rzucone pozdrowienia i to wszystko. Ani słowa więcej. Spojrzała zdumiona i nic nie potrafiła powiedzieć. Nic sensownego, co mogłoby uspokoić starszą kobietę, która z niepokojem i oczekiwaniem, tak bardzo się w nią wpatrywała. Nic, co mogłoby uspokoić ją samą.
– Nie martw się. Na pewno wyskoczyło jej coś pilnego. Wspominała, że dostała ciekawą propozycję pracy, więc może to jest powód jej nagłego wyjazdu. Nie chce zapeszyć i tyle. Zadzwonię do niej i zapytam, co się dzieje. Ostatnio… wiem, że to głupie i powinnam się wstydzić, ale dawno nie miałam z nią kontaktu. Zadzwonię.
– Koniecznie Kruszyno. Koniecznie! Może tobie uda się z nią skontaktować. Jej telefon milczy. Zresztą od dość dawna. Sądziłam, że potrzebuje samotności, zatem nie nalegałam, nie wydzwaniałam, ale teraz… Po tych wszystkich wydarzeniach... nigdy nie wiadomo, co mogło przyjść jej do głowy. Dasz mi znać, jak tylko czegoś się dowiesz?
– Oczywiście, babciu. Oczywiście – odpowiedziała uspakajająco, przytulając kobietę i czując, jak jej własne dłonie w zaskakująco szybkim tempie, stają się wilgotne.
***
Mężczyzna około pięćdziesiątki, o przysadzistej budowie, intensywnie szpakowaty, z odsłoniętymi skroniami, wyszedł ze swojego gabinetu i krokiem pewnym, dystyngowanym, przemaszerował przez wąski łącznik, doprowadzający go do pomieszczenia osób, dla niego pracujących. Spojrzał ukradkiem, od niechcenia na swoją zawodową, nieliczną drużynę i zdecydowanym gestem przywołał jedną z nich do siebie.
– Pani Katarzyno! – oznajmił głosem pełnym powagi, wskazując jej krzesło – Chciałbym, by pani zajęła się specjalnym klientem. Szuka czegoś w naszej okolicy, więc pomyślałem, że przedstawi mu pani naszą ofertę – mówił z uśmiechem fałszywego czarodzieja.
– To ktoś bardzo specjalny?
– Można tak to określić. Proszę być dla niego... bardziej miła niż dla pozostałych klientów, dobrze?
– Do jakiego stopnia?
– Do pewnego – chrząknął – Pani Katarzyno, zna pani przecież granice, prawda? – spojrzał lakonicznie – Mamy spotkanie za godzinę. Proszę przygotować całą ofertę i o nic więcej nie pytać.
***
Po godzinie, rzeczywiście klient znalazł się w zasięgu jej wzroku. Spoglądała na niego znad swojego biurka, ukryta za monitorem. Mężczyzna około czterdziestki, wszedł pewnym krokiem i budził w niej mieszane uczucia. Ubrany w garnitur, z włosami do ramion, odkrywającymi czoło i w adidasach – wyglądał... dość ekscentrycznie. Jakby obce lub zupełnie nieważne były dla niego przyziemne obyczaje zwykłych śmiertelników, do których, z pewnością się nie zaliczał.
– To jest Szymon Drekowski – usłyszała głos szefa, kiedy znalazła się w jego gabinecie.
– Katarzyna Nowoska – wyciągnęła dłoń w jego stronę, czując lodowaty uścisk – Poinformowano mnie, że spędzimy razem odrobinę czasu – posłała mu promienny uśmiech. Ten, specjalnie wypracowany, dla specjalnie wyselekcjonowanych klientów – Wierzę, że nasza oferta zadowoli pana.
– Z pewnością – odpowiedział głosem tak ciepłym, że wręcz zniewalającym, co ją zaskoczyło. Spodziewała się innej barwy. Jakiegoś zmrożonego zarozumialstwa, by nie powiedzieć zuchwalstwa – Chciałbym załatwić to szybko, ale obawiam się, że nie potrwa to odrobiny czasu, jak to pani ujęła. Nie uśmiechnął się. Kąciki jego ust nawet w minimalnym stopniu nie uniosły się ku górze. Był chłodny, choć uprzejmy. Zbyt uprzejmy, biorąc pod uwagę jego lodowate dłonie i zbyt chłodny, biorąc pod uwagę jego tembr głosu. Agentka biura nieruchomości stała i gniotła dziwnie stremowana, foldery w dłoniach, znów czując, jak wilgotnieją – Proszę się nie denerwować – usłyszała klienta, który w niewiadomym dla niej czasie, znalazł się tuż przy niej, wydobywając z jej rąk trzymane materiały – Szkoda by było, gdyby się zniszczyły, prawda? – skierował pytanie, na co szef zareagował marszcząc czoło, które jednak po chwili, wróciło do jakże pogodnego, łagodnego wyrazu.
– Pani Katarzyna jest jednym z naszych najlepszych pracowników i jestem pewien, że nie zawiedzie – tłumaczył
– Nie wątpię w to – oznajmił – Wątpię natomiast, czy przy obecnym obciążeniu, które na panu ciąży, będzie pan w stanie spokojnie dzisiaj zasnąć.
– Przepraszam – szef był zbity z tropu – Nie bardzo rozumiem. Nowy klient podszedł do niego i chwilowo wpatrywał się w jego oczy – Ma pan niemałe problemy, prawda? I nie z biurem. To, ma się świetnie – dodał, po czym na chwilę zamilkł – Pana problemy są osobiste. Powiedziałbym, bardzo osobiste. I jeżeli nic pan z tym nie zrobi, skończy się to dla pana zupełną porażką. Proszę to zakończyć, czymkolwiek to jest – oznajmił, po czym odwrócił się od niego – Jestem gotów, a pani? – zapytał tonem płynącego, ciepłego spokoju.
– Oczywiście. Zapraszam – odrzekła wychodząc, zostawiając szefa z miną wskazującą, na wielkie zakłopotanie.
Foldery, zdjęcia, wszystko, co miało związek z nieruchomościami w danej chwili było przedstawiane nowemu klientowi. Katarzyna klikała myszką i objaśniała położenie poszczególnych posiadłości i ich zalety. Nie ukrywała też wad, co samą ją zaskoczyło, ale miała dziwne przeczucie, że nie powinna tego robić. Czuła, że facet wie więcej niż powinien i że małe naciągania w stylu: proszę spojrzeć, ten apartament, czy ta willa są wręcz nieskazitelne i w swoim wyglądzie i w położeniu – nie mają racji bytu.
Milczał. Przejrzał ze dwadzieścia ofert, po czym wstał i oznajmił, że chciałby zerknąć na nie okiem. Do części nieruchomości miała wstęp, więc to nie stanowiło problemu. Problem stanowiło kilka posiadłości, które były zamieszkałe, a w takim wypadku wypadało się wcześniej umówić.
– Nic nie szkodzi – odrzekł Drekowski, kiedy zakończyła zawodowe wyjaśnienia – Możemy dzisiaj obejrzeć kilka
a na kolejne... no cóż! Będę oczekiwał na pani telefon. Ufam,
że załatwi to pani profesjonalnie i jestem pewien, że czas spędzony ze mną, nie będzie czasem straconym.
***
Kelnerka podała czystą wódkę. Roman przechylił kieliszek i poprosił o następny. Wykonał tę samą czynność i ponownie kiwnął na kelnerkę. Kolejny płyn wpłynął do gardła, rozlewając się przyjemnym ciepłem, dając uczucie nadchodzącej, przyjemnej błogości, która falami przepędzała zmęczenie i napięcie, które towarzyszyło mu od kilku dni a które związane było z niczym innym, jak z hazardem.
Obok przy stoliku, siedziała kobieta, która zawzięcie usiłowała się gdzieś dodzwonić. Zdenerwowana odkładała telefon, by po chwili znów po niego sięgnąć. Podszedł do niej i zapytał, czy może się dosiąść? Kiwnęła przecząco głową, informując, że jest mnóstwo innych, wolnych miejsc.
– Potrzebuję towarzystwa – oznajmił.
– Nie jestem szczególnie rozmowna i nie mam towarzyskiego nastroju.
– Roman Ścierski – przedstawił się.
– Miło mi – odpowiedziała i ponownie nasłuchiwała komórkowego sygnału. Jej zielone oczy obiegały natręta w sposób ukazujący niewzruszenie jego obecnością – Powiedziałam, że jest mi miło – powtórzyła – Czy coś jeszcze?
– Ma pani, chociaż jakieś imię? – zapytał
– Owszem, ale nie dla pana! I nie sądzę, bym musiała podawać je przypadkowo spotkanej, obcej osobie – oznajmiła tonem, nieznoszącym sprzeciwu.
– Jeżeli to taka ścisła tajemnica, to przepraszam – rzucił – Już pani nie przeszkadzam.
Odwrócił się, głośno przesuwając krzesło i ruszył w kierunku baru. Wskoczył na wysoki, barowy stołek i poprosił o kolejną wódkę. Mężczyzna budowy Travolty – tyle, że potężniejszy, ze zdecydowanie widoczną nadwagą i o ciemnych blond włosach, ale posiadający ten sam uroczy dołeczek pod dolną wargą – przechylił następny kieliszek.
Kobieta nadal próbowała się dodzwonić. Weszła do baru, mając ochotę na czarną, mocną kawę. Mogła ją wypić z nowym klientem, ale podziękowała. Padała ze zmęczenia. Całymi dniami biegała po terenie. Telefon przy jej uchu, milczał. Jakby tam, gdzie dzwoniła, nie było zasięgu. Miała nadzieję, że zdoła się dodzwonić, że pomimo zmierzchu za oknem, wstąpi do babci i będzie miała dla niej dobre wieści. Była już tak bardzo zrezygnowana, że postanowiła spróbować po raz ostatni. Kilka dni prób i nic! Ku jej zdziwieniu usłyszała właściwy sygnał.
– Joanna? – zapytała
– Tak. Cześć Kaśka! Coś się stało?
– Pytasz, czy coś się stało? – pytała oburzona – Znikasz i nie dajesz znaku życia. Martwię się! I ja, i babcia. Gdzie jesteś?
– Gdzieś w górach. Przepraszam, ale potrzebowałam pobyć sama. To chyba nie zbrodnia?
– Nie, nie zbrodnia. Wszystko w porządku? Co tam robisz?
– Piszę.
– Sądziłam… sądziłam że pojechałaś w sprawie pracy. Mówiłaś, że dostałaś ciekawą propozycję.
– I to prawda. Sama ją sobie zaproponowałam a dochodząc do wniosku, że jest naprawdę interesująca, postanowiłam ją przyjąć i jestem na początku jej realizacji.
– Masz nowy pomysł? Tyle czasu nie mogłaś na niego wpaść... skąd nagle to olśnienie?
– Nieważne. Ważne, że piszę. Wydawnictwo jest zadowolone. Podpisałam wstępną umowę. Chyba się cieszysz, prawda? Po tym wszystkim, po tym wypadku... chyba dobrze, że zaczęłam powoli się z tego otrząsać i wracam do normalnej pracy? – pytała cynicznie.
– Przestań! Minęło ponad dwa lata. Przerabiałyśmy to wielokrotnie.
– Tak – padła zadumana odpowiedź – Szkoda, że moje dziecko zginęło a ten sukinsyn przeżył – po takiej ripoście Katarzyna, zamarła. Chwilę trwało, nim zdołała ukryć swoje przerażenie, zastanawiając się, dlaczego jej siostra plecie takie bzdury?
– No co nic nie mówisz? – usłyszała pytanie, ale wciąż milczała. − Zatkało cię? Głos straciłaś?
– Przecież to twój mąż! – wydukała wreszcie.
– Nigdy nim nie był. Był chodzącym, żywym, pozbawionym uczuć i wszelkich przyzwoitości sukinsynem! – padająca odpowiedź poszyta była mnóstwem ostrzy, które nie zawahałyby się zabić – I nie dzwoń do mnie! Sama się odezwę, jeżeli uznam, że mam taką potrzebę! – zakończyła głosem wskazującym na zbierające się w oczach łzy.
Sygnał oznajmił, że rozmowa dobiegła końca. Siostra rozmówczyni rozglądała się po barze, w poszukiwaniu jakiejkolwiek pomocy. Była ogłupiała. Miała wrażenie, że siostra wylała na nią kubeł lodowatych oskarżeń, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego? Była ogłupiała. Spojrzała na faceta, przypominającego Travoltę i krzyknęła w jego stronę.
Po chwili siedzieli oboje i oboje zamawiali kolejne pełne kieliszki. Rozmowa toczyła się wokół normalności. Pracy, rodziny... Po czasie, kiedy alkohol zdecydowanie wziął górę i każde z nich miało w sobie dość odwagi... zaczęli się otwierać.
On – o swoich problemach hazardzisty; o bracie, od którego dostał po mordzie; o żonie, którą kochał nad życie i o kobietach, z którymi ją zdradzał; o dzieciach i o tym, że to wszystko jest niczym, kiedy stoi w kasynie i czuje tę nieodpartą pokusę posunięcia się ku zagładzie i postawienia na szali wszystkiego, co ma. I nie ważne, czy to poker, czy ruletka. Ważne, by grać.
Ona – o szefie, oschłym i wyrachowanym; o samotności, która nie pozwala spać; o facecie – ekscentrycznym, nowym kliencie i o siostrze, która okazała się dzisiaj właśnie kimś obcym, jakby jej zupełnie nie znała.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego powiedziała o mężu w taki sposób. Zawsze uważałam, że tworzyli udany związek. On leży w śpiączce i nie wiadomo, czy z tego kiedykolwiek wyjdzie a ona przybiera inną twarz. Dlaczego taka obca? Dlaczego taka wrogą? – pytała obcego mężczyznę, który z cierpliwością wsłuchiwał się w potok wyrzucanych przez nią zdań.
– Możesz chyba powiedzieć, jak się nazywasz? – zapytał bez związku, jakby nie miał do czynienia z żywą istotą, a z grą, którą należałoby dobrze obstawić.
– Katarzyna Nowoska – odpowiedziała – A ty jesteś mężczyzną, który ma żonę i dzieci. Pochodzisz z rodziny, gdzie pielęgnowano tradycje prawnicze, ale ty odbiegłeś od tego, odskakując na zupełnie inny tor, zakładając sieć salonów kosmetycznych i fryzjerskich. To ciekawy pomysł, który przyniósł ci wiele korzyści finansowych. Sam strzyżesz i obcinasz? – pytała, z lekka ubawiona.
– Dużo zapamiętałaś. Chyba wszystko!
– Mam dobrą pamięć, jestem doskonałym obserwatorem i słuchaczem – zamyśliła się nad wymienionymi zaletami, wyśmiewając je w duchu, skoro na nic się przydały, biorąc pod uwagę jej własną siostrę – Twoja żona nie będzie miała pretensji, kiedy wrócisz późno i po spożyciu? – zmieniła temat.
– Nie. Moja żona będzie spała a ja grzecznie zajmę miejsce na kanapie w salonie, zastanawiając się, gdzie wybrać się w następny weekend, by odegrać straconą kasę.
– To niebezpieczne i doskonale o tym wiesz. Chodzisz po ostrzu noża. Uważaj, byś się nie zaciął – ostrzegła go poważnie, choć w duchu pomyślała, że powinien nie tyle się zaciąć, ile bardzo poważnie skaleczyć. Pchał się w ogień, jakby sprawdzał, czy zostanie poparzony. Na razie udawało mu się uciec przed płomieniami, ale to tylko kwestia czasu. Wcześniej czy później się zdziwi – Pora wracać do siebie – oznajmiła, podnosząc się z krzesła – Idziesz, czy zostajesz? – zapytała obojętnym tonem.
– Zostaję – odpowiedział – Chyba, że zaprosisz mnie do siebie.
– Dlaczego nie?
Miasto, które za dnia tętniło życiem, obecnie – spało. Jedynie gdzieś w oddali dało się słyszeć dzwonki tramwajów, silniki, zabłąkanych, nocą samochodów, które z wiadomych dla ich właścicieli powodów, wędrowały ulicami, gdzie przy ich boku – chodnikami – podążali nieznacznie jacyś ludzie... zmęczeni, senni... nieobecni.
Otwierała drzwi auta, kiedy poczuła, jak się do niej zbliża. Chwycił ją w pół i gwałtownie odwrócił do siebie. Jego jedna dłoń, zręcznie wsunęła się pod krótką spódnicę, druga gorączkowo obejmowała biust. Nie zareagowała. Nie tak, jak powinna. Czuła, jak gładzi jej udo, delikatnie i zdecydowanie. Gwałtownym ruchem podciągnął jej spódnice wyżej łona i klęknął. Czuła, jak za moment nie będzie w stanie powiedzieć, by przestał. Dlaczego nie dała się uwieść tamtemu, chłodno-ciepłemu facetowi a tutaj, pozwalała, by przypadkowy ktoś, niemalże publicznie ją rozbierał? Ktoś, kto przecież niczego tak naprawdę jej nie da. Z wyjątkiem tej jednej chwili, która potem będzie dręczyła ją moralnym kacem. Bo przecież stać ją było na kogoś zdecydowanie lepszego. Nie na kogoś, kto jest nędznym robakiem, łaknącym jedynie wrażeń. Spontaniczny seks? Owszem. Byłby miły, gdyby mogła go uprawiać z kimś, kogo darzyłaby uczuciem, chociażby delikatną nicią sympatii. Chwyciła go za włosy i zdecydowanie szarpnęła. Wstał, zdziwiony jej reakcją.
Jechali dłuższą chwilę, co pozwoliło im ochłonąć... jej ochłonąć.
– Gdzie cię podrzucić? – zapytała.
– Jak to gdzie? Jedziemy...
– Nie jedziemy! – oznajmiła – Pomyliłam się. Więc gdzie?
Wysiadł zawiedziony. Spojrzał na nią i zapytał, czy jeszcze się spotkają?
– Nie – usłyszał zdecydowaną odpowiedź i zobaczył, niknące za zakrętem światła.
Dwudziestoośmiolatka pędziła przed siebie a w jej mózgu pojawiały się obrazy nowego klienta. Coś jej kazało trzymać go na dystans i coś pchało w jego ramiona. Nie pozwoliła zaprosić się na kolacje; nie pozwoliła, by był bliżej, niż to było konieczne. Jeździła z nim po wszystkich nieruchomościach i spełniała wszystkie jego zachcianki. Poznała go trochę i zdawała sobie sprawę, że jest jej coraz trudniej. Nie była z nikim od tak dawna a tak bardzo tego potrzebowała. Potrzebowała z kimś być. Ostatnia randka, na którą poszła, okazała się strasznym niewypałem. Nie chciała stałego związku, chciała jedynie przeżyć coś, co na jakiś czas zaspokoiłoby jej fizyczne potrzeby, by jej ciało nie wyło z rozpaczy za męskimi ramionami i tą bliskością, za którą tak bardzo tęskniła. Rok temu, poszła na spotkanie z kimś, kto okazał się... totalnym mazgajem. Najpierw zaskoczył ją opowieścią o swoim nędznym i nieszczęśliwym życiu rodzinnym a potem, rozpłakał się jak dziecko. Była tak zaskoczona… on tłumaczył, przepraszał… dukał, że nie rozumie, skąd u niego takie roztkliwienie. Wyszła stamtąd i więcej go nie widziała. Nie została, nie rozmawiała, bo i po co? Spotkali się w określonym celu... Nie musiała zostawać. To miał być czysty seks, bez obciążeń, bez zobowiązań, bez zbędnych zwierzeń i pytań. Tymczasem zdumiona, doszła do wniosku, że facet bardziej niż jej, potrzebuje konfesjonału a ona, zdecydowanie na ów klęcznik się nie nadawała. Potem… potem nagle uświadomiła sobie, że potrzebuje czegoś więcej. Zrozumiała, że chciałaby czegoś stabilnego, bezpiecznego. Tylko… tak strasznie trudno było jej uwierzyć, że coś takiego może się zdarzyć. Myślała o siostrze i jej mężu. Patrząc na nich, chwilami łapała się na tym… że jednak można… że są faceci, którzy nie bywają i nawet nie są, skończonymi egoistami. A teraz… kiedy rozmowa z jej siostrą, wprowadziła straszny nieład, w jej dotąd poukładanych myślach na temat ich małżeństwa… teraz miała straszny mętlik w głowie. Więc czym było to, co widziała? Złudzeniem?
Dojechała do siebie po pierwszej. Weszła do mieszkania i wypuściła na zewnątrz papugę, którą miała od lat a która była pamiątką, po kimś, kto miał być w jej życiu… ale niestety, odleciał. Wspomnienie o nim, wydało się teraz takie dalekie i takie zamglone. Oddzielone od niej samej, zaparowaną wielką szybą, przez którą widok był znacznie utrudniony, a ona nie robiła nic, by polepszyć jego jakość. Nie przecierała dłonią wilgotnego szkła… bo i po co? Kiedy dzwonił, nie odbierała; kiedy dzwonił z obcego numeru, mówiła krótko, że nie ma czasu. Nie chciała wchodzić drugi raz do tej samej rzeki, tym bardziej, że woda w niej była zimna, lodowata i bardzo rwista. Im dłużej w nią spoglądała, tym bardziej była pewna, że nic nie jest w stanie jej ocieplić. Zresztą, było… minęło. Ludzie się spotykają, są ze sobą a potem się okazuje, że jedno z nich tak naprawdę nie chce związku. Zaczyna się w nim dusić, pragnąc swobody… wolności. Więc dostał tę wolność. Szkoda, że tak późno jej o tym powiedział. Szkoda, że zmarnowała tyle czasu… i tyle nadziei…
Stała, oparta o balustradę niewielkiego balkonu, spoglądając na oświetlony latarniami trawnik, po którym godnie, aczkolwiek zwariowanie, paradowała jej Nimfa. Kiedy tylko robiło się cieplej, pozwalała sobie na kilkuminutowe loty, by wylądować i po specyficznym spacerze, majestatycznie wlecieć z powrotem do swego siedziska, w postaci wiecznie, otwartej klatki.