- W empik go
Nieświadoma - ebook
Nieświadoma - ebook
Kiara urodziła się z wyjątkowymi mocami, które w dzieciństwie, z pomocą rodziców, udało jej się opanować. Jako młoda kobieta nie używała ich wcale aż do chwili, gdy na jej drodze stanął przystojny, uwodzicielski i pewny siebie Nathaniel. Ratując mu życie, zostawiła w przestrzeni swój magiczny ślad widoczny tylko dla tych, którzy chcieli ją zniszczyć. Dlaczego Kiarze grozi niebezpieczeństwo? Co może ją spotkać, gdy wpadnie w ręce „tropicieli”? Skąd wzięła się jej nadprzyrodzona moc? Kim tak naprawdę jest Kiara – człowiekiem czy… boginią? I jaką rolę w jej życiu odegra Nathaniel, którego korzenie sięgają do… krainy bogów?
„Nieświadoma” Patrycji Jaglińskiej to powieść, w której świat rzeczywisty przeplata się ze światem boskim i magicznym, a ogniste kłótnie głównych bohaterów wybuchają pomiędzy chwilami pożądania i namiętności. Wciągająca historia dla miłośników sił i zjawisk nadprzyrodzonych, a także fanów skomplikowanych i kipiących od emocji relacji damsko-męskich.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67036-11-5 |
Rozmiar pliku: | 448 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Kiara, skup się! – rzęził tato już od kilkunastu minut.
Głos miał spokojny i opanowany, jak zawsze gdy był w pobliżu mnie. Cierpliwość i zdyscyplinowanie były jego najmocniejszymi cechami, które wpajał mi od najmłodszych lat. Zawsze pragnął dla mnie tego, co najlepsze. Był nieustraszonym pogromcą wszystkich złych chwil w moim życiu. Przy Thadeusu czułam się jak niemowlę w objęciach matki. Pewnie, bezpiecznie i na swoim miejscu. Teraz jego piwne oczy pałały nadzieją, którą również starał się przelać w moje zrezygnowane ciało.
– Będzie dobrze. Wierzymy w ciebie.
Spojrzał na mnie, a potem na mamę, uśmiechając się sinymi ustami. Nawet w takim momencie udało mu się wykrzesać iskrę optymizmu. Złapaliśmy się za ręce. Jego dłoń była wielka i silna, mógłby jednym ciosem zwalić napastnika z nóg. Lecz w tej chwili nie liczyły się ani siła mięśni, ani znajomość sztuk walk. Siedzieliśmy w piwnicy pod domem, gdy nad naszymi głowami szalał rozwścieczony huragan Katrina. Słyszałam donośne krzyki sąsiadów, przeraźliwy ryk wiatru i huk rozrzucanych przez niego dachów, skrzynek pocztowych i drzew. Wszystkie te odgłosy budziły we mnie strach i panikę, a wraz z nimi wzrastało napięcie w mięśniach.
– Nie potrafię! – krzyczałam przez łzy, które niczym z odkręconego kranu ciekły po moich lodowatych policzkach.
Urodziłam się inna niż większość ludzi, z mocami, które często przerażały moją rodzinę. Jako dwulatka nie płakałam, gdy coś poszło nie po mojej myśli albo gdy chciałam nową zabawkę. Samą siłą woli demolowałam pokój, zrywałam obrazki ze ścian, miażdżyłam meble i rozrywałam w strzępy pluszowe misie. Pamiętam, że kiedy miałam cztery lata, na obiad były pieczone warzywa, których nie chciałam jeść. Zezłościłam się do tego stopnia, że roztrzaskałam wszystkie naczynia. Po całej kuchni, niczym wzbity w powietrze kurz, lewitowały noże i widelce. Jeden z nich wbił się w ramię mamy, uszkadzając tętnicę. Krew była wszędzie. Na krześle, na stole, na ubraniu mamy. Krwotoku nie dało się zatamować. W szpitalu założono jej sześć szwów. Od tej pory tato uczył mnie, jak kontrolować złość, być stateczną i ukrywać moje zdolności. Przez siedem lat wyćwiczyłam w sobie te umiejętności do perfekcji. Trudno mi było bowiem patrzeć na moją ciągle czujną mamę, która zerkała na mnie spod wachlarza długich rzęs ze strachem, że zaraz zrobię jej krzywdę. Teraz ojciec prosił mnie, swoją jedenastoletnią córkę, o porzucenie tego, na co tak długo i ciężko pracowałam.
– Potrafisz, dziecko. Musisz tylko...
Spojrzał w górę, przyciskając nas obie do piersi. Poczułam, jak jego ramiona drżą. Tuż nad nami z głośnym trzaskiem pękła belka podtrzymująca strop. Cała nasza trójka spojrzała z obawą w górę. Wszystko zaczęło się rozpadać. Pomieszczenie pociemniało od kurzu, a przez ogłuszający krzyk mamy prawie pękały bębenki. Tato kaszlał, zakrywając sobie usta rękawem koszuli. Patrzyłam z rozpaczą na dwoje ludzi, których kochałam najmocniej na świecie, wiedząc, że mogę ich już więcej nie zobaczyć. Każdemu w takiej chwili serce rozerwałoby się na tysiąc kawałków. Narastała we mnie panika. Ogarnęła całe moje ciało: od czubka głowy po koniuszki palców. Nie mogłam się ruszyć. Ani oddychać. Pot z czoła kapał na moje powieki, mieszając się ze słonymi łzami. Kolejny trzask i belka zwaliła się prosto na nas.
– Nie!!!
Głos sam wyrwał się z mojej piersi. Zamknęłam mocno oczy, kuląc się jak pancernik, i czekałam na ból, który ku mojemu zaskoczeniu wcale nie nadchodził. Nadal słyszałam wycie wiatru i paskudny dźwięk walącego się domu. Wszystko wskazywało, że mimo moich gorących próśb, czas wcale się nie zatrzymał. Podniosłam powoli powieki. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Znajdowaliśmy się w jakimś kokonie. Był niewyobrażalnie piękny. Jego przezroczystobiałe ściany z fioletowymi i niebieskimi refleksami ruszały się nieznacznie pod wpływem delikatnego wiatru. Zachowywał się jak żywy organizm. Podniosłam rękę i opuszkami palców przejechałam po jego ściankach. Przeszły mnie ciarki, a ramiona pokryły się gęsią skórką. Fakturą przypominał atłas. Był miękki i przyjemny w dotyku. Pod naciskiem wydobywały się z niego niewielkie iskry. Ze zdumienia otworzyłam szeroko usta. To była moja moc. Dzięki niej uratowałam tego dnia trzy osoby. Moich bliskich i siebie. Zachwyt taty był wprost namacalny. Pierwszy raz widziałam u niego łzy. Łzy radości. Łzy, dzięki którym zrozumiałam, jak wielki był czyn, którego dokonałam.
6 października 2014
Stałam na parkingu przed sklepem, próbując jednocześnie rozmawiać przez telefon usytułowany między moim ramieniem a głową i otworzyć bagażnik samochodu. Pod pachami trzymałam papierowe torby z zakupami. Czynność ta byłaby trudna dla zwykłego człowieka, który ma choćby troszeczkę sprytu, a co dopiero dla takiej fajtłapy jak ja. Dlatego nie byłam zdziwiona, gdy jedna z toreb wysunęła się z mojego i tak niepewnego uchwytu i z hukiem upadła na ziemię. Westchnęłam głęboko, przymykając powieki. Na szczęście nie było w niej niczego szklanego. Jakieś świece, chipsy i kilka rodzajów sera. Znów wzięłam głęboki oddech. Jeden, drugi, trzeci.
– Ej, mała, jesteś tam jeszcze?
Noah Perry był moim najlepszym przyjacielem. Takim na dobre i na złe. Wspierał mnie, gdy trzy lata temu moja mama umarła na raka piersi. Trzymał za rękę, gdy godzinami płakałam wtulona w poduszkę, i karmił jak małe dziecko francuskimi pączkami, gdy nie chciałam nic jeść. Był moją pierwszą miłością. Zawsze czuły, delikatny i wspaniałomyślny. Gotowy oddać ostatnią koszulę, bym tylko nie zmarzła. Takiego chłopaka chciałaby każda dziewczyna. Kochał mnie, a ja kochałam jego. Dlatego gdy dwa miesiące temu zerwaliśmy, wszyscy nasi znajomi nie mogli w to uwierzyć. Chyba najbardziej bali się, że będą zmuszeni stanąć po czyjejś stronie. Nie przypuszczali, że w naszym przypadku nie było to konieczne. Koniec związku nie musi oznaczać końca znajomości. Prawda?
Wolną już ręką wzięłam telefon w dłoń i zawstydzona skupiłam się znowu na rozmowie.
– Jestem, jestem – powiedziałam ochoczo. – Nie uwierzysz. Wywaliłam całą torbę z zakupami – kontynuowałam rozbawiona własnym ślamazarstwem.
Często próbowałam robić kilka rzeczy naraz i zawsze kończyło się to jakimś nieszczęściem. Schylając się, aby pozbierać to, co ocalało, usłyszałam w słuchawce przyjazny śmiech kolegi.
– Znowu. Dziewczyno, ty to masz dopiero pecha.
Pokiwałam twierdząco głową.
– Tak to jest, jak się ma dwie lewe ręce – skwitowałam.
– Nie, kochana, tak się dzieje wtedy, gdy jest się małą kapryśną wiedźmą, która od nikogo nie przyjmuje pomocy.
Wiedziałam, że ma rację. Zawsze ją miał. A mnie chwilami doprowadzało to do szału.
– Bo zamienię cię w żabę.
To był taki nasz żarcik, którego zawsze używałam, gdy chciałam, aby się zamknął. Mogłam założyć się o milion dolarów, że właśnie przewrócił oczami. Tylko on spoza mojej rodziny wiedział o moich mocach, których tak na marginesie nie używałam od wieków.
– Nawet gdybyś potrafiła coś takiego, to wątpię, byś zrobiła to komukolwiek.
Słysząc to, uniosłam brwi.
– A to dlaczego, panie wszystkowiedzący? – zaczepiłam go.
– Bo jesteś za dobra.
Zaśmiałam się.
Zawsze miał o mnie jak najlepsze zdanie, nawet kiedy na to nie zasługiwałam. Były momenty, że czułam się winna z tego powodu. Wsadzając ostatnią paczkę chrupek do torby, dostrzegłam pod autem kilka pomarańczy. Spojrzałam za siebie, w miejsce, gdzie postawiłam resztę zakupów. Kurczę. Kolejna torba leżała na asfalcie, a jej zawartość poturlała się daleko ode mnie.
– Noah, muszę już kończyć.
Klęknęłam na jedno kolano, próbując je dosięgnąć. Jedną ręką jednak trudno było cokolwiek zdziałać. Noah westchnął.
– Może przyjadę do ciebie i pomogę ci wszystko przygotować? – mówił niemalże błagalnym tonem.
– Kochany jesteś, ale dzięki, nie.
Nie lubię, gdy ktoś plącze się pod moimi nogami, w czasie gdy powinnam być skupiona na tym, co robię.
– Jesteś jedyną znaną mi osobą, która sama przygotowuje sobie imprezę urodzinową.
To było oskarżenie. Wywaliłam język, świadoma, że on i tak tego nie widzi.
– Wiem, wiem.
Miałam lekceważący ton.
– Zadzwonię później – obiecałam.
Jedyne, w co byłam ubrana, to koszulka z rękawami trzy czwarte i pomału robiło mi się chłodno.
– Ok. Będę czekał.
Miałam już wcisnąć czerwoną słuchawkę, gdy Noah dodał:
– A właśnie. Zapomniałbym. Nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli przyprowadzę kumpla? Jest nowy w mieście i trochę nieśmiały, ale ogólnie fajny z niego gość. Nie ma zbyt dużo znajomych, więc...
– O Boże, Noah. Przyprowadź go – przerwałam chamsko. – Twoi znajomi są moimi znajomymi – dodałam już innym, łagodniejszym tonem. Naprawdę mi się spieszyło, a on potrafił jedną krótką wypowiedź rozwinąć do maksimum.
– Dzięki, mała – powiedział radośnie, po czym się rozłączył.
Uśmiechnęłam się do siebie, wzięłam głębszy wdech i schowałam telefon do tylnej kieszeni spodni. Rzeczywiście byłam dziwna, pomijając nawet moją nadprzyrodzoną moc. Ludzie przeważnie przychodzą na własne przyjęcia urodzinowe, które są zaplanowane przez ich przyjaciół. Wszyscy wtedy radośnie krzyczą: „Niespodzianka!”, a solenizant powstrzymuje łzy wzruszenia. W moim przypadku było to jednak dość ryzykowne. Nauczyłam się już dawno, że powinnam wystrzegać się sytuacji zaskoczenia, gdyż przez przypadek mogłabym uaktywnić moje moce. Byłoby to podwójnie niebezpieczne. Po pierwsze, mogłabym kogoś niechcący skrzywdzić, a po drugie, ilu może być na świecie ludzi takich jak ja. Chyba niewielu, bo o żadnym z nich nie słyszałam. Ukrywają się, bo mają powód. Sama myśl o tym, że mogłabym zostać królikiem doświadczalnym w jakimś laboratorium, przyprawiała mnie o mdłości. Potrząsnęłam głową, wyrzucając nieprzyjemną wizję ze swego umysłu.
Znów uklękłam, tym razem na oba kolana. Wsunęłam się najdalej, jak tylko mogłam, pod spód samochodu. Prężąc się z całej siły, nieudolnie próbowałam dotknąć choćby koniuszkiem palca jednego z owoców. Gdy już prawie się udało, usłyszałam czyjś głos.
– Pomóc?
Podskoczyłam zaskoczona, zapomniawszy kompletnie, że nade mną jest wóz, i z impetem uderzyłam w niego głową. Co za złośliwość rzeczy martwych. Przez zaciśnięte zęby wciągnęłam łapczywie powietrze do płuc i cała najeżona wreszcie stanęłam na równe nogi. Gdy odwróciłam się w stronę nieznajomego i powoli podniosłam wzrok, dostrzegłam mężczyznę niesamowitej urody. Jego ciemne blond włosy średniej długości okalały idealne rysy twarzy. Kilka kosmyków, które miał na czole, zaczesał dłonią do góry, odkrywając niebezpiecznie przenikliwe niebieskie oczy. Chyba nosił szkła kontaktowe, bo nigdy nie widziałam tak intensywnego koloru. Kilkudniowy zarost, którego nie lubię u facetów, jemu dodawał uroku i nieco tajemniczości. Stał około dwa metry ode mnie, a i tak widziałam, że przewyższa mnie wzrostem o dobre dwadzieścia centymetrów. To była jego kolejna zaleta. Jako dziewczyna mająca metr siedemdziesiąt często musiałam wyrzekać się moich ukochanych szpilek, by płeć przeciwna nie była przy mnie skrępowana. Miał na sobie granatową koszulkę w serek, dzięki której było widać zarys każdego mięśnia, czarne dżinsy i brązową skórzaną kurtkę, nieco już schodzoną. Wyglądał jak model. Zrobił krok w moją stronę i wskazał podbródkiem torby u moich stóp.
– Pytałem, czy pomóc.
Z zawstydzenia, że tak się w niego wpatruję, zamknęłam otwartą buzię. Zrobiło mi się głupio, nie mogłam się na niego tak gapić. To nie było w moim stylu: rozbierać wzrokiem nieznajomego, ale Bóg mi świadkiem, że tak właśnie powinien wyglądać mężczyzna. Nieznajomy odchrząknął. Spłoszona potarłam bolący jeszcze tył głowy.
– W zasadzie już prawie skończyłam. Dziękuję.
Uśmiechnęłam się blado, schowałam zakupy do bagażnika i zatrzasnęłam go zbyt mocno.
– Czyli nie będę mógł zgrywać rycerza w lśniącej zbroi, który ratuje złotowłosą z opresji?
Powiedziawszy to, przygryzł dolną wargę, która i bez tego wyglądała bardzo kusząco. Zapragnęłam poczuć, jak smakują te malinowe usta. Mimo że jego widok mnie hipnotyzował, zachowałam na tyle przytomny umysł, aby się odgryźć:
– Jak widzisz, w dzisiejszych czasach każda złotowłosa radzi sobie sama.
„Szczególnie ja” – dodałam w myślach.
– Zresztą jestem brunetką – wytknęłam. Złapałam odruchowo warkocz, unosząc go nieco. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego drżą mi palce.
– Ale to chyba niezbyt kobiece? Być tak całkiem niezależną. Męskie ramię jest miłym akcentem w życiu każdej z pań.
Skrzywiłam się na te słowa, marszcząc czoło. Co on, kurwa, bredzi.
– Czyli twoim zdaniem, po trzydziestu sekundach znajomości możesz stwierdzić z czystym sumieniem, że brak mi kobiecości? – spytałam piskliwym i nieco urażonym głosem.
Podszedł do mnie nonszalanckim krokiem, rozsiewając wokół zapach drogich perfum. Zawisł nad moją twarzą, patrząc mi prosto w oczy. Komuś innemu zarzuciłabym naruszenie przestrzeni osobistej, ale teraz dziwnie mi to nie przeszkadzało.
– W żadnej kobiecie nie widziałem jeszcze tyle zmysłowości. Szczególnie w takiej pozycji: na czworakach obok auta.
Nieznajomy uniósł brwi. Mając przed sobą ideał mężczyzny, nie mogłam się skupić. I mimo że normalnie uznałabym to, co powiedział, za obelgę, teraz poczułam chęć wytłumaczenia, jak doszło do takiej sytuacji. Gdy jakimś cudem udało mi się to wszystko wybełkotać, on przykucnął, po czym zgrabnym i szybkim ruchem sięgnął po moją zgubę. Stojąc na powrót około pół metra ode mnie, wyciągnął ochoczo dłoń, dzierżąc w niej trzy cytrusy. Podał mi je. Ja również wyciągnęłam rękę i odebrałam, co moje, wpatrując się w jego hipnotyzujące oczy. Prawdę mówiąc, byłam tak bardzo podekscytowana, że mogłabym podskakiwać z radości. Nieznajomy natomiast delikatnym ruchem palców odgarnął mi kosmyk włosów z ramienia na plecy. Przeszły mnie ciarki, gdy pochylił się nade mną i zamruczał do ucha:
– Teraz mogę być twoim rycerzem?
Zmysłowy szept nieznajomego odbił się echem w najgłębszej części mojego umysłu, powodując falę rozkoszy. Mój policzek owiał jego ciepły oddech. Przełknęłam głośno ślinę.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – wydyszałam niezgrabnie, gdyż na tyle tylko było mnie stać na dźwięk chrypki w jego głosie.
Poczułam, jak kładzie rękę na moim biodrze i zaciska na nim palce.
– Chcę powiedzieć, że możemy pójść do mnie i spędzić cudowną noc. Bez zobowiązań. Dzięki temu odkryjesz, że istnieją jeszcze prawdziwi rycerze.
Te słowa uderzyły w mój instynkt samozachowawczy jak młot Thora. Co on sobie myślał? Że z kim ma do czynienia? Z jakąś puszczalską lalą?
– Oszalałeś, koleś!? – wykrzyczałam mu to prosto w twarz, zrobiłam krok w tył i z całych sił kopnęłam go w krocze.
Pod wpływem, jak sądzę, przejmującego bólu, zgiął się wpół, a ja czym prędzej obiegłam samochód i wskoczyłam szybko za kierownicę. Uruchomiłam silnik i wcisnęłam pedał gazu z takim impetem, że z piskiem opon opuściłam parking, a mnie przez sekundę wgniotło w siedzenie. Wrząca krew dudniła mi w uszach, a głęboki urywany oddech wypełniał klatkę piersiową. Zanim wyjechałam na drogę, zerknęłam po raz ostatni we wsteczne lusterko. Po nieznajomym nie było ani śladu. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
Tego samego dnia w domu
Układając zakupy w szafce, cały czas myślałam tylko o tym, jak bardzo jestem naiwna. Nie mogłam uwierzyć, że stałam tam jak słup soli, zamiast wiać od razu, gdzie pieprz rośnie. Kurczę, co za typ. Gościu ma zbyt wysoką samoocenę. Z takim wyglądem pewnie żadna dziewczyna mu nie odmówiła. Spodziewał się, że i tym razem będzie równie łatwo. Dobrze, że siłą woli nie oderwałam mu ręki albo nogi, albo czegoś bardziej dla niego cennego. Na tę myśl uśmiechnęłam się w duchu do samej siebie. Gdy wszystko już wypakowałam, wyjęłam z tylnej kieszeni telefon i wybrałam numer Noah. Postanowiłam cały zaistniały incydent wymazać z pamięci, a na przyszłość wystrzegać się takich sytuacji. Noah nie mógł się o niczym dowiedzieć, jak nic dostałby szału.
– Cześć, mała. Już jesteś w domu?
Odebrał już po pierwszym sygnale. Odetchnęłam z dziwną ulgą, słysząc przyjazny głos.
– Hejka. Tak, jestem już w domu. Weszłam kilka minut temu. Wiesz co? Chciałam cię prosić o przysługę – powiedziałam jednym tchem. Wyszło to trochę nienaturalnie, ale mój rozmówca nawet tego nie zauważył.
– Jasne, co tylko chcesz.
A jakżeby inaczej. Lizus.
– Odbierzesz jutro z BB King’s Blues Club alkohol? Będzie tego około trzech skrzynek.
Moim zdaniem alkohol sprzedawany w tym klubie był najlepszym, jaki piłam.
– Chcesz, żebym pojechał tam z tobą?
– Niezupełnie, chcę, żebyś pojechał tam sam.
– Czy coś się stało?
Przez chwilkę milczałam, uśmiechając się pod nosem. Zawsze był troskliwy i przewrażliwiony, jeśli chodzi o moją osobę.
– To nic takiego. Tato przekazał mi masę dokumentów do przejrzenia i chcę to zrobić jeszcze dziś, więc całe przygotowania urodzinowe zostawię sobie na jutro. Nie wiem, czy się wyrobię, jeżeli sama tam pojadę.
Przechodząc obok komody, spojrzałam na gruby plik papierów od ojca, który uśmiechał się do mnie podstępnie. Szłam właśnie do kuchni, przekąsić coś na szybko. Mój wybór padł na zwyczajne jabłko, w które głęboko się wgryzłam. Sok kapał mi po brodzie. Otarłam go wierzchem dłoni.
– Powiem ci, że marzę o gorącej kąpieli z bąbelkami.
Westchnęłam, wkładając brudne naczynia do zmywarki. Włączyłam tryb głośnomówiący i położyłam telefon na blacie kuchennym.
– Bąbelki mówisz…
Oj! Ton jego głosu wskazywał, że myśli o chwilach spędzonych wspólnie, gdy byliśmy jeszcze razem, a każdy dzień przesycony był seksem. Robiliśmy wtedy wiele szalonych rzeczy, w wielu dziwnych miejscach, nie zawsze zważając, czy jest to legalne. Ale to było kiedyś, dawne czasy, o których wolałabym nie myśleć. Udałam, że tego nie słyszę.
– To jak? Zrobisz to? – przybrałam poważniejszy ton, zamykając zmywarkę.
– Pewnie, że tak. Wiesz, że nie musisz prosić dwa razy.
Czasem wystarczyło nawet skinięcie ręki.
– Dzięki. Jesteś kochany.
Wyłączyłam głośnomówiący, przyłożyłam słuchawkę do ucha i ruszyłam z wolna do łazienki. Chciałam zmyć z siebie wspomnienie dzisiejszego dnia. Otworzywszy szeroko drzwi, stanęłam twarzą w twarz z odbiciem w lustrze.
– Cały ja. Rycerz w lśniącej zbroi – rzucił zaczepnie, a mnie aż zamurowało.
– Słucham? – Uniosłam pytająco brwi, a mój głos wskoczył oktawę wyżej. Zabrzmiałam jakoś piskliwie i nieuprzejmie.
Nigdy nie słyszałam, by tak mówił. Przed oczyma znów stanął mi przystojniak z parkingu, który użył podobnych słów. Ale jakie były szanse, że oni się znają? Że to od niego przejął to powiedzonko? Sądzę, że raczej nikłe. Chyba.
Ściągając gumkę z włosów, jedną ręką powoli rozplotłam gruby warkocz.
– Nic. Tak tylko mówię – zmieszał się.
Odetchnęłam głęboko, przymykając powieki. „To jakaś moja paranoja” – pomyślałam.
– Dobra, zobaczymy się jutro.
Potarłam czoło wierzchem dłoni.
– Kiara?! – odezwał się w ostatnim momencie, gdy trzymałam już kciuk na czerwonej słuchawce.
– Tak?
– Na pewno wszystko gra? Brzmisz jakoś nieswojo.
– Jestem zmęczona – powiedziałam prawie całą prawdę, a przynajmniej tę część, o której chciałam i mogłam mówić. – Nie martw się. Pa.
Rozłączyłam się i położyłam telefon na białym wiklinowym krześle w rogu łazienki. Obmyłam twarz i rozczesałam długie ciemne włosy sięgające do połowy pleców. Żal było mi je ścinać, mimo że ujarzmienie moich loków było nie lada wyzwaniem. Po szybkim prysznicu przebrałam się w pidżamę i leniwie ruszyłam w kierunku sypialni ze stosem dokumentów, które zabrałam po drodze z salonu. Mój tato pracował w księgarni i kochał czytać wszystkie książki o tym, co było. Książki historyczne, pradawne legendy o Inkach, Majach i Aztekach, o różnych plemionach indiańskich i nie tylko. Jednak najbardziej na świecie uwielbiał czytać o bogach. Zeus, Loki, Afrodyta, Odyn, Horus i inni to było jego oczko w głowie. Dzięki temu, że pasja była jego miłością, a miłość pasją, wiedział na ten temat dosłownie wszystko. A jeśli czegoś nie wiedział, usilnie starał się to zmienić. Ludzie podobni do niego jakimś magicznym zbiegiem okoliczności zawsze znajdywali drogę do Thadeusa i często był zapraszany do ich, ja to nazywam, „bunkrów”. Były to miejsca ukryte przed tymi, którzy mieli się o nich nie dowiedzieć, czyli przed wszystkimi. Nieliczni zdawali sobie sprawę, że takie krainy uciech dla kujonów i megakujonów istnieją. Ojciec pomagał tym ludziom rozszyfrowywać stare mapy oraz tłumaczyć teksty z łacińskiego, staronordyckiego i greckiego. Zawsze się śmiałam, że zna chyba wszystkie języki świata. Jego pracodawcy byli cholernie bogatymi ludźmi, którzy chcieli stać się jeszcze bardziej zamożnymi albo zapisać się na kartach historii, znajdując mityczne Eldorado. W zamian za swoje usługi tato mógł być gościem w ich „bunkrach” i studiować zgromadzone tam przedmioty. Jego zdaniem było tam mnóstwo unikatowych rzeczy, o których zwykli ludzie nie mieli zielonego pojęcia. Podobno nawet niektórzy znani kolekcjonerzy dostawali palpitacji serca, gdy wyszło na jaw, że któraś z tych rzeczy istnieje i nie jest tylko mrzonką. A mój ojciec miał to wszystko podane na tacy. Czasami, gdy zbyt często wyjeżdżał za granicę, przeważnie do Europy, zostawiał mi różne teksty z prośbą o tłumaczenie. Ja też znałam kilka języków, ale nie aż tyle, ile on. Poza tym zawsze z chęcią mu pomagałam. Teraz zaś chciałam jak najszybciej wymazać obraz chłopaka, który o mało mnie nie uwiódł. Żałowałam tylko, że okazał się takim palantem. Był naprawdę niesamowitym ciachem. Z uwielbieniem położyłam głowę na poduszce, zapaliłam lampkę nocną i przystąpiłam do pracy.
7 października 2014, dzień urodzin
– Noah, nie wiem, co mam powiedzieć. Spodziewałam się raczej czegoś w rodzaju książki albo butelki wina. To musiało kosztować majątek.
Byłam w szoku.
– To tylko bransoletka.
Nie była to tylko bransoletka. Była nieziemsko piękna. Platynowe cudeńko z małym serduszkiem, które iskrzyło się za każdym razem, gdy obracałam rękę. Takie rzeczy daje się narzeczonej, żonie, matce, nawet kochance – zwłaszcza kochankom faceci zwykli dawać takie prezenty – ale na pewno nie daje się czegoś takiego byłej dziewczynie. To nie wypada.
– Nie podoba ci się?
Noah zrobił minę szczeniaka. Wyglądał słodko, mrugając raz za razem powiekami. Nie sposób było się na niego gniewać. Przynajmniej nie w tej kwestii.
– Oczywiście, że mi się podoba. Musiałabym być ślepa, gdyby było inaczej.
Pocałował mnie czule w policzek, życząc jeszcze raz wszystkiego najlepszego. Miałam tylko nadzieję, że wie, co tak naprawdę ten prezent dla mnie znaczy. Przyjaźń. Tylko tyle byłam gotowa mu zaoferować. Spojrzałam na uśmiech, którym mnie obdarzył, i zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno on czuje to samo. Coś w głębi serca podpowiadało mi, że tli się w nim jeszcze iskierka nadziei, że słowo „my” to dla niego nie tylko przeszłość, lecz także przyszłość. Rozejrzałam się po salonie. Wszyscy bawili się dobrze. Tak przynajmniej mi się wydało. Nati, Alex i Vicky śmiały się głośno, zamaszyście gestykulując. Na pewno obgadywały jakiegoś biedaka. To była ich wielka, wielka wada, której nie udało mi się do tej pory u nich wyplenić. Każda miała w sobie tyle ciepła, pogody ducha i radości, że czułam się czasem przy nich jak gbur. To właśnie dzięki tym trzem wspaniałym dziewczynom odwiedziłam wszystkie kluby i lokale w mieście. Zabierały mnie na imprezy, koncerty i recitale. Przy nich nie mogłam się nudzić. Zastanawiam się czasem, czy w ich żyłach nie płynie czysta kofeina. Nie widziałam, żeby kiedykolwiek któraś z nich była zmęczona albo nie miała ochoty na zabawę. Nie to co ja. W kącie, na fotelu siedział Mike ze swoją wiecznie napaloną dziewczyną Claire. Jak zwykle wbiła się w jego szyję, robiąc mu chyba setną malinkę. Nie rozumiałam nigdy, dlaczego jej na to pozwala. Wyglądał, jakby miał jakąś wysypkę, która wymaga natychmiastowej interwencji lekarza. Kilkoro gości oblegało szwedzki stół, zajadając się moimi wypiekami. Większość zaś tańczyła na środku pokoju przy dźwiękach najnowszych kawałków z list przebojów. Uśmiechnęłam się na ten widok. Najwyraźniej cała nasza ekipa była zadowolona. Mój wzrok zatrzymał się na twarzy nieznajomego z parkingu. Stał oparty o komodę i pił piwo. Automatycznie zrzedła mi mina.
– Po co go tu przyprowadziłeś? – zwróciłam się do byłego chłopaka z wyrzutem.
– Mówiłem ci, że przyprowadzę znajomego. Zgodziłaś się.
Wiem, że mi mówił, i wiem, że się zgodziłam. Wtedy nawet przez jedną setną sekundy nie przyszło mi do głowy, że ów przyjaciel to ten palant, którego skopałam.
– Wiem, ale... – ugryzłam się w język. – Jak długo go znasz?
Noah wzruszył ramionami i poprawił się na kanapie.
– Kilka miesięcy. Polubisz go, zobaczysz. Jest nieśmiały. To znaczy na początku, kiedy kogoś nie zna, ale to chyba przez pracę. Jest ochroniarzem i ma to we krwi.
Kiedy to mówił, był spięty, więc wzmiankę o tym, że nie sądzę, by jego kolega był nieśmiały (nie po tym, co się stało przed sklepem), zachowałam dla siebie.
– Jakoś wątpię w naszą dozgonną przyjaźń.
Noah nalał wina do dwóch kieliszków i podał mi jeden z nich. Upiłam spory łyk, a jego wyrazisty aromat rozpłynął się po moim języku.
– Co się z tobą dzieje? Nigdy nie oceniałaś nikogo, zanim go nie poznałaś – wypomniał mi, nachylając się ku mnie.
Zrobiło mi się głupio. Miałam dylemat. Po pierwsze, nie chciałam go obarczać tamtym zdarzeniem, a po drugie, nie chciałam być niesłusznie osądzana.
– Nadal tak jest. – Starałam się wybrnąć z sytuacji. – Po prostu on dziwnie się zachowuje.
Kiwnęłam głową w stronę komody. Mój rozmówca natychmiast spojrzał w tamtym kierunku.
Reszta tekstu w pełnej wersji pliu.