- W empik go
Nieświadoma. Koniec pewnej ery. Tom 3 - ebook
Nieświadoma. Koniec pewnej ery. Tom 3 - ebook
Ile energii potrzeba, aby pokonać potężnego boga zniszczenia, wie tylko Kiara i jej świta. Przed nami finałowa rozgrywka między dobrem a złem, w której stawką jest przyszłość Atlantydy i jej mieszkańców. Bohaterka wyrusza na poszukiwania swojej praprzodkini, Pii, stanowiącej ważne ogniwo w konflikcie z Sakhitem – najokrutniejszym i najpotężniejszym z bogów. W tej trudnej podróży towarzyszą jej tak uroczy, jak niepokorni bliźniacy Nick i Nate oraz tandem złożony z tropicielki Lidii i ojca Kiary, Thadeusa. Skrywane namiętności, wewnętrzne konflikty i dawne urazy szarpią jednością tej niedopasowanej grupy, która ma tylko jeden cel – pokonać zło wcielone w postaci atlantydzkiego boga. Jednak uwagę Kiary skutecznie odwraca nieziemsko przystojny tropiciel, na którego widok miękną kolana, a serce szaleje. Dziewczyna nie ma chwili wytchnienia w misji ratowania świata, a my wraz z nią. Zapraszamy na finał „Nieświadomej”!
Notatka o Autorce:
Patrycja Jaglińska – urodziła się w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jest szczęśliwą mężatką i matką trójki dzieci. Od najmłodszych lat interesowała się sportem. Jeszcze w szkole trenowała liczne dyscypliny sportowe, takie jak siatkówka czy biegi. Jej ogromną pasją jest ogrodnictwo. W swoim ogrodzie kolekcjonuje rzadkie okazy roślin z całego świata. Marzy, by zwiedzić najbardziej intrygujące i tajemnicze zakątki Ziemi. Jest nieuleczalną optymistką. Uwielbia pisać i czytać. Na półkach jej biblioteczki znajdują się setki przeczytanych przez nią książek. „Nieświadoma – koniec pewnej ery” to trzecia, a zarazem ostatnia część cyklu „Nieświadoma”. Obecnie pisarka pracuje nad spin-offem trylogii, który pomoże Czytelnikom lepiej zrozumieć niektórych bohaterów i wątki zawarte w jej książkach.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68322-01-9 |
Rozmiar pliku: | 853 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiara
Od chwili, w której wróciłam na Ziemię, by cieszyć się upragnioną wolnością, minął niespełna dzień. Jeden krótki pieprzony dzień. Przez ostatnie tygodnie wraz z przyjaciółmi walczyliśmy o to, aby pokonać najbardziej egoistycznego, narcystycznego, przepełnionego złem do szpiku kości człowieka, a raczej boga z – jak się okazało – mitycznej krainy Atlantydy. Sakhit – bo o nim mowa – za nic miał, ma i jak sądzę, będzie mieć nie tylko życie innych, które jest dla niego niczym więcej niż pyłem na wietrze, lecz także dobro własnej planety. Tysiące lat temu w chwili słabości i największego szału spowodowanego zdradą ukochanej Pii – również bogini – przelał cały ból i żal na krainę, z której pochodził, i na jego mieszkańców. Od tamtej pory wszystko na Atlantydzie zostało jakby zamrożone. Zwierzęta albo się pochowały, albo zasnęły, nikt do końca tego nie wie. Rośliny przestały kwitnąć i wydawać plony, ustał wiatr, niegdyś bystre rzeki zamieniły się w liche strumyczki, a ich Święte Drzewo, którego olbrzymie kwiaty przepełnione były cudowną esencją, przez tysiąclecia służącą jako pożywka dla magii, powoli wyczerpywało swą moc.
Sakhit był bezwzględnym i żądnym władzy tyranem nie tylko w swej rodzimej ojczyźnie, ale i tu, na Ziemi. Gdy zrozumiał, że został upokorzony przez wybrankę, która oddała serce tak prymitywnej istocie, jakim jest człowiek, oszalał. Palił wioski, zabijał i gwałcił, aż w końcu poprzysiągł, że niewiasta zrodzona z krwi Pii – nieważne, w którym pokoleniu – będzie ścigana po wsze czasy i odbędzie najgorszą z możliwych kar – darisas.
Niestety jedną z dziewcząt, które miały niechlubny zaszczyt być w tym gronie, byłam ja. Półboginka, w ciele której zamieszkała od wieków kumulowana mistyczna moc. A jej, tej siły, tej władzy właśnie pragnął najbardziej. Chciał się stać najpotężniejszą istotą w całym wszechświecie. I prawdę mówiąc (nie chwaląc się), dzięki mnie do tego nie doszło. Nie byłam w swoich działaniach odosobniona. U mojego boku stał najcudowniejszy i najbardziej przystojny mężczyzna świata, Nathaniel Pirce, który okazał się tropicielem z krainy bogów i w którym byłam szaleńczo zakochana. Naszym sprzymierzeńcem był również jego brat bliźniak, o którym oboje dowiedzieliśmy się całkiem niedawno i który posiadał boskie moce. Ich matka Lidia, też tropicielka, trzymała rodzeństwo w niewiedzy przez praktycznie całe ich bardzo, bardzo długie, bo kilkunastotysięczne, życie. Nie była złą ani zgorzkniałą kobietą, jak o niej myślałam przez dłuższy czas, ale zmuszona przez swego oprawcę i zarazem ojca chłopców, nie kogo innego jak tego zwyrodnialca Sakhita, postanowiła wybrać mniejsze zło. Tak więc, pod groźbą zabicia Nathaniela, milczała. Aiden, najlepszy przyjaciel mojego chłopaka, którego głównym atutem jest superinteligencja, i jego oblubienica Mira, przez którą został skazany na wygnanie na Ziemię za złamanie boskich praw, również znaleźli się w naszej ekipie.
Chociaż wszystko dobrze się skończyło, przerwaliśmy wspólnie destrukcyjne panowanie najgorszego i najbardziej znienawidzonego bóstwa, jakie kiedykolwiek istniało, i przywróciliśmy ich planecie możliwość dalszego rozwoju, ponieśliśmy bolesną stratę. Była żona Nathaniela i moja przyjaciółka zginęła na polu walki. Miała na imię Liv. Była tropicielką, najbardziej energiczną i postrzeloną osobą, jaką miałam okazję poznać. Jej dobroć i troska o innych były zaraźliwe. Nie znałam jej długo, ale czas spędzony razem wystarczył, bym ją pokochała jak własną siostrę. Zginęła, bo nie byliśmy dostatecznie przygotowani, bo Sakhit poił mnie naparem z alrauny, upośledzając zmysły i odbierając przez to zdrowy osąd, bo o wszystkim dowiedziałam się, dopiero gdy nasza walka właśnie się zaczynała. To i wiele innych czynników, mniej lub bardziej ważnych, sprawiło, że już nigdy nie zobaczę, jak jej rude, długie loki rozświetlają całą przestrzeń wokół, jak jej bystre oczy zwrócone są w moją stronę z karcącym wyrazem, a usta rozciągają się w szczerym uśmiechu.
Dzisiaj miał być piękny początek reszty naszego życia, mieliśmy się cieszyć zwykłymi rzeczami, które po prostu przytrafiają się każdemu człowiekowi. Chcieliśmy wspólnie kosztować każdy kolejny dzień, spacerować nocą pod rozgwieżdżonym niebem, dotykając bosymi stopami zroszonej trawy Toskanii, chcieliśmy odkrywać miejsca z pozoru banalne, ale takie, które mają w sobie duszę i magię przyciągania. Nie taką tajemną, mistyczną jak nasza, ale zwyczajną, ludzką, która potrafiłaby zaczarować nasze zmysły wzroku, smaku i węchu. Pragnęliśmy wygrzewać się w upalne dni na dzikich plażach Sardynii, bawić się do utraty tchu na Mardi Gras, ale tylko tym zapoczątkowanym w moim rodzinnym mieście – Nowym Orleanie. Chcieliśmy czerpać pełnymi garściami z koszyka dobroci Ziemi, zwiedzać, jeść, śmiać się i kochać.
Chcieliśmy w spokoju żyć życiem pełnym ciepła, miłości i harmonii, z rodziną i przyjaciółmi, gdy nagle na progu Ostoi pojawił się Sakhit – diabeł wcielony. Z kajdankami na rękach i ironicznym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy, w eskorcie Lidii stojącej tuż za nim.
– Co to ma być? – spytał Nathaniel matkę. Dzięki swojej przeszłości, temu, kim był i jak żył, wiedział, że coś jest nie tak.
Staliśmy na przedostatnim stopniu schodów i wpatrywaliśmy się tępo w jej twarz.
– Mamy problem – odpowiedziała. – W zasadzie dwa. Szukaliśmy Pii w naszym świecie przez kilka tygodni. Nikt ani nic nie było w stanie jej znaleźć.
– A to dlaczego? – wtrącił Sakhit, szczerząc się, jakby był niespełna rozumu, i natychmiast dostał po głowie.
– Zamknij się! – syknęła Lidia. – Tak jak mówiłam, nie ma jej tam.
Zaskoczona chwyciłam się barierki.
– A gdzie niby jest?
Zanim zdążyłam zapytać, zrobili to bliźniacy.
– Na Ziemi. Tyle udało nam się z niego wyciągnąć.
Nie spodziewałam się, że sprawy potoczą się w tym kierunku.
– Wyczułbym ją, gdyby tu była. – Nathaniel zacisnął dłonie w pięści i zszedł stopień niżej.
Położyłam dłoń na jego piersi, skutecznie go zatrzymując. Nie potrzebowaliśmy bójki, a informacji. Udzielił nam jej jego ojciec, uderzając o siebie kajdankami z tincorunu¹.
– Zaraz. Powiedziałaś, że szukaliście jej wiele tygodni. Jak to możliwe? Jesteśmy tu dopiero od wczoraj. – Zmarszczyłam brwi, wracając myślami do jej wcześniejszej wypowiedzi.
– No i tu mamy drugi problem. Wiecie, że jest pięć żywiołów. W naszej krainie każdy żywioł występuje w postaci osoby. Agnar, Dyderus, Vagnar i Magnus. Piątym był Sakhit. Wysysając z niego moce, przejęłaś te siły. Bez ciebie nasza planeta wariuje. Znikają rzeczy, przeskakuje czas. By wszystko było jak dawniej, musisz wrócić. Na stałe.
Spojrzałam na tatę, któremu zaczynała trząść się broda, na Aidena, który opuścił zrezygnowany broń, na Nicklausa i wreszcie na miłość mojego życia, który obejmując mnie mocno, kręcił z niedowierzaniem głową. Przecież dopiero tam byłam. Nie zdążyłam nawet nacieszyć się wolnością, a już zostałam kolejny raz postawiona pod ścianą. Wtedy to nasz wróg zakomunikował tubalnym głosem:
– Niespodzianka!
Gdy byliśmy już pewni, że uwolniliśmy się spod złowieszczych macek, którymi nas otaczał, wparował bez zapowiedzi, oznajmiając, że ma dla nas niespodziankę. Nie pudełko w lśniącym papierze, przepasane kolorową wstążką, nie butelkę chardonnay czy skarpetki tyle razy znajdowane w święta pod choinką, ale niespodziankę pod tytułem „cios w plecy”. Ku naszemu zdziwieniu okazało się, że jego była oblubienica, narzeczona czy dziewczyna – jak zwał, tak zwał – Pia, która jest moją, nie wiem ile razy, praprababką, nie siedzi zamknięta w lochu, jak do tej pory myśleliśmy, tylko przebywa tu, na Ziemi, i jedynie Sakhit wie, gdzie dokładnie. Ot co. Po prostu boki zrywać.
Gdyby tego było mało, ich świat znowu się wali i tym razem jest to moja wina, gdyż przejmując jego moce, przejęłam również możność bycia naczyniem dla jednego z żywiołów. Przestrzeni. Sądziłam, że ożywiając ich planetę, pozbyłam się całej energii zaczerpniętej od niego i jego dzieci. Myliłam się. Teraz, jak o tym pomyślę, ma to sens. Naczelni nie byli ludźmi, ale istotami, które od początku stworzenia strzegły najważniejszych sił rządzących wszechświatem. Oni byli zawsze stali, namacalni, jak stałe są ziemia, ogień, woda i powietrze. Pierwsze trzy żywioły jesteśmy w stanie dotknąć, chociaż czasami ponosimy konsekwencje tego czynu, jak w przypadku płomieni. Czwarty można poczuć na skórze, zobaczyć w koronach drzew czy rozwianych włosach ukochanej. Brakowało im ostatniego naczynia, które łączyłoby po trochu cząstkę każdego z nich, ale nie byłoby żadnym z nich. Kogoś, kto zawładnąłby przestrzenią, w której znajduje się wszystko inne. Kogoś zmiennego, lekkiego i subtelnego. Jak ja czy Sakhit, który niewątpliwie kiedyś te cechy posiadał. Teraz waliło się wszystko, a ja kolejny raz stałam w epicentrum tego zdarzenia.
– Ja ci dam niespodziankę! Ty, ty, patafianie jeden. – Zacisnęłam pięści i ruszyłam w kierunku Sakhita, mijając po drodze Nathaniela, Aidena i Mirę, którzy stali u podstawy schodów. Dziewczyna próbowała chwycić mnie za rękę, ale moja szybka reakcja spowodowała, że jedynie delikatnie musnęła mnie palcami po nadgarstku. Moje bose stopy przy każdym stąpnięciu odczuwały nie tylko chłód posadzki, lecz także jej nierówną fakturę.
– Kiara! – krzyknął błagalnie mój ojciec głosem pełnym przerażenia.
Chciał mnie powstrzymać. Trudno mu się dziwić. Wiedział o Sakhicie tyle, ile usłyszał ode mnie i Nate’a, i ta wiedza w zupełności wystarczyła, by czuć przed nim strach. Nie było go jednak z nami na Atlantis, gdzie mógł zobaczyć, do czego jestem zdolna. Nie miał pojęcia, ile teraz potrafię ani jakie drzemią we mnie pokłady energii. Jak moje moce eksplodowały, ratując setki istnień od powolnego i nieuniknionego zgonu, który nastąpiłby prędzej czy później. Może i byłam naiwna, ale wierzyłam w samą siebie i w siłę, którą teraz posiadałam.
– Nie martw się, tato, nic mi nie będzie. Chcę jedynie porozmawiać z tą szumowiną. – Uniosłam pocieszająco dłoń w kierunku ojca. I chociaż ciśnienie krwi, które czułam na skroniach i za uszami, powodowało, że cała płonęłam, nie dałam tego po sobie poznać. Byłam zła na Lidię, że go tu ściągnęła, chociaż wiedziałam, że na pewno miała ku temu bardzo ważny powód, inaczej nie odważyłaby się na taki krok. Mimo to miałam ochotę na nią nawrzeszczeć. Domyślałam się, że bez jego pomocy prawdopodobnie nie odszukamy Pii, ale nie mogłam znieść myśli, że on tu jest. Na mojej planecie. Wśród moich przyjaciół. W miejscu, które nie potrzebuje takich kanalii jak on. Bez jego obecności i tak nie działo się zbyt dobrze. Zatrzymując się niespełna metr od swojego wroga, nabrałam powietrza w płuca, aż poczułam przyjemne rozpieranie klatki piersiowej. Musiałam się jakoś wziąć w garść i mimo że bardzo, ale to bardzo marzyłam w tej chwili, by ponownie kopnąć go w jaja, całą sobą starałam się wyrzucić tę myśl z głowy. Przynajmniej na razie.
– Gdzie ona jest, dupku?!
Uśmiech, którym mnie obdarzył, sprawił, że jego oczy zapłonęły złowieszczo, ale i wyzywająco. Cała kipiałam ze złości. Zrobiłam krok do przodu i splotłam ręce na piersiach. Czekałam cierpliwie, aż coś odpowie. Trwało to kilka sekund. Mierzyliśmy się na spojrzenia do czasu, aż bezczelnie zignorował moją osobę, wychylając się lekko w lewo i skupiając uwagę na bliźniakach. W ułamku sekundy zauważyła to ich matka, której palce mocniej zacisnęły się na jego ramieniu. Przez chwilę wydawało mi się, że sięga po nóż wetknięty w pochwę przypiętą do paska spodni, ale nie jestem pewna, czy tak rzeczywiście było. Była szybka i zwinna, więc niektóre jej ruchy po prostu mi umykały, będąc jedynie mglistym śladem w przestrzeni. Nawiasem mówiąc, dopiero teraz zobaczyłam, co ma na sobie, i szczerze powiedziawszy, byłam zaskoczona. Nienaganny wygląd i fryzura upięta w ciasny kok były jej znakiem rozpoznawczym. Teraz wyglądała, jakby nie spała od wielu dni, szare sińce pod oczami, rozczochrane włosy związane niedbale wysoko w kucyk, z którego kilka kosmyków sądzi, że jest na gigancie, i ubrania bardziej przypominające styl Liv niż jej własny. Ciemne i obcisłe, acz wygodne, przystosowane do walki wdzianko sprawiało, że wyglądała jak Lara Croft, po której przetoczył się walec. Zmartwiona zmrużyłam powieki, próbując uchwycić jej spojrzenie. Nie udało się. Jej oczy prześlizgiwały się po twarzach zgromadzonych za mną.
– Tęskniliście za tatusiem, zdrajcy? – beztroski głos Sakhita poniósł się echem po pomieszczeniu, docierając powoli do uszu Nathaniela i Nicklausa.
Zanim zdążyłam mrugnąć, ich matka silnym kopnięciem pod kolano sprowadziła go do parteru. Ja na jego miejscu czułabym się upokorzona, on natomiast wyglądał na kogoś, do kogo nie docierało, w jakiej sytuacji się znalazł, albo na kogoś, kto doskonale to wie, ale nic sobie z tego nie robi. Był szaleńcem, a przynajmniej na takiego pozował. Zmrużyłam powieki i zaczęłam mu się przyglądać. Chciałam w jakiś sposób dotrzeć do jego myśli, przekonać się, czy ma w zanadrzu jakiś plan, czy coś kombinuje. Niestety nadaremno starałam się wyczytać coś z rysów jego twarzy, ze sposobu, w jaki jego krzywy uśmieszek sprawiał, że wyglądał groźniej, a nawet z wielkich srebrnych oczu, w których odbijało się światło lamp. I mimo że nadal był dla mnie jak zamknięta księga, idea, która właśnie zaczynała powoli kiełkować w mojej głowie, krzyczała na całe gardło „coś tu jest nie tak”.
Nick zaklął pod nosem, po czym pospiesznie opuścił salon, kierując się w stronę siłowni. Lustrowałam zmartwione oblicza bliskich, którzy odprowadzili chłopaka wzrokiem. W tej chwili cała nasza gromadka dziwolągów wyglądała, jakbyśmy mieli maski odbite na ksero. Te same skwaszone miny, ta sama pustka w oczach i wzrok niewidomego, który patrzy, ale nic nie widzi, i wreszcie napięta sylwetka gotowa do ataku niczym w pełni skupiona pantera. Jedyna osoba, która powinna czuć się niepewnie, być wystraszona i zdezorientowana, przewrotnie bawiła się w najlepsze.
– Jak jasna cholera – odpowiedział Nathaniel, który zaczął zbliżać się długimi krokami w naszym kierunku.
Był szczupły i wysoki, ale dostatecznie umięśniony, by każdy, kto stanie mu na drodze, wiedział, że zaczepianie go to w pewien sposób podpisanie na siebie wyroku śmierci. Jego sprężyste ciało było stworzone do walki, dobrze rozwinięte zmysły tropiciela pomagały w analizie sytuacji, a zniewalający wygląd, no cóż, to był dodatek, który cieszył moje oczy. Po drodze sięgnął po dzban z epoki wiktoriańskiej, stojący na małym stoliku obok kanapy. Wyglądał, jakby zaraz miał kogoś nim uśmiercić. Poruszał się jak drapieżnik: z gracją i zdecydowaniem. Będąc niecałe pół metra ode mnie, uniósł przedmiot i zamachnął się w stronę swojego ojca.
Wiedziałam, że to, co chciał zrobić, było złe, że potrzebujemy Sakhita bardziej niż kiedykolwiek, jeżeli chcemy odzyskać Pię, dlatego powinnam jakoś zareagować, złapać go za rękę, nie wiem, może zastąpić mu drogę, a zamiast tego odruchowo się odsunęłam. Gdy stanął tuż przy mnie, trzymając w dość niepewnym chwycie dopiero co przechwycony przedmiot, ciarki przeszły mi po plecach. Dopiero teraz zauważyłam, że nie był sobą, a przynajmniej nie tą osobą, którą znałam. Żółte jak słoneczniki tęczówki wyglądały jak oczy wyraka². Jego ramiona spięte do granic możliwości zdawały się drżeć, a rozchylone nozdrza falowały pod wpływem wydychanego powietrza. Dźwięki, które z siebie wydobywał, nie były zwykłymi słowami, ale ostrzeżeniem dzikiego zwierzęcia szykującego się do ataku.
– Gdzie jest Pia?! – wrzasnął. – Czemu z nami pogrywasz?!
W odpowiedzi dostał jedynie kpiący śmiech Sakhita, który doskonale wiedział, jak wyprowadzić syna z równowagi. Lidia, która zdawała sobie sprawę, że takie zachowanie do niczego dobrego nie prowadzi, a jedynie może destrukcyjnie wpłynąć na Nathaniela, chciała go uspokoić. Wyciągając ku niemu rękę, szepnęła coś tak cicho, że tylko wprawione ucho tropiciela mogło to wychwycić. Niestety w żaden sposób nie była w stanie wpłynąć na jego decyzję, którą podjął zapewne w chwili, w której ujrzał tych dwoje na progu Ostoi. Przeskakiwałam spojrzeniem to na nią, to na Nate’a, który wyglądał w tym momencie jak skrzyżowanie wampira i wilkołaka, i nie wiedziałam, co zrobić, aby załagodzić całą sytuację. Z jednej strony chciałam, aby go uderzył, ba, nawet pobił, pokiereszował go tak, jak na to zasługiwał. Mnie samej również takie pragnienie chodziło po głowie. Z drugiej patrzyłam na kobietę, na jego matkę, która obawiała się, że dojdzie do najgorszego i syn stanie się taki jak ojciec. Zgorzkniały, szukający zemsty, władczy i nieustępliwy. Do tego nie mogłam dopuścić, choćby nie wiem co. Choćby miał się do mnie nie odzywać przez kilka kolejnych dni, a nawet miesięcy, nie godziłam się na to, aby stał się nim. Tyranem, którym sam gardził. Wiem, że myśląc w ten sposób, stawałam się hipokrytką, bo sama łamałam mu kończyny i czerpałam z tego satysfakcję, ale to były inne czasy, jeżeli można powiedzieć tak o czymś, co wydarzyło się naprawdę kilka dni temu. To była właśnie ta sytuacja, która ukazała moje najgorsze oblicze. Śmierć Liv była moim zapalnikiem, a Nathaniel i Nicklaus przyszli mi wtedy na ratunek i skutecznie ugasili złowrogą iskrę, która próbowała wzniecić niszczycielski pożar. Dziś ja musiałam zapanować nad ognikami tlącymi się w umyśle mojego chłopaka.
– Nate – szepnęłam, chwytając go delikatnie za ramię. Chciałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale mój głos trafiał w niewidzialną barierę, którą się otoczył. – Nate, uspokój się! – zawołałam, ale postanowił już przejść na ciemną stronę mocy. Podobnie jak w popularnej grze blokada maszyny losującej zostaje zwolniona, tak i w tej chwili dostrzegłam, jak jego ręka wraz z drogocennym przedmiotem lada moment sięgnie twarzy Sakhita. – Nathaniel! – krzyknęłam głośniej, siłą woli unieruchamiając jego kończynę, która zawisła w powietrzu. Zaklęta w czasie i przestrzeni spowodowała, że resztą jego nadal funkcjonującego ciała targnął wstrząs.
– Co robisz?! – wrzasnął, mrużąc złowieszczo oczy. – On nie zasługuje na litość.
Wydawało mi się, że miał ochotę splunąć. Ściszyłam głos do minimum. Musiałam przecież załagodzić jakoś tę sytuację, nie byłam tylko pewna, czy istnieje jeszcze na to jakaś szansa.
– Nie lituję się nad nim, próbuję ocalić cieb… – zamknęłam pospiesznie usta, niechętna prowadzić dalszą dyskusję w tak dużym gronie.
Niestety Sakhit momentalnie pochwycił tę myśl, zwracając moje słowa przeciwko mnie.
– O proszę, nasza ptaszyna nie chce, aby jej słodki chłopaczek stał się takim samym dupkiem jak jego tatuś. Doprawdy, to słodkie. Powiem ci coś w tajemnicy. Jeżeli jeszcze tego nie zauważyłaś, on już taki jest.
– Zamknij się! Nikt cię nie pytał o zdanie! – Rozzłoszczona Lidia kolejny raz zdzieliła swojego więźnia, tym razem w potylicę.
Ten mimowolnie opuścił głowę. Kruczoczarne włosy z kilkoma czerwonymi pasemkami rozsypały się wokół jego twarzy, tworząc diaboliczną woalkę, spod której nadal było widać uśmieszek godny łotra. Nie mogliśmy pozwolić, by rządziły nami emocje, by z nas kpił. Raz dałam się ponieść i zatraciłam na chwilę swoje „ja”, swoje wartości. Drugi raz nie popełnię tego błędu.
– Lidia, wiesz, gdzie jest cela? – zwróciłam się bezpośrednio do kobiety, ignorując szarpiącego się Nathaniela, który próbował za wszelką cenę uwolnić się spod władzy mojej magii. Jej ledwo zauważalne skinienie głową pozwoliło mi kontynuować: – Proszę cię, zaprowadź tam naszego honorowego gościa. Niech zazna tego, czego odmawiał innym.
– Straszysz mnie, maleńka? Ja niczego się nie boję. – Słowa Sakhita, który właśnie został przez Lidię szarpnięty za ramię, by mógł podnieść się z kolan, wydawały się być zwykłym kłamstwem przerażonego człowieka.
Niestety zapewne celowy dobór słów kolejny raz wyprowadził mojego chłopaka z równowagi.
– Nie mów do niej maleńka! – Upomnienie ze strony Nathaniela spowodowało, że zerknęłam na niego ukradkiem. Nawet teraz, kiedy był na mnie niezaprzeczalnie wściekły, nie byłam mu obojętna. Zdrobnienie użyte przez jego ojca wywołało w nim furię.
Zastąpiłam mu drogę, by wolną ręką nie mógł dosięgnąć swojego ojca. Cela, o której wspomniałam, była całkowicie odmienna od tej, w której wcześniej przebywał Nate. Ta nasza była jasna i przestronna, z dwóch stron przeszklona pancerną szybą z małym, aczkolwiek wygodnym, łóżkiem, niewielką łazienką i stołem na środku, przy którym można było zjeść posiłek. Odpowiedniej wielkości okienko pozwalało na dostarczanie ubrań, pożywienia i innych niezbędnych rzeczy. Wszystko, czego nie miał Nathaniel, będąc więzionym w krypcie. Na samo wspomnienie tego, co przeżył mój chłopak, zachciało mi się wyć. Machnięciem dłoni odblokowałam jego rękę z letargu, w którym się znajdowała. Z głośnym hukiem upuścił dzban na posadzkę i zaczął masować obolałą kończynę.
– Jak się nie uspokoisz, zablokuję cię całego – upomniałam, dźgając go palcem w pierś. Ciekawe, czy już mnie nienawidził, czy był na mnie tylko zły o to, że nie dałam mu możliwości spełnienia fantazji, którą bez dwóch zdań było obicie mordy jego ojca.
– Rób, co chcesz. Mam to gdzieś. – Z tymi jadowitymi słowami odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku schodów, obok których nadal stali Aiden i Mira. Nie wyglądali na poruszonych całą sytuacją, a raczej na skupionych i logicznie oceniających zagrożenie. Trzymając kusze w rękach, dokładnie analizowali każdy ruch naszego jeńca, co dało się wyczytać z ich poważnych min.
– I proszę, drugi brat nie wytrzymał presji i zwiał, gdzie pieprz rośnie.
– Sakhit. Jesteś debilem – rzuciłam, kiedy obok mnie przechodził. Krocząca za nim Lidia nadal unikała mojego wzroku. Nie mogłam tego znieść. Chwyciłam ją za łokieć i przyciągnęłam lekko do siebie. – Cieszę się, że cię widzę. – Wtuliłam się w kobietę, szepcząc słowa otuchy: – Będzie dobrze. Znajdziemy jakieś rozwiązanie. – Jej blady uśmiech nie sięgał oczu. Przez sekundę miałam wrażenie, że jest w środku bardziej pusta niż naczynie, które właśnie zakończyło żywot tuż pod moimi stopami.
Skinęła lekko głową i nie zaszczycając mnie więcej swoją obecnością, ruszyła szybko za więźniem. To było smutne patrzeć na jej przygaszoną twarz. Sądzę, że potrzebowała naszego wsparcia bardziej niż kiedykolwiek. To ona przeżyła najwięcej z nas. Od setek lat umierała w środku, raz po raz przeżywając katusze, gdyż zagrożone było życie jej dzieci. To ona nosiła brzemię, nie mogąc wyjawić Nathanielowi prawdy o jego bracie, to ona musiała uśmiechać się i być posłuszna osobie, która zadała jej tyle bólu i cierpienia. Bycie matką to nie tylko ogromna radość, ale i wieczna troska o potomstwo. Jej troska setki, a nawet tysiące razy wystawiana była na próbę, musiała wybierać między tym, co dobre, a tym, co dobre dla jej dzieci. Dlatego też wiele razy kroczyła złą drogą, która była wybrukowana dobrymi chęciami. Robiła i mówiła rzeczy, które zapewne w normalnych okolicznościach nie przeszłyby jej przez myśl. Niestety zarówno na Ziemi, jak i w ich krainie życie to po prostu życie. Trzeba walczyć o to, by było takie, jak tego chcemy, jakie sobie wymarzyliśmy. Nie wszystko zapisane jest na kartach złotym atramentem. Zdarzają się kleksy, które potrafią zapaskudzić całą stronę. Jej „kleksem” był Sakhit. Została przez niego zgwałcona, czego następstwem była ciąża i dwaj cudowni synowie. Groził śmiercią każdemu z nich, wygnał ją, rozłączył na wiele lat z Nicklausem, manipulował nią. Udawał dobrego ojca tylko wtedy, gdy czegoś od nich chciał. A zawsze chciał jednego. Władzy. Nie potrafiłam wyobrazić sobie, co musiała czuć przez te wszystkie lata.
Bardziej nie dało się zrujnować tego dnia, ale pragnęłam pozbyć się złych myśli. Humoru i tak nie miałam okazji odzyskać, ale przynajmniej nie chciałam bardziej się dołować. Przeczesując rękoma włosy, kucnęłam nad roztrzaskanym wazonem i zaczęłam zbierać jego kawałki z podłogi.
– Daj, córciu, pomogę ci. – Nawet nie zauważyłam, kiedy podszedł do mnie Thadeus i klęknął na jednym kolanie. Czułam się sfrustrowana przez brak pomysłu na polepszenie naszej sytuacji.
– Nie trzeba. Dam sobie radę. – Zaczęłam układać rozbite części na ręce. Im więcej dokładałam, tym bardziej niestabilna była moja konstrukcja i ciągle zlatywała na podłogę. Z głośnym westchnieniem ponowiłam czynność jeszcze raz i jeszcze raz. Efekt ciągle był ten sam. – Przyniosę jakiś pojemnik, bo w ten sposób nigdy tego nie zbierzemy – zaproponowałam.
W momencie, w którym wstawałam, tata chwycił mnie za łokieć, delikatnie sprowadzając do parteru.
– Wspólnie coś wymyślimy. Nie martw się. Nie pozwolę, by moja jedyna córka była nieszczęśliwa i zamieszkała na jakiejś obcej planecie tylko dlatego, że ktoś jej każe. – Zimne palce ojca pogłaskały mój rozpalony policzek. – Kocham cię i będę o ciebie walczył tak samo jak twoi przyjaciele.
– Też cię kocham, tato. – Uśmiechnęłam się do niego, nakrywając jego dłoń swoją.
Thadeus sądził, że martwię się o to, iż będę zmuszona wrócić na Atlantydę. Martwiłam się, ale to było nic w porównaniu z obawami dotyczącymi rodziny Nathaniela. Wycierpieli tak wiele, tak wiele musieli poświęcić, by móc się odnaleźć, by wreszcie być razem. To, że Sakhit dalej ukradkiem wkradał się w ich życie, było tragedią samą w sobie. Poczułam, jak do oczu napływają mi łzy. Nie chciałam okazywać słabości, nie przy nim. Wolałam, gdy myślał, że jestem silna.
– Wiem, kochanie. Idź do Nathaniela i zobacz, czy wszystko z nim w porządku. Posprzątam ten bałagan.
Ucałowałam go w policzek, dziękując. Tego właśnie teraz potrzebowałam. Bliskości Nate’a.
– Jesteś najlepszy. – Uśmiechnęłam się, wstając na równe nogi.
– Nigdy w to nie wątp. A teraz zmykaj do swojego chłopaka, zanim zmienię zdanie. – Jego ciepłe spojrzenie zawsze dodawało mi otuchy. Puściłam mu oczko i ruszyłam w stronę schodów.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że nie ma nigdzie Aidena i Miry, którzy zapewne poszli za Lidią jako eskorta. Przeskakując po dwa stopnie, chciałam znaleźć się jak najszybciej u boku Nathaniela i sprawdzić, jak się czuje. Nie wyobrażam sobie, jakie to musiało być dla niego trudne: zobaczyć swojego ojca po tym wszystkim, co mu zrobił. Torturował go dniami i nocami tylko dlatego, że miał taki kaprys. Był zły za to, że ten zaufał Pii. Na Ziemi jest na takie zachowanie jedno określenie – patologia.
– Dokąd tak pędzisz? – Tuż przed moim nosem, w połowie schodów, nie wiadomo skąd wyrósł Nathaniel. W pierwszej chwili przestraszyłam się i zaskoczona straciłam równowagę, odchylając tułów do tyłu. W ostatnim momencie chłopak złapał mnie w pasie, zanim z hukiem sturlałam się na sam dół.
– O matko. Skąd się tu wziąłeś? – Drżącą ręką chwyciłam się za pierś, zaczerpując spazmatycznie powietrza.
– Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Szedłem właśnie z tobą porozmawiać. – Trzymając nadal dłoń na moim biodrze, Pirce uśmiechnął się leniwie, zaciskając coraz mocniej palce.
– I postanowiłeś przy okazji doprowadzić mnie do zawału? A jakbym użyła na tobie swoich mocy? Nie rób tak więcej, proszę.
– Jeszcze raz przepraszam. Przeanalizowałem swoje zachowanie i doszedłem do wniosku, że już nigdy więcej nie chcę, abyś oglądała mnie takiego. Zrobiło mi się wstyd. Nie jestem taki, przecież wiesz. – Kiwnęłam twierdząco głową. – Pozuję na twardziela, ale sytuacja z Sakhitem mnie wykańcza. Potrzebuję ciebie i twojego wsparcia. Chciałem ci jak najszybciej o tym powiedzieć. Włączyłem prędkość Clarka Kenta i…
Wybałuszyłam oczy ze zdziwienia.
– Chwila, chwila. Wiesz, kto to jest Clark Kent? Ale jak? Ale skąd? – Zaśmiałam się.
– Moja mała, naiwna bogini. A co ty myślałaś, że od setek lat nic innego nie robię, tylko cię szukam? – Jego udawana urażona mina była przekomiczna. Nie można było się nie uśmiechnąć. Nawet nie przeszkadzało mi to, że nazwał mnie naiwną.
– Tak właśnie myślałam. Miałeś do wykonania zadanie, a kiedyś mi powiedziałeś, że zawsze skrupulatnie podchodzisz do misji. Tak więc moje pytanie brzmi: kiedy miałeś czas na oglądanie telewizji? Czyżbyś się najzwyczajniej w świecie obijał? – zażartowałam.
– Nic z tych rzeczy. Dla dobrego funkcjonowania wszechświata potrzebna jest równowaga. Czy to w przyrodzie, czy w życiu. Ja postawiłem na relaks przed ekranem.
– Ale Superman? Proszę cię. Nie było innych rozrywek na twojej drodze? – Przekrzywiając głowę w bok, uniosłam pytająco brew.
– Maleńka, ale ja właśnie z tego tasiemca czerpałem najlepsze inspiracje. To było jak samodoskonalenie się, nie wstając nawet z kanapy.
Oboje po tych słowach wybuchliśmy śmiechem. Przez te kilka minut rozmowy poczułam, że razem przetrwamy wszystko, że niegroźne nam przeciwności losu ani toksyczni ludzie i nieludzie stojący nam na drodze.
– Kocham cię, Clark, i zawsze będę cię wspierać. – Stanęłam na palcach i pocałowałam go w policzek.
– A ja kocham ciebie, Lois Lane.
Nasz pocałunek był nie tylko zwyczajnym dotknięciem ust dwojga kochanków, ale obietnicą, że w tym całym szaleństwie nie zatracimy radości z drobnych rzeczy, że po ciężkim i wyczerpującym dniu usiądziemy naprzeciwko siebie i będziemy cieszyć się chwilą, w której jesteśmy razem.
------------------------------------------------------------------------
¹ Tincorun – materiał z krainy bogów, opisywany w poprzednich tomach.
² Wyrak – ssak naczelny, cechujący się bardzo dużymi oczami nieproporcjonalnymi do głowy.ODCIENIE CZERWIENI
Kiara
– Wiesz, gdzie jest Thadeus? Podobno chciał ze mną porozmawiać – dźwięczny głos Miry wyrwał mnie z zamyślenia, gdy szłam w kierunku siłowni sprawdzić, jak się czuje Nick.
Od czasu, gdy się tam udał, minęło kilka godzin i nikt nie miał odwagi przeszkadzać mu w jego samotni. Nathaniel stwierdził, że nie zna brata na tyle dobrze, aby podnieść go na duchu, bo to, co powie, może jedynie zaszkodzić. Lidia, po długich namowach, została przez nas oddelegowana do jednego z pokoi. Sakhita w naszym małym więzieniu (chociaż nie wiem, po co, bo to miejsce, z którego nie da się uciec) pilnował Aiden, a sama miała za zadanie wziąć długą i relaksującą kąpiel. Długo się wzbraniała. Jej zdaniem w obecnej sytuacji odpoczynek nie należał do priorytetów. Dziwnym trafem to właśnie mój tato zdołał ją przekonać i prawdę powiedziawszy, nie zajęło mu to zbyt dużo czasu. Nie wiem, jak mu się to udało, ale najważniejsze, że dopiął swego. Tak więc on i moja rozmówczyni najwyraźniej mieli coś do obgadania. Eliminując każdego członka naszej małej bandy, zostałam jedynie ja, która nie miała żadnej wymówki. Nie byłam pewna, czy coś wskóram, ale byłam zdeterminowana i pełna dobrych myśli.
– Jest w kuchni. Jak zwykle coś pichci. – Wskazałam ręką pomieszczenie po swojej prawej.
– Dzięki.
– Hej, Mira! – zawołałam za dziewczyną, która przemknęła obok mnie jak błyskawica. – A ty jak się czujesz? No wiesz, dopiero co cieszyłaś się światem bez tego typka na dole, a tu kolejny raz jesteś zmuszona przebywać w jego towarzystwie.
– Ujmę to tak. Nie jest to najlepszy dzień w moim życiu, ale nie jest też najgorszy. Dopóki jest zamknięty i pozbawiony mocy, nawet się cieszę, że będziemy mieli go na oku. Szkoda mi tylko chłopaków. Wiem, że nie radzą sobie w tych okolicznościach. I tak jak Nathaniel ma ciebie, tak Nicklaus nie ma nikogo. – Słysząc ostatnie zdanie, ni stąd, ni zowąd w moim gardle pojawiła się gula. Potrzebowałam dłuższej chwili, aby ją przełknąć.
– Właśnie do niego idę. Postaram się jakoś go pocieszyć. Chociaż teraz nie jestem przekonana, czy to dobry pomysł. – Kolejny raz przełknęłam ślinę, strzelając kostkami w palcach. – Ale jeżeli ty będziesz potrzebowała rozmowy, wiesz, gdzie mnie szukać.
Zwątpienie, które właśnie zaczęło kiełkować w moim umyśle, wbijając mi boleśnie szpilę, sprawiło, że miałam ochotę zawrócić. Co ja sobie myślałam? Mira miała rację. Łatwo było mi sprawić, by Nate chociaż na chwilę zapomniał o troskach, by się uśmiechnął. Kochamy się i to jest dla nas deską ratunku. Oprócz goryczy i smutku otacza nas nasze światło. Nick nie ma nikogo. Zrobiło mi się tak smutno, że poczułam w kącikach oczu łzy. W pomieszczeniu obok coś huknęło, przywołując mnie do rzeczywistości. Miałam tylko nadzieję, że to nie naczynie z gulaszem, spaghetti czy innymi smakołykami i że to coś nie wylądowało na podłodze. Przez wydarzenia ostatnich kilku godzin zrobiłam się głodna.
– Nie sądzę, aby to było konieczne, ale dziękuję za troskę. I nie martw się. Nicklaus cię lubi. Sądzę, że sam twój widok sprawi, że zapomni o ojcu. A teraz wybacz, lecę na ratunek. Nasz kuchcik najwyraźniej nie radzi sobie – powiedziawszy to, skinęła głową i zniknęła we wnęce prowadzącej z jadalni do kuchni. – Panie Thadeusu, cóż to się stało? – Usłyszałam w tle.
– Sama widzisz, wszystko leci mi z rąk. Coś mi się wydaje, że będziemy jedli kanapki z masłem orzechowym.
Uśmiechnęłam się pod nosem, wytarłam rękawem zabłąkaną łzę, która ześlizgiwała się po policzku, i nabierając w płuca powietrza, ruszyłam do siłowni. Zazwyczaj gdy miałam treningi z Aidenem, pełna ekscytacji wpadałam tam jak burza, głodna wiedzy, którą chłonęłam jak gąbka. Dziś schodziłam powoli, stopień po stopniu, niepewna, co zastanę w środku. Już w połowie drogi doszły mnie typowe dla tego miejsca dźwięki. Stęknięcia i sapnięcia wydawane w miarowych odstępach oraz charakterystyczny odgłos uderzeń w worek treningowy. Zanim na dobre stanęłam oko w oko z bratem swojego chłopaka, chciałam naprędce przeanalizować kilka możliwych scenariuszy naszej rozmowy. Jak na złość miałam kompletną pustkę w głowie. Dobra. Raz kozie śmierć.
Wypełniłam płuca tlenem i postanowiłam, że idę na żywioł. Wychylając się zza winkla, dostrzegłam, jak moja przyszła ofiara w pocie czoła wyrzuca swoje złości, boksując niczym rasowy zawodnik.
– Cześć – powiedziałam niepewnie i zrobiłam dwa kroki w przód.
Widząc, że wpółnagi Nick nie zwraca na mnie uwagi i dalej z pełną pasją uderza gołymi pięściami w przyrząd do ćwiczeń, z którym byłam dobrze zaznajomiona, poczułam lęk. Był rozdrażniony. Powiedziałby to każdy stojący właśnie na moim miejscu. Mięśnie na jego ramionach pracowały na najwyższych obrotach, a ich zarys uwidaczniał się po każdym szybkim i mocnym uderzeniu. Spojrzałam w bok w stronę klatki schodowej, zastanawiając się, co właściwie tu robię. Czułam się niewłaściwą osobą w całkowicie niewłaściwym miejscu. Gdy już miałam zrezygnować, usłyszałam kilka głośnych przekleństw. Ponownie odwróciłam twarz w kierunku Nicklausa. Po jego policzkach strumieniami płynęły łzy. Chłopak co jakiś czas wycierał je wierzchem rękawicy, ale uparcie płynęły dalej.
– Możemy porozmawiać? – powiedziałam nieco głośniej, chrząkając. Niestety między nami nadal nie działało jakieś łącze, które skutecznie blokowało dobrą komunikację.
Spróbowałam nieco inaczej. Obok mnie stało krzesło, a na nim leżały rękawice, które miałam na sobie podczas jednego z ostatnich treningów. Gdy Nick wyżywał się na worku, założyłam je, nie do końca zapinając, tak jak powinno się to robić. Ale nie o to przecież chodziło. Nie zamierzałam z nim walczyć, liczył się efekt wizualny. Zdjęłam trampki i na bosaka weszłam na ogromną matę. Z początku zaskoczył mnie jej chłód, ale szybko do tego przywykłam. Kilka kroków dalej stanęłam naprzeciwko Nicklausa i oddzielającego nas worka, który bujał się jak dzwon w jedną i drugą stronę. Chłopak był tak skupiony, że nawet nie zauważył mojej obecności. W chwili, w której przedmiot był bliżej mnie niż jego, chwyciłam go oburącz, z nadzieją, że skutecznie go unieruchomię. Aiden robił tak wiele razy, gdy chciał wytknąć mi jakiś błąd. Nie spodziewałam się jednak siły, która wprowadziła go w ruch, i zamiast zrealizować swój plan, odepchnięta, upadłam na tyłek. Na dodatek w międzyczasie dostałam nim jeszcze w twarz, przez co byłam lekko oszołomiona.
– Aua! – zawyłam.
W mgnieniu oka u mojego boku znalazł się zdezorientowany chłopak. Uklęknął, kładąc rękę na moim ramieniu. Dobrze, że widziałam jak przez mgłę i nie musiałam czuć się zażenowana z powodu jego stroju, a raczej jego braku. Ledwo widoczny zarys sylwetki i tak wydawał mi się dość krępujący, biorąc pod uwagę dzielącą nas odległość.
– Co ty, do cholery, wyprawiasz?! Mogłaś sobie zrobić krzywdę. Rozum postradałaś czy jak? – skarcił mnie.
– Sparing – wychrypiałam, masując obolałą szczękę. Nie sądziłam, że może boleć aż tak bardzo.
– Co proszę?
– Chciałam zrobić z tobą sparing. – Przed oczami latały mi czarne mroczki i powoli zbierało mi się na wymioty.
– Kochanie, ja z chęcią bym to z tobą zrobił, ale przypominam ci, że jesteś dziewczyną mojego brata. – Zaśmiał się.
– O czym ty mówisz? – nie rozumiałam. Może było ze mną gorzej, niż myślałam.
– A ty o czym? Co to jest właściwie ten cały sparing?
– To taka walka na niby, ma charakter szkoleniowy. A ty myślałeś, że co? – Chwyciłam się ramienia Nicka, który podtrzymywał mnie za łokieć, pomagając wstać.
– A no coś podobnego, tylko trochę innego.
– To podobnego czy innego? – Rozbawiona pokręciłam głową. To był mój błąd. W ułamku sekundy straciłam równowagę, wpadając na nagusieńką klatę chłopaka. Był mokry i cały się kleił. Pospiesznie odsunęłam się dwa kroki w tył, wyrywając się z jego objęć. – Przepraszam. Nie chciałam naruszać twojej przestrzeni osobistej. – Podniosłam wzrok wprost z jego umięśnionego brzucha, na który gapiłam się troszeczkę za długo, no dobra, o wiele za długo, i przeniosłam na twarz. W okamgnieniu zawroty głowy ustąpiły. I nie dlatego, że uśmiechał się do mnie jak zakochany wilczek, tylko dlatego, że jego oczy błyszczały kolorem krwistej czerwieni. Już kiedyś widziałam u niego taką barwę. Myślałam wtedy, że to Nathaniel. Znajdowaliśmy się w sali balowej, na przyjęciu, które wydał dla mnie Sakhit. W chwili, gdy Nick dostrzegł swojego ojca, zauważyłam u niego ten sam odcień tęczówek. Wyglądał na szczęśliwego, z uśmiechem od ucha do ucha wpatrywał się w kroczącego w naszym kierunku dostojnego pana S, a ja myślałam, że patrzy na niego z uwielbieniem. Jakże się wtedy myliłam. Wszystko z tamtego okresu z biegiem czasu stopniowo nabierało klarowności i teraz wiem, że nic albo prawie nic nie było prawdą. – Czemu masz czerwone oczy? Jesteś zły, prawda? – zapytałam bez ogródek, przypatrując się, jak stopniowo jego oczy stają się na powrót niebieskie.
– Jestem zły, ale nie na ciebie. Nie bój się mnie. – Źle zinterpretował moje słowa.
– Nie boję się. Już raz widziałam u ciebie taki kolor. Podczas balu. Nie wiedziałam tylko, że w twoim przypadku oznacza to wściekłość. Nathaniel jak się wkurza, ma tęczówki żółte jak pole słoneczników w słoneczny dzień. Bardzo nie lubi, gdy tak się dzieje. Wydaje mi się, że nawet się tego wstydzi. – Spuściłam wzrok niepewna, czy dobrze zrobiłam, mówiąc mu o tym. Czasami w jego towarzystwie czułam się zbyt swobodnie i nie zważałam na to, co powinnam powiedzieć, a czego nie.
– Nate jest tropicielem. Oni pod wieloma względami mają inaczej niż my. A jeśli chodzi o tę drugą kwestię, to pamiętam tamten dzień. Nie sądziłem, że to zauważysz. Przy ojcu starałem się być opanowany, by nie dostrzegł, jakie naprawdę są moje odczucia względem niego. Ukrywałem to przed całym światem tysiące lat i nawiasem mówiąc, jestem już tym bardzo zmęczony. – Za słowami, które wypowiedział, kryło się wiele emocji, nie był to tylko zwykły smutek. Jakieś wspomnienie musiało sprawić, że znowu się podminował, bo kolejny raz w przeciągu trzydziestu sekund błysnął czerwienią.
– Jak dalej będziesz się wściekał, to z wyglądu bardziej będziesz przypominał Mirę niż swojego brata – wypaliłam. – A tak w ogóle, to czemu jej oczy przypominają rozgrzaną lawę? Cały czas jest zła czy o co chodzi?
Podeszłam powoli do krawędzi maty i ostrożnie, aby nie zakręciło mi się w głowie, usiadłam. Zdejmując rękawice, czekałam na odpowiedź. Zanim ją usłyszałam, minęło trochę czasu. Najwyraźniej Nick zastanawiał się, co może mi powiedzieć, a czego nie.
– Co dokładnie wiesz na ich temat? Miry i Aidena – zapytał, kucając naprzeciwko mnie w chwili, gdy wsuwałam stopy do butów.
– W zasadzie to niewiele. Wiem, że bardzo się kochali i nadal kochają, że u was związki takie jak ich są zakazane i że właśnie dlatego Aiden został skazany na wygnanie. Za przeciwstawienie się bogom.
– Nie bogom, a jednemu z nich. Sakhitowi. Mniejsza z tym. Ale tak, masz rację, pokrótce tak można powiedzieć.
– A szczegółowo? Jeżeli oczywiście możesz uchylić rąbka tajemnicy – drążyłam. Nie wiem, czemu tak bardzo mnie to interesowało. Może po prostu starałam się skierować myśli Nicka na inne tory, a może zwyczajnie byłam wścibska.
– W czasie, gdy on opracowywał recepturę, która pomogłaby nam przetrwać bez spożywania eliksiru ze Świętego Drzewa, zamiast poświęcić się stuprocentowo swojemu zadaniu, spotykał się z Mirą. Pił jej krew i…
– Sznurujesz mi buty? – przerwałam mu zaskoczona, nie wierząc własnym oczom.
– Chcesz usłyszeć, co było dalej, czy nie? – oburzony głos chłopaka nijak miał się do jego beztroskiej miny. Wzruszyłam więc ramionami, skupiając się jedynie na jego opowieści.
– Już ci nie przerywam. Mów.
– Tak więc nie ma nektaru, nie ma magii, nasza zdolność regeneracji jest osłabiona, a z biegiem czasu zaczynamy umierać. Stajemy się zwyczajni. Jak ludzie. To nas od was – spojrzał na mnie, zaciskając na chwilę usta w cienką linię – od ludzi, odróżnia – poprawił się. – Nasza rasa może żyć tysiące lat. Przyzwyczailiśmy się do tego. To normalne. Tutaj średnia życia wynosi jakieś siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat. Zanim oddałaś planecie jej moc, zanim nas wszystkich uratowałaś, istniało duże prawdopodobieństwo, że i nasz żywot w najbliższym czasie dobiegnie końca. Dzięki wynalazkowi Aidena nadal tliła się nadzieja, że jakoś można temu zaradzić.
– Nie było chyba aż tak źle. Nie zapominaj, że byłam w twojej ojczyźnie. Mimo że wszystko stanęło w miejscu, nadal przyćmiewało swoim pięknem i blaskiem. – Wsunęłam dłoń w dłoń Nicka, który właśnie pomagał mi wstać z podłogi.
Usiedliśmy na ławce przy ścianie, na której zawsze leżał zestaw świeżych ręczników. Chłopak wziął jeden z nich, by wytrzeć pot, który powoli zaczął na nim zasychać. Zmarszczyłam dyskretnie nos. Przydałaby mu się solidna kąpiel. Gdy był już prawie suchy, sięgnął za siebie, ściągając z wieszaka koszulkę, która należała prawdopodobnie do Nathaniela. Założył ją na siebie, zwracając tułów w moją stronę.
– To, co widziałaś, to tylko część Atlantis. Sakhit i jego pomocnicy z całych sił starali się zachować chociaż cząstkę dawnej świetności naszego domu. Nie dlatego, że tak trzeba, tylko dlatego, że byli przyzwyczajeni do luksusu. Do pozycji, jaką zajmowali przez lata, dzięki wizerunkowi, jaki rozsiewali. Nic z tych rzeczy nie było prawdą. To złudzenie, którym karmili pozostałych mieszkańców. Co za hipokryci. Zamiast oddać planecie jej prawowitą władzę, moc, siłę, która nie należała do niego i nie miał prawa nią rozporządzać, chciał zagarnąć wszystko dla siebie. Uwierz mi, Kiara, że reszta planety tak nie wyglądała. Z niedostatku wody wszystko było wyschnięte na popiół, brakowało jedzenia i picia, każdy uciekał, gdzie mógł. Zwierzęta zdychały albo zapadały w przymusowy sen, by chronić siebie i swój gatunek. Nie było mowy o dalszym rozwoju flory i fauny. Zadaniem Aidena było ratowanie chociaż części tego, co tak dobrze znaliśmy i kochaliśmy. A jak się domyślasz, mój naród jest egoistyczny i kocha tylko siebie. Tak więc jego celem i zarazem priorytetem było stworzenie substytutu nektaru, abyśmy mogli przetrwać i zasiedlać inne planety. Nie wiem, co by było gorsze: gdybyśmy wymarli czy gdyby mu się udało i mój naród zdominowałby inne w walce o przestrzeń do zamieszkania. – Jego głośne westchnienie zabrzmiało jak zawód po nieudanym maratonie. Jakby był na tyle zmęczony życiem, że jest mu już wszystko jedno, jak i kiedy umrze. Jakby przytłaczał go ciężar własnych wspomnień.
– Nie wszyscy są chyba aż tak źli? Poznałam kilkoro z was i sądzę, że byłoby kogo ratować. – Uśmiechnęłam się, prawą ręką klepiąc przyjaciela po ramieniu. Wyglądał na kogoś, kto potrzebuje pocieszenia. Chwilę milczał, opierając łokcie na kolanach, a kilka sekund później zadarł nogi na ławkę i położył głowę na moich udach. Zastygłam. Bałam się choćby drgnąć, żeby go nie urazić, ale byłam bardzo skrępowana jego bliskością.
– Niby tak – skwitował krótko. – Mogę przez moment tak poleżeć? Boksowałem chyba całą wieczność i jestem wykończony.
Spojrzałam w sufit, nabierając głęboko powietrza, gdy usłyszałam, jak chłopak pociąga nosem.
– Nick. Dobrze się czujesz? – zapytałam czule, odgarniając mu włosy z twarzy.
– Jestem zmęczony. To wszystko.
Czułam, że nie chce powiedzieć mi prawdy, i to mnie najbardziej smuciło. Chciałam, żeby ze mną porozmawiał, wygadał się, zrzucił ten ciężar ze swoich barków.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi. Pytam o twojego ojca – ciągnęłam go za język.
– Kiara, przestań. Proszę cię. Nie chcę o tym rozmawiać. Ani teraz, ani w przyszłości – ton jego głosu był tak błagalny, że nie miałam innego wyjścia, jak dać za wygraną.
– Przepraszam. Nie wiem, jakim cudem przeszliśmy z rozmowy o Mirze do tak ponurego dla ciebie tematu.
– W zasadzie to cały czas do tego dążę, aby odpowiedzieć na twoje pytanie.
– Czyżby? Bo póki co nadal nie wiem, czemu jej tęczówki są czerwone jak przepołowiony owoc granatu.
Zaśmiałam się i już byłam gotowa mu wyjaśniać, jak wygląda granat, gdy nagle przemówił sennym i coraz to cichszym głosem:
– Aiden, zamiast zajmować się produkcją zamiennika nektaru, zajmował się Mirą. Bywało tak, że tygodniami nie wchodził do swojej pracowni. Sakhit się o tym dowiedział, wściekł się. Kazał wypić Mirze to, co do tamtej pory Aiden stworzył. Nie wiem, co chciał przez to osiągnąć. Jeżeli by umarła, byłoby to katastrofalne dla wszystkich. Pogrążony w żałobie, nasz alchemik nic więcej by nie stworzył. Ale dziewczyna żyje i ma się dobrze. Przez specyfik, który zażyła pod przymusem, zmieniły jej się jedynie tęczówki. I to na stałe. Nie zadziałał w żaden inny sposób. Aidena rozdzielono z kochanką tylko po to, by mógł dalej pracować nad rozwiązaniem naszego problemu, by nie rozpraszały go jędrne usta ani krągłe pośladki, za którymi tak szalał. Ot, cała historia.
– Wbrew pozorom nie taka skomplikowana. Cudownie jest wiedzieć, że są we wszechświecie jeszcze takie pary, dla których miłość jest czymś wyjątkowym. Że są ze sobą przez lata, a ta iskra, która była na początku, nadal się tli.
Rozmarzona przymknęłam powieki i oparłam się plecami o ścianę. W mojej głowie była plątanina myśli przechodząca z jednej skrajności w drugą. Zastanawiałam się, gdzie teraz może znajdować się Pia, czy jest bezpieczna i na ile lata tortur i cierpienia ją zmieniły. Rozmyślałam o mnie i Nathanielu, czy będzie nam dane spędzić ze sobą resztę życia, czy wyczerpani walką z Sakhitem któregoś dnia będziemy na tyle zmęczeni, że każdy pójdzie w swoją stronę. O tacie i jego przyszłości, która powinna być spokojna, a nie zmącona szukaniem kolejnego sposobu, aby mnie ratować z opresji. O Lidii, dla której chciałabym dobrze. Najlepiej, by znalazła sobie kochającego i wspierającego partnera, który będzie o nią dbał, aby o nic ani o nikogo nie musiała się już więcej martwić. I wreszcie o Nicklausie, który po tylu wiekach ukrywania się za maską i walki o zjednoczenie rodziny powinien założyć swoją własną.