Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nietoperz i suszone cytryny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 czerwca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nietoperz i suszone cytryny - ebook

Zbiór felietonów jednego z najbardziej popularnych dziennikarzy w Polsce.

Teksty pochodzące z lat 2016–2019 okraszone zostały barwnymi anegdotami o świecie mediów, opowieściami o miłości, polityce i straconych szansach, a także o ulubionych Mazurach i piłce nożnej. O dzieciach i ojcach, lizusach i romantykach, zachwytach i irytacjach, małych przyjemnościach oraz wielkich cierpieniach, o radości życia i niezgodzie na draństwo. No i o tym, jak niegdyś miało się virahę i brabant.

Marcin Meller – historyk z wykształcenia, dziennikarz. Od 2003 do 2012 roku redaktor naczelny magazynu „Playboy”. Gospodarz Drugiego Śniadania Mistrzów w TVN24 i współprowadzący Dzień Dobry TVN. Felietonista „Newsweek Polska”. W 2013 r. opublikował bestsellerowy zbiór reportaży Między wariatami. Opowieści terenowo-przygodowe, a w 2016 r. – wybór felietonów Sprzedawca arbuzów.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-7090-5
Rozmiar pliku: 2,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

A co my tu mamy?

Przede wszystkim moje ulubione felietony z lat 2016–2019, ale dodaję do nich (w sumie to ponad jedna trzecia książki) opowieści od kulis i historie z różnych miejsc, w których przyszło mi pracować. Tym razem bez krwi i wojen (te opisałem w Gaumardżos! i Między wariatami), za to z licznymi mniej lub bardziej surrealistycznymi sytuacjami, które przytrafiły mi się w mediach i szołbiznesie. Jest trochę TVN-u, trochę „Playboya”, „Polityki” i „Newsweeka”. Jest świętej pamięci Radiostacja i Radio Roxy. I jest trochę, a nawet całkiem sporo komiczno-smutnej Polski ostatnich czterech lat. Która, w co wierzę jako niepoprawny optymista, jeszcze się zmieni na lepsze. A te kilkaset stron ma Ci przede wszystkim poprawić nastrój, Szanowni Czytelniczko i Czytelniku. W pociągu, autobusie, tramwaju, u fryzjera, na plaży, w samolocie, kawiarni i, oczywista oczywistość, w toalecie. Zwłaszcza w toalecie.Mano negra

Skoro ma być felieton o straconych szansach, to przede wszystkim chciałem przeprosić panią napotkaną w pociągu relacji Wrocław–Warszawa. Otóż w piątkowy poranek zasiadłem w pendolino i zacząłem klepać w klawiaturę, by dostarczyć Państwu nieco radości w poniedziałek, gdy siedząca obok mnie dama zagadnęła:

– Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę powiedzieć, że jestem rozczarowana.

– Pozwoli pani, że spytam dlaczego?

– Pan teraz pisze felieton do „Newsweeka”, prawda?

Kiwnąłem głową.

– Bardzo mnie bawią, ale byłam przekonana, że takich rzeczy nie da się pisać na trzeźwo.

Kiedy zastanawiałem się, czy właśnie usłyszałem komplement, czy zniewagę, atrakcyjna pani kontynuowała:

– Bo ja sobie wyobrażałam, że pan je pisze po nocach, w obłokach papierosowego dymu, w rozchełstanej koszuli, pociągając whisky prosto z butelki, a tu taka proza życia. Rano, w pociągu i bez wspomagaczy. Jakby poprawiał pan tabelki w Excelu.

I pomyśleć, że był na świecie ktoś, komu wydawało się, że jestem prawie jak Hank Moody z Californication. Co za porażka.

Tak mi się skojarzyła ta historyjka z epickim remisem 3 : 3 Legii w starciu z Realem. Otóż po osiągnięciach mego ulubionego klubu w Lidze Mistrzów uznałem, że są granice masochizmu, i ku zdziwieniu najlepszej z żon stwierdziłem, że olewam patałachów i oglądamy razem drugi sezon The Affair. Tam przynajmniej są emocje, i to jakie! Rozgoryczony ostatnimi poczynaniami Legiuni nawet nie zajrzałem do komórki, by sprawdzić wynik. No i kiedy po napisach końcowych najlepsza z żon krzyknęła: „O rany! Zremisowali! 3 : 3!”, w pierwszej chwili nie załapałem, o co chodzi. Bo niby jak? To tak, jakby ogłosiła: „Nikogo dzisiaj nie obraził!”, a wy mielibyście skojarzyć, że mowa o Kaczyńskim.

Gdy już przeczytałem streszczenie meczu, zalała mnie fala goryczy i jęknąłem:

– Znowu! O nie!

Bo to trzecia cholerna stracona miejscówka w piłkarskim raju. Dwa lata temu zadzwonił do mnie Kazik Sowa, ksiądz, za którego zapraszanie zawsze zbieram burę od widzów Drugiego śniadania mistrzów. Jedni pomstują, że robię Iran z programu, podlizuję się czarnym, drudzy grzmią, że Kazimierz to antypolski propagandysta udający księdza.

Do Kazika zaraz wrócimy, ale skoro o straconych szansach mowa i pojawił się Iran, to muszę przyznać, że nigdy nie zapomnę swego dziennikarskiego popisu na targach książki w Teheranie. Prezydentem był wówczas liberalny jak na Iran ajatollah Chatami. Marzyłem, by zrobić z nim wywiad, ale biuro prasowe nawet nie łudziło nadzieją. No i chodzę sobie po targach, a tu napiera na mnie tłumek potężnych facetów, rozstępują się i stoję twarzą w twarz z Chatamim. Który uśmiecha się sympatycznie i pyta, skąd jestem. Zbaraniały wybąkuję, że z Polski. A co robię w Iranie? Odpowiadam. Jeszcze chwila small talku, po czym Chatami żegna się i odchodzi, a wszyscy patrzą na mnie z zazdrością. I w tym momencie zdaję sobie sprawę, że jestem kretynem, bo nawet nie spróbowałem zadać mu pytania, które mógłbym wykorzystać w reportażu. Aaaaaaa!!!

Wracamy do Kazika. Zadzwonił, że ma bilety na mecz Polska–Niemcy na Narodowym. Zaprasza. Grzecznie podziękowałem, bo perspektywa oglądania w październikowym ziąbie niewydarzonych popisów reprezentacji wydała mi się kontrowersyjna. No i wracam wieczorem do domu, włączam telewizor, jest 0 : 0, pierwsza zdziwka, chłopaki grają zacnie, zdziwka druga, aż tu nagle Milik, bum i 1 : 0, Mila, bum i dwa do koła, Jezusie, co się dzieje?! I dlaczego mnie tam nie ma? Aha, nie ma mnie, bo tak zdecydowałem. Na szczęście Kazik tylko raz i delikatnie zażartował SMS-owo z mojego frajerstwa.

Nie to co Lis Tomasz. Otóż w 2005 roku zaprosił mnie ów osobnik na finał Ligi Mistrzów do Stambułu, gdzie Liverpool z Dudkiem w bramce grał z Milanem. Przyznaję, że przysępiłem. Jak policzyłem samolot, hotel, pomeczowe zabawy, to mimo że Tomek nie chciał kasy za bilet, wychodziło grubo. Zrezygnowałem. W czasie meczu jechałem do znajomych nad jezioro, zatrzymałem się na stacji benzynowej. Patrzę na telewizor. Liverpool przegrywa 0 : 3. Okej, jest po meczu. Uf, dobrze, że nie poleciałem. Wsuwam spokojnie żurek, a tu 1 : 3, 2 : 3, 3 : 3, dogrywka, karne, Dudek dance i szaleństwo Liverpoolu. I cała noc telefonów od Lisa, żebym posłuchał, jak Stambuł się bawi, i uzmysłowił sobie, jakim jestem głąbem. A gdy wkurzony przestałem odbierać, taśmowo słał kwestionujące moją męskość SMS-y.

Skąd tytuł felietonu? W jednej z moich ulubionych piosenek Mano Negry Love & Hate Manu Chao śpiewa: „For all the women that I never had, I sing my song of love and hate” („Dla wszystkich kobiet, których nie miałem, śpiewam moją piosenkę miłości i nienawiści”). Wychodzi na to, że z meczami, wywiadami i jeszcze paroma rzeczami w życiu jest podobnie: najlepiej pamięta się te, które spieprzyliśmy.

4 listopada 2016Abecadło

A jak Armenia

Zbliżający się do piątych urodzin pan Gustaw Meller zażyczył sobie wyjścia na prawdziwy mecz. Od ostatnich mistrzostw Europy jego wyobraźnią obok ninjago i star warsów zawładnęli mityczni wojownicy Błaszczykowski i Lewandowski.

– Lewandowski jest najlepszejszy, tatusiu, czy ty to wiesz?

– Wiem, synu.

Tak więc zachwycony ojciec z pomocą przyjaciół wszedł w posiadanie dwóch biletów na nadchodzący pojedynek Biało-Czerwonych z Armenią. I zanim opowie, co się wydarzyło, musi zaznaczyć, że szlag go trafia, gdy słyszy, że o Ormianach pisze się i mówi „Armeńczycy”. Co to za jakiś koszmarek językowy? Powiedzmy, że można używać tego określenia na mieszkańców i władców starożytnej Armenii, ale nie na współczesnych Ormian, obojętne, czy żyją w Armenii, czy w rozproszonej po całym świecie diasporze. No dobra, ulżyło mi, możemy wrócić do meczu.

Kiedy poinformowałem pana Gustawa o Wielkim Wydarzeniu, wpadł w ekstazę. Ja w jeszcze większą, przez głowę przelatywały mi wszelkie popkulturowe obrazy ojców i synów udających się na mecz. Zachwyt mój nieco opadł już następnego dnia, kiedy Gucio obudził mnie o szóstej rano, pytając:

– Idziemy już na mecz? Idziemy, tatusiu?

– Guciu, mecz jest za tydzień.

Obraził się. Być może zaskoczę Cię, Drogi Czytelniku, ale następnego ranka sytuacja się powtórzyła. O tej samej porze. I następnego. Trzeciego dnia, kiedy odbierałem go z przedszkola, szeroko uśmiechnięta wychowawczyni powiedziała, że Gucio nie może się już doczekać dzisiejszego meczu. Chwilę potem przyszły kibic wpadł z impetem do szatni, krzycząc na całe przedszkole i pół dzielnicy:

– Idę z tatą na mecz! Dzisiaj!

Serce ojca krwawiło, gdy musiał wyjaśnić, że do meczu jeszcze cztery dni. Obraza. Rozpacz.

– Obiecałeś, tatusiu, obiecałeś!

Te spojrzenia innych rodziców czekających w szatni! Wdech, wydech, wdech, wydech.

Ale wreszcie nadszedł. Ten dzień. Ta godzina.

– Gutek, zbieramy się, jedziemy na mecz, hurra!

– Już tatusiu, tylko wezmę strój sportowy.

– A po co ci strój sportowy?

– Bo gram z Błaszczykowskim i Lewandowskim!

Ups.

– Eee, synku, to nie do końca tak. To reprezentacja Polski gra.

Szok, niedowierzanie, rozpacz, łzy.

– Obiecałeś, tatusiu! – I w tył zwrot do swego pokoju, i komunikat, że on w takim razie nie idzie.

Wdech, wydech.

– Synku, przecież tak się cieszyłeś, że idziemy na mecz.

– Nie idę na ten głupi mecz, w którym nie gram!

Tup, tup, tup.

– Mamo! Powiedz tacie, żeby mi nie kazał iść na ten głupi mecz.

Zbliżenie kamery na ojca, mężczyznę w średnim wieku, który obiema dłońmi trze głowę, jakby chciał skrzesać z niej ogień.

Konsekwencja to podstawa wychowania. Tak mówią. Aha. Obiecałem Guciowi, że kupię mu lody na stadionie.

– I żelki, tatusiu? Te misiowe?

– I żelki. Te misiowe.

W metrze entuzjazm młodzieży wrócił. Młodzież spytała, czy możemy cały dzień jeździć metrem, ale nie protestowała zbytnio, gdy zasugerowałem, że jednak idziemy na mecz. Potem już było z górki. Flagi wymalowane na policzkach, szalik, rówieśnicy na stadionie i odkrycie, że na meczu jest najfajniej, kiedy się włazi pod siedzenia. Gdy wróciliśmy do domu, Gucio opowiedział Ani, że grał z Błaszczykowskim i Lewandowskim, bo to jego koledzy są.

A kiedy już leżał w łóżeczku, powiedział:

– Wiesz, tato, że chciałem mieć takich rodziców jak ty i mama?

– Bardzo się cieszę, Guciu, a kiedy tak chciałeś?

– Jak miałem zero lat, tatusiu.

B jak Barbara

Ostatnio życzy sobie czytania rymowanej Księgi potworów Michała Rusinka. Najdalej po trzecim wierszyku o Chimerze czy innym centaurze robi przerażoną minę i woła:

– Boję się!

– Naprawdę się boisz, Basiu?

– Nie naplawdę! Oszukałam cię, tatusiu! Wiesz?

– No, teraz już wiem, córeczko.

O ile pan Gustaw to typ wrażliwego, refleksyjnego poety, o tyle jego młodsza siostra jest małym chuliganem, nic sobie nierobiącym z zasad i zakazów. Na jej brata w sytuacji kryzysowej działa tupnięcie nogą, sroga mina, poważny ton, podniesienie głosu. Na pannę Barbarę nie działa nic. Patrzy na rodziców, którzy próbują jej wyklarować naganność postępku, parska śmiechem i kołysząc główką, zaczyna śpiewać ulubioną piosenkę, najchętniej Sto lat! Nakryta na potajemnym jedzeniu czekolady (Gdzie, do diaska, ją zamelinowała? Skąd w ogóle ją miała? Już wykończyła kalendarz adwentowy?!), umorusana na całej twarzy, konsekwentnie idzie w zaparte, że żadnej czekolady nie widziała, a tym bardziej nie jadła. Zwrócenie uwagi przed spacerem, że absolutnie, pod żadnym pozorem nie wolno ściągać bucików na śniegu, zaowocuje najpewniej ściągnięciem kurtki podczas tych dwudziestu siedmiu sekund, kiedy odwrócimy akurat wzrok, i natarciem się śniegiem. Gdy krzykniemy – śmiech, kołysanie główką, piosenka.

Zapytana odpowiada: „nie”. Nawet jeśli jest wściekle głodna, dla zasady i za sprawą kobiecej dumy odpowie trzy razy z rzędu „nie” na pytanie, czy chce zupkę albo mandarynkę. Za czwartym jest szansa na przeciągłe „taa…” i wybuch śmiechu.

– Basiu, kochasz tatusia?

– Nie!

– A może troszeczkę?

– Nie!

– Ociupinkę?

– No dobraaa! Pipinkę kocham. Jak kotka!

Pluszowego, dodajmy.

– Basiu, czy na każde pytanie odpowiadasz „nie”?

I riposta godna Julii Roberts z Notting Hill:

– Nie!

C jak cytat

Zważywszy, że każdy rodzaj twórczości, w tym tak nieznaczący jak felietonistyka, żywi się mniej lub bardziej inteligentną, uświadomioną bądź nieuświadomioną kradzieżą, no dobra – zapożyczeniem, tedy bez bicia mogę przyznać, że „najlepszą z żon” zwędziłem Leszkowi Talce. Frazę znaczy, nie niewiastę. I kiedy z pewnym smutkiem, wynikającym z własnej nikczemnej kreatywności, przyznałem się koledze do jednorazowego zastosowania jego grepsu, oświecił mnie, że on z kolei podprowadził frazę Ephraimowi Kishonowi, izraelskiemu satyrykowi. Ulżyło. Jakoś łatwiej przyjąć, że zawdzięczamy coś pisarzowi z dalekiego kraju, a nie koledze ze studiów, a kończyliśmy z Talką ten sam Wydział Historyczny UW.

Nie ma dwóch zdań, jestem kleptomanem słów i fraz. Co nie zawsze popłaca. Jeszcze w liceum złapałem u Tadeusza Konwickiego „przydusić pedał patosu”. Piękne. Zastosowałem w wypracowaniu. Zastępujący naszą polonistkę nauczyciel z kuratorium zakreślił frazę na czerwono. Że nie po polsku i bez sensu. No cóż, Konwicki to przecież chytry Litwin był, więc może nauczyciel miał rację. Zazwyczaj pamiętam, co skąd wziąłem, ale – niestety – nadmiar lektur miesza w głowie, co najlepiej świadczy o szkodliwości czytania. „Szczera twarz Słowianina, który kłamie” i „nieprzyjemnościunia” to z Hłaski. Piękni dwudziestoletni – pamiętam. „Ludzie w wieku przydrożnych kamieni o wyglądzie karłów i maszkar” – wiadomo, Dziennik 1954 Tyrmanda. Ale skąd wziąłem przymiotnik „nienachalny” na określenie specyficznej urody, moralności czy inteligencji? Chyba z 60 minut na godzinę i Rycerzy trzech Andrzeja Waligórskiego oraz kabaretu Elita. Ale głowy nie dam. A określenie „nerwowy jak zakonnica w burdelu”? Tu już ciemność, widzę ciemność, ciemność widzę.

D jak duet

Ja ekstrawertyk, ona introwertyczka. Ja bałkańska nadekspresja, ona skandynawska powściągliwość. Dla mnie szklanka zawsze do połowy pełna, dla niej pusta. Ja w kwadrans zrobię bałagan w każdym pomieszczeniu, ona, wchodząc do mieszkania, jeszcze w kurtce łapie za miotłę. Ja leję słowa, ona cedzi. Mnie ktoś pochwali za felieton – skaczę ze szczęścia. Jej trudna i bolesna Góra Tajget staje się zaskakującym bestsellerem – wzrusza ramionami. Ja ocieram oczy na melodramatach, ona na mrocznych filmach psychologicznych. Ona lubi wokal stonowany, ja – histeryczny. Ona na lewo, ja na prawo. Ja przewalę każdy termin, ona odda wszystko przed czasem. Ona kocha operę, ja w niej widzę śpiewające drzewa. Dla mnie większość praw to opresja, ona nie przejdzie na czerwonym, choćby na horyzoncie nie było samochodu. I tak od dziesięciu lat.

16 grudnia 2016
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: