Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niewiasty kresowe: opowiadania historyczne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niewiasty kresowe: opowiadania historyczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 329 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ANNA Z GRA­BIAN­KÓW RA­CI­BO­ROW­SKA

War­sza­wa.

Na­kład Ge­be­th­ne­ra I Wolf­fa.

1883

Äîçâîëåíî Öåíçó­ðîþ. Âàðøàâà 15 ßíâàðÿ 1882 ãîäà.

Kra­ków – w dru­kar­ni Wł. L. An­czy­ca i Spół­ki

WSTĘP.

Ży­cie nie­wia­sty pol­skiej, osia­dłej w głę­bi Rze­czy­po­spo­li­tej, na­le­ży­cie zba­da­ne zo­sta­ło pod wzglę­dem oby­cza­jo­wym; peł­no o tem ży­ciu szcze­gó­łów u Grór­nic­kie­go, Biel­skie­go, Pa­proc­kie­go, nie­kie­dy cie­ka­wą drob­nost­kę o tem po­da­li – Ko­cha­now­ski, Rej, Klo­no­wicz i inni pi­sa­rze nasi…

Jak­że in­a­czej pły­nę­ło to ży­cie u ścia­ny ta­tar­skiej: ko­bie­ta tu­taj prze­by­wa­ją­ca mia­ła wię­cej niź­li gdzie in­dziej swo­bo­dy; pra­wo wpraw­dzie obo­wią­zu­ją­ce było dla niej ta­kie same na Rusi jak i na Li­twie, bo jak tu tak i tam Sta­tut li­tew­ski był ko­dek­sem, do któ­re­go na­le­ża­ło się sto­so­wać, ale inna rzecz pra­wo, a inna oby­czaj. Tu­taj na za­gro­żo­nem sta­no­wi­sku, wy­pa­da­ło czę­sto bia­ło­gło­wie sta­wać w obro – nie ogni­ska do­mo­we­go, w obro­nie wła­sne­go dro­bia­zgu… to też roz­pa­tru­jąc się w dzie­jach kre­so­wych pra­win­cyj z XVI a na­wet XVII stu­le­cia; w tej prze­wa­dze jaką po­sia­da­ła ko­bie­ta, ima­ją­ca się czę­sto orę­ża, za­ku­ta w pan­cerz cięż­ki, mi­mo­wo­li przy­cho­dzą na myśl owe ba­jecz­ne Ama­zon­ki, któ­rych sie­dzi­bę ozna­cza­li hi­sto­ry­cy mię­dzy Bał­ty­kiem a Dnie­prem… mia­łyż­by, po owych w zmierz­chu wie­ków to­ną­cych pro­to­plast­kach, odzie­dzi­czyć do woj­ny za­mi­ło­wa­nie?… Mięk­ki oby­czaj wnio­sła do­pie­ro w te stro­ny żona ks. Ba­zy­le­go Ostrog­skie­go, Tar­now­ska z domu; spły­nę­ło z nią spo­ro dwo­rzan pol­skich, oni to po­wo­li krze­wić za­czę­li w zie­mi wo­łyń­skiej ogła­dę, za­mi­ło­wa­nie do tań­ca, mu­zy­ki, do stro­jów. Ko­bie­ty osia­dłe na pla­ców­kach w dzi­kie wy­su­nię­tych pola, nie mia­ły naj­mniej­sze­go o min­stre­lach i tru­ba­du­rach wy­obra­że­nia; dziad lir­nik był je­dy­nym śpie­wa­kiem ste­po­wym, przy­no­sił on jed­nak ze sobą nie piosn­ki mi­ło­sne, ale le­gien­dy o daw­nych bo­jach, cza­sem prze­stro­gę o zbli­ża­ją­cem się nie­bez­pie­czeń­stwie, nie­kie­dy przy­no­sił zdra­dę… pod­pa­try­wał, śle­dził, kędy sła­be stro­ny ob­wa­ro­wa­ne­go na­pręd­ce dwo­ru, by je po­tem wska­zać haj­da­ma­kom, albo in­nym lu­dziom swa­wol­nym. Ro­mans nie­wy­ra­stał na ste­pie, ży­cie bie­gło chy­żo, ju­tro nie na­le­ża­ło do ni­ko­go, było nie­pew­niej­szem niź­li gdzie in­dziej…

I do­praw­dy – jaka róż­ni­ca pani bo­ga­tej gdzieś na płasz­czy­znach Wiel­ko­pol­ski osia­dłej, a dzie­dzicz­ki licz­nych wło­ści, na kre­sach za­miesz­ka­łej; tam­ta ko­cha­ła się w ele­gan­cyi, ot choć­by dla po­twier­dze­nia, opi­sze­my jej to­a­le­tę: „Przed po­ko­jem ta­kiej stroj­ni­si, sta­ło pa­cho­lę pod kitą, prze­zna­czo­ne do no­sze­nia ru­cha (ogo­na) i do pil­no­wa­nia po­ko­ju pani, aże­by gdy czas ubie­ra­nia się na­dej­dzie, nikt do kom­na­ty jej, oprócz frau­cy­me­ru, nie wcho­dził, Kie­dy się czas zbli­żał ro­bie­nia to­a­le­ty, szły pan­ny z frau­cy­me­ru, nio­sąc każ­da co do niej na­le­ża­ło. Ta sło­iki z won­ne­mi piż­my, zy­be­ta­mi i per­fu­ma­mi dro­gie­mi, tam­ta zwier­cia­dło, trze­cia far­bicz­ki i bie­li­dła z pach­ną­ce­mi szpi­kan­dro­we­mi wód­ka­mi, z olej­ka­mi ró­żo­we­mi i bal­sa­mo­we­mi, z mo­szu­sem, z am­brą. Trzy inne pan­ny nio­sły na­lew­kę z mied­ni­cą, tu­wal­nię i za­sło­nę (okry­cie cia­ła). Dwie inne po­stę­po­wa­ły za nie­mi, aże­by gdy się pani ubie­rać bę­dzie, mi­łe­mi za­ba­wia­ły ją gad­ka­mi.

Jak­że in­a­czej wy­glą­da­ła „świe­tlicz­ka” knia­zio­wej wo­łyń­skiej choć­by z przed­niej­sze­go, rodu, na schył­ku XV stu­le­cia! Al­ko­wa nie wiel­ka, łóż­ko skrom­ne a twar­de, w oknach bło­ny sklan­ne sta­no­wi­ły zby­tek, na ścia­nach ob­ra­zów peł­no, a bo­ga­te ma­te­rye, al­tem­ba­so­we zło­to­gło­wy i srebr­no­gło­wy, ak­sa­mi­ty, ka­na­wa­ce, bo­ga­te fu­tra ku­nie i so­bo­lo­we, za­mknię­te w skrzy­niach cy­pry­so­wych, go­to­wych do po­dró­ży da­le­kiej w każ­dej chwi­li spo­dzie­wa­ne­go nie­bez­pie­czeń­stwa… Jed­na z naj­bo­gat­szych pań wo­łyń­skich, ks. Hol­szań­ska z domu, dru­ga zona kn. Kurb­skie­go, oprócz ma­jąt­ku w zie­mi, po­sia­da­ją­ca mi­lio­ny w re­ma­nen­tach i go­to­wiź­nie, jed­nem i to nie­wiel­kiem po­słu­gi­wa­ła się lu­ster­kiem, a frau­cy­mer jej skła­dał się z czte­rech ha­fta­rek.. choć­by i lu­ster wię­cej zdo­być mo­gła i słu­żeb­nych po­czet po­więk­szyć… było bo za co so­bie po­zwo­lić, ale wo­la­ła sta­da koni ho­do­wać, choć jej szło bar­dzo i o roz­bu­dze­nie mi­ło­ści w mał­żon­ku, toż w łóż­ku z tym ce­lem, trzy­ma­ła wo­re­czek na­peł­nio­ny pia­skiem i wło­sie­nia, bo jej tak do­ra­dzi­ły zna­chor­ki…

Po­boż­ność ce­chu­ją­ca pol­skie nie­wia­sty, na kre­sach ja­koś się cza­su nie mia­ła roz­wi­nąć, obo­jęt­nie trak­to­wa­no re­li­gią, to też no­wa­tor­stwo u nas przy­szcze­pi­ło się z taką ła­two­ścią, a głow­ne­mi jego pro­pa­ga­tor­ka­mi były nie­wia­sty…

Miej­sco­we czyn­ni­ki mi­mo­wo­li wpły­wa­ły na uspo­so­bie­nie ko­bie­ty, ura­bia­ły ją na ener­gicz­ną, na pół mę­ską, na bole i naj­strasz­niej­sze za­wo­dy przy­go­to­wa­ną, ale też nie pod­da­ją­cą się im bez wal­ki. Bier­na opor­ność prze­prze­kształ­ca­ła się nie­kie­dy w czyn­ną za­czep­kę: nie­wia­sta nie­raz wy­bie­ga­ła z mał­żon­kiem na cza­ty, usku­tecz­nia­ła z nim wy­pra­wy, sama sta­wa­ła na cze­le za­jaz­dów krwa­wa koń­czą­cych się wal­ką… tak do­brze uży­wa­ła siły wła­snej, jak męż­czy­zna, umia­ła strze­lać, umia­ła do­siąść ko­nia, bez wy­tchnie­nia od­być dłu­gą po­dróż, sło­wem, na­bie­ra­ła nie­zwy­kłe­go har­tu… Bo­rzo­bo­ha­ta Kra­sień­ska, Chmie­lec­ka wo­je­wo­dzi­na ki­jow­ska ks.Ro­żyń­ska, któ­rych dzie­je przy­ta­cza­my w tej książ­ce, nie są wy­jąt­ka­mi, zaj­mu­ją tyl­ko wy­bit­niej­sze sta­no­wi­sko w ów­cze­snem spo­łe­czeń­stwo… a spo­ro­bym i in­nych na­li­czyć po­tra­fił, na prze­strze­ni pół­to­ra wie­ko­wej – jak na­przy­kład – Myl­ska, Tysz­kie­wi­czo­wa, Stry­by­lo­wa, Try­pol­ska i t… d… i t… d., któ­rych ży­cie wy­peł­nia­ły za­jaz­dy i pro­ce­sa. A dro­biazg za­pa­trzo­ny na sto­ją­ce u góry nie­wia­sty, na­śla­do­wał je na po­tę­gę; to też w za­ścian­kach owruc­kich ko­bie­ty na małą ska­lę tak do­ka­zy­wa­ły w ob­rę­bie mil kil­ku, jak tam­te w ob­rę­bie ca­łe­go Wo­ły­nia i Ki­jowsz­czy­zny… Wina tu jed­nak nie wszyst­ka, za ową hu­lasz­czość, spa­da na bar­ki ko­bie­ce, część i to spo­ra przy­na­le­ży mę­skiej rodu po­ło­wie; przy­znaj­my się otwar­cie, sza­no­wa­li­śmy bia­ło­gło­wę o tyle, o ile nam siłą nie tyl­ko mo­ral­ną ale i fi­zycz­ną za­im­po­no­wać mo­gła. Ma­tro­na re­zo­lut­na za­zna­wa­ła wię­cej miru, ła­two znaj­do­wa­ła stron­ni­ków, ogół pa­trzył po­błaż­li­wie na jej wy­bry­ki. Mło­dą jed­nak dziew­czy­no trak­to­wa­no z pew­nem lek­ce­wa­że­niem, po ko­zac­ku tro­chę, a z nie­wia­sty nie­umie­ją­cej so­bie po­ra­dzić, czę­sto gę­sto w po­swar­ce męż­czy­zna zdzie­rał pod­wi­kę (cze­piec), choć to uwa­ża­no za naj­więk­szą ob­ra­zę na Rusi… z dru­giej ato­li stro­ny i pa­nie­necz­ki sa­mo­wol­nie po­stę­po­wa­ły, wy­bie­ra­ły so­bie mę­żów po my­śli, nie bar­dzo się po­wo­du­jąc ra­da­mi i prze­stro­ga­mi star­szych. A je­że­li ten star­szy miał prze­wa­gę, i zmu­sił dziew­czy­nę do tego, że sta­nę­ła na ślub­nym ko­bier­cu z nie­mi­łym ser­cu, to mia­ła ona jesz­cze i po ślu­bie moż­ność zdo­by­cia swo­bo­dy, zo­sta­wał jej roz­wód („roz­pust”), w for­mę tyl­ko praw­ną ubra­ne wie­czy­ste z mę­żem roz­sta­nie i moż­ność za­war­cia no­we­go już po my­śli związ­ku. Po­wie­cie mi, że roz­wo­dy owe nie przy­tra­fia­ły się zbyt czę­sto; prze­ciw­nie, – były one po­wsze­dniem zja­wi­skiem. Unia, a wresz­cie ła­ciń­ski ob­rzą­dek utrud­nił je, ale nie wy­ple­nił zu­peł­nie; wię­cej cza­sów, wię­cej do­wo­dów, wię­cej kosz­tów było po­trze­ba, więc się tyl­ko do­stat­niej­sze rody ucie­ka­ły do nich, kie­dy u gmi­nu, wy­zna­ją­ce­go wschod­ni nie­zjed­no­czo­ny ob­rzą­dek, do­trwa­ły one do koń­ca XVII stu­le­cia.

Wra­ca­jąc do ry­cer­skich upodo­bań nie­wia­sty kre­so­wej, w ten tyl­ko spo­sób wy­tłó­ma­czyć moż­na so­bie wy­trzy­ma­łość ko­biet na­szych, w jas­syr pę­dzo­nych przez pu­ste i spie­kło pola. Pew­nie nie w ko­leb­kach trans­por­to­wa­li je po­hań­cy; wię­cej ludz­ki, albo może dbal­szy o to, by mu się żywy to­war nie zu­żył, brał nie­wol­ni­cę po za sie­bie na ko­nia, zwy­kle zaś pie­cho­tą, na sznu­rze, wy­pa­da­ło tę po­dróż da­le­ką od­by­wać.

A po­tem w jas­sy­rze, bo­ga­tą nie­gdyś i przy­zwy­czaj oną do roz­ka­zy­wa­nia pa­nią, cze­ka­ła cięż­ka i upa­ka­rza­ją­ca słu­żeb­ni­cy ha­re­mo­wej pra­ca. Było to jesz­cze zno­śniej­sze od za­trud­nień w polu, od przy­mu­so­wych wę­dró­wek do Azyi albo i Afry­ki, zno­śniej­sze ale okrop­niej­sze. Ko­bie­ta bo­wiem na­sza, je­że­li so­bie po­tra­fi­ła zjed­nać mi­łość ro­dzi­ny ta­tar­skiej, z któ­rą zwią­za­ły ją losy, tra­ci­ła już tem sa niem na­dzie­ję zdo­by­cia wol­no­ści, choć­by za cenę sto­sun­ko­wo wiel­kie­go oku­pu. Ta­tar czy Tu­rek, po­dob­ny na­by­tek uwa­żał za ro­dzaj bło­go­sła­wień­stwa, a ra­zem za ka­pi­tał, któ­ry w wy­pad­ku nie­szczę­ścia, może mu być wró­co­ny z na­wiąz­ką. Bied­na więc bran­ka mu­sia­ła cze­kać na ukła­dy dy­plo­ma­tycz­ne mię­dzy Kry­mem i Por­ta a Rze­czą­po­spo­li­tą, na mocy któ­rych mo­gła­by wol­ność od­zy­skać. Re­demp­cye try­ni­tar­skie po­wsta­ły na schył­ku XVII stu­le­cia, i naj­bar­dziej były czyn­ne­mi w wie­ku ubie­głym. Przed spro­wa­dze­niem ato­li po­boż­nych za­kon­ni­ków, za po­śred­nic­twem ukła­dów za­dość czy­nio­no po­trze­bie; czę­sto one mie­wa­ły miej­sce, nig­dy ato­li nie do­się­gły ta­kich roz­mia­rów, jak owa słyn­na wy­mia­na jeń­ców mię­dzy Mo­skwą a Za­po­ro­żem z jed­nej, a po­hań­ca­mi z dru­giej stro­ny, trwa­ją­ca przez ca­łych lat pięć (1681 – 1685), a mia­ła ona miej­sce pod Pe­re­wo­łocz­ną. Od­by­wa­ła się ona co lata uro­czy­ście, zjeż­dżał na nią – „oko­licz­ny car­ski” (na­miest­nik), pół­kow­nik i re­gent kan­ce­la­ryi het­mań­skiej od Za­dnie­przan, a od prze­ciw­ni­ków mu­rzo­wie i suł­ta­ni; brań­ców – jak mu­zuł­ma­nów tak i chrze­ścian, by­wa­ło po kil­ka ty­się­cy; wy­mia­na szła gło­wa na gło­wę, choć zna­ko­mit­szych bo­ja­rów ukry­wa­li Ta­ta­rzy; tak

WSTĘP. 9

na­przy­kład „Sze­re­me­ta”, wzię­te­go jesz­cze pod Cud­no­wem w 1660 roku, uwol­ni­li we dwa­dzie­ścia lat póź­niej, po otrzy­ma­niu 40,000 r. oku­pu. Otoż na owych po­lach pod Pe­re­wo­łocz­ną, nie­jed­na zie­mian­ka pol­ska z pro­win­cyj kre­so­wych wy­stę­po­wa­ła; ro­dzi­na ta­kiej bran­ki, za­opa­trzo­na li­stem Jana III, do star­szy­zny za­po­ro­skiej, po­śród któ­rej dziel­ny król wiel­kie­go miru za­zna­wał, otoż po­wia­da­my, ro­dzi­na bran­ki z ce­du­łą od naj­ja­śniej­sze­go pana i z wor­kiem peł­nym bie­gła w step, by za po­śred­nic­twem ko­szo­we­go, wy­ku­pić z nie­wo­li bied­ną ko­bie­tę… A nie­ma­ło ich, nie­ma­ło do­sta­ło się w łyki, zwłasz­cza w dru­giej po­ło­wie XVII stu­le­cia nie było ro­dzi­ny na ca­łej prze­strze­ni ziem kre­so­wych, któ­ra­by nie opła­ki­wa­ła ję­czą­cej w nie­wo­li, bli­skiej ser­cu oso­by… ła­twiej bo da­le­ko było uwol­nić z bind ta­tar­skich męż­czy­znę niż­li ko­bie­tę: ostat­nia, je­że­li mło­da, zo-sta­wio­7ia sama so­bie, czę­sto­kroć zo­sta­wa­ła żoną swe­go pana… choć i ta­kie, po owdo­wie­niu, z licz­nym pocz­tem dzia­twy o wschod­nich, pła­skich twa­rzach, do­sta­wa­ły się do oj­czy­zny, tak dro­giem było dla nich ro­dzin­nej zie­mi wspo­mnie­nie…

W wie­ku XVII – rdzen­ne za­szły zmia­ny. Ruś już spo­lsz­cza­ła zu­peł­nie; ję­zyk pol­ski, wia­ra ła­ciń­ska – pa­no­wa­ły w dwo­rach zie­miań­skich, ksiądz był na­uczy­cie­lem w dzie­ciń­stwie, sta­wał się przy­ja­cie­lem i do­radz­cą ro­dzi­ny, czę­sto­kroć ule­ga­ją­cym go­spo­dy­ni domu, bo ta po­sia­da­ła prze­wa­gę nad swo­im mał­żon­kiem, roz­swa­wo­lo­nym, pi­ja­ty­kom i za­ba­wom od­da­nym. Ko­bie­ta so­bie zo­sta­wio­na do­glą­da pil­nie, nie tyl­ko „ba­bie­go” go­spo­dar­stwa, ale ad­mi­ni­stra­cyi ca­łe­go ma­jąt­ku. Na­bie­ra upodo­bań wła­ści­wych nie­wia­stom za­cho­du, uczy się mu­zy­ki na har­fie, gi­ta­rze, me­lo­dy­ko­nie i kla­wi­cym­ba­le, uczy się śpie­wów nie tyl­ko po­boż­nych, ale i z tek­stem świa­to­wym; tak da­le­ce to za­mi­ło­wa­nie się roz­po­wszech­nia, tak da­le­ce ogar­nia naj­uboż­sze na­wet war­stwy szla­chec­kie, że już ku koń­co­wi ze­szłe­go stu­le­cia – Fi­lo­na uło­żo­ne­go przez Kar­piń­skie­go, śpie­wa­ją bo­jar­skie cór­ki w za­ścian­kach owruc­kich i zie­miań­skie pa­nien­ki w licz­nych osa­dach, roz­rzu­co­nych na roz­le­głych grun­tach, wcho­dzą­cych nie­gdyś w skład bar­skie­go sta­ro­stwa… w ukra­in­nych bo­wiem po­lach roz­sia­ne fu­to­ry – hen koło Czer­kas i Czeh­ry­na, kędy kwi­tła sła­wa ko­zac­ka, lu­bu­ją bar­dziej w pie­śniach lu­do­wych, ale ukła­da­nych przez gmin her­bow­ny i mo­de­lo­wa­nych na wzór pio­se­nek pol­skich. Do za­moż­nych wszak­że dwo­rów szla­chec­kich, naj­przód się wci­ska zby­tek eu­ro­pej­ski i,po­wo­li spy­cha, pa­nu­ją­cy tu prze­pych wschod­ni, na plan wtó­ry, pod­rzęd­ny… na­mio­ty na Tur­kach pod Wied­niem zdo­by­te, idą na obi­cie kom­nat sy­pial­nych, na ko­ta­ry, po za któ­re­mi ukry­wa­ją się łóż­ka za­opa­trzo­ne w mięk­kie pie­rzy­ny i licz­ne po­dusz­ki, pra­wie do su­fi­tu się­ga­ją­ce, dla bro­ni – zbro­jow­nia, dla zwo­len­ni­ków ty­to­niu – faj­kar­nia, za­miast izb go­ścin­nych – sa­lo­ny, za­miast ław rzeź­bio­nych – ma­ho­nio­we sprzę­ty, któ­rych reszt­ki do dziś prze­trwa­ły, i za któ­re ta­kie ba­jecz­ne pie­nią­dze pła­cą ama­to­ro­wie sta­rzy­zny. W sa­lo­nie kró­lu­je ko­bie­ta,stroj­na, pach­ną­ca, upu­dro­wa­na, z sztucz­nym ru­mień­cem na twa­rzy… na kre­sach jest taką samą, jak w Wiel­ko­pol­sce, na Li­twie.. Z ko­lei przy­cho­dzi za­mi­ło­wa­nie w po­li­ty­ce; mą­dro­chę mo­de­lu­ją­cą się na wzór kasz­te­la­no­wej ka­mień­skiej spo­tkać moż­na w każ­dym nie­mal po­wie­cie – i to nie jed­ne… bio­rą one udział w kon­fe­de­ra­cy­ach, w ob­ra­dach sej­mi­ko­wych, w zjaz­dach go­spo­dar­skich, prze­do­sta­ją się w koń­cu do Try­bu­na­łów, do sej­mu… umi­zga­ją się czę­sto do przy­wód­ców alianc­kich za­stę­pów, tak­że gwo­li po­trzeb dy­plo­ma­cyi za­ścian­ko­wej… sło­wem rej wo­dzą w kra­ju.

A jed­nak – obok tych na po­zór szorst­kich ry­sów, tych do­wo­dów pło­chli­wo­ści i roz­swa­wo­le­nia, da­ruj­cie mi, że ide­ali­zo­wać nie umiem – pi­szę rzecz na;źró­dłach opar­tą – zda­rza­ją się czę­sto i pięk­ne przy­kła­dy przy­wią­za­nia i po­świę­ce­nia bez gra­nic i re­zy­gna­cya w nie­szczę­ściu, i to w tak wiel­kiem nie­szczę­ściu, że­byś o niem na­wet dziś na­dob­na czy­tel­nicz­ko nie mo­gła mieć wy­obra­że­nia, ty bied­na wą­tła ro­ślin­ko, wy­cho­wa­na w piesz­czo­tach, oko­lo­na zbyt­kiem, a przy­najm­niej temi drob­ne­mi wy­gód­ka­mi, któ­re ci uprzy­jem­nia­ją ży­cie, bez któ­rych nie po­tra­fisz tego ży­cia zro­zu­mieć. Prze­pra­szam, za­to­pio­ny w wspo­mnie­niach prze­szło­ści, za­po­mi­nam zu­peł­nie, że i ty, je­że­li uko­chasz, je­że­li się po­świę­cisz, po­tra­fisz się wy­rzec wszyst­kie­go, a wy­ko­le­jo­na wstrzą­śnie­nia­mi, z re­zy­gna­cyą zno­sisz nie­do­lę. Więc czo­łem przed tobą i przed two­je­mi po­przed­nicz­ka­mi, cho­cia­że­ście tak nie­po­dob­ne do sie­bie!

Tyle wstę­pu – a te­raz kil­ka ty­pów na­szki­cu­ję z ko­lei.

Han­na z ksią­żąt So­kol­skich

BO­RZO­BO­HA­TA KRA­SIEŃ­SKA

OPO­WIA­DA­NIE Z DRU­GIEJ PO­ŁO­WY XVI WIE­KU.

Dzia­ło się to na po­cząt­ku Wrze­śnia roku pań­skie­go 1565.

W wło­dzi­mier­skim pa­ła­cu bi­sku­pim miesz­kał pan Wa­sil Bo­rzo­bo­ha­ty Kra­sień­ski se­kre­tarz kró­lew­ski, wraz z Han­ną z knia­ziów So­kol­skich a miesz­kał dla tej pro­stej przy­czy­ny, że ro­dzic jego nie­daw­no otrzy­mał „od ho­spo­da­ra” przy­wi­lej na wła­dyc­two wło­dzi­mier­skie… i wła­śnie w chwi­li, w któ­rej się na­sze opo­wia­da­nie za­czy­na, znaj­do­wał się przy boku kró­lew­skim w Grod­nie.

Od dwóch lat do­pie­ro za­go­spo­da­ro­wa­ła się tu­taj ro­dzi­na epi­sko­pa; nie ob­ję­ła na­wet jesz­cze wszyst­kich ma­jęt­no­ści dy­ece­zy­al­nych w po­sia­da­nie, na nie­któ­rych z nich bo­wiem cią­ży­ły zo­bo­wią­za­nia daw­niej­sze, po nie­bosz­czy­ku bi­sku­pie Jó­ze­fie a po­przed­ni­ku Kra­sień­skie­go po­zo­sta­łe.

Ali­ści naj­nie­spo­dzia­niej sta­wi się przed mło­dym Bo­rzo­bo­ha­tym wy­słan­nik kró­lew­ski Piotr Sie­mio­no­wicz, z pi­sa­niem Zyg­mun­ta Au­gu­sta, i mówi:

– Oto jest list ho­spo­dar­ski, na mocy któ­re­go wła­dy­ka chełm­ski Teo­do­zy Ła­zow­ski zo­sta­je bi­sku­pem wło­dzi­mier­skim; py­tam więc cie­bie pa­nie Wa­sil u, aza­li ze­chcesz no­wo­kre­owa­ne­mu do­stoj­ni­ko­wi ko­ścio­ła wschod­nie­go wzmian­ko­wa­ne bi­skup­stwo ustą­pić?

Na­tu­ral­nie, że od­mow­ną otrzy­mał od­po­wiedź.

Czy­tel­nik słu­cha­jąc przy­to­czo­nej na­ra­cyi, zdzi­wi się nie­po­ma­łu; jak się sta­ło, że król jed­ne sto­li­cę dwom ofia­ro­wał dy­gni­ta­rzom? Zda­rza­ło się to wszak­że, pray-znaj­my otwar­cie, z po­wo­dów, któ­rych na­le­ży­cie nie po­tra­fi­my roz­pla­tać. We­dług Bar­to­sze­wi­cza po­cho­dzić to mia­ło w sku­tek błęd­nych in­for­ma­cyj, ja­kie po­sia­da­ła kan­ce­la­rya kró­lew­ska (ad ma­lam in­for­ma­tio­nem Canc­dla­riae)… Zwy­kle nie wie­le wie­dzia­no w sto­li­cy o tem, co się dzia­ło w pro­win­cy­ach kre­so­wych po unii lu­bel­skiej, a cóż do­pie­ro przed unią… Nie­kie­dy król da­wał dwa przy­wi­le­je na raz, ze świa­do­mo­ścią rze­czy, ale wów­czas ostat­ni miał zna­cze­nie do­pie­ro po eks­pi-ra­cyi pierw­sze­go… Zda­je się, że tu­taj wła­śnie mia­ło to miej­sce; cho­ciaż mo­gły być i inne po­bud­ki: pa­mię­tać na­le­ży, że Kra­sień­ski pod­ów­czas nie otrzy­mał jesz­cze świę­ce­nia, był zie­mia­ni­nem; na ta­kiem­że bi­skup­stwie łuc­ko-ostrog­skiem sie­dział już od lat kil­ku szkch­cic Ma­rek Żó­raw­nic­ki, a choć obej­mu­jąc dy­ece­zyą przy­rzekł so­len­nie, że przy­wdzie­je sza­ty ka­płań­skie, ale sło­wa nie do­trzy­mał… i do koń­ca ży­wo­ta zo­stał wła­dy­ką, uży­wa­ją­cym za­miast su­ta­ny – fe­re­zyi, za­miast krzy­ża – sza­bli… Sar­ka­ła na to szlach­ta wy­zna­ją­ca grec­ki ob­rzą­dek, sar­ka­ło i du­cho­wień­stwo ki­jow­skie;może więc, owe nie­chę­ci ma­jąc na wzglę­dzie, do­bry król prze­chy­lił się na stro­nę Ła­zow­skie­go, któ­ry już był ka­pła­nem od­daw­na.

Po­tem krót­kiem wy­ja­śnie­niu wra­ca­my zno­wu do prze­rwa­ne­go opo­wia­da­nia.

Wa­sil Kra­sień­ski, jak już wie­my, dał wy­słan­ni­ko­wi kró­lew­skie­mu od­mow­ną od­po­wiedź, a brzmia­ła ona tak:

– Do­pó­ki mo­ści szlach­ci­cu, nie prze­ślesz li­stu ho­spo­dar­skie­go mo­je­mu ojcu, a ja od nie­go nie otrzy­mam in­struk­cyi, jak mam po­stą­pić, do­pó­ty nie do­pusz­czę ni­ko­go na sto­li­cę epi­sko­pal­ną…

Wów­czas Piotr Sie­mio­no­wicz za­po­wie­dział, że­gwał­tu uży­wać nie my­śli, we­zwał tyl­ko woź­ne­go i spo­łem z nim zło­żył ma­ni­fest w gro­dzie wło­dzi­mier­skim.

Upły­nę­ło dni dzie­sięć; mło­dy Kra­sień­ki go­to­wał się do obro­ny, ale że roz­po­rzą­dzał nie­wiel­kie­mi środ­ka­mi, obro­na więc nie mo­gła być sku­tecz­ną…

A tym­cza­sem nowy wła­dy­ka nad­cią­gnął do mia­sta dwor­no i zbroj­no, przy­pro­wa­dził bo­wiem ze sobą dwu­stu jezd­nych i trzy­sta pie­cho­ty, dzia­ła, przy­rzą­dy do ob­lę­że­nia uży­wa­ne – i za­jął za­mek sta­ro­ściń­ski.

Przed sztur­mem pró­bo­wał jesz­cze raz zgo­dy; wy­słał par­la­men­ta­rzy do Wa­si­la, mia­no­wi­cie, wspo­mnia­ne­go już Pio­tra Sie­mio­no­wi­cza, nad­to Jana We­resz­czyń­skie­go pod­sęd­ka chełm­skie­go, Ja­ro­sza Tura i kil­ku zie­mian miej­sco­wych. Pod bra­ma­mi bi­sku­pie­go pa­ła­cu na­stą­pi­ło spo­tka­nie po­wa­śnio­nych. Kra­sień­ski stał przy swo­jem, pro­sił o list ho­spo­dar­ski, do­da­wał nad­to, że bez ojca nic po­cząć nie jest w moż­no­ści.

Wów­czas We­resz­czyń­ski uniósł się i za­wo­łał: – Wła­dy­ka chełm­ski nie uczy­ni tego, by list kró­lew­ski po­sy­łał two­je­mu ojcu, albo żeby cie­bie miał pro­sić o ustą­pie­nie; za­bie­rze on to bi­skup­stwo jako swo­je wła­sne, a ty – że do­bro­wol­nie z nie­go ustą­pić nie chcesz, za­pła­cisz 10,000 kóp gro­szy grzy­wien; prze­pad­nie­cie wraz z oj­cem, bo pa­sterz moc­no stać bę­dzie przy eg­ze­ku­cyi…

Stro­ny się ro­ze­szły, a już na dru­gi dzień roz­po­czę­to szturm for­mal­ny: 14 Wrze­śnia o świ­ta­niu ozwa­ły się dzwo­ny w „lac­kim” ko­ście­le i za­raz po­tem za­gra­ły dzia­ła. Miał ich 9 Ła­zow­ski: czte­ry za­to­czo­no obok re­zy­den­cyi bi­sku­piej, czte­ry na za­mek sta­ro­ściń­ski, a jed­no naj­więk­sze na gro­blę… Kule były skie­ro­wa­ne na ka­te­drę ru­ską i na dwo­rzec wła­dy­ki, w któ­rym ro­dzi­na Kra­sień­skich prze­miesz­ki­wa­ła. Na od­głos strza­łów ze­bra­ło się do pół­to­ra ty­sią­ca gmi­nu z wio­sek oko­licz­nych, a ten za­chę­co­ny go­rzał­ką, szedł raź­no w ogień z ba­kow­ni­ca­mi i rusz­ni­ca­mi, tem raź­niej, że ob­lę­że­ni sła­bo się bro­ni­li… Ist­ny to był dzień sąd­ny: huk strza­łów nie usta­wał do zmierz­chu; miesz­kań­cy re­zy­den­cyi bi­sku­piej schro­ni­li się do lo­chów, bu­dyn­ki bo­wiem drew­nia­ne za­pa­dły się po­prze­szy­wa­ne ku­la­mi; ka­mien­ny ka­te­dral­ny kruż­ga­nek roz­padł się w gru­zy; szwan­ko­wa­ła naj­bar­dziej dzwon­ni­ca i ko­lo­ro­we okna zdo­bią­ce świą­ty­nię. Wa­sil stra­cił na­dzie­ję od­sie­czy, a co wię­cej, i od­waż­na jego mał­żon­ka Han­na upa­dła na du­chu: pierw­szy to raz znaj­do­wa­ła się w ogniu. Ura­dzi­li prze­to, że pod­czas ciem­nej nocy wy­mkną się obo­je z zam­ku; ja­koż o 2-ejj go­dzi­nie, na do­świt­ku, ci­cha­czem się wy­su­nę­li, kon­no, bez pocz­tu, bez dwo­rzan, i po­dą­ży­li do So­ko­la, ma­jąt­ku ro­dzin­ne­go knia­ziów So­kol­skich… wszy­stek dby­tek zo­sta­wu­jąc w ręku nie­prze­jed­na­ne­go prze­ciw­ni­ka

Na­za­jutrz nowy wła­dy­ka z try­um­fem wjeż­dżał na sto­li­cę, wstę­po­wał na tron po stop­niach krwią wier­nych zbry­zga­nych, bo swa­wo­la owa nie obe­szła się bez ofiar: w fo­sach za­mecz­ku le­ża­ło kil­ka­na­ście tru­pów, a ran­nych w dwój­na­sób wię­cej… ale jęki tych ostat­nich za­głu­szał dźwięk po­wi­tal­ny dzwo­nów ka­te­dral­nych i pie­śni dzięk­czyn­ne za zwy­cięz­two nad nie­przy­ja­cie­lem od­nie­sio­ne. Na­tu­ral­nie, że ma­ją­tek ru­cho­my tego nie­przy­ja­cie­la zo­stał wła­sno­ścią try­um­fa­to­ra…

Kra­sień­ski za­niósł skar­gę do kró­la; stał się gwałt – dość jed­nak po­wsze­dni w owej epo­ce. Nie pierw­szy to raz pa­ste­rze sztur­mem zdo­by­wa­li wła­dyc­two. Wresz­cie Zyg­munt Au­gust, co do tego wła­dyc­twa, wi­docz­nie zo­sta­wił pierw­szeń­stwo Ła­zow­skie­mu, bo nie stro­fo­wał go za wdar­cie się na wło­dzi­mier­ską sto­li­cę, lecz tyl­ko za znisz­cze­nie świą­ty­ni i zra­bo­wa­nie Bo­rzo­bo­ha­te­go. Ja­koż już w Paź­dzier­ni­ku tego roku, więc w mie­siąc po opi­sa­nych zda­rze­niach, sta­wił się na Wo­ły­niu nowy wy­słan­nik kró­lew­ski, mia­no­wi­cie Jan Bo­gu­chwał, i w asy­sten­cyi woź­ne­go łuc­kie­go, a tak­że kil­ku sług po­szko­do­wa­ne­go, udał się do Ła­zow­skie­go. Przy­by­sze za­sta­li pa­ste­rza w cer­kwi, – wstą­pi­ła w nich otu­cha; tem śmie­lej uda­li się do świą­ty­ni, pew­ni, że w jej mu­rach nie spo­tka ich złe przy­ję­cie. Za­wie­dli się jed­nak bar­dzo: epi­skop Teo­do­zy, do­wie­dziaw­szy się o nie­mi­łych od­wie­dzi­nach, przy­spie­szył na­bo­żeń­stwo („za­utre­nia”) i z pa­sto­ra­łem w ręku wy­biegł z za oł­ta­rza; wów­czas Bo­gu­chwał po­dał mu pi­sa­nie kró­lew­skie, ale wła­dy­ka obu­rzo­ny od­trą­cił go, a sam się rzu­cił na naj­star­sze­go z sług Kra­sień­skie­go, mia­no­wi­cie Jer­mo­łę Sien­nic­kie­go, i po­krwa­wił go, in­nych trzech – Se­ba­sty­ana Osiń­skie­go, Wa­sy­la Ko­sti­ja i Jana Ja­strzęb­skie­go oba­lił na zie­mię, ko­pał no­ga­mi, mio­tał się roz­wście­klo­ny, w koń­cu za­wo­łał:

– „Gdy­by tu przy­był sam Kra­sień­ski, to­bym go ka­zał po­rą­bać w kii­wał­ki i psom wy­rzu­cić na po­żar­cie.”

A zwró­ciw­szy się do Bo­gu­chwa­ła, do­dał:

– „Nie my­ślę sta­wić się na roki nie­tyl­ko za dwa, ale i za dwa­na­ście ty­go­dni; nie mam poco je­chać; list któ­ry mi przy­wo­zisz, fał­szy­wy być musi bo brak na nim kró­lew­skie­go pod­pi­su… więc umy­kaj, żeby cię co nie­do­bre­go nie spo­tka­ło”.

Na­tem się spra­wa skoń­czy­ła… Zyg­munt może się nie do­wie­dział o upo­rze wła­dy­ki, a może się do wie­dział, ale zbył ob­ra­zę mil­cze­niem; dość, że Ła­zow­ski nie ba­cząc na bez­pra­wia, ja­kich się do­pusz­czał, do zgo­nu to jest do 1588 roku, sie­dział na sto­li­cy wło­dzi­mier­skiej

Wy­glą­da to wszyst­ko na wy­mysł buj­nej fan­ta­zyi a jed­nak od po­cząt­ku do koń­ca jest praw­dą, co wię­cej jest tre­ści­wem spra­woz­da­niem z dwóch urzę­do­wych ak­tów, z ksiąg gro­du łuc­kie­go wy­ję­tych.

Ale nie cho­dzi nam w tej chwi­li ani o epi­skop­stwo wło­dzi­mier­skie, ani też o pa­ste­rza roz­po­rzą­dza­ją­ce­go się w niem za­nad­to sa­mo­wol­nie; wy­pro­wa­dzi­li­śmy go na wi­dow­nię opo­wie­ści dla tego tyl­ko, że miał za­targ z Kra­sień­skim, że Kra­sień­ski ten był mę­żem Han­ny So­kol­skiej, a wła­śnie z jej przy­go­da­mi pra­gnie­my bli­żej za­po­znać względ­nych dla nas czy­tel­ni­ków.

Han­na z domu księż­nicz­ka So­kol­ska, na­le­ża­ła do ro­dzi­ny zu­bo­ża­łej i pod­upa­dłej. So­kol­scy wy­mie­ra­li i nie od­ra­dza­li się w XVI już wie­ku; Nie­siec­ki wpraw­dzie utrzy­mu­je, że się oni na Li­twie prze­dzierz­gnę­li w Se­kul­skich, nam się to jed­nak być baj­ką wy­da­je. O wo­łyń­skich przod­kach Han­ny nie wie­le wie­my; pod ro­kiem 1518 spo­ty­ka­my trzech knia­ziów So­kol­skich: Ję­drze­ja, Soł­ta­na i Je­rze­go. Przy po­pi­sie zam­ku łuc­kie­go we 20 lat póź­niej, dwóch zno­wu tego na­zwi­ska zie­mian wy­stę­pu­je: Boh­dan i Jan, obaj z So­ko­la, nie­wiel­kiej wio­secz­ki w oko­li­cy mia­sta po­ło­żo­nej; po­sia­da­li oni jed­nak i dwo­ry w ob­rę­bie zam­ku i w dwo­rach utrzy­my­wa­li licz­ną służ­bę, bo się miesz­cza­nie skar­żą re­wi­zo­rom, że służ­ba nie peł­ni po­win­no­ści miej­skich. Unią lu­bel­ską pod­pi­sa­li zno­wu trzej So­kol­scy: Mak­sym z Scho­li­nie­wa, Osta­fi pod­sę­dek ziem­ski łuc­ki i Ma­rek z So­ko­la Otoż ostat­ni, syn wy­żej wspo­mnia­ne­go Soł­ta­na żył w dru­giej po­ło­wie XVI w., po­sło­wał na sejm pod­czas elek­cyi 1573 r. Był on ro­dzo­nym Han­ny i czę­sto jej po­ma­gał w spo­rach z są­sia­da­mi. Ani mat­ki na­szej bo­ha­ter­ki nie zna­my wca­le, ani też je­ste­śmy w sta­nie wy­ka­zać, w któ­rym roku wy­szła ona za Wa­si­la Bo­rzo­bo­ha­te­go Kra­sień­skie­go; to tyl­ko pew­na, że w epo­ce wal­ki mię­dzy wła­dy­ka­mi, opi­sa­nej na wstę­pie, lat trzy­dzie­ści kil­ka już li­czyć mu­sia­ła…

A ciż Bo­rzo­bo­ha­to­wie, do któ­rych ro­dzi­ny we­szła? Za pa­no­wa­nia Zyg­mun­ta Au­gu­sta za­czę­li się już mo­de­lo­wać na wzór szlach­ty pol­skiej, przy­bra­li herb Je­li­ta ale jed­no­cze­śnie stra­ci­li ma­ją­tek; do nich to bo­wiem na­le­ża­ła włość Za­bo­rol­ska, po­ło­żo­na w łuc­kim po­wie­cie, od­dać ją wszak­że mu­sie­li Ma­liń­skie­mu mar­szał­ko­wi wo­łyń­skie­mu za dłu­gi Zo­stał im mały ką­sek zie­mi, zwa­ny Kra­snem, czy­li Kra­sien­kiem czy Kra­śni­kiem, ztąd za­czę­li się na­zy­wać Kra­sień­ski­mi. Roku pa­mięt­ne­go unii lu­bel­skiej, miesz­ka­li ich imien­ni­cy czy po­krew­ni w Ry­ka­nach.

Jan Bo­rzo­bo­ha­ty – bo się już z pol­ska na­zy­wał – syn Jac­ka, Ru­sin, pod­upa­dły, wy­pro­sił so­bie u Bony w 1548 r. wój­tow­stwo łuc­kie, ale i na niem świet­ne­go in­te­re­su nie zro­bił; a ro­dzi­nę miał licz­ną, mia­no­wi­cie cór­kę i dwóch sy­nów. Cór­ka wy­szła naj­przód za Do­bryl­czyc­kie­go, roz­wio­dła się z nim w ry­chle i po­ślu­bi­ła po­wtór­nie Alek­san­dra Żó­raw­nic­kie­go, klucz­ni­ka i ho­ro­du­icze­go a po­tem sta­ro­stę łuc­kie­go. Piotr w ka­wa­ler­skim umarł sta­nic, Wa­sil oże­nił się wła­śnie z Han­ną księż­nicz­ką So­kol­ską. Ostat­nia nic, albo bar­dzo nie­wie­le wnio­sła po­sa­gu mę­żo­wi, ubo­ga bo­wiem była, i chy­ba jed­ną ener­gią i go­to­wo­ścią dzie­le­nia złej i do­brej doli mo­gła skap­to­wać ro­dzi­nę Kra­sień­skich. Wszyst­kie na­dzie­je re­pre­zen­tan­ta tej ro­dzi­ny, t… j… ojca, spo­czę­ły na cór­ce, i na po­łą­cze­niu się za jej po­śred­nic­twem z do­mem Zó­raw­nic­kich, uży­wa­ją­cych wiel­kiej wzię­to­ści i po­sia­da­ją­cych nie lada for­tu­nę. Na­le­ża­ły do nich pod­ów­czas Żó­raw­ni­ce i Ża­bo­krzy­ki; na­był je wpraw­dzie od nich ksią­żę Bo­husz Ko­rec­ki za 4000 kop gro­szy li­tew­skich, ale na­był znacz­nie po­źniej. Ro­dzie Alek­san­dra, męża pan­ny Kra­sień­skiej, był epi­sko­pem łuc­kim i ostrog­skim Dziw­ny to za­iste wła­dy­ka! jako „na­re­czen­nyj”, nie wy­świę­co­ny na ka­pła­na, rzą­dził dy­ece­zyą lat ca­łych dzie­sięć, do zgo­nu… Na­tu­ral­nie, że o po­myśl­ność cer­kwi nie dbał wca­le, z po­pa­mi po­stę­po­wał ostro, ba­wił się z nimi w dys­ku­sye nie­kie­dy, nie­po­jęt­nych kar­cił ki­ja­mi, a choć oczy­ta­ny był w księ­gach cer­kiew­nych, nie ba­cząc jed­nak na czę­ste na­po­mnie­nia me­tro­po­li­ty ki­jow­skie­go i prze­stro­gi kró­lew­skie, szat ka­płań­skich nie przy­wdział; umarł szlach­ci­cem, jak nim był za ży­cia, i na­wet się w kon­tu­szu po­grze­bać ka­zał…

U tego Żó­raw­nic­kie­go czę­sto go­ścił Jan Bo­rzo­ho­ha­ty. Daw­niej łą­czy­ła ich przy­jaźń, te­raz po­łą­czy­ło kre­wień­stwo; rze­ko­my wła­dy­ka ko­chał naj­star­sze­go syna go­rą­co – a miał ich czte­rech. Pier­wo­rod­ny ów, może się ro­dzi­co­wi naj­wię­cej ako­mo­do­wał, miesz­kał też przy nim cią­gle, kie­dy tam­ci szu­ka­li chle­ba po świe­cie. Kra­sień­ski zno­wu prze­no­sił je­dy­nacz­kę nad inne po­tom­stwo, więc mi­łość do dzie­ci jesz­cze ści­ślej­szym wę­złem po­łą­czy­ła oj­ców. Bar­dzo być może, że Bo­rzo­bo­ha­ty, za­pa­trzyw­szy się na wy­god­ne, ba pra­wie pań­skie ży­cie epi­sko­pa Mar­ka, albo przez te­goż epi­sko­pa na­mó­wio­ny, udał się do kró­la z proś­bą o nada­nie mu wła­dyc­twa wło­dzi­mier­skie­go po nie­daw­no zga­słym Jó­ze­fie; król się do proś­by przy­chy­lił – a po­tem po­ża­ło­wał po­śpie­chu bo ła­skę swą cof­nął: ale i to na do­bre wy­szło Bo­rzo­bo­ha­te­mu, do­stał bo­wiem, jako za­do­sy­ó­u­czy­nie­nie za rze­ko­mą krzyw­dę, ar­chi­man­dryą ży­dy­czyń­ską (w Grud­niu 1569 albo w Stycz­niu 1570 r.). cze­kał więc cier­pli­wie, do­cze­kał się zgo­nu Żó­raw­nic­kie­go – „i wdarł się” do Luc­ka, nie ba­cząc na spół­za­wod­nic­two An­drze­ja Ru­si­na, wła­dy­ki piń­skie­go. Tu­taj wszak­że prze­wa­ga była po stro­nie pierw­sze­go, do­po­ma­ga­li mu bo­wiem i sy­no­wie i sy­now­co­wie, i zięć, ów klucz­nik i ho­rod­ni­czy łuc­ki, daw­no już z ra­mie­nia tyl­ko co zga­słe­go ro­dzi­ca go­spo­da­ru­ją­cy w do­brach dy­ece­zyi. Wo­bec ko­ścio­ła wschod­nie­go szan­se obu wła­dy­ków były jed­na­ko­we, oby­dwa bo­wiem byli tyl­ko „na­re­czen­ny­mi”. Kra­sień­ski za­czą­łod tego, że za­dość uczy­nił żą­da­niom me­tro­po­li­ty Pro­ta­sze­wi­cza, przy­jął świę­ce­nie, a z nie­mi na­zwę Jo­na­sza. Wszyst­ko więc było w po­rząd­ku. Od­by­ła się in­sta­la­cya, a po niej ob­ję­cie po­sia­dło­ści ziem­skich do epi­skop­stwa na­le­żą­cych. Szlach­cic z chu­do­pa­choł­ka zo­stał ma­gna­tem. I jego los ko­ścio­ła nie ob­cho­dził wca­le, i on zy­ski z ma­jąt­ków du­chow­nych gar­nął do kie­sze­ni wła­snej, do­cho­dy cer­kiew­ne roz­da­wał dzie­ciom i po­wi­no­wa­tym.

A że do­cho­dy były znacz­ne – na to mamy w ręku do­wo­dy. Wła­dyc­two łuc­ko-ostrog­skie ustę­po­wa­ło wpraw­dzie co do bo­gactw wło­dzi­mier­skie­mu, ale po­rów­nać go na­wet nie moż­na z ma­jęt­no­ścia­mi, ja­kie po­sia­da­li bi­sku­pi ła­ciń­scy w kre­so­wych dy­ece­zy­ach, rzą­dzą­cy ka­to­lic­kim ko­ścio­łem.

Do Kra­sień­skie­go tedy na­le­ża­ły: cer­kiew ka­te­dral­na w zam­ku łuc­kim, przez w. ks. Lu­bar­ta wznie­sio­na, cer­kiew ka­te­dral­na w Ostro­gu, cer­kiew s. Wło­dzi­mie­rza w Wło­dzi­mie­rzu, wszyst­kie opa­trzo­ne spo­re­mi do­cho­da­mi, a nad­to czte­ry mia­stecz­ka i trzy­dzie­ści czte­ry wio­ski, roz­rzu­co­ne w dwóch ze sobą są­sia­du­ją­cych po­wia­tach – łuc­kim i wło­dzi­mier­skim.

z cze­go tu bra­kło czło­wie­ko­wi, choć­by do wiel­kich wy­gód przy­zwy­cza­jo­ne­mu: pięk­na re­zy­den­cya na gór­nym zam­ku łuc­kim, w któ­rym wła­dy­ka prze­pę­dzał żimę, gdzie mógł ła­two prze­trwać chwi­le na­pa­dów i nie­bez­pie­czeń­stwa, gdzie wła­śnie za po­dwo­ja­mi za­mczy­ste­mi prze­cho­wy­wał kosz­tow­niej­sze sprzę­ty. Za to jed­nem z naj­wdzięcz­niej­szych let­nich miesz­kań było Ró­żysz­cze, po­ło­żo­ne pod mia­stem. Jesz­cze ks. Lu­bart, fun­da­tor so­bor­nej cer­kwi pod we­zwa­niem św. Jana Bo­ho­sło­wa", za­pi­sał Ró­żysz­cze wiecz­ne­mi cza­sy na utrzy­ma­nie wła­dy­ków, a obok wio­ski – bo­bro­we "gony" nad Sty­rem – "z pusz­cza­mi i la­sa­mi", nad­to sio­ła Żo­ło­bów, Czu­dyn, Te­re­miec, bór Ry­lów – sło­wem pięk­ny ka­wa­łek zie­mi we wszyst­ko ob­fi­tu­ją­cy Tu­taj
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: