- W empik go
Niewiasty kresowe: opowiadania historyczne - ebook
Niewiasty kresowe: opowiadania historyczne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 329 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa.
Nakład Gebethnera I Wolffa.
1883
Äîçâîëåíî Öåíçóðîþ. Âàðøàâà 15 ßíâàðÿ 1882 ãîäà.
Kraków – w drukarni Wł. L. Anczyca i Spółki
WSTĘP.
Życie niewiasty polskiej, osiadłej w głębi Rzeczypospolitej, należycie zbadane zostało pod względem obyczajowym; pełno o tem życiu szczegółów u Grórnickiego, Bielskiego, Paprockiego, niekiedy ciekawą drobnostkę o tem podali – Kochanowski, Rej, Klonowicz i inni pisarze nasi…
Jakże inaczej płynęło to życie u ściany tatarskiej: kobieta tutaj przebywająca miała więcej niźli gdzie indziej swobody; prawo wprawdzie obowiązujące było dla niej takie same na Rusi jak i na Litwie, bo jak tu tak i tam Statut litewski był kodeksem, do którego należało się stosować, ale inna rzecz prawo, a inna obyczaj. Tutaj na zagrożonem stanowisku, wypadało często białogłowie stawać w obro – nie ogniska domowego, w obronie własnego drobiazgu… to też rozpatrując się w dziejach kresowych prawincyj z XVI a nawet XVII stulecia; w tej przewadze jaką posiadała kobieta, imająca się często oręża, zakuta w pancerz ciężki, mimowoli przychodzą na myśl owe bajeczne Amazonki, których siedzibę oznaczali historycy między Bałtykiem a Dnieprem… miałyżby, po owych w zmierzchu wieków tonących protoplastkach, odziedziczyć do wojny zamiłowanie?… Miękki obyczaj wniosła dopiero w te strony żona ks. Bazylego Ostrogskiego, Tarnowska z domu; spłynęło z nią sporo dworzan polskich, oni to powoli krzewić zaczęli w ziemi wołyńskiej ogładę, zamiłowanie do tańca, muzyki, do strojów. Kobiety osiadłe na placówkach w dzikie wysuniętych pola, nie miały najmniejszego o minstrelach i trubadurach wyobrażenia; dziad lirnik był jedynym śpiewakiem stepowym, przynosił on jednak ze sobą nie piosnki miłosne, ale legiendy o dawnych bojach, czasem przestrogę o zbliżającem się niebezpieczeństwie, niekiedy przynosił zdradę… podpatrywał, śledził, kędy słabe strony obwarowanego naprędce dworu, by je potem wskazać hajdamakom, albo innym ludziom swawolnym. Romans niewyrastał na stepie, życie biegło chyżo, jutro nie należało do nikogo, było niepewniejszem niźli gdzie indziej…
I doprawdy – jaka różnica pani bogatej gdzieś na płaszczyznach Wielkopolski osiadłej, a dziedziczki licznych włości, na kresach zamieszkałej; tamta kochała się w elegancyi, ot choćby dla potwierdzenia, opiszemy jej toaletę: „Przed pokojem takiej strojnisi, stało pacholę pod kitą, przeznaczone do noszenia rucha (ogona) i do pilnowania pokoju pani, ażeby gdy czas ubierania się nadejdzie, nikt do komnaty jej, oprócz fraucymeru, nie wchodził, Kiedy się czas zbliżał robienia toalety, szły panny z fraucymeru, niosąc każda co do niej należało. Ta słoiki z wonnemi piżmy, zybetami i perfumami drogiemi, tamta zwierciadło, trzecia farbiczki i bielidła z pachnącemi szpikandrowemi wódkami, z olejkami różowemi i balsamowemi, z moszusem, z ambrą. Trzy inne panny niosły nalewkę z miednicą, tuwalnię i zasłonę (okrycie ciała). Dwie inne postępowały za niemi, ażeby gdy się pani ubierać będzie, miłemi zabawiały ją gadkami.
Jakże inaczej wyglądała „świetliczka” kniaziowej wołyńskiej choćby z przedniejszego, rodu, na schyłku XV stulecia! Alkowa nie wielka, łóżko skromne a twarde, w oknach błony sklanne stanowiły zbytek, na ścianach obrazów pełno, a bogate materye, altembasowe złotogłowy i srebrnogłowy, aksamity, kanawace, bogate futra kunie i sobolowe, zamknięte w skrzyniach cyprysowych, gotowych do podróży dalekiej w każdej chwili spodziewanego niebezpieczeństwa… Jedna z najbogatszych pań wołyńskich, ks. Holszańska z domu, druga zona kn. Kurbskiego, oprócz majątku w ziemi, posiadająca miliony w remanentach i gotowiźnie, jednem i to niewielkiem posługiwała się lusterkiem, a fraucymer jej składał się z czterech haftarek.. choćby i luster więcej zdobyć mogła i służebnych poczet powiększyć… było bo za co sobie pozwolić, ale wolała stada koni hodować, choć jej szło bardzo i o rozbudzenie miłości w małżonku, toż w łóżku z tym celem, trzymała woreczek napełniony piaskiem i włosienia, bo jej tak doradziły znachorki…
Pobożność cechująca polskie niewiasty, na kresach jakoś się czasu nie miała rozwinąć, obojętnie traktowano religią, to też nowatorstwo u nas przyszczepiło się z taką łatwością, a głownemi jego propagatorkami były niewiasty…
Miejscowe czynniki mimowoli wpływały na usposobienie kobiety, urabiały ją na energiczną, na pół męską, na bole i najstraszniejsze zawody przygotowaną, ale też nie poddającą się im bez walki. Bierna oporność przeprzekształcała się niekiedy w czynną zaczepkę: niewiasta nieraz wybiegała z małżonkiem na czaty, uskuteczniała z nim wyprawy, sama stawała na czele zajazdów krwawa kończących się walką… tak dobrze używała siły własnej, jak mężczyzna, umiała strzelać, umiała dosiąść konia, bez wytchnienia odbyć długą podróż, słowem, nabierała niezwykłego hartu… Borzobohata Krasieńska, Chmielecka wojewodzina kijowska ks.Rożyńska, których dzieje przytaczamy w tej książce, nie są wyjątkami, zajmują tylko wybitniejsze stanowisko w ówczesnem społeczeństwo… a sporobym i innych naliczyć potrafił, na przestrzeni półtora wiekowej – jak naprzykład – Mylska, Tyszkiewiczowa, Strybylowa, Trypolska i t… d… i t… d., których życie wypełniały zajazdy i procesa. A drobiazg zapatrzony na stojące u góry niewiasty, naśladował je na potęgę; to też w zaściankach owruckich kobiety na małą skalę tak dokazywały w obrębie mil kilku, jak tamte w obrębie całego Wołynia i Kijowszczyzny… Wina tu jednak nie wszystka, za ową hulaszczość, spada na barki kobiece, część i to spora przynależy męskiej rodu połowie; przyznajmy się otwarcie, szanowaliśmy białogłowę o tyle, o ile nam siłą nie tylko moralną ale i fizyczną zaimponować mogła. Matrona rezolutna zaznawała więcej miru, łatwo znajdowała stronników, ogół patrzył pobłażliwie na jej wybryki. Młodą jednak dziewczyno traktowano z pewnem lekceważeniem, po kozacku trochę, a z niewiasty nieumiejącej sobie poradzić, często gęsto w poswarce mężczyzna zdzierał podwikę (czepiec), choć to uważano za największą obrazę na Rusi… z drugiej atoli strony i panieneczki samowolnie postępowały, wybierały sobie mężów po myśli, nie bardzo się powodując radami i przestrogami starszych. A jeżeli ten starszy miał przewagę, i zmusił dziewczynę do tego, że stanęła na ślubnym kobiercu z niemiłym sercu, to miała ona jeszcze i po ślubie możność zdobycia swobody, zostawał jej rozwód („rozpust”), w formę tylko prawną ubrane wieczyste z mężem rozstanie i możność zawarcia nowego już po myśli związku. Powiecie mi, że rozwody owe nie przytrafiały się zbyt często; przeciwnie, – były one powszedniem zjawiskiem. Unia, a wreszcie łaciński obrządek utrudnił je, ale nie wyplenił zupełnie; więcej czasów, więcej dowodów, więcej kosztów było potrzeba, więc się tylko dostatniejsze rody uciekały do nich, kiedy u gminu, wyznającego wschodni niezjednoczony obrządek, dotrwały one do końca XVII stulecia.
Wracając do rycerskich upodobań niewiasty kresowej, w ten tylko sposób wytłómaczyć można sobie wytrzymałość kobiet naszych, w jassyr pędzonych przez puste i spiekło pola. Pewnie nie w kolebkach transportowali je pohańcy; więcej ludzki, albo może dbalszy o to, by mu się żywy towar nie zużył, brał niewolnicę po za siebie na konia, zwykle zaś piechotą, na sznurze, wypadało tę podróż daleką odbywać.
A potem w jassyrze, bogatą niegdyś i przyzwyczaj oną do rozkazywania panią, czekała ciężka i upakarzająca służebnicy haremowej praca. Było to jeszcze znośniejsze od zatrudnień w polu, od przymusowych wędrówek do Azyi albo i Afryki, znośniejsze ale okropniejsze. Kobieta bowiem nasza, jeżeli sobie potrafiła zjednać miłość rodziny tatarskiej, z którą związały ją losy, traciła już tem sa niem nadzieję zdobycia wolności, choćby za cenę stosunkowo wielkiego okupu. Tatar czy Turek, podobny nabytek uważał za rodzaj błogosławieństwa, a razem za kapitał, który w wypadku nieszczęścia, może mu być wrócony z nawiązką. Biedna więc branka musiała czekać na układy dyplomatyczne między Krymem i Porta a Rzecząpospolitą, na mocy których mogłaby wolność odzyskać. Redempcye trynitarskie powstały na schyłku XVII stulecia, i najbardziej były czynnemi w wieku ubiegłym. Przed sprowadzeniem atoli pobożnych zakonników, za pośrednictwem układów zadość czyniono potrzebie; często one miewały miejsce, nigdy atoli nie dosięgły takich rozmiarów, jak owa słynna wymiana jeńców między Moskwą a Zaporożem z jednej, a pohańcami z drugiej strony, trwająca przez całych lat pięć (1681 – 1685), a miała ona miejsce pod Perewołoczną. Odbywała się ona co lata uroczyście, zjeżdżał na nią – „okoliczny carski” (namiestnik), półkownik i regent kancelaryi hetmańskiej od Zadnieprzan, a od przeciwników murzowie i sułtani; brańców – jak muzułmanów tak i chrześcian, bywało po kilka tysięcy; wymiana szła głowa na głowę, choć znakomitszych bojarów ukrywali Tatarzy; tak
WSTĘP. 9
naprzykład „Szeremeta”, wziętego jeszcze pod Cudnowem w 1660 roku, uwolnili we dwadzieścia lat później, po otrzymaniu 40,000 r. okupu. Otoż na owych polach pod Perewołoczną, niejedna ziemianka polska z prowincyj kresowych występowała; rodzina takiej branki, zaopatrzona listem Jana III, do starszyzny zaporoskiej, pośród której dzielny król wielkiego miru zaznawał, otoż powiadamy, rodzina branki z cedułą od najjaśniejszego pana i z workiem pełnym biegła w step, by za pośrednictwem koszowego, wykupić z niewoli biedną kobietę… A niemało ich, niemało dostało się w łyki, zwłaszcza w drugiej połowie XVII stulecia nie było rodziny na całej przestrzeni ziem kresowych, któraby nie opłakiwała jęczącej w niewoli, bliskiej sercu osoby… łatwiej bo daleko było uwolnić z bind tatarskich mężczyznę niżli kobietę: ostatnia, jeżeli młoda, zo-stawio7ia sama sobie, częstokroć zostawała żoną swego pana… choć i takie, po owdowieniu, z licznym pocztem dziatwy o wschodnich, płaskich twarzach, dostawały się do ojczyzny, tak drogiem było dla nich rodzinnej ziemi wspomnienie…
W wieku XVII – rdzenne zaszły zmiany. Ruś już spolszczała zupełnie; język polski, wiara łacińska – panowały w dworach ziemiańskich, ksiądz był nauczycielem w dzieciństwie, stawał się przyjacielem i doradzcą rodziny, częstokroć ulegającym gospodyni domu, bo ta posiadała przewagę nad swoim małżonkiem, rozswawolonym, pijatykom i zabawom oddanym. Kobieta sobie zostawiona dogląda pilnie, nie tylko „babiego” gospodarstwa, ale administracyi całego majątku. Nabiera upodobań właściwych niewiastom zachodu, uczy się muzyki na harfie, gitarze, melodykonie i klawicymbale, uczy się śpiewów nie tylko pobożnych, ale i z tekstem światowym; tak dalece to zamiłowanie się rozpowszechnia, tak dalece ogarnia najuboższe nawet warstwy szlacheckie, że już ku końcowi zeszłego stulecia – Filona ułożonego przez Karpińskiego, śpiewają bojarskie córki w zaściankach owruckich i ziemiańskie panienki w licznych osadach, rozrzuconych na rozległych gruntach, wchodzących niegdyś w skład barskiego starostwa… w ukrainnych bowiem polach rozsiane futory – hen koło Czerkas i Czehryna, kędy kwitła sława kozacka, lubują bardziej w pieśniach ludowych, ale układanych przez gmin herbowny i modelowanych na wzór piosenek polskich. Do zamożnych wszakże dworów szlacheckich, najprzód się wciska zbytek europejski i,powoli spycha, panujący tu przepych wschodni, na plan wtóry, podrzędny… namioty na Turkach pod Wiedniem zdobyte, idą na obicie komnat sypialnych, na kotary, po za któremi ukrywają się łóżka zaopatrzone w miękkie pierzyny i liczne poduszki, prawie do sufitu sięgające, dla broni – zbrojownia, dla zwolenników tytoniu – fajkarnia, zamiast izb gościnnych – salony, zamiast ław rzeźbionych – mahoniowe sprzęty, których resztki do dziś przetrwały, i za które takie bajeczne pieniądze płacą amatorowie starzyzny. W salonie króluje kobieta,strojna, pachnąca, upudrowana, z sztucznym rumieńcem na twarzy… na kresach jest taką samą, jak w Wielkopolsce, na Litwie.. Z kolei przychodzi zamiłowanie w polityce; mądrochę modelującą się na wzór kasztelanowej kamieńskiej spotkać można w każdym niemal powiecie – i to nie jedne… biorą one udział w konfederacyach, w obradach sejmikowych, w zjazdach gospodarskich, przedostają się w końcu do Trybunałów, do sejmu… umizgają się często do przywódców alianckich zastępów, także gwoli potrzeb dyplomacyi zaściankowej… słowem rej wodzą w kraju.
A jednak – obok tych na pozór szorstkich rysów, tych dowodów płochliwości i rozswawolenia, darujcie mi, że idealizować nie umiem – piszę rzecz na;źródłach opartą – zdarzają się często i piękne przykłady przywiązania i poświęcenia bez granic i rezygnacya w nieszczęściu, i to w tak wielkiem nieszczęściu, żebyś o niem nawet dziś nadobna czytelniczko nie mogła mieć wyobrażenia, ty biedna wątła roślinko, wychowana w pieszczotach, okolona zbytkiem, a przynajmniej temi drobnemi wygódkami, które ci uprzyjemniają życie, bez których nie potrafisz tego życia zrozumieć. Przepraszam, zatopiony w wspomnieniach przeszłości, zapominam zupełnie, że i ty, jeżeli ukochasz, jeżeli się poświęcisz, potrafisz się wyrzec wszystkiego, a wykolejona wstrząśnieniami, z rezygnacyą znosisz niedolę. Więc czołem przed tobą i przed twojemi poprzedniczkami, chociażeście tak niepodobne do siebie!
Tyle wstępu – a teraz kilka typów naszkicuję z kolei.
Hanna z książąt Sokolskich
BORZOBOHATA KRASIEŃSKA
OPOWIADANIE Z DRUGIEJ POŁOWY XVI WIEKU.
Działo się to na początku Września roku pańskiego 1565.
W włodzimierskim pałacu biskupim mieszkał pan Wasil Borzobohaty Krasieński sekretarz królewski, wraz z Hanną z kniaziów Sokolskich a mieszkał dla tej prostej przyczyny, że rodzic jego niedawno otrzymał „od hospodara” przywilej na władyctwo włodzimierskie… i właśnie w chwili, w której się nasze opowiadanie zaczyna, znajdował się przy boku królewskim w Grodnie.
Od dwóch lat dopiero zagospodarowała się tutaj rodzina episkopa; nie objęła nawet jeszcze wszystkich majętności dyecezyalnych w posiadanie, na niektórych z nich bowiem ciążyły zobowiązania dawniejsze, po nieboszczyku biskupie Józefie a poprzedniku Krasieńskiego pozostałe.
Aliści najniespodzianiej stawi się przed młodym Borzobohatym wysłannik królewski Piotr Siemionowicz, z pisaniem Zygmunta Augusta, i mówi:
– Oto jest list hospodarski, na mocy którego władyka chełmski Teodozy Łazowski zostaje biskupem włodzimierskim; pytam więc ciebie panie Wasil u, azali zechcesz nowokreowanemu dostojnikowi kościoła wschodniego wzmiankowane biskupstwo ustąpić?
Naturalnie, że odmowną otrzymał odpowiedź.
Czytelnik słuchając przytoczonej naracyi, zdziwi się niepomału; jak się stało, że król jedne stolicę dwom ofiarował dygnitarzom? Zdarzało się to wszakże, pray-znajmy otwarcie, z powodów, których należycie nie potrafimy rozplatać. Według Bartoszewicza pochodzić to miało w skutek błędnych informacyj, jakie posiadała kancelarya królewska (ad malam informationem Cancdlariae)… Zwykle nie wiele wiedziano w stolicy o tem, co się działo w prowincyach kresowych po unii lubelskiej, a cóż dopiero przed unią… Niekiedy król dawał dwa przywileje na raz, ze świadomością rzeczy, ale wówczas ostatni miał znaczenie dopiero po ekspi-racyi pierwszego… Zdaje się, że tutaj właśnie miało to miejsce; chociaż mogły być i inne pobudki: pamiętać należy, że Krasieński podówczas nie otrzymał jeszcze święcenia, był ziemianinem; na takiemże biskupstwie łucko-ostrogskiem siedział już od lat kilku szkchcic Marek Żórawnicki, a choć obejmując dyecezyą przyrzekł solennie, że przywdzieje szaty kapłańskie, ale słowa nie dotrzymał… i do końca żywota został władyką, używającym zamiast sutany – ferezyi, zamiast krzyża – szabli… Sarkała na to szlachta wyznająca grecki obrządek, sarkało i duchowieństwo kijowskie;może więc, owe niechęci mając na względzie, dobry król przechylił się na stronę Łazowskiego, który już był kapłanem oddawna.
Potem krótkiem wyjaśnieniu wracamy znowu do przerwanego opowiadania.
Wasil Krasieński, jak już wiemy, dał wysłannikowi królewskiemu odmowną odpowiedź, a brzmiała ona tak:
– Dopóki mości szlachcicu, nie prześlesz listu hospodarskiego mojemu ojcu, a ja od niego nie otrzymam instrukcyi, jak mam postąpić, dopóty nie dopuszczę nikogo na stolicę episkopalną…
Wówczas Piotr Siemionowicz zapowiedział, żegwałtu używać nie myśli, wezwał tylko woźnego i społem z nim złożył manifest w grodzie włodzimierskim.
Upłynęło dni dziesięć; młody Krasieńki gotował się do obrony, ale że rozporządzał niewielkiemi środkami, obrona więc nie mogła być skuteczną…
A tymczasem nowy władyka nadciągnął do miasta dworno i zbrojno, przyprowadził bowiem ze sobą dwustu jezdnych i trzysta piechoty, działa, przyrządy do oblężenia używane – i zajął zamek starościński.
Przed szturmem próbował jeszcze raz zgody; wysłał parlamentarzy do Wasila, mianowicie, wspomnianego już Piotra Siemionowicza, nadto Jana Wereszczyńskiego podsędka chełmskiego, Jarosza Tura i kilku ziemian miejscowych. Pod bramami biskupiego pałacu nastąpiło spotkanie powaśnionych. Krasieński stał przy swojem, prosił o list hospodarski, dodawał nadto, że bez ojca nic począć nie jest w możności.
Wówczas Wereszczyński uniósł się i zawołał: – Władyka chełmski nie uczyni tego, by list królewski posyłał twojemu ojcu, albo żeby ciebie miał prosić o ustąpienie; zabierze on to biskupstwo jako swoje własne, a ty – że dobrowolnie z niego ustąpić nie chcesz, zapłacisz 10,000 kóp groszy grzywien; przepadniecie wraz z ojcem, bo pasterz mocno stać będzie przy egzekucyi…
Strony się rozeszły, a już na drugi dzień rozpoczęto szturm formalny: 14 Września o świtaniu ozwały się dzwony w „lackim” kościele i zaraz potem zagrały działa. Miał ich 9 Łazowski: cztery zatoczono obok rezydencyi biskupiej, cztery na zamek starościński, a jedno największe na groblę… Kule były skierowane na katedrę ruską i na dworzec władyki, w którym rodzina Krasieńskich przemieszkiwała. Na odgłos strzałów zebrało się do półtora tysiąca gminu z wiosek okolicznych, a ten zachęcony gorzałką, szedł raźno w ogień z bakownicami i rusznicami, tem raźniej, że oblężeni słabo się bronili… Istny to był dzień sądny: huk strzałów nie ustawał do zmierzchu; mieszkańcy rezydencyi biskupiej schronili się do lochów, budynki bowiem drewniane zapadły się poprzeszywane kulami; kamienny katedralny krużganek rozpadł się w gruzy; szwankowała najbardziej dzwonnica i kolorowe okna zdobiące świątynię. Wasil stracił nadzieję odsieczy, a co więcej, i odważna jego małżonka Hanna upadła na duchu: pierwszy to raz znajdowała się w ogniu. Uradzili przeto, że podczas ciemnej nocy wymkną się oboje z zamku; jakoż o 2-ejj godzinie, na doświtku, cichaczem się wysunęli, konno, bez pocztu, bez dworzan, i podążyli do Sokola, majątku rodzinnego kniaziów Sokolskich… wszystek dbytek zostawując w ręku nieprzejednanego przeciwnika
Nazajutrz nowy władyka z tryumfem wjeżdżał na stolicę, wstępował na tron po stopniach krwią wiernych zbryzganych, bo swawola owa nie obeszła się bez ofiar: w fosach zameczku leżało kilkanaście trupów, a rannych w dwójnasób więcej… ale jęki tych ostatnich zagłuszał dźwięk powitalny dzwonów katedralnych i pieśni dziękczynne za zwycięztwo nad nieprzyjacielem odniesione. Naturalnie, że majątek ruchomy tego nieprzyjaciela został własnością tryumfatora…
Krasieński zaniósł skargę do króla; stał się gwałt – dość jednak powszedni w owej epoce. Nie pierwszy to raz pasterze szturmem zdobywali władyctwo. Wreszcie Zygmunt August, co do tego władyctwa, widocznie zostawił pierwszeństwo Łazowskiemu, bo nie strofował go za wdarcie się na włodzimierską stolicę, lecz tylko za zniszczenie świątyni i zrabowanie Borzobohatego. Jakoż już w Październiku tego roku, więc w miesiąc po opisanych zdarzeniach, stawił się na Wołyniu nowy wysłannik królewski, mianowicie Jan Boguchwał, i w asystencyi woźnego łuckiego, a także kilku sług poszkodowanego, udał się do Łazowskiego. Przybysze zastali pasterza w cerkwi, – wstąpiła w nich otucha; tem śmielej udali się do świątyni, pewni, że w jej murach nie spotka ich złe przyjęcie. Zawiedli się jednak bardzo: episkop Teodozy, dowiedziawszy się o niemiłych odwiedzinach, przyspieszył nabożeństwo („zautrenia”) i z pastorałem w ręku wybiegł z za ołtarza; wówczas Boguchwał podał mu pisanie królewskie, ale władyka oburzony odtrącił go, a sam się rzucił na najstarszego z sług Krasieńskiego, mianowicie Jermołę Siennickiego, i pokrwawił go, innych trzech – Sebastyana Osińskiego, Wasyla Kostija i Jana Jastrzębskiego obalił na ziemię, kopał nogami, miotał się rozwścieklony, w końcu zawołał:
– „Gdyby tu przybył sam Krasieński, tobym go kazał porąbać w kiiwałki i psom wyrzucić na pożarcie.”
A zwróciwszy się do Boguchwała, dodał:
– „Nie myślę stawić się na roki nietylko za dwa, ale i za dwanaście tygodni; nie mam poco jechać; list który mi przywozisz, fałszywy być musi bo brak na nim królewskiego podpisu… więc umykaj, żeby cię co niedobrego nie spotkało”.
Natem się sprawa skończyła… Zygmunt może się nie dowiedział o uporze władyki, a może się do wiedział, ale zbył obrazę milczeniem; dość, że Łazowski nie bacząc na bezprawia, jakich się dopuszczał, do zgonu to jest do 1588 roku, siedział na stolicy włodzimierskiej
Wygląda to wszystko na wymysł bujnej fantazyi a jednak od początku do końca jest prawdą, co więcej jest treściwem sprawozdaniem z dwóch urzędowych aktów, z ksiąg grodu łuckiego wyjętych.
Ale nie chodzi nam w tej chwili ani o episkopstwo włodzimierskie, ani też o pasterza rozporządzającego się w niem zanadto samowolnie; wyprowadziliśmy go na widownię opowieści dla tego tylko, że miał zatarg z Krasieńskim, że Krasieński ten był mężem Hanny Sokolskiej, a właśnie z jej przygodami pragniemy bliżej zapoznać względnych dla nas czytelników.
Hanna z domu księżniczka Sokolska, należała do rodziny zubożałej i podupadłej. Sokolscy wymierali i nie odradzali się w XVI już wieku; Niesiecki wprawdzie utrzymuje, że się oni na Litwie przedzierzgnęli w Sekulskich, nam się to jednak być bajką wydaje. O wołyńskich przodkach Hanny nie wiele wiemy; pod rokiem 1518 spotykamy trzech kniaziów Sokolskich: Jędrzeja, Sołtana i Jerzego. Przy popisie zamku łuckiego we 20 lat później, dwóch znowu tego nazwiska ziemian występuje: Bohdan i Jan, obaj z Sokola, niewielkiej wioseczki w okolicy miasta położonej; posiadali oni jednak i dwory w obrębie zamku i w dworach utrzymywali liczną służbę, bo się mieszczanie skarżą rewizorom, że służba nie pełni powinności miejskich. Unią lubelską podpisali znowu trzej Sokolscy: Maksym z Scholiniewa, Ostafi podsędek ziemski łucki i Marek z Sokola Otoż ostatni, syn wyżej wspomnianego Sołtana żył w drugiej połowie XVI w., posłował na sejm podczas elekcyi 1573 r. Był on rodzonym Hanny i często jej pomagał w sporach z sąsiadami. Ani matki naszej bohaterki nie znamy wcale, ani też jesteśmy w stanie wykazać, w którym roku wyszła ona za Wasila Borzobohatego Krasieńskiego; to tylko pewna, że w epoce walki między władykami, opisanej na wstępie, lat trzydzieści kilka już liczyć musiała…
A ciż Borzobohatowie, do których rodziny weszła? Za panowania Zygmunta Augusta zaczęli się już modelować na wzór szlachty polskiej, przybrali herb Jelita ale jednocześnie stracili majątek; do nich to bowiem należała włość Zaborolska, położona w łuckim powiecie, oddać ją wszakże musieli Malińskiemu marszałkowi wołyńskiemu za długi Został im mały kąsek ziemi, zwany Krasnem, czyli Krasienkiem czy Kraśnikiem, ztąd zaczęli się nazywać Krasieńskimi. Roku pamiętnego unii lubelskiej, mieszkali ich imiennicy czy pokrewni w Rykanach.
Jan Borzobohaty – bo się już z polska nazywał – syn Jacka, Rusin, podupadły, wyprosił sobie u Bony w 1548 r. wójtowstwo łuckie, ale i na niem świetnego interesu nie zrobił; a rodzinę miał liczną, mianowicie córkę i dwóch synów. Córka wyszła najprzód za Dobrylczyckiego, rozwiodła się z nim w rychle i poślubiła powtórnie Aleksandra Żórawnickiego, klucznika i horoduiczego a potem starostę łuckiego. Piotr w kawalerskim umarł stanic, Wasil ożenił się właśnie z Hanną księżniczką Sokolską. Ostatnia nic, albo bardzo niewiele wniosła posagu mężowi, uboga bowiem była, i chyba jedną energią i gotowością dzielenia złej i dobrej doli mogła skaptować rodzinę Krasieńskich. Wszystkie nadzieje reprezentanta tej rodziny, t… j… ojca, spoczęły na córce, i na połączeniu się za jej pośrednictwem z domem Zórawnickich, używających wielkiej wziętości i posiadających nie lada fortunę. Należały do nich podówczas Żórawnice i Żabokrzyki; nabył je wprawdzie od nich książę Bohusz Korecki za 4000 kop groszy litewskich, ale nabył znacznie poźniej. Rodzie Aleksandra, męża panny Krasieńskiej, był episkopem łuckim i ostrogskim Dziwny to zaiste władyka! jako „nareczennyj”, nie wyświęcony na kapłana, rządził dyecezyą lat całych dziesięć, do zgonu… Naturalnie, że o pomyślność cerkwi nie dbał wcale, z popami postępował ostro, bawił się z nimi w dyskusye niekiedy, niepojętnych karcił kijami, a choć oczytany był w księgach cerkiewnych, nie bacząc jednak na częste napomnienia metropolity kijowskiego i przestrogi królewskie, szat kapłańskich nie przywdział; umarł szlachcicem, jak nim był za życia, i nawet się w kontuszu pogrzebać kazał…
U tego Żórawnickiego często gościł Jan Borzohohaty. Dawniej łączyła ich przyjaźń, teraz połączyło krewieństwo; rzekomy władyka kochał najstarszego syna gorąco – a miał ich czterech. Pierworodny ów, może się rodzicowi najwięcej akomodował, mieszkał też przy nim ciągle, kiedy tamci szukali chleba po świecie. Krasieński znowu przenosił jedynaczkę nad inne potomstwo, więc miłość do dzieci jeszcze ściślejszym węzłem połączyła ojców. Bardzo być może, że Borzobohaty, zapatrzywszy się na wygodne, ba prawie pańskie życie episkopa Marka, albo przez tegoż episkopa namówiony, udał się do króla z prośbą o nadanie mu władyctwa włodzimierskiego po niedawno zgasłym Józefie; król się do prośby przychylił – a potem pożałował pośpiechu bo łaskę swą cofnął: ale i to na dobre wyszło Borzobohatemu, dostał bowiem, jako zadosyóuczynienie za rzekomą krzywdę, archimandryą żydyczyńską (w Grudniu 1569 albo w Styczniu 1570 r.). czekał więc cierpliwie, doczekał się zgonu Żórawnickiego – „i wdarł się” do Lucka, nie bacząc na spółzawodnictwo Andrzeja Rusina, władyki pińskiego. Tutaj wszakże przewaga była po stronie pierwszego, dopomagali mu bowiem i synowie i synowcowie, i zięć, ów klucznik i horodniczy łucki, dawno już z ramienia tylko co zgasłego rodzica gospodarujący w dobrach dyecezyi. Wobec kościoła wschodniego szanse obu władyków były jednakowe, obydwa bowiem byli tylko „nareczennymi”. Krasieński zacząłod tego, że zadość uczynił żądaniom metropolity Protaszewicza, przyjął święcenie, a z niemi nazwę Jonasza. Wszystko więc było w porządku. Odbyła się instalacya, a po niej objęcie posiadłości ziemskich do episkopstwa należących. Szlachcic z chudopachołka został magnatem. I jego los kościoła nie obchodził wcale, i on zyski z majątków duchownych garnął do kieszeni własnej, dochody cerkiewne rozdawał dzieciom i powinowatym.
A że dochody były znaczne – na to mamy w ręku dowody. Władyctwo łucko-ostrogskie ustępowało wprawdzie co do bogactw włodzimierskiemu, ale porównać go nawet nie można z majętnościami, jakie posiadali biskupi łacińscy w kresowych dyecezyach, rządzący katolickim kościołem.
Do Krasieńskiego tedy należały: cerkiew katedralna w zamku łuckim, przez w. ks. Lubarta wzniesiona, cerkiew katedralna w Ostrogu, cerkiew s. Włodzimierza w Włodzimierzu, wszystkie opatrzone sporemi dochodami, a nadto cztery miasteczka i trzydzieści cztery wioski, rozrzucone w dwóch ze sobą sąsiadujących powiatach – łuckim i włodzimierskim.
z czego tu brakło człowiekowi, choćby do wielkich wygód przyzwyczajonemu: piękna rezydencya na górnym zamku łuckim, w którym władyka przepędzał żimę, gdzie mógł łatwo przetrwać chwile napadów i niebezpieczeństwa, gdzie właśnie za podwojami zamczystemi przechowywał kosztowniejsze sprzęty. Za to jednem z najwdzięczniejszych letnich mieszkań było Różyszcze, położone pod miastem. Jeszcze ks. Lubart, fundator sobornej cerkwi pod wezwaniem św. Jana Bohosłowa", zapisał Różyszcze wiecznemi czasy na utrzymanie władyków, a obok wioski – bobrowe "gony" nad Styrem – "z puszczami i lasami", nadto sioła Żołobów, Czudyn, Teremiec, bór Rylów – słowem piękny kawałek ziemi we wszystko obfitujący Tutaj