Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja

Niewinna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niewinna - ebook

Mary B. Addison zabiła dziecko.
Podobno. Nie powiedziała zbyt wiele podczas pierwszego przesłuchania,
a media uzupełniły luki, które miały dla nich znaczenie.
Opinia publiczna oraz ława przysięgłych skazały dziewczynkę.
Ale czy Mary naprawdę była winna? Nie chciała powiedzieć.
Oskarżona przeżyła sześć lat w więzieniu, zanim trafiła do
ośrodka wychowawczego – miejsca, w którym boi się o swoje życie.
Tylko Ted, którego Mary poznaje podczas prac społecznych
w domu opieki, sprawia, że dziewczyna czuje się bezpiecznie.
Wcześniej nie miała potrzeby wyjaśniania tej sprawy, ale wszystko
się zmienia, kiedy okazuje się, że spodziewa się dziecka. Kiedy
państwo grozi odebraniem jej praw rodzicielskich, Mary musi
znaleźć w sobie siłę, by walczyć z przeszłością. A jej los leży
w rękach osoby, której najbardziej nie ufa: jej mamy. Nikt nie
zna prawdy. A czy ktoś, tak naprawdę, zna Mary?

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367974554
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Fragment książki Jane E. Woods

pt. Dzieci zabijające dzieci. Profile osobowości

nastoletnich morderców (s. 10)

Niektóre dzieci zwyczajnie rodzą się złe, tak po prostu. Te dzieci nie mieszczą się w żadnych statystykach. Za ich zachowanie nie można winić otoczenia ani wychowania. Nauka nie potwierdziła dziedziczności takiej cechy. Tacy nieletni są socjologiczną anomalią.

Ten typ dziecka został idealnie zobrazowany w klasycznym filmie z lat pięćdziesiątych „The Bad Seed”, który powstał na podstawie książki Williama Marcha. Bohaterką jest ośmioletnia dziewczynka, słodka i na pozór niewinna, oczko w głowie wzorcowej rodziny, chociaż jej mama podejrzewa ją o morderstwo. Urocza Rhoda, niebieskooka księżniczka z blond warkoczykami, radośnie skacze wokół ubrana w sukienki i zabija każdego, kto jej się sprzeciwi.

Czarny charakter w postaci małej dziewczynki o niewinnym wyglądzie w tamtych czasach sprawiał, że film był przerażający. Społeczeństwo nie było w stanie pojąć, że dziecko zdolne jest dopuścić się morderstwa. Nawet obecnie jest to niewyobrażalne.

W ten właśnie sposób Mary B. Addison dała się poznać światu. Mary to wcielenie Rhody; historia, która skłania do przemyśleń: czy coś ją do tego popchnęło, czy też zło drzemało w niej od samego początku?

Mucha wleciała do ośrodka w poniedziałek. Mamy niedzielę, a ona nadal tutaj jest. Obijając się o ściany, przelatuje z pomieszczenia do pomieszczenia, jakby była naszym zwierzakiem. Nigdy nie miałam zwierzątka. W ośrodku wychowawczym osobom skazanym za morderstwo nie pozwalają na trzymanie zwierząt.

Nazwałam ją Herbert. Jest małą muszką, nie taką hałaśliwą jak te końskie, więc inni zauważają ją dopiero, kiedy przeleci przed twarzą albo siądzie obok szklanki z sokiem pomarańczowym. Dziwi mnie to, że w domu pełnym przestępczyń żadna jeszcze go nie zabiła. Może Herbert ma dobrze rozwinięty instynkt przetrwania, jak ja. I tak jak ja nie chce się wychylać i żyć o resztkach, za to chce mieć spokój. Ale tak jak na mnie, ktoś zawsze się na niego czai, odgania go zamaszystym ruchem dłoni. Współczuję mu. Ciągłe bycie niechcianym gościem jest naprawdę do kitu.

Nocą Herbert śpi na szczycie krzywej ramy mojej szafy, która skrywa moją skromną garderobę. Trzy pary jeansów, jedna para czarnych spodni, pięć koszulek z krótkim rękawem, pięć z długim, sweter i bluza z kapturem. Żadnej biżuterii. Tylko ta bransoletka na kostkę, którą muszę nosić, żeby państwo mogło śledzić każdy mój krok.

– Mary! Mary! Co ty, do cholery, robisz? Natychmiast przyjdź na dół!

To pani Stein, moja… no cóż, nie wiem, jak byście ją nazwali, i miejmy nadzieję, że nigdy nie będziecie musieli. Schodzę z górnego poziomu łóżka; Herbert się budzi i leci za mną do łazienki. Jestem najmłodsza, więc oczywiście to ja muszę spać na górze. Takie są zasady gry. Za miesiąc kończę szesnaście lat. Zastanawiam się, czy będziemy to jakkolwiek obchodzić. Bo to się właśnie robi, co nie? Obchodzi się urodziny, zwłaszcza tak ważne jak te szesnaste. Poprzednie przełomowe urodziny, trzynaste, „obchodziłam” jeszcze w więzieniu. Tam nie było żadnej imprezy. Jako prezent Shantell podarowała mi podbite oko i stłuczone żebro, za to, że oddychałam w jej kierunku. Laska była ostro pieprznięta, ale to moja kartoteka była pełna określeń w stylu „skłonność do agresji”.

W każdym razie od trzech miesięcy mieszkam w tym ośrodku z siedmioma innymi dziewczynami i nikt nawet nie wspomniał o żadnych urodzinach. W ośrodku wychowawczym urodziny chyba nic nie znaczą. Znaczy rozumiem, ciężko świętować dzień swoich urodzin, kiedy wszyscy zdają się myśleć, że w ogóle nie powinnaś była się urodzić. Zwłaszcza po tym, jak wszystko spieprzyłaś.

Jestem w stanie wymienić wiele osób, które wolałyby, żebym się nie urodziła.

Miło by było, gdyby ktoś kupił tort czekoladowy i lody, i może nawet jakieś balony. Ale tego chciałaby głupia dziewczynka, którą kiedyś byłam. Napominam się, że ona nie żyje. Tak samo jak Alyssa.

– Mary! Mary! Gdzie ty, do diabła, jesteś?

Słuchawka prysznica jest jak deszczowa chmura, z której tylko pokapuje. Nie znoszę prysznica. W więzieniu musiałam brać takie pięciominutowe raz na dwa dni. Woda leciała jak z węża strażackiego, chłostając moje ciało jak skręcony ręcznik. Wcześniej nie brałam pryszniców, jedynie kąpiele. Bawiłam się w porcelanowej wannie, w pianie zrobionej z cytrynowego płynu do naczyń.

– Mary! Do cholery!

Przysięgam, że ta kobieta potrafi zagłuszyć szum wody. Herbert bzyczy wokół moich mokrych włosów. Przyciągnął go żel, który pomaga zebrać moje brązowe afro w lokowane kucyki. Chciałabym być muchą. Siedzieć sobie na ścianie i kalejdoskopowymi oczami obserwować drobinki unoszące się w powietrzu, śmieci zawiewane przez wiatr, i wpatrywać się w płatki śniegu i krople deszczu. W sumie i tak to często robię. Jestem w stanie godzinami cieszyć się swoją fascynacją drobnostkami. To taka sztuczka, której nauczyłam się w tym szalonym domu – wyglądać jak posąg, żeby przestali zadawać mi te wszystkie pieprzone pytania.

Nie mogę jednak być muchą, nie dzisiaj. Muszę się przygotować. Muszę być czujna i skoncentrowana. Bo za parę godzin odwiedza mnie najniebezpieczniejsza, najokrutniejsza, najbardziej przebiegła kobieta na świecie:

moja matka.

Transkrypcja przesłuchania Mary B. Addison

(9 lat) z dwunastego grudnia

Detektyw: Dzień dobry, Mary. Nazywam się Jose. Jestem detektywem.

Mary: Dzień dobry.

Detektyw: Nie bój się. Twoja mama powiedziała, że możemy z tobą porozmawiać. Jesteś może głodna? Chciałabyś coś do jedzenia? Może cheeseburgera?

Mary: Eeee… cheeseburgera.

Detektyw: Okej! Ja też kocham cheeseburgery. Spokojnie, nie bój się. Chcę ci tylko zadać parę pytań o to, co się stało wczoraj wieczorem. Możesz nam bardzo pomóc.

Mary: Okej.

Detektyw: Super! Powiedz, Mary, ile masz lat?

Mary: Dziewięć.

Detektyw: Dziewięć! Wow, ale z ciebie duża dziewczyna. Wiesz, ile miesięcy miała Alyssa?

Mary: Mama powiedziała, że miała trzy miesiące.

Detektyw: Zgadza się. Była bardzo malutka. Co dokładnie robiłaś, kiedy pomagałaś mamie się nią zajmować?

Mary: Eee… Karmiłam ją i poklepywałam… i różne takie.

Detektyw: Okej, Mary, mogłabyś mi powiedzieć, co się wczoraj stało?

Mary: Nie wiem.

Detektyw: Twoja mama powiedziała, że byłaś sama w pokoju z Alyssą, że razem spałyście.

Mary: Eee… Nie wiem.

Detektyw: Na pewno? Twoja mama powiedziała, że Alyssa płakała.

Mary: Ciągle płakała i nie chciała przestać… Nie mog­łam spać.

Detektyw: Próbowałaś coś zrobić, żeby przestała?

Mary: Nie pamiętam.

Dzisiaj mam dyżur w kuchni. To oznacza, że muszę szorować naczynia do momentu, aż pani Stein będzie mogła zobaczyć odbicie swojej spasionej białej twarzy w każdym garnku i patelni. Sama nie umie sprzątać, ale zdecydowanie umie krytykować.

– Mary, kretynko, czy to ci wygląda na czyste? Umyj to jeszcze raz!

Potrzeba było sześciu długich lat, zanim państwo doszło do wniosku, że nie stanowię zagrożenia dla społeczeństwa, i dopiero wtedy wypuścili mnie z więzienia i wsadzili do tego ośrodka z panią Stein w roli nadzorczyni. Musicie wiedzieć, że jest ogromna różnica między więzieniem a poprawczakiem, w którym wcześniej były pozostałe dziewczyny z tego ośrodka. Poprawczak jest dla hardych dzieciaków, które na przykład napadają na sklepy, kradną samochody albo nieudolnie próbowały kogoś zabić. Do więzienia idą dzieci, które zrobiły coś dużo gorszego, jak ja.

W każdym razie pewna pracownica opieki społecznej wysadziła mnie pod drzwiami, powiedziała: „To jest pani Stein”, i odjechała. Następnie poznałam swoją przyszłą nadzorczynię. Przez większość mojego życia nikt nie zadawał sobie trudu, żeby mi coś wytłumaczyć. Raz za razem słyszałam: „Bo tak mówię”. Przestałam zadawać pytania i przez ostatnie sześć lat nie spotkałam ani jednej dorosłej osoby, która choćby z czystej przyzwoitości wyjaśniłaby mi, czemu pewne rzeczy mi się przytrafiają. Najwyraźniej mordercy nie zasługują na szacunek, więc przestałam go oczekiwać.

Pani Stein wkracza do kuchni, kuśtykając na swoich baleronowych, spuchniętych nogach. Można by pomyśleć, że ktoś, kto przekroczy sto dwadzieścia kilogramów, zmieni swoją dietę. Ale nie pani Stein. Nadal zjada tuzin donutów każdego dnia.

– Mary! Ruszasz się jak mucha w smole. Czemu tak długo myjesz tych kilka pieprzonych naczyń?

Nie wiem, dlaczego Bóg posłał mnie do pani Stein. Często nie wiem, dlaczego Bóg robi jakieś rzeczy. Ale mama zawsze powtarzała, żebym nie zadawała pytań i się modliła. Nawet za grube, wredne, białe kobiety jak pani Stein.

– Nadal widzę tłuszcz na blacie! Skoro ja go widzę, to czemu ty nie?

Tak naprawdę to była jedyna rada, jaką dostałam od mamy. Modlić się. Bóg wszystko naprostuje. Nigdy nie przyszło jej do głowy, że może sama powinna spróbować parę rzeczy naprostować. Czasami chciałam krzyknąć: „Bóg jest zajęty, mamo! Nie może ciągle szukać twoich kluczy za ciebie!”. Zawsze była leniwa; oczekiwała, że inni zrobią wszystko za nią.

Bóg i ja mamy ten sam problem.

Smoła, jedna z moich współlokatorek, wkłada więcej talerzy do zlewu. Jest wysoka i czarna jak smoła, więc nazywam ją Smoła. Ale tylko w mojej głowie, bo z nikim tutaj nie gadam. Gadanie przyciąga kłopoty, a te dziewczyny tylko szukają zaczepki, jakiegoś zapalnika. Tutaj dla wszystkich jestem niemową. A Smoła naprawdę ma na imię Tara.

– Szoruj dalej, świrusko – mówi pod nosem i szturcha mnie wystającą częścią swojego przygarbionego ramienia.

Smoła próbowała zabić swojego chłopaka. Dźgnęła go dziesięć razy długopisem przymocowanym taśmą do linijki. Kiedy zapytałam, dlaczego po prostu nie użyła noża, odpowiedziała:

– Noże są niebezpieczne.

Siedemnastolatka o mentalności pięciolatki. Nadal uzupełnia kolorowanki i liczy na palcach, korzystając z knykci, kiedy wychodzi ponad dziesięć, nie kłamię.

Kisha podchodzi, szorując klapkami po podłodze; w dłoni trzyma pilnik do paznokci, a we włosach nadal ma papiloty.

– Boże, to miejsce jest do kitu! Tak mega się nudzę! Nic tu nie ma do roboty? Dlatego właśnie nas tu wysłano, wiecie? Żebyśmy pozdychały z nudów.

Tak naprawdę nie mówi do mnie. Mówi głośno do kogokolwiek, kto chce słuchać. Kisha pochodzi z jakichś slumsów we wschodnim Nowym Jorku. Nigdy tam nie byłam. Nie byłam nawet w wielu miejscach na Brooklynie. Mama mówiła, że poza domem wszędzie jest niebezpiecznie. Trochę zabawne, że to w naszym domu wydarzyło się coś takiego.

– Nie dam się tym głupim sukom – mamrocze Kisha, oglądając swoje brwi w drzwiczkach mikrofalówki. Oto dziewczyna, która nie znała poprawnej odpowiedzi na pytanie i dlatego rzuciła biurkiem w nauczycielkę, paraliżując ją od pasa w dół.

Większość przestępstw dziewczyn w ośrodku właśnie tak się prezentowała. Przestępstwa w afekcie albo w „chwili słabości” i stare, dobre znalezienie się w złym miejscu w złym czasie. Moja zbrodnia była bardziej mrożąca krew w żyłach. Byłam dziewięciolatką, która zabiła niemowlę.

Rzekomo. Tego słowa ciągle używano.

Wszyscy w ośrodku wiedzą, co zrobiłam. Albo myślą, że wiedzą. Nikt jednak nie pyta, bo nikt nie chce słuchać o tym, jak to zrobiłam. Nie chcą nawet wiedzieć, dlaczego to zrobiłam. Wolą zwyczajnie udawać, że wiedzą.

Fragment artykułu Dziewczynka, lat 9,

oskarżona o nieumyślne spowodowanie

śmierci niemowlęcia z czasopisma „People”

W sprawie śmierci małej Alyssy Richardson zarzuty o nieumyślne spowodowanie śmierci zostały postawione dziewięcioletniej dziewczynce. Sprawa wywołuje kontrowersje i skłania do zadania trudnych pytań dotyczących winy: kto powinien decydować w tej sprawie – sędzia i ławnicy czy też biegli psychiatrzy – oraz czy tak młoda oskarżona może zostać uznana za możliwą do postawienia przed sądem.

Dziewczynka, córka opiekunki, której powierzono opiekę nad Alyssą, obecnie przebywa pod nadzorem policyjnym; stanie przed sądem pod koniec marca. Jeśli zostanie uznana za winną jako nieletnia, grozi jej do jedenastu lat więzienia lub ograniczenia wolności, dopóki nie osiągnie wieku dwudziestu jeden lat. Drugą możliwością jest pozostawienie dziewczynki w placówce dla nieletnich aż do tego momentu i osądzenie jej dopiero wtedy. Wówczas sędzia może skazać ją na karę dożywocia.

W ośrodku bez przerwy jest duszno, jakbyśmy mieszkały w starym bucie, i śmierdzi tu chrupkami kukurydzianymi zmieszanymi ze sprejem na karaluchy. Nigdy nie nazwałam ośrodka wychowawczego domem. To nie jest dom. Żadne miejsce, w którym obawiasz się o swoje życie, nie może zostać uznane za dom. Ośrodek mieści się we Flatlands, części Brook­lynu, gdzie nie ma absolutnie nic ciekawego. Z zewnątrz wygląda jak zwykły piętrowy ceglany budynek mieszkalny. Są w nim cztery sypialnie, dwie łazienki, salon połączony z jadalnią, kuchnia, gabinet i na wpół wykończona piwnica. Niedaleko wejścia jest też pokój, który wygląda jak poczekalnia. Odbywają się tam wizyty rodziny, opieki społecznej albo kuratorów.

– Mary! Skończ te swoje głupie rozmyślania i bierz się do mycia podłóg! Raz, tylko na błysk!

Mop. Czarna skąpa peruka przyczepiona do starego żółtego kija. Na powyginaną podłogę pani Stein wylewa mieszankę wybielacza i taniego płynu do podłóg; palący odór wdziera się do mojego gardła jak nóż. Krztuszę się od niego, a moje oczy zachodzą łzami.

– Co z tobą? W ciąży jesteś czy co? Lepiej, żebyś nie była!

Żółte linoleum robi się ciemniejsze, gromadzący się od lat brud z powrotem wycieka na podłogę. Zastanawiam się, jak wiele dziewczyn przede mną używało tego właśnie mopa. To głupie, bo nieważne, jak często zmuszane jesteśmy do mycia i sprzątania, to i tak nie powstrzymuje armii myszy i chmary karaluchów przed odwiedzaniem naszych pokojów nocą. Kurz pokrywający nasze płuca jak plastik, zasikane przez kota kanapy i fotele oraz ciemne panele na ścianach, przez które w środku panuje nieustanny półmrok… Powiedzmy, że mieszkałam już w lepszych warunkach. Ale mieszkałam też w gorszych.

Rozlega się dzwonek do drzwi. Nie jest to przyjazny dźwięk, bardziej jakby rozgniewana suszarka kończyła program.

– Reba! Otwórz drzwi! – ryczy pani Stein obok mojego ucha.

Pani Reba odpowiedzialna jest za bezpieczeństwo. Jest także zastępczynią oraz siostrą pani Stein. To wyższa, chudsza wersja naszej nadzorczyni, z przetłuszczonymi włosami i gigantycznymi piersiami spłaszczonymi na tyle, żeby mogła udawać, że ich nie ma.

– Dobra, no! – odkrzykuje ze swojego stanowiska na kanapie w salonie. Na nadgarstkach ma wiecznie czarne opaski uciskowe, a pod wystającym brzuchem pas obciążeniowy, a jednak nigdy nie widziałam, żeby ćwiczyła albo podnosiła do ust cokolwiek innego niż jedzenie.

W drzwiach wejściowych jest siedem zasuw, jeden zamek na klucz oraz żelazna sztaba. By otworzyć to wszystko, potrzebuje przynajmniej pięciu minut.

– To dla bezpieczeństwa – mówią. Ale tak naprawdę ma to nas powstrzymywać przed ucieczką w środku nocy. Nie żebym o tym kiedykolwiek myślała.

Już zza drzwi dobiega pochlipywanie. Przyjechała nowa.

Staję w progu kuchni, żeby się jej przyjrzeć. Nieśmiało wyglądająca biała dziewczyna z ciemnoróżowymi ustami i długimi, poplątanymi brązowymi włosami przyciska do klatki piersiowej znajomą torbę z przydziałem ubrań. Prowadzi ją Winters, mój kurator.

– Dzień dobry, Judy, Rebo. Poznajcie waszą nową podopieczną, Sarah Young.

Podaje im akta, a następnie poklepuje dziewczynę po plecach, jakby chciał powiedzieć „powodzenia”. Nowa płacze. Właściwie łka, cieknie jej z nosa. Zazdroszczę jej; nie płakałam od sześciu lat. Łzy zamrożone są wewnątrz mnie razem ze wszystkimi emocjami. Zapewne nie uważa, że zrobiła coś złego. Też taka kiedyś byłam.

– Dzięki, szefie! Będą kolejne? – pyta Reba, zawsze chętna zasilić szeregi swoich popychadeł.

Pani Stein podpisuje jakiś dokument, jakby Winters był kurierem, który właśnie dostarczył paczkę.

– Nie wiem. Trudno powiedzieć.

– No, chodź, dziecko. Zaprowadzę cię do twojego pokoju – mówi pani Stein, po czym kuśtyka w głąb korytarza; zapłakana dziewczyna idzie za nią.

– Dzięki, szefie. Nie zawiedziemy pana – mówi Reba.

Winters kiwa głową i poprawia pasek. Z tego, co słyszałam, kiedyś był w wojsku, ale postrzelono go w nogę czy coś i od tego czasu kuleje.

– Jakieś problemy?

– Nie na mojej warcie, sir. – Wkłada kciuki do kieszeni i staje dumnie jak Superman; uśmiecha się, odsłaniając zęby w kolorze kukurydzy, na tyle ostre, że mogłaby przegryźć kamień.

Winters uśmiecha się lekko i spogląda w głąb korytarza, w moim kierunku, i kiwa głową.

– Addison.

Odwzajemniam skinięcie.

Winters od samego początku nie miał do mnie ani grama cierpliwości. „Będę miał z tobą problemy, Addison, czuję to” – powiedział, kiedy się poznaliśmy. Chciałam zapytać czemu, ale wyglądał, jakby nie miał zamiaru z czegokolwiek się tłumaczyć, a już na pewno nie nastoletniej dziewczynie.

– Trzymasz się z dala od kłopotów? – pyta.

Kiwam głową.

– Jakieś problemy? – Spogląda to na panią Rebę, to na mnie.

Pani Reba odwraca się i rzuca mi ostre, ostrzegawcze spojrzenie. Jedno złe słowo może zapewnić mi miesiące dyżuru w łazience.

Wzruszam ramionami.

– Yhm. No dobrze, to jadę. Jutro wizyta opieki społecznej, prawda?

– Owszem! Odprowadzę szefa do samochodu!

Wracam do kuchni, kończę myć podłogę i idę do swojego pokoju. Moja pościel leży w kupce na podłodze korytarza; są na niej odciski butów. Standard. Otrzepuję ją i z komody biorę Harry’ego Pottera. Na tej żałosnej półce leżą te same książki co w więzieniu; przeczytałam wszystko po trzy razy i zabiłabym za coś – cokolwiek – nowego. Ale nie powiem tego na głos. W końcu jestem morderczynią; pewnie pomyśleliby, że mówię na poważnie. Metafory są przywilejem, którym skazani mordercy nie dysponują.

Siadam i czytam o zaklęciach, czekając na demona, który wydał mnie na ten świat.

Fragment książki Jude Mitchell pt. Ukryte zło.

Historia Mary B. Addison (s. 21)

Dawn Marie Cooper urodziła się w Richmond w stanie Wirginia w roku 1952. Jako najstarsza z piątki rodzeństwa zmuszona była porzucić szkołę w wieku piętnastu lat, by zająć się dojrzewającymi braćmi i siostrami.

– Od zawsze opiekowałam się dziećmi. Całe moje życie.

Jej najmłodszy brat, Anthony, zmarł w wieku niemowlęcym. Jako przyczynę koroner podał nagłą śmierć łóżeczkową. Tragedia zainspirowała Dawn do zostania zawodową pielęgniarką. Niejasne jest, gdzie odbyła naukę, ale przez wiele lat pracowała wyłącznie na oddziale neonatologii.

Wraz ze swoją najmłodszą siostrą, Margaret Cooper, Dawn przeprowadziła się do Nowego Jorku, na Brooklyn. Margaret pragnęła robić karierę w branży modowej, a Dawn obawiała się, że jej siostra nie poradzi sobie sama w dużym mieście. Dawn znalazła pracę jako opiekunka osób starszych. Swojego pierwszego męża, Marca Addisona, poznała na przystanku autobusowym na Flatbush Avenue. Chociaż Marc był prawie dwadzieścia lat młodszy, zakochali się w sobie i pobrali już trzy miesiące później. Marc zginął, wracając z pracy, potrącony przez pijanego kierowcę. Niedługo później Margaret zmarła z powodu powikłań związanych z wirusem HIV. Zdruzgotana Dawn zaszyła się u siebie.

Mary Beth Addison urodziła się w październiku. Dawn zeznała, że urodziła w domu, po czym przyniosła Mary do szpitala, żeby uzyskać akt urodzenia. Miała wówczas czterdzieści jeden lat.

Opisując wydarzenia tamtego dnia, powiedziała:

– To był straszny i bolesny poród. Od samego początku wiedziałam, że jest z nią coś nie tak.

– Co za gówno, no nie wierzę. Nie ma ani pociągów, ani żadnego White Castle, ani żadnych sklepów. Chujnia!

Kisha narzeka na ośrodek każdego dnia. Mogłaby wyjść, ale woli zostać w środku i co dziesięć minut czesać i prostować włosy, jakby miała kogoś poznać. Mama też taka jest. Włosy zawsze muszą wyglądać dobrze, idealna trwała i perfekcyjne uczesanie. Nawet do sklepu osiedlowego chodzi ładnie ubrana i w szpilkach i nigdy, przenigdy nie wychodzi z domu bez swojej szminki w kolorze żurawinowego brązu. Pachnie jak kredki olejne.

– I jeszcze tu, kurwa, śmierdzi – mówi Kisha, próbując otworzyć okno, żeby wywietrzyć odór gnijącego jedzenia.

Pani Reba zagląda do naszego pokoju.

– Mary, przyjechała twoja mama.

Jak w zegarku: mama zawsze przyjeżdża o czternastej trzydzieści pięć, po kościele, w co drugą niedzielę. Zobowiązała się do tego, jeszcze zanim mnie zamknęli. Na zawsze zapamiętam, co mi powiedziała na sali sądowej.

– Będę cię odwiedzać każdego tygodnia. Cóż… może jednak co dwa tygodnie. Cotygodniowe spotkania mogą źle wpływać na moje ciśnienie.

I rzeczywiście, co dwie niedziele przychodziła do więzienia i czekała na mnie w sali dla odwiedzających, radosna i jaskrawa jak wata cukrowa. Zdaniem jednego ze strażników za całą tę miłość wobec małej psychopatycznej morderczyni jak ja zasługuje na tytuł matki roku.

Matka roku? Przezabawne.

– Kochanie! – piszczy w pokoju spotkań; wyciąga szeroko ręce, czekając na przytulenie. Jej wyraziście różowa garsonka uzupełniona jest pasującą torebką i butami, które niemal oślepiają. Kremowy kapelusz osiadł równo na jej głowie jak królewska korona. Dla mamy nie ma nic ważniejszego niż wygląd.

Przytulam się do niej, a ona obejmuje mnie najmocniej, jak tylko może, całując mnie w policzek, jak zwykle zresztą. Odrywam się; pozostałości jej burgundowej szminki palą moją skórę. Pachnie moim dzieciństwem: pieprzem, pomadą i płynem do prania zmieszanym z fioletowym mleczkiem z Victoria’s Secret, które kiedyś dostawała od chłopaków.

– Jak się miewa moja księżniczka?

Muszę to jej oddać. Jest bardzo zaangażowana w całe to przedstawienie. Nawet kiedy nikt nie patrzy.

– Okej – odbąkuję.

Długo się nie odzywałam i mój głos jest szorstki i dziwny. Nie mogę jednak nie odzywać się do mamy. Wierciłaby mi dziurę w brzuchu tak długo, ażbym nie powiedziała choć paru słów.

Siadamy na starej niebieskiej kanapie. Wszystko w tym pokoju jest z drugiej ręki. Jak w naszym pierwszym mieszkaniu, tylko cieplej. Mama obejmuje mnie ramieniem, uśmiechnięta od ucha do ucha. Zawsze jest taka radosna. Od kiedy pamiętam, była najradośniejszą osobą, jaką poznałam. Wewnątrz jej bańki zupełnie nic nie było w stanie zaburzyć jej nastroju. Uśmiechała się podczas eksmisji, uśmiechała się, kiedy Ray bił ją prawie do nieprzytomności, uśmiechała się, kiedy byłyśmy kompletnie spłukane i nawet kiedy ogłaszali, że jestem winna nieumyślnego spowodowania śmierci („Widzisz, kochanie, nie jest tak źle! Przynajmniej nie za zabójstwo!”). Jest najbardziej optymistyczną osobą na ziemi. Nawet kiedy odwiedza swoją córkę w ośrodku wychowawczym.

– Kochanie, twoje włosy robią się takie długie – mówi, oplatając jeden z moich niesfornych kręconych kosmyków wokół swojego palca, i ciągnie za końcówki jak za sprężynki. – Musisz niedługo iść je podciąć.

– Są okej – mówię ostro, odganiając jej palce od moich włosów.

Składa dłonie na udach i uśmiecha się lekko; rozgląda się po pokoju, kiwając głową do jakiejś tajemniczej muzyki w swojej głowie. Czeka, aż zapytam, co u niej. Jestem nieistotną częścią tych wizyt; przyjeżdża tylko po to, żeby poczuć się lepiej.

– No to… powiedz, mamo, co tam u ciebie?

Jej oczy rozpromieniają się i błyszczą jak gwiazdy, jakby całe życie czekała, aż ktoś zada jej to pytanie.

– Och, kochanie, jestem taka szczęśliwa! Nic tylko dziękować Bogu! Szkoda, że nie było cię dzisiaj w kościele. Pastor odbył takie nabożeństwo, że o rany! Na chwałę Boga! Och, a w zeszłym tygodniu mieliśmy…

Przestaję słuchać i tylko na nią patrzę; liczę zmarszczki na jej twarzy, próbując znaleźć w niej cząstki siebie. Ma ciemną skórę, małe brązowe oczy, duże usta, szeroki nos i ostry podbródek. Jej czarne włosy nigdy nie sięgnęły jej ramion. Ja mam jasną skórę, wielkie piwne oczy, wąski nos i okrągłą twarz. Moje ciemnobrązowe włosy zawsze były długie i kręcone, a w blasku słońca robią się prawie jasne. Zawsze mówiła, że jestem wypisz wymaluj jak mój tata, ale nigdy nie widziałam żadnego jego zdjęcia, więc nie ma na to dowodów. Jednak kiedy już, rzadko bo rzadko, się uśmiecham, dostrzegam jej uśmiech. To zawsze mnie przerażało.

– …a stowarzyszenie młodzieży w przyszłym tygodniu wystawia sztukę na pięćdziesięciolecie naszego kościoła. Och, kochanie, już się nie mogę doczekać! Poprosili mnie o przygotowanie czegoś do jedzenia i odpowiedziałam, że tylko jeśli tym razem będą się zachowywali, bo na ostatnim spotkaniu niemal pokłócili się o mój bananowy pudding i…

Dzień po tym, jak mnie zamknęli w więzieniu, mama wskoczyła w głębokie wody Kościoła Baptystów i narodziła się na nowo. „Szatan próbował dopaść mnie poprzez moją córkę, ale się nie dałam!” Społeczność kościoła oczywiście jej współczuła. Przecież porządna kobieta jak ona nie mogła być odpowiedzialna za wychowanie takiego potwora. „Ten szatan musiał nadejść od strony jej taty”.

– I jak, młoda damo? Nie zapytasz, co u pana Worthingtona?

Pan Troy Worthington, mój nowy ojczym, właściciel restauracji z soul foodem i mieszkań na Brooklynie. Oczywiście poznali się w kościele; jest jednym z diakonów. Tego poślubiła zaledwie sześć miesięcy po ogłoszeniu mojego wyroku. Miesiąc miodowy spędzili na Hawajach. Przywiozła mi stamtąd muszelkę. Nigdy go nie poznałam i w sumie mi nie zależy.

– To co u…

– Usiądź prosto, kochanie. Siedząc prosto, zawsze lepiej się wygląda.

– To powiedz, mamo, co u Troya?

– U pana Worthingtona. Dobrze, wszystko u niego w porządku. Przedwczoraj pojechaliśmy do takiej pięknej…

Mama dopięła swego. W końcu wyszła za bogatego mężczyznę, więc może być tą, którą przez wiele lat udawała. Pan Worthington jest dziany. Widzę to po ubiorze mamy. Zawsze w innym stroju, kolczyki z diamentami wielkimi jak gumy kulki, buty w każdym możliwym kolorze. Nie byłam w jej samochodzie, ale widziałam kluczyki od niego, to bmw. W międzyczasie ja spędziłam cztery lata, siedem miesięcy, szesnaście dni, dziewięć godzin i czterdzieści trzy minuty w więzieniu, a trzy miesiące temu przeniesiono mnie do tego ośrodka. I nigdy mi nic nie kupiła. Ani jednej rzeczy.

– I powiedział: „Cóż, nie możemy pozwolić, żeby dobre wino się zmarnowało”. Ha! O Panie, ten facet jest niesamowity. Taki zabawny i inteligentny…

Ciągle nadaje o Troyu, ale mam w zanadrzu coś, co zamknie ją raz-dwa.

– Brzmi świetnie, mamo! – Uśmiecham się i wtulam w nią. – A mogłabym kiedyś pójść z tobą do kościoła?

Jej mina rzednie, ale zaciera to wrażenie nerwowym uśmiechem.

– Cóż, kochanie… Może nie wybiegajmy tak w przyszłość. Potrzebowałabyś pozwolenia, a to…

– Ale mogłybyśmy zapytać, a Troy mógłby…

– Och, kochanie, kompletnie zapomniałam – mówi, zerkając na zegarek, którego nie ma na ręce. – Miałam odebrać ubrania pana Worthingtona z pralni. Wiesz, że potrzebuje swoich garniturów na te swoje… W każdym razie za godzinę zamykają pralnię. – Skacze na proste nogi, poprawia spódniczkę i z torebki wyciąga Biblię z pozaznaczanymi stronami.

– No i muszę też rozwieźć ulotki z zaproszeniem na kościelny piknik, który odbędzie się w przyszły weekend. Ale jeszcze zanim pójdę, fragment na dzisiaj. Gotowa? To z Pierwszego Listu Świętego Piotra, rozdział piąty: „Bądźcie trzeźwi! Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu! Wiecie, że te same cierpienia ponoszą wasi bracia na świecie”.

Widzę, że nadal próbuje wypędzić szatana z mojej duszy.

Uśmiecha się i chowa Biblię do torebki.

– Zobaczymy się za dwa tygodnie. O tej samej godzinie, okej?

Całuje mnie w drugi policzek, zostawiając na mojej skórze kolejny ślad swoich barw wojennych, i pospiesznie wychodzi. I tyle. Minęło jej piętnaście minut. Jak w zegarku.

– Czemu użyłaś mojego dezodorantu, głupia pizdo?

– Niczego nie używałam, puta!

Marisol i Kelly znowu okładają się na korytarzu. Kelly bije się z kimś mniej więcej raz w tygodniu. Jest prawdziwym potworem, o błękitnych oczach i blond włosach. Kiedy się nie rusza i nie mówi, wygląda jak lalka Barbie. Słyszałam, że była kapitanką cheerleaderek w swoim liceum i umyślnie potrąciła swoim range roverem dwie dziewczyny na szkolnym parkingu. Miało to jakiś związek z tym, że nie przyszły na trening.

– Ay, coño! Quítate de encima, laska! Nie tykałam twoich rzeczy!

Chaotyczna mieszanina blond i czarnych włosów wpada na ścianę, z której w powietrze wzbija się kurz. Kolejna dziura, kolejne przejście dla myszy. To już łącznie piętnaście na piętrze plus dziesięć na parterze.

– Właśnie, że użyłaś! Dawaj, Kelly! – To Joi, przydupas Kelly. Jest plotkarą i wie wszystko o tym, co dzieje się u pozostałych. Chuda jak tyczka, a jej afro nie jest w stanie urosnąć dłuższe niż parę centymetrów, nie mówiąc już o łysych miejscach, które wypaliła trwała. Joi wepchnęła dziewczynę pod pociąg za to, że ta gadała z jej chłopakiem. Tylko że ten gość wcale nie był jej chłopakiem.

– Nie używałam go – mówi Marisol ze swoim wyraźnym dominikańskim akcentem. – Nowa go użyła!

Przypał. Biedna Nowa. Nawet nie spędziła tu dnia, a już została o coś oskarżona. Kelly puszcza włosy Marisol i wpada do sypialni, polując na Nową.

– Gdzie jest ta mała suka?

Kelly ściąga Nową z górnego poziomu piętrowego łóżka i zaciąga ją na korytarz, podczas gdy ta krzyczy. Obserwuję to ze schronienia, które daje mi moje własne piętrowe łóżko.

– Nie, proszę! NIE!

– Zamknij się, pizdo!

– Skop ją, Kelly!

Kelly ciągnie Nową korytarzem, za włosy, a pozostałe kibicują, jakby oglądały mecz futbolu. Wracam do czytania książki. Pilnuj swojego nosa, to nie oberwiesz. To od zawsze było moim motto.

– Co tu się dzieje?! – krzyczy pani Reba z dołu schodów. Taki właśnie z niej „stróż”, zawsze dziesięć minut spóźniona. Tak samo było w więzieniu, strażników nigdy nie było w pobliżu, kiedy ich potrzebowałam.

Pani Reba rozdziela walczące (albo separuje oprawczynię od ofiary) i prowadzi Nową na dół, do kuchni, żeby ją opatrzyć. Lód na podbite oko, plaster na rozcięcie na czole, aspiryna na ból.

Godzinę później pani Reba odprowadza Nową do jej pokoju, który znajduje się obok mojego. Kiedy słyszę, jak płacze w poduszkę, przypominam sobie moją pierwszą noc w ośrodku.

Tylko że ja nie płakałam. Nigdy nie płaczę.

Ciąg dalszy w wersji pełnej

W polskim prawie karnym ważną granicą jest siedemnaście lat – po ich ukończeniu osoba nieletnia jest już sądzona jak dorosła, choć za poważne zbrodnie w ten sposób sądzona może być nawet osoba, która ukończyła lat piętnaście. Takie osoby mogą trafić już do więzienia. Nieletni poniżej siedemnastego roku życia za przestępstwa trafiają do zakładu poprawczego. W Polsce istnieją jednak placówki takie jak młodzieżowy ośrodek wychowawczy, do którego trafia „trudna” młodzież. W założeniach jest on zbliżony do ośrodka, w którym przebywa Mary, po tym jak została warunkowo zwolniona z więzienia. Należy jednak zaznaczyć, że ośrodki wychowawcze pełnią funkcję placówek dla nieletnich, których określa się „zagrożonymi niedostosowaniem społecznym”, i do tej kategorii należą również nieletni z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu lekkim. Należy także odróżnić MOW od ośrodka kuratorskiego, którego zadaniem jest resocjalizacja „trudnej” młodzieży poprzez organizowanie różnego rodzaju aktywności; w tym ostatnim nieletni nie przebywają na stałe, podczas gdy MOW to swego rodzaju szkoła z internatem. .

Biblia Tysiąclecia, 1P, 5.

Ay, coño! Quítate de encima (hiszp.) – Ej, kurwa! Puszczaj mnie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: