Niewinny - ebook
Niewinny - ebook
To będzie hit tej jesieni! „Niewinny” jest absolutnie wciągającą książką autorstwa zdobywcy Oscara za scenariusz Grahama Moore’a. To thriller z elementami dramatu sądowego, od którego się nie oderwiesz nawet na sekundę! „Niewinny” jest książką emocjonującą, fascynującą i trzymającą w napięciu do ostatniej strony.
Wspaniały! Piekielna nieprzewidywalność gry w kotka i myszkę.
A.J. Finn, autor „Kobiety w oknie”
Niewinny jest świetny. Graham Moore dokonał niemożliwego: stworzył wciągający thriller prawniczy z fascynującą fabułą naszpikowaną zwrotami akcji, a przy tym postawił ważne, skłaniające do namysłu pytania o współczesny wymiar sprawiedliwości i funkcjonowanie instytucji ławy przysięgłych.
Lisa Scottoline, autorka „Kłamstwa doskonałego”
Sekrety i kłamstwa, tajemnice podszyte tajemnicami, galeria postaci kierujących się bardzo wątpliwymi motywacjami. Znakomita emocjonalna lektura, która trzymała mnie w napięciu do ostatniej strony.
Caroline Kepnes, autorka serii „Ty”
Od dziesięciu lat nie czytałam dreszczowca tak smakowitego i tak doskonale utrzymującego czytelnika w napięciu.
Sophie Hannah, współautorka „Dublerki”
Genialna książka! Dwunastu gniewnych ludzi skrzyżowanych z Chinatown pozwoliło uzyskać efekt jedyny w swoim rodzaju.
Sarah Pinborough, autorka „Co kryją jej oczy”
Zagadka morderstwa ubrana w kostium thrillera prawniczego. Wciągająca historia o zawrotnym tempie akcji.
Booklist
Jedna przysięgła wpłynęła na zmianę werdyktu całej ławy. A jeśli się myliła?
Młody nauczyciel Bobby Nock zostaje oskarżony o uwiedzenie i zamordowanie swojej uczennicy, Jessiki Silver, dziedziczki wielkiej fortuny. Werdykt ławy przysięgłych stanie się najbardziej sensacyjną częścią procesu. Dzięki ławniczce Mai Seale nauczyciel zostaje bowiem uznany za niewinnego. Dziesięć lat później powstaje serial dokumentalny o tej sprawie. Ławnicy spotykają się ponownie, a jeden z nich twierdzi, że ma nowe dowody obciążające Nocka. Jednak kilka godzin przed ich ujawnieniem ów ławnik zostaje zamordowany, a Maya – jako ostatnia osoba przebywająca z nim w pokoju – oskarżona o tę zbrodnię. Teraz to ona będzie musiała dowieść swojej niewinności i dotrzeć do sedna sprawy, która wbrew pozorom wcale nie została zamknięta.
Graham Moore - pisarz i scenarzysta, laureat Oscara za scenariusz do filmu Gra tajemnic. Jego debiutancką powieść, Sherlockista (2010, wyd. pol. 2011), przetłumaczono na kilkanaście języków. Druga książka autora, Ostatnie dni mroku (2016, wyd. pol. 2017), również doczekała się wielu edycji zagranicznych. Oba tytuły trafiły na listy bestsellerów „New York Timesa”. Moore urodził się w Chicago, ukończył historię religii na Uniwersytecie Columbia. Wraz z żoną mieszka w Los Angeles.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9230-3 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DZIESIĘĆ LAT W LOS ANGELES
TERAZ
Maya Seale wyjęła z aktówki dwie fotografie. Opuściła je w rękach, trzymając awersem ku sobie. Najważniejsze było odpowiednie wyczucie chwili.
– Pani mecenas? – dobiegł ją zniecierpliwiony głos sędziego. – Czekamy.
Belen Vasquez, klientka Mai, została wielokrotnie potwornie pobita przez swojego męża Eliana Vasqueza, co potwierdzały wyniki obdukcji. Któregoś ranka przed kilkoma miesiącami czara wreszcie się przelała. Belen zadźgała męża we śnie i odcięła mu głowę sekatorem. Do wieczora jeździła swoim zielonym hyundaiem elantrą z odciętą głową na desce rozdzielczej. Albo nikt jej nie zauważył, albo nikt nie chciał się wtrącać. W końcu zatrzymał ją patrol za przejechanie na czerwonym, ale zdążyła upchnąć głowę w schowku na rękawiczki.
Z perspektywy Mai dobra wiadomość była taka, że prokuratura na poparcie oskarżenia miała tylko jeden fizyczny dowód. Zła wiadomość: tym dowodem była głowa.
– Jestem gotowa, wysoki sądzie. – Maya uspokajająco położyła dłoń na ramieniu klientki, po czym powoli podeszła do miejsca przeznaczonego dla świadka, które zajmował Jason Shaw, funkcjonariusz policji Los Angeles. Wpięty w klapę granatowego munduru medal za wybitną służbę aż bił po oczach.
– Sierżancie Shaw, co się wydarzyło, gdy zatrzymał pan samochód pani Vasquez?
– Proszę pani, jak już mówiłem, mój partner został za samochodem pani Vasquez, a ja podszedłem do okna kierowcy.
Zatem był jednym z tych gliniarzy, którzy jej „paniowali”. Nie znosiła tego. Nie dlatego, że miała trzydzieści sześć lat, co prawdopodobnie zaliczało ją do grona „pań”, lecz dlatego, że była to jawna próba jej zdyskredytowania.
Założyła za ucho kosmyk krótkich ciemnych włosów.
– I kiedy podszedł pan do okna, zobaczył pan panią Vasquez siedzącą na fotelu kierowcy, tak?
– Tak, proszę pani.
– Czy poprosił ją pan o prawo jazdy i dowód rejestracyjny?
– Tak, proszę pani.
– Czy je pan otrzymał?
– Tak, proszę pani.
– Czy poprosił pan panią Vasquez o coś jeszcze?
– Zapytałem ją, czemu ma zakrwawione ręce… – urwał na chwilę – …proszę pani.
– I co odpowiedziała panu pani Vasquez?
– Powiedziała, że zacięła się w kuchni.
– Czy zaprezentowała jakiś dowód na poparcie swoich słów?
– Tak, proszę pani. Pokazała mi zabandażowaną prawą dłoń.
– Czy zapytał ją pan o coś jeszcze?
– Poprosiłem, żeby wysiadła z samochodu.
– Dlaczego?
– Bo miała zakrwawione ręce.
– Czy nie udzieliła panu wiarygodnej odpowiedzi na zadane pytanie?
– Chciałem się upewnić.
– Dlaczego chciał się pan upewnić, skoro pani Vasquez udzieliła panu wiarygodnej odpowiedzi?
Shaw spojrzał na nią tak, jakby była nauczycielką pełniącą dyżur na korytarzu, która wysyła go do dyrektora za drobne przewinienie.
– Przeczucie – odparł.
Mai zrobiło się go żal. Biedny gość. Prokuratura nie przygotowała go wystarczająco.
– Bardzo przepraszam, ale czy może pan opisać bardziej szczegółowo swoje „przeczucie”?
– Być może dostrzegłem kawałek głowy.
Pogrążał się coraz bardziej.
– Być może – powtórzyła powoli Maya – dostrzegł pan kawałek głowy?
– Było ciemno – przyznał Shaw. – Ale może podświadomie zobaczyłem włosy. W sensie włosy na głowie, wystające ze schowka na rękawiczki.
Zerknął na prokuratora, który w milczeniu drapał się po białej brodzie. Na jego oczach Shaw własnoręcznie detonował akt oskarżenia.
Czas na zdjęcia.
Maya uniosła ręce, trzymając w każdej dłoni jedno z nich. Dwie fotografie pokazywały pod różnym kątem ludzką głowę wciśniętą do samochodowego schowka. Elian Vasquez miał włosy obcięte na jeża i cienki, niechlujny wąsik pokryty zakrzepłą krwią. Na policzku rysowała się karmazynowa smuga. Głowa najwyraźniej wykrwawiła się gdzie indziej, po czym została wciśnięta do schowka, w którym leżały już stare dowody opłaty ubezpieczenia i wymięta książka obsługi pojazdu.
– Czy zrobił pan te zdjęcia rzeczonego wieczoru?
Wręczyła mu fotografie.
– Tak, proszę pani.
– Czy pokazują, że głowa znajduje się całkowicie wewnątrz schowka na rękawiczki?
– Głowa jest w schowku, proszę pani.
– Czy schowek był zamknięty, gdy poprosił pan panią Vasquez o to, aby wysiadła z samochodu?
– Tak, proszę pani.
– Więc w jaki sposób mógł pan „być może” dostrzec głowę, skoro znajdowała się całkowicie w schowku?
– Nie wiem, ale przecież znaleźliśmy ją tam podczas przeszukania samochodu. Nie powie mi pani, że jej tam nie było, bo była.
– Pytam o to, dlaczego w ogóle zapadła decyzja o przeszukaniu samochodu.
– Ta kobieta miała krew na rękach.
– Czy nie powiedział pan przed chwilą, że „być może” dostrzegł pan włosy wystające ze schowka na rękawiczki? Mogę poprosić protokolanta, by odczytał panu ten fragment zeznania.
– Nie, chodzi mi o to, że… tam była krew. Może zauważyłem włosy. Nie wiem. Jak już powiedziałem, to była kwestia intuicji.
Maya podeszła bardzo blisko przesłuchiwanego świadka.
– Albo-albo. Czy przeszukał pan samochód pani Vasquez, bo zauważył pan jakiś fragment odciętej głowy, co jest niemożliwe, czy też przeszukał go pan dlatego, że pani Vasquez miała krew na rękach, co uzasadniła w sposób absolutnie zgodny z prawem?
Shaw wyraźnie się zagotował, próbując znaleźć przekonujące wyjaśnienie. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo wtopił.
Maya zerknęła na prokuratora, który pocierał skronie. Wyglądał, jakby miał atak migreny.
Prokurator podjął heroiczną próbę ustalenia z Shawem spójnej wersji jego opowieści, ale mleko już się rozlało. Sędzia nakazał obu stronom przygotować do następnego poniedziałku streszczenia stanowisk procesowych. Na ich podstawie miał podjąć ostateczną decyzję w sprawie dopuszczenia odciętej głowy jako dowodu w postępowaniu.
Maya usiadła obok swojej klientki i szepnęła, że przesłuchanie poszło znakomicie.
– Super – burknęła Belen, ale nie podniosła wzroku. Nie była jeszcze gotowa świętować.
Maya doceniała jej ostrożny pesymizm.
Woźny wyprowadził Belen z sali sądowej i odprowadził ją do aresztu. Sekretarz sądowy ogłosił kolejne przesłuchanie.
Prokurator podszedł niepostrzeżenie.
– Jeśli doprowadzisz do odrzucenia głowy jako dowodu w sprawie, zgodzę się na nieumyślne pozbawienie życia.
Maya wykrzywiła się pogardliwie.
– Jeśli przegrasz głowę, przegrasz ciało w kuchni i sekator w szufladzie. Nie będziesz miał żadnego namacalnego dowodu, który łączyłby moją klientkę ze śmiercią jej męża.
– Męża, którego zabiła.
– Widziałeś świadectwa obdukcji? Połamane żebra? Połamaną szczękę?
– Jeśli chcesz upierać się przy samoobronie, proszę bardzo. Jeśli chcesz dowodzić, że jej mąż zasługiwał na śmierć, może nawet przekonasz ławę przysięgłych. Ale wyłączenie głowy jako dowodu w postępowaniu? Serio?
– Ona nie pójdzie do więzienia, mowy nie ma. Na dziś możesz dostać nieumyślne narażenie życia i zdrowia, które już odsiedziała. Możesz też spróbować szczęścia w przyszłym tygodniu, już po ogłoszeniu decyzji. – Maya skinęła głową w kierunku sędziego. – Pozwalam ci obstawić zakończenie.
Prokurator mruknął w krawat coś o potrzebie uzyskania zgody przełożonego i odszedł niepewnym krokiem. Maya wsunęła fotografie do aktówki i z satysfakcją ją zatrzasnęła.
Na korytarzu pod salą sądową roiło się od ludzi, pod sklepieniem odbijały się echa dziesiątek rozmów. Sądowe korytarze stanowiły jedno z tych nielicznych już miejsc, gdzie wciąż jeszcze mieszały się wszystkie warstwy społeczne. Po marmurowej podłodze przechodzili bogaci i biedni, starzy i młodzi, przedstawiciele wszystkich możliwych ras i narodowości zamieszkujących Los Angeles. Pospiesznie wracając do biura, z przyjemnością dała się na chwilę unieść tej demokratycznej masie.
– Maya.
Głos dobiegł zza jej pleców. Rozpoznała go w jednej sekundzie. Ale to nie mógł być on… prawda?
Wzięła wymuszony wdech i odwróciła się. Po dziesięciu latach stanęła znów twarzą w twarz z Rickiem Leonardem.
Nadal był szczupły, wysoki i nosił okulary, chociaż srebrzyste druciane oprawki z ostatnich lat studiów zamienił na grube czarne ramki obytego profesjonalisty. Wciąż ubierał się bardzo elegancko; dziś padło na jasnoszary garnitur. Musiał mieć pod czterdziestkę, był tylko trochę starszy od niej. To okrutne, ale przez te dziesięć lat tylko wyprzystojniał.
– Przepraszam. – Miał spokojny głos, z którego biła pewność siebie. – Nie chciałem cię wystraszyć.
Przypomniała sobie jego wcześniejszą nieporadną nieśmiałość. Teraz nosił się jak człowiek, który wreszcie poczuł się dobrze we własnej skórze.
Ją natomiast ogarnął przemożny niepokój.
– Co ty tu robisz?
– Możemy porozmawiać?
W ciągu minionej dekady setki razy była prawie pewna, że go widziała: w sklepie spożywczym, w restauracji, a raz – co już całkiem nieprawdopodobne – na pokładzie samolotu lecącego do Seattle. Za każdym razem oblewała się zimnym potem, nim zdążyła przekonać samą siebie, że ma zwidy. Jaka była szansa wpaść na niego przypadkiem w supermarkecie? A teraz stał przed nią. W budynku sądu. We własnej osobie.
Głupawo powtórzyła pytanie:
– Co ty tu robisz?
– Próbowałem się dobić do ciebie mailowo i telefonicznie. To znaczy do biura. Ale bezskutecznie. Przyszedłem porozmawiać.
Nie przekazano jej żadnej wiadomości, lecz oczywiście nie było w tym nic dziwnego. Jej asystentka dostała bardzo szczegółowe wytyczne: miała przerwać połączenie z każdym, kto próbowałby się dowiadywać przez telefon czegokolwiek na temat tamtej sprawy. Sama Maya ustawiła filtr antyspamowy w taki sposób, by eliminował wszystkie wiadomości zawierające nazwiska kluczowych w tamtej sprawie postaci. Dom kupiła na spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, aby jej nazwisko nie trafiło do rejestru nieruchomości. Jej adres nie figurował w książce teleadresowej.
Osiągnęła ten poziom niesławy, na którym zupełnie obce osoby wiedziały o niej tylko jedną, za to bardzo konkretną rzecz. Czasem wyobrażała sobie, jak by się czuła jako aktorka uwikłana w skandal albo polityk, który wypadł z łask. Nadużycia tych ludzi skatalogowano i udostępniono do wiadomości publicznej, umożliwiając ich wyszukanie po słowach kluczowych. Stanowili otwartą księgę niegodziwości. Tymczasem wszystkie grzechy Mai pozostały rozkosznie prywatne. Z jednym wyjątkiem.
Gdy tylko ktoś się orientował, kim jest Maya, chciał rozmawiać już wyłącznie o tym. Praktykanci ubiegający się o pracę wtrącali znaczące napomknienia w rozmowach kwalifikacyjnych. Potencjalni narzeczeni robili aluzje już na pierwszej randce. Na urodzinach przyjaciół nie siadała za stołem w rogu pomieszczenia, by nigdy więcej nie dać się złapać w pułapkę i nie musieć udawać rozbawienia nieśmiesznymi żartami znajomych znajomych. Zrobiła, co mogła, by zostawić tamtą sprawę za sobą. Okazało się, że to za mało.
Przesłuchania dowodowe toczyły się przy drzwiach otwartych. Jej nazwisko musiało trafić na wokandę. Dla Ricka nie było lepszego sposobu znalezienia jej niż zjawienie się właśnie w tym miejscu.
– O czym chcesz porozmawiać? – zapytała, udając, że się nie domyśla.
– Zbliża się rocznica – odparł.
– Nie myślałam o tym – skłamała.
– Dziewiętnastego października minie dokładnie dziesięć lat, odkąd Bobby Nock został uznany niewinnym zamordowania Jessiki Silver.
Zauważyła, jak starannie dobrał stronę bierną. Wiedziała jednak aż za dobrze, kto uznał niewinność Bobby’ego Nocka. Konkretnie dwanaścioro ludzi.
Wśród nich byli Maya i Rick.
Przed dziesięciu laty – zanim jeszcze została prawniczką i zanim po raz pierwszy znalazła się w sali sądowej – przyjęła wezwanie do stawienia się w charakterze członkini ławy przysięgłych. Zaznaczyła odpowiedni kwadracik i wrzuciła do skrzynki pocztowej opłaconą zawczasu przesyłkę, po czym spędziła pięć miesięcy – tyle trwał proces i obrady ławników – z Rickiem i całą resztą, odizolowana od świata zewnętrznego.
Nikt z nich nie był przygotowany na kontrowersje, jakie wzbudził wydany werdykt. Dopiero po zakończeniu przymusowego odosobnienia Maya dowiedziała się, że osiemdziesiąt cztery procent Amerykanów było przekonanych, że Bobby Nock zamordował Jessicę Silver. Zatem osiemdziesiąt cztery procent Amerykanów uważało, że Maya i Rick puścili wolno człowieka, który zamordował dziecko.
Zaczęła wtedy szukać innej kwestii, w której osiemdziesiąt cztery procent populacji osiągałoby jednomyślność. Odkryła, że zaledwie siedemdziesiąt dziewięć procent Amerykanów wierzy w Boga. Pocieszyła ją informacja, że najmarniej dziewięćdziesiąt cztery procent podzielało przekonanie, że lądowanie na Księżycu było faktem.
Pod karcącym spojrzeniem opinii publicznej Rick – jako pierwszy z przysięgłych – skapitulował. Wystąpił chyba we wszystkich programach telewizyjnych, w każdym z nich wylewnie przepraszając. Błagał o wybaczenie rodzinę Jessiki Silver. Wydał książkę o swoich przeżyciach, w której całą winę za niesprawiedliwy werdykt zrzucił na Mayę. Oskarżył ją, że zmusiła go do uniewinnienia oskarżonego, choć od początku był w głębi ducha przekonany, że tamten jest mordercą.
Potem jeszcze kilkoro przysięgłych odżegnało się od wydanego wyroku. Większość, podobnie jak Maya, zachowała milczenie. Chcieli przeczekać.
Czasem żałowała, że nie wyrzuciła tego wezwania do kosza, jak zrobiłby każdy normalny człowiek.
– Wszystkie stacje informacyjne planują programy wspomnieniowe – ciągnął Rick. – CNN, Fox, MSNBC. Do tego 60 Minutes w CBS News i część innych programów publicystycznych. To dość zrozumiałe, zważywszy na to, z jaką uwagą śledzono tamten proces. I na to, co wydarzyło się od tamtej pory.
W ciągu tych lat wielokrotnie rozmawiała o tamtym procesie z rodzicami. Z przyjaciółmi, których wskutek jej niesławy zrobiło się jakby mniej. Z wieloma psychoterapeutami. Ogólnie opisała swoją sytuację partnerom z zatrudniającej ją kancelarii i podzieliła się kilkoma błahymi szczegółami z częścią swoich klientów. Natomiast przez dziesięć lat ani razu nie omawiała tamtej sprawy publicznie.
– Nie będę rozmawiać o tym, co się wydarzyło – powiedziała. – Ani w CNN, ani w 60 Minutes. Nie zamierzam o tym dyskutować nawet z tobą. Zamknęłam ten rozdział.
– Słyszałaś kiedyś o Morderczym mieście?
– Nie.
– To podcast. Ma bardzo wysoką słuchalność.
– No i?
– Robią serię dokumentalną dla Netflixa. Osiem godzin. Adaptację podcastu.
Maya pomyślała o wszystkich godzinach jej życia, które pochłonęła sprawa Jessiki Silver. Cztery miesiące procesu, potem trzy tygodnie burzliwych dyskusji. W okresie izolacji rozstawała się z tą sprawą tylko we śnie. Ale gdy pomyślała o pokoju w hotelu Omni, w którym nocowała… Doskonale zapamiętała każdy fragment tapety w irysy, każdy centymetr kwadratowy beżowego dywanu. Miała wrażenie, jakby cała ta sprawa zawłaszczyła również jej sen. Czasem dla zabicia czasu rozwiązywała wymyślone zadania matematyczne. Dwadzieścia tygodni razy siedem dni w tygodniu razy dwadzieścia cztery godziny dziennie to… Nadal potrafiła podać wynik tego mnożenia z pamięci.
– Kto ma ochotę poświęcić kolejne osiem godzin życia na zastanawianie się, co przytrafiło się Jessice Silver? – zapytała.
– Mnóstwo ludzi. Jednym z nich jestem ja.
– Bierzesz udział w tym podcaście?
– W serii dokumentalnej. Pomagam producentom. Próbuję zebrać nas wszystkich. Wszystkich razem. Całą ławę przysięgłych.
Mai zrobiło się niedobrze.
– Moglibyśmy już z pewnej perspektywy opowiedzieć o tym, co się naszym zdaniem wydarzyło – wyjaśnił Rick. – A wiedząc to, co wiemy… – zawiesił głos, jakby już byli na antenie – …czy dziś także zagłosowałabyś „niewinny”?
Maya uświadomiła sobie nagle obecność wszystkich tych ludzi przepychających się obok nich korytarzem. Wszystkich tych obcych ludzi, którzy przyszli do budynku sądu po sprawiedliwość, rozgrzeszenie lub zadośćuczynienie.
– Nie, dzięki – odparła.
– Rozmawiałem z pozostałymi. Są gotowi przyjść.
– Wszyscy?
– Carolina zmarła. Nie wiem, czy dotarła do ciebie ta informacja.
Nie dotarła. Podczas procesu Carolina Cancio była już po osiemdziesiątce. Mimo to Maya się zawstydziła, że po wszystkim, co razem przeszły, tak bardzo straciła zainteresowanie jej losem. Dwadzieścia tygodni razy siedem dni razy dwadzieścia cztery godziny…
Ale Maya od lat nie rozmawiała ani z Caroliną, ani z nikim z pozostałych.
– Jak? Kiedy?
– Rak. Cztery lata temu, tyle wiem od rodziny. – Rick wzruszył ramionami. – Natomiast Wayne powiedział producentom: „Nie”. A dokładnie: „Nie, kurwa”.
Wayne Russel. Maya zastanawiała się, czy po tym wszystkim zdołał się w ogóle pozbierać. Miała nadzieję, że tak. Ale jeśli był tym samym człowiekiem, którego widziała pod koniec obrad, to na pewno lepiej dla niego, żeby się trzymał od tego z daleka.
– Ale cała reszta – ciągnął Rick – pozostała ósemka… Wszyscy zdecydowali się przyjść.
– Mam nadzieję, że będziecie się dobrze bawić.
– Przyszedłem cię prosić, żebyś do nas dołączyła.
– Nie.
– Popełniliśmy błąd.
– Przeczytałam twoją książkę. Masz prawo dowolnie długo zadręczać się wyrzutami sumienia, ale mnie do tego nie mieszaj. – Nie zdołała powstrzymać wybuchu gniewu.
Kilkoro obcych ludzi zerknęło na nich i pospiesznie zajęło się własnymi sprawami.
– Zginęła dziewczyna – powiedział Rick z powagą, którą Maya znała aż za dobrze – a zabójca uniknął kary, bo popełniliśmy błąd. Nie męczy cię to? Nie chciałabyś w jakiś sposób… tego odkupić?
– Nawet gdybym była przekonana, że Bobby jest winny, a wcale nie jestem, to nie ma tu już nic do zrobienia. Trzeba żyć dalej.
Rick rozejrzał się po korytarzu.
– Jesteś obrończynią w sprawach karnych. Pracujesz w tym samym budynku, w którym odbywał się proces Bobby’ego. „Żyjesz dalej” całe dwa piętra wyżej.
– Żegnam.
– Odkryłem coś.
– Co?
– Przeprowadziłem własne śledztwo.
Nie zaskoczył jej. Wiedziała lepiej niż pozostali, jaki potrafi być zawzięty. Kiedy się na coś uparł, zwłaszcza gdy chodziło o jakąś niesprawiedliwość, nigdy nie odpuszczał. Ale w przypadku Jessiki Silver nie był jedyny. Majątek jej rodziców, Lou i Elaine, wart był trzy miliardy dolarów. Jasna cholera, pomyślała Maya, teraz już pewnie ze dwa razy więcej. Lou Silver był właścicielem niebagatelnej części nieruchomości w hrabstwie Los Angeles. Śledztwo dotyczące zniknięcia jego córki prowadzili najlepsi z najlepszych.
– Przy tej sprawie pracowały dziesiątki śledczych z policji Los Angeles – powiedziała. – FBI. Do miasta zwalili się dziennikarze z całego świata, przypadkowi ludzie gromadzili i weryfikowali informacje przez okrągłą dobę, do tego zespoły prawników po obu stronach, armie blogerów, youtuberzy i ich teorie spiskowe, i jeszcze… – Maya ugryzła się w język. Nie mogła pozwolić sobie na to, by znów dać się wciągnąć. – Nie ma więcej dowodów.
– A ja coś znalazłem.
– Co?
– Przyjdź na nagranie.
– Co znalazłeś?
Podszedł bliżej. Poczuła na policzku ciepło jego oddechu.
– Nie mogę ci teraz powiedzieć.
– Blefujesz.
– To skomplikowana sprawa. Delikatna… Słuchaj, po prostu przyjdź na nagranie, a ja pokażę wszystkim, nam wszystkim, bezsporny dowód na to, że Bobby Nock zabił Jessicę Silver.
Maya zajrzała mu w oczy i zrozumiała, jak bardzo Rick tego potrzebuje. Był absolutnie przekonany, że popełnili niewybaczalny błąd.
Ona sama nie wiedziała, czy Bobby Nock zabił Jessicę Silver. Na tym to wszystko polegało: nie wiedziała wtedy i nie wiedziała teraz. Dlatego go uniewinniła. Nie dlatego, że był niewinny, lecz dlatego, że nie było dość dowodów, by mieć pewność. Przekonywała, że lepiej puścić wolno dziesięciu winnych niż niesłusznie skazać niewinnego.
Może Rick naprawdę był przekonany, że znalazł wreszcie niepodważalny dowód, ale Maya już dawno straciła wiarę w jego istnienie. Od dziesięciu lat uczyła się żyć z wątpliwościami. Rick, jeśli kiedykolwiek miał się uwolnić, musiał nauczyć się tego samego.
Kiedyś był dla niej ważny. Jego twarz nie powinna przyprawiać jej o mdłości. Był dobrym człowiekiem. Zasługiwał na szczęście. Wiedziała, że nie znajdzie go na zgliszczach sprawy Jessiki Silver.
– Powodzenia – powiedziała cicho. – Mam nadzieję, że ci to pomoże. Ale ja nie wezmę w tym udziału.
Odwróciła się i odeszła.
Nie obejrzała się za siebie.
Gabinet Mai w kancelarii Cantwell & Myers znajdował się na trzydziestym czwartym piętrze należącego do firmy śródmiejskiego biurowca. Usiadła przy biurku, modernistycznym meblu z połowy wieku, który jej asystentka wybrała z katalogu mebli biurowych. Trudno było jej się skupić.
Odwróciła się do okna i ogarnęła spojrzeniem panoramę nowego śródmieścia, skupiska nowoczesnych wysokościowców rozdzierających niebo. Jeszcze dziesięć lat temu połowa z nich nie istniała. Ile z nich należało do Lou Silvera?
Błękitne niebo nad Los Angeles wyglądało na prastare, wręcz odwieczne – tej samej barwy dziś i jutro, w tym samym odcieniu błękitu co dziesięć lat temu, gdy pewnego popołudnia zniknęła pewna nastolatka. Niecałe dwa kilometry dalej. Ludzie na okrągło powtarzali, że Los Angeles nie ma żadnej świadomości historycznej, ale Maya wiedziała, że jest wprost przeciwnie. Los Angeles samo w sobie stanowiło kapsułę czasu, opakowaną i zachowaną na wieki w niezmiennej skorupie niebiańskiego błękitu.
– Masz chwilę?
W otwartych drzwiach stał Craig Rogers. Miał na sobie ciemny, idealnie skrojony garnitur. Siwizna przyprószyła na skroniach krótko przystrzyżone włosy. Gdy zaczęła dla niego pracować, musiała zajrzeć do jego CV, by sprawdzić, ile ma lat: bliżej trzydziestki czy pięćdziesiątki, bo na oko nie sposób było zgadnąć. Wreszcie odszukała informację, w którym roku ukończył studia, i przeliczyła: miał pięćdziesiąt sześć lat.
W młodości bronił praw obywatelskich. Był jednym z tych czarnych adwokatów z misją, którzy w latach osiemdziesiątych zakładali sprawy z powództwa cywilnego brutalnym, skorumpowanym funkcjonariuszom policji Los Angeles z Rampart Division. W latach dziewięćdziesiątych pracował z NAACP Legal Defense Fund przy sprawie Thomas przeciwko hrabstwu Los Angeles. Teraz był starszym partnerem w kancelarii Cantwell & Myers.
Czy się sprzedał? Może. Ale z pewnością nie tanio. W Cantwell & Myers dysponował niezrównanymi zasobami, które mógł poświęcić sprawom uznawanym przez niego za istotne.
– Jasne, wchodź.
Zamknął drzwi i usiadł. Jeśli prokurator pracujący przy sprawie Belen Vasquez pominął ją i złożył propozycję ugody bezpośrednio Craigowi, zamorduje sukinsyna.
– Z naszym działem PR skontaktowali się producenci czegoś o nazwie Miasto morderców – powiedział Craig.
Powinna się była domyślić, że nie pozbędzie się Ricka tak łatwo. To oczywiste, że zwrócił się do jej szefa.
– Robią ośmiogodzinny serial dokumentalny na temat sprawy Jessiki Silver i chcą, żeby wzięli w tym udział wszyscy ówcześni przysięgli, włącznie ze mną.
– A więc rozmawiali z tobą?
Pokrótce opisała poranną scysję z Rickiem.
Craig sprawiał wrażenie zadowolonego.
– Doskonale. Rozumiem, że się pojawisz?
– Odmówiłam.
Zmarszczył brwi.
– Mogę zapytać o powód?
– Nie uważam, żeby w tej sprawie mogły pojawić się jakieś „nowe” dowody. Nawet jeśli Rick przedstawia się jako domorosły detektyw. Fakty ustalono już dawno: krew, DNA, zapisy z monitoringu, logowania do nadajników BTS, niedwuznaczne esemesy… – Wciąż miała to wszystko w pamięci. – Kości ogryziono do czysta.
– Sądziłem, że nie odnaleziono ciała.
– W przenośni.
Craig odchylił się na krześle, jakby chciał dać do zrozumienia, że te „kości” nie muszą być przenośnią.
– Nie ma takiej możliwości, żeby Rick Leonard znalazł ciało Jessiki Silver – powiedziała Maya.
– Abstrahując od tego, czy jest amatorem, czy zawodowcem, jak dziesięć lat grzebiesz w jakiejś sprawie… Właśnie dlatego sugerowałbym, żebyś wzięła w tym udział.
– Zdefiniuj „sugerowałbym”.
– Wybór należy do ciebie – oświadczył Craig. Ludzie mówili tak tylko wówczas, gdy nie należał. – Możesz postąpić, jak uznasz za stosowne. – A zatem nie mogła. – Firma stoi za tobą murem.
Maya doskonale wiedziała, że rola, jaką odegrała w procesie Bobby’ego Nocka, była jednym z powodów, dla których zatrudniono ją w Cantwell & Myers. Czy pomagało jej to pozyskiwać klientów? Jasne, że tak. To był jeden z elementów jej oferty. Wielu obrońców w sprawach karnych odgrywało wcześniej role oskarżycieli, ale Maya zasiadała w ławie przysięgłych, i to podczas jednej z najgłośniejszych spraw. Nie reprezentowała strony przeciwnej, lecz sam wymiar sprawiedliwości. Któż mógł lepiej od niej wiedzieć, jak ława przysięgłych podejmuje decyzje? Który oskarżony – winny czy nie – nie chciałby skorzystać z porady prawnej kobiety odpowiedzialnej za uniewinnienie Bobby’ego Nocka?
Owszem, werdykt pomógł Mai wślizgnąć się do palestry. Ale to nie werdykt ukończył na jedenastej pozycji studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, to nie werdykt przeprowadził kilkudziesięcioro klientów przez zasieki ugody sądowej i to nie werdykt uzyskał uniewinnienie we wszystkich czterech sprawach zakończonych formalnym procesem. To nie werdykt w ciągu trzech lat awansował na partnera kancelarii, a zważywszy na wszystko, co werdykt wyrządził jej na przestrzeni lat, nie czuła się zobowiązana przepraszać za parę drobiazgów, które jej załatwił.
– Wszyscy już i tak są zdania, że Bobby to zrobił – powiedziała Maya. – Kogo obchodzi, co Rick Leonard powie po raz setny w programie telewizyjnym?
– Jesteś partnerem w kancelarii, co oznacza, że wszystko, co się o tobie mówi, rzutuje na pozostałych partnerów. W kwestii postawy etycznej stoimy za tobą murem. Dlatego zachęcałbym cię, żebyś i ty za sobą stanęła.
Craig miał imponującą umiejętność formułowania swoich życzeń w taki sposób, by człowiek nabrał przekonania, że działa we własnym interesie, ale tak naprawdę zasygnalizował, że kancelaria będzie bronić swojej reputacji, która mogłaby zostać nadszarpnięta wskutek udziału Mai w postępowaniu, na którym Cantwell & Myers nie zarobili ani centa.
– Obstawać przy swoim przez dziesięć lat dla zasady to jedno – powiedziała. – Ale wyjść na idiotkę, która broni głupiej decyzji nawet wówczas, gdy w obliczu nowych dowodów jest ona nie do obrony, to co innego.
– Wszyscy staramy się uczyć na błędach, prawda? – odparł Craig.
Ironia losu polegała na tym, że gdyby Rick Leonard faktycznie dysponował dowodami jednoznacznie obciążającymi Bobby’ego Nocka, a Maya publicznie by przeprosiła, jej wizerunek uległby ociepleniu. Niektórzy obrońcy bywali zatwardziałymi apologetami zabójców – ale nie Maya. Mogłaby niebezpodstawnie utrzymywać, że dokonuje oceny materiału dowodowego bezstronnie, choćby wymuszało to na niej zmianę stanowiska. Wchodziłaby na salę sądową otoczona nimbem osoby uczciwej i rzetelnej.
Wystarczyłoby, gdyby zapoznawszy się z tajemniczymi nowymi dowodami, przyznała, że nie miała racji.
Nie skomentowała notatki ze szczegółami, którą wręczył jej Craig. Termin zjazdu przysięgłych wyznaczono za miesiąc; ławników po raz kolejny zaproszono do hotelu Omni przy Olive Street. Tego samego, w którym zostali odizolowani od świata na czas procesu.
Ani razu podczas tej rozmowy Maya nie wypowiedziała słowa „tak”. Słuchała tylko i kiwała głową, próbując odsunąć od siebie drażniące poczucie, że złapano ją w pułapkę.
Wreszcie Craig wstał. Zerknął na jej biurko i skrzywił się.
– To głowa męża Belen Vasquez?
Zanim przyszedł, zdążyła rozłożyć fotografie.
– Tak.
– Słyszałem, że proponują nieumyślne narażenie życia i zdrowia. Dobra robota.
Kiedy wyszedł, Maya przez dłuższą chwilę siedziała bez ruchu, bębniąc palcami o gładką powierzchnię makabrycznych zdjęć.
Co pomyślałaby o nich przed dziesięciu laty? Poważna, naiwna dwudziestosześciolatka wchodząca wówczas pierwszy raz w życiu na salę sądową była kimś zupełnie innym, kogo Maya z trudem wydobywała z pamięci, niczym osobę poznaną niegdyś na przyjęciu.
Ta sprawa nadal budziła jej gniew. Tylu było ludzi, na których mogła być wściekła: sędzia, który zbyt długo trzymał ich w odosobnieniu, prawnicy, którzy podstępnie nimi manipulowali, prezenterzy, którzy zmienili ich w żywe puenty programów telewizyjnych. Im wszystkim chciała wykrzyczeć w twarz, że to nie ona zabiła Jessicę Silver.
Twarz Jessiki została na zawsze zatopiona tuż pod powierzchnią jej wspomnień i mogła wynurzyć się w każdej chwili. Moment oczekiwania w kolejce po kawę – i nagle się wyłaniała. Błękitne oczy, gładkie policzki, promienny uśmiech. Słynny obrazek ślicznej dziewczyny, która pewnego dnia po prostu zapadła się pod ziemię. Ktokolwiek ją zamordował, był potworem zasługującym na gniew Mai i całej reszty.
Lecz to nie zabójca był osobą, na której skupiła się złość siedzącej przy biurku Mai. Obecnym adresatem jej rozgoryczenia była osoba odpowiedzialna za wmanewrowanie jej w tę sytuację: ławniczka 272.