- promocja
- W empik go
Niewolnica Isaura - ebook
Niewolnica Isaura - ebook
Obezwładniające uczucie, wielka namiętność i dziewiętnastowieczna Brazylia w tle. Isaura, młoda niewolnica, należy do bogatego plantatora bawełny Almeidy. Pracując w domu swoich Państwa, otrzymuje dobre wykształcenie. Pani domu troszczy się o nią, jak o własną córkę. Isaura nie znająca swoich rodziców, przyjmuje tę opieką z wdzięcznością. Korzysta z uroków życia, pomagając w pracach domowych. Pewnego dnia do domu wraca syn plantatora, Leoncio, który zakochuje się w Isaurze, próbując za wszelką cenę ją zdobyć. Prześladuje ją, skłania do ciężkich prac, nie wydaje zgody na wykupienie jej przez kochającego ją z wzajemnością dziedzica z sąsiedniej plantacji. Powieść, wydana w Brazylii po raz pierwszy w 1875 roku, ogromną popularność zdobyła dzięki serialowi, znanemu na całym świecie.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-6873-0 |
Rozmiar pliku: | 560 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydarzyło się to w pierwszych latach panowania Piotra II. W dostatniej gminie Campos dos Goytacazes nad brzegiem rzeki Paraíby, nieopodal miasteczka Campos, stała piękna i niezwykle okazała hacjenda.
Był to wytworny budynek o harmonijnych proporcjach, położony w przyjemnej dla oka okolicy, u podnóża wysokich wzgórz pokrytych lasem nieco już przetrzebionym farmerską siekierą. Naokoło jak okiem sięgnąć przyroda pyszniła się swą surową dzikością. W najbliższym jednak otoczeniu tego wspaniałego domostwa ludzka ręka zmieniła porastającą niegdyś ziemię gęstwinę w zapierające dech w piersiach sady i ogrody, w bujne pastwiska ocienione gdzieniegdzie gigantycznymi figowcami, copaibami, cedrami i dębami upamiętniającymi potęgę dawnej puszczy. Warzywnik, sad, pastwiska i okoliczne pola uprawne oddzielone były od siebie jedynie zieleniejącymi żywopłotami bambusów, akacji, krzewów agawy i bromelii, co nadawało całości wygląd urzekającego wyjątkowym pięknem ogrodu.
Dom zwrócony był frontem do wzgórz. Do jego wnętrza prowadziły schodki złożone z sześciu bądź siedmiu kamiennych stopni, poprzez urokliwą werandę oplecioną hojnie pnączami kwiatów. Na tyłach domu znajdowały się rozmaite zabudowania gospodarcze, a wśród nich baraki dla niewolników, stajnie, zagrody dla bydła i spichlerze, za którymi rozpościerał się ogród, warzywnik i ogromny sad ginący gdzieś w oddali, w dolinie wielkiej rzeki.
Był piękny i spokojny październikowy wieczór. Słońce jeszcze nie zaszło i zdawało się unosić nad horyzontem na spienionych falach mieniących się złotem obłoków. Przesycony balsamicznym zapachem wiatr snuł się cicho wzdłuż rzeki, budząc dyskretny szmer w koronach palm kokosowych, które przeglądały się wdzięcznie w lśniącym lustrze wody.
Ożywiona deszczem roślinność rosła świeża, bujna i soczysta, a wody rzeki – jeszcze nie wezbrane wielkimi powodziami – falowały z majestatyczną powolnością, odbijając w swej przejrzystej toni zachwycające barwy nieba i nieskazitelną zieleń przybrzeżnej puszczy. Ptaki intonowały preludia do swoich wieczornych śpiewów, pozwoliwszy wreszcie odpocząć skrzydłom strudzonym całodziennym szybowaniem nad pobliskimi sadami, łąkami i gajami.
Blask zachodzącego słońca rozpłomieniał szyby okien i zdawać by się mogło, że wielki pożar trawi cały dom od środka. Tymczasem zarówno wewnątrz, jak i wokół budynku panowała głęboka cisza i zupełny spokój. Narowiste woły i tłuste jałówki przeżuwały leniwie trawę ukryte w cieniu wysokich drzew. Co raz od strony podwórza dobiegał harmider domowego ptactwa, słychać było beczenie owiec i porykiwanie krów wracających do swoich zagród, lecz wokoło nie widać było śladu człowieka. Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Jedynie uchylone frontowe okna wielkiego salonu i otwarte na oścież drzwi wejściowe świadczyły o tym, że nie wszyscy jego mieszkańcy byli nieobecni.
Tę niemal idealną ciszę natury przerywały wyraźne dźwięki fortepianu i towarzyszący im melodyjny, aksamitny i pełen namiętności kobiecy głos o brzmieniu tak czystym, jak tylko można sobie wyobrazić. Mimo że nieco stłumiony, śpiew wibrował dźwięcznie i w sposób pełny, co świadczyło o doskonałych umiejętnościach wokalnych jego właścicielki.
Melancholijny ton piosenki wydawał się jakby skargą duszy samotnej i cierpiącej.
Ten jeden jedyny dźwięk rozlegał się w ciszy spokojnego domostwa, podczas gdy na zewnątrz wszystko zdawało się weń wsłuchiwać w mistycznym i głębokim skupieniu.
Strofy pieśni, która wybrzmiewała przy akompaniamencie fortepianu, brzmiały tak:
Już od kołyski niewolą,
Spętano mi każdy dzień.
Jak ziarnu, któremu nie wolno,
Zmienić się w ciepły chleb.
Lecz próżno nad mą niedolą,
Żałosną ronię łzę.
Dłoniom mym zabroniona,
Pieszczota drugich rąk.
Ustom mym zakazana,
Miłosnych zaklęć moc.
Jedyna w Bogu pociecha,
W tę ciemną duszy noc.
Pod baldachimem nieba,
Wolności hymn niesie ptak.
I o wolności poemat,
Kwiatom do snu szepce wiatr.
Lecz dla mnie nadziei nie ma,
Choć tak kusi wolny świat.
Zważ, biedna niewolnico!
Nie w twych rękach los twój.
W milczeniu łzy przełykaj,
Bo zbrodnią jest twój ból.
I choć niewinne twe serce,
Zły czas w kajdany je skuł.
Tęskne zwrotki owej smutnej pieśni, wymykając się przez otwarte okna i odbijając echem w oddali, budzą nieodparte pragnienie poznania tej syreny o cudownym głosie. Bo jeśli to nie syrena, tak śpiewać mógłby już tylko anioł.
Wejdźmy po kamiennych schodkach na ozdobiony kwiecistymi ornamentami ganek, będący jednocześnie przedsionkiem domu. Drzwiami po prawej stronie korytarza przejdźmy do przestronnego, wykwintnie umeblowanego salonu. Ujrzymy tam, siedzącą samotnie przy fortepianie, piękną dziewczynę o szlachetnych rysach. Linie jej profilu rysują się wyraźnie na hebanowym tle instrumentu i jeszcze czarniejszych, gęstych pukli jej włosów. Te linie czyste i delikatne fascynują, zniewalają i paraliżują wszelką myśl. Jej karnacja przypominała kość słoniową klawiatury lub rozmyte bladym różem światło wschodzącego słońca, które nie razi wzroku. Smukła szyja z niewysłowioną gracją wspierała się na cudownych piersiach. Jej rozpuszczone, kruczoczarne, gęste włosy lśniącymi falami spływały na ramiona, opadając ciężko na oparcie krzesła. Na czole gładkim i spokojnym niczym polerowany marmur lśniły miękkie, różowawe refleksy zachodzącego słońca; można by rzec, że to jakaś tajemnicza rzeźba z alabastru strzegąca tlącego się w jej przezroczystym łonie niebiańskiego ognia natchnienia. Siedziała z twarzą zwróconą ku oknu, zamglonym spojrzeniem błądząc gdzieś w przestworzach. Urok wdzięcznej śpiewaczki uwydatniała dodatkowo prostota, wręcz ubóstwo jej stroju. Jasnobłękitna suknia z surowego perkalu z urzekającą naturalnością podkreślała jej smukłą figurę i szczupłą talię, rozpościerając się ku dołowi w obfite fałdy, co sprawiało wrażenie chmury, z głębi której wyłaniała się nasza pieśniarka niczym Wenus powstająca z morskiej piany albo anioł unoszący się nad obłokiem mgły. Mały krzyżyk z czarnego bursztynu zawieszony na szyi za pomocą czarnej wstążki stanowił jej jedyną ozdobę.
Skończywszy śpiewać, dziewczyna trwała jeszcze przez chwilę w zadumie, muskając palcami klawiaturę, jakby zasłuchana w milknące powoli echo swojej pieśni. Tymczasem kurtyna bocznych drzwi uchyliła się delikatnie, wpuszczając do salonu nową postać. Była to dama w kwiecie wieku. Przepych, niezwykle starannie dobrany strój, wyniosłość i wielkopańskie maniery oraz afektowana gestykulacja nadawały jej ten pretensjonalny wygląd, jaki cechuje każdą bogatą pannę, nawet kiedy jest sama. Mimo całej tej wytworności wielkiej damy uroda jej zdawała się jednak nieco przyćmiona szlachetną prostotą i naturalnością skromnej śpiewaczki. Niemniej Malwina, bo tak miała na imię owa kobieta, była także wręcz urzekająco piękna, i mimo dumy, jaką napawały ją jej własna uroda i wysokie urodzenie, jej ogromne, łagodne niebieskie oczy wyrażały jej wrodzoną dobroduszność.
Zbliżyła się niepostrzeżenie do śpiewaczki i stanęła za nią, czekając cierpliwie, aż ucichnie ostatnia zwrotka tej pieśni.
– Isauro!… – powiedziała Malwina, kładąc lekko swą delikatną dłoń na ramieniu dziewczyny.
– Ach! To pani?! – odpowiedziała, odwracając się Isaura, nieco spłoszona. – Nie wiedziałam, że pani słucha.
– A cóż w tym złego? Nie przestawaj… masz taki ładny głos! Wolałabym jednak, byś zaśpiewała co innego. Nie rozumiem, dlaczego upodobałaś sobie tę smutną piosenkę, której nauczyłaś się nie wiadomo gdzie.
– Lubię ją, bo jest ładna i jeszcze dlatego, że… ach! Nieważne! Nie powinnam tego mówić…
– Mów, Isauro. Czy nie powiedziałam ci, że nie musisz nic przede mną ukrywać i nie masz się czego obawiać z mojej strony?
– Ta piosenka przypomina mi o mojej matce, której nie znałam. Ale skoro pani jej nie lubi, nie zaśpiewam jej więcej.
– Tak, Isauro. Jeszcze kto pomyśli, że jesteś tu gnębiona, że jesteś nieszczęśliwą niewolnicą na łasce złych, okrutnych panów. Gdy tymczasem wiedziesz u nas życie, którego mógłby ci pozazdrościć niejeden wolny człowiek. Cieszysz się szacunkiem swych państwa. Dano ci wychowanie, jakim nie może się poszczycić niejedna bogata i wytworna panna. Jesteś piękna, a skórę masz tak jasną, że nikomu nawet na myśl by nie przyszło, że w twych żyłach płynie choćby kropla murzyńskiej krwi. Wiesz dobrze, jak gorąco rekomendowała cię mnie i mojemu mężowi moja dobra teściowa. Nigdy nie przestanę szanować tej wspaniałej kobiety. Widzisz zresztą, że jestem ci przyjaciółką raczej aniżeli panią. Och, nie! Nie pasuje do twoich ust ta płaczliwa piosenka, którą tak bardzo lubisz śpiewać. Nie chcę – ciągnęła tonem dobrotliwego napomnienia – nie chcę, żebyś ją śpiewała. Słyszysz, Isauro?… Jeśli mnie nie posłuchasz, nie pozwolę ci więcej korzystać z mojego pianina.
– Mimo wszystko, pani, kim jestem, jeśli nie zwykłą niewolnicą? I to wykształcenie, które mi tak wspaniałomyślnie zapewniono, ta uroda, którą tak wychwalają, na cóż mi się zdadzą? Są jak luksusowy bibelot w murzyńskim baraku. A przecież barak nigdy nie przestanie być barakiem.
– Skarżysz się na swój los, Isauro?
– Ależ skąd, pani. Nie mam powodu… Chcę tylko powiedzieć, że pomimo wszystkich talentów i zalet, które mi się przypisuje, znam dobrze swoje miejsce.
– A więc to tak! Już ja wiem, co cię trapi. Twoja piosenka jasno to mówi. Z twoją urodą niemożliwe jest, żebyś nie miała ukochanego.
– Ja?! Skąd to pani przyszło do głowy?
– Ty sama mi to wyznałaś. A nawet jeśli to prawda, cóż w tym złego? Nie masz się czego wstydzić. Nie jest to przecież nic niezwykłego. No dalej, przyznaj się! Kochasz się w kimś i dlatego biadasz, że nie urodziłaś się wolna, aby móc kochać tego, kto ci się spodobał, i któremu ty także przypadłaś do serca; czyż nie tak?
– Niech mi pani Malwina zechce wybaczyć – odpowiedziała niewolnica, uśmiechając się uroczo. – Ale jest pani w błędzie. Daleka jestem od tej myśli!
– Ależ bynajmniej!… Mnie nie oszukasz, moja panno! Kochasz się w kimś, a jesteś zbyt piękna i zbyt utalentowana, aby wybrać zwykłego niewolnika, chyba że byłby to niewolnik podobny do ciebie, wątpię jednak, że taki istnieje. Dziewczyna twojego pokroju bez trudu może zdobyć miłość niejednego przystojnego młodzieńca. To dlatego śpiewasz te ckliwe pieśni. Ale nie martw się, moja droga Isauro. Zapewniam cię, choćby jutro będziesz miała swoją wolność. Niech tylko wróci Leoncio. To wstyd, żeby taka dziewczyna jak ty wciąż tkwiła w niewoli.
– Proszę, niech pani nie zaprząta sobie tym głowy. Ja nawet nie myślę o miłości, a o wolności jeszcze mniej. Czasami jest mi smutno, tak po prostu, bez żadnego powodu…
– To nieważne. Moją wolą jest, abyś była wolna, i tak się stanie.
Nagły tętent kopyt dobiegający od bram hacjendy przerwał tę rozmowę. Malwina i Isaura podbiegły do okna zobaczyć, kto przyjechał.ROZDZIAŁ II
Jeźdźcy, którzy właśnie przybyli z miasteczka Campos, zsiedli już z koni. Byli to dwaj przystojni i eleganccy młodzi mężczyźni. Swoboda, z jaką skierowali się do wejścia, wskazywała na to, że mieszkali w tym domostwie.
W istocie tak było; jednym z nich był Leoncio, mąż Malwiny, a drugim Henryk, jej brat.
Zanim powrócimy do naszej opowieści, konieczne jest zawarcie z obydwoma bliższej znajomości.
Leoncio był jedynym synem bogatego i wpływowego komandora Almeidy, właściciela tej pięknej i okazałej hacjendy, na której się znajdujemy. Komandor był człowiekiem w podeszłym wieku i dość schorowanym, więc po ślubie Leoncia i Malwiny, który odbył się na rok przed rozpoczęciem naszej historii, pozostawił w jego rękach zarząd i prawo do użytkowania majątku, sam zaś przeniósł się do stolicy z nadzieją na to, że miejskie życie pełne licznych rozrywek przyniesie mu ulgę w atakach chorobowych.
Leoncio od małego rozpieszczany przez zamożnych i pobłażliwych rodziców był chłopcem do cna zepsutym. Niesforny syn, zły, leniwy i niesubordynowany uczeń prześlizgiwał się z klasy do klasy, ze szkoły do szkoły wyłącznie dzięki nauczycielskiej protekcji. Nie śmieli oni wiadomościami o marnych wynikach syna przysparzać trosk szanowanemu i szczodremu komandorowi. W ten oto sposób Leoncio, ukończywszy szkołę, rozpoczął wyższe studia medyczne. Nie dalej jednak jak po roku zniechęcił się do zawodu lekarza, a ponieważ rodzice nie potrafili mu się sprzeciwić, zmienił plany i wyjechał do Olindy studiować prawo. Tam, roztrwoniwszy niemałą część ojcowskiej fortuny na swoje liczne nałogi i szalone zachcianki, znudził się i studiami prawniczymi, uświadamiając sobie, że tylko w Europie mógłby godnie rozwijać swoje umiejętności i gasić pragnienie wiedzy w niewyczerpanym źródle nauki.
Napisał więc do swojego ojca, który dał ukochanemu synowi kolejny kredyt zaufania i wysłał go do Paryża, mając nadzieję, że powróci z niego jako drugi Humboldt. W tym ogromnym pandemonium zbytków i przyjemności Leoncio od razu poczuł się jak w domu. Z rzadka i wyłącznie dla zabicia nudy uczęszczał na wykłady prowadzone przez największe znakomitości ówczesnej nauki. Nie bywał ani w muzeach, ani bibliotekach. Był za to stałym bywalcem Ogrodu Mabile oraz wszystkich najmodniejszych kawiarni i teatrów, aż wreszcie stał się jednym z bardziej znanych paryskich lwów salonowych. Po kilku latach pobytu w Paryżu, częstych wizytach w luksusowych kurortach i największych stolicach Europy Leoncio tak niemiłosiernie nadwyrężył rodzinną fortunę, że komandor mimo całej swej pobłażliwości i miłości do jedynego syna zmuszony był stanowczo wezwać go do rychłego powrotu na łono rodziny, by zapobiec całkowitej utracie majątku. Aby jednak Leoncio nie odczuł zbyt boleśnie tej nagłej próby ustatkowania go, ojciec postanowił go zachęcić do powrotu perspektywą bogatego i korzystnego ożenku.
Leoncio od razu chwycił przynętę i powrócił do ojczyzny jako elegancki młody człowiek o nienagannych manierach, słowem istny dandys – przywożąc ze swych licznych podróży, zamiast wiedzy i doświadczenia, ogromny bagaż próżniactwa i impertynencji oraz znajomość życia wyższych sfer tak doskonałą, że śmiało mógłby uchodzić za księcia. Najgorsze było jednak to, że wracał z głową nieskażoną żadną wiedzą, za to doszczętnie zdeprawowany rozpustą. A tych kilka dobrych cech, którymi obdarzyła go natura, wygasło do reszty w kontakcie z najbardziej niegodziwymi poglądami, utwierdzonymi przez jeszcze gorsze autorytety.
W chwili powrotu z Europy Leoncio liczył sobie dwadzieścia pięć lat. Komandor w słowach najmożliwiej przyjaznych i ostrożnych oznajmił synowi, że najwyższy czas, by ten poważnie zastanowił się nad podjęciem pracy, dodając, że wydoił on już z ojcowskiego portfela dużo więcej, niż było potrzeba na jego wykształcenie, i że powinien pomyśleć nad tym, w jaki sposób powiększyć lub choćby utrzymać w nienaruszonym stanie fortunę, która wcześniej czy później będzie jego własnością. Po wielu wahaniach Leoncio wybrał w końcu karierę kupca, która wydawała mu się najbardziej lukratywna i niezależna ze wszystkich. Jednak jego brawurowe plany zaniepokoiły komandora. Zarówno eksport, jak i import towarów, choćby na szeroką skalę, a także handel afrykańskimi robotnikami wydawały się Leonciowi zajęciem poniżającym i niegodnym jego wysokiej pozycji i starannego wykształcenia, z kolei drobne transakcje handlowe budziły w nim niesmak i politowanie. Interesowały go jedynie wielkie spekulacje walutowe, poważne inwestycje i transakcje bankowe pozwalające na obrót ogromnym kapitałem. To był jedyny sposób na podwojenie w krótkim czasie ojcowskiej fortuny. Uznał, iż doświadczenie, jakie zdobył, obserwując giełdę w Paryżu i innych europejskich miastach, dawało mu wystarczające kwalifikacje, by zarządzać operacjami najważniejszych instytucji bankowych czy największych firm przemysłowych. Ojciec jednak daleki był od wystawienia swoich pieniędzy na ryzyko spekulacji giełdowych tego samozwańczego rekina finansjery, który do tej pory udowodnił jedynie, jak niebotyczny ma talent do tracenia bardzo dużych sum w bardzo krótkim czasie. Nie zamierzał więc poruszać więcej tego tematu w nadziei, że chłopak w końcu nabierze rozumu.
Widząc, że ojciec całkowicie zapomniał o jego planach zgromadzenia własnych oszczędności, Leoncio postawił na inny, równie szybki i niewymagający trudu sposób na zdobycie fortuny, którą mógłby dysponować do woli. Otóż postanowił się bogato ożenić.
Malwina, piękna córka nadzwyczaj majętnego stołecznego kupca, zaprzyjaźnionego z komandorem, gotowa była ofiarować Leonciowi swą rękę, za przyzwoleniem jego i jej rodziców. Rodzina Gomezów udała się więc z wizytą do stolicy. Młodzi poznali się, pokochali i w ciągu kilku dni wzięli ślub. Wkrótce potem na Leoncia spadł nieoczekiwanie bolesny cios, jakim była nagła śmierć jego ukochanej matki. Ta szlachetna kobieta nie zaznała zbyt wiele szczęścia u boku swojego męża, człowieka oschłego i grubiańskiego, któremu obce były wszelkie rozkosze małżeńskiego życia i który raz po raz bezwstydnie ranił serce swojej żony rozpustnymi wybrykami. Na domiar złego straciła ona bardzo przedwcześnie wszystkie swoje dzieci, jedynym synem, który jej pozostał, był Leoncio. Najbardziej żałowała, że Bóg nie zostawił jej choć jednej córki, która byłaby jej towarzyszką i pociechą na smutne lata starości. Los jednak przygotował dla niej nagrodę pocieszenia i sprawił, że pewnego dnia w jej własnym domu pojawiła się pewna krucha istotka, jakby specjalnie po to, by wypełnić tę bolesną pustkę, jaką czuła w swoim dobrym i czułym sercu starsza pani, i rozświetlić monotonię jej samotnych dni.
Otóż któregoś dnia w hacjendzie przyszła na świat pewna maleńka niewolnica, urocza, miła i figlarna, która już w kołysce skradła serce dobrodusznej staruszki.
Isaura, bo tak było na imię tej cudownej dziewczynce, była córką pięknej Mulatki, długoletniej ulubienicy i wiernej służącej żony komandora. Ten zaś, jako człowiek rozpasany, który nie przepuścił żadnej co ładniejszej niewolnicy, zerkał lubieżnie na uroczą służącą. Ta natomiast przez długi czas opierała się jego brutalnym zalotom, aż w końcu uległa pod naporem gróźb i przemocy.
To nikczemne i barbarzyńskie postępowanie nie mogło pozostać niezauważone przez cnotliwą panią domu i wzbudziło w niej śmiertelną odrazę. Komandor, zniechęcony gwałtownymi i gorzkimi wyrzutami żony, nigdy więcej nie ośmielił się użyć przemocy wobec nieszczęsnej niewolnicy, ale też w żaden sposób nie zdołał przezwyciężyć wstrętu, z którym na niego patrzyła. W końcu tak go rozgniewała niedostępność urodziwej Mulatki, że postanowił zemścić się na niej w najbardziej okrutny i haniebny sposób. Oddalił ją ze służby w domu, gdzie wykonywała same lekkie prace, i umieścił w baraku zamieszkałym przez niewolników najgorszej kategorii, przeznaczonych do najcięższych robót, polecając rządcy, by nie żałował jej pracy ani bata. Rządca jednak, Portugalczyk, mężczyzna o dobrym sercu i dużym wciąż jeszcze temperamencie, oczarowany urodą Mulatki, zamiast pracy i kar, nie szczędził jej czułości i obsypywał podarkami, a po niedługim czasie na świat przyszła ich słodka córeczka, o której już wspomnieliśmy. To wydarzenie jeszcze bardziej rozwścieczyło bezlitosnego komandora. Natychmiast zwolnił wiernego rządcę, obrzucając go stekiem gróźb i obelg, a biedną niewolnicę zamęczał nadludzką pracą i traktował z takim okrucieństwem, że ta, w bardzo krótkim czasie, opuściła świat żywych, zostawiając na pastwę losu swą śliczną córkę.
W takich oto tragicznych okolicznościach urodziła się tak piękna, acz tak nieszczęśliwa Isaura. Lecz pewnego dnia pewien dobry anioł zjawił się nad jej kołyską, aby wynagrodzić krzywdę, której doznała, i utulić ją w ciepłym i łagodnym blasku swoich skrzydeł. Komandorowa uznała, że to wrażliwe, cudne dziecko jest niczym innym, jak odpowiedzią na jej modlitwy, pociechą prosto z niebios w jej licznych strapieniach, których wciąż przysparzał jej rozpustny mąż. Wzniosła ku górze oczy pełne łez i przysięgła na duszę zmarłej Mulatki, że zajmie się Isaurą jak własną córką, da jej dom, wychowanie i wykształcenie.
Wypełniła tę obietnicę z nabożną skrupulatnością. Gdy dziewczynka podrosła, starsza pani sama dawała jej lekcje czytania i pisania, szycia i modlitwy. Wyszukiwała jej nauczycieli muzyki, tańca, rysunku, włoskiego i francuskiego, kupowała jej książki, robiła wszystko, co tylko było w jej mocy, by zapewnić dziewczynce najstaranniejsze wykształcenie. Nieprzeciętna uroda, ale i bystrość umysłu Isaury przekroczyły najśmielsze oczekiwania staruszki, która widząc tak wspaniałe postępy u swojej wychowanki, z coraz to większym entuzjazmem szlifowała ten klejnot, który zwykła nazywać perłą zdobiącą jej siwe włosy.
„Niebo nie chciało mi dać córki z mojego łona – mawiała – lecz w zamian dało mi córkę z mojej duszy”.
Najbardziej jednak godne podziwu w tej niezwykłej panience było to, że bezgraniczna miłość i wyjątkowa troska, jaką darzyła ją przybrana matka, nie uczyniły jej próżną czy arogancką i w żaden sposób nie zmieniły jej wrodzonej szlachetności. Była zawsze wesoła i miła dla niewolników, a potulna i pełna pokory w stosunku do swoich państwa.
Komandor nawet nie próbował ukryć, że nie podobał mu się ten osobliwy kaprys jego żony, który przypisywał dziwactwom starości.
– To czyste szaleństwo – wykrzykiwał z nutką politowania w głosie – tracić czas na wychowanie rozpieszczonej elegantki, która jeszcze zajdzie jej porządnie za skórę!
Ach, te staruszki! Jedne nic, tylko by się modliły, inne całymi dniami zrzędzą, jeszcze inne hodują psy albo kocięta! Ta zaś uwzięła się, by wychować niewolnicę na księżniczkę! Trzeba przyznać, że nie najtańsza to zabawa, ale… niech jej będzie na zdrowie. Przynajmniej wtedy, gdy zabawia się upiększaniem swojej laleczki, nie prawi mi złośliwych kazań… Niech jej będzie!…
Tuż po ślubie Leoncia komandor z całą rodziną, w tym nowożeńcami, wrócił na hacjendę w Campos. Wówczas to przekazał synowi prawo do zarządzania majątkiem oraz prawo własności wszystkich niewolników i zabudowań gospodarczych znajdujących się na terenie majątku, oświadczając, że jest już stary, schorowany i zmęczony i chciałby spędzić resztę swoich dni wolny od trosk i obowiązków, a na to z nawiązką starczy mu renta, którą dla siebie zachowuje. Załatwiwszy wszystkie formalności spadkowe, wyjechał do stolicy. Komandorowa zaś wolała zostać w domu w towarzystwie syna i synowej, na co jej mąż skwapliwie przystał.
Malwina, mimo swej arystokratycznej próżności, była osobą uroczą i dobroduszną i już od pierwszej chwili zapałała szczerą sympatią do Isaury, tak potulnej i skromnej, że nawet jej wyjątkowa uroda i niewątpliwe przymioty charakteru nie okazały się przeszkodą w zdobyciu przychylności swojej nowej pani.
Isaura stała się natychmiast nie tylko ulubioną służącą, ale i wierną towarzyszką i przyjaciółką Malwiny, która nawykła do stołecznych rozrywek, była zachwycona tak miłym towarzystwem w tej odludnej dość okolicy.
– Dlaczego nie wyzwolicie tej dziewczyny? – spytała pewnego dnia swoją teściową. – Tak dobre i mądre stworzenie nie urodziło się, by żyć w niewoli.
– Masz rację, moja córko – odpowiedziała dobrotliwie staruszka. – Ale czego chcesz?… Nie mam odwagi wypuścić na wolność tej ślicznej ptaszyny, którą to samo niebo zesłało mi, by uczynić znośnymi te nudne, ciągnące się w nieskończoność godziny mojej starości. Zresztą, wyzwolić ją? Po co? Kiedy ona tutaj jest wolna. Bardziej wolna niż ja, nieszczęsna, która nie mam już w życiu żadnych przyjemności ani sił, by cieszyć się wolnością. Chcesz, żebym otworzyła jej złotą klatkę? A jeśli ona zabłądzi gdzieś w świecie i nigdy więcej nie zapuka dzióbkiem w moje okno? Nie, nie, moja córko. Dopóki żyję, chcę ją mieć zawsze blisko siebie. Pragnę ją mieć zawsze dla mnie. Tylko dla mnie. Pewnie powiesz sobie w duchu, że to starczy egoizm, ale mnie przecież niewiele już życia zostało. To nie jest zbyt duże poświęcenie. Po mojej śmierci będzie wolna, a ja zatroszczę się o godziwy spadek dla niej.
W istocie, dobra staruszka wielokrotnie starała się o zapis w testamencie, który zagwarantowałby jej ukochanej pupilce dostatnią przyszłość. Jednak komandor wspierany przez swojego syna, a to grając na zwłokę, a to wynajdując błahe wymówki, próbował udaremnić zamiary małżonki, aż do chwili, gdy ta, na skutek udaru, straciła przytomność i nigdy jej odzyskawszy, zmarła, nie ogłaszając swej ostatniej woli.
Malwina nad grobem teściowej przyrzekła nadal chronić i otaczać niewolnicę taką samą opieką, jaką obdarzała ją zmarła. Isaura zaś przez długi czas opłakiwała śmierć tej, która była dla niej czułą i kochającą matką. Pozostała niewolnicą, ale już nie dobrej i cnotliwej pani, lecz kapryśnych, rozpustnych i okrutnych panów.ROZDZIAŁ III
Musimy jeszcze bliżej poznać Henryka, szwagra Leoncia. Był to dystyngowany i przystojny dwudziestoletni młodzieniec, frywolny, lekkomyślny i próżny, podobnie jak prawie wszyscy jego rówieśnicy, a zwłaszcza ci, którzy mieli szczęście urodzić się w bogatej rodzinie. Mimo tych drobnych wad serce miał dobre i szlachetne. Na co dzień studiował medycynę, a ponieważ był okres wakacyjny, Leoncio zaprosił go, by odwiedził siostrę i spędził kilka dni na hacjendzie.
Obaj młodzieńcy przybyli z Campos, dokąd Leoncio wyjechał szwagrowi na spotkanie jeszcze poprzedniego dnia.
Dopiero po ślubie Leoncio, który wcześniej rzadko i na krótko bywał w domu ojca, zaczął zwracać uwagę na niezwykłą urodę i niezrównane wdzięki Isaury. Choć miał piękną i wspaniałą żonę, nie ożenił się z miłości, uczucia, które do tej pory było jego sercu zupełnie obce. Zdecydował się na małżeństwo z rozsądku, a ponieważ jego żona była młoda i atrakcyjna, czuł do niej namiętność, która polegała wyłącznie na uciechach cielesnych i wraz z nimi się kończyła. Dopiero nieszczęsnej Isaurze przypadło w udziale poruszyć głęboko i gwałtownie tę cząstkę jego serca, której nie zdołały do końca zniszczyć wybuchy żądzy. Leoncio zapałał do niej uczuciem ślepym i nieokiełznanym, które z każdym dniem rosło w siłę, podsycane nieświadomie jej oporem, do którego nie był przyzwyczajony i który na próżno starał się złamać. Nie zamierzał jednak odstąpić od swoich szalonych zamiarów, bo w końcu – myślał – Isaura była jego własnością, i jeśli wszystkie środki zawiodą, zawsze pozostawało mu przecież użycie przemocy. Leoncio, będąc nieodrodnym synem swego ojca, odziedziczył po nim wszystkie jego lubieżne i brutalne inklinacje.
Jako że jego myśli zawsze krążyły wokół Isaury, w drodze do domu długo opowiadał o niej szwagrowi, wychwalając ponad wszystko jej powab i wyjawiając mu swe sprośne zamiary, jakie względem niewolnicy knuł w swym odrażającym, cynicznym sercu. Rozmowa ta nie bardzo podobała się Henrykowi, który chwilami rumienił się zgorszony i oburzony przez wzgląd na swą siostrę, z drugiej jednak strony nie mógł przestać ekscytować się na myśl o poznaniu owej niewolnicy o tak nadzwyczajnej urodzie.
Nazajutrz po przybyciu obu panów, około godziny ósmej rano Isaura, która skończyła właśnie odkurzać meble i porządkować przedpokój, usiadła przy oknie i zajęta haftowaniem czekała, aż jej państwo się obudzą, by podać im kawę. Leoncio i Henryk, zatrzymawszy się pod drzwiami salonu, zaczęli przypatrywać się Isaurze, która nieświadoma ich obecności, zamyślona kontynuowała swoją pracę.
– No i jak ci się podoba? – zapytał szeptem Leoncio swego szwagra. – Czyż nie jest to prawdziwy skarb, taka niewolnica? Można by ją wciąć za Andaluzyjkę rodem z Kadyksu albo Neapolitankę, nieprawdaż?
– Nie, nic z tych rzeczy; za coś znacznie lepszego – odparł oczarowany Henryk. – To jest Brazylijka idealna.
– Ale jaka tam Brazylijka! Jest od nich wszystkich po stokroć lepsza! Wolna dziewczyna z takimi walorami i w tak młodym wieku z pewnością zawróciłaby w głowie niejednemu chłopcu z dobrej rodziny. Twoja siostra nalega, bym ją wyzwolił, powołując się na wolę mojej nieboszczki matki, ale ja nie jestem taki głupi, żeby pozbyć się tego cudeńka. Skoro moja matka miała ten kaprys, aby wychować ją tak starannie i dać jej pierwszorzędne wykształcenie, z pewnością nie zrobiła tego po to, bym ją teraz puścił wolno, nie uważasz? Mój ojciec także pozornie tylko uległ błaganiom jej ojca, biednego Galisyjczyka, który wciąż nas nachodzi, błagając o jej wyzwolenie; zażądał bowiem za nią ceny tak wysokiej, że, jak sądzę, z jego strony nie mam się czego obawiać. Spójrz na nią, Henryku, i powiedz: czy jest coś, co byłoby warte takiej niewolnicy?
– Rzeczywiście, jest czarująca – przyznał młodzieniec. – W sułtańskim haremie zostałaby na pewno jego ulubioną konkubiną. Pozwolę sobie jednak zauważyć, drogi Leoncio – ciągnął, przeszywając szwagra złośliwym spojrzeniem – jako twój przyjaciel i jako brat twojej żony, że jest to co najmniej nieodpowiednie i niebezpieczne dla domowego ogniska, że w twoim salonie, w pobliżu mojej siostry przebywa niewolnica tak piękna i tak uprzywilejowana…
– Brawo! – krzyknął Leoncio z drwiną w głosie. – Jak na tak młody wiek moralista z ciebie pełną gębą! Lecz niech cię o to głowa nie boli, mój chłopcze, twoja siostra nie miewa podobnych urojeń. Sama pierwsza cieszy się, gdy wszyscy podziwiają Isaurę. I ma rację. Dziewczyna ta jest jak kosztowny drobiazg, co zawsze powinien stać na widoku, w salonie. Życzysz sobie, żebym kazał przenieść do kuchni moje weneckie lustra?
Na te słowa nadeszła Malwina, rozpromieniona jak sierpniowy poranek, i przerwała im tę rozmowę.
– Dzień dobry, panowie lenie! – zawołała głosem wesołym i dźwięcznym niczym świergot jaskółki. – W końcu raczyliście wstać!
– Jesteś dziś bardzo radosna, moja droga – zauważył z uśmiechem jej mąż. – Można by pomyśleć, że dostałaś jakiś miłosny liścik?…
– Być może, być może. Jestem szczęśliwa i chcę, by dziś cały dom świętował razem ze mną. To w dużej mierze zależy od ciebie, Leoncio. Nie mogłam się doczekać, aż się obudzisz. Chciałabym ci coś powiedzieć. Powinnam to była zrobić już wczoraj, ale radość z odwiedzin brata, którego tyle czasu nie widziałam, sprawiła, że zupełnie wypadło mi to z głowy…
– Ale o co chodzi?… Mówże, Malwino…