Niewolnica mafiosa - ebook
Niewolnica mafiosa - ebook
Jest marionetką. Jest zabawką. Jest nikim. Nie ma nawet imienia. Po nieoczekiwanym uwolnieniu koszmar wcale się nie kończy; Z czarnej studni wspomnień wyłaniają się obrazy i zdarzenia, których wolałaby nie pamiętać. Zrozpaczona, przepełniona lękiem przed światem i ludźmi, szuka pociechy i opieki w ramionach swojego wybawcy. Czy z nowym imieniem odnajdzie spokój i szczęście w nowej rzeczywistości? Czy miłość, która kiełkuje w jej udręczonej duszy, zdoła uleczyć potwornie bolesne rany? A może przyszłość, która przez chwilę jawiła się w jaśniejszych barwach, to tylko fatamorgana, wabiąca w mrok, ku śmierci i zatraceniu?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-1727-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cały świat spowija paleta szarych, przechodzących w czerń, rozmazanych barw.
Jest mi zimno i duszno zarazem. Chyba mam dreszcze. Nie mam pewności, bo czuję się wyczerpana i jestem ledwie przytomna. Całe moje ciało jest bezwładne i nieposłuszne. Słyszę jedynie swój świszczący oddech oraz głosy.
Nie uciekniesz…
Nie ucieknę. Mam wrażenie, że coś ciągnie mnie w dół. Chcę zasnąć, ale nie pozwala mi na to strach.
Upiory spod łóżka, których tak się obawiałam, upomniały się o mnie i przybrały o wiele groźniejsze kształty.
Otwieram usta, by coś powiedzieć: wezwać pomoc, zapytać mamę, co się dzieje, ale nie mogę. Wszystkie słowa wypowiedziane w mojej głowie na zewnątrz stają się ciszą.
– Nie próbuj krzyczeć i z tym walczyć, złotko – mówi jeden z mężczyzn. Ten sam, który zaaplikował mi zastrzyk, po którym tak mnie zamroczyło. – Nie dasz rady, a ratunek nie nadejdzie, więc będzie łatwiej, jeśli utniesz sobie drzemkę. – Uśmiecha się i mruga do mnie, ale nie wygląda przy tym ani trochę przyjaźnie.
– Uzgodniona suma – przemawia drugi i wciska w ręce mojej mamy jakąś kopertę. – Znasz zasady. Nikogo nie powiadamiaj, a jeśli pojawią się jakiekolwiek podejrzenia, wymyśl tyle bajeczek, ile zdoła stworzyć twój zaćpany umysł. – Zbliża się do mamy tak blisko, aż ta wpada na ścianę, a jej dłonie trzymające podarunek zaczynają drżeć.
Nie róbcie krzywdy mnie i mamusi.
– Lepiej dla ciebie, żeby nie powiązali nas z jej zniknięciem – dodaje ten pierwszy, zerkając na mnie. Jego ciemny strój prawie stapia się z pochłaniającym mnie powoli mrokiem. Wszystko jest zamglone, a w czaszce odczuwam potworne kłucie.
– Nikt nie będzie jej szukał, a ja nie zmienię zdania. Wystarczająco długo utrzymywałam bachora, którego nigdy nie powinno być – zapewnia prędko rodzicielka, a ja czuję się coraz bardziej zagubiona.
Co się dzieje?
Czy mamusia znowu się na mnie rozzłościła?
– Poza tym, gdzie może mieć gorzej niż tutaj? – Jeden z nich wybucha śmiechem. – Załatwiliśmy jej miejsce u nowej rodzinki. Jeśli będzie grzeczna, niczego jej nie zabraknie – zwraca się do mnie, a jego zimne spojrzenie przeszywa mnie niczym lodowe macki. Później znów spogląda na mamę, pochyla się w jej stronę i szepcze coś na ucho.
Ona tylko gwałtowanie nabiera powietrza i potakuje.
Panika ściska mi gardło. Chcę się wyrwać, ale moje ręce i nogi nadal są odrętwiałe.
– Jaka matka sprzedaje własne dziecko bez mrugnięcia okiem? – Ubrany na czarno mężczyzna obwiązuje moje kończyny jakąś liną, a później bierze mnie na ręce.
Nie! Zostawcie mnie! Nie dotykajcie!
Słowa tkwią gdzieś z tyłu, ale nie wychodzą z moich ust.
– A kogo to, kurwa, obchodzi? – Ten drugi zbiega ze schodów i wyjmuje z kieszeni telefon komórkowy. – Przecież to nie pierwszy i nie ostatni raz. Jesteś nowy i naiwny. Tym światem rządzą banknoty i zdolność budzenia strachu, a on ma jedno i drugie.
On? Kto?
– Nie zaszłam w ciążę, bo marzyłam o założeniu szczęśliwej rodziny. Bezdzietne małżeństwo zapłaciło mi za urodzenie dziecka – prycha mama. – Ale wycofali się, kiedy przyłapali mnie na piciu. Jakby kilka kieliszków wina albo wódki mogło upośledzić im dziecko. – Brzmi jak wtedy, gdy wpada we wściekłość, na kilka sekund przed tym, jak wymierzy mi karę. Zbije mnie.
Kulę się w sobie i chcę ją przeprosić. Obiecać, że się poprawię. Byleby tylko mnie broniła. Nie oddawała.
– Co teraz?
– Kilka słów na pożegnanie z córką, która zarobiła dla ciebie na górę prochów i hektolitry alkoholu? – rzuca jeden z mężczyzn kpiącym głosem.
– Mam nadzieję, że będziecie mieli z niej więcej pożytku niż ja przez te lata.
Później już jej nie widzę. Drzwi trzaskają, a ja zostaję sama z dwoma nieznajomymi.
Nie zostawiaj mnie, mamo! Nie zostawiaj mnie!
Powieki mam ociężałe, jestem coraz bardziej zamroczona i zaczyna mi szumieć w uszach. Na chwilę wszystko staje się jakby tłem, a odgłosy, które docierają, są przytłumione. Odległe.
– Suka – dobiega mnie głośne przekleństwo jednego z mężczyzn.
– Masz z tym jakiś problem? – Jego towarzysz wydaje się zdumiony. – Myślałem, że ty…
– Mogę przestrzelić komuś łeb w sekundę, ale sprzedać własne dziecko bez najmniejszych skrupułów to wyższy poziom okrucieństwa. Przynajmniej według mojej prywatnej skali. – Po tych słowach wyjmuje coś spod ciemnej kurtki. Na jego nadgarstku połyskuje srebrny zegarek, a pod nim widzę tajemniczy tatuaż. Jego palce zaciskają się na… na pistolecie?
Wiem, bo już widziałam taki u jednego z przyjaciół mojej mamy. Tego, który przynosił jej jakieś proszki. Mówili wtedy, że to leki. Martwiłam się, bo nie chciałam, żeby mama była chora.
– Co za różnica? – odrzeka ironicznie drugi z mężczyzn i wtedy zaczynają mnie przenosić. – Stawiam tysiąc dolców, że ona zaćpa się w ciągu najbliższych dni z tej radości. – Gdy wychodzimy z klatki schodowej, w moje oczy uderza rażące światło latarni. Oślepia mnie, a obrazy przede mną znów zmieniają się w wirujące plamy.
Chcę wrócić do domu.
– Zaćpa, a ty tego dopilnujesz – rozkazuje ten z bronią, kiedy zatrzymujemy się przy czarnym jak otaczająca nas noc samochodzie. – Obserwuj okolicę przez tydzień. Wątpię, żeby to blokowisko narkomanów podniosło jakiś alarm po jej zniknięciu, ale lepiej mieć pewność. Jasne? – Nie czekając na odzew, wsiada do auta i odpala silnik.
– Pewnie – mówi drugi z mężczyzn i zwinnym ruchem wciska się na tylne siedzenie ze mną na kolanach. Zapala małą lampkę pod sufitem. – Jak tam, mała? – Koncentruje na mnie wzrok. Znowu się do mnie uśmiecha i gładzi mnie po włosach, ale się nie uspokajam. Zaciskam powieki, ale mimo to łzy moczą mi policzki. – Spokojnie. Niebawem obudzisz się w lepszym miejscu.
A jednak ta obietnica okazuje się fałszywa, bo trafiam do prawdziwego piekła na ziemi.
A kilka lat później poznaję samego Diabła…ROZDZIAŁ PIERWSZY
Za długo. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że przygotowanie kolacji zajmuje mi zbyt wiele czasu. Biegając po kuchni, próbuję powstrzymać nadchodzący atak paniki. Mogę odliczać minuty, sekundy do momentu, aż bestia wybudzi się z drzemki i zacznie siać zniszczenie.
Jest w tym niezrównany, ale ma całe lata praktyki w tym krwawym fachu.
Rutyna. Dzień jak co dzień. Przywykłam.
Nawet jego ludzie nazywają to miejsce „Zaciszem Potwora”.
Teren wokół posiadłości jest zwodniczo piękny, pozornie spokojny. Kiedy czasami wpatruję się w krajobraz, prawie, prawie jestem w stanie uwierzyć, że to wszystko to jedynie iluzja. Nic nie wskazuje na to, że wśród tego wabiącego piękna czyha tak wielkie niebezpieczeństwo.
– Czy dostanę swój stek w najbliższej pierdolonej przyszłości? – odzywa się nagle za moimi plecami.
Podrywam się zalękniona i prawie wypuszczam z rąk filiżankę z herbatą.
W tym Altar jest najlepszy. W zakradaniu się niepostrzeżenie tak blisko, aż będzie mógł zrobić cokolwiek, co tylko podpowie mu okrutna wyobraźnia.
– Przepraszam. Już kończę. – Łapczywie wciągam powietrze. Jakiś instynkt nakłaniający do przetrwania, a może już zwyczajna paranoja, nakazuje mi oddychać, póki mogę. Póki znowu nie zacznie mnie dusić. – Nikt jeszcze nie przyszedł.
– Nikt nie przyszedł? To doprawdy znakomita wymówka dla twojej nieudolności. – Śmieje się gorzko. – Włóż sukienkę z czerwonej satyny.
– Pozwól mi na inną, proszę – próbuję z wahaniem w głosie. – Nie czuję się w niej dobrze, a twoi goście…
– Słucham? – pyta tonem pełnym obłudnego spokoju. Takim, który mógłby nawet koić swoją delikatnością. Jednak to ostrzeżenie.
– Nic… Nic takiego. Zaraz się przebiorę. – Sztywnieję, kiedy jego kciuk przesuwa się wzdłuż mojego ramienia aż do nadgarstka.
– Od dawna powinnaś mieć ją na sobie – szepcze i obejmuje mnie w pasie.
Z oddali zapewne moglibyśmy uchodzić za zakochanych do szaleństwa. Jednak w naszym związku nie ma krztyny miłości. Jest natomiast nadmiar czystego, trwożącego szaleństwa.
Tego wieczoru ma odbyć się kolacja, na którą Altar zaprosił swoich najbardziej zaufanych wspólników. Nie chodzi jednak o biznesowy posiłek, w trakcie którego omawia się interesy i negocjuje warunki przed zawarciem wielkiej umowy. A może? Dla Altara paranie się brutalnością jest swego rodzaju interesem, a omawianie, w jakich okolicznościach zakończyć czyjeś życie, brzmi niczym negocjacje.
– Nie chciałam jej przypadkowo poplamić – odpowiadam i drżącymi dłońmi chwytam zestaw przypraw. Kilka wytwornych przysmaków czeka już na przybycie gości, jednak Altar wieczorem jada głównie steki. Krwiste i tak pikantne, że powinny wypalać wnętrzności.
– Zgaduję, że to przejaw inteligencji, skoro stale zachowujesz się jak…
– Już gotowe – wtrącam pogodnie, nie chcąc prowokować kłótni. – Może spróbujesz? – Nabijam porcję na widelec i podsuwam mu pod usta.
– Dokładnie takie, jak lubię, kotku. – Uśmiecha się, ujmuje moją brodę i pochyla się tuż nad moim uchem. – Wiesz, jak mnie zadowolić. – Bladoszare tęczówki rozbłyskują i w tej chwili ten mężczyzna wygląda jak perfekcyjna przynęta. W czarnym garniturze, ze zwichrzonymi ciemnymi włosami i z tą aurą wokół, która niegdyś musiała spowijać największych władców, działa niczym wahadełko. Tak jak ono potrafi wprowadzić w trans, ale gdy już się z niego wybudzisz, orientujesz się, że skończyłaś w jaskini drapieżcy.
Spotkało mnie to wiele lat temu. Kiedyś uważałam tę siłę, potęgę za pociągającą. Ekscytowała mnie aż do śmierci mojego ojca. Do czasu, gdy został zamordowany.
Później życie było już tylko lekcją.
Musiałam się nauczyć, że przy Altarze należy ważyć każde słowo i każdy gest, a za potknięcia otrzymuje się bolesną nagrodę.
– Cieszę się, że ci smakuje. Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić? – pytam, otrząsając się z ponurych myśli, i zmuszam się do odwzajemnienia uśmiechu.
– Spóźniają się, jak gdyby nie wiedzieli, że brak punktualności wkurwia mnie jak nic innego – mamrocze, a jego uścisk staje się zbyt mocny. Jego mięśnie napinają się i rozluźniają na znak zniecierpliwienia, a mnie coś przewraca się w żołądku.
Tak, Altar nie słynie z cierpliwości, a kiedy się niecierpliwi, lubi sobie szukać rozrywek. Zazwyczaj udoskonala wtedy rozmaite sposoby okładania mnie pięściami, ofiarowania mi kolejnych blizn czy nawet rozbijania mojej głowy o każdy kant albo ścianę w tym domu. Żeby nie wyjść z wprawy.
– Nie denerwuj się. Usiądź. – Pośpiesznie przynoszę talerz z posiłkiem na miejsce u szczytu stołu. – Zrobię ci masaż – proponuję.
– Wolę, żebyś się dla mnie rozebrała. – Rozsiada się leniwie, a jego oczy aż się iskrzą z podniecenia. Bierze kolejny kęs mięsa i zerka na mnie. Zniecierpliwiony wskazuje na mnie dłonią.
– Ale…
– Czy to było pytanie? – Ton głosu wibruje od gniewu, ale Altar nadal się nie porusza. Na jego wargach wciąż rozciąga się ten wyzywający uśmieszek.
– Nie.
– Czy to była prośba? – kontynuuje, zwinnie obracając w palcach leżący na stole nóż. Stal w przyciemnionym świetle kuchni błyszczy prawie złowrogo.
Jak ostrza. Źrenice Altara są jak te ostrza i tak samo jak one potrafią zabijać.
– Przepraszam… ja… – Cofam się o krok i prawie potykam o krzesło. Robi mi się zimno, czuję mdłości.
– Odpowiedz na moje pytanie.
– To nie była prośba. – Moje słowa są ledwie słyszalne. – Polecenie. To było polecenie. – Głos mi drży, a dłonie się trzęsą. Cały świat zdaje się drżeć w posadach ze strachu przed nim.
Cały świat zna zapowiedź jego obłąkańczych furii. Powietrze gęstnieje, a może tylko tak mi się wydaje. Może to tylko pozory, ale wszędzie widzę znaki nadchodzącego zagrożenia. W zachodzącym nagle słońcu, ustępującym deszczowemu niebu, w podmuchu lodowatego wiatru, który owiewa moje ciało. W migotaniu żarówek.
A wypatrywać ich umiem jak nikt inny. Może poza mężczyzną, o którego śmierci pisano ostatnio w gazetach. Tego samego, który pechowo spadł z dachu wieżowca. Nieszczęśliwy wypadek, przed którym on zapewne też dostrzegł te same znaki.
Mnie i tego martwego różni tylko jedno. To, że ja jeszcze żyję.
Mnie Altar jeszcze nie zabił.
Jeszcze.
– To dlaczego mnie prowokujesz? Dlaczego testujesz jebane granice, zamiast po prostu zrobić, co ci każę? Czy to takie trudne? Wszystkim wokół się udaje, ale ty za każdym razem tworzysz problemy. – Jak za dotknięciem złowrogiej, czarodziejskiej różdżki mężczyzna już znajduje się przy mnie i przyciska mnie do ściany. – Staram się. Naprawdę się staram być opanowany, a wszystko, co musisz robić, żeby nie wyprowadzać mnie z równowagi, to wykonywać moje polecenia. Naprawdę będzie nam się żyło lepiej, kotku. Prawda? – Wraca do prawie czułego tonu, gdy wtyka twarz w zagłębienie mojej szyi i składa tam pocałunek. Potem szarpnięciem rozdziera materiał mojej srebrnej sukni. Kilka pereł toczy się po podłodze, a ich brzdęknięcia o posadzkę zdają się nienaturalnie głośne przez pulsowanie w skroniach.
– Tak. – Przełykam ślinę. – Nie złość się na mnie. Błagam. – Serce tłucze mi się w piersi, a całe moje ciało zamiera bezwolnie, prowadzone wyuczonym nawykiem. Najlepsze, co mogę uczynić w takiej sytuacji, to pozwolić Altarowi zrobić wszystko, czego pragnie. Dzierżenie władzy go uspokaja. Daje mu satysfakcję i zadowala, a kiedy Altar jest zadowolony, mogę liczyć na dobre dni. Czasem nawet tygodnie.
W te dobre dni, gdy mówię to, co każe mi mówić, robię, czego żąda, ubieram się tak, jak mu się podoba, chodzę, jak chce, i oddycham pod jego dyktando, Altar potrafi zmienić się diametralnie.
Wtedy prawie umie mnie kochać, a przynajmniej tak sądzę. Miłość z książek i filmów nie wygląda na tak bardzo skażoną brzydotą, jak uczucia typowe dla tego podziemnego świata. Wydaje się magiczna, przynajmniej poza bramami tej marmurowej willi.
Poza Zaciszem Potwora.
– Chcesz, żebym był dla ciebie delikatny? – mruczy uwodzicielsko. Wplata palce w moje włosy. Pociąga za nie tak mocno, że się zachłystuję i posłusznie odchylam głowę.
– Nie – zaprzeczam, jak gdybym miała jakikolwiek wpływ na jego seksualne kaprysy. – Zasłużyłam na to, byś mnie ukarał.
– A może ty robisz to rozmyślnie? Lubisz, jak jestem dla ciebie ostry? Kiedy jestem brutalny? – szydzi i zahacza zębami o moją wargę. – Lubisz, kiedy zadaję ci ból? – Po jego obliczu przemyka cień triumfu, jakby już znał odpowiedź, i zaczyna zdzierać ze mnie stanik. Ręce błyskawicznie wędrują do odsłoniętych piersi i szczypią brodawki.
Metaliczny posmak krwi rozlewa się na moim języku, informując mnie o rozciętej wardze. Tkwię w miejscu, skamieniała i bezczynna wobec jego poczynań. Niemal mechaniczna, zobojętniała do szpiku kości.
– Lubię wszystko, co mi robisz – oznajmiam, kiedy ujmuje moją dłoń i kładzie na swojej erekcji. – Należę do ciebie. – Pieszczę go przez materiał spodni, słuchając jego dyszenia przechodzącego w szereg przekleństw. Później wsuwam rękę w jego bokserki i przesuwam nią po członku. Raz za razem, szybko i powoli. Naprzemiennie zacieśniam i rozluźniam uchwyt, okrążam główkę męskości kciukiem, wiodąc go do spełnienia.
– Pierwsza zasada mojego świata. – Wybucha śmiechem zarezerwowanym dla postaci z horroru.
– Nie ma dla mnie świata, którym ty nie władasz – mówię, wiedząc, że to wyznanie wprawi go w euforię.
– I nigdy nie będzie. – Słowa odbijają się echem od ścian, a później Altar znów obdarza mnie brutalnym, raniącym pocałunkiem. Jego język tańczy w moim wnętrzu. – Nie zapominaj o tym. – Naznacza palcami moje ciało, wiodąc od talii aż do szczytu kręgosłupa. Wstrząsa mną dreszcz, który jednak wcale nie jest znakiem budzącej się namiętności.
– Nie pamiętam już nic innego. – Moje spojrzenie pada na pyszniący się na stole szpikulec do lodu. Lśni pięknie, nawołuje mnie.
Zabij!
Narzędzie stworzone, by przywodzić na myśl perfekcyjne morderstwo. Ostry kraniec przez sekundę kąpie się w krwawym szkarłacie.
Tkwi w czaszce jak doskonała ozdoba.
Krew. Tyle krwi.
Jego krwi.
Kiedyś cię zabiję.
– Dobrze. – Napiera na moją wciąż pieszczącą go dłoń. – Jakie będziesz nosić dziś imię?
– Jakiekolwiek mi nadasz – wyrzucam z siebie jak idealnie uległa kobieta i to doprowadza go na skraj ekstazy. Okręca kosmyki moich włosów wokół nadgarstka i pociąga ku dołowi.
– Klęknij. – Kiedy się waham, wpada we wściekłość. – No już! Padnij przede mną na kolana.
Osuwam się na podłogę, a on wpycha mi w usta sterczącego penisa. Wciąż trzymając mnie za kark, sprawia sobie rozkosz. Wbija się we mnie bardzo mocno, aż czuję główkę jego członka w gardle. Jego biodra obierają dziki rytm i pieprzą moje wargi. Nie pozwala mojej głowie drgnąć, umknąć, dopóki nie poczuję na języku pierwszych kropli słonawej spermy.
– Głębiej – mówi, gdy dochodzi. Przymyka powieki. – Połknij. Wyssij mnie do końca.
Krztuszę się i dławię, ale nie protestuję.
– Widzisz? Jest nam razem dobrze. – Rozniecone pożądanie gaśnie niespiesznie, gdy Altar gładzi mój policzek. – Jest nam razem dobrze, gdy przestrzegasz reguł i pozwalasz mi uczynić cię szczęśliwą. – Podciąga mnie, bym wstała. Cofa się odrobinę i przebiega kciukiem po miejscu, gdzie bije mój puls. Przez chwilę wpatruje się w ten punkt z budzącą niepokój fascynacją. Później wyjmuje z wewnętrznej kieszeni marynarki małe, czarne pudełeczko. Gdy je uchyla, moim oczom ukazuje się kolia ozdobiona kilkunastoma złotymi cierniami i różą z czarnych diamentów.
– Jestem szczęśliwa, gdy ty jesteś szczęśliwy. – Zbieram włosy i okręcam się, by mógł mi ją zapiąć. Następnie próbuję jakoś zebrać materiał zniszczonej sukienki, by nie czuć się taka obnażona. – Dziękuję ci.
– Nie ma za co. – Obwodzi krańce naszyjnika wokół mojej szyi. – Po kolacji zerżnę cię na stole, chcesz? – Jego dłoń zaciska się nieco za mocno na moim gardle, sprawiając, że nie jestem w stanie zaczerpnąć oddechu. Szpiczaste krańce ozdoby wbijają mi się w skórę.
– Tak.
– Boli? – Przechyla głowę pogrążony w jakimś chorym zachwycie i jeszcze trochę wzmacnia uchwyt.
– Jest mi dobrze – sapię i walczę sama ze sobą, by nie próbować się wyrwać.
– Wiem. – Puszcza mnie i wzdycha. – Wzięłaś zastrzyk?
Zastrzyk. Mała dawka trucizny zabijająca mnie na raty, która ma zmieniać mnie w idealną marionetkę.
– Oczywiście. – Uśmiecham się mimo zatapiających się we mnie szponów strachu.
– Nie okłamałabyś mnie, mam rację? – Ujmuje moją dłoń i przyciska swe wargi do jej kostek.
– Nigdy.
– Nigdy? – powątpiewa. – A jednak to kłamstwo. Jedno z wielu. – W bladoszarych tęczówkach zapala się ogień.
– Miałam na myśli, że… – Cios nadchodzi błyskawicznie, jest jak uderzenie gromu. Dotykam piekącego policzka. – Altar…
– Jeśli nie wzięłaś tego zastrzyku, radzę zrobić to teraz, zanim wezwę cię na kolację. – Głos znów ma neutralny. – Znikaj. – Odprawia mnie machnięciem dłoni w kierunku piętra. I znikam, obawiając się, że w końcu zniknę naprawdę.
On albo ja.
Jedna z zasad Altara mówi, że aby przetrwać, aby wygrać, musisz najpierw wykorzenić z siebie lęk przed porażką. Musisz być bardziej przebiegły i bezwzględny niż twój przeciwnik. Musisz być od niego lepszy, a w jego świecie właśnie gorszy.
Muszę nauczyć się być gorsza od kogoś, kto jest wcieleniem każdego rodzaju zła, jakie poznałam w swoim życiu.
I wtedy go zabiję.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji