Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niezależna panna Violet - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
15,99

Niezależna panna Violet - ebook

Rodzice Violet wiązali z tym balem duże nadzieje. Liczyli, że zostaną zaakceptowani przez londyńską socjetę, dzięki czemu ich córka zyska szansę na dobre zamążpójście. Niestety skandal wywołany przez Violet niweczy te plany. Kto chciałby poślubić pannę sympatyzującą z ruchem sufrażystek, która może zostać oskarżona o nieobyczajne zachowanie? Jednak już dzień po balu oświadcza jej się poznany w niezwykłych okolicznościach Adam Beaufort. Jeżeli Violet zostanie żoną tego szanowanego arystokraty, wszyscy szybko zapomną o jej wybrykach. Związek byłby korzystny również dla Adama, który dzięki posagowi żony uratowałby rodzinną posiadłość. Oboje uznają małżeństwo za dobry pomysł, a choć zawarli je z rozsądku, coraz częściej zastanawiają się, czy nie warto zawalczyć o miłość.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-7894-2
Rozmiar pliku: 701 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dla mojej drogiej przyjaciółki Anne z Devonu, z wyrazami miłości i wdzięczności

Dziękuję wspaniałej redaktorce Nicoli Caws z wydawnictwa Harlequin Historical w Londynie za jej cenne uwagi i podkreślenie nadal aktualnego wydźwięku opowieści o Violet. Dziękuję mojej nowojorskiej agentce Joelle Delbourgo za jej nieustanne wsparcie i liczne trafne rady. Dziękuję doktor Rose Williams za wnikliwą lekturę manuskryptu. Jestem nieskończenie wdzięczna Pameli Wheatherill za wiele rozmów o problemach poruszanych w tej powieści. Gorące podziękowania dla przyjaciół i rodziny, także tych spośród nich, którzy dołączyli do mnie we Francji, a szczególnie dla Mariny Gillam. Dziękuję Nikki i Stefanowi Gasqueresom za udostępnienie mi ich domu w Prowansji, _merci beaucoup_. Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze zajmę się pisaniem beletrystyki, ale cieszę się, że tak się stało. Zaś najserdeczniejsze podziękowania kieruję do sufrażystek, którym zawdzięczam moje prawa wyborcze.ROZDZIAŁ PIERWSZY

_Słońce wzejdzie na swą orbitę, a Księżyc zatoczy krąg. Zaczekaj, a sama miłość sprawi, że więdnące kwiaty wiedzy wydadzą owoce mądrości, która spłynie na mój umysł, moje zmysły i mą duszę!_

Lord Alfred Tennyson, _Miłość i obowiązek_ (1842)

– Co ty wyprawiasz, u licha!

Violet zerknęła w dół ze skraju balkonu na pierwszym piętrze, z trudem utrzymując równowagę. Usiłowała przywiązać sztandar do zewnętrznej strony balustrady. O wiele łatwiej i bezpieczniej byłoby uczynić to za dnia i od wewnątrz, lecz to było wykluczone, a w dodatku zadanie utrudniał ten krzyk z ulicy.

– Co robisz tam w górze? – krzyknął ponownie mężczyzna.

W nikłym świetle gazowych latarni Violet nie mogła dostrzec jego twarzy. Widziała tylko, że jest wysoki i odziany w ciemną pelerynę.

– Przepraszam, ale to nie pańska sprawa!

– Oczywiście, że moja! – wrzasnął. – Zwisasz z mojego balkonu!

– Co takiego? – zawołała Violet.

Zaskoczona, wypuściła z rąk trójkolorowy, fioletowo-zielono-biały sztandar. Usiłując go łapać, wychyliła się, straciła równowagę i runęła w dół.

– Do diabła! – krzyknął nieznajomy.

Błyskawicznie rzucił się do przodu i Violet wylądowała w jego rozpostartych ramionach.

– Och! – jęknęła.

Mogła teraz lepiej mu się przyjrzeć. Miał czarne włosy opadające na czoło, ciemnoniebieskie oczy. Był młodszy, niż wskazywałby na to jego władczy ton głosu, jakim przed chwilą się do niej zwrócił, ale jego oblicze trochę szpecił wyraz zatroskania. Mimo to był jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich Violet kiedykolwiek widziała.

Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał. Spoczywając w silnych ramionach nieznajomego, opanowała oddech.

On też ogarnął spojrzeniem jej twarz, kosmyki kasztanowych włosów wymykające się z koku i spływające na szyję, jej wysokie czoło, policzki, o których wiedziała, że są zbyt pulchne, i błękitne oczy.

Otworzyła usta, by się odezwać.

– Żadnych podziękowań za uratowanie cię – rzucił sucho i postawił ją na bruku.

– Straciłam mój sztandar!

– Sztandar?! Omal nie straciłaś życia!

Wyprostowała się.

– Chętnie oddałabym je za Sprawę.

– A zatem jesteś jedną z tych przeklętych sufrażystek!

– I szczycę się tym. A pan nie musi przeklinać.

– Do cholery, będę robił, co mi się żywnie podoba.

– Ja również! – oświadczyła, tupnąwszy nogą.

– Czyżby? – Spojrzał jej w oczy. – Obiecaj mi, że już nie wdrapiesz się na żaden balkon. To szaleństwo.

– Nie ma pan prawa domagać się ode mnie jakichkolwiek obietnic.

– Dlaczego w środku nocy wspięłaś się na ten balkon?

– Myślałam, że to klub dla dżentelmenów…

Wybrała to miejsce do zawieszenia pierwszego ze sztandarów, gdyż miała nadzieję, że w niedzielną noc będzie puste i uda się jej zrealizować swój zamysł.

– Klub mieści się za rogiem – oznajmił szorstko nieznajomy. – Nad wejściem nie ma żadnego szyldu. Celowo – dorzucił z gniewnym błyskiem w oczach.

Wszystkie te wysokie kamienne budynki z kolumnami i łukowymi oknami były takie podobne. A zaaferowana Violet zapomniała jeszcze raz sprawdzić adres. Nie znała dobrze Londynu i wcześniej przeprowadziła rekonesans, jadąc powozem.

Nagle ogarnęło ją rozbawienie. Stłumiła chichot, ale gniewny grymas mężczyzny starł z jej twarzy uśmiech. Dumnie uniosła głowę.

– Proszę przyjąć moje przeprosiny – rzekła z godnością.

– Wybrałaś niewłaściwy balkon. To mój dom… w każdym razie jeszcze jest mój – dodał i zacisnął szczęki. – Mógłbym kazać cię aresztować pod zarzutem próby włamania.

– Nie jestem włamywaczką – zaprotestowała. – A pan nie ośmieliłby się tak postąpić.

– Przekonaj się – rzekł posępnym tonem. – Jak zdołałaś się tam wdrapać?

– Po tym filarze. – Wskazała na jedną z kolumn w stylu romańskim okalających frontowe drzwi i portyk. – A potem wspięłam się po rynnie.

Dość brudnej rynnie, uświadomiła sobie, spoglądając na swoją sukienkę w niebieskie paski, pobrudzoną teraz smugami rdzy i kurzu.

Mężczyzna powiódł wzrokiem po trasie jej wspinaczki.

– Przyrzeknij mi, żadnego więcej włażenia na balkony. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że to niebezpieczne.

Violet zadrżała w zimnym nocnym powietrzu. Wcześniej zdjęła płaszcz, żeby nie krępował jej ruchów, a wspinaczka na krawędź balkonu rzeczywiście okazała się trudniejsza, niż przypuszczała. Nadal trzęsły się jej nogi. Gdyby ten mężczyzna jej nie złapał…

– Przyrzeknij mi – powtórzył.

– Skąd pan wie, że dotrzymuje przyrzeczeń?

Wpatrzył się jej w oczy.

– Po prostu wiem.

– Dobrze, przyrzekam.

Nieznajomy cofnął się, wyraźnie uspokojony.

– W takim razie puszczę cię i nie wezwę konstabla. Wierzę, że nie będziesz już wdrapywać się na balkony, chociaż podejrzewam, że nie zaprzestaniesz przywiązywania sztandarów.

Violet odwróciła się i pobiegła.

– Może pan być tego pewien – rzuciła przez ramię.

Adam Beaufort spoglądał za nią, gdy znikała za rogiem. Potarł oczy. Nie potrafił pozbyć się obrazu tej młodej kobiety balansującej na skraju balkonu i kurczowo ściskającej w dłoni sztandar. Nie mógł odmówić jej odwagi, nawet jeśli uważał jej postępek za czysty idiotyzm. Gdy się zachwiała, instynktownie rzucił się naprzód i chwycił ją w ramiona niczym rybę w sieć. Wciąż jeszcze pamiętał, jak trzymał ją w objęciach. Miała brązowe włosy, jasnoniebieskie oczy i pełne policzki. Przypomniał sobie jej uśmiech, gdy uświadomiła sobie, że pomyliła adres. Nie była pięknością, jednak całkiem ładną młodą kobietą, zarazem emanowała z niej siła i żelazna determinacja.

Mimo woli podziwiał ten rodzaj kobiecej determinacji. Jego młodsza siostra Jane i starsza Arabella również były obdarzone silnymi charakterami, ale po śmierci ojca pozostały zdane na niego we wszystkich kwestiach, także finansowych.

Mocno zacisnął zęby. Nie uchylał się od tej odpowiedzialności, jednak musiał już podjąć kilka niełatwych decyzji. Rola głowy rodziny była czasami diabelnie trudna.

„Nie musi pan przeklinać”, zabrzmiały mu w głowie słowa tamtej kobiety. Zmarszczył brwi. Miała niecodzienny akcent, chyba z północnych rejonów kraju. Nie była – jak by ujęły to snobistyczne przyjaciółki jego matki – „z naszej sfery”.

Wpatrzył się ponuro w zaniedbane frontowe drzwi swojego londyńskiego domu. Przynależność do „naszej sfery” wymagała kosztownych starań. Z ogrodzenia z kutego żelaza schodziła czarna farba, a drzwiom także przydałoby się odmalowanie. Marmurowe frontowe schody były zmatowiałe i brudne, wydeptane krokami służących, którzy nieustannie krążyli pomiędzy tym miejscem a wiejską posiadłością Beauley Manor. Nie stać go było na utrzymanie służby w obydwu domach. Obie te rezydencje wymagały gruntownego remontu. Do tego dochodziły jeszcze koszty utrzymania jego matki oraz Arabelli i Jane. Siostry zjawią się w Londynie na jutrzejszym balu. Żadna z nich nie poprosiła o nową suknie balową, która prawdopodobnie kosztowałaby fortunę.

Fortunę, której nie posiadał.

Kątem oka dostrzegł tkaninę trzepoczącą na wietrze na platanie. Podszedł i ściągnął z gałęzi fioletowo-zielono-biały sztandar, rozdzierając go przy tym. Przyjrzał mu się w świetle latarni na rogu ulicy. Sztandar nie był z bawełny czy mocnego sukna, lecz z cienkiego jedwabiu. Trzy kolorowe pasy zszyto razem trochę niewprawnym ściegiem. W rogu białego pasa wyhaftowano maleńki fiołek.

Adam zwinął sztandar i schował za pazuchę peleryny.

Na wspomnienie tej młodej kobiety, balansującej na skraju balkonu ze sztandarem sufrażystek w ręku, roześmiał się głośno, pierwszy raz od wielu miesięcy.

Violet westchnęła i spruła krzywy szew haftu. Od upadku z balkonu ubiegłej nocy w ramiona ciemnowłosego nieznajomego nie potrafiła się skupić. Przez tych kilka chwil czuła się w jego mocnych objęciach tak spokojnie i bezpiecznie. Było to przedziwne, niezapomniane wrażenie. Jednak najprawdopodobniej nigdy więcej nie zobaczy tego mężczyzny. Na tę myśl serce ścisnął jej dziwny skurcz żalu.

Wbiła w biały jedwab igłę z nawleczoną fioletową nicią i odłożyła haft do woreczka z przyborami do szycia leżącego na palisandrowym stoliku. Musiała szybko wykonać następny sztandar sufrażystek. To jedyna korzyść z jej umiejętności szycia. Matka ostatnio zdziwiła się, gdzie się podziały wszystkie fioletowe jedwabne tkaniny.

– Zastanawiałam się, czy nie powinnyśmy zmienić ci imienia – oświadczyła teraz matka leżąca na aksamitnym szezlongu, przeglądając ilustrowany magazyn mody.

Violet popatrzyła na nią ze zdumieniem.

– Co jest złego w imionach Violet Regina?

– Mogłoby brzmieć bardziej z francuska, na przykład Violette. Wszystko, co francuskie, jest obecnie bardzo modne.

Violet stanowczo pokręciła głową.

– Nie, mamo. Jesteśmy, kim jesteśmy. Bardzo lubię moje imię.

– Masz imię jak nazwa czekolady – mruknęła matka.

– I jak uroczy kwiatek fiołek – dodał ojciec, wchodząc do salonu pełnego modnych porcelanowych ozdób zakupionych przez żonę.

– Och, tato! – Violet zerwała się z krzesła, przebiegła przez pokój i objęła go mocno w pasie. Pomyślała z uśmiechem, że staje się to coraz trudniejsze, gdyż ojciec, zawsze korpulentny, ostatnio jeszcze bardziej się zaokrąglił i przypominał pękatą baryłkę. – Myślałam, że pojechałeś do Manchesteru, do fabryki.

– Odłożyłem podróż na północ do przyszłego tygodnia – wyjaśnił, odwzajemniając jej uścisk. – Twoja mama namówiła mnie, żebym został w Londynie i przyszedł na te jutrzejsze wieczorne tańce.

– Na bal – poprawiła go żona.

Mrugnął do niej.

– Tak, moja urocza Adelino, udamy się na bal. I będziecie obie miały najpiękniejsze, najkosztowniejsze suknie. Chcę, aby moje panie wyglądały prześlicznie. Coombesowie muszą mieć wszystko, co najlepsze.

Tego ranka krawiec z Bond Street dokonał ostatnich poprawek sukni Violet. Jednak nawet to nie złagodziło jej niepokoju przed tą imprezą. Gdyby tylko rodzice nie wiązali z tym takich oczekiwań. Mimo to zamierzała cieszyć się balem.

– Moja suknia jest piękna – przyznała. – Ozdobiona koronkami i fioletową szarfą.

– Najlepszymi belgijskimi koronkami – uściśliła matka.

– Zgadza się – potwierdził ojciec, z satysfakcja zacierając dłonie.

Violet uśmiechnęła się do niego i znów ujęła igłę. Nawet za wszystkie belgijskie koronki świata nie przyznałaby się ojcu, jak bardzo obawia się jutrzejszego balu. Tylko myśl o tym, co planowała zrobić, dodawała jej otuchy.ROZDZIAŁ DRUGI

_Zataiłem te sprawy przed obcymi uszami._

Lord Alfred Tennyson, _Miłość i obowiązek_ (1842)

– Dlaczego żaden z tych mężczyzn nie prosi mojej córki do tańca? Czyżby nie dostrzegali najładniejszej dziewczyny w tej sali?

Violet sięgnęła ponad stolikiem i ścisnęła rękę ojca. Nawet przez swoje białe giemzowe rękawiczki wyczuła, że dłoń miał gorącą i spoconą.

Wyjął z kieszeni wieczorowego fraka chustkę w grochy i otarł czoło.

– Na Boga, ależ tu duszno. Może to i lepiej, Violet, że nie musisz tańczyć w tym ścisku.

Ogarnęła spojrzeniem salę balową. Na lśniącym parkiecie wirowały pary – mężczyźni w czarnych strojach wieczorowych i śnieżnobiałych koszulach, kobiety w barwnych jedwabiach, taftach, atłasach i koronkach. Na podeście w drugim końcu pomieszczenia orkiestra grała walca Straussa, który Violet ćwiczyła podczas lekcji tańca. Powietrze wypełniały muzyka, gwar rozmów, śmiechy i brzęk kieliszków z szampanem.

Wszyscy troje siedzieli sami na delikatnych złoconych krzesłach w niewielkiej wnęce przy parkiecie tanecznym. W przeciwieństwie do kilku innych wnęk, czerwone atłasowe kotary były rozsunięte, zapraszając gości do podejścia. Jednak jak dotąd nikt się nie zbliżył i karnet balowy Violet, leżący na lnianym obrusie, pozostawał pusty.

Jej matka zamrugała gwałtownie.

– Sądziłam, że Violet będzie miała mnóstwo partnerów do tańca. Mieliśmy dużo szczęścia, że dostaliśmy zaproszenie.

– Nie przejmuj się, mamo – rzekła Violet stanowczym tonem. – Nie zależy mi na tańcach. W każdym razie nie dzisiejszego wieczoru.

Prawdę mówiąc, uwielbiała tańczyć i odkąd się tu zjawiła, nogi same rwały się jej do walca.

Na jej policzkach płonęły rumieńce. To od panującego w sali gorąca, powiedziała sobie i wypiła łyk szampana. Nie chciała czuć się poniżona niewątpliwie chłodnym przyjęciem jej rodziny na tym balu.

Przygryzła usta, zmarszczyła brwi i popatrzyła na swoją suknię. Być może źle na niej leżała. Miała więcej falbanek i ozdóbek, niż Violet by sobie życzyła – wymogła to jej matka – ale została zamówiona u najlepszego krawca w Londynie, więc była doskonale skrojona. Miała krótkie rękawy odsłaniające przedramiona ponad rękawiczkami, dekolt śmiały, lecz nie nazbyt głęboki, pięknie udrapowany tren oraz fioletową szarfę podkreślającą szczupłą kibić. Nowa francuska pokojówka matki upięła kasztanowe włosy Violet w modny wysoki kok.

Zanim udali się na bal, Violet przejrzała się w zwierciadle nad gzymsem kominka w salonie. Miała chabrowe oczy, a policzki zaróżowione z nieoczekiwanego podekscytowania. Jej nieco wydatny podbródek, odziedziczony po ojcu, przez który nigdy nie zostanie uznana za klasyczną piękność, też był różowawy.

– Jesteś piękna, Violet, tak jak twoja matka – powiedział ojciec z dumą.

To miał być jej pierwszy bal, o którym z pewnością marzy każda dziewczyna. Żywiła nadzieję, że nie będzie tak straszny, jak się spodziewała.

Jednak okazał się chyba jeszcze gorszy. Jej obawy były uzasadnione. Nikt nie odezwał się do niej ani do jej rodziców. Ściśle biorąc, nie zostali wykluczeni ze śmietanki towarzyskiej, gdyż nigdy ich do niej oficjalnie nie przyjęto. Jednak z pewnością nie powitano ich z otwartymi ramionami czy choćby z przyjaźnie wyciągniętą dłonią. Jedna z młodych dam, która gawędziła z Violet podczas ich lekcji konnej jazdy w Hyde Parku, teraz zachowywała się, jakby jej nie widziała, gdy Violet pomachała do niej nieznacznie przez salę.

Violet powiedziała sobie stanowczo, że nie przejmuje się tym ze względu na siebie. Martwiła się jednak o ojca i jego wygórowane nadzieje. Był taki rozpromieniony, gdy wsiadali do ich nowego czterokonnego powozu. A także o matkę.

Kiedy zajechali na miejsce, Violet stanęła w holu wejściowym w pobliżu kilku bogatych, utytułowanych wdów i jej uszu dobiegła złośliwa, prowadzona szeptem rozmowa.

– Ta rodzina Coombesów przyjechała na sezon towarzyski do Londynu, żeby spróbować wydać za mąż córkę. Nie wydaje się, aby mieli na to wielkie szanse – rzekła jedna z nich.

– Pomimo ich wszystkich czekoladek – dorzuciła druga z kpiącym chichotem.

– Nic dziwnego, moja droga. Widziałaś matkę dziewczyny? Jest cała w ozdobach z piór i dźwiga na sobie tyle brylantów, że mogłaby rywalizować z żyrandolami.

Violet odwróciła się od nich, zaczerwieniona z oburzenia. Dlaczego jej matka nie miałaby nosić tylu brylantów, ile zechce? Były to świeżo oszlifowane klejnoty w przeciwieństwie do tych starych, lśniących w naszyjnikach większości innych dam, ale jej matka kochała brylanty, a ojciec uwielbiał ją nimi obdarowywać. Rodzice musieli pokonać wiele początkowych trudności, zanim ich fabryka czekolady w końcu zaczęła prosperować.

Teraz matka ujęła wielki wachlarz ze strusich piór, o wiele za duży jak na standardy preferowane przez te bogate, utytułowane wdowy, ale jakie prawo miały te kobiety, by osądzać jej ukochaną mamę?

– Co mamy robić? – szepnęła matka zza wachlarza. – Czy powinniśmy wrócić do domu?

– W żadnym razie! – powiedzieli jednocześnie Violet i jej ojciec, po czym on dodał: – Wysiedźmy do końca.

Usta matki zadrżały.

– Rozchmurz się, Adelino, zatańczę z tobą następnego walca – rzekł do niej i zerknął na córkę.

– Nie możemy zostawić Violet samej – zaprotestowała matka.

Violet podniosła swój wachlarz z białej koronki ozdobiony wstążką takiego samego koloru co szarfa sukni. Wcześniej powstrzymała matkę przed przystrojeniem go jeszcze pawimi piórami. Nosiła prosty naszyjnik z pereł, podobnie jak jej rówieśnice, ale jej perły były idealnie dobrane pod względem barwy, a naszyjnik spinała kosztowna brylantowa klamra.

– Ani trochę się tym nie przejmuję, mamo – zapewniła. – Nie dbam o to, że podpieram ściany.

– Fiołki być może rosną w cieniu, ale nigdy przy ścianach – powiedział ojciec, gładząc ją po ramieniu, po czym wstał i głęboko skłonił się przed żoną.

Oboje ruszyli w kierunku parkietu tanecznego. Orkiestra zaczęła grać kolejnego walca i ojciec objął matkę.

Violet znów przypomniała sobie, jak tamten nieznajomy chwycił ją w ramiona, kiedy spadała z balkonu. Nie po raz pierwszy napawała się tym wspomnieniem, poczuciem bezpieczeństwa, a także zagrożenia, gdy jego usta znalazły się tak blisko jej ust. Ubiegłej nocy nawet się jej przyśnił.

Zastanawiała się, jak to jest tańczyć z mężczyzną. Zapewne dzisiejszego wieczoru nie dowie się tego, gdyż nikt nie poprosi jej do tańca.

Nieważne, pomyślała i dumnie uniosła głowę.

Już dawno temu sekretnie podjęła decyzję, kiedy tylko została sufrażystką. Oczywiście nie zdradziła jej rodzicom, podobnie jak nie wyjawiła im niczego o swojej działalności. Nie zrozumieliby tego. Jednak zamierzała wytrwać przy swoim postanowieniu. Zrezygnuje z nadziei i marzeń, z własnych pragnień dla większego dobra. Dla Sprawy.

Wyraźnie pamiętała tę chwilę, w której całą sobą poświęciła się Sprawie. Przeczytała o sufrażystkach w „The Times”, który wolała od żurnali mody. Przeniknął ją dreszcz ekscytacji, gdy dowiedziała się o kobietach walczących o prawa wyborcze pod wodzą Emmeline Pankhurst. Pani Pankhurst, podobnie jak Violet, pochodziła z północy Anglii, z Manchesteru. Czyny, nie słowa, powtarzała często, zachęcając kobiety do walki.

Czyny, nie słowa, powtórzyła teraz w duchu Violet. W tamtym momencie złożyła przysięgę, że wesprze Sprawę swoimi śmiałymi czynami. Chociaż bardzo tego pragnęła, nie mogła uczestniczyć w wiecach sufrażystek, chodzić na manifestacje czy uliczne marsze. Rodzice nigdy by jej na to nie pozwolili. Ale wciąż szyła sztandary. I nikt jej przed tym nie powstrzyma.

Dotrzymujesz swoich przyrzeczeń, rozbrzmiały jej w głowie słowa tamtego nieznajomego mężczyzny na ulicy. Wyczuł, że ona nie kłamie w słowach ani uczynkach. A ona wyczuła to samo w nim.

Nieopodal niej rodzice wirowali w walcu. Ojciec tańczył zaskakująco zgrabnie jak na swoją tuszę, a matka się uśmiechała. Violet poczuła ulgę. Zrobiłaby wszystko, aby ich uszczęśliwić.

Czasami żałowała, że nie zostali w Manchesterze. Byli tam szczęśliwsi w swoim wielkim domu, kilka mil za miastem. Jednak rodzice pragnęli dla Violet wszystkiego, co najlepsze, a to oznaczało przeprowadzkę do Londynu na okres sezonu towarzyskiego. Wierzyli, że córka tu zabłyśnie.

Lekcje tańca, dykcji, francuskiego, konnej jazdy, muzyki. Aby zadowolić rodziców, brała je wszystkie, wskutek czego zostawało jej niewiele czasu dla siebie. Tak więc, nocami szyła sztandary i wcielała w życie swoje plany.

Czyny, nie słowa.

Kiedy niedawno wchodziła do sali balowej, spostrzegła kolejny doskonały cel. A ściśle mówiąc, dwa cele.

Adam Beaufort ogarnął wzrokiem salę balową.

Przyjrzał się uważnie młodej kobiecie siedzącej we wnęce po drugiej stronie sali. Towarzyszyło jej dwoje ludzi, zapewne rodzice – starszy mężczyzna odziany w doskonale uszyty strój wieczorowy, który mimo to zdawał się pękać na nim w szwach, i kobieta mniej więcej w tym samym wieku, w kanarkowo żółtej atłasowej sukni. Oboje ruszyli przed chwilą w kierunku parkietu tanecznego.

Wśliznął się za na wpół zaciągniętą aksamitną kotarę. Spoglądał na tę młodą kobietę, ale ona go nie widziała. Tak, to ta sufrażystka wdrapująca się na balkony. Nadal pamiętał, jak trzymał ją w ramionach.

Teraz wykorzystał okazję, by lepiej się jej przyjrzeć. Miała lśniące kasztanowe włosy przywodzące mu na myśl maść konia, na którym jeździł jako dziecko, kiedy stajnie w posiadłości Beauley Manor były pełne wierzchowców. Obecnie większość z nich sprzedano. Tak, ta kobieta była ładna, chociaż chyba nie zapamiętałby jej, gdyby nie złapał wtedy w ramiona.

Uśmiechnął się w duchu.

Dopóki jej nie spostrzegł, nudził się na tym balu. Te same twarze, te same plotki. W gruncie rzeczy nie pojmował, dlaczego zgodził się tu przyjść. Ale wolał to od kolejnego ślęczenia przy biurku nad rodzinnymi dokumentami i księgami rachunkowymi, w złudnej nadziei, że liczby zsumują się inaczej niż dotychczas.

– Kim jest ta kobieta we wnęce naprzeciwko? – zapytał.

Jego matka uniosła do oczu lorgnon.

– Nie mam pojęcia.

– Nikt, kogo byśmy znali – dorzuciła Arabella.

Adam się skrzywił. Jego starsza siostra potrafiła przybierać ostry, snobistyczny ton, ale wiedział, że zachowywała się tak, kiedy była zdenerwowana jak teraz. Była też inteligentna i domyślała się rozmiaru ich kłopotów finansowych, chociaż zachowywał je dla siebie. Uważał, że nie ma sensu niepokoić rodziny, dopóki nie stanie się to absolutnie konieczne, chociaż przypuszczał, że zarówno Arabella, jak i Jane żywią pewne podejrzenia. Widziały, że od śmierci ojca noc w noc studiował księgi rachunkowe posiadłości.

– Chwileczkę – powiedziała matka, przyglądając się uważnie przez lorgnon. – Pochodzi skądś z północy. Jej ojciec to Reginald Coombes. Produkuje jakieś słodycze. A ona chyba jest jedyną spadkobierczynią.

– O rety – rzekła Jane. – To muszą być czekoladki Coombes. Są pyszne.

Spadkobierczyni fabryki , pomyślał z rozbawieniem Adam. A to dopiero.

– Ma piękną suknię – zauważyła Jane z tęskną nutą w głosie. – O wiele ładniejszą od mojej. Dziwi mnie, że nikt nie chce z nią zatańczyć.

Biedna Jane nosiła suknię debiutantki po Arabelli, z doszytymi u dołu kilkunastoma centymetrami lamówki niemal w tym samym kolorze co reszta tkaniny. Arabella miała suknię w odcieniu musztardowym, uszytą z materiału kupionego okazyjnie w sklepie z męską odzieżą. W tej sukni, która nie podkreślała jej cery ani szczupłej sylwetki, także nie znalazła zbyt wielu partnerów do tańca.

– Nosisz nazwisko Beaufort – zwróciła się matka do Jane. – Nie ma znaczenia, w co jesteś ubrana.

– Myślę, że może jednak ma – odparła z westchnieniem Jane.

W rzeczy samej to może mieć znaczenie, pomyślał ponuro Adam. Obawiał się wyjawić matce i siostrom prawdę o tym, że z ich rodzinnego majątku prawie nic nie zostało.

Przyjrzał się Reginaldowi Coombesowi. Niski i gruby, miał takie same jasnoniebieskie oczy jak jego córka. Jej matka, blondynka w żółtej atłasowej sukni, obwieszona większą liczbą brylantów, niż Adam widział dotąd na jakiejkolwiek kobiecie, spoglądała na męża z wyrazem niewątpliwego uczucia. Wydawali się szczęśliwsi niż większość innych par małżeńskich na parkiecie tanecznym. Zresztą niewiele małżeństw w ogóle z sobą tańczyło. Tych dwoje wyglądało na bardziej szczęśliwych, niż kiedykolwiek widział swoich rodziców. Co nie znaczy, że często widywał ich razem.

Odepchnął od siebie te wspomnienia i znów skierował uwagę na samotną młodą kobietę we wnęce. Zobaczył, że wyprostowała się, dumnie uniosła głowę i chyba się uśmiechnęła.

Jednak z pewnością nie było jej miło siedzieć tam samej.

Wciągnął rękawiczki.

– Adamie, co ty robisz? – szepnęła matka.

– Panna Coombes?

Violet drgnęła, wyrwana z rozmyślań o realizacji swojego planu. Poruszyła się niespokojnie na złoconym krześle i wygładziła spódnicę sukni. Nie mogła ryzykować, nikt nie powinien się domyślić, co owinęła sobie niczym podwiązki wokół jedwabnych pończoch.

– Tak – odparła. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie smoliście czarnych oczu. – Och, to pan!

– W rzeczy samej – rzekł. – Znów się spotykamy.

Nieoczekiwanie serce zabiło Violet mocniej. Jej wybawiciel stał przed nią w wieczorowym stroju i wyglądał jeszcze bardziej atrakcyjnie niż we śnie z ubiegłej nocy. Miał mocno zarysowaną, gładko ogoloną szczękę i stanowczy wyraz ust. Podejrzewała, że jest od niej starszy najwyżej o pięć lat, może dobiega trzydziestki. Był barczysty, ubrany w dobrze skrojoną marynarkę, która jednak sprawiała wrażenie nieco znoszonej.

– Nie spodziewałam się spotkać pana tutaj – powiedziała Violet.

– Ani ja pani.

Odchrząknęła.

– Właściwie cieszę się, że pana widzę. Chciałam stosownie podziękować. Winna jestem panu wdzięczność za… no… złapanie mnie.

Gdyby nie on, ta przygoda mogłaby skończyć się dla niej poważnym zranieniem.

W jego oczach zamigotał cień uśmiechu.

– Była to dla mnie przyjemność. – Rozejrzał się po sali balowej. – Nie wiedziałem, że sufrażystki gustują w tańcach.

– Niewiele dziś tańczyłam – wyrwało się Violet, zanim zdołała ugryźć się w język.

– Być może moglibyśmy temu zaradzić. – Skłonił się nisko i wyciągnął do niej dłoń w rękawiczce. – Czy uczyni mi pani zaszczyt i zatańczy ze mną?

– Ale nie znam nawet pańskiego nazwiska.

– Proszę o wybaczenie – rzekł, błyskając w uśmiechu równymi białymi zębami. – Nie zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Wiem jednak, że nazywa się pani Coombes.

– Violet Coombes.

– A ja jestem Adam Beaufort.

– Beaufort… Znam to nazwisko. Chyba czytałam coś o pańskim domu.

– Zapewne o należącej do rodziny Beaufortów rezydencji Beauley Manor. Niedawno ją odziedziczyłem.

– Och, rozumiem.

Teraz sobie przypomniała. Ta historyczna posiadłość leżała w hrabstwie Kent, a Beaufortowie zaliczali się do najstarszych angielskich rodów.

– A tam siedzą moja matka i dwie siostry – dodał, wskazując grupkę w przeciwległej wnęce.

Siwowłosa kobieta o prostych plecach, ubrana na czarno, przyglądała się Violet uważnie przez lorgnon. Obok niej stała w wyniosłej pozie wysoka młoda kobieta w musztardowej sukni, mierząc Violet pogardliwym spojrzeniem. Obok siedziała grubokoścista dziewczyna z niesfornymi kosmykami włosów wymykającymi się z koka, która posłała jej przelotny uśmiech.

Violet widziała ją wcześniej roześmianą na parkiecie tanecznym.

– Moi rodzice też tutaj są – oznajmiła, wskazując ich głową.

Matka potknęła się o swój tren, usiłując nie gapić się na wysokiego czarnowłosego mężczyznę stojącego w ich wnęce.

– A więc już jesteśmy sobie przedstawieni – stwierdził gładko. – Czy teraz możemy zatańczyć?

Violet wstała. Sięgała głową tuż nad jego ramię.

– Tak. Dziękuję panu.

Ujęła jego wyciągniętą dłoń i natychmiast powróciło wrażenie, jakiego doznała wcześniej w ramionach tego mężczyzny. Poczucie bezpieczeństwa, a także… zagrożenia.

Poprowadził ją przez tłum na środek sali balowej. Poprzedni taniec dobiegł końca i zaraz miał się zacząć następny. Kilku mężczyzn pozdrowiło jej towarzysza skinieniami głów, a jeszcze więcej kobiet na jego widok zatrzepotało rzęsami. On jednak nie zwracał na to uwagi.

Stanęli naprzeciw siebie.

– Zakładam, że umie pani tańczyć walca? – zapytał uprzejmie, gdy oboje czekali, aż orkiestra zacznie grać.

– Brałam lekcje – odparła, zanim zdołała się powstrzymać, a potem westchnęła i uznała, że już za późno na udawanie kogoś innego, niż naprawdę jest.

Znów spostrzegła w jego oczach błysk rozbawienia.

– To świetnie – powiedział.

Zabrzmiała muzyka. Był to walc _Nad pięknym modrym Dunajem_, jeden z jej ulubionych.

Adam Beaufort nachylił się bliżej i szepnął jej do ucha:

– Ufam, że tańczy pani równie dobrze, jak się wspina.

Chwycił ją w ramiona i zawirowali w tańcu na lśniącym parkiecie. Nie dało się z tym porównać jej lekcji tańca. Nigdy nie miała takiego partnera. Co więcej uświadomiła sobie, że nigdy dotąd naprawdę nie tańczyła. W jego mocnych objęciach sunęła gładko po posadzce, jakby się nad nią unosiła. Walc zaczął się powoli, potem przyspieszył, a oni podążali za melodią, która to wznosiła się, to opadała.

Muzyka narastała. Violet odrzuciła głowę i przymknęła oczy. Teraz już nie zważała na rytm i przestała myśleć o właściwych krokach, tylko po prostu pozwoliła, aby partner ją prowadził, gdy zataczali kręgi na parkiecie. Muzyka wibrowała w niej, oszałamiała ją i przyprawiała o zawrót głowy, jakby Violet rozpostarła ręce i wirowała, jak robiła w dzieciństwie. Rozchyliła usta. Zapragnęła krzyknąć z rozkoszy.

Kiedy otworzyła oczy, napotkała jego spojrzenie. Przyciągnął ją bliżej i znów zawirowali w tańcu. Minęli jego wpatrującą się w nich rodzinę. Minęli jej zdumionych rodziców. Minęli tamtą dziewczynę z lekcji jazdy konnej, która teraz gapiła się na nią. Violet mogłaby tak tańczyć całą wieczność.

Lecz muzyka ucichła o wiele za wcześnie. Partner odwrócił wzrok od Violet, wypuścił ją z objęć.

– Och – wydyszała, przyciskając dłoń do bijącego szaleńczo serca.

On też zdawał się potrzebować chwili na złapanie oddechu. Skłonił się i rzucił z uśmiechem:

– Panno Coombes, czy chciałaby pani odetchnąć świeżym powietrzem? Może na balkonie? Wiem, że pani je lubi.

Roześmiała się.

– Tak, proszę, wyjdźmy na balkon.

Po drodze wziął od kelnera dwa kieliszki szampana i poprowadził ją na pusty balkon z widokiem na ogród na tyłach domu. Poczuła na plecach spojrzenia gości z sali balowej i uniosła wysoko głowę.

– Dziękuję – powiedziała, biorąc od niego kieliszek szampana, i wypiła spory łyk.

Kusiło ją, by opróżnić kieliszek jednym haustem, lecz zamiast tego przycisnęła zimne szkło do rozpalonych policzków.

Adam Beaufort także pociągnął łyk szampana, obserwując ją znad krawędzi kieliszka.

– Pani lekcje tańca okazały się przydatne – zauważył.

– Moje lekcje nigdy nie nauczyły mnie takiego tańczenia – wyznała szczerze. – To było cudowne dzięki panu.

Wzruszył ramionami.

– W życiu są pewne umiejętności, które należy doskonalić.

– Taniec to przecież przyjemność, a nie konieczna umiejętność – zaprotestowała.

Uśmiechnął się nieznacznie kącikiem ust.

– Większość życiowych przyjemności staje się jeszcze przyjemniejsza dzięki doskonaleniu umiejętności.

Z sali balowej dobiegły dźwięki muzyki. Violet odsunęła kieliszek od policzków i wyjrzała na ogród. Ku trawnikowi biegło w dół kilka kondygnacji kamiennych schodów majaczących blado w księżycowej poświacie. Violet odzyskała oddech, ale wciąż miała wrażenie, że kręci się jej w głowie. Wolną ręką uchwyciła się krawędzi kamiennej balustrady. Tuż pod nimi rósł wielki krzew rododendrona.

Adam Beaufort uniósł brew.

– Zamierza pani tędy zejść?

Zaśmiała się.

– Nie. Przyrzekłam panu, że nie będę już się wspinać na żadne balkony.

Jednak nie przyrzekła nic innego. Ścisnęła uda, przypominając sobie o swoim planie.

– Miło mi to słyszeć – powiedział i oparł się o balustradę, tak że jego twarz znalazła się w cieniu. – Proszę mi powiedzieć, co skłoniło panią do wdrapania się na tamten balkon?

– Czyż to nie oczywiste?

Przecząco pokręcił głową.

– Niech mi pani to wyjaśni.

– Zrobiłam to dla Sprawy. Zamierzałam w akcie protestu zawiesić sztandar sufrażystek na froncie klubu dla dżentelmenów. Z pewnością wie pan, od jak dawna kobiety walczą o przyznanie im praw wyborczych. A ich barwami są fiolet, zieleń i biel. Sama uszyłam ten sztandar. Niestety straciłam go – dodała z żalem.

Milczał przez chwilę i wypił następny łyk szampana.

– Czy to pani pierwszy sztandar?

– Nie, zawiesiłam już kilka

A ten nie będzie ostatni, pomyślała.

– Jaki jest powód takiego działania?

– Czyż każda kobieta nie chciałaby korzystać z takich samych praw jak mężczyźni? – spytała z pasją. – Jesteśmy traktowane jak bezrozumne dzieci. Dlaczego nie miałybyśmy mieć prawa głosu, uczestniczyć w wybieraniu rządu naszego kraju? Czyny, nie słowa. Tego obecnie potrzebujemy dla Sprawy.

– Brzmi pani całkiem przekonująco, panno Coombes – rzekł przeciągle.

Zacisnęła w pięści kieliszek.

– Kpi pan ze mnie.

– W żadnym razie. Któż nie podziwiałby takiej determinacji? W jaki sposób zaangażowała się pani w tę… Sprawę?

– Moje zaangażowanie jest bardzo skromne. Nie należę do żadnej organizacji. Działam samotnie. Staram się po prostu dołożyć moją cegiełkę.

– Czy rodzice wiedzą, czym się pani zajmuje?

Violet westchnęła i przecząco pokręciła głową.

Znów uniósł brew.

– Przypuszczam, że nie zaakceptowaliby tego.

– To sekret – wyjaśniła szybko. – Muszę prosić, żeby nie zdradził pan mojego zaufania.

– Ma pani moje słowo. Ja także dotrzymuję przyrzeczeń.

Westchnęła z ulgą. Z jakiegoś powodu wierzyła mu.

– Jest w tym coś więcej, nieprawdaż? – spytał.

Violet znów zacisnęła w dłoni kieliszek.

– Słucham?

Błysnął zębami w uśmiechu.

– Podejrzewam, że ma pani bardziej osobisty powód takiego gorącego zaangażowania w Sprawę.

– Skąd pan się dowiedział?

Wzruszył ramionami.

– Po prostu znam ludzką naturę.

Wypiła łyk szampana.

– Rzeczywiście mam swój powód – przyznała. – Być może słyszał pan o fabryce mojego ojca. Produkuje czekoladki Coombes.

Gdy potwierdził skinieniem głową, mówiła dalej:

– Mój ojciec doszedł do wszystkiego własną pracą. Zaczął od zera i przekształcił niewielki zakład w fabrykę słodyczy o ogólnokrajowej marce. Obecnie zatrudnia w niej tysiące ludzi, a o wiele więcej tysięcy kupuje nasze wyroby. Zapewne nawet w tej chwili ktoś zajada czekoladki z kremem firmy Coombes.

– Niewątpliwie – zgodził się.

Violet wzięła głęboki wdech.

– Chcę przejąć po ojcu fabrykę – rzuciła pospiesznie. Po raz pierwszy wypowiedziała to na głos. – Mam tyle pomysłów, planów. Czasy się zmieniają, mamy nowe stulecie. Pojawiły się nowe sposoby działania. Okazje do przeprowadzenia reform społecznych, wprowadzenia nowych metod. Jeżeli kobietom przyzna się prawa wyborcze…

– Ułatwi to pani kierowanie fabryką – dokończył, pojmując w lot.

Przytaknęła.

– Zawsze podziwiałam ojca i jego osiągnięcia. Ludzie tutaj tego nie rozumieją – dodała, wskazując gwałtownym ruchem głowy w kierunku drzwi balkonowych.

– Z pewnością pani przesadza.

– Ani trochę. Powinniśmy byli zostać w Manchesterze, a nie usiłować wniknąć do londyńskich wyższych sfer – mówiła żarliwie. – Tutejsi ludzie patrzą na tatę z góry, gardzą nim. Pan być może także.

– Mój ojciec był pijakiem, który roztrwonił rodzinny majątek – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Jeśli sądzi pani, że gardzę jej ojcem za jego determinację, ciężką pracę i ambicję, ogromnie się pani myli.

Zaskoczona Violet milczała.

– Proszę mi wybaczyć – powiedział po chwili. – Ostatnio przeżywam trudny okres. Taka rozmowa nie przystoi na balu.

– Wolę właśnie taką szczerą rozmowę – odparła szybko. – I to ja powinnam prosić pana o wybaczenie. Poprosił mnie pan do tańca. Nikt inny tego nie uczynił.

Mówiąc to, odruchowo przysunęła się bliżej i spojrzała mu w twarz. Odwzajemnił jej spojrzenie i dostrzegła w jego oczach wyraz, którego nie potrafiła odczytać. Zbliżyła się jeszcze bardziej i uniosła głowę, a on w tym samym momencie pochylił głowę ku niej. Westchnęła cicho.

Z sali balowej dobiegły głośne dźwięki finału kolejnego walca.

Oboje odskoczyli od siebie. Adam Beaufort znów oparł się o balustradę.

– Wydaje się, że to wpływ blasku księżyca i szampana – powiedział. – Dzisiejszej nocy wyjawiliśmy sobie nawzajem nasze sekrety. Być może powinniśmy powrócić do bezpieczniejszych tematów rozmowy.

Violet ścisnęła nóżkę kieliszka tak mocno, że prawie pękł.

– Panno Coombes, czy zechciałaby pani zatańczyć ze mną następny taniec? – spytał Adam Beaufort z lekkim ukłonem.

– O tak, chętnie – odrzekła. Nagle zaczerwieniła się i szybko odstawiła kieliszek. – Och! – jęknęła.

Adam ściągnął brwi.

– Co się stało?

Violet zamarła w bezruchu. Poczuła, że jedwab wokół je uda się rozluźnia.

Zrobiła krok.

Jedwab zsuwał się między jej udami.

– Panno Coombes…

Kolejny krok.

Jedwab zsunął się po jej nodze.

Adam spojrzał jej w twarz.

– Co się dzieje, do licha?

– Nie mogę z panem zatańczyć. Przykro mi.

Wybiegła z balkonu przez dwuskrzydłowe drzwi. Adam spoglądał za nią z osłupieniem.

Odmówiła mu następnego walca. Przez chwilę poczuł się urażony. A potem zobaczył przez otwarte drzwi, jak Violet pędzi przez salę balową, ściskając kolana niczym krab, jakby wykonywała jakieś własne dziwaczne kroki taneczne.

Znów wybuchnął śmiechem. Dałby głowę, że ona coś knuje.

Całkiem nieoczekiwanie odbył z nią niezwykłą rozmowę. Oboje wyjawili więcej, niż zamierzali. Doświadczył osobliwej ulgi, dzieląc się z panną Violet Coombes przygniatającym go nieustannie ciężarem odpowiedzialności za uratowanie posiadłości ojca. Ta dziewczyna sprawiła, że owo brzemię na chwilę zelżało.

Powiedziała mu, że woli szczerą rozmowę. Rozbroiły go jej szczerość i zadziwiający urok.

Przed chwilą zapragnął ją pocałować. Zresztą nie po raz pierwszy. Kiedy wcześniej złapał ją w ramiona, owo pragnienie też przeniknęło go na wskroś. Gdy dzisiejszej nocy w blasku księżyca spojrzała na niego ze zrozumieniem i troską, rozchylając różowe usta, chciał objąć ją i zasmakować słodyczy tych ust.

Dlaczego, u diabła, uciekła przed nim?

Wyczuwał, że nie przestraszyła się tego, że chciał ją pocałować. Przeciwnie, pragnęła odwzajemnić pocałunek. Poznał to po jej przyspieszonym oddechu.

Podążył szybko w ślad za nią przez salę balową do holu wejściowego. Lecz nie dostrzegł jej tam. To wielkie pomieszczenie z marmurową posadzką, posągami i obrazami w złoconych ramach wydawało się puste. Po chwili jednak zza marmurowego filara dobiegł go szelest.

Zza filara wyłoniła się długa zgrabna noga w jedwabnej białej pończosze, a potem znajomy trójkolorowy jedwabny sztandar.

Widocznie Violet ukryła go pod spódnicą.

Adam stłumił chichot, nie chcąc jej zaalarmować, i wycofał się za pobliski filar. Po chwili pojawiła się Violet. Rozejrzała się ukradkiem, a potem wspięła się na palce i cisnęła w górę kolejne dwa sztandary.

Zmarszczył brwi. Nie widział dokładnie, co robiła, ale mógł się domyślić. Już miał się pokazać i zganić ją, lecz zjawili się jej rodzice i zabrali ją do powozu.

Adam wyskoczył zza filara. Jej zamysł był wspaniały.

– Do diabła – zaklął pod nosem.

Drzwi sali balowej otworzyły się nagle. Zanim mógł ściągnąć sztandary, do holu weszła grupa gości.

Jakaś kobieta pisnęła i wskazała je palcem.

Rozpętało się piekło.

Adam jęknął. Violet Coombes nie miała pojęcia, co narobiła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: