- W empik go
Niezapomniany walc - ebook
Niezapomniany walc - ebook
Małżeństwo Wojtka i Kaliny działa jak szwajcarski zegarek. On oddaje się pracy i swoim pasjom, ona bierze udział w zawodach na najbardziej wzorową matkę, żonę i synową. I tylko czasem ogarnia ją tęsknota za czułą miłością. Pewnego dnia odkrywa, że mąż prowadzi podwójne życie.
W rozpaczy Kalina rzuca wszystko i ucieka z „domowego raju”. Na wyspie słońca i miłości nad brzegiem Morza Egejskiego przypomina sobie, kim jest i czego potrzebuje do szczęścia. Maluje greckie krajobrazy, tańczy Zorbę i poznaje niezwykłego mężczyznę…
Co wybierze Kalina: małżeństwo czy miłość? Jak zachowają się jej najbliżsi?
Niezapomniany walc to opowieść o kobiecie, która postawiła wszystko na jedną kartę, by odzyskać szacunek do samej siebie i cieszyć się życiem.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67102-54-4 |
Rozmiar pliku: | 735 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedyś buntowała się i nie wyobrażała sobie siebie w roli – jak mawiała – kury domowej. Jednak w miarę zbliżania się do czterdziestki coraz bardziej doceniała walory spokojnego życia. Chuchaniem i dmuchaniem na prawie trzystumetrowy dom usprawiedliwiała zaniechanie spełniania własnych marzeń i pasji. Wiele lat temu po naciskach męża i teściów rzuciła pracę, ale i tak doba wydawała się jej za krótka na to, by odgrywać rolę przykładnej pani domu. Tym bardziej, że między sąsiadami trwała cicha rywalizacja o najefektowniejszą posesję. Niby nie uczestniczyła w tej sąsiedzkiej gonitwie, ale gdy mąż lub teściowa wypomnieli zarośnięty ogród czy poszarzałe szyby, poddała się i z żalem zrezygnowała z kariery zawodowej. Cóż nauczycielka plastyki i miłośniczka tańca mogła zaoferować światu? W dodatku jedynie po liceum plastycznym. Zdaniem męża i teściowej nic. A dom to dom, rodzina to rodzina, a Kalina Katarzyna Kamińska łaknęła spokoju i pragnęła, by ich ognisko domowe płonęło szczęściem i prawdziwym blaskiem.
Nagle wieczorną sielankę zburzył ostry dźwięk telefonu męża. Wzdrygnęła się. Kilka kropli wina rozprysło się, zostawiając czerwone plamki na kremowej sukience. Strzepnęła odruchowo materiał, jakby ta czynność miała w jakikolwiek sposób pomóc. Odstawiła kieliszek na stojący nieopodal rattanowy szary stół, odwróciła głowę i przez śnieżnobiałe firanki zerknęła na zegar w salonie. Dochodziła dwudziesta. Zauważyła, że mąż niechętnie oderwał wzrok od monitora. Po przyjściu z pracy, zjedzeniu obiadu i krótkiej popołudniowej drzemce oddawał się z lubością grom komputerowym. Tą pasją zaraził go Kamil, ich dziewiętnastoletni syn. Co wieczór ojciec i syn siadali w salonie po dwóch stronach stołu, każdy przy swoim laptopie, i wymieniali się krótkimi rwanymi uwagami na temat aktualnego poziomu gierki. Kalina czuła się wykluczona z tego ich męskiego świata. Nie tyle nawet nie dopuszczali jej do swoich zainteresowań, ile machali lekceważąco ręką, gdy próbowała raz czy dwa do nich dołączyć. Twierdzili, że nie pojmie tej pasji. I rzeczywiście nie podzielała ich entuzjazmu, bo ileż razy można grać w tę samą grę. Mąż i syn niezauważalnie zamykali się we własnym kręgu. Ich pogardliwe zachowanie w stosunku do niej bolało, ale już tylko czasami.
Wojciech odebrał połączenie po trzech sygnałach, ale po wypowiedzeniu zaledwie kilku nieco sztywnych formułek zamilkł. Zerwał się. Krzesło z impetem uderzyło o podłogę. Tak skrajne emocje i gwałtowne ruchy nie były w jego naturze. Kalina, coraz bardziej zaintrygowana, wygramoliła się z bujawki. Stojąc wciąż na tarasie, ze zdumieniem obserwowała męża miotającego się między stołem, kanapą a aneksem kuchennym. Próbowała z półsłówek i chrząknięć odczytać treść rozmowy. Bezskutecznie. Z niecodziennego zachowania małżonka i z jego zaczerwienionych z emocji policzków wnioskowała, że stało się coś nadzwyczajnego. Kamil również uniósł głowę znad monitora i wlepił w ojca zdziwione spojrzenie.
Kobieta zrobiła dwa kroki w stronę salonu, ale rozdzwonił się również domofon przy furtce. Przeszła więc dość szeroką aleją wykładaną kostką brukową w kolorze pustynnego piasku, by zwolnić zatrzask przy bramie.
Alicja Melo, sąsiadka i przyjaciółka Kaliny, stała na chodniku i nieco zniecierpliwiona machała dłonią. Od kobiety biła niewymuszona elegancja. Nawet teraz w luźnej granatowej bluzie z olbrzymim dekoltem odkrywającym również ramiona i w białych spodniach prezentowała się nienagannie. Kiedyś relacji obu kobiet Kalina nie nazwałaby szczególnie zażyłą znajomością, owszem, lubiły się, a z racji tego, że ich domy ze sobą sąsiadowały, panie spotykały się niemal codziennie i ani się spostrzegły, jak ich luźna sąsiedzka znajomość przerodziła się w przyjaźń. Raz jedna, a raz druga wpadały na popołudniową kawę czy wieczorną pogawędkę, powierzając sobie domowe problemy i radości.
Gospodyni zaabsorbowana telefonem i osobliwym zachowaniem małżonka z roztargnieniem wykonała zapraszający gest i natychmiast ruszyła z powrotem na taras. Bez słowa wskazała sąsiadce rattanowy fotel, sama zaś, stojąc przy drzwiach tarasu, wyławiała pojedyncze słowa z rozmowy toczonej przez wciąż miotającego się po salonie Wojtka.
– A niech to jasny szlag trafi! – Alicja nie wyczuła napięcia, klapnęła na fotel, chwyciła kieliszek i opróżniła go jednym haustem. – Sorki, że ci wypiłam, ale bądź tak dobra i nalej też dla mnie, jak będziesz sobie uzupełniać. Wyobraź sobie, że ten mój gagatek znowu wyjechał – oznajmiła na poły pieszczotliwie, na poły z ledwo zauważalnym dąsem, jednocześnie głośno przy tym wzdychając.
Kalina puściła mimo uszu paplaninę sąsiadki i ani słowem nie skomentowała newsa. Nie miało to najmniejszego sensu. Alicja nie dawała na Filipa, swoją aktualną miłosną zdobycz, powiedzieć złego słowa. Jej nowy kochanek, gitarzysta amator z aspiracjami do bycia gwiazdą rocka, miał zaledwie dwadzieścia sześć lat, ona zbliżała się do czterdziestki. Ich związek opierał się na relacji erotyczno-materialnej. Oczywiście w oczach znajomych, bo Alicję oburzały takie twierdzenia. Przecząc faktom i idąc w zaparte, przekonywała z zapałem wartym lepszej sprawy, że ona i Filip są parą idealną, gdy tymczasem chłopak najzwyczajniej w świecie znalazł przytulne luksusowe lokum, wikt i opierunek.
Kobieta porzuciła rozmyślania o meandrach romansowych sąsiadki, bo doleciał do niej baryton małżonka. Wyraźnie usłyszała wahanie w jego głosie. W ostatnich słowach informował kogoś, że nad wszystkim się zastanowi. Nad czym się zastanowi? Co takiego się wydarzyło? – rozmyślała, obserwując, jak mąż odkłada telefon na komodę, podchodzi do krzesła, podnosi je i bezgłośnie dosuwa do stołu. Nie wrócił jednak do rozpoczętej gry ani nie odpowiedział na wbity w niego pytający wzrok Kamila. Podszedł do kredensu, wyjął butelkę whisky i nalał sporą ilość do szerokiej szklanki z grubym dnem.
– Ty mnie w ogóle słuchasz? – Alicja ofuknęła koleżankę. – Ja ci się zwierzam z wewnętrznych rozterek, a ty chowasz się gdzieś za firanką. Kaśka, na co się tak zaczaiłaś? Własnego starego podglądasz? – Stuknęła delikatnie, acz zdecydowanie pustym kieliszkiem o rattanowy blat, dając tym samym do zrozumienia, że ma ochotę się napić. I to niezwłocznie. – Halo, mówi się, halo, Kalina. – Pomachała ręką. – Kalina! Obudź się!
– Nie mów do mnie Kalina – odparła bezwiednie Kalina, próbując złowić wzrok męża. Wojtka jednak całkowicie pochłonęło dolewanie bursztynowego płynu do szklanki opróżnionej jednym łykiem. Widać poprzednia porcja okazała się zbyt mała na zasłyszane wieści.
– Wiem, że nie cierpisz swojego imienia, choć pojęcia nie mam dlaczego, ale na Kaśkę też nie reagujesz, więc jak mam się do ciebie zwracać? – Nadąsała się przyjaciółka, której nie w smak był brak zainteresowania.
Kalina rzeczywiście nie przepadała za swoim imieniem. Rodzina i znajomi od zawsze zwracali się do niej Kaśka. Tylko matka obstawała przy jej prawdziwym imieniu i w żaden sposób nie dała się przekonać, że Kalinie ono się po prostu nie podoba.
– Co się z wami dzieje? Umarł ktoś? Czego on się tak tłucze z kąta w kąt? Macie ciche dni czy co? – Irytacja Alicji przybrała na sile. Niepodobnym było, by nikt jej nie słuchał. Zazwyczaj ich popołudniowe czy wieczorne pogawędki sprowadzały się do jej, Alicji, pytlowania lub narzekania na podły świat, gdy Filip akurat wyruszył w kolejną trasę koncertową, jak szumnie nazywał kilka wystaranych z trudem koncertów. Teraz też przyszła wyrzucić z siebie nagromadzone emocje i musiała je rozładować już. Natychmiast. – Kaśka… – fuknęła.
– Ciii… – Kalina położyła palec na ustach.
– Jak to ciii? – Zbulwersowana i zdezorientowana Alicja rozłożyła ręce.
– Wojtek, kto dzwonił? – krzyknęła w głąb salonu, ignorując zaczepną nutę w głosie sąsiadki.
Wojciech odstawił szklankę na stół. Alkohol zdążył uderzyć mu do głowy, roześmiał się głupkowato i lekko zachwiał, po czym oparł ręce o poręcz krzesła. Kalina rzadko widywała męża w stanie jakichkolwiek emocji. Na co dzień raczej nieprzesadnie rwał się do zajęć domowych czy ogrodowych i stronił od wielkich imprez. Twierdził, że jako kierownik budowy dość się naużera z budowlańcami, żeby jeszcze w domu harować czy popołudniami imprezować. Uważał, że po pracy należą mu się święty spokój i odpoczynek. Tego trzymał się od lat. Nieśmiałe protesty żony na początku ich małżeństwa, by choć symbolicznie uczestniczył w pracach domowych, kwitował dobrodusznym uśmieszkiem i stwierdzeniem, że ona zrobi to lepiej, bo jest od niego o dziesięć lat młodsza i o niebo sprytniejsza. Najpierw ją to bawiło, potem denerwowało, a z czasem niechętnie, bo niechętnie, ale pogodziła się z takim stanem rzeczy.
– Wojtek, proszę, powiedz, kto dzwonił i co się stało, bo zaraz zacznę panikować – rzuciła zdenerwowana, wchodząc do salonu, ale Wojtek oderwał się od poręczy krzesła, chwycił butelkę i ruszył w stronę tarasu, zderzając się z żoną w drzwiach. Popchnął ją delikatnie, by zawróciła i poszła razem z nim, co też uczyniła.
Alicja dopiero teraz dostrzegła, że rzeczywiście coś się dzieje u Kamińskich. Nie wstając z miejsca, odpowiedziała skinieniem głowy na powitalne uniesienie dłoni mężczyzny, w której trzymał whisky.
– Czołem, Alcia, napijesz się ze mną? – zagadnął, po czym usiadł niezdarnie w fotelu naprzeciwko sąsiadki.
– Jasne. Ale nie tego. – Wskazała palcem trzymaną przez mężczyznę butelkę. – Skoro już zaczęłam z winem, to na tym poprzestanę. – Sięgnęła po pusty kieliszek i podała gospodyni.
– Kaśka, nalej Alci wina, a mnie podaj szklankę ze stołu, bo zapomniałem zabrać – zarządził, wzdychając nienaturalnie.
Kobieta bez słowa sprzeciwu ruszyła do pokoju.
– Sobie też nalej! – Usłyszała chrapliwy krzyk męża.
Skierowała się do kuchni, otworzyła lodówkę i wyjęła napoczętą butelkę wina. Mąż wielokrotnie zwracał jej uwagę, że wino powinno mieć temperaturę pokojową, ale ona lubiła mocno schłodzone.
– Powiesz wreszcie, co się stało? – spytała, stawiając przed mężem zabraną z salonu szklankę do whisky.
Alicja odebrała od gospodyni butelkę wina i przejęła inicjatywę w nalewaniu trunków, najwyraźniej nie mogąc doczekać się atencji.
Wojciech długo milczał, a gdy cierpliwość żony osiągnęła stan krytyczny, najpierw uzupełnił swoją szklankę, niespiesznie wypił spory łyk, otarł usta i dopiero wtedy oznajmił wpatrującym się w niego kobietom:
– Zebrała się rada nadzorcza.
– No i? – ponagliła go Alicja.
– Zwolnili cię? – Kalina pobladła.
– Zebrała się rada nadzorcza – powtórzył patetycznym tonem – i chcą mnie uczynić dyrektorem generalnym wszystkich budów.
– No, kochany, gratuluję. Mamy co opijać! – Alicja podniosła swój kieliszek do ust.
– Czy ja wiem… – bąknął niespecjalnie ucieszony.
– Powiadomili cię oficjalnie? O tej porze? Kto do ciebie dzwonił? – Kalina zasypała męża pytaniami.
– Sekretarz zarządu mi powiedział. Poufnie. Niby oficjalnie nic nie wiem, ale skoro on do mnie dzwonił, to na bank na polecenie całego zarządu. Pewnie mam się z tym przespać przez weekend.
– Tato, winszuję, gratki dla ciebie – zawołał Kamil z salonu. Najwyraźniej też wyczekiwał informacji. – Mam nadzieję, że znajdziesz czas na gierki.
– No właśnie obawiam się, że dowalą mi obowiązków od groma, a wcale mi się to nie uśmiecha. – Skrzywił się.
– Obowiązków jak obowiązków, ale na pewno Kaśce dojdzie niejedno zmartwienie. I na twoim miejscu już zaczęłabym się bać – oceniła Alicja ze znawstwem, robiąc dłońmi wymowny ruch wokół piersi, by koleżanka nie miała wątpliwości, jakiego typu zmartwienia ją czekają.
– To znaczy? – Kalina zmrużyła oczy, nie bardzo wiedząc, co ta ma na myśli.
– Oj, Kaśka, tobie jak zwykle trzeba wyłożyć wszystko jak krowie na rowie. Popatrz na siebie. Figura ci się rozlazła, twoje płynne, pełne gracji taneczne ruchy to już przeszłość, u fryzjera nie byłaś ze sto lat, nie malujesz się, ciuchy też z poprzedniej epoki. A sekretarki są jak piranie. Czekają tylko na co przystojniejszego dyrektorka.***
Dochodziła północ, gdy Kalina weszła na pierwsze piętro do sypialni małżeńskiej. Pokój tonął w półmroku. Jedynym źródłem światła była lampka nocna po lewej stronie wielkiego małżeńskiego łoża, czyli na terytorium męża. Zdziwiła się, że Wojtek jeszcze nie śpi. Alkohol go raczej usypiał, a tego wieczoru wypił trzy albo i nawet cztery szklanki whisky. Na co dzień raczej stronił od napojów wyskokowych. Właściwie pił wyłącznie na przyjęciach rodzinnych. Czuł się wtedy wyluzowany. Kalina nie cierpiała rodzinnych spędów, ponieważ alkohol lał się na nich strumieniami, a od nadmiaru trunków mąż stawał się zaczepny i marudny.
Mężczyzna ze wzrokiem wbitym w sufit i z rękoma splecionymi pod głową leżał bez ruchu. Na widok żony przekręcił się na bok i sięgnął ręką, by zgasić lampkę nocną.
– Nie gaś ani się nie odwracaj. Opowiedz mi wszystko po kolei, skoro i tak nie śpisz – poprosiła i zdjęła podomkę w szaro-różowe zygzaki. Odrzuciła ją na skraj łóżka i onieśmielona własną nagością natychmiast wśliznęła się pod swoją kołdrę.
Od wielu lat spali pod osobnymi przykryciami. Wojciech miał w zwyczaju, niby dla żartu, uderzać wyprostowaną ręką przez środek małżeńskiego łoża dla zaznaczenia wyraźnej granicy własnej strefy. Z początku ich to śmieszyło i nawet podniecało, zakradali się bowiem jedno do drugiego, inicjując miłosne igraszki, ale w miarę upływu lat rzadko które tę granicę przekraczało.
Wojciech cofnął rękę i powoli ponownie odwrócił się na plecy. Kalinę kusiło, by wsunąć się pod kołdrę męża, ale obawiała się odtrącenia. Boleśnie brakowało jej czułości i co tu dużo mówić – tęskniła za zbliżeniami. Zastanawiała się nieraz, jak Wojtek radzi sobie z zaspokojeniem popędu seksualnego i czy w ogóle jeszcze go odczuwa.
– Majkowski zadzwonił, że mam się szykować na dyrektorski stołek. Szkoda, że nikt nie spytał mnie o zdanie. Wiem, że Koprowski i Madejski bili się o ten gorący kartofel. Mnie raczej nie brano pod uwagę. Pojęcia nie mam, dlaczego im się odmieniło. No i dlaczego wybrali akurat mnie? – Zastanawiał się.
– Nie pałasz entuzjazmem do tego pomysłu – stwierdziła raczej, niż spytała.
– Daj spokój, zaczną mnie teraz rozliczać z każdej jednej budowy, to raz, a dwa – nie uśmiecha mi się siedzieć za biurkiem osiem, a może i więcej godzin. Co innego odpowiadać za jedną budowę, którą się zna od podszewki, a co innego za wszystkie. Zresztą nie ma możliwości, żebym na wszystkich był. Budowlańcy będą mi zdawać relację i kłamać przy tym, ile wlezie – perorował z sarkazmem.
– A może ten awans wyjdzie ci na dobre. Masz czterdzieści dziewięć lat, nie jesteś już młodzieniaszkiem, by stać w deszczu czy błocie i skakać po betonach. Może właśnie przyszedł czas, aby popracować pod dachem i posiedzieć za biurkiem. – Odwróciła się do męża.
– Nie rób ze mnie starca – fuknął nadąsany i zamilkł.
– Oj nie gniewaj się. To dla twojego dobra. Nie powiedziałam przecież, że jesteś stary. Kondycji to nawet ja ci zazdroszczę – przyznała.
– I właśnie dlatego wolałbym pracować na budowie, choćby dla samej kondycji – wszedł jej w słowo.
– I po co się droczysz, przecież i tak pewnie nie masz wyboru.
Wyciągnęła rękę spod kołdry, by dotknąć mężowskiego ramienia, ale widząc to, Wojciech energicznym gestem umościł się bardziej pod kołdrą, dając jednoznaczny sygnał, że nie życzy sobie spoufalania. Cofnęła dłoń i położyła się na wznak. Odrzucenie ją zabolało, ale zaraz pomyślała, że to przez nią. Powinna mu współczuć, zrozumieć, przecież wiedziała, że dobrze się czuje jako kierownik budowy. Był cenionym w firmie inżynierem bez aspiracji wspinania się po szczeblach kariery.
Zapadła cisza. Milczenie zazwyczaj ich nie krępowało, chyba że w chwilach, gdy tylko jedno z nich próbowało podtrzymać rozmowę. Zwykle tą osobą była Kalina. Teraz jednak i ona zaniechała konwersacji. Obydwoje patrzyli w sufit, na którym przyjemnie odbijało się ciepłe światło lampki nocnej, tworząc intymny nastrój. Pokój był dość obszerny, z piękną, białą, czterodrzwiową szafą, białą toaletką z owalnym lustrem, dwoma nocnymi szafkami i puszystym, jasnym dywanem.
– To nie przyjmuj tego stanowiska – rzuciła po dłuższej chwili milczenia, nie patrząc na męża.
– Wtedy mnie wywalą – zripostował. – Nie pracujesz, to nie wiesz, jakie teraz obowiązują zasady. Nie można powiedzieć sobie ot tak – wyciągnął rękę spod kołdry i pstryknął palcami – że jesteś ponad ustalenia zarządu. Jeśli odmówię, to znaczy, że nie jestem dyspozycyjny i w efekcie zwolnią mnie przy pierwszej sposobności. A chyba tego nie chcesz, prawda? – spytał retorycznie.
– W takim razie znajdź dobre strony tej sytuacji.
– Kasa. To jedyna dobra strona – podsumował.
– No, to już coś. W październiku Kamil pójdzie na studia. Mam nadzieję, że matura poszła mu śpiewająco, więc sam przyznaj, że przyda się więcej pieniędzy.
– Może i racja. Młody stawia na gry komputerowe. Trzeba go wysłać w wakacje na jakiś kurs językowy, najlepiej do Wielkiej Brytanii. – Kaszlnął kilka razy, nachylił się, by sprawdzić, czy ma szklankę z wodą na nocnej szafce, ale zapomniał ją przynieść.
Spojrzał na żonę wymownie, mając nadzieję, że jak zwykle odczyta niemy rozkaz i pójdzie do kuchni. Kalina jednak wpatrywała się w sufit pochłonięta myślami. Lekko poirytowany położył się w poprzedniej pozycji.
– Wojtek, litości, ty naprawdę wierzysz, że on jest mocny w te gierki? Co mu da skończenie takiego kierunku? Myśl rozsądnie, przecież na jedno miejsce pracy testera gier jest milion chętnych. Same studia tu nie pomogą. Kamil musi mieć konkretny zawód, a nie bujać w obłokach.
– No tak, tylko tobie wolno było bujać w obłokach, gdy wybierałaś zawód, prawda? Nikt nie zabraniał ci iść do liceum plastycznego, chociaż musiałaś sobie zdawać sprawę, że chleba z tego nie będzie. Ciesz się, że spotkałaś mnie, inaczej nie miałabyś z czego żyć – mruknął.
– Teraz to pojechałeś – żachnęła się, obróciła na bok i nakryła kołdrą do połowy głowy. Uznała wymianę zdań za zakończoną. Miała żal do męża o te słowa, zaraz jednak przeszło jej przez myśl, że po prostu za dużo wypił, w przeciwnym razie nie raniłby jej. Po alkoholu zdarzało mu się mówić od rzeczy i wyolbrzymiać rzeczywistość.
– I o co się dąsasz? – usłyszała nad uchem.
Nie spodziewała się kontynuacji rozmowy, a tym bardziej tego, że mąż zada sobie trud i pochyli się nad nią. Wojtek wiele stracił z niegdysiejszej empatii, nie wczuwał się jak kiedyś w położenie żony, przestał odgadywać jej myśli, potrzeby, emocje. Skupiał się raczej na sobie.
– Przestań obrażać się o prawdę. To ja zarabiam na dom i na wszystkie potrzeby. Nie wyrzucam ci, że nie pracujesz, wręcz przeciwnie, jestem dumny, że mogę utrzymać nas na odpowiednim poziomie, jak na faceta przystało. Jednak nie ma co zaprzeczać faktom, że dzięki mnie mamy na chleb.
– Wytrzeźwiejesz, to pogadamy. Teraz nie zamierzam się z tobą sprzeczać. I w ogóle chce mi się spać – skłamała. Sen całkowicie ją opuścił.
– Jestem trzeźwy – sprostował, ale ona wiedziała swoje. Znała go zbyt dobrze. Na co dzień milczący, po alkoholu włączał mu się słowotok. – A jeśli chodzi o kasę, to na razie i tak nie będzie jej za dużo, bo pojawią się spore wydatki.
– Jakie wydatki? – zainteresowała się, zsuwając nieco kołdrę z głowy.
– Jak to jakie? Przecież nie pójdę do biura jak na budowę. Mam tylko jeden garnitur, w dodatku czarny.
– Bo nigdy nie przepadałeś za garniturami.
– Prawda, nie przepadałem. Chodzę ciągle w koszuli w kratę i w dżinsach, ale teraz sama rozumiesz, że muszę kupić eleganckie koszule, garnitury, płaszcze, buty, paski skórzane i nie wiem, co tam jeszcze dyrektorzy powinni mieć. Na pewno dobrą wodę po goleniu, może zegarek albo… – Zamyślił się.
Kalina nie skomentowała. Fakt, nie pomyślała o tym, że Wojtek będzie musiał całkowicie zmienić swój wizerunek. Naraz przypomniały jej się słowa Alicji. Te o strachu i zmartwieniach. Koleżanka sugerowała, że powinna się zacząć bać. Czy rzeczywiście ich życie wywróci się o sto osiemdziesiąt stopni?
– No cóż, niech stracę, zostanę tym dyrektorem. – W głosie Wojtka zabrzmiała ni to ironia, ni to przechwałka.
Nasłuchiwała, czy małżonek jeszcze coś powie, ale milczał. Po chwili usłyszała głośne chrapanie. Alkohol łączył się jeszcze z tym, że Wojtek chrapał niemiłosiernie. Westchnęła. Czekała ją nieprzespana noc. Wprawdzie mogła przenieść się do sąsiedniego pokoju, ale nie chciało jej się rozkładać sofy ani wychodzić spod ciepłej kołdry.
Wojtek będzie dyrektorem – w uszach pobrzmiewały ostatnie słowa męża. Wyobraziła go sobie w eleganckich marynarkach, pachnącego, uśmiechniętego, otoczonego wianuszkiem młodych sekretarek w lot odczytujących jego myśli. Będzie kimś. A ja kim będę? – zadała sobie pytanie. Nagle dotarło do niej, że jej życie płynie jakby poza nią. Dawno przestała o siebie dbać. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz była u fryzjera, by zafarbować włosy lub nadać fryzurze modny kształt. Przytyła, nie miała żadnych ładnych ubrań, tylko same praktyczne. Bo i po co? Poza przyziemnymi, codziennymi sprawami, które kręciły się wokół męża i syna, nie miała żadnych innych zajęć. Dawniej mówiła o sobie, że jest artystyczną duszą. Potrafiła wyczarować z niczego przepiękne ozdoby, malowała obrazy. Lubiła też tańczyć. Jeszcze w liceum chodziła z kolegą na lekcje tańca. Prawie wygrali amatorski turniej międzyszkolny. Zajęli drugie miejsce, choć jej wydawało się, że powinni wygrać. Brawurowo zatańczyli walca Waldemara Kazaneckiego z Nocy i dni. Eh… dawno zapomniany walc, stare czasy – próbowała odrzucić wspomnienia, ale te nie chciały odejść. Nie mam marzeń ani pasji – wyrzuciła sobie, jednak zaraz dodała w myślach: Ale czy tak nie powinno być? Czy my, kobiety, nie powinnyśmy poświęcać się dla dobra rodziny?
Naraz, nie wiedzieć czemu, przed oczami stanął jej Filip, młody kochanek Alicji. Dwa tygodnie temu, pijąc poranne latte na tarasie, obserwowała go, jak się przeciąga. Miał na sobie tylko obcisłe skórzane spodnie. Na nagim torsie wyraźnie odznaczały się mięśnie. Patrzył w jej stronę, ale jej nie widział. Była dla niego przeźroczysta. Uśmiechnęła się zażenowana własną głupotą. Rozmyślam o jakimś durnym młokosie. Toż to jeszcze dziecko, a ja jestem stateczną panią koło czterdziestki. Nagle ją olśniło, że Alicja również jest koło czterdziestki. Przecież jesteśmy dokładnie w tym samym wieku, a jednak ją zauważa. I to jak! Często podpatrywała skryta za tujami, jak Filip czule obejmuje przyjaciółkę w pasie i topi usta w namiętnym pocałunku.
E tam, same głupoty – odepchnęła irytujące myśli. I choć odsuwała od siebie dotkliwe uczucie pustki, nijak nie dało się odpędzić. Objęła się ramionami, przyciągnęła kolana do brzucha i zasnęła w pozycji embrionalnej, nie śmiąc nawet marzyć o mężowskiej czułości.