- W empik go
Nieznajomi - ebook
Nieznajomi - ebook
Dla Tomka, chłopaka pochodzącego z patologicznej rodziny, każdy dzień jest walką. Walczy o siebie, swoje zdrowie i przyszłość, której nie będą zatruwać traumy z dzieciństwa. Przyzwyczajony do tego, że może liczyć jedynie na siebie, dorabia wieczorami jako barman w jednym z warszawskich klubów. Właśnie tam poznaje Julię, która wydaje mu się tak piękna i niedostępna jak jego marzenia o szczęśliwym życiu. Gdy pewnej nocy dziewczyna wypija za dużo, Tomek postanawia odwieźć ją do domu, zakładając, że nie spotkają się nigdy więcej. Nie spodziewa się jednak, że wkrótce ich drogi znów się przetną – tym razem nad polskim morzem – a zaskakująca nić porozumienia między nimi przerodzi się w znacznie silniejsze uczucie… Jak bardzo destrukcyjne mogą się okazać demony przeszłości, zraniona duma i pozornie niewinne kłamstwa? Jedno jest pewne: aby pójść do przodu, najpierw trzeba wygrać walkę o siebie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-529-3 |
Rozmiar pliku: | 832 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Znowu ten smród alkoholu, papierosów i zaschniętego brudu. Wszedłem do mieszkania, potykając się o puste butelki po wódce albo innych trunkach. Nienawidziłem tego miejsca – ciemnego, brudnego, obrzydliwego. Wiecznie tutaj ciemno. Jedyne światło dawała lampka przy kanapie i telewizor włączony dwadzieścia cztery godziny na dobę. Stare żaluzje szczelnie zasłonięte. Mieszkanie nie było porządnie wietrzone chyba już z kilkanaście lat. Raz na jakiś czas otwierano tylko małe okno, by mogło wpaść odrobinę świeżego powietrza. Rzygać mi się chciało, jak tu wchodziłem, jak patrzyłem na grzyb na ścianie, cieknącą umywalkę w łazience, blaty w kuchni klejące się od porozlewanych napoi.
Nienawidziłem siebie za to, że muszę tutaj mieszkać, nienawidziłem jego – mojego ojca.
Leżał teraz na obdartej, brudnej, zasyfionej kanapie, w ręku trzymał w połowie opróżnioną butelkę wódki. Miał na sobie szare wytarte spodnie dresowe i zwykły podkoszulek. Mruczał coś zrzędliwie pod nosem, patrząc tępo w telewizor.
– O, jesteś wreszcie. – Usiadł i spojrzał na mnie z obojętnością. Całe życie tak na mnie patrzył, więc przywykłem do tego. – Gdzie byłeś?
– W pracy. – Odwróciłem się do niego plecami. Za dnia pracuję jako pomoc mechaników w autoryzowanym salonie samochodowym, a dwa, trzy razy w tygodniu plus w weekendy wieczorami w pubie, który również zamienia się wtedy w klub. Jest to całkiem dobrze płatna praca. Przynajmniej nie muszę siedzieć w domu i patrzeć, jak ojciec od rana do wieczora pije. Wódą śmierdzi od niego na kilometr. Tak wiele bym dał za to, by uciec od niego, zacząć żyć na własną rękę i uwolnić się od tego syfu, od tego losu, który mi zgotował. Jestem tylko zwykłym chłopakiem w wytartych spodniach i znoszonych butach. Gdy zdałem maturę, zapisałem się na studia zaoczne. Studiuję na Politechnice Warszawskiej na kierunku mechanika. Nie mogłem pozwolić sobie na studia stacjonarne, ponieważ jak najszybciej chcę uwolnić się od ojca. Dlatego znalazłem sobie dwie prace i powoli mogę na siebie zarobić i wynieść się z tego bagna raz na zawsze. Z pracą było ciężko, a ojciec za każdym razem zabierał mi pieniądze. Teraz trzymam je z dala od niego, ale i tak niewiele zostaje po opłaceniu czynszu i tych innych bzdur. Nie daję mu na alkohol, co miesiąc otrzymuje rentę. Nie pracuje już od dziesięciu lat. Dawniej był robotnikiem na budowie, wiele pił ze swoimi kolegami, w końcu przy kolejnym zleceniu doznał poważnego urazu kręgosłupa i niestety przestał pracować. Od tego momentu siedzi w domu, nigdzie nie wychodzi, tylko pije i sprasza tych wszystkich swoich śmierdzących kolegów.
Nie mam wielu przyjaciół. O dziewczynie też mogę pomarzyć. Nie mówię, że się mną nie interesują, wręcz przeciwnie, ale nie jestem najlepszym wyborem na chłopaka. Nie z moją przeszłością, która się za mną wlecze. Nieraz w klubie znajdą się dziewczyny, które chętnie poflirtują. Wielokrotnie zostawiają potem na kartce swój numer telefonu oraz duży napiwek. Zazwyczaj to takie, które mają kasy jak lodu, przepraszam, ich rodzice mają kasy jak lodu. Piękne, zadbane, modnie ubrane. Przychodzą co weekend, by kogoś poznać albo czekają, gdy ktoś postawi im drinka.
Wszedłem do mojego pokoju – zmęczony, przybity, brudny. Potrzebowałem prysznica i snu. Jutro piątek, najcięższy dzień w tygodniu. Do tego zaczynają się wakacje, także studenci zaczną świętować zakończenie sesji. Będzie codzienne picie, balowanie do rana. Lubiłem ten okres z powodu ciepła oraz słońca, które dawało mi chęć do życia. W tym roku odłożyłem pieniądze i jadę z dwójką moich przyjaciół nad morze.
Umyłem się pod zimną wodą. To normalne, bo mieszkamy w starej kamienicy na Pradze. Często nie ma tu ciepłej wody, a gdy już jest, to korzystam przez trzy minuty, bo zaraz robi się chłodniejsza. Potem położyłem się do łóżka i patrzyłem w sufit, zastanawiając się nad tym wszystkim, szukając odpowiedzi na myśli kłębiące się w mojej głowie. Byłem już tym strasznie zmęczony, sfrustrowany. Potrzebowałem porządnego kopa, by poczuć się w końcu sobą, a nie wiecznie okłamywać ludzi wokół. Tylko oni dwaj – moi przyjaciele – znali całą prawdę o mnie. To oni pomogli mi wydostać się z tego całego gówna, które mnie otacza. Wciąż chcą podać mi rękę, bym dalej mógł normalnie żyć.
Przykryłem się kocem. Słyszałem, jak ojciec wstał po kolejną flaszkę. Szurał nogami, potem zrzucił wszystkie butelki stojące na stole. Rozległ się dźwięk potłuczonego szkła.
– Kurwa! – krzyknął, a ja przymknąłem oczy, by nie wsłuchiwać się dalej w jego gadanie, przeklinanie. Sąsiadka z dołu waliła szczotką w sufit, by w końcu się uciszył. Nie miał najlepszej opinii na tym osiedlu. W sumie nikt nie miał. Byłem chyba jedynym chłopakiem w okolicy, który był normalny, o ile można nazwać mnie normalnym. Wokół z dnia na dzień rozwijała się patologia, każdy tutaj miał za sobą jakąś przeszłość. Jedni siedzieli już po kilka razy, drudzy chlali na umór tak jak mój ojciec. Kobiety bite, dzieci bite. Na ich miejscu, gdybym mógł, uciekałbym, gdzie pieprz rośnie.
Rano obudziło mnie walenie do drzwi, potem usłyszałem głośne śmiechy kolegów ojca. Skrzywiłem się na samą myśl, że będę musiał ich zobaczyć. Włożyłem czystą koszulkę, wsunąłem jeansy, bluzę złapałem w rękę i wyszedłem z pokoju, zaciskając mocno zęby i starając się nie zwrócić uwagi na trwającą w najlepsze poranną libację.
– Może twój synalek napije się z nami kolejną kolejkę – zaśmiał się jeden z nich głośno, pokazując swoją szczerbatą szczękę.
– Nie wiem, czy kiedykolwiek poczuł jej smak. – Nabijali się ze mnie. Popatrzyłem na nich ze złością, po czym założyłem trampki i wyszedłem. Jeszcze przez dziesięć minut czułem zapach wódki w nozdrzach. Dym tytoniowy nie przeszkadzał mi tak bardzo, ponieważ sam byłem uzależniony od papierosów. Wiedziałem, że to wiele mi nie pomoże, nie uwolnię przez to swoich myśli, ale była to jedyna rzecz, która potrafiła mnie szybko zrelaksować. W drodze na przystanek zjadłem bułkę i wypiłem kefir. Kupiłem je wcześniej w osiedlowym sklepie. Moja podróż do pracy trwała niecałą godzinę. Rozmyślałem o tym, ile jeszcze brakuje mi pieniędzy do wynajęcia mieszkania albo wzięcia kredytu. Naprawdę coraz bardziej potrzebowałem się stamtąd wynieść. Musiałem zacząć żyć dla siebie samego, powoli układać swoje życie.
– Cześć, stary – przywitałem się z moim przyjacielem Piotrkiem, wysokim, dobrze zbudowanym, krótko obciętym brunetem. Znaliśmy się z liceum i z jeszcze jednym kumplem tworzyliśmy zgraną paczkę. Piotrek i ja zawsze interesowaliśmy się fizyką, mechaniką, samochodami, za to Bartek, nasz drugi przyjaciel, poszedł na zarządzanie. To z nim pracuję w barze, załatwił mi tę robotę od razu po maturze.
Stanęliśmy przed warsztatem i zapaliliśmy papierosa. Nie odzywałem się, nie miałem takiej potrzeby.
– Co się dzieje? Znowu urządził libację? – spytał Piotrek.
– Taaa, z samego rana. – Westchnąłem, opuszczając głowę i kopiąc jakiś kamyk.
– Tyle razy mówiłem ci, byśmy coś wynajęli, przemyśl to w końcu. Sam siebie wykończysz. – Pokręcił głową. – Ja też już nie chcę siedzieć rodzicom na głowie. Czasami chciałbym kogoś do siebie zaprosić, a wiesz, jak to z moją mamą bywa. Już by pytała, czy to moja dziewczyna i tak dalej. – Westchnął. Tak, Piotrek nie należał do mężczyzn typu „spotykam się tylko z jedną dziewczyną”. Był raczej wolnym strzelcem, że tak powiem. Kochał podrywać, zabawiać się, zawsze się śmialiśmy że imprezowanie to jego drugie imię.
– Tak na marginesie, moja mama zaprasza w niedzielę na obiad. – Uśmiechnął się. Piotrek, w odróżnieniu ode mnie, pochodził z normalnej, szczęśliwej rodziny. Miał mamę, tatę i siostrę. Jego matka, odkąd pamiętam, zapraszała mnie co tydzień na niedzielny obiad. Za każdym razem, gdy się u nich pojawiałem, nigdy nie myślałem, co mnie czeka we własnym domu. Tam nikt nie poruszał tematu mojego taty czy mamy. A skoro o mamie mowa, nie wiem, jak wygląda, bo porzuciła mnie, jak byłem bardzo mały. Opiekę nade mną przejął tata, o ile można nazwać to jakąkolwiek opieką. Właściwie wychowałem się sam.
– Jak zawsze przekaż mamie, że będę. – Uśmiechnąłem się smutno i zaciągnąłem papierosem. – Wbijasz dzisiaj wieczorem do baru? – spytałem po chwili.
– Tak, umówiłem się z chłopakami. Wpadniemy do was na kilka drinków, może coś wyrwiemy. – Piotrek zaśmiał się, ruszając charakterystycznie brwiami.
– A co z tą z zeszłego tygodnia? – Spojrzałem na niego uważnie. Nawet nie mieliśmy ostatnio czasu pogadać o jego podbojach.
– Daj spokój, szuka Romea. – Zaśmiał się. – A ja wcale nie potrzebuję żadnej Julii.
– Do czasu – mruknąłem, śmiejąc się pod nosem. – Chodźmy do pracy, bo zaraz szef nas pogoni.
Weszliśmy do warsztatu. Kochałem samochody i wszystko, co się z nimi wiąże. Moim marzeniem było w końcu móc kupić sobie własny. Jednak to wciąż tylko marzenia. Moja praca wiązała się z pomaganiem mechanikom, przyjmowaniem aut od klientów, zapisywaniem usterek, na które mamy zwrócić uwagę, gdy będziemy robić przegląd. Miałem porządnego szefa, który co jakiś czas powtarzał, iż mam dryg do mechaniki. Wiedział o tym, że mam problemy w rodzinie, ale nie jestem osobą, która wiele opowiada ludziom o tym, jakie to fantastyczne wiedzie życie. O tym, co się ze mną działo, wiedzieli tylko Piotrek i Bartek oraz trochę rodzice Piotrka. Byłem w stanie zaufać tylko im dwóm i niech tak pozostanie. Ano i była jeszcze sąsiadka, która mieszka vis-à-vis moich drzwi. To do niej najczęściej uciekałem, gdy byłem mały. Nigdy jej tego nie mówiłem, ale zawsze uważałem ją za mojego anioła. Wiem, że gdybym miał problem, ona zawsze przyszłaby mi z pomocą.
Ten dzień był strasznie męczący. Działo się niezwykle dużo, do tego panował upał i chyba zapowiadało się na burzę, ponieważ powietrze było parne. Gdy usiedliśmy, by zjeść obiad, myślałem tylko o tym, by się położyć i usnąć. A przede mną była jeszcze długa noc.
– To o której wpadniecie? – spytałem mojego przyjaciela, gdy zdejmowaliśmy firmowe kombinezony.
– No wrócę do domu, ogarnę się, chwilę odpocznę, zrobimy jakiś beforek i przybędziemy na podbój. Szykuj kielony. – Zaśmiał się. Pokręciłem z rozbawieniem głową i wszedłem pod prysznic.
– Dobra, stary, to ja lecę. Widzimy się wieczoreeeeem! – zawył, wychodząc z szatni.
Wytarłem się i ubrałem. Została mi godzina do następnej pracy. Ruszyłem na przystanek, w drodze zapaliłem szluga. Cieszyłem się, że zostało mi już tylko kilka dni do urlopu. W końcu odpocznę, nie będę musiał myśleć o starym, o tym, czy już zachlał się na śmierć czy zrobi to zaraz. Byłem święcie przekonany, że gdy wyjadę, w domu rozegra się armagedon. Wsiadłem do autobusu, oparłem głowę o szybę i przymknąłem na chwilę oczy. Potrzebowałem oczyścić umysł, przygotować się na dzisiejszy wieczór – na zalotne spojrzenia, kolejne numery telefonów do kolekcji. Na początku mnie to nawet bawiło, ale z czasem to już była przesada. Podobały mi się te dziewczyny, nie byłbym facetem, gdyby ich wdzięki mnie nie ruszały, czasami miałem nawet ochotę zachować te numery, ale nie byłem taki jak Piotrek, już nie.
– Siema! – krzyknąłem, wchodząc do klubu.
– Cześć! – Mój drugi przyjaciel Bartek przybił mi żółwika. – Co słychać?
– Masakra, jestem taki zmęczony. – Skrzywiłem się, wychodząc zaraz na zaplecze.
– To słabo, stary, dzisiaj będzie gorzej, koniec czerwca, wakacje się zaczynają. – Śmiał się, wchodząc za mną.
– Wieeem… – Westchnąłem, zdejmując podkoszulek i wkładając białą koszulę. Był to nasz firmowy _outfit_. Codziennie musieliśmy mieć czystą białą koszulę i czarną muchę. Pub był eleganckim miejscem. Co weekend przychodziła tutaj młodzież, która lubiła dobrze się bawić. Taka, która ma pieniądze i wydaje je bez liczenia.
– Piotrek będzie? – zapytał Bartek, gdy dotarłem przed bar i razem z nim zacząłem czyścić szklanki.
– Tak, mówił, że wbijają dzisiaj na drineczki i koleżanki. – Zaśmiałem się, kręcąc głową.
– Szalony Piotr. Boję się tego, co będzie działo się nad morzem. Mogliśmy gdzieś lecieć.
– Ale on wolał jechać nad morze, tam więcej się dzieje – stwierdziłem, ustawiając szklanki na blacie. Posprawdzałem alkohol stojący na wielkiej czarnej szklanej ścianie tuż za mną. Do baru powoli zaczęli schodzić się ludzie. Był on podzielony na wiele części. Taką, gdzie można było sobie usiąść i spokojnie porozmawiać, napić się, a muzyka grała cicho, a także na strefę z parkietem i boksami, gdzie klubowicze mogli tańczyć, pić i dobrze się bawić. Nad naszym barem znajdowała się także antresola, na której był vip room. Imprezowicze stamtąd mogli obserwować to, co się dzieje na dole.
– Przygotuj się na gorące napiwki. – Bartek uśmiechnął się szeroko, zacierając ręce. – To będzie szalona noc!
Miał rację, ta noc była szalona. Od czterech godzin latałem i spełniałem zachcianki imprezowiczów. Już dawno nie widziałem tak dużej liczby ludzi. Ale dawaliśmy radę z pięcioma innymi baristami. Każdy z nas chodził i roznosił drinki albo zbierał szklanki, by je szybko wstawić do zmywarki. Wymieniłem się właśnie z jednym z nas na przerwę. Ja wróciłem, a on poszedł. Kątem oka widziałem, jak Bartek flirtował zawzięcie z jakąś dziewczyną. Robił jej swojego specjalnego drinka. Uśmiechnąłem się pod nosem, po czym sam zacząłem zbierać zamówienia.
– Pięć szotów tequili poprosimy. – Spojrzałem na osobę stojącą przy barze. Była to dziewczyna, którą od kilku imprez obserwowałem. Była piękna, niepodobna do tych wszystkich dziewczyn w klubie, pustych, zrobionych. Ona miała klasę. Patrzyłem na jej długie brązowe włosy, niebieskie oczy przyozdobione gęstymi rzęsami, ślicznie proste, białe zęby, a także szczupłą sylwetkę, ale zaokrągloną gdzie trzeba. Była idealna i poza moim zasięgiem. Istniało wiele argumentów przeciw temu, bym mógł do niej zagadać. Przy niej byłem nikim. Ona piękna, a ja zwykły chłopak z pijackiej rodziny. Ona w markowych, modnych ciuchach, a ja miałem problem z kupnem spodni czy czegokolwiek innego. Mogłem jedynie stać i patrzeć, jak jej doskonale wypukłe usta proszą mnie o alkohol. Podałem im to, o co poprosiły. Dziewczyna była z koleżankami. Chichotały, co jakiś czas opowiadając sobie jakąś zabawną historię. Przychodziły tutaj co tydzień, zawsze zamawiały to samo i dobrze się bawiły.
– Jeszcze raz – odpowiedziała jedna z jej koleżanek, uśmiechając się do mnie szeroko.
– Już się robi. – Odwzajemniłem uśmiech.
– Chyba że polecasz nam coś innego. – Spojrzała na mnie koleżanka Pięknej. Nie znałem imienia tajemniczej dziewczyny, więc nadałem jej przydomek „Piękna”, co wcale nie mijało się z prawdą.
– To zależyyy – przeciągnąłem sylaby, uśmiechając się prowokacyjnie.
– Nie, dziewczyny, zostańmy przy tym, nie chcę mieszać – mruknęła Piękna.
– A co proponujesz dla nas, kobiet? – Jej koleżanka nachyliła się nad barem, przygryzając wargę.
– Dla was? Szampan, prosseco, dobry drink – wymieniałem, cały czas patrząc na Piękną.
– Hania, daj spokój, nie będę piła szampana czy Bóg wie co jeszcze – prychnęła, patrząc na mnie nieufnie. – Zamówmy w końcu – jęknęła. – Bądź tak miły i przygotuj nam pięć szotów tequili – poprosiła z wymuszonym uśmiechem. Była poirytowana. Bawiło mnie jej zachowanie.
– Ja zapłacę za piękne panie. – Usłyszałem znajomy głos. Zaśmiałem się pod nosem, stawiając kieliszki na barze i spoglądając na Piotrka, który zaczął zagadywać koleżanki. – Nie jestem pewien, czy panie będą chciały, bo niektóre tutaj wyraźnie są nie w sosie. – Uśmiechnąłem się zadziornie, patrząc na Piękną. Prychnęła ponownie, a zaraz przy jej boku pojawiła się jej druga połowa. Przystojny, dobrze zbudowany brunet w białej koszuli i granatowej sportowej marynarce pocałował ją w głowę i zaczął szeptać coś na ucho. Uśmiechała się do niego, słodko trzepocząc rzęsami. Po chwili złożył na jej ustach czuły pocałunek i odwrócił się w moją stronę.
– Zapłacę za te szoty oraz poproszę jeszcze raz to samo plus whisky na trzy palce z lodem. – Spojrzał na mnie z góry. I to było właśnie to. Przychodzili, płacili i myśleli, że są najważniejsi, bo mają grube portfele. Niestety oprócz tego niewiele w zanadrzu. Przygotowałem im następne kolejki, po czym obsłużyłem innych klientów.
Piotrek po nieudanym podrywie nie zrezygnował i wraz ze swoimi kolegami udał się dalej na poszukiwanie chętnych dziewczyn. My z Bartkiem obserwowaliśmy go, co jakiś czas śmialiśmy się i rzucaliśmy kąśliwe żarty w jego stronę.
Godziny mijały, klub zamknęliśmy chwilę po piątej rano. Gdy wracałem autobusem, marzyłem tylko o tym, by pójść spać. Wszedłem do mieszkania i od razu dopadł mnie okropny zapach alkoholu. W pokoju było siwo od dymu tytoniowego. Westchnąłem ciężko, uchylając małe okienko, i przykryłem ojca kocem. Spał na kanapie, z buzi kapała mu ślina. Był brudny, zaniedbany. Tak okropnego widoku nie życzę nikomu. Zgasiłem lampkę nad kanapą oraz wyłączyłem telewizor, a potem wymknąłem się po cichu do swojego pokoju. Opadłem na łóżko i nawet nie wiem, kiedy zasnąłem.
***
Sobota nie różniła się od piątku prawie niczym, jedynie tym, iż nie musiałem iść do warsztatu. Wstałem około czternastej, ojciec już nie spał. Siedział na kanapie, oglądając coś w telewizji. Założyłem szybko trampki.
– Gdzie idziesz? – spytał chrapliwym głosem, podchodząc do mnie.
– Do sklepu – odparłem obojętnie.
– Kup mi browara – powiedział, a ja westchnąłem, kręcąc głową. – Poprosiłem cię o coś – dodał.
– Ja też cię wiele razy prosiłem, byś przestał pić i wziął się za siebie, ale nie. Wybacz, ale nie zrobię tego, już dość długo patrzę, jak się staczasz. – Złapałem za klamkę i chciałem wyjść.
– Słuchaj, gówniarzu, nie będę słuchać twojego wymądrzania się. Doskonale wiem, jaki jestem, i to mi odpowiada, więc weź swój kościsty tyłek i idź kup mi piwo – odparł i szarpnął mnie za ramię.
– I co? Uderzysz mnie? – Spojrzałem na niego ze złością. – Nie mam już pięciu lat ani nawet piętnastu. Już się ciebie nie boję. Jeżeli chcesz mnie uderzyć, zrób to, przeżyję.
Zacisnął mocniej rękę na moim ramieniu, warknął coś pod nosem i ruszył do lodówki, z której wyjął butelkę wódki. Zbiegając po schodach, rozmasowywałem bolącą rękę. Szybko zrobiłem jakieś zakupy i wróciłem do domu. Włożyłem produkty do lodówki i ogarnąłem kuchnię, ponieważ miałem zamiar zrobić obiad. Obrałem ziemniaki, przygotowałem mizerię i usmażyłem kotlety z kurczaka.
– Zjesz? – Spojrzałem na ojca. Popatrzył na mnie obojętnie, ale przyczłapał do kuchni, burcząc coś pod nosem. Nałożył sobie jedzenie i wrócił na swoje miejsce. Wzruszyłem ramionami i zjadłem na stojąco w kuchni. Potem położyłem się na chwilę, by odpocząć przed pracą.
***
Nastała niedziela. Obudziłem się znów po czternastej, bo wczorajszy wieczór był bardzo intensywny. Wróciłem około szóstej, znów padłem jak nieżywy, a do tego okazało się, że ojciec urządził sobie imprezę, więc w domu zastałem jego kolegów z głowami przy stole albo obok niego. Ogarnąłem syf, który zrobili wokół siebie, krzywiąc się za każdym razem, gdy na nich wszystkich patrzyłem. Na szesnastą miałem udać się na obiad do domu Piotrka. Po drodze kupiłem mały bukiet kwiatów. Za każdym razem, gdy szedłem na obiad do rodziców przyjaciela, kupowałem jego mamie kwiaty. Była jedyną kobietą w moim życiu, która się o mnie troszczyła i współczuła mi, mimo iż o to nie prosiłem. Niekiedy zazdrościłem Piotrkowi takiej mamy, takiego domu. Ale niestety do każdego z nas przypisana jest inna historia, inna rodzina. Ja dostałem swoją. Wiedziałem, że chcę to zmieniać i będę to zmieniać, nie zostanę taki jak ojciec, nie pozwolę sobie być takim człowiekiem. Będę walczył do samego końca, a gdy dojdę do upragnionego celu, usiądę i z dumą podziękuję sobie samemu za tę ciężką drogę, którą musiałem przejść.
– Jesteś w końcu. – Uściskała mnie na wejściu mama Piotrka. Uśmiechnąłem się nieśmiało, wręczając jej ten skromny bukiecik. – Wiesz, że nie trzeba było. – Trąciła mnie w ramię, po czym przytuliła mocno do siebie.
– Wiem, że trzeba było. Muszę się jakoś odwdzięczyć za te obiadki. – Uśmiechnąłem się, gdy wprowadziła mnie do przestronnego salonu. Stół był rozłożony, na nim poukładano już talerze, sztućce, szklanki oraz sałatki. Mama mojego przyjaciela kazała mi usiąść i poczekać na resztę domowników. Porozglądałem się wokół. Znałem to miejsce na pamięć, nie było udekorowane jakoś wspaniale, raczej minimalistycznie, co bardzo mi się podobało.
– No, jesteś, stary. – Piotrek przywitał się ze mną uściskiem dłoni i delikatnym klepnięciem w ramię.
– Wykacowałeś się już? – Zaśmiałem się. To śmieszne słówko przyjęło się w naszej paczce, kiedy siostra Piotrka zadała nam takie pytanie, gdy była jeszcze mała i nie miała styczności z kacem. – Dobrze pobalowaliście w piątek – powiedziałem, kręcąc głową.
– Daj spokój. – Skrzywił się. – Do domu wróciłem o dziewiątej rano, byłem tak zmęczony, że przespałem całą sobotę – powiedział, kręcąc ze śmiechem głową.
– Dosłownie całą. – Do salonu weszła siostra Piotrka. Była od nas o trzy lata młodsza. Dopiero co skończyła osiemnaście lat. Była ładną, wysoką brunetką o falistych długich włosach i wielkich brązowych oczach, taką dziewczęcą. Dużo się śmiała. Z Piotrkiem nie byli za bardzo do siebie podobni, on wdał się w ojca, a ona w matkę.
– A ty czemu nie przyszłaś z nimi? – zapytałem, gdy podeszła i pocałowała mnie w policzek. Czasami zastanawiałem się, czy się we mnie nie podkochuje. Piotrek śmiał się, że powinienem się z nią umówić. Ja sam nie byłem tego taki pewien.
– Bo mnie nie zabrał! – Podniosła głos. – Wyobrażasz sobie mnie z nimi? Jego koledzy mnie przerażają.
Zacząłem się śmiać.
– Daj spokój, wciąż przeżywa zaloty mojego kolegi. Nie moja wina, że mu się spodobałaś. – Piotrek pokręcił głową.
– I widzisz? – Zaśmiała się znowu.
– Oj, Kasia, jeszcze wiele takich sytuacji przed tobą. – Uśmiechnąłem się do niej.
– No cóż, może i masz rację, ale co ja poradzę, że mi się podobają akurat tacy, którym ja się nie podobam – powiedziała, patrząc wprost na mnie. Potem usiadła przy stole i nalała sobie wody.
Piotrek poklepał mnie po ramieniu i również usiedliśmy. Jego mama wraz z tatą dołączyli do nas po chwili, wcześniej przynieśli zupę ogórkową oraz schabowe z ziemniakami.
Jedliśmy, wesoło rozmawiając o naszym wyjeździe nad morze, o powrocie, zaliczeniu sesji oraz pracy w warsztacie. Śmialiśmy się, kiedy Piotrek opowiadał jakieś zabawne historie albo gdy jego tatę wzięło na opowiadanie kawałów. Czas płynął szybko. Uwielbiałem niedzielne obiady u rodziców mojego przyjaciela, czułem się wtedy szczęśliwy. Umieli doskonale poprawić mi humor, nigdy na mnie nie naciskali w kwestii mojej rodziny. Niestety dzisiaj także pracowałem, ale cieszyła mnie myśl, że w środę wyjeżdżamy i będziemy odpoczywać przez dziesięć dni. Po obiedzie pożegnałem się z rodzicami oraz siostrą Piotrka i udałem w kierunku centrum.
– Siema – krzyknąłem, gdy wszedłem do baru. W tle leciała muzyka, a po kątach szwendali się barmani, sprzątając po wczorajszej imprezie.
– O Boże, już chyba dawno nie było tutaj takiego syfu. – Zaśmiałem się, witając się z kolegami z pracy.
– Nie, najgorzej jak zwykle w łazienkach, ale za to wzięła się już pani Basia… – westchnęła Gosia, jedna z barmanek. – Na szczęście dzisiaj będzie spokojnie.
– Oj tak! – Posłałem w jej stronę ciepły uśmiech i poszedłem na zaplecze, by się przebrać. Gdy wychodziłem z szatni, w drzwiach minąłem się z Bartkiem.
– Cześć – przywitaliśmy się. – Idę pomóc na sali, zaraz się widzimy, to pogadamy.
– Jasne – odpowiedział.
Do baru weszło już kilku klientów, więc niektórzy kelnerzy musieli przestać czyścić salę, tylko wziąć się za zbieranie zamówień. Stałem za barem, wycierałem szklanki i rozmawiałem trochę z Bartkiem, który akurat uzupełniał alkohol oraz napoje.
– Dwa szoty wódki poproszę – złożyła zamówienie Gośka.
– Już się robi – powiedziałem i zacząłem je przygotowywać. Zaraz podałem je na tacy i znów wziąłem się za porządkowanie rzeczy za barem.
– Daj znowu to samo, dziewczyna chyba ma dzisiaj zły dzień. – Gosia zachichotała pod nosem, kręcąc głową.
– Która to? – spytałem. Kiwnęła głową, a ja zobaczyłem Piękną. Siedziała przy stole, bawiąc się zapalniczką. Pod oczami miała rozmazany tusz do rzęs, a po policzkach płynęły jej łzy. Zrobiło mi się jej szkoda, ale nie mogłem nic poradzić. Ponownie podałem kieliszki na tacy. Przez trzy godziny sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy. Do godziny dwudziestej czwartej w pubie znajdowaliśmy się tylko my, barmani, i ona – Piękna. Nie było dziś ruchu, dlatego mogliśmy zamknąć o tej porze.
– Kto dzisiaj zamawia taksówkę? – spytała Gosia, kładąc z rezygnacją tacę na ladzie.
– Może po prostu wyprowadźmy ją z pubu, a sama gdzieś pójdzie – stwierdził jeden z kelnerów, wkładając kurtkę.
– Stary, przecież to jest dziewczyna, na dodatek pijana, chcesz ją tak po prostu wystawić za drzwi? – oburzyłem się. Skąd w ludziach taki brak empatii? To tak jakby zostawić ją lwom na pożarcie.
– Jezu, jak chcesz się nią zająć, to droga wolna, ja rzuciłem tylko propozycję. Idziemy? – zapytał Gosię, a ona pokiwała głową. Pożegnała się ze mną i Bartkiem buziakiem w policzek, po czym opuścili pub.
– No dobra, stary, zróbmy z nią coś, bo też mam ochotę wrócić na chatę – westchnął Bartek, wyłączając muzykę. Pokręciłem głową z irytacją i skierowałem się w stronę dziewczyny.
– Mam ci zamówić taksówkę? – rzuciłem do niej. Podniosła głowę. Jej oczy były zamglone, próbowała też sklecić jakieś zdanie. Patrzyłem na nią, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Nie pojadę taksówką – wybełkotała. – Mam swoje auto.
– Chyba nie masz zamiaru nim wracać? – Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej i podniosłem jedną brew.
– Mam. – Oparła się ciężko na krześle, które delikatnie się odchyliło.
– Zamówię ci taksówkę – stwierdziłem, chwytając je.
– Nie! – oburzyła się. – Chcę wrócić swoim samochodem – mruknęła.
– To może po kogoś zadzwoń. – Spojrzałem na nią. Pijana również była piękna, ale mimo to i tak nie lubiłem nietrzeźwych dziewczyn.
– Ty mnie zawieź – powiedziała i nagle poderwała się na nogi. Krzesło z hukiem uderzyło o podłogę. Dziewczyna zatoczyła się i wpadła w moje ramiona. Westchnąłem poirytowany całą sytuacją.
Po chwili Bartek pomógł mi poukładać ostatnie rzeczy. Zamknęliśmy pub, wziąłem od Pięknej torebkę. Wcześniej posadziłem dziewczynę na małym murku. Z Bartkiem zapaliliśmy szluga.
– Masz zamiar ją odwieźć? – chciał wiedzieć.
– A mam inne wyjście? – Spojrzałem na niego, a potem na nią.
– Daj znać jutro, jak potoczyły się sprawy. – Zaśmiał się i wsiadł do swojego auta.
– No dobrze, zobaczymy, gdzie mieszkasz, koleżanko – mruknąłem i zacząłem grzebać w torebce dziewczyny. Wyjąłem portfel. Piękna okazała się Julią Wiśniewską, była w moim wieku, mieszkała w Wilanowie. Zacząłem szukać kluczyków do jej samochodu. Jeździła mercedesem. Wziąłem ją na ręce i zacząłem iść ulicą, rozglądając się za autem.
– Jakim mercedesem jeździsz? – spytałem.
– A klasą – wymamrotała, muskając nosem moją szyję. Było to miłe, nie znałem dotyku tego rodzaju.
Znalazłem czarny samochód, należał do niej. Otworzyłem drzwi, posadziłem ją na miejscu pasażera i przypiąłem pasami.
– Nie zawoź mnie tylko do Wilanowa – powiedziała, patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczami.
– A gdzie? – Spojrzałem na nią z niesamowitą irytacją. Jak można doprowadzić się do takiego stanu?
– Mam mieszkanie na Żoliborzu, na Marii Kazimiery, nowe budownictwo – wymamrotała.
– Okej – odparłem, zamykając drzwi. Usiadłem i przygotowałem się do jazdy. Wcześniej poprawiłem lusterka i ustawienie fotela. Powoli włączyłem się do ruchu. Był to wspaniały samochód. Nieraz oglądałem go w salonie. Jakby stworzony dla młodej osoby, dla kobiety. Ten nie był najtańszą wersją. Miał całkiem pojemny silnik w wersji AMG. Ojciec Pięknej musiał kochać szybkie auta. Spoglądałem na nią co jakiś czas, zastanawiając się, co musiało się stać, że doprowadziła się do takiego stanu. Byłem pewien, że jutro będzie miała wielkiego kaca. Dziewczyna usypiała powoli, jej powieki robiły się coraz cięższe, usta były delikatnie rozchylone. Podjechałem pod jej blok. Wysiadłem z auta i otworzyłem drzwi po jej stronie.
– Ej, Julia, dawaj. Już jesteśmy blisko twojego mieszkania – powiedziałem, wypinając ją z pasów. Mruczała coś pod nosem, budząc się powoli.
– Ale masz brzydkie buty – mruknęła, wystawiając nogi za samochód, po czym zwymiotowała, ochlapując przy tym moje obuwie.
– No teraz będę musiał kupić sobie nowe. – Zaśmiałem się z ironią i znów wziąłem ją na ręce.
– Kim jesteś? – zapytała, opierając głowę na moim ramieniu.
– Twoim wybawcą – mruknąłem. – Która klatka?
– A – odpowiedziała krótko.
– Numer mieszkania, cokolwiek. Musisz ze mną współpracować.
– A ty się musisz pośpieszyć, bo znowu chce mi się rzygać – odpyskowała.
– Już – warknąłem, stawiając ją na ziemi. Zaraz zwymiotowała w jakieś krzaki.
Podeszła i oparła się o moje ramię.
– Mieszkanie numer czterdzieści osiem, ósme piętro – szepnęła. Wiedziałem, że czuje się fatalnie.
Wstukała kod, po czym ponownie wziąłem ją na ręce, bo nie była w stanie się poruszyć.
Po chwili znaleźliśmy się u niej i posadziłem ją na kanapie. Mieszkanie było urządzone nowocześnie, składało się z sypialni, łazienki, salonu oraz kuchni. Poszedłem do łazienki, by zwilżyć ręcznik i przetrzeć twarz dziewczyny. Gdy wróciłem, już spała. Nakryłem ją kocem, a potem wytarłem jej oczy i usta. Na stoliku kawowym położyłem kluczyki od domu oraz samochodu, a obok nich szklankę wody i jeden paracetamol, który znalazłem w kuchni. Napisałem kartkę, a potem wyszedłem.