Nieznajomi - ebook
Nieznajomi - ebook
Romantyczny weekend… Spadek po ciotce… Intratna posada… W domu na odludziu spotyka się kilkoro nieznajomych, ale dla wszystkich to spotkanie stanowi zaskoczenie. Nie spodziewali się innych osób.
Dlaczego właściwie tam się znaleźli? Kto ich tam zwabił?
Kiedy emocje biorą górę i dochodzi do kłótni, część osób chce opuścić dom. Okazuje się jednak, że drzwi są zamknięte, a okna zakratowane. Sytuacja staje się absurdalna.
Uwięzieni w domu i zmuszeni do spędzenia w nim nocy, przybysze rano odkrywają, że jeden z nich nie żyje. Wkrótce pojawiają się kolejne ciała…
Co kieruje mordercą? Co łączy przybyłe do domu osoby?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9944-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiktoria spojrzała na zegarek na desce rozdzielczej samochodu. Minęła już godzina, odkąd zjechali z głównej drogi. Było jej niewygodnie i strasznie się nudziła. Radio nie odbierało, w telefonie nie miała zasięgu, a rozmowa z Maksem się nie kleiła. Dziewczyna niecierpliwie bawiła się suwakiem torebki. Maksowi też coraz trudniej było udawać opanowanie. Widziała, jak wierci się w fotelu i przesuwa nerwowo dłonie po kierownicy. Coraz częściej zerkał na jej ręce, kiedy raz za razem rozsuwała i zasuwała suwak.
– Już na pewno niedaleko – powiedział, mimo że nie padło w jego stronę żadne pytanie.
Wiktoria tylko kiwnęła głową i przestała się bawić torebką. Westchnęła cicho, odwracając się w stronę okna. Nie wiedziała, dokąd jadą. Za każdym razem, kiedy pytała o to Maksa, odpowiadał bardzo podekscytowany, że zobaczy na miejscu. Tak naprawdę nie powinno jej to robić różnicy, byleby Maks odwiózł ją do domu przed końcem weekendu. Na tyle się umówili i za tyle jej płacił. Jednak liczyła na to, że spędzi te dwa dni przyjemnie w jakimś miłym hotelu z widokiem na morze, gdzie będzie popijać drinki z palemką. Tymczasem od kilku godzin siedzieli w samochodzie, bo Maks uznał, że zwykły hotel jest już zbyt banalny, więc zrobi jej niespodziankę i spędzą razem „wyjątkowy weekend w niezwykłym miejscu”. Cokolwiek wymyślił, miała wrażenie, że powinien raczej bawić się w takie rzeczy z żoną i dziećmi. Wiktoria go lubiła, nawet bardzo, ale mimo wszystko niepokoiły ją takie zachowania klientów. Uważała je za nieprofesjonalne i szkodliwe, bo mogło to zburzyć prosty, pozbawiony niepotrzebnych emocji układ pomiędzy nimi. W przypadku Maksa szczególnie mocno by tego żałowała, bo ten stan rzeczy utrzymywał się od dziesięciu lat.
Nagle samochód stanął. Wiktoria z nadzieją podniosła wzrok. Radosna myśl, że w końcu dojechali na miejsce, szybko ustąpiła poczuciu zawodu, kiedy dziewczyna rozejrzała się po okolicy. Niczym się nie różniła od tego, co widziała od godziny. Niekończące się pasmo drzew.
Maks kilka razy przycisnął pedał gazu, jednak samochód tylko zawył i nie ruszył się z miejsca. Mężczyzna zaklął pod nosem.
– Chyba się zakopaliśmy – powiedział. – W tym tygodniu sporo padało i jest głębokie błoto. Poczekaj, zaraz wrócę.
Wysiadł z samochodu. Okrążył go, po czym przeszedł kilkanaście metrów wzdłuż drogi, oceniając jej stan. Następnie podszedł do drzwi od strony pasażera i dał znak Wiktorii, żeby otworzyła okno.
– Usiądziesz za kierownicą i kiedy ci powiem, wciśniesz gaz. Ja spróbuję nas wypchnąć. Wjechaliśmy w dół, w którym zrobiło się bagno, ale dalej droga wydaje się w porządku, więc powinniśmy swobodnie pojechać.
– Jesteś pewien, że się nie zgubiliśmy? – zapytała Wiktoria. – Ta droga wygląda, jakby od lat nikt jej nie używał.
Dziewczyna spojrzała z niezadowoleniem przez przednią szybę. Leśna droga była tak gęsto porośnięta trawą i inną roślinnością, że miejscami trudno było uwierzyć, że w ogóle tam jest. Tylko pusta przestrzeń pomiędzy rosnącymi gęsto drzewami wskazywała na to, że kiedyś wytyczono tu jakąś trasę.
– Tak, jestem pewny – mruknął Maks z rozdrażnieniem. – To znaczy… – dodał po chwili, już nieco mniej stanowczo – jestem pewny, że pojechałem zgodnie ze wskazówkami… Poza tym wszystkie leśne drogi wyglądają, jakby były półdzikie, a ludzie jeżdżą nimi non stop! Przestań narzekać i mi pomóż.
Wiktorii coraz mniej się to podobało. Nawet jeśli ktoś tędy jeździł, nie znaczyło to wcale, że są na właściwej drodze. Zaczynała podejrzewać, że Maks sam nie do końca wie, dokąd mają dotrzeć. Nie skomentowała jednak tego, bo mężczyzna zdążył już zniknąć za samochodem. Bez dalszych protestów wysiadła. Zaraz potem poczuła, jak błoto przelewa się przez jej buty. Jęknęła głośno, unosząc powoli jedną nogę. Gęsta brązowa maź opadła na dół z nieprzyjemnym mlaśnięciem.
– Moje szpilki…
Maks przewrócił niecierpliwie oczami.
– Na litość boską, mogłabyś przez chwilę przestać jęczeć i zrobić coś pożytecznego?
Wiktoria z obrażoną miną obeszła samochód i bez słowa usiadła za kierownicą. Nie próbowała nawet oczyścić butów. Ze złośliwą satysfakcją spojrzała na brudne ślady, które pojawiły się pod jej stopami. Kiedy usłyszała krzyk Maksa, przycisnęła pedał gazu. Koła zabuksowały i początkowo nic się nie wydarzyło. Wiktoria zdążyła pomyśleć, że utknęli tu na zawsze i będą musieli godzinami przedzierać się przez las, aż znajdą jakąś pomoc, ale nagle samochód wystrzelił gwałtownie do przodu. W ostatniej chwili wcisnęła hamulec. Maska auta zatrzymała się kilka centymetrów przed drzewem. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, patrząc z bijącym sercem na gruby pień. W tej samej chwili usłyszała serię głośnych przekleństw. Kiedy upewniła się, że auto stoi na suchej nawierzchni, wyłączyła silnik i wysiadła.
Maks właśnie podnosił się z kałuży i próbował strzepać błoto ze swojej sportowej marynarki. W efekcie jednak tylko rozprowadził je po całym ubraniu. Z trudem wyciągał nogi z gliniastej mazi, stawiając niezgrabnie krok za krokiem. Nagle stracił równowagę i zamachał rękami, usiłując ją odzyskać. Udało mu się oprzeć jedną rękę na suchej części drogi, ale druga zanurzyła się po łokieć w błocie. W końcu z niezadowoloną miną wydostał się z kałuży. Stanął obok i z obrzydzeniem próbował strzepnąć z siebie brązową breję. Wiktoria uśmiechnęła się kpiąco, ale jednocześnie poczuła, jak cała złość z niej odpływa.
Mężczyzna obrzucił wzrokiem najpierw siebie, a następnie jasne skórzane fotele swojego mercedesa i głośno jęknął. Ten wyraz żalu z jego strony ostatecznie ukoił nerwy Wiktorii.
– Zdejmij z siebie te ciuchy – powiedziała rozbawiona i otworzyła bagażnik, żeby wyjąć z walizek ubranie na zmianę dla niego i dla siebie.
– Mam się rozbierać w środku lasu? Jak jakiś hipis? – jęknął Maks.
– Czym się przejmujesz, przecież tu nikogo nie ma – powiedziała dziewczyna. – W zasadzie… – dodała po chwili z uśmiechem – możemy wykorzystać to, że nikogo tu nie ma… A ty i tak musisz się rozebrać.DANIEL I EMILIA
Książka przefrunęła przez cały pokój. Minęła cel, uderzyła o ścianę i opadła obok rozbitego wcześniej wazonu. Pomieszczenie było w coraz żałośniejszym stanie, bo Emilia wyrażała swoją złość, ciskając w Daniela wszystkim, co wpadło jej w ręce.
– Ty draniu! – krzyknęła i rzuciła w niego figurką słonia, która stała na stoliku do kawy.
– Przecież próbuję z tobą rozmawiać! – Daniel w ostatniej chwili zrobił unik. Figurka przeleciała obok niego i trąba słonia wbiła się w ścianę tam, gdzie jeszcze przed chwilą była jego głowa. – Uspokój się na chwilę i normalnie pogadajmy!
– Nie chcę z tobą rozmawiać!
Chłopak odruchowo podniósł ręce, zasłaniając twarz, ale z ulgą stwierdził, że Emilii trochę opadły emocje i chwilowo zaprzestała ostrzału. Westchnął i ostrożnie zrobił krok w jej stronę.
– Skarbie, jak mi powiesz, o co ci chodzi, może będę mógł wyjaśnić…
– Nie chcę, żebyś cokolwiek wyjaśniał – zawołała dziewczyna z wściekłością i opadła na kanapę, chowając twarz w dłoniach. – Zresztą doskonale wiesz, o co mi chodzi.
Daniel zacisnął zęby. Naprawdę nie miał pojęcia, co tym razem mogło być przyczyną awantury. Przechodził podobne sceny przynajmniej raz w miesiącu, choć faktycznie tak źle jeszcze nie było.
– Czy chodzi o coś, co znowu naopowiadały ci twoje głupie koleżanki?
– Nie waż się tak o nich mówić – warknęła Emilia.
Daniel przestraszył się, że jego pytanie znowu wywoła napad szału, jednak ostatecznie dziewczyna zdecydowała się nie rzucać kolejnymi przedmiotami.
– To moje przyjaciółki i ufam im w stu procentach. I jeśli twierdzą, że widziały cię w sobotę w godzinach twojej rzekomej pracy śliniącego się z jakąś szmatą, to im wierzę.
– A więc o to chodzi – powiedział cicho Daniel. – Skarbie, posłuchaj. Nie twierdzę, że kłamią, żeby nas skłócić – to akurat nie była prawda, dokładnie to twierdził – ale czy bierzesz pod uwagę, że którejś z nich po prostu się przywidziało i pomyliły mnie z kimś innym?
Emilia się zawahała. Nie przyjęłaby do wiadomości, że przyjaciółki mogłyby ją okłamać, jednak bynajmniej nie uważała je za nieomylne. A Daniel wiedział, że choć łatwo ulega emocjom i potrafi robić awantury pod wpływem byle sugestii, tak naprawdę nie chce wierzyć, że ją zdradza.
– Czyli twierdzisz, że całą sobotę byłeś w pracy? – zapytała podejrzliwie.
– Tak, kochanie, byłem. Jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać chłopaków. Było nas na zmianie pięciu, każdy z nich potwierdzi.
– Tak jakby słowo twoich kumpli było coś warte – mruknęła Emilia, ale jej gniew wyraźnie osłabł.
– System na pewno zarejestrował moją kartę przy wejściu i wyjściu. Kamery też musiały mnie nagrać. Oczywiście jeśli chcesz, mogę poprosić szefa o udostępnienie tych danych, ale pewnie byłby to kłopot i musiałbym jakoś wytłumaczyć, do czego ich potrzebuję. No, ale jeśli mi nie ufasz, zrobię wszystko, żeby udowodnić, że się mylisz.
Ton Daniela wskazywał na to, że jego zdaniem dziewczyna przesadza. Był urażony, że mu nie ufa. Emilia milczała. Wyraźnie nie wiedziała, co zrobić. Daniel wykorzystał jej milczenie i ostrożnie do niej podszedł.
– Posłuchaj, wiem, że ostatnio cię zaniedbywałem – powiedział, klękając obok kanapy i obejmując dziewczynę ramieniem. Emilia zesztywniała i nie odwzajemniła uścisku, ale też się nie odsunęła. – Miałem mnóstwo roboty i koncentrowałem się na rzeczach nieistotnych zamiast na tobie. Wynagrodzę ci to. Zrobię, co zechcesz. Kupić ci nowe kolczyki?
– Nie chcę prezentów – odparła Emilia wciąż trochę obrażonym tonem.
Daniel zdawał sobie sprawę, że w tej sytuacji to raczej jemu należą się przeprosiny, ale nie śmiał nawet o tym marzyć. Nie tak działają dziewczyny. Można mieć albo rację, albo święty spokój, a on w tej chwili wyżej cenił to drugie.
– Zabrać cię na dobry obiad?
– Nie chcę.
– To może chcesz iść na jakiś koncert?
– Nie chcę.
– To co byś chciała? – zapytał, dokładając wszelkich starań, żeby w jego głosie nie zabrzmiała irytacja.
Emilia zastanawiała się przez chwilę. Chciała dobrze wykorzystać pozycję, którą osiągnęła. Musiała być ostrożna, jeśli miała dostać to, na czym jej zależało.
– Chcesz gdzieś wyjechać? – zapytał znowu Daniel. – Na idealny romantyczny weekend, tylko we dwoje?ALICJA Z KUBĄ
Alicja nerwowo próbowała przygładzić włosy w lustrze. Odkąd weszła do budynku, czuła się nie na miejscu, jakby była zbyt… brudna. Albo nieelegancka. Po prostu czuła, że odstaje. Kiedy tydzień wcześniej odebrała telefon i zgodziła się na spotkanie, nie przyszło jej do głowy sprawdzić, co znajduje się pod podanym adresem. Spodziewała się nieciekawego biura z wejściem w śmierdzącej sikami bramie. Tymczasem ze zdziwieniem stwierdziła, że umówiła się w jednym z wielkich szklanych biurowców. Nigdy w takim nie była i mówiąc szczerze, nie spodziewała się, by miało się to zmienić. Kto w takim miejscu mógłby mieć do niej interes?
Pierwszą gafę zaliczyła zaraz po wejściu do budynku, kiedy próbowała przejść przez bramki bez karty magnetycznej (skąd miała wiedzieć, że należy zgłosić się do recepcji, żeby wjechać głupią windą?). Strażnik ją zatrzymał i musiała się tłumaczyć, kim jest i dokąd idzie. Teraz, kiedy oblana szkarłatnym rumieńcem ściskała kartę w ręce, miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą i śmieją się z niej, gdy tylko odwróci wzrok. Pociągnęła Kubę za rękę i przemknęła jak najszybciej do wind. Najpierw jechała sama, jednak po drodze na jej piętro (już sama nie pamiętała które, wiedziała tylko, że to gdzieś wysoko) winda zatrzymała się kilkukrotnie, zabierając elegancko ubranych pasażerów. Alicja nerwowo obciągnęła bluzkę, upewniając się, że przykrywa górę dżinsów. Zakurzone trampki nagle zaczęły jej strasznie ciążyć na nogach i miała wrażenie, że dziury w spodniach kłują w oczy, jakby były w nich reflektory. Zauważyła, że jedna z kobiet mierzy ją wzrokiem od stóp do czubka głowy. Odwróciła się, żeby na nią nie patrzeć.
Winda się zatrzymała, jednak nikt nie wysiadał.
– To nie pani piętro? – zwrócił się do niej mężczyzna w krawacie w paski.
Alicja podniosła wzrok i za zamykającymi się drzwiami mignął jej napis „Kancelaria Arnolds i partnerzy”. Rzuciła się w stronę wyjścia, przepychając się pomiędzy ludźmi. Próbowała przytrzymać drzwi ręką, jednak dalej się zamykały. Ktoś z obecnych zdążył otworzyć je przyciskiem i Alicja wypadła z windy, ciągnąc za sobą Kubę. Zanim zdążyła podziękować, drzwi ponownie się zamknęły.
Czując się coraz bardziej niepewnie, skierowała się do kancelarii. Biurowiec składał się z części środkowej, w której znajdowały się biura, oraz z zewnętrznej szklanej zabudowy, która zakrywała wewnętrzny budynek. Windy ciągnęły się wzdłuż zewnętrznej ściany, a na każdym piętrze pomiędzy nimi a właściwymi biurami znajdowały się szklane pomosty. Alicja poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, kiedy spojrzała trzydzieści (czterdzieści?) pięter w dół. Denerwując się coraz bardziej, przeszła przez pomost i weszła do sekretariatu.
Za szklanym, krystalicznie czystym blatem siedziały dwie sekretarki. Obie w idealnie uprasowanych koszulach, nienagannych fryzurach i makijażu. Wyglądały bardziej jak modelki niż szeregowi pracownicy. Wpatrywały się w monitory komputerów, jednak kiedy tylko Alicja otworzyła drzwi, jedna z nich jak na komendę poderwała się na nogi. Alicja zdążyła zauważyć zdziwiony wzrok, którym ją obrzuciła, ale trwało to ledwie mgnienie oka, gdyż zaraz zniknął za zasłoną profesjonalizmu.
– W czym mogę pomóc? – zapytała. – Znajduje się pani w biurze kancelarii mecenasa Jacoba Arnoldsa – dodała po chwili.
Oczywiście, sekretarka myśli, że Alicja po prostu się zgubiła.
– Jestem umówiona z panem Arnoldsem na dwunastą.
Sekretarka zawahała się, jednak tym razem udało jej się powstrzymać wyraz zdziwienia. Przeniosła wzrok na ekran komputera.
– Pani nazwisko?
– Michalak. Alicja Michalak.
– Zgadza się – powiedziała sekretarka, lekko unosząc brwi, i wyszła zza biurka. – Jest pani trochę za wcześnie, pan Arnolds nie skończył jeszcze poprzedniego spotkania. Proszę tymczasem usiąść. Kiedy tylko będzie wolny, zaprowadzę panią do jego gabinetu. Czy podać coś do picia?
– Poproszę wodę – powiedziała Alicja, zapadając się w skórzanej kanapie w poczekalni.
– A dla młodego pana?
Alicja spuściła wzrok na syna. Przejęta sytuacją zapomniała, że cały czas ciągnie za sobą Kubę. Pomyślała, że przez niego wygląda jeszcze bardziej nie na miejscu, i pożałowała, że nie zostawiła go w domu. Teraz chłopiec milcząco rozglądał się po pomieszczeniu, jak gdyby nie usłyszał pytania.
– Kuba, pani zadała ci pytanie, chcesz wody?
Chłopiec, nie spoglądając nawet na matkę ani na sekretarkę, wzruszył ramionami.
– Dziękujemy, nie trzeba – powiedziała Alicja przepraszającym tonem i pociągnęła syna, żeby usiadł obok niej na kanapie.
Z obojętną miną bezwładnie klapnął na miejsce obok matki. Siedział, machając nogami, które zwisały luźno ze zbyt wysokiego dla niego mebla.
Nie licząc rytmicznego postukiwania w klawiaturę Sekretarki Numer Dwa (jak zaczęła ją w myślach nazywać Alicja) i głuchych odgłosów rozmów z innych pomieszczeń, które zdawały się dochodzić z innego wymiaru, wokół panowała absolutna cisza. Po chwili wróciła Sekretarka Numer Jeden, niosąc małą butelkę wody i szklankę. Postawiła ją na stoliku obok kanapy, po czym ponownie zajęła miejsce za biurkiem i przyłączyła się do postukiwania w klawiaturę. Alicji przeszło przez myśl, że może wcale nic nie piszą, tylko po prostu klepią w klawisze, żeby zrobić dobre wrażenie.
Kuba szybko zaczął się nudzić. Przez chwilę wiercił się na kanapie, wodząc wzrokiem po ścianach i suficie. Wreszcie znalazł sobie zabawkę w postaci firmowych długopisów wystawionych w eleganckim kubku na stoliku obok kanapy. Wyjął jeden z nich i zaczął go rozkręcać i skręcać. Rozkręcać i skręcać. Rozkręcać i skręcać. Alicja czuła, jak podnosi się jej ciśnienie, i co chwilę zerkała na Kubę, zagryzając zęby ze złości. Nagle chłopiec źle zaczepił sprężynkę i czubek długopisu wystrzelił jak z katapulty, po czym wylądował na środku pomieszczenia.
– Uspokój się wreszcie! – warknęła Alicja, wyrywając mu resztki długopisu.
Szybko rzuciła się na podłogę, żeby podnieść leżącą tam część, skręciła długopis i z wściekłością wrzuciła go do kubka. Zrobiła to jednak zbyt energicznie i kubek się przewrócił. Długopisy rozsypały się po całym stoliku, zakłócając ciszę w poczekalni. Kuba zaczął się śmiać pod nosem, irytując Alicję jeszcze bardziej. Nawet sekretarki przerwały stukanie w klawisze. Alicja posprzątała szybko, po czym wybąkała niezrozumiale przeprosiny. Obie kobiety jednocześnie spuściły wzrok i ponownie zajęły się komputerami.
Alicja opadła znowu na kanapę. Spojrzała ostro na Kubę, upewniając się, że nie narobi jej więcej wstydu. Syn miał wkrótce skończyć dziesięć lat. Dawno już nie był słodkim dzieciakiem. Powoli przeradzał się w trudnego nastolatka, którego głównym zajęciem jest uprzykrzanie życia rodzicom. A że miał tylko matkę, uprzykrzał jej życie podwójnie. Coraz częściej pojawiały się w jej głowie myśli, że przez niego zmarnowała sobie najlepsze lata, wydaje na niego większość ciężko zarobionych pieniędzy (których i tak dużo nie było), a on nie okazuje nawet za grosz wdzięczności. Alicja próbowała udawać, że wcale tak nie uważa (przecież jest jego matką, ma obowiązek go kochać, choćby był najgorszym diabłem), jednak w głębi duszy wiedziała, że oszukuje samą siebie. Była sfrustrowana i nieszczęśliwa, a przyczyny upatrywała w tym, że urodziła dziecko, zanim zdążyła skończyć liceum. Z roku na rok Kuba i Alicja stawali się wobec siebie coraz bardziej złośliwi i oziębli, a Alicji trudno było to ukrywać nawet poza domem.
Jej przemyślenia przerwała Sekretarka Numer Jeden.
– Pan Arnolds panią przyjmie.
Alicja wstała i z wahaniem popatrzyła na Kubę. Po chwili zastanowienia zdecydowała, że woli go mieć na oku, więc gestem pokazała mu, żeby wstał i poszedł za nią.
Sekretarka poprowadziła ich korytarzem. Na samym końcu znajdowały się drzwi z elegancką metalową tabliczką „Jacob Arnolds. Wspólnik”. Sekretarka otworzyła je, wpuściła Alicję i Kubę przodem, po czym zamknęła za nimi drzwi.
Alicji od razu rzuciło się w oczy, że gabinet jest niewiele mniejszy od całego jej mieszkania. Po bokach stały regały, a na nich segregatory i książki prawnicze w skórzanych oprawach, których jedyną funkcją było ładnie wyglądać – z pewnością nikt z nich nie korzystał. Na ścianach wisiało kilka obrazów ze sztuką współczesną, które dla Alicji były po prostu nic niewyrażającymi kleksami farby. Przed wielkim oknem stało ciężkie drewniane biurko, a na nim równo poukładane pióra, teczki, papiery i eleganckie, choć niepraktyczne bibeloty, takie jak przyciski do papieru i ramki na zdjęcia. Za biurkiem siedział mężczyzna w średnim wieku ubrany w czarny garnitur. Na jej widok zerwał się na nogi.
– Pani Michalak, prawda? – podał jej rękę nad biurkiem i zanim zdążyła coś odpowiedzieć, wskazał ustawione przed nim skórzane fotele. – Miło mi panią poznać, Jacob Arnolds, proszę usiąść – wyrecytował jednym tchem.
Alicja wybąkała tylko jakieś niewyraźne przywitanie i zapadła się w fotel. Było jej niewygodnie, zwłaszcza że wciąż trzymała szklankę z wodą (czemu nie zostawiła jej w recepcji?), ale nie chciała się już wiercić.
– Pani Alicjo, przyznam, że nie mam dla pani wiele czasu, więc pozwolę sobie pominąć grzecznościową pogawędkę, od razu przejdę do rzeczy. Czy pamięta może pani swoją ciotkę Annę Michalak?
– Ja… – Alicja zawahała się. Wydawało jej się, że może faktycznie był ktoś taki, ale równie dobrze mogła to sobie wmówić. Anna to takie popularne imię.
– Otóż z przykrością muszę poinformować panią, że Anna Michalak zmarła w zeszłym miesiącu – powiedział prawnik, nie czekając aż Alicja rozwinie swoją skromną wypowiedź. – Bardzo mi przykro – dodał, choć nie budziło wątpliwości to, że bardziej interesuje go, co zje na obiad niż śmierć czyjejś ciotki. – Zostałem poproszony o zajęcie się jej sprawą spadkową. Wszystko wskazuje na to, że jest pani najbliższą żyjącą krewną zmarłej.
Alicja poczuła, że krew zaczyna jej szybciej krążyć. Czyżby los w końcu się do niej uśmiechnął?
– Och nie, ciocia Anna, taka szkoda – powiedziała mało przekonująco, choć prawnika najwyraźniej nie interesowały jej relacje z ciotką, a nawet to, czy Alicja rzeczywiście ją sobie przypomina. – Czy wie pan… co po sobie zostawiła?
– Z tego, co mi wiadomo, nie miała kont w banku ani żadnych oszczędności, ostatnie lata spędziła w domu starców, z którego można odebrać jej przedmioty osobiste. Nie sądzę, żeby było ich wiele. – Alicja poczuła, jak jej entuzjazm gwałtownie opada. Najwyraźniej po kochanej ciotce odziedziczy co najwyżej sztuczną szczękę i stary różaniec. – Wygląda na to, że w skład spadku wchodzi jedynie nieruchomość oraz to, co zostanie ewentualnie znalezione na jej terenie.
Alicja ponownie ożyła. Wyprostowała się w fotelu, a jej oczy nabrały dziwnego blasku. I to się nazywa spadek! Nieruchomość to już konkret! Może ją sprzedać albo wynająć. Próbowała się uspokoić, w końcu to mogło być zapuszczone mieszkanie albo kawałek bezużytecznego pola, jednak nie potrafiła się opanować. Nawet najgorszy kawałek ziemi musiał być coś wart. Oparła ręce na brzegu biurka, żeby lepiej widzieć i słyszeć prawnika, i nachyliła się do niego.
– A czy wie pan coś więcej o tej nieruchomości? Gdzie się znajduje, jak jest duża? – Alicja starała się ukryć swoje podniecenie, ale głos jej wyraźnie zadrżał. W ostatniej chwili powstrzymała pytanie „Ile jest warta?”.
– Nie znam wielu szczegółów, ponieważ brakuje dokumentacji. Na razie mogę pani powiedzieć, że to dom.
– Dom? – zapytała Alicja, nie mogąc już ukryć podniecenia.
– Tak. Proponuję, żebyśmy spotkali się tam w najbliższą sobotę o… dwunastej? Przyniosę oryginał testamentu, zrobimy spis inwentarza, przekażę pani klucze do domu i załatwimy inne nudne formalności. Moja sekretarka da pani adres wraz z instrukcjami dojazdu.
– Dziękuję, ja… – Alicja chciała coś powiedzieć, skomentować, dopytać o szczegóły, ale Arnolds szybko jej przerwał.
– Wydaje mi się, że to wszystko, co możemy w tej chwili zrobić. Teraz, niestety, muszę wracać do innych obowiązków. Tak że dziękuję za spotkanie i do zobaczenia w weekend.
Prawnik natychmiast stracił nią zainteresowanie i zaczął przeglądać jakieś papiery leżące na biurku. Alicja zerwała się z fotela.
– Oczywiście, rozumiem, musi pan być bardzo zajętym człowiekiem. W takim razie do widzenia w sobotę – powiedziała i ruszyła w stronę drzwi.
Kuba powoli powlókł się za nią.
Kiedy Alicja trzymała już rękę na klamce, zdała sobie sprawę z jeszcze jednej rzeczy. Odwróciła się w stronę siedzącego za biurkiem mężczyzny.
– Panie Arnolds, jeśli chodzi o pańskie wynagrodzenie… Mówiąc szczerze, prawdopodobnie nie stać mnie na pańskie usługi, ale oczywiście jak tylko sprawa spadku się zamknie, dokonam wszelkich starań, żeby…
– Proszę się tym nie martwić, pani Alicjo – przerwał jej prawnik, nawet nie patrząc w jej stronę. – Moje usługi zostały już w całości opłacone.
Alicja pokiwała głową z uśmiechem pełnym niedowierzania i wyszła, ciągnąc za sobą Kubę. Spodziewała się, że jej życie w końcu zmieni się na lepsze. Przestała czuć się intruzem w tym eleganckim budynku. Jeśli dom jest duży i w dobrym stanie, jej poziom życia na pewno się poprawi. Może nie osiągnie poziomu pana Arnoldsa, ale na pewno znajdzie się wyżej w społecznej hierarchii niż jego sekretarki.
– Pan Arnolds mówił, że zostaną mi przekazane jeszcze jakieś informacje – powiedziała, zatrzymując się przy biurku sekretarek. Jej głos był znacznie pewniejszy niż wcześniej.
– Oczywiście – potwierdziła Sekretarka Numer Jeden, wręczając jej starą, żółtą kopertę. Alicja nie otworzyła jej, ale wyczuła, że w środku jest tylko kilka kartek. – Proszę uprzejmie, tu są wszystkie dokumenty, które mecenas kazał pani przekazać. Dziękujemy za wizytę i życzymy miłego dnia.
Alicja bez słowa wzięła kopertę, odstawiając jednocześnie na blat pustą szklankę. Wyszła, nie odpowiadając nawet na „do widzenia” obu kobiet. Myślami była w zupełnie innym miejscu. Ściskała kopertę z całych sił, jakby od niej zależało jej życie. Czuła, że wychodzi z kancelarii jako zupełnie inna osoba niż ta, którą była jeszcze godzinę temu. Znacznie ważniejsza osoba.Fot.: Tomasz Boniecki
Aleksandra Kalbarczyk jest adwokatem; w pracy zajmuje się między innymi prawem karnym i rodzinnym, więc tematyka morderstw i romansów nie jest jej obca. W wolnym czasie podróżuje po świecie i dąży do spełnienia niemożliwego marzenia o tym, żeby zobaczyć wszystko. Już od czasów szkolnych szczególnie fascynuje ją Daleki Wschód. Uważa, że książki powinny służyć przede wszystkim rozrywce i sprawiać przyjemność, więc głównie po taką literaturę sięga i taką chce tworzyć. _Nieznajomi_ to jej pierwsza powieść.