Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nieznana. Saga diabelska. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
Maj 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieznana. Saga diabelska. Tom 2 - ebook

Saga diabelska. Część druga – Nieznana. Cykl dark fantasty.
Bądź nieszczęśliwy i umrzyj w swej nędzy. To wszystko.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8245-654-7
Rozmiar pliku: 345 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. ZWYCIĘSTWO ZRODZONE Z BÓLU

Dwie grupy setek wojowników się starły ze sobą na bitewnym polu. Dwie ściany tarcz napierały na siebie nawzajem, jak się potykające porożem samce rogacizny. Przy czym prowadzono tu bój nie o względy samicy w rui, a o serce krainy Alba. W tym oto miejscu, czyli w pobliżu wioski Denny, sześciuset Vikingar księżnej Hardfiskur walczyło z niemal trzykrotnie liczebniejszym wrogiem. Stanowiły go połączone siły klanów; Murray, Campbell oraz Livingstone.

– Nasi się zaczęli cofać – zauważyła stojąca na zapleczu walk Kira. Na niewielkim wywyższeniu się znajdowała w obstawie świty księżnej oraz koło jej samej dosiadającej karego rumaka. – Nasi się cofają! – powtórzyła ostrzej najemniczka, szarpiąc za rąbek czarnej sukni Nevari przy jej kolanie.

– Tak ma być. Mają się… cofać. – Te słowa najstarsza córka lady Bannad wypowiedziała z nutą bólu. Jednak nie był on podyktowany niekorzystnym przebiegiem bitwy, a skurczami podbrzusza będącej w dziewiątym miesiącu ciąży kobiety. Mimo narastającego dyskomfortu wskazała rapierem swych wojów i wyjaśniła: – Nasi Vikingar dają się spychać na wzniesienie. Przeciwnicy potrzebują wielu sił, by ich pchać pod górę. Zanim wróg osiągnie wierzchołek będzie… wycieńczony. – Ostatnie słowa Nevaria wypowiedziała tak słabym głosem, jakby sama doznała właśnie drastycznego spadku witalności.

Kira spojrzała na nią obojętnie, dłużej ogniskując wzrok na jej rozdętym brzuchu. Przeniosła spojrzenie na bitewne starcie. Pogmerała językiem w pustych dziąsłach i cierpko stwierdziła:

– Nasza lewa flanka się wygina. Szyk nam się łamie.

– Słuszna… uwaga. – Księżna momentami nie patrzyła na bitwę, a w ziemię koło kopyt rumaka. Czyniła to, gdy odnosiła wrażenie, że dziecko wiercące się w łonie zaraz rozerwie jej wnętrzności. – Każ posłać rezerwy na lewą… flankę – stęknęła.

Najemniczka sugestywnie machnęła toporkiem do stojących w odwodzie wojów. Potem znów popatrzyła na Nevarię. Ta się chwiała w siodle. Jej wzrok błądził. Twarz wyrażała przeżywanie piekielnych katuszy. Na chwilę jednak znów zdołała skupić uważniejsze spojrzenie na bitwie. Zmrużyła oczy, widząc coraz bardziej się cofających wojów północy, którzy zgodnie z planem ustępowali pola.

– Już… czas – uznała. Wzniosła rapier, aby wydać rozkaz. Ale gwałtowny skurcz macicy ją rozbroił niczym najwytrawniejszy szermierz. Z bólu upuściła broń i się skręciła w siodle. Niedoszłe polecenie podchwyciła Kira, zapytując:

– Już czas na te maszyny schowane w lesie, tak?

Zagryzając wściekle zęby, księżna skinęła twierdząco głową. Wobec tego najemniczka, jako zastępczyni głównodowodzącej, ponownie wydała stosowne rozkazy, wywijając nad głową toporkiem. W efekcie z zagajnika, rosnącego w sporej odległości za się cofającymi Vikingar, wyjechało kilka katapult.

– Mają już strzelać? – To pytanie Kiry pozostało bez echa, bo jego adresatka chyba już nie widziała świata poza własnym brzuchem. To z nim się teraz wydawała prowadzić walkę, bo ściskała go, to ugniatała. Co więcej, jej wykręcona boleścią twarz sugerowała, że tę walkę przegrywała. – Strzelajcie! – Wobec niedyspozycji głównodowodzącej najemniczka wcielała w życie kolejne punkty planu bitwy Nevari, z którym uprzednio została w większości zaznajomiona.

W rezultacie machiny wojenne posłały na tylne szeregi napierającego przeciwnika nacięte worki ze skór. Zawierały one mieszaninę oleju, saletry, żywicy i łoju.

W miarę kolejnych salw łatwopalne substancje się rozlewały coraz gęstszą masą po klanowych wojownikach. Kira spojrzała więc na kilkunastu łuczników, którzy stali przed katapultami. Zmierzyła wzrokiem ich odległość do będących w zwarciu walczących tarczowników i zarządziła:

– Płonące strzały!

Od przygotowanych zawczasu pochodni strzelcy podpalili osmołowane groty i czekali.

– Pani, już chyba czas rozpętać piekło, co? – Najemniczka zerknęła wymownie na księżną. Ona, mdlejąc w siodle, zamierającym głosem rzekła:

– Czekać…

Kira spojrzała na przestrzeń pod siodłem kobiety. Kary koń został tam obficie zalany cieczą. Pomyślała, że o ile w ramach dowodzenia bitwą Nevaria się nie zeszczała ze strachu, że przegra, to właśnie uszły jej z łona wody płodowe. Raczej stawiała na tę drugą opcję, bo odkąd stała u boku księżnej Hardfiskur, ta nie przegrywała bitew i to nigdy. Tym razem jednak, widząc, że głównodowodząca armią toczy już bitwę tylko z własnym brzuchem, najemniczka postanowiła wziąć przywództwo na własne barki. W związku z tym syknęła:

– Pierdolić, nie czekać. – Następnie wrzaskliwie dodała do łuczników: – Strzelać, strzelać, strzelać! I, kurwa mać, nie przestawać, a w chuj napierdalać! Walczyć i zwyciężać!

W przestrzeń się wzbiła ognista mgiełka zaostrzonych drzewców. Po łuku poszybowały nad Vikingar, którzy utrzymali szyk, a przez zmęczonego przeciwnika zostali wepchnięci prawie na szczyt wzniesienia. Nagle jednak napór pchających tarczowników wroga radykalnie zmalał. Stało się to, gdy ich tyły stanęły w ogniu.

Płonące strzały podpaliły na wojach klanowych łatwopalne substancje. Ogień szybko przeskakiwał po ludzkich ciałach, same ciała zmieniając w żywe pochodnie. Poniósł się koszmarny wrzask, w przestrzeń się wzbiły kłęby ciemnego dymu. W powietrzu zagościł swąd palonych ubrań i pieczonego mięsa.

Szyk sojuszniczych wojsk się gwałtownie załamał. O pchaniu już nie było mowy. Mężczyźni z klanów Murray, Campbell oraz Livingstone się rzucili do panicznej ucieczki. Prowadzili ją pomiędzy płonącymi i konającymi w męczarniach kompanami. Z kolei za plecami mieli ścigające ich topory Vikingar, którzy z górki gromadnie ruszyli do kontrataku. To była rzeź, to był pogrom. Masowa śmierć od gorącego ognia i ostrej stali.

– O matko… kurwo. Żebyś ty widziała, jak twoja córeczka właśnie sprowadziła na ziemię piekło. No com że ja narobiła. Ja… pierdolę. – Oszołomiona widokiem istnej hekatomby Kira wypchnęła sobie policzek językiem. Ten sterczał w jej gębie w poziomie niczym dzida. Pokręciła jeszcze z niedowierzaniem głową, po czym wskazując na zsuwającą się z konia półprzytomną Nevarię, ostro przemówiła do dworzan: – Zdejmijcie księżną na ziemię, natychmiast.

– Ale…

– A… ale – odpowiedziały jej pełne niepewności spojrzenia i jęki. Nikt bowiem się nie chciał narazić znanej już z bezwzględności Nevari. Jednak nikt też niech chciał zadrzeć z niemal równie ostrą prawą ręką księżnej, którą się mieniła najemniczka. Dlatego jej polecenie, z oporami, ale się doczekało posłuchu.

Zdjęta z wierzchowca ciężarna kobieta została ułożona pod drzewem. Wyglądała na obłożnie chorą. Lecz dla wszystkich obecnych nie stanowiło już tajemnicy, że właśnie rodziła.

– Do dzieła. Odbierzcie poród – rzuciła do dwórek Kira. One już nie zwlekały, tylko się wzięły do roboty.

Jako że trwało lato, i było ciepło, księżna została rozebrana do naga. Intuicyjnie sama przyjęła pozycję do porodu z szeroko rozchylonymi nogami i uniesioną miednicą. Jej twarz niezmiennie znaczyło cierpienie, oczy dla odmiany wyrażały wściekłość. W rozwartych ustach ukazywała ostre zęby, a język między nimi wodził wte i wewte, jak wąż w biblijnym raju na pokuszenie.

O ile jednak Kira już przywykła do demonicznej prezencji Nevari, którą ta w gniewie często okazywała, to ciągle nie mogła nawyknąć do widoku rodzących kobiet. Spoglądając pomiędzy rozłożone uda ciężarnej postaci, widziała tam jakby się samoistnie poszerzającą ranę; podłużną, czerwoną, głęboką.

Wiedziała, co się z niej niebawem wyłoni niczym z samej Otchłani Czeluści. Potomek prawdziwej diablicy oraz istnego diabła – Olafa Czerwonego Topora. Tym bardziej od odrażającego dla niej aktu narodzin z chęcią odwracała wzrok, by oglądać co innego, choć pewnie równie odrażającego.

Nevaria bowiem się znalazła w połogu w czasie trwającej ciągle bitwy, a właściwie rzezi. Co bardziej krewcy Vikingar ścigali po równinie pierzchające resztki ocalałych wrogów. Pozostali wojownicy północy z uwielbieniem szlachtowali i grabili na polu walki rannych i poparzonych, którzy z powodu obrażeń zdolni byli się co najwyżej czołgać.

Tym samym krzykom rodzącej kobiety akompaniował upiorny wrzask konających i torturowanych osób, a także diabelski rechot oprawców. W przestrzeni się snuł intensywny swąd spalenizny, w tym spalonych ludzi. Cierpienie i śmierć tego popołudnia sobie wyjątkowo upodobały równinę w pobliżu osady Denny i raczej nie zamierzały stąd szybko odchodzić. Upiorne święto makabry i koszmaru w najlepsze trwało, a jego krańca nie było widać. Tak mijał czas, wiele czasu na skraju pogorzeliska.

– Wytnijcie… to. Wytnijcie to ze mnie, kurwa! – O zachodzie słońca wycieńczona już połogiem Nevaria się zdobyła na wściekły wrzask. Ból trawił ją nieopisany, jak uprzednio ogień klanowych wojowników. Sam poród trwał długo i nie skutkował przyjściem dziecka na świat. Przy łonie rodzącej kobiety w ręku jednej z dwórek błysnął nóż. Ale ze strachem w oczach spojrzała pytająco na Kirę.

Ona popatrzyła na się chylące ku zachodowi słońce. Wiedziała już, kim jest jej pani. Widziała u niej nie raz czerwone oczy diablicy. Domyślała się więc, że jej potomek się rwał na świat, gdzie się akurat rozegrała krwawa orgia, która go wręcz wyciągała z macicy. Jednak podejrzewała też, że szatańskiego niemowlaka powstrzymywały jednocześnie jasne promienie słońca. Podczas gdy w matczynym łonie miał ciemno, jak w dupie diabła, to jest łonie diablicy. Sugerowało to, że z się przeczołganiem berbecia przez diabelską pochwę wypadało poczekać do nocy. Dlatego, niby spokojnie, rzuciła do dwórek:

– Nasza pani ma wąskie biodra. Ostrzegałam, że z pierwszym porodem jej łatwo nie pójdzie. Ale niech wyciska, to w przyszłości będzie mieć łatwiej.

– Wytnijcie to ze mnie, kurwa! Bo… ukrzyżuję. Wszystkich ukrzyżuję!

– Biedaczka majaczy w połogu. – Najemniczka machnęła niedbale ręką. – Nie zwracajcie na jej słowa uwagi. Niech… wyciska. – Zobaczyła, że słońce już prawie zaszło.

– Kurwa… wrrr… kurwa! Aaa…

– Niech dumnie śpiewa pieśń rodzących matek. Taką nawet inkwizycja pozwala nucić. – Kira puściła dwórkom oko, próbując rozładować napięcie.

Takowe jednak trwało nadal i to nie tylko spowodowane atmosferą koszmaru po bitwie i trudnym połogiem. Ponieważ księżna Hardfiskur w ostatnich miesiącach z równym zacięciem wygrywała kolejne potyczki i bitwy, co stawiała krzyże. Te znalazły swe miejsce nawet na dziedzińcu Zamku Cameron. Zaś ci, którzy podpadli starszej córce lady Bannad, zostawali do nich nie tylko przybici, ale ich też wykrwawiano.

Z powodu okrutnych rządów wiele obecnych tu dwórek, o ile nie wszystkie, skrycie życzyło księżnej śmierci. Jednak, aby do morderstwa nie doszło, pierwszym ze skutecznych straszaków byli posępni Vikingar na usługach Nevari. Ostatecznie czaru grozy dopełniała sama Kira, która z oponentami swej zwierzchniczki także się zwykła nie certolić.

Wszak z diablicą, czy nie, ale związała z nią swój los. Porzucić jej na ten czas nie mogła, nawet jakby chciała, bo służąc jej, zbyt wielu osobom już podpadła. Więc prędzej niż nowych pracodawców znalazłaby w krainie Alba raczej swych katów. Miała tego świadomość. Trwała więc przy Nevari i dbała o to, aby miała u kogo trwać, by samej przetrwać.

Oczywiście zachłannie inkasowała też złoto, na wygody w Zamku Cameron nie mogła narzekać, a posiadany posłuch również sporo znaczył. Sumowało się to na fakt, że służąc najstarszej córce lady Bannad bynajmniej nie cierpiała, a wręcz przeciwnie.

– Wraaha!

Tymczasem wraz ze śmiercią ostatniego promienia słońca, i jego zgaśnięciem, księżna Hardfiskur wydarła z gardła kolejny wrzask. Ten jednak był inny od uprzednich, przesyconych gniewem i bólem. Obecny stanowił połączenie zwierzęcego jazgotu z iście demonicznym wyciem. Znaczyła go agresja, zdecydowanie i się budząca, spuszczana z łańcucha żądza.

Na ten koszmarny dźwięk, dwórki, które jakby obrastały dotąd kobietę niczym liście gałąź, się odsunęły od niej, jak za sprawą huraganowego podmuchu wichru. Krok w tył uczynili także zastrachani dworzanie, którzy trzymali rozświetlające mrok nocy pochodnie. One ciągle rzucały światło na postać w połogu i się rozwierające coraz bardziej krocze.

– Nareszcie – skwitowała zaistniałą zmianę Kira. Stała w odległości kilku stóp dokładnie naprzeciw otwartego sromu. Tam, jak w ranie ciemny strup, zamajaczyła pokryta czarnymi włoskami główka dziecka. Pojawiła się też prawdziwa rana i czerwona krew.

Obserwującej pękające krocze najemniczce przebiegła przez głowę myśl, że rodzenie dzieci, było chyba doświadczeniem z pogranicza jebania przez słonia. Bo słyszała już o takim zwierzęciu i jego arsenale dwóch trąb, gdzie jedną dymało, a drugą trąbiło.

– Wraaaha! – Nevaria nie zatrąbiła, a się znów potwornie wydarła i raczej nie jak słoń, a zdecydowanie niczym demon. Lecz zrobiła coś jeszcze. Tak jak dotąd się wydawała być u kresu swych sił, tak teraz, nie wiadomo skąd, odnalazła ich w sobie niespożyty zapas.

Rodząc, się zwinnie przekręciła w tułowiu i kontynuowała poród na czworakach. Ponadto się zachowywała, jakby nagle doznawała nie bóli porodowych, a rozkoszy z tytułu się przeciskania przez pochwę niemowlęcia. Poruszała miarowo miednicą, jakby była kryta i wyła przy spółkowaniu z samym diabłem: – Wrhaaa… Wrhaaha!

Dwórki nie wytrzymały tej piekielnej sceny, uciekły. Przerażeni dworzanie zrobili kolejny krok w tył.

– Wypierdalać – syknęła do nich Kira. Jednemu z nich zabrała jeszcze z ręki pochodnię. Oni czym prędzej się zabrali z miejsca demonicznego porodu.

– Wrhaaa… Wrhaaha! – Nevaria nie przestawała potępieńczo zdzierać gardła.

– No chodź tu, ty mały skurwielu. – Jak fiuta w cipę, Najemniczka wbiła trzonek pochodni w ziemię. Ogień się znalazł tuż koło naprężonych i pokrytych potem lśniących pośladków księżnej, spomiędzy których się wyślizgiwało dziecko.

Kira chwyciła jego zakrwawioną i pokrytą śluzem łepetynkę. Lekko pociągnęła. Na tyle lekko, aby nie oderwać główki od tułowia, co już raz w swej karierze położnej uczyniła. Śliskie niemowlę się udanie przecisnęło przez pochwę i w całości trafiło w jej ręce. Było miękkie, ciepłe i mokre. Nie miało rogów ani ogona. Nie płakało, chociaż powinno. Ale widziała po nim, iż żyło.

– Magnar! Niech twoi ludzie stawiają tu zasłonę z tarcz! – wrzasnęła za plecy do dowódcy osobistej gwardii księżnej. – Trzymam cię, trzymam, diabelski skurwielku – dodała już cicho do dziecka, które opuściło drogi rodne matki i parując z cieczy na chłodzie nocy, się wierciło. – Teraz ci przetnę kiełbasę, to jest pępowinę. – W jednym ręku, jak w kołysce, Kira trzymała przy piersi niemowlę. W drugą chwyciła nóż. Odcięła pępowinę i z krwawym łożyskiem odrzuciła na ziemię. – Spokojnie, twej małej kiełbaski nie tknę. – Widziała, że się urodził chłopczyk. – Nawet wolę ci nic nie odcinać między nóżkami, aby nie robić z ciebie dziewczynki. Po chuj by była na tym nieszczęsnym świecie jeszcze jedna Nevaria? – Przewróciła oczyma. – Łap go, Magnar. – Oddała dziecko. – Ja się zajmę księżną.

Nauczona już doświadczeniem odpięła sobie od pasa łańcuch z obrożą, po czym zaszła córkę lady Bannad z przodu. Widziała, że ta próbowała walczyć ze swą piekielną naturą, ale, jak zwykle, kiepsko jej szło. Z rozwartych ust toczyła pianę. Jej czerwono czarne obecnie oczy coraz mocniej czerwieniały.

– No chodź, córo Szatana, dopóki nie jest za późno. – Najemniczka założyła Nevari obrożę z krótkim łańcuchem i przykuła ją do drzewa. – Odpocznij sobie – rzekła tak zmęczonym głosem, jakby sama była po połogu. Odsapnęła chwilę i poszła się przespać.

Gdy odchodziła w mrok, pień drzewa opasany łańcuchem i przykutą kobietę otoczył krąg wojowników Magnara. Szczelnie zasłonili księżną, stając do niej tyłem. Pozostali na posterunku aż do świtu, gdzie za ich plecami naga postać się rzucała, jak oszalała, wrzeszczała i wściekle zdrapywała pazurami korę z drzewa. Jednak jej uwiązanie zdało egzamin. Sobie, ani komu innemu, krzywdy nie zdołała uczynić, a wcześniej w podobnych przypadkach już różnie z tym bywało.

***

Po ciepłej nocy się rozpoczynał gorący dzień w pełni lata. Lekki wiaterek jakby się budził leniwie. Powstawał z okolicznych pól i łąk, by się snuć beztrosko między zwierzętami i ludźmi. Otulał ich, jak i drzewa okryte o tej porze roku soczystą zielenią.

Równie ożywcza zieleń wyrastała z podłoża. Czyniła to wszędzie tam, gdzie nie spalił jej ogień wczorajszej bitwy oraz nie zasuszyło słońce na wiór.

Obecnie wraz z jego pierwszymi promieniami od Nevari odstąpiły ostatnie symptomy szaleństwa krwi. Zostały z niej zmyte, jak deszcz zmywa krew z wojownika po bitwie. Słoneczne światło zdarło z niej żądzę mordu, jak kochanka zdziera z siebie ubranie, by zaznać ukojenia w ramionach ukochanego.

Leżąca pod drzewem naga kobieta na łańcuchu odetchnęła z ulgą. Jej ciało i umysł zgodnie powróciły do równowagi, a oczy odzyskały naturalną barwę.

Niebawem w polu jej widzenia się pojawiła znajoma postać. Spomiędzy ramion wojowników stojących w kręgu się wyłonił paskudny łeb Kiry.

Widząc spoczywającą spokojnie pod drzewem osobę, najemniczka pokiwała ze zrozumieniem głową. Zniknęła, ale szybko powróciła. Przecisnęła się między wojami i ułożyła koło Nevari specyficzny stos. U jego podstawy leżał kraciasty koc złożony w kostkę, wyżej czarna suknia. Na szczycie piramidki spoczywał dopiero co narodzony chłopczyk.

Następnie Kira odpięła nagą kobietę od łańcucha.

– Wszystko w porządku? – zapytała bez przekonania. Księżna tylko wzruszyła ramieniem. Jej podwładna postała jeszcze chwilę w miejscu, po czym odeszła. Tym samym matka została tylko w towarzystwie dziecka.

Bez wyrazu popatrzyła na niemowlę. Ono nie patrzyło na nią. Z zaciekawieniem oglądało świat, przewracając hebanowymi oczyma. Od narodzin trwało w ciszy. Dotąd jeszcze nie zapłakało, nawet nie zakwiliło.

Według matki malec wyglądał wyjątkowo bezradnie z wydawałoby się przykrótkimi nóżkami i rączkami, owalnym brzuszkiem. Na szyi miał nadmiar fałd skórnych, twarzyczkę, jak to w tym wieku, pozbawioną wyrazistości. Był już umyty, czysty, nie śmierdział wydzielinami z pochwy i nie roztaczał własnej woni.

Na Nevari sprawiał wrażenie nijakiego, podobnego do nieskończonej liczby narodzonych dzieci. Spróbowała spojrzeć w swe wnętrze, aby odnaleźć w sobie coś więcej, co mogłaby czuć do syna.

Nie odszukała niczego nadzwyczajnego. Przygniatało ją jedynie niemożliwe do udźwignięcia zmęczenie po porodzie, które równo dotyczyło jej ciała co ducha. Psychicznie wyżęta, fizycznie odbierała przeciążenie każdego mięśnia i ciągły ból krocza, które chyba zostało naderwane.

Czuła się, jakby właśnie stoczyła największą batalię swego życia. Wygrała, jak zwykle, ale tradycyjnie się nie cieszyła. Jako samica wydaliła młode na świat, by się w nim zapisało, tak jak generał wydaje bitwę, by ją wygrać, się w dziejach świata zapisując. Zrobiła swoje, jakby wykonywała treść matczynego listu, zwyczajnie.

Była taka zmęczona, niemal martwa. Pomyślała, że dobrze, iż dziecko nie płakało i trwało w ciszy. Zapragnęła się przespać, odpocząć od wszystkiego, także od samej siebie, a może przede wszystkim od siebie.

Wyciągnęła spod niemowlęcia koc i się nim nakryła. Do chłopczyka się odwróciła tyłem.

Wkrótce matczyny instynkt kazał jej zmienić pozycję. Przycisnęła dziecko do piersi. Odnalazło jej sutek i boleśnie zagryzło.

Podobno ona sama też się urodziła z kompletem zębów. Ale już jej to nie dziwiło. W ostatnim czasie dotarła do niej pewna oczywista już dla niektórych prawda. Otóż księżna Nevaria Hardfiskur była z urodzenia diablicą. Zatem ostatniej nocy powiła… diabła.

Popatrzyła w dal nad ramionami otaczających ją wojowników. Zobaczyła górne zarysy krzyży, na których wisiały trzy osoby, w tym jedna z koroną cierniową na głowie. Były to obrazy z dalekiej przeszłości, które w teraźniejszości ją coraz częściej prześladowały.

Zanim się ułożyła spać, przycisnęła mocniej do piersi dziecko. Zaś do centralnej postaci na krzyżu gniewnie obnażyła kły.II. PRAWDZIWI PRZYJACIELE – MIECZ I GNIEW

– Szybciej, kurwa! – Hakarl gniewnie ponaglił kompanów. Stein się ponownie ociągał, zupełnie jakby ciągnął za sobą nieustannie ciążący mu cień Bitura. Natomiast Bruno. Bruno, cóż…

– Mam skręconą kostkę, panie. Nie mogę się poruszać szybciej! – Z nutą bólu odkrzyknął najemnik.

– Skręcona kostka… kurwa jego jebana mać. – Pierworodny syn lady Bannad, który się wysforował sporo naprzód, burknął niezadowolony pod nosem.

Wspomniał, że obecny Barclay ostatnio miał bóle kolan, nadwyrężone biodro, lumbago i w chuj wie co jeszcze, co nigdy nie pozwalało mu zdążyć na bitwę o czasie. Cudownie odzyskiwał pełną sprawność jedynie, gdy to jego atakowali skądś północni Nevari. Wówczas raptem tryskał zdrowiem i każdego przeciwnika pokonywał z palcem w dupie. Niemal dosłownie w dupie, ponieważ używał jednoręcznego miecza, a podczas walki wolną rękę trzymał zwykle na lędźwiach.

Słowem; chuj, lawirant, ale też najlepszy miecznik, jakiego kiedykolwiek widział Hakarl. Przez ostatnie miesiące się poznał już na nim i tak jak nie chciałby go mieć za wroga, tak zwątpił również w sens posiadania w nim sojusznika.

Niestety z sojusznikami w ogóle nastała posucha, bo potencjalnych sprzymierzeńców Hakarla księżna Hardfiskur wybijała z morderczą regularnością. Z tego powodu na ten czas w krainie Alba zwykle wystarczyło zawołanie „walczyć i zwyciężać” oraz błękitny proporzec z rybą ze świecącym okiem, a do żadnej walki nie dochodziło.

Nikt nie chciał się stać ofiarą piekielnie skutecznej taktyki wojennej Nevari, która na każdą potyczkę, ta suka, musiała przygotować jakąś zasadzkę, niespodziankę, sztuczkę. Chuj wiedział co, co jednak zawsze przeważało szalę zwycięstwa na jej stronę. Do tego tak okazałego zwycięstwa, gdzie zwykle ponosiła znikome straty w ludziach. Natomiast jeńców, za których nie mogła wziąć sowitego okupu, albo nie chciała, z zamiłowaniem krzyżowała i wykrwawiała. Powiadano, że się kąpała w ludzkiej krwi, a także ją piła.

Hakarl pierdolił to, w czym się kąpała i co piła jego siostrunia. Po upokorzeniu, które mu zadała, odnosił wrażenie, że z gniewu sam by ją chyba wypierdolił, a najchętniej zapierdolił, używając miecza.

Gniew i miecz. Ta para kompanów ostatnimi czasy służyła mu o wiele wierniej niż Stein oraz Bruno. Wręcz zaczynał wierzyć w to, że tak właśnie było i przynajmniej z tym się już należało pogodzić, iż to w orężu i wściekłości mógł pokładać jakieś nadzieje.

Na pewno zaś się nie godził z tym, co z osiągniętego wzniesienia dostrzegł w pobliżu wioski Denny.

– O… kurwa – zazgrzytał zębami, aż zachrzęściło mu w masywnej szczęce.

Poczuł gniew. Jego ręka powędrowała na miecz, którego znowu nie dane mu będzie użyć.

***

Bruno zwolnił. Nie spieszyło się mu, a wręcz przeciwnie. Musiałby być szalony, aby się spieszyć na własną śmierć i jeszcze ją przyzywać.

W ramach podejścia pod wzniesienie, na którym posępnie sterczał Hakarl, wprowadził na swą twarz grymas bólu, mimo iż żadnego bólu nie odczuwał. Mocniej też powłóczył zdrową nogą.

Zapewne nieco przesadzał z aktorstwem. Zwyczajowo przyznałby, że niewątpliwie. Jednak chyba nie w obliczu potencjalnego starcia z braćmi z północy i przede wszystkim dowodzącą nimi tą przeklętą kobietą.

Dokładnie tą, która swą bezczelnością i byciem genialnym strategiem przekreśliła wszystkie jego dalekosiężne plany. W każdym razie jej dowódczy kunszt zepchnął owe plany nie wiadomo, jak daleko i gdzie.

Z tego powodu Bruno zamiast snuć marzenia o byciu lordem na zamku, coraz częściej jedynie próbował zadbać o własną skórę, by przeżyć. Przetrwanie byłoby zaś bardzo wątpliwe w razie się napatoczenia na bitwę, gdzie dowodziłaby księżna Hardfiskur.

Diablica, tak ją już powszechnie nazywano ze względu na grozę, jaką budziła na polu walki. Choć taki przydomek otrzymała także z powodu bezwzględnych rządów, słynnego już okrucieństwa i nieokazywania litości, którą się wydawała brzydzić. Być jej wrogiem, oznaczało najczęściej zginąć i to nie powszednią śmiercią, a się wykrwawiając na krzyżu.

Bruno nie chciał zginąć w bitwie, czy się wykrwawić na krzyżu. Dlatego, jak sama Nevaria, Diablica, tradycyjnie już ostatnio kulał, by nie zdążyć na starcie.

Gdy w końcu stanął na wzniesieniu koło Hakarla i Steina, się okazało, że jego taktyka ponownie się okazała sensowna. Czyli uratowała mu tyłek.

– Co tu się, kurwa, wydarzyło? – Z goryczą w głosie pierworodny syn lady Bannad zakreślił mieczem półokrąg w kierunku bitewnego pogorzeliska.

– Twoja siostra otworzyła tu wrota piekieł, panie. Stworzyła piekło… na ziemi. – Nawet doświadczonego w podziwianiu koszmarów wojny Bruna na dobre przytkało.

Widział przed sobą znaczący obszar wypalonej do cna gleby. Na niej przemieszane ze sobą trupy, gdzie połowa była upieczona, a reszta zasieczona.

Między ciałami, jak padlinożerne zwierzęta, krążyli wieśniacy wyszukujący czegoś dla siebie z niepotrzebnych już ofiarom rzeczy. Ucztowały tutaj także psy, które się obżerały pieczonym mięsiwem ludzi i w najlepsze spółkowały między ludzkimi zwłokami.

Wobec widoku takiego dramatu Bruno pomyślał filozoficznie, że wieki temu tańce zostały niby zakazane, lecz cierpienie i śmierć w najlepsze pląsały tu na parkiecie z popiołów oraz trupów. Nad spaloną ziemią użyźnioną krwią ofiar, jakby się snuła ich potępieńcza pieśń.

– Może rzeczywiście otwarte zostało na tym polu piekło? Może rzeczywiście wszyscy zginęli, także moja siostra? – Hakarl się rozmarzył. Wzbudziła się w nim dziecięca naiwność. Analogiczna do tej, która kazała wierzyć, że anioły ciągle istniały w niebie. Kulejący kompan szybko go wyprowadził z błędu:

– Tylko spójrz, panie. – Najemnik pokazał ręką na zachodnie obrzeża pogorzeliska. Stał tam szpaler krzyży z przybitymi do nich ludźmi. – To jak nic dzieło twej siostry, panie. Do tego nigdzie na polu walki nie widać trupów odzianych w jednolity błękit. Martwi, te setki martwych. Oni wszyscy mają na sobie klanowe tartany.

– Kurwa… – jęknął rozczarowany Hakarl. Jego wzniesiony miecz opadł mu w ręku. Zwiędnął, jak fiut wobec widoku sromu opasanego pasem cnoty i zamkniętego na klucz. Zdał sobie sprawę, że Bruno, co do swych wniosków, się nie mylił. – Chodźmy tam, do tych wisielców. Może któryś z tych biedaków jeszcze dycha.

– Chodźmy – zgodził się Bruno. Sam był ciekaw, czy ktoś przeżył masakrę pod wioską Denny. Dlatego podczas pierwszych kroków do ukrzyżowanych nieszczęśników szedł sprężyście, niefrasobliwie zapominając o tym, że powinien kuleć.

Otrzymał dyskretnego kuksańca w bok od Steina. Ten wymownie łypną oczyma na jego dotąd pozornie niesprawną kończynę. Najemnik się mu zrewanżował dziękczynnym skinięciem głową i już zamiatał nogą, zwalniając.

Obecnie rad był z tego powodu, że brat Bitura nie był ślepo posłuszny Hakarlowi. Dzięki temu mogli współpracować przy próbach poskramiania parcia na oręż pierworodnego syna lady Bannad.

Coraz częściej jednak ściszonym głosem też między sobą rozmawiali. Wówczas się ostrożnie badali nawzajem, jak zareagowałby drugi z nich, gdyby młodego lorda w ogóle opuścili.

W tej materii także się wydawali być coraz bardziej zgodni. Ponieważ oboje pozostawili w Zamku Zimnych Łez swe kobiety; Aline i Gormlate, dla których pragnęli lepszego losu niż służących. Do tego żaden z nich się nie palił, by zostać przez Nevarię Hardfiskur ukrzyżowanym.

– Rozpoznajesz któregoś? – Po dłuższej drodze wzdłuż pogorzeliska Hakarl się zatrzymał przed krzyżami.

Bruno patrzył na wisielców, zupełnie jakby się obawiał, że w miejscu któregoś dostrzeże nagle siebie samego. Ostatnio prześladowała go taka właśnie myśl, że u boku syna lady Bannad tak to się wreszcie skończy.

– Żadnego nie rozpoznajesz? – dopytał młody lord.

– To zdaje się… Tak, to jest Fraser Murray. Jak widzę, była już głowa klanu… Murray. – Najemnik jak najszybciej pragnął odwrócić wzrok od nagiego nieszczęśnika z krwawą jamą w miejscu genitaliów.

– Suka zrobiła z niego kobietę, phi. Noż kurwa, Nevia zapowiadała mu to – parsknął Hakarl.

– To z kolei bracia… Campbell. – Bruno poczuł mdłości. Kolejne dwie osoby na krzyżach, na które wskazał, miały odcięte powyżej kolan nogi. Na końcu krwawych kikutów połyskiwały w czerwieni białe kości udowe.

Najemnik pragnął stąd odejść na własnych nogach, dopóki jeszcze je posiadał i raczej z tym nie zwlekać. Lecz jego zwierzchnik najwyraźniej nie miał problemu z drastycznym widokiem, a wręcz przeciwnie, bo nawet z podziwem warknął:

– Kurwa. Nevia tych braci podobno przestrzegła, że jak jej nie oddadzą swego zamku, to przed jej gniewem nie uciekną. Przybici, martwi i bez nóg raczej już nie daliby rady spierdolić. – Uśmiechnął się.

– To… Renalph Młodszy. Ten, któremu księżna Hardfiskur zapowiedziała, że jeśli się z nią nie sprzymierzy, to ryby… wyżrą mu żywcem wnętrzności. – Aby nie słuchać już prześmiewczych komentarzy Hakarla, Bruno sam przedstawił genezę zgonu następnego trupa. Zrobił to, patrząc na jego krwawą wyrwę w brzuchu. Dostrzegł tam jakby ruch.

Nagle z trzewi trupa się wyśliznęła ryba. Upadła przed krzyż i się zaczęła rzucać. W ślad za nią z głębokiej rany, jak sznur wisielca, się zwiesiło jelito. W powietrzu się poniósł smród gówna.

– O… kurwa, co za suka, Diablica. – Podziw młodego lorda narastał proporcjonalnie do obrzydzenia najemnika. Ten stęknął:

– Odejdźmy już stąd, panie. Nic tu po nas.

– Czekaj! – Hakarl obcasem buta zmiażdżył rybie brzuch, z którego przez zębatą gardziel wypchnięte zostały rybie wnętrzności, w tym pęcherz pławny. Zrobił kilka kroków dalej i stanął przed kolejnym krzyżem.

Przybity był do niego chłopak z wyłupionymi oczyma. Z ciemnych oczodołów wyzierała pustka i się lała krew, która na policzkach wyglądała, jak czerwone łzy. Jednak w przeciwieństwie do innych wisielców ta postać przejawiała ruch, a konkretnie podrygiwała jej żuchwa.

– On jeszcze… dycha – jęknął Bruno, w stanie chłopaka życząc mu w sumie szybkiej śmierci. Nawet jeżeli go znał z widzenia, to ze względu na bestialsko okaleczoną twarz nie mógł rozpoznać.

Okazało się, że wcale nie musiał go rozpoznawać, aby poznać jego tożsamość. Ten bowiem się histerycznie przedstawił:

– Dabhglas… jestem Dabhglas Stewart. Ktoś tu jest? Na krew matki, nie zabijajcie mnie! – Przez przybite do krzyża ciało przeszedł gwałtowny skurcz.

– Już jesteś trupem – rzekł obojętnie Hakarl. Ale zaraz z zaciekawieniem zapytał: – Stewart…?

– Tak, Dabhglas Stewart! – kwiknął żałośnie.

– Czy twój klan nie leży aby na zachodzie? I czy jego głowa nie pokłoniła się przypadkiem przed – splunięcie – księżną Hardfiskur?

– Jestem z zachodu, tak! Ale… mój ojciec to czciciel diabła, Diablicy. Ja wyruszyłem, by przeciw niej walczyć!

– Chujowo… ci wyszło. – Hakarl zagryzł paznokieć, wykrzywiając usta. Nie dość bowiem, że spoglądał na ślepca, to na takiego, który krwawił na ciele z wielu ran. Doprawdy nie wiedział, skąd ten młodzian brał w sobie jeszcze tyle sił, aby wyć, zamiast, jak wypadało w jego sytuacji, po ludzku skonać. Ten nie przestawał żałośnie jazgotać:

– Gdy miałem jeszcze oczy, widziałem, widziałem!

– Co… widziałeś? – zapytał z rezerwą Bruno.

– Dostrzegłem z krzyża, jak diablica rodziła samego diabła!

– Ta pizda, moja siostra, się okociła? – Hakarl znów wyraził zainteresowanie. – Może zdechła, jak powinna, przy połogu? – W kolejności wyraził nadzieję. Z histerycznego pisku Dabhglasa się mógł domyślać, że Nevaria raczej przeżyła:

– Widziałem, jak pośród dymu, ognia i krwi diablica powiła demona! Wyszedł z jej plugawego sromu, Otchłani Czeluści! Rozpoznałem go, Samaela! Nierządnica wydaliła go z siebie pośród cierpienia i śmierci, którymi się żywi, łaknąc ino ludzkiej niedoli! Diabelska nierządnica nadal będzie rodzić pomioty ciemności ku zgubie światła i świata. Ostateczny czas nadchodzi! Diabły powracają na Ziemię, już powróciły, by… yyy…

Ostatniego skowytu Dabhglas Stewart nie dokończył. Hakarl przebił mu mieczem bok.

– Zaczął mnie męczyć i… wkurwiać. Ile, wisząc na krzyżu, można pierdolić o diabłach? – Obojętnie usprawiedliwił swój czyn przed osłupiałymi egzekucją kompanami. – Ściemnia się. Chodźmy do tej wioski Denny. Trzeba znaleźć miejsce na nocleg, coś zjeść. – Wskazał zakrwawionym sztychem na widoczne dalej na zachodzie chałupy. O zajściu z nieszczęsnym Dabhglasem się zdawał już zapomnieć.

Pogwizdując sobie, co było zakazane, poszedł w kierunku osady. Jego kompani się powlekli za nim. Przy czym czynili to z takim entuzjazmem, jakby oboje okuleli i to na obie nogi.

Na miejscu zastali przeciętnie wyglądającą wioskę wtopioną w barwy szarości kamienia, brązu drewna i zieleni listowia. Pośród pastwisk i pól wyrastała jakby z zagajnika, gdzie przeważały dęby i buki, a od ziemi odrastały liczne osty.

W skład osady wchodziło raptem kilkanaście chałup mieszkalnych i drugie tyle zabudowań gospodarskich. Po widoku podwórza widać było, że wioskę gromadnie odwiedzili niedawno wojownicy księżnej Hardfiskur.

Na centralnym placu pozostała wbita włócznia z błękitnym proporcem z wyhaftowaną na nim rybą. Mimo że ten herb do złudzenia przypominał rodowe godło Fiskurów, Hakarl rzucił materiał na ziemię, pociął mieczem i podeptał.

Skrawki płótna spoczęły na odciskach w glebie uczynionych od setek butów wojowników północy. Część śladów zasłonięta była zniszczonym sprzętem domowym, jak połamanymi stołkami, stołami czy szafkami. Jednak nigdzie się nie dało zauważyć śladów ognia czy krwi.

Nie stanowiło tajemnicy, dlaczego z wioską Nevaria się obeszła dość łagodnie. Od teraz osada Denny należała do niej, przez co jej właścicielka pragnęła, aby przynosiła dochody z podatków. Przesadne łupienie nie miałoby więc tu większego sensu.

Brak nadmiernych zniszczeń świadczył również o tym, że księżna panowała nad swymi Vikingar, u których miała posłuch. Wszak tutaj, jak i w innych miejscach, na pewnym obszarze także poluzowała im smycz.

Hakarl wszedł do pierwszej lepszej chałupy, otwierając sobie drzwi nogą. Otworzyły się na oścież tak, że z hukiem uderzyły o ścianę, wypadając z zawiasów.

Obecne w mrocznym pomieszczeniu osoby się skuliły na łóżku. Starsi kobieta i mężczyzna w łachmanach, a także nie lepiej ubrany chłopak, obejmowali i się zdawali pocieszać dziewczynę z posiniaczoną twarzą.

Nietrudno się było domyśleć, co tu niedawno spotkało tę biedaczkę oraz inne kobiety w wiosce. Zaś biorąc pod uwagę wielkość tutejszej populacji, wiejska dziewka musiała ostatnio ugościć w pochwie co najmniej tuzin fiutów jurnych Vikingar, jak nie więcej.

Ona jednak mało obchodziła syna lady Bannad, a właściwie to wcale, tak samo zresztą, jak obejmujące ją osoby. Dlatego ostro do nich warknął:

– Wypierdalać. Dzisiaj ja tu śpię. – Przygarbieni zaczęli posłusznie wypełzać. – Ty zostajesz. – Wskazał ręką na chłopaka, który również zszedł z posłania.

Na wezwanie zastygł on z grymasem niepewności na twarzy. Starszy mężczyzna, zapewne jego ojciec, skinął mu głową, aby pozostał, a sam, z resztą osób, opuścił pomieszczenie.

Hakarl zastawił wyważonymi drzwiami przejście, aby zapewnić sobie trochę prywatności. Następnie się przeszedł po nędznej izdebce.

Pod stopami ugniatał piach. Ręką spychał z wiszących półek puste naczynia, robiąc sporo hałasu. W miarę, jak nic, co by go zadowalało, nie znajdywał, hałasu i szkód czynił coraz więcej.

– Gdzie jest jedzenie, kurwa?! – zagrzmiał, daremnie poszukując strawy.

– Vikingar wszystko zabrali – usłyszał chłopięcy szept, trwożny i drżący.

– Musieliście coś schować, sobie zostawić.

– Vikingar wszystko zabrali.

– Pierdolisz. – Hakarl podszedł do chłopaka, od którego był chyba trzy razy większy.

W ostatnim czasie zupełnie się przestał przejmować dobrymi manierami, szlachetnymi uczynkami, rycerską chwałą, czy innym gównem, które sobie kiedyś uroił. Musiał przyznać, że kraina Alba nieźle dała mu w kość. Trudne doświadczenia sprawiły, że nad wyraz szybko dorósł do prawideł rządzących światem. Mrzonki o bohaterstwie miał teraz w takim samym poważaniu, jak rycerski kodeks.

Obecnie chcąc zabijać, po prostu to czynił, jak z Dabhglasem. Gdy był głodny, zwyczajnie jadł, nie bacząc, do kogo należało jadło. Kiedy coś chciał, wyciągał rękę i brał, się nie przejmując czyimś sprzeciwem i nie czekał na pozwolenie.

Przejechał potężną grabą po gładkim licu chłopaka. Stwierdził, że wyglądało, jak dziewczęce. Jego właściciel się prezentował w oczach syna lady Bannad nawet lepiej niż zgwałcona dziewczyna, którą dopiero co tu widział. Żywił nadzieję, że chłopaka nikt nie ruszył. Ale nawet jeżeli tak, nie zmieniłoby to faktu, iż zaraz go zerżnie.

Odwrócił go do siebie tyłem. Odpiął sobie pasek od spodni i przestrzegł:

– Jak będziesz darł mordę, wytnę ci język i go zjem.

W kolejności ściągnął odzienie chłopaka poniżej pasa. Wiedział, że skrywał tam dla niego przyjemność nie mniejszą niż taką, którą dawała kobieca pochwa. On natomiast zasmakował już w dominacji mężczyzny nad mężczyzną.

Pierwszy raz doświadczył tego miesiąc temu po tym, jak w innej wiosce zaskoczyli go z kompanami Vikingar Nevari. Ze Steinem i Brunem pokonał północnych, a jednego wziął w niewolę.

Skurwiel był pyskaty i wredny, ale też młody i wymuskany. Hakarl chciał, aby nabrał pokory. Nie wiedział, co za diabeł wtedy w niego wstąpił. Lecz był akurat sam na sam z wojownikiem. Krew uderzyła mu do głowy, a także do fiuta i zerżnął młodego woja w dupę. Spodobało mu się, nawet bardzo, a zacierając ślady po gwałcie, poderżnął kochankowi gardło.

Czy obecny jego kochanek będzie miał więcej szczęścia, przeżyje? Według lorda zależało to głównie od tego, czy będzie potulny i nie wzbudzi w nim agresji. Bo jeśli się zacznie rzucać, kwiczeć, to sam sobie napyta biedy. Tak czy inaczej, na jego tyłek wyrok już zapadł.

Hakarl przywarł od tyłu do chłopaka. Niczym w zapaśniczym uchwycie złapał go wpół i za twarz. Jak podczas walki, szarpnął nim kilka razy, aż nadział głęboko na fiuta. Postać w jego ramionach zadrżała, zacharczała żałośnie, ale dźwięk się wydobywający z gardła stłumiła ręka zasłaniająca usta.

Kolejne wstrząsy, tym razem głównie biodrami, sprawiały, że mężczyźnie było coraz lepiej, chłopakowi coraz gorzej. Ale nie próbował walczyć. Z powodu dysproporcji sił czuł, że nie miał na to żadnych szans. Przez to zwiotczał w potężnych ramionach i dał zrobić silniejszemu to, co zwykli robić oni ze słabszymi. Dał się wykorzystać tak, jak ten silniejszy chciał.

By wzmocnić doznania przed spełnieniem, Hakarl wspomniał jeszcze oglądany dziś obraz upiornego pobojowiska. Podziwiane w wyobraźni obrazy krwawych i spalonych trupów go mocniej pobudziły. Zamarzył sobie, że wśród zwłok rąbał w dupę Nevarię. Niegdyś mu zupełnie obojętną postać, której teraz szczerze nienawidził, ale też skrycie podziwiał.

Myśląc o niej, się spuścił w wyjątkowo ciasny, chłopięcy tyłek. Mocno, soczyście, do ostatniej kropelki. Odebrał w sobie błogą przyjemność, a potem odprężenie. Lecz mordercze instynkty, aby zabić kochanka, nie odeszły od niego od razu. Uczyniły to dopiero, gdy fantazja przestała mu się mieszać z rzeczywistością i wiedział już na pewno, że nie trzymał księżnej Hardfiskur. Uświadomiwszy to sobie, odepchnął zgwałconego chłopaka, jak już niepotrzebny, bo zużyty, przedmiot i padł ciężko plecami na łóżko.

Zaspokojenie chuci częściowo stłumiło w nim głód żołądka. Znużony pomyślał, że poszuka pożywienia już jutro. Teraz pójdzie spać.

Zamknął oczy. Nie chciało mu się ich więcej otwierać. Ale ze względu na rozwagę uniósł jedną powiekę.

Chłopaka, ani kogokolwiek innego, w izbie nie zauważył. Wyważone drzwi zasłaniające przejście były trochę bardziej odsunięte na bok.

Uspokojony poszedł spać.

Gdy rano wstał i się udał poszukać w wiosce czegoś do jedzenia, nie mógł znaleźć nie tylko strawy, ale też Steina ani Bruna. Wypytał o nich wieśniaków. Dowiedział się, że jego dotychczasowi kompani opuścili osadę wraz z bladym świtem i tyle ich widziano.

Zatem się nie pomylił. Jego prawdziwymi przyjaciółmi byli wyłącznie miecz i gniew. Nabrał przekonania, że w jego przypadku tak już zostanie i to na zawsze.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: