Niezniszczalny - ebook
Niezniszczalny - ebook
Po bestsellerowym Najlepszym mieście świata – książce, która opowiadała o odbudowie Warszawy w miejscu powojennego cmentarzyska – Grzegorz Piątek napisał biografię człowieka, który projektował najważniejsze państwowe budynki – tak za rządów sanacji, jak za czasów PRL-u. Bohdan Pniewski był najbardziej wpływowym polskim architektem XX wieku. Jego styl – jak pisze w posłowiu Marcin Wicha – łączy epoki i od niemal stu lat jest tłem polskiego życia publicznego.
Co sprawiło, że Pniewski, niezależnie od zmieniającego się pejzażu politycznego, pozostał ulubieńcem władz? Po prostu talent i doświadczenie? Koneksje towarzyskie? Przebiegłość i spryt? A może mieszczański instynkt samozachowawczy i wola budowania niezależnie od okoliczności?
Piątek w swojej biografii daje nie tylko ciekawe interpretacje budowli wzniesionych przez Pniewskiego – a są wśród nich Teatr Wielki, Szkoła Baletowa, gmach Narodowego Banku Polskiego, Dom Chłopa czy budynek Polskiego Radia – ale również kreśli fascynujący portret człowieka o niespożytej sile witalnej. Pochodzący z zaściankowej szlachty architekt bez problemu poradził sobie w warunkach konkurencji rynkowej, gdy feudalny porządek runął. Nie stracił ducha, gdy wojna całkowicie go ogołociła. Sybaryta, lubiący dobre jedzenie, alkohol, piękne przedmioty, dobre ubrania, polowania i rauty, dbał, by i w socjalizmie tych przyjemności mu nie zabrakło.
Niezniszczalny to także barwna kronika towarzyska powojennej elity, obraz rwącej się do życia Warszawy, która wśród zgliszcz spotyka się w cukierniach, barach, kafejkach, gdzie kawa i wódka leją się strumieniami. „Rano ekshumacja, wieczorem dancing” – podsumowuje życie tamtych lat pracujący z Pniewskim architekt Andrzej Hubert Niewęgłowski.
Sybarytyzm znać też w budowlach Pniewskiego – z zewnątrz monumentalne i powściągliwe, w środku olśniewają feerią detali wykonanych z najlepszych materiałów, rozmachem przestrzeni, po której wzrok może błądzić leniwie, konstrukcją schodów, która domaga się, by kroczyć po nich z godnością i powoli.
Bohdan Pniewski w szarej, brutalnej rzeczywistości PRL-u pozwalał Polakom obcować z lepszym światem, pokazywał im obraz idealnego państwa, w którym myśl o wygodzie obywateli nie wyklucza podarowania im zbytku i gdzie nie ma zgody na prowizorkę.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-960609-3-8 |
Rozmiar pliku: | 21 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
PIERWSZE ŻYCIE
Nieostry
Niepokorny
Nieodrodny
Nieobliczalny
Niepohamowany
Niedościgły
Nieawangardowy
Nieskromny
Niezbędny
Nieprzeciętny
Niewzruszony
Niecierpliwy
Nieprzejrzysty
Niedostępny
Nieskrępowany
Nierealny
Niezrażony
Niespożyty
DRUGIE ŻYCIE
Niepewny
Niezastąpiony
Nieoczywisty
Niezmienny
Niezależny
Niepokonany
Niepoprawny
Nieusuwalny
Nierozłączny
Nieegalitarny
Nieuchwytny
Niedzisiejszy
Nieformalny
Nieznośny
Nieporównywalny
Nieobecny
Niebyła
Nieśmiertelny
Nieczytelny
BIBLIOGRAFIA
PODZIĘKOWANIA
Marcin Wicha: HETMAN. PosłowieWSTĘP
Podobno za młodego architekta można się podawać do czterdziestki. Potem nie wystarczy tylko dobrze się zapowiadać. Trzeba mieć na koncie konkretne sukcesy. Bohdan Pniewski urodził się w 1897 roku, a już w wieku czterdziestu lat uchodził za najjaśniejszą gwiazdę polskiej architektury. Resztę życia mógłby spędzić na obronie wywalczonej pozycji.
W 1937 roku budował pawilon polski na Wystawę Światową w Paryżu, a w Warszawie wykańczał gmach Ministerstwa Spraw Zagranicznych i rezydencję ministra Becka. Jednocześnie urządzał własną willę z pracownią, położoną w samym centrum stolicy, vis-à-vis ambasady francuskiej i poselstwa chińskiego. Do jego biura zaglądali po projekty potężni prywatni, państwowi i kościelni klienci, a po pracę najzdolniejsi absolwenci Akademii Sztuk Pięknych i architektury na Politechnice Warszawskiej. Pniewski wykładał na obu uczelniach, mógł więc na bieżąco odławiać najlepszy narybek. Do tego zasiadał w radzie miasta oraz szefował głównej państwowej galerii sztuki współczesnej – Instytutowi Propagandy Sztuki. Był to tylko oficjalny stempel potwierdzający nieformalną rolę jednej z najbardziej zaufanych osób, które doradzały sferom rządowym w sprawach artystycznych. Polski Komitet Olimpijski konsultował z nim nawet projekt strojów reprezentacji na igrzyska w Berlinie1.
------------------------------------------------------------------------
1 W jakich kostjumach wystąpi polska reprezentacja olimpijska?, „Gazeta Polska” 3 kwietnia 1936, nr 94, s. 8.
Bohdan Pniewski nie dorobił się milionów (chyba), ale zarabiał na tyle dobrze, by prowadzić bardzo komfortowe życie, na stopie porównywalnej z jego wpływowymi klientami. Wielu z nich zaliczał zresztą do bliskich znajomych i podejmował w swojej willi, wraz z piękną, elegancką żoną Jadwigą. Podczas gdy państwo Pniewscy zabawiali gości w saloniku na górze, w pracowni na dole młodzi architekci cyzelowali projekt budowli, która miała zapewnić szefowi miejsce w historii i rozsławić jego nazwisko za granicą: świątyni Opatrzności. Najwyższy i najbardziej reprezentacyjny gmach w stolicy, hybrydę gotyckiej katedry i manhattańskiego wieżowca, planowano wznieść w nowej dzielnicy rządowej na Polu Mokotowskim. W 1939 roku zdjęcia makiety świątyni popłynęły na Wystawę Światową do Nowego Jorku, jako wizytówka polskiej architektury i świadectwo potęgi przyszłego mocarstwa.
Jeszcze przed zakończeniem nowojorskiego Expo Niemcy i Związek Radziecki zaatakowały Polskę. Wojna na zawsze przekreśliła możliwość realizacji projektu świątyni, a mocarstwo też okazało się makietą. Pniewski przetrwał jednak okupację, a po wojnie odbudował swoją pozycję i w komunistycznej Polsce przeżył drugie apogeum kariery. Odzyskał willę w centrum Warszawy, nadal miał tę samą piękną żonę. Choć większość wpływowych przyjaciół zginęła lub rozpierzchła się po świecie, znów miał znajomych na szczytach władzy. Budował jeszcze większe i jeszcze wspanialsze gmachy – sejm, ministerstwa, operę. Znów nadawał formę stolicy, choć była to już stolica innej Rzeczypospolitej.
Nie dość, że Pniewski wypracował własny styl, to tak skutecznie go wypromował, że dorobił się on nazwy. W warszawskim środowisku architektonicznym nie trzeba było tłumaczyć, co to jest pniewszczyzna. Do dziś zresztą widać ją w pejzażu stolicy, choć raczej nie tam, gdzie zwykli ludzie robią zwykłe rzeczy. Zwykłe rzeczy nigdy Pniewskiego nie interesowały. Pniewszczyzna występuje w stolicy tam, gdzie ludzie ważni zajmują się ważnymi sprawami – rządzą, administrują, obradują, przemawiają, występują, przyznają sobie nagrody, uwieczniają się; tam, gdzie performują stołeczność. Pniewski stworzył dla nich efektowną scenografię.
Pniewszczyznę muskają więc suknie na schodach opery. Wśród pniewszczyzny paraduje pierwsza władza – posłowie na marmurowych korytarzach sejmu. Wśród pniewszczyzny rządzi druga władza – ministrowie, członkowie Rady Polityki Pieniężnej i dyrekcja Narodowego Banku Polskiego. Pniewszczyzną otoczona jest trzecia władza – sędziowie w gmachu w alei Solidarności, a nawet czwarta – pracownicy Polskiego Radia. Pniewszczyzna chroni dokumenty stołecznych instytucji i słynnych osobistości zdeponowane w Archiwum Akt Nowych. Nawet niektóre czcigodne stołeczne szczątki leżące na Powązkach zostały przykryte pniewszczyzną.
Pniewski pracował dla władzy, ale wychodził cało z kolejnych politycznych zawirowań. Choć na jego oczach dokonało się kilka rewolucji w sztuce, potrafił obronić swoją wizję i sprawić, że stawała się wizją jego klientów, a więc obrazem polskiego państwa. Jak mu się to udało? Ta niezatapialność jest największą tajemnicą jego życiorysu. Ale nie jedyną.Nieostry
Chociaż reprodukcja jest niewyraźna, mogę się założyć, że w środku kadru stoi Pniewski. Widziałem przecież dziesiątki jego zdjęć: z profilu i en face, dorosłego i bardzo dorosłego, upozowanego i (rzadko) przyłapanego. Znam dobrze te grube rysy, wydatne wargi i lekko odstające uszy, które przestaną być tak widoczne z wiekiem, kiedy zmężnieje i nabierze ciała. Ale jeszcze nie teraz. Teraz nieznacznie się uśmiecha i dziarsko, może nawet wyzywająco, spogląda w obiektyw spod lśniącego daszka czapki. Otacza go gromadka trzydziestu chłopców w różnych stadiach nastoletniości. Bohdan wygląda jak nauczyciel na klasowej wycieczce, ale choć ewidentnie starszy od pozostałych, sam ma dopiero dziewiętnaście lat. Jest rok 1916, a on urodził się w 1897.
Pniewski, zwany przez kolegów Boćkiem, występuje tu już w roli, którą będzie odgrywał przez resztę życia – przewodnika stada. Zawsze potrafił tworzyć wokół siebie dwór, drużynę, środowisko. Na tym zdjęciu jest drużynowym Drużyny Skautów Zawiszy Czarnego, późniejszej słynnej „szesnastki”.
Skautowskie przyjaźnie zostaną na całe życie. Harcerstwo to przecież szkoła koleżeństwa, lojalności, hierarchii. Nie było wtedy jeszcze ruchem masowym, raczej zabawą dla wielkomiejskich chłopców z dobrych domów. W Warszawie pierwsze drużyny powstały w konspiracji, przy elitarnych szkołach męskich, takich jak szkoła realna imienia Stanisława Staszica, do której rodzice posłali Boćka w 1906 roku. Tym cenniejsze później okażą się zawiązane wtedy znajomości. Stworzą ledwie dziś dostrzegalną konstrukcję towarzyską.
Bohdan Pniewski z harcerzami z drużyny im. Zawiszy Czarnego przy ruinie niedoszłego kościoła Opatrzności w Ogrodzie Botanicznym w Warszawie, 1916
Teraz skupmy się jednak na konstrukcji, na której tle pozują harcerze. Mur jak mur. Może kawałek zrujnowanego zamczyska? Nie, to nie pierwsza lepsza ściana, lecz obiekt patriotycznego kultu: fragment fundamentów kościoła Najwyższej Opatrzności1, ukryty w głębi Ogrodu Botanicznego w Warszawie.
------------------------------------------------------------------------
1 Pierwotna nazwa ustalona przez Katarzynę Karaskiewicz, Świątynia Opatrzności Bożej. Dzieje idei i budowy, Kraków 2011.
Świątynię planował wznieść ostatni król Rzeczypospolitej, Stanisław August. Przez kilkanaście lat nie sprzyjała mu jednak ani finansowa, ani polityczna koniunktura. Ostatecznie, w 1791 roku, wykorzystał patriotyczne wzmożenie towarzyszące nowo uchwalonej konstytucji i zasugerował, by wznieść kościół jako wotum narodu z tej okazji2. Dzięki temu zmyślnemu zabiegowi wcześniej zaprojektowana forma zyskała nowy symboliczny sens i szansę na realizację. Już 5 maja sejm przyjął uchwałę o budowie kościoła w podzięce za „wydobycie Polski spod przemocy obcej, przywrócenie Rządu”, a obchody pierwszej rocznicy przyjęcia konstytucji uświetniła uroczystość położenia kamienia węgielnego.
------------------------------------------------------------------------
2 Tamże, s. 21.
Na nic jednak królewskie kalkulacje. Opatrzność najwidoczniej miała wobec Rzeczypospolitej inne plany. Jeszcze w maju 1792 roku wybuchła wojna z Rosją, potem nastąpił drugi rozbiór Polski, powstanie kościuszkowskie, a w 1795 roku rozbiór trzeci. Za co tu dziękować? Budowa świątyni stanęła po wymurowaniu kawałka fundamentów. To na tle tego fragmentu sfotografował się później Bohdan Pniewski ze swoją drużyną. W międzyczasie, pod zaborami, ruina (jeśli ruiną można nazwać coś, co właściwie nie powstało) obrosła patriotycznym kultem. Niedokończona budowla symbolizowała utraconą ciągłość, przerwane dzieło, porzucony zrąb gmachu państwa – fundament, na którym kiedyś przyjdzie budować dalej.
Władze rosyjskie zabraniały oddawać cześć reliktom świątyni, ale im bardziej zabraniały, tym bardziej ruina działała na wyobraźnię. Tak samo było ze skautingiem. Pewnie dzięki temu, że z początku był nielegalny, ten import z Anglii szybko nabrał patriotycznego zabarwienia, stał się czymś więcej niż chłopięcą rozrywką. Rozmiłowanie w przyrodzie zamieniło się w kult ojczystej ziemi, a paramilitarny trening w próbę przed spodziewaną walką.
W roku 1916, dzięki rozluźnieniu polityki przez okupacyjne władze niemieckie, Warszawa po raz pierwszy od pokoleń mogła jawnie świętować rocznicę uchwalenia konstytucji. Jawnie – to mało powiedziane, wręcz ostentacyjnie. Mury kamienic, okna i witryny zabiałoczerwieniły się od flag i dekoracji. W środku tygodnia przez Trakt Królewski od placu Zamkowego do Belwederu przetoczył się wielotysięczny pochód. Warszawę zamieszkiwało wtedy 700 tysięcy osób, a liczbę uczestników łącznie z publicznością ocenia się na 250–300 tysięcy. W marszu wzięły udział delegacje wszystkich średnich i wyższych sfer społeczeństwa – od władz miasta, przez reprezentantów duchowieństwa katolickiego i ewangelickiego oraz gminy żydowskiej, po dziennikarzy i cyklistów. I oczywiście skautów, którzy odegrali ogromną rolę w organizacji marszu. „Lepszą przyszłość, milsze jutro, zapowiadali swym pochodem dzielni Skauci”3 – zachwycał się reporter „Kurjera Warszawskiego”.
------------------------------------------------------------------------
3 Pochód, „Kurjer Warszawski” 1916, nr 123, wyd. poranne, s. 3.
Rankiem, zanim ruszył pochód, przedstawiciele Kościoła, uniwersytetu i młodzieży akademickiej zebrali się przy fundamentach świątyni Opatrzności. Prawdopodobnie właśnie przy tej okazji drużyna Pniewskiego ustawiła się do zdjęcia na tle murów. Ksiądz kanonik Antoni Szlagowski odprawił mszę i wygłosił kazanie, w którym przypomniał biblijną historię Łazarza.
Jeśli ktoś wierzy w znaki, to proszę bardzo – oto znak. Polska wkrótce odzyska niepodległość, zamysł budowy wotum ożyje, a drużynowy Bociek zostanie architektem i zaprojektuje tę świątynię.
Ale to za jakiś czas. W 1914 roku, jeszcze pod rosyjskim rządami, skaut Bociek ukończył z wyróżnieniem Staszica i zdał maturę. Nie mógł iść na studia architektoniczne, bo w Warszawie nie działała odpowiednia uczelnia, kontynuował więc naukę w szkole mechaniczno-technicznej Wawelberga i Rotwanda przy Mokotowskiej. Ta okrężna ścieżka do zawodu miała jednak sens. Ci, którzy idą na architekturę od razu po szkole średniej, poznają ją w bardziej teoretyczny, papierowy sposób. Pniewski praktykował w warsztatach kowalskich i stolarskich4, uczył się własnymi dłońmi panować nad tworzywem. Może to tłumaczy jego późniejszy kunszt w stosowaniu rzemieślniczego detalu i graniczące z fetyszyzmem umiłowanie materiału?
------------------------------------------------------------------------
4 Ankieta personalna Bohdana Pniewskiego z 1 maja 1950 r. Archiwum pw, akta osobowe, teczka 2034, k. 2.
W 1915 roku przy politechnice otwarto Wydział Architektury. Tak jak później możliwość obchodzenia święta konstytucji, Warszawa zawdzięczała to liberalnej polityce okupacyjnych władz niemieckich, które przyznały polskiej społeczności znacznie więcej swobód niż przedtem Rosjanie. Malarz Zygmunt Kamiński, który poprowadził na wydziale zajęcia z rysunku, wspominał: „Czyżby snute w czasie ciemnych nocy niewoli marzenia o polskich szkołach, o polskich z ducha i języka uniwersytetach, miały się realizować, a diabeł niemiecki, zwalczywszy szatana carskiego, został powołany do naprawienia naszych krzywd dziejowych?”5.
------------------------------------------------------------------------
5 Zygmunt Kamiński, Wspomnienia o Wydziale Architektury, Warszawska Szkoła Architektury 1915–1965, Warszawa 1967, s. 10.
Profesorowie warszawskiej politechniki zdobyli dyplomy architektów w Petersburgu, Moskwie, Rydze, Karlsruhe, Wiedniu, Dreźnie czy Darmstadcie. Pokolenie Pniewskiego miało być pierwszym wykształconym nad Wisłą. Nadzieja na odrodzenie polskiego państwa, choćby w kadłubowej formie czy w federacji z jednym z mocarstw, wydawała się całkiem realna. To młodzi mieli mu nadać architektoniczną formę i czuli się do tego szczególnie powołani. Jeszcze w 1916 roku Bohdan włączył się w organizację pierwszego polskiego Związku Słuchaczów Architektury. Kazimierz Biernacki, jeden ze studentów, pisał:
Dzisiejsi architekci kształcą się – po raz pierwszy – na wzorach budownictwa narodowego w atmosferze polskiej i zapuszczają korzenie głęboko w tę ziemię, na której długo po ich śmierci zostaną budowle wznoszone ich rękoma i ich umysłem. Niechże z pomocą owego Związku starają się dosłyszeć, gdzie bije polskie serce w starych drewnianych omszałych kościółkach, szlacheckich dworkach , klasztorach romańskich, pałacach renesansu polskiego, barokowych świątyniach i smętnych uliczkach Starego Miasta! Niech dźwigną polskie budowle od Warty po Niemen, odbiją z tynku obcych naleciałości, jakimi okryła się zewnętrzna postać Warszawy w ostatnim trzydziestoleciu. Niech spełnią godnie to zadanie, jakie kładą na ich barki wypadki ostatnie. Tę atmosferę polskości i szczerej twórczości niech im da polska uczelnia, polscy profesorowie i własny Związek6.
------------------------------------------------------------------------
6 K. Biernacki, Kronika. Związek Słuchaczów Architektury, „Pro Arte et Studio” 1916, nr 3–4 (maj–czerwiec), s. 130.
Warszawska szkoła architektury zaczęła przyjmować kandydatów w 1915 roku, ale Bociek został jej słuchaczem dopiero w roku 1916/1917. Lecz kiedy już wstąpił na studia, naukę wciąż zakłócał mu dźwięk złotego rogu. W lutym 1917 roku wraz z sześcioma kolegami z drużyny skautowej wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. Otwarcie roku akademickiego 1917/1918 opóźniły wojenne trudności organizacyjne. Następny zaczął się już planowo, ale zaraz zajęcia zawieszono, a gmach wydziału zajęło na swoje potrzeby wojsko. 11 listopada Pniewski, jako peowiak, uczestniczył w rozbrajaniu Niemców na ulicach Warszawy. Rok 1919/1920 przebiegał bez większych zakłóceń do połowy czerwca, kiedy do stolicy niebezpiecznie zbliżyły się wojska bolszewickie. Skauci zgłosili się do wojska na ochotnika w połowie kwietnia 1920 roku, potem do armii i tak wcielono większość studentów. Bohdan wrócił z frontu ranny w nogę. Do nauki przystąpił w kolejnym roku akademickim, który znów zaczął się z opóźnieniem, dopiero w połowie listopada, dla garstki studentów i bardzo nielicznych jeszcze studentek.
Tak jak odrodzone państwo mozolnie sklejało w całość system prawny, ordynację podatkową czy infrastrukturę kolejową trzech zaborów, tak oni i one mieli stworzyć w swoich umysłach syntezę lokalnych tradycji i stylów różnych epok – styl „rodzimy”, który wyróżni Polskę pośród innych narodów.
Kierunek wskazywali starsi architekci, którzy już przed wojną szukali narodowej formy. Pierwszy dziekan Wydziału Architektury, Józef Pius Dziekoński, zbudował dziesiątki kościołów, w tym warszawski kościół Najświętszego Zbawiciela, w którym połączył inspiracje barokiem, renesansem i gotykiem. Obok niego na architektonicznej scenie błyszczał Stefan Szyller, projektant gmachów Politechniki i Zachęty, a przy tym wytrwały badacz architektury rodzimej, autor głośnej rozprawy z 1915 roku pod wymownym tytułem Czy mamy polską architekturę? Z kolei Kazimierz Skórewicz, u którego Bohdan odbędzie praktyki, a który dużo później pomoże mu ugruntować pozycję architekta władzy, wydał w Petersburgu inną istotną książkę: Zodczestwo zapadnich Sławian („Budownictwo Słowian zachodnich”). Na wyobraźnię studentów, architektów, artystów oraz szerokich rzesz inteligencji działał jednak przede wszystkim Stanisław Noakowski. Nic nie zbudował, za to stworzył setki sugestywnych rysunków fantastycznej architektury polskiej – posępnych zamczysk, przysadzistych wiejskich chat i austerii, barokowych kościółków i renesansowych kamieniczek.
Kiedy chłopcy z architektury nie wojowali, a dziewczęta nie opatrywały ich ran, kiedy nie siedzieli w szkolnej ławie, ruszali na plenery i objazdy, by chłonąć piękno krajobrazu i odkrywać zabytki kolejnych miast i regionów. Dowodzeni najczęściej przez nauczyciela rysunku, Zygmunta Kamińskiego zwanego Zimkiem, wybrali się do zaanektowanego Wilna, a tuż po symbolicznych zaślubinach Polski z Bałtykiem odbyli wycieczkę w dół Wisły, od Torunia przez Świecie i Grudziądz do Gdańska7.
------------------------------------------------------------------------
7 Wycieczka architektów polskich na Pomorze i do Gdańska, „Tygodnik Illustrowany” 1920, nr 14 (3 kwietnia), s. 2.
Szkic kościoła Świętego Jana w Gdańsku wykonany przez Bohdana podczas studenckiego objazdu po Pomorzu, 1920
W tych okolicach, w których gorzały jeszcze spory o granice, pojawiali się niczym artystyczne komando – uzbrojone tylko w pędzle i ołówki, ale za to umundurowane8. Ilu studentów niewinnie donaszało wojskowy demobil jako darmowy, praktyczny i wygodny ubiór podróżny, a ilu wykorzystywało go do zademonstrowania dumy i wyższości? Kiedy dotarli do Gdańska, Wolne Miasto jeszcze formalnie nie istniało, ale jego teren był już zdemilitaryzowany. Ledwie gdańszczanie (przeważnie Niemcy) ze łzami w oczach pożegnali na Długim Targu niemieckie oddziały, a już zjawili się tam chłopcy w polskich mundurach. Przysiadywali ze szkicownikami na przedprożach kamienic, chodzili z zadartymi głowami i wypatrywali wśród zabytków kosmopolitycznej kiedyś metropolii śladów świetności dawnej Rzeczypospolitej. Wzruszali się na widok biało-czerwonej bandery w porcie i dalekiego światełka latarni morskiej na przejętym już przez polską administrację Helu9. Kiedy wrócą do Warszawy, poczytny „Tygodnik Illustrowany” poświęci ich wyprawie cały wielkanocny numer:
------------------------------------------------------------------------
8 Zarys historii wydziału, Warszawska szkoła architektury 1915–1965. 50-lecie Wydziału Architektury Politechniki Warszawskiej, Warszawa 1967, s. 31.
9 Jerzy Sosnkowski, Gedanum. Perła Pomorza. Wrażenia z ekspedycji, „Tygodnik Illustrowany” 1920, nr 14 (3 kwietnia), s. 8; Zygmunt Kamiński, Dzieje życia w pogoni za sztuką, Warszawa 1975, s. 659.
W te dni Zmartwychwstania czar piękna, trwającego od wieków na ziemi pomorskiej, niechże złoci naszą polską myśl, zwróconą w stronę Bałtyku, niech tę myśl najbardziej ojczystą rozdzwoni radosnem uczuciem: Alleluja!
Według redaktorów rysunki studentów dowodziły niezbicie, że w architekturze Pomorza
tkwi najczystsze poczucie polskiego stylu, które stać się może źródłem, punktem wyjścia dla rodzimych poczynań, tak bezcennych przy stojącem obecnie otworem zagadnieniu odbudowy kraju. Przybyła skarbnica nowych motywów, przybyła nowa jakby struna entuzyazmu10.
------------------------------------------------------------------------
10 Wycieczka architektów polskich, dz. cyt. Wystawę otwarto 17 kwietnia 1920 roku w Zachęcie – zob. Sprawozdanie Komitetu Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych za rok 1920, Warszawa 1921, s. 4.
W sejmie zmartwychwstała tymczasem przedrozbiorowa idea wzniesienia kościoła Opatrzności11. Pierwszy wniosek o głosowanie w tej sprawie wpłynął, pewnie nie przypadkiem, 10 lutego 1920 roku, a więc w dniu zaślubin Polski z morzem. Podpisała go grupa trzydziestu sześciu posłów prawicy, wśród nich dziesięciu księży. Wtedy marszałek odesłał projekt do Komisji Skarbowo-Budżetowej12, lecz kilkanaście burzliwych miesięcy później, po odparciu zagrożenia ze wschodu, powtórzyła się historia sprzed rozbiorów. 17 marca 1921 roku sejm przyjął konstytucję, a kiedy tylko parlamentarzyści wrócili z dziękczynnej mszy w katedrze, o głos poprosił ksiądz Wacław Bliziński – poseł i rzutki budowniczy. Sławę przyniosło mu jeszcze na przełomie wieków stworzenie w Liskowie pod Kaliszem wzorcowej wsi dysponującej własną szkołą, spółdzielniami rolniczymi i innymi nowoczesnymi instytucjami. W Sejmie Ustawodawczym reprezentował Narodowe Zjednoczenie Ludowe. Teraz, poza porządkiem obrad, przedstawił projekt specustawy zobowiązującej państwo do wybudowania w Warszawie kościoła Opatrzności. Pretekst ten sam co przed rozbiorami: kościół miał być wotum „za łaskę Bożą i za cuda, jakich doznał nasz naród”, a więc za: „zmartwychwstanie Polski”, „uratowanie jej przed nawałą bolszewicką i dziś przez zgodne niemal uchwalenie Konstytucji”. Sejm Ustawodawczy to przecież „spadkobierca wielkich demokratycznych tradycji Sejmu Czteroletniego”, a realizacja kościoła to postępowanie „zgodnie z tradycją narodu i ze ślubowaniem Sejmu Czteroletniego”13.
------------------------------------------------------------------------
11 Dzieje starań o budowę kościoła w okresie międzywojennym mają bogatą literaturę. Z tego powodu nie referuję w książce szczegółowo wszystkich koncepcji i perypetii, lecz rzucam światło na zaniedbane dotąd wątki oraz, naturalnie, na dzieło Pniewskiego. Zainteresowani innymi wątkami mogą sięgnąć do opracowań takich jak: Irena Grzesiuk-Olszewska, Świątynia Opatrzności i dzielnica Piłsudskiego: konkursy w latach 1929–1939, Warszawa 1993; Jarosław Trybuś, Warszawa niezaistniała. Niezrealizowane projekty urbanistyczne i architektoniczne Warszawy w dwudziestoleciu międzywojennym, wyd. 2, Warszawa 2019, s. 238–254, 293–304; Piotr Kibort, Fabrica ecclesiae – historia prac nad Świątynią Opatrzności Bożej, Sztuka wszędzie. Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie 1904–1944, red. Jola Gola, Maryla Sitkowska, Agnieszka Szewczyk, Warszawa 2012, s. 374–377.
12 Sprawozdanie stenograficzne ze 118 posiedzenia Sejmu Ustawodawczego z dnia 10 lutego 1920 r., s. cxviii/38.
13 Sprawozdanie stenograficzne z 221 posiedzenia Sejmu Ustawodawczego z dnia 17 marca 1921 r., s. 8–9.
Cała w tym zasługa retorycznego kunsztu księdza Blizińskiego i gorącej politycznej atmosfery, że finansowanie budowy kościoła przez ledwie wiążący koniec z końcem rząd, a następnie przekazanie budynku na hipoteczną własność archidiecezji udało się przedstawić jako coś naturalnego. Sejm uchwalił ustawę przez aklamację.
Co ciekawe, chwilę później przyjęto analogiczną inicjatywę lewicy. Odrodzenie państwa i uchwalenie konstytucji miałaby upamiętnić w stolicy także budowla świecka – Dom Ludowy Rzeczypospolitej. Gmach ten mieściłby „bibliotekę publiczną, czytelnię publiczną, pracownię naukową, sale na zebrania i odczyty i muzeum kultury i sztuki” – „dostępne bezpłatnie wszystkim obywatelom Rzeczypospolitej Polskiej”14.
------------------------------------------------------------------------
14 Tamże, s. 9–11.
Sejm przeznaczył na przygotowania do obu inwestycji po 10 milionów marek polskich. Dla każdej powołano też specjalne komisje złożone z przedstawicieli władz oraz – w przypadku świątyni – delegatów Kościoła, a w przypadku Domu Ludowego – przedstawicieli kultury i oświaty. Gremia te miały wyznaczyć lokalizacje oraz rozpisać konkursy architektoniczne. Zainteresowanie obydwoma projektami opadło jednak szybko po uchwaleniu konstytucji, jak euforia po sylwestrze. Wizjoner polskiej architektury rodzimej Stanisław Noakowski wykonał nawet jakieś szkice świątyni, ale już kilkanaście lat później uchodziły za zaginione15. Czyżby oba gmachy miały podzielić los świątyni w Ogrodzie Botanicznym?
------------------------------------------------------------------------
15 Lech Niemojewski, Kościół pod wezwaniem Opatrzności Bożej w Warszawie, „Kurjer Warszawski” 1 marca 1933, nr 60, wyd. wieczorne, s. 6.Niepokorny
Jak młode państwo mogło poradzić sobie z tworzeniem nowych symboli, skoro przerastała je nawet likwidacja starych? Warszawa stopniowo oczyszczała się ze śladów rosyjskiej dominacji, ale ten najokazalszy wciąż górował nad Śródmieściem. Potężna sylweta prawosławnej katedry Świętego Aleksandra Newskiego, w której cieniu dorastał Bociek Pniewski, majaczyła w perspektywach ulic otaczających plac Saski. Nie biła już po oczach złotem kopuł, bo blachę zdjęto z nich podczas wojny, ale 73-metrowa dzwonnica, jedna z najwyższych budowli w mieście, pozostawała głównym akcentem w panoramie stolicy od strony Wisły.
Stanisław Noakowski lansował pomysł adaptacji kłopotliwej cerkwi na kościół Opatrzności, co dobitnie symbolizowałoby zwycięstwo nad starym porządkiem. Przez jakiś czas sobór służył jako świątynia garnizonowa. Tu, w sierpniu 1919 roku, wśród pseudobizantyńskich mozaik odbyła się uroczystość poświęcenia sztandaru 5 Pułku Ułanów, w którym służył Bociek1. Później różne ministerstwa przerzucały między sobą ostateczną decyzję, a gdy w końcu wygrali zwolennicy rozbiórki, władze nie mogły sobie poradzić z organizacją tego przedsięwzięcia. Prace rozpoczęto w styczniu 1921 roku, przerwano w 1922, a wznowiono dopiero w 19262.
------------------------------------------------------------------------
1 Poświęcenie sztandaru, „Kurjer Warszawski” 4 sierpnia 1919, nr 213, wyd. wieczorne, s. 4.
2 Kontrowersje wokół dalszych losów budowli i dzieje jej rozbiórki podsumował ostatnio Jarosław Trybuś w tekście Rozczłonkowane ciało soboru (2021, niepublikowany, przeznaczony do druku w „Almanachu Muzealnym”).
Ekipy rozbiórkowe uwijały się jeszcze po masywie cerkwi, kiedy 27 lutego 1926 roku do stojącej o kilkaset kroków dalej Zachęty zdążali pierwsi widzowie Międzynarodowej Wystawy Architektury Nowoczesnej. Stal i żelbet, windy i centralne ogrzewanie od dawna pozwalały architektom wznosić przestronne hale i strzeliste wieżowce, lecz oni wstydzili się eksponować nowoczesne konstrukcje i urządzenia, wciąż kryli je pod historyzującym detalem. Pięćdziesięciometrowy drapacz chmur Cedergrenu przy Zielnej krył miejską centralę telefoniczną, ale udawał średniowieczną basztę, a najwyższa w stolicy wieża kościoła Świętego Augustyna na Muranowie przypominała świątynię romańską. W odrodzonym państwie architekturę obciążała jeszcze jedna powinność wobec tradycji – budynki miały teraz wyrażać narodową odrębność. Dworce kolejowe z różnym powodzeniem wzorowano na wiejskich zajazdach, choć do ich peronów docierały nie konne, lecz mechaniczne wozy. Szkoły przypominały barokowe pałace, wille niepodległościowo zorientowanych elit – dworki, a wzorcowe domy dla najuboższych – wiejskie chaty.
Za to w modernistycznej wizji architektury nie było już ważne, czy architektura jest dostatecznie polska. Modernizm nie pytał, skąd pochodzisz, tylko zapraszał do wspólnej przyszłości. Nowoczesne techniki budowlane, nowoczesny styl życia przekraczały granice państw, więc po co stroić się w narodowe kostiumy? Architektura miała tracić ciężar, wyzwalać się z materialności: „Wielkie przestrzenie i duże otwory. Cienkie mury i cienkie podpory. Decentralizacja. Przegrody dzielące człowieka od wolnej przestrzeni stają się drobne i przejrzyste (szkło). Otwierają się szeroko płuca i oczy domu”3 – pisała w recenzji wystawy historyczka sztuki i publicystka Stefania Zahorska.
------------------------------------------------------------------------
3 Stefania Zahorska, Międzynarodowa wystawa architektury w Warszawie, „Architekt” 1926, nr 5, s. 1.
Oczy bywalców Zachęty też otwierały się szeroko. Nowe idee docierały wcześniej na uczelnię, a inteligenckie i artystyczne elity na bieżąco czytały po francusku Le Corbusiera, jednak dopiero tłumnie odwiedzana i szeroko komentowana wystawa sprawiła, że awangarda na dobre wyszła z podziemia. Warszawscy burżuje i inteligenci dowiadywali się, że choć kalendarz wskazuje wiek xx, oni wciąż żyją w xix, przywaleni lawiną gipsowych ozdób.
Ekspozycja zajęła tylko dwie sale, lecz kilkadziesiąt plansz i modeli wystarczyło, by dowieść, że energia awangardy nie wyczerpuje się na manifestach, że jest to nowy sposób nie tylko myślenia, ale i budowania. Pokazano realizacje z zachodu Europy: robotnicze osiedle w Pessac, projektu Le Corbusiera i Pierre’a Jeannereta, czy utrechcką willę pani Schröder zaprojektowaną przez Gerrita Rietvelda. Obok nich, po raz pierwszy w takiej masie, prace polskich architektów i projekty studenckie. Oto i nad Wisłą budzi się do życia nowa architektura. Na razie to tylko rysunki, ale skoro za granicą da się już tak budować, to czemu nie u nas?
Na wystawie w Zachęcie zaprezentowało się kilka późniejszych sław polskiej architektury: Szymon Syrkus, duet Józef Szanajca i Bohdan Lachert oraz Barbara Sokołowska-Brukalska i jej mąż Stanisław, którzy wkrótce zbudowali sobie na Żoliborzu willę wyraźnie inspirowaną domem pani Schröder. Wśród tych nazwisk zabrakło jednak Pniewskiego.
Być może Bohdan skończył studia dosłownie o rok za wcześnie, by na jego edukację zdążyły wpłynąć nowe prądy? Dyplom obronił w 1923 roku u profesora Czesława Przybylskiego, szefa katedry architektury monumentalnej, który choć nie był całkowicie głuchy na nowości, to jednak studentom wpajał prawidła tradycyjnej kompozycji. Pniewski zaprojektował pod jego okiem pompatyczny, symetryczny gmach giełdy z główną salą operacyjną o bazylikowym układzie i reprezentacyjną rotundą wejściową nakrytą kopułą4. Żadna awangarda, czysty akademizm.
------------------------------------------------------------------------
4 Publikacja projektu w: Album młodej architektury, Warszawa 1930, s. 94.
Tak ukształtowany Pniewski wyjechał na ośmiomiesięczne stypendium do Włoch5. Pracował we Florencji (niestety nie udało mi się ustalić gdzie), ale sporo podróżował, szlakiem wyznaczonym przez profesora urbanistyki Tadeusza Tołwińskiego. Zwiedził Rzym, Wenecję, Mantuę i inne miasta. Musiał wieść dość samotnicze i skromne życie, bo trudno znaleźć jakąkolwiek wzmiankę o znajomościach czy kontaktach towarzyskich nawiązanych podczas wyjazdu. Zawodowo jednak wyzyskał ten czas do maksimum. Podróże po Włoszech zrobiły z niego „człowieka Południa”6. Wrócił do Warszawy ze stertą rysunków7 i nasiąknięty italianità.
------------------------------------------------------------------------
5 Bohdan Pniewski, Życiorys, 1 maja 1950, Archiwum pw, akta osobowe, teczka 2034, k. 2.
6 Wypowiedź w: Elżbieta Ratyńska, Bohdan Pniewski – architekt warszawskich gmachów, Polskie Radio, 1 kwietnia 2001.
7 Leonard Tomaszewski, Wielki architekt – Bohdan Pniewski, „Życie Warszawy” 7 września 1965, nr 214, s. 4.
Bohdan Pniewski w wojsku, ok. 1918–1920
W Polsce zmierzył się z brutalnymi realiami życia młodego architekta. Zleceń miał niewiele, a jeśli już, to skromne. Zaprojektował dwie wille, ale prawdopodobnie żadna z nich nie powstała8. Bez powodzenia wystartował też, wraz z Lechem Niemojewskim i Stanisławem Brukalskim, w konkursie na Pawilon Polski na wystawę sztuk dekoracyjnych w Paryżu w 1925 roku.
------------------------------------------------------------------------
8 Projekty wymienia Marek Czapelski, Bohdan Pniewski – warszawski architekt xx wieku, Warszawa 2008, s. 343.
Obdarzony dużym talentem rysunkowym Bohdan mógł dorabiać jako grafik. Już w 1916 roku dostał drugą nagrodę w konkursie na logotyp towarzystwa ubezpieczeniowego Przezorność, czyli polskiego oddziału Prudentialu. W 1917 wziął udział (jednak bez sukcesu) w konkursie na „marki”, czyli znaczki pocztowe Królestwa Polskiego, które miało powstać pod auspicjami Niemiec, ale nie powstało, bo Niemcy przegrały wojnę. Projekty stworzone z kolegą ze studiów Jerzym Sosnkowskim (bratem słynnego później generała) przedstawiały wojowników, rycerzy, szermierzy9.
------------------------------------------------------------------------
9 Katalog prac konkursowych na marki pocztowe Królestwa Polskiego, Warszawa 1918, s. 19.
W pozyskiwaniu zleceń na pewno pomagała Bohdanowi datująca się jeszcze na lata chłopięce przyjaźń z Tadeuszem Gronowskim. On również wystartował w konkursie na „marki”, też w duecie z Sosnkowskim10. Obaj studiowali architekturę, obaj działali w korporacji studenckiej Welecja. W gorących miesiącach po odzyskaniu niepodległości odpowiadali między innymi za oprawę graficzną pisma studenckiego „Pro Arte et Studio”, z którego wypłynął i orzeźwił polską poezję Skamander. Gronowski ostatecznie nie obronił nawet dyplomu na architekturze, bo całkowicie porwał go design – scenografie, wnętrza, grafika. Zasłynął jako dyrektor artystyczny snobistycznego magazynu o modzie „Pani” i autor winiety „Wiadomości Literackich”. Później związał się z Francuzką Madeleine Planchon i zamieszkał jedną nogą w Paryżu. Tam szlifował rzemiosło w agencjach reklamowych i ostatecznie wyzwolił się spod wpływu warszawskich profesorów od rysunku. Do Polski zaimportował graficzny skrót i wdzięk paryskiego art déco. Stał się najbardziej rozchwytywanym komercyjnym projektantem dwudziestolecia międzywojennego, pracującym dla instytucji państwowych i marek, jak Orbis, Wedel czy Lot.
------------------------------------------------------------------------
10 Tamże, s. 10.
Dla Pniewskiego grafika okazała się epizodem. Porzucił ją i zdecydowanie pomaszerował w kierunku architektury. Nie miał wprawdzie amunicji, by wziąć udział w architektonicznym przewrocie w Zachęcie, ale sygnał do kolejnej rewolucji wyszedł z jego mieszkania. W 1925 roku na kanapie Bohdana zaczęła się spotykać grupka absolwentów architektury, którzy tym razem postanowili zawalczyć nie o idee, tylko o interesy.
Warszawska uczelnia z roku na rok wypuszczała coraz więcej absolwentów. Pracy jednak nie przybywało, a starsze pokolenie pilnie strzegło dostępu do zawodu. To oni zgarniali najatrakcyjniejsze zlecenia, a młodym kazali u siebie cierpliwie terminować na darmowych lub niskopłatnych stażach. Mieli też organizację, która broniła ich interesów – Koło Architektów przy Stowarzyszeniu Techników. W 1924 roku zaprosili do niej nawet młodych absolwentów. Promotor Pniewskiego Czesław Przybylski namawiał: „Popracujcie u nas, a później inni będą pracować u was”11.
------------------------------------------------------------------------
11 Jan Minorski, Społeczne i gospodarcze tło działalności środowiska architektonicznego – 1918–1939, Fragmenty stuletniej historii 1899–1999. Ludzie, fakty, wydarzenia. W stulecie organizacji warszawskich architektów, Warszawa 2001, s. 68.
Odmówili i na początku marca 1926 roku założyli swoje własne Stowarzyszenie Architektów Polskich.
Na początek do sap przystąpiło 42 architektów12, w 1927 roku było ich już dwa razy więcej13. Bohdan Pniewski wszedł w skład tymczasowego zarządu organizacji, obok Stefana Sienickiego (kolegi z gimnazjum) oraz Jana Stefanowicza, którego wybrano na prezesa14. Z całej trójki tylko on mógł się pochwalić poważniejszym doświadczeniem zawodowym. Na Międzynarodowej Wystawie Architektury Nowoczesnej w Zachęcie pokazał dwa projekty, oba jeszcze papierowe, ale już skierowane do realizacji – liceum w Siemiatyczach i hali targowej w Końskich. Był żywym dowodem na to, że w Polsce, nawet na głębokiej prowincji, może powstawać awangardowa architektura15. Niech no tylko dadzą młodym budować!
------------------------------------------------------------------------
12 Nowa organizacja architektów w Warszawie, „Architektura i Budownictwo” 1926, nr 4 (styczeń–maj), s. 38.
13 Jan Minorski, dz. cyt., s. 68.
14 Statut Stowarzyszenia Architektów w Warszawie, „Architektura i Budownictwo” 1926, nr 7 (wrzesień), s. 34.
15 Sylwetkę i dorobek architekta obszernie przedstawiła Ewa Perlińska-Kobierzyńska, Jan Stefanowicz i warszawski modernizm drugiej połowy lat 20. xx wieku, Między formą a ideologią. Architektura xx wieku w Polsce, red. Ewa Perlińska-Kobierzyńska, Warszawa 2011, s. 112–122.
Młodzi mieli głowy wciąż jeszcze pełne wzniosłych haseł i apeli z czasu walk o niepodległość. Oprócz zawodowej frustracji udzielało im się rozczarowanie panującym w kraju bałaganem i marazmem – to samo, które już za chwilę miało dostarczyć paliwa przewrotowi majowemu. Weterani zmagań o wolność i granice odrodzonej Polski niecierpliwili się, chcieli wpływu na rzeczywistość.
Według Romana Piotrowskiego, który znalazł się w gronie pierwszych członków sap, jedni z młodych architektów „buntowali się przeciwko wyzyskowi człowieka, drudzy – ponieważ byli zdolniejsi od członków Koła. W tym czasie ukończyło Wydział Architektury wielu bardzo zdolnych architektów, którzy nie godzili się na to, aby ich projekt podpisywali patroni”16. Przypuszczam, że Pniewski należał do tej drugiej kategorii – świadomych własnej wartości, upokorzonych tym, że pracują na cudze nazwisko.
------------------------------------------------------------------------
16 Jan Minorski, dz. cyt., s. 67.