Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Nieznośny ciężar braterstwa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 września 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieznośny ciężar braterstwa - ebook

W 1919 roku czeskie oddziały zajęły Spisz i Orawę, po czym, wykorzystując polskie zaangażowanie na innych frontach, podbiły Śląsk Cieszyński, dopuszczając się przy okazji zbrodni wojennych na polskich jeńcach i cywilach. Walczący z Rosją Sowiecką Polacy zaakceptowali utratę tych ziem. Dwadzieścia lat później podbijani przez III Rzeszę Czesi patrzyli, jak polskie czołgi wjeżdżają na sporne terytoria. Polacy świętowali, jednak po obu stronach trudno było o triumfalny nastrój. Rok później już nikt nie wątpił, że konflikt przegrały obie strony.

Polityka Polski i Czech w dwudziestoleciu, nieudane próby zbliżenia, uwikłania w sojusze, różny stosunek do ZSRR oraz wiara jednych i drugich w to, że Niemcy najpierw uderzą na sąsiada i nasycą się tą zdobyczą. Książka Michała Przeperskiego to pierwsze popularne opracowanie fascynującego tematu, jakim jest dwudziestowieczny konflikt polsko-czeski. Napisana wartko i klarownie opowieść pokazuje, że przyjazne stosunki z sąsiadami da się zbudować i utrzymać mimo bolesnych epizodów w historii.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-08-05892-3
Rozmiar pliku: 7,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2. Początek trudnego wieku

W XX stulecie tak Polacy, jak i Czesi wchodzili zasadniczo w dość podłych nastrojach. Świadomość narodowa jednych i drugich była już wykształcona, ale oba narody musiały walczyć o swój „stan posiadania”. Polacy – żyjący pod trzema różnymi zaborami – przede wszystkim bronili się przed intensywną germanizacją prowadzoną w zaborze pruskim oraz rusyfikacją na ziemiach zabranych przez imperium carów. Znacznie lepiej wyglądała sytuacja w Galicji, gdzie Polacy przeżywali czas rzeczywistego odrodzenia narodowego. Czesi natomiast jak ognia obawiali się germanizacji prowadzonej przez Niemców austriackich na ziemiach czeskich.

Gdyby zatem spojrzeć „z lotu ptaka” na położenie obu narodów, to można by uznać, że łączyła je wspólnota interesów. Miały wspólnych przeciwników, walcząc z tymi samymi mocarstwami, i marzyły o wolności, która kojarzyła się jednoznacznie z odbudowaniem państwa narodowego. Oba słowiańskie narody miały podobne języki, a coraz bliższe kontakty kulturalne na przełomie wieków XIX i XX wydawały się obiecujące. Istniały też pewne tradycje dawnego współdziałania, które mogły stanowić historyczną podstawę do realnej współpracy w obecnych czasach.

Na początku XX stulecia Czesi odwołali się zatem do dobrych tradycji współpracy polsko-czeskiej. W marcu 1906 roku w praskim Domu Narodowym odbyła się pierwsza impreza kulturalna poświęcona Polsce. W ślad za tym poszły kolejne. Czescy publicyści i politycy w tym samym czasie zaczęli sięgać do samych początków stosunków polsko-czeskich. Przypominano nie tylko o chrzcie Polski, w którym Czesi odegrali tak znaczącą rolę, ale również o wspólnych dokonaniach zbrojnych, takich jak bitwa pod Cedynią z 972 roku, gdzie posiłki czeskie wsparły Mieszka I w walce z margrabią Hodonem^(). To wyraźne ocieplenie miało jednak swoje konkretne przyczyny polityczne. Czesi, osamotnieni w Przedlitawii w walce z Niemcami, rozpaczliwie potrzebowali sojusznika. Polacy dobrze nadawali się do tej roli.

Ale perspektywa „wielkiej polityki” oraz podejmowane tak przez Polaków, jak i Czechów próby uzyskania większej niezależności to tylko jedna płaszczyzna wzajemnych relacji. Jako się rzekło, nie brakowało tam prób współpracy. Drugą, odrębną płaszczyzną była rywalizacja między dwoma narodami zaogniająca się na pograniczu Śląska Cieszyńskiego. Czechom zdarzało się wprost pisać, że na pograniczu należy walczyć nie z Niemcami, ale z Polakami^(). Polacy nie pozostawali dłużni. Andrzej Cinciała, nestor polskiego ruchu narodowego na Śląsku Cieszyńskim, stwierdzał: „Śląska naszego nie potrzeba było nikomu polonizować, bo był i pozostał przez całych sześć wieków polski”^().

CO O SOBIE WIEMY?

„Sojusz polsko-czeski, którego sam pan jesteś tak światłym orędownikiem, wobec szalonej dumy Niemców, ich nieludzkości i chciwości jest koniecznością dziejową, którą każdy widzi”^() – pisał Stanisław Bełza do Edvarda Jelínka. Był 1887 rok, obaj panowie doskonale się znali. Bełza był pisarzem i znanym działaczem społecznym na Śląsku, Jelínek natomiast należał do najwytrwalszych piewców współpracy polsko-czeskiej^(). Obiecująco wyglądała współpraca Polaków i Czechów w parlamencie wiedeńskim, w ramach koalicji tworzącej rząd premiera Taaffego. Pozwalała wtedy mieć nadzieję, że oba narody słowiańskie w zgodnej współpracy wywalczą dla siebie więcej wolności narodowych w ramach monarchii habsburskiej.

Ale nie tylko Polacy z Galicji interesowali się tym, co dzieje się na ziemiach czeskich. Warszawska „Prawda” przy okazji relacji z uroczystego otwarcia czeskiego Teatru Narodowego w Pradze w 1883 roku pisała: „Zaiste jest to naród bohaterski nie przez śmiałe porywy, nie przez oślepiające zwycięstwa, ale przez wytrwałą, niezmordowaną i płodną pracę. Rzeczywistym podziwem przejmuje nas widok tych mrówczych zabiegów, z których powstają góry, tych nieprzerwanych starań o podnoszenie dobrobytu i oświaty, o zabezpieczenie narodowości przeciw wciskającemu się wszystkimi porami żywiołowi obcemu. Siły Czechów są jeszcze małe, a walka ciężka, ale zwycięstwo niezawodne”^().

Czesi budzili zatem podziw, stanowili punkt odniesienia. Dla pozytywistów ze znajdującego się pod rosyjskim zaborem Królestwa Polskiego ocena postawy Czechów wypadała bardzo korzystnie w porównaniu z postawą Polaków z terenów Galicji. Dość brutalnie brzmiała analiza różnic między mieszkańcami tych dwóch części imperium Habsburgów: „Czesi, zręczniejsi od swych braci politycy, zakrywali nieraz urazę pozorami grzeczności; Galicjanie, mniej roztropni i popędliwi, odsłaniali swe pretensje jawnie, skarżąc się na egoizm swoich pobratymców (...). Czesi są narodem ludu, ludu oświeconego, rozwiniętego, dojrzałego, niewodzonego na smyczy przez magnatów; Galicjanie są narodem szlachty i księży ogłupiających lud i spychających go do nędzy”^().

Te słowa zapisano w roku 1884. Jak widać, przeciwstawienie tromtadrackiego Polaka i pracowitego, zręcznego Czecha było już wówczas dobrze ugruntowane.

Przejawom zainteresowania polityczną współpracą między Polakami a Czechami przez pewien czas towarzyszyło także dość ożywione zainteresowanie kulturą drugiej strony. Już w 1880 roku w Warszawie powstało tzw. Kółko Czeskie, akademickie stowarzyszenie przyjaźni polsko-czeskiej. W tym samym czasie w Pradze zawiązano tak zwane Koło Polskie. Obie organizacje wiele zrobiły dla popularyzacji literatur narodowych: czeskiej na ziemiach polskich i polskiej na ziemiach czeskich^(). Uznaniem wśród Czechów cieszyła się twórczość Józefa Ignacego Kraszewskiego, cenionego także jako tłumacz literatury czeskiej na język polski^(). Z kolei polskie elity odkryły na przykład dzieła Jaroslava Vrchlickégo, chętnie inspirującego się dokonaniami polskich wieszczów: Mickiewicza, Słowackiego i Krasińskiego. Bez wielkiej przesady można powiedzieć, że w ostatnich dziesięcioleciach XIX wieku nie było miejsca, w którym polska literatura byłaby tak popularna jak w Czechach, ani miejsca, w którym literaturę czeską czytano by chętniej niż w Polsce. Symboliczną datą graniczną w tych ożywionych relacjach stał się rok 1900 – chwila śmierci wybitnego popularyzatora czeskiej kultury w Polsce, Bronisława Grabowskiego. Trzy lata wcześniej zmarł wspomniany już Jelínek^(). Dotychczasowa współpraca w dziedzinie kultury oraz popularyzacji wzajemnych poglądów estetycznych i literackich znacznie osłabła. Jak pisze badacz tej problematyki, „nurt szerokiej, społecznej wymiany literackiej tak obiecująco wzmożony w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, wysechł bardzo na przełomie wieków”^().

Pomimo okresów zbliżenia na przełomie wieków XIX i XX wiedza elit czeskich i polskich o sobie nawzajem pozostawała raczej skromna. Najczęściej zresztą opierała się ona nie na trwałych kontaktach, ale na nieco przypadkowo zawartych znajomościach. Czasy, gdy Czesi patrzyli na Polaków jak na inspirację, należały już wówczas do przeszłości. W lipcu 1897 roku wybitny filolog Adolf Černý w lapidarny sposób charakteryzował na łamach dziennika „Národní listy” Kalisz, w pierwszej połowie XIX wieku jedno z najważniejszych miast Królestwa Polskiego: „Położeniem w dolinie ani zabytkami starożytności, ani też okazałością Kalisz nas nie zajmuje, ale ma to coś, czego mu mogą zazdrościć daleko większe miasta: ogromny park”^(). Černý uważał się za sprzymierzeńca sprawy polskiej, miał też w Polsce wielu bliskich przyjaciół. Tym bardziej starał się więc znaleźć to, co w Polsce najlepsze, próbował powiedzieć coś dobrego, ale w prowincjonalnym mieście zaboru rosyjskiego niewiele rzeczy mogło zrobić na nim wrażenie. Nie brakowało też jednak opinii znacznie bardziej surowych, zabarwionych złośliwością i przekonaniem o cywilizacyjnej wyższości Czechów nad Polakami. „Národní listy” w grudniu 1908 roku wydrukowały wspomnienia z letniej podróży do Krakowa jednego ze swych felietonistów: „Nie wiem, dlaczego wciąż odzywało się w nas rozczarowanie. Tak wystawą «sztuk pięknych», jak i samym Krakowem. Oczekiwaliśmy, że Kraków rozwija się w takim tempie, do jakiego przywykliśmy w Czechach. Ale Kraków żyje pomału, zupełnie tak jakbyśmy minąwszy Bogumin , ocknęli się w Oriencie, gdzie tak powoli przyjmuje się kultura”.

W początkach XX wieku na łamach opiniotwórczej nowoczesnej gazety europejskiej takie słowa były objawem lekceważenia^(). Czeski gość dość okrutnie wyśmiewał się ze stolicy Galicji, dowodząc, że jej „konserwatyzm” jest tak naprawdę objawem dramatycznego zacofania. „Cały felieton pełen głupstw – komentował tekst z czeskiej gazety krakowski «Świat Słowiański» – ale wiedzieć, że to głupstwa, może tylko ten, kto był w Krakowie”^(). Autor czeskiej relacji – choć napisanej złośliwie i tendencyjnie – najpewniej jednak zwiedził dokładnie dawną stolicę polską, bowiem 1908 rok był jednym z okresów najbardziej żywej wymiany kulturalnej pomiędzy ziemiami polskimi i czeskimi. Jest zresztą charakterystyczne, że Czechy postrzegał jako część Europy, świata ucywilizowanego, nowoczesnego, a Kraków stanowił już dla niego europejski skansen. Tego rodzaju wyobrażenie było ugruntowane wśród czeskich elit^().

Co na to Polacy? Latem 1890 roku wybitny polski językoznawca Jan Baudouin de Courtenay pisał: „Każdy, kto przejeżdżał przez Czechy, zgodzi się chyba ze mną, że robią one od pierwszego rzutu oka wrażenie kraju z wysoką oświatą, z wysoką kulturą i z wysoką cywilizacją pojmowaną w znaczeniu europejskim. Świadczą o tym z jednej strony słyszane rozmowy mieszkańców, świadczą liczne szkoły, świadczą napisy wskazujące drogi we wszystkich kierunkach. Z drugiej zaś strony dowodem wysokiej kultury i cywilizacji jest wygląd całego kraju, wygląd miast, a zwłaszcza wsi oraz pól i w ogóle gruntów je otaczających. Wszystko tu pracuje i pracuje rozumnie, korzystając z każdej chwili czasu, ażeby jak najwięcej wyciągnąć z niej pożytku”^().

Ziemie czeskie są zatem dla polskiego uczonego godne najwyższego podziwu – w jego słowach pobrzmiewa z trudem skrywana zazdrość. Widać ją jeszcze wyraźniej, gdy w swojej podróży Baudouin de Courtenay dociera do czeskiej stolicy. „Praga ma liczyć obecnie nawet z przedmieściami niewiele więcej nad 200 tysięcy mieszkańców, a więc tylko połowę tego, co Warszawa. A jednak, sądząc z ogólnego wyglądu i z okazałości gmachów, bylibyśmy skłonni dać Pradze pierwszeństwo także co do liczby mieszkańców. Praga robi wrażenie prawdziwie wielkiego miasta, robi wrażenie stolicy”^().

Nasuwa się tu pytanie: jak zatem wyglądała Warszawa? W przekonaniu polskiego językoznawcy nie mogła się ona równać z właściwym Pradze umiejętnym połączeniem nowoczesności i „starożytności”, czyli zabytków poświadczających świetność dawnej państwowości czeskiej. To zaskakujące, jak bardzo elity polskie i czeskie były zgodne w ocenie postępów nowoczesności w tej części Europy – w opinii obu stron Czechy pod tym względem wyraźnie przodowały.

Przełom wieków XIX i XX to jednak okres, w którym turystyka nie jest już zajęciem elitarnym. „Wiele Polek zwiedzało wystawy urządzone w Paryżu, Londynie, nawet w Chicago. Czemużby nie miały się wybrać do Czech?” – pytała retorycznie korespondentka warszawskiego „Bluszczu”. Ten warszawski miesięcznik, jedno z najważniejszych i najstarszych kobiecych pism ukazujących się w języku polskim, w 1908 roku wyjaśniał, w jaki sposób należy się zachowywać na ziemiach czeskich: „z zasady należy mówić po polsku, a nie używać języka niemieckiego, który jest zbyteczny i Czechów razi oraz naturalnie ochładza względem gości”. I tak zresztą „każdy inteligentny Czech z zasady zna jakiś z języków słowiańskich i to mu znowu ułatwia porozumiewanie się z pobratymcami”^() – uspokajano tych, którzy obawialiby się nieporozumień językowych. Ponadto zamieszczano również dokładne informacje pozwalające zaplanować podróż ze stolicy Królestwa Polskiego do Pragi, a to wszystko z okazji odbywającego się tam zjazdu słowiańskich kobiet.

Nie tylko kobiety podróżowały do Czech – udawali się tam także chłopi z Królestwa Polskiego: „Lud nasz coraz śmielej występuje ku górze po szczeblach uświadomienia i uspołecznienia. Takim faktem znamiennym, jednym z wielu mi znanych, jest choćby wycieczka włościan przeważnie średniozamożnych do Pragi czeskiej dla obejrzenia na własne oczy tego, co w Czechach w ciągu lat dziesięciu zdołał lud wiejski zrobić dla swego dobrobytu, oświaty i kultury”^().

Jeżeli w 1908 roku pojawiały się tego rodzaju informacje, to wolno sądzić, że wybranie się z wycieczką na ziemie czeskie było w dobrym tonie. Kusiły już nie tylko takie kurorty jak Karlowe Wary czy Mariańskie Łaźnie, ale i sama historyczna stolica. Wydany w owym czasie przewodnik po Pradze i Czechach stwierdzał z dumą, że „Królestwo Czeskie jest najpiękniejszym drogim kamieniem w koronie monarchii Austro-Węgierskiej”^(). Zainteresowani mogli się też zeń dowiedzieć, w jaki sposób funkcjonuje w czeskiej stolicy podatek mostowy, jak zorganizowane są szalety i co warto zwiedzać^(). To jednak tylko jedna, jaśniejsza strona medalu. Można bowiem odnieść wrażenie, że Polacy nie mieli wiedzy na temat najbardziej żywotnych spraw czeskich. Ale zamieszczenie w popularnej prasie informacji o tym, by w kontaktach z Czechami unikać języka niemieckiego, pozwala sądzić, iż echa walki o swobody językowe na ziemiach czeskich były w Warszawie bardzo słabo słyszalne. W przeciwnym wypadku o takich oczywistościach nie trzeba by było pisać.

Panorama Pragi, na pierwszym planie Most Karola, fotografia z drugiej połowy XIX wieku.

Skoro ziemie czeskie były dla Polaków najbardziej rozwiniętą krainą słowiańską, to nic dziwnego, że pojawiały się też propozycje wyjazdów zarobkowych na te obszary. Jeżeli nie na stałe, jak bywało to przede wszystkim w wypadku Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego, to przynajmniej do rolniczych prac sezonowych. „Pożądane byłoby zwrócić naszą «sezonową» emigrację jak najbardziej w strony czeskie” – pisał krakowski „Świat Słowiański” w 1910 roku. „Robotnik nasz porozumieć się może z otoczeniem i przez to samo niejednej rzeczy dobrej nauczyć wśród ludu o tak wysokim poziomie oświaty – i gdzie prawdopodobieństwo wyzysku zredukowane jest do minimum”^(). Zaznaczają się tu dwa interesujące zjawiska. Z jednej strony widać wyraźny podziw dla czeskiej zaradności i niewątpliwych sukcesów gospodarczych. Z drugiej – ze słów dziennikarza przebija naiwna wiara w uczciwość słowiańskich pobratymców, którzy rzekomo mieli powstrzymywać się od wyzysku. Przepływ robotników rolnych z biednej Galicji na ziemie czeskie istotnie dawał szanse poznania się dwóch narodów. Nietrudno sobie jednak wyobrazić, że spotkanie słabo wykształconych Polaków z przedsiębiorczymi Czechami było też ryzykowne i mogło prowadzić do ugruntowania się stereotypów. Czesi utwierdzali się w przekonaniu o własnej wyższości, Polacy natomiast czuli się onieśmieleni w zetknięciu z nieznanymi sobie zwyczajami czy sprzętami gospodarskimi. Należy jednak podkreślić, że dla galicyjskich chłopów zamieszkujących „peryferie europejskich peryferii”^() wyjazdy na ziemie czeskie nie stały się nigdy fenomenem tak powszechnym jak wyjazdy do Niemiec czy USA^().

Jeżeli mowa o wzajemnym poznaniu obu narodów, to warto tu poruszyć jeszcze jeden problem. O ile w oczach Polaków Czesi prezentowali się jako naród w sposób dość jednolity, o tyle stosunek Czechów do Polaków, a przede wszystkim ich wiedza na temat sąsiadów były różne w zależności od zaboru, o jaki chodziło.

Plac Zamkowy w Warszawie, ostatnia dekada XIX wieku.

I tak – zostawiając na razie Śląsk Cieszyński – mieszkańcy Galicji wydawali się Czechom albo zapatrzonymi w Wiedeń arystokratami, albo zabiedzonymi chłopami. Znano ich zdecydowanie najlepiej jako współobywateli tego samego państwa. Łatwo się było z nimi zetknąć na co dzień także w różnych instytucjach państwowych, przede wszystkim w parlamencie, a gazety Krakowa i Pragi nieraz wchodziły ze sobą w polemiki. Z kolei o polskich mieszkańcach Kongresówki wiedziano nad Wełtawą niewiele. Ludziom nieco lepiej obeznanym z polską polityką Królestwo i Warszawa mogły się kojarzyć z pozytywistami próbującymi z różnym skutkiem porozumieć się z Rosją. Poziom cywilizacyjny ziem zaboru rosyjskiego, niekiedy pogardliwie nazywanych povisli (kalka rosyjskiego Priwislenje – Kraj Przywiślański), był tu oceniany bardzo krytycznie.

Największą i nieskrywaną sympatią Czechów cieszyli się natomiast Polacy z zaboru pruskiego. Przywoływany już wcześniej Adolf Černý tak wspominał swoją podróż przez Wielkopolskę: „Od Ostrowa jechałem już w czysto polskim towarzystwie, nawet kierownik pociągu mówił z nami po polsku – tylko napisy, nie tylko w pociągu, ale i na stacjach były wyłącznie niemieckie; ani słowa po polsku, tak jakbyśmy jechali gdzieś w Westfalii”^(). Te sceny równie dobrze mogły wydarzyć się gdzieś na terenie ziem czeskich zamieszkanych przez społeczność niemiecką. Germanizacja, jakiej poddawano Wielkopolan, przypominała Czechom ich własną sytuację. Podobnie było z szeroko zakrojonymi próbami wywłaszczania polskich chłopów, przeciw czemu gorąco protestowali Czesi^(). Konieczność zmagania się z silniejszym kulturalnie i materialnie żywiołem niemieckim zbliżała do siebie wielkopolskich Polaków i Czechów^() – ale pomimo wielu podobieństw kontakty pomiędzy nimi pozostawały dość ograniczone.

Z tego wszystkiego można wysnuć wniosek, że dla Czechów – którzy w ogóle mało wiedzieli o Polakach – mieszkańcy trzech zaborów stanowili trzy odrębne zbiorowości. W takiej ocenie było zresztą niemało prawdy.

POLITYKA I POLITYCY

„Mam całą Polskę w domu! Każdy syn należy do innego obozu, jeden jest demokratą, jeden socjalistą (...), a gdy zaczną się przekonywać, mam całą Polskę w miniaturze...”^() – mówił w 1901 roku pół żartem, pół serio cieszyński działacz narodowy, pastor Franciszek Michejda. Gwałtowny rozwój sceny politycznej to jeden z kluczowych faktów z przełomu XIX i XX wieku. Dotychczasowe ruchy, które pragnęły reprezentować interesy ogólnonarodowe, zastąpiły różnego rodzaju organizacje starające się wyrażać przede wszystkim interesy poszczególnych grup społecznych. Dotyczyło to tak Czechów, jak i Polaków.

Najważniejszym czeskim ugrupowaniem na początku XX wieku wciąż byli młodoczesi. „Byli raczej partią warstw wkraczających na scenę, bardziej prowincjonalnych, radykalnych”^() – charakteryzował ich Tomáš Masaryk, który zresztą w 1907 roku dokonał w tej partii rozłamu, skupiając wokół siebie grupę tak zwanych realistów. Głównym postulatem partii młodoczeskiej było wzmacnianie czeskiego ruchu narodowego i obrona narodowego „stanu posiadania” na ziemiach Korony św. Wacława. Przy wszystkich różnicach polskim odpowiednikiem tego ruchu była rodząca się Narodowa Demokracja tworzona przez Jana Ludwika Popławskiego, Zygmunta Balickiego oraz Romana Dmowskiego. „Jestem Polakiem, więc mam obowiązki polskie” – pisał w 1903 roku Dmowski w Myślach nowoczesnego Polaka, kładąc tym samym fundamenty pod budowę jednego z kluczowych obozów politycznych w dziejach naszego kraju. Polski ruch nacjonalistyczny był w ówczesnych warunkach na wskroś nowoczesny. Propagował pracę u podstaw, wspierał walkę przeciw germanizacji i rusyfikacji, aktywnie działał na rzecz uświadomienia narodowego chłopów^(). Był też ruchem egalitarnym odwołującym się do solidaryzmu narodowego. Polskim narodowym demokratom i młodoczechom było więc do siebie blisko.

Socjaliści interpretowali problemy polityczne inaczej. Opierali się nie na ideologii narodowej, ale na materialistycznej filozofii Marksa, z jej kluczowym pojęciem klasy. Ujmując rzecz skrótowo, w ich opinii interesy wyzyskiwanych (czyli robotników) były wspólne, niezależnie od narodowości wyzyskujących (właścicieli fabryk, posiadaczy ziemskich). W 1889 roku powstała Socjaldemokratyczna Partia Austrii, a niebawem w jej skład weszły między innymi partie socjalistyczne czeska i polska (jej pełna nazwa to: Polska Partia Socjalno-Demokratyczna Galicji i Śląska Cieszyńskiego, powstała w 1892 roku). Szybko jednak się okazało, że socjaliści nie docenili wagi problemów narodowych – partie z poszczególnych krajów koronnych Przedlitawii zaczęły działać autonomicznie, a działacze socjalistyczni, jak Ignacy Daszyński, odgrywali ważną rolę w obronie interesów narodowych. W zaborze rosyjskim aktywną działalność rozwijała Polska Partia Socjalistyczna kierowana przez Józefa Piłsudskiego, stopniowo coraz wyraźniej prezentując program niepodległościowy.

Oprócz tego ważną rolę odgrywały ugrupowania chłopskie. W 1895 roku w Galicji powstało Stronnictwo Ludowe (później Polskie Stronnictwo Ludowe), a cztery lata później zawiązano na ziemiach czeskich Czeską Partię Agrarną. Obie te partie reprezentowały przede wszystkim interesy chłopów, domagając się dla nich praw politycznych (prawa wyborczego, uzależnionego od dochodów), awansu społecznego i reform rolnych. Również i one nie ograniczały się do reprezentowania jedynie interesów wąsko rozumianych grup w łonie społeczeństw czeskiego i polskiego. Polski ruch ludowy odegrał kapitalną rolę w uświadamianiu narodowym chłopów na ziemiach polskich i blisko współpracował z narodowymi demokratami.

Ta skrótowa charakterystyka nie ukazuje pełni zróżnicowania sił politycznych na ziemiach polskich i czeskich, ale pozwala uchwycić ważne tendencje. Wymyka się jej jednak obóz polityczny rządzący Galicją, czyli tak zwani stańczycy. To silnie konserwatywne środowisko krakowskie, choć przez długi czas nie tworzyło żadnej trwałej struktury organizacyjnej, do końca istnienia Austro-Węgier było najważniejszym i najbardziej wpływowym polskim środowiskiem politycznym pod zaborem austriackim^(). Najbliżej było mu do orientacji staroczeskiej, która jednak na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych utraciła rząd dusz wśród Czechów. Przyczyniły się do tego dwa zasadnicze zjawiska: radykalizacja konfliktów wewnątrz monarchii habsburskiej oraz stopniowa demokratyzacja prawa wyborczego w Przedlitawii.

Stańczycy byli wpływowym i ważnym obozem w skali całego państwa. Ich działania nie przyczyniały się jednak do szerszej współpracy polsko-czeskiej w ramach Austro-Węgier. Problem polegał głównie na tym, że nie chcieli oni wspierać polityki młodoczechów – przywoływanej tu już wielokrotnie radykalizującej się partii narodowej. Dominując w Kole Polskim w Wiedniu, konserwatyści krakowscy do końca monarchii habsburskiej interesowali się przede wszystkim obroną regionalnych interesów Galicji^(). Szło głównie o to, by Wiedeń utrzymał daleko posuniętą autonomię dzielnicy, a zwłaszcza nie ingerował w polsko-ukraiński konflikt narodowościowy w jej wschodniej części. Swoją pozycję stańczycy budowali na lojalności wobec cesarza Franciszka Józefa, podczas gdy młodoczesi pragnęli wymuszać na cesarzu ustępstwa. Konserwatyści krakowscy byli elitarystami, wielu z nich pochodziło z kręgów arystokracji, a młodoczesi skłaniali się ku egalitaryzmowi. Przede wszystkim zaś młodoczesi szansę na wolność dla wszystkich Słowian widzieli w Rosji, o czym stańczycy nie chcieli nawet słyszeć.

Choć ciągoty panslawistyczne nie były wśród Słowian niczym nowym, to na przełomie wieków zaznaczyły się one z większą siłą. Atmosfera słowiańskiej egzaltacji ogarniała nie tylko czeskich intelektualistów czy polityków, ale w najgłębszym tego słowa znaczeniu także czeski lud. W barwny sposób opisywał to w swoich wspomnieniach Leon Wasilewski, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego, który przebywał w Pradze w latach 1895–1896: „Dla nas, Polaków, stykających się z Czechami, było wprost niezrozumiałym to przeniknięcie poczuciem słowiańskości, z jakim stykaliśmy się na każdym kroku. Kiedyś szliśmy ulicą Pragi i rozmawialiśmy z Hlawaczkiem po polsku. Aż tu nagle widzimy, że jakaś dziewczynka mniej więcej lat 10–11, powracająca z książkami ze szkoły, nagle się zatrzymuje i z najwyższym zachwytem poczyna wykrzykiwać: «Słowianie, Słowianie». Tak ją rozradowały dźwięki języka słowiańskiego. Drugim razem wychodziliśmy z jakiejś restauracji, również głośno rozmawiając po polsku. Wówczas zbliżył się do nas jakiś pan w starszym wieku o wyglądzie rzemieślnika, który zwrócił się do nas ze słowami: «Nie wiem, jakim językiem mówicie, ale ponieważ mówicie po słowiańsku, wobec tego pozwólcie sobie uścisnąć dłoń»”^().

Karel Kramář, lider młodoczechów, był szczególnie zapalonym zwolennikiem współpracy z Rosją. Uznał, że ponieważ nie ma co liczyć na porozumienie z Wiedniem, to na płaszczyźnie słowiańskiej wspólnoty uda się stworzyć ruch polityczny, który też ostatecznie przyniesie korzyść Czechom jako najbardziej cywilizacyjnie zaawansowanemu narodowi słowiańskiemu. Najpierw jednak trzeba było zdobyć przychylność Polaków, bo tylko wraz z nimi mógł się powieść plan utworzenia jednolitego frontu Słowian w Przedlitawii. Kramář próbował namawiać na to polityków z Galicji, ale próby owe okazały się bezowocne. Dla ruchu neosłowiańskiego – bo takie miano zyskał on w historii – największym problemem pozostawali zatem Polacy.

„Odnowiona niepodległa Polska dałaby Rosji wszelkie możliwe gwarancje obrony zachodniej granicy”^() – pisał dziennikarz największej czeskiej gazety w 1906 roku. Był to jeden spośród wielu tekstów na temat potrzeby słowiańskiego współdziałania, które ukazywały się wówczas w czeskiej prasie. Stanowiło to dowód wyraźnej zmiany, dotychczas bowiem w prasie czeskiej dominowały tony wyraźnie krytyczne wobec Polaków. Złagodzenie tonu czeskiej prasy i złagodzenie stanowiska czeskich polityków było nieukrywaną zachętą do porozumienia. Miało ono polegać na uspokojeniu nastrojów antyrosyjskich wśród Polaków, a równocześnie na ustępstwach caratu w kwestii polskich interesów narodowych. Czesi widzieli siebie w roli adwokatów sprawy słowiańskiej.

Okazało się, że ten program znalazł pewne zrozumienie wśród Polaków w Królestwie Polskim. Szansę dla polskiego ruchu narodowego w neoslawizmie dostrzegł mianowicie Roman Dmowski. Między nim a Kramářem zawiązała się nić porozumienia. Przy czym – co trzeba wyraźnie podkreślić – było to porozumienie na poziomie wielkiej polityki, strategii ruchów narodowych. Polski lud, jak wolno sądzić, pozostawał jeżeli nie antyrosyjski, to przynajmniej obojętny wobec Rosjan, dość powszechnie postrzeganych jako brutalni kolonizatorzy i rusyfikatorzy ziem polskich. Dmowski był też świadom różnic, jakie istniały między Polakami a pozostałymi narodami słowiańskimi: „myśmy nigdy nie utonęli w morzu obcej cywilizacji – niemieckiej, węgierskiej czy tureckiej, jak to było z naszymi współbraćmi słowiańskimi na zachodzie i na południu – ale przeciwnie, szerzyliśmy swoją na przyległych do Polski ziemiach”^().

Najbardziej wyrazisty dowód na zbliżenie Dmowskiego do ruchu neosłowiańskiego stanowiła napisana przez niego jesienią 1907 roku książka Niemcy, Rosja i kwestia polska. Był to z punktu widzenia wielkiej polityki moment wyjątkowy – jak pisał Tomasz Wituch: „szczególna chwila w historii Polski, w dziejach ekspansywności niemieckiej i długotrwałego kryzysu rewolucyjnego w Rosji (...). W istocie chwila ta może być traktowana jako granica epok”^(). To prawda – i to z kilku powodów. Potęga niemieckiego szowinizmu zdawała się sięgać zenitu. Ruchy pangermańskie tak w Cesarstwie Niemieckim, jak i w Przedlitawii cieszyły się rosnącą popularnością, a groźba zupełnego wynarodowienia Polaków zamieszkałych w zaborze pruskim wydawała się przerażająco realna. Na drugiej szali wagi polskich wyborów geopolitycznych leżała Rosja: gigantyczne mocarstwo, jak chyba nigdy wcześniej zasługujące na miano kolosa na glinianych nogach – osłabione porażką w prestiżowej wojnie z Japonią, a następnie boleśnie przeżywające rewolucyjne wrzenie lat 1905–1907.

Książka Niemcy, Rosja i kwestia polska stanowiła więc symboliczny prorosyjski – ale przede wszystkim antyniemiecki – zwrot w polityce polskiego ruchu narodowodemokratycznego. Czy jednak oznacza to, że w Romanie Dmowskim obudziły się ciągoty słowianofilskie? Nic z tych rzeczy. Wyraźnym dowodem była rozmowa Dmowskiego z Edvardem Benešem przeprowadzona w czasie pierwszej wojny światowej. Gdy czeski polityk próbował „zmiękczyć” Dmowskiego przypomnieniem, że przecież uczestniczył w ruchu neosłowiańskim, ten odparł: „Cóż to, sądzi Pan, że jechałem do Pragi , aby prowadzić słowiańską politykę dla Słowian? Nie, jechałem tam prowadzić polską politykę i zobaczyć, czy przy tej okazji da się coś zrobić dla Polaków. To była moja polityka słowiańska”^(). I rzeczywiście, należało uwierzyć w te słowa. Ryzykowna proklamacja ideowa lidera narodowych demokratów pokazywała przede wszystkim jego gotowość do aktywnego działania. Roman Dmowski był nastawiony na aktywizm, realizację politycznych interesów etnicznie rozumianego narodu polskiego, ze stworzeniem państwa narodowego na czele. Stanowczo sprzeciwiał się konserwatyzmowi galicyjskich stańczyków, a dobre wrażenie robił na nim Kramář – tak jak on sam nastawiony na aktywną współpracę ze słabnącą Rosją. W ten sposób strach przed niemiecką ekspansywnością złączył polityczne drogi dwóch ważnych polityków: czeskiego i polskiego.

Ale czy porozumienie dwóch polityków, przy całej swej symboliczności, mogło mieć jakikolwiek wpływ na zmianę wzajemnego postrzegania się Czechów i Polaków? Był moment, gdy wydawało się, że jest to możliwe. „Sympatie czeskie wybuchły u nas z siłą rzeczywiście żywiołową” – odnotowywał Feliks Koneczny w krakowskim miesięczniku „Świat Słowiański” wiosną 1909 roku^(). Słowa te można jednak w ogóle odnieść do lat 1908–1910. Wtedy to bowiem wydawało się, że polityczna współpraca polsko-czeska przyniesie konkretne efekty. Nie brakowało inicjatyw mających służyć wzajemnemu poznaniu. W prasie zaroiło się od korespondencji z ziem czeskich, mnożyły się odczyty, organizowano też liczne wycieczki. Jeździli tam już nie tylko arystokraci, lecz również mieszkańcy miast, a nawet chłopi. Wszystko to mogło przyczynić się do wzrostu sympatii proczeskich, ale wcale nie musiało prowadzić do porozumienia polsko-rosyjskiego. Tym bardziej że klucz do tego ostatniego leżał w Petersburgu.

Karel Kramář, czeski polityk, organizator Kongresu Słowiańskiego w Pradze w 1908 roku, fotografia z 1924 roku.

Tylko car Mikołaj II mógł wykonać konkretne gesty dla zrealizowania polskich oczekiwań. Polakom zależało przede wszystkim na zmniejszeniu nacisku rusyfikacyjnego ze strony władz carskich, a Czesi – jak już wspomniałem – zakładali, że uda im się odegrać rolę adwokata spraw polskich w Petersburgu. I rzeczywiście, Kramář robił, co mógł. Jeździł do carskiej stolicy wielokrotnie, korzystając ze swoich rozległych znajomości. Przemawiając do rosyjskich polityków, stwierdzał na przykład: „Polacy mówią o dążeniach polskich do niepodległości. Wy sami nie mielibyście szacunku dla tego narodu słowiańskiego, który po utracie niezależności nie robiłby usiłowań, aby ją sobie przywrócić. Naród polski w takim razie nie byłby godny swej przeszłości”^(). Czy takie słowa, odwołujące się do rosyjskiego szacunku dla dumy narodowej, miały szanse trafić do serc polityków w Petersburgu? Początkowo tak mogło się wydawać. To z kolei budowało pozytywne perspektywy dla stosunków polsko-czeskich.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: